ROZDZIAŁ XII

Zasnęli dopiero o szóstej nad ranem. Nie mogli sobie pozwolić na marnowanie jedynej wspólnej nocy na sen. Większość czasu spędzili na rozmowie, nie mogli się nagadać, jakby przez całe życie żyli jak pustelnicy. I właściwie obojgu nie było do tego daleko. Linde-Lou podczas swego krótkiego życia wycierpiał tak dużo, Chriście najbardziej dokuczała wewnętrzna samotność, która może dotknąć każdego człowieka bez względu na to, czy ma rodzinę i przyjaciół, czy nie.

Jej nieszczęście polegało na tym, że spotkała Linde-Lou w okresie swej najwcześniejszej młodości, tak że potem żaden mężczyzna nic już nie mógł dla niej znaczyć. Przez całe życie wiodło jej się nie najgorzej, miała dobrego męża i wspaniałego syna. Ale Linde-Lou dotknął najwrażliwszych strun jej duszy, nie potrafiła go zapomnieć.

I jemu dobrze się wiodło u przodków Ludzi Lodu. Opiekę nad synem Christy, Natanielem, poczytywał sobie za wielki zaszczyt. Ale i on nie potrafił jej zapomnieć. Tkwiła w nim jak drżący płomyk, nie gasnący i przez cały czas boleśnie parzący. Napełniała smutkiem jego serce, lecz nie tylko ona. Wciąż bolał bardzo nad utratą młodszego rodzeństwa, często wracały doń wspomnienia strasznych chwil z jego życia. Paradoksalne może się wydać, że pociechą była mu myśl o Chriście, której nigdy nie dostał.

Tę noc po brzegi wypełniła miłość i czułość. Kochali się jeszcze parokrotnie, poznali własne ciała i potrzeby… Ale po co?

Nie mieli wszak przed sobą żadnej wspólnej przyszłości!

Wzbraniali sobie takiego myślenia. Gdy tylko jedno z nich niebezpiecznie zbliżało się do tematu, drugie dłonią zakrywało usta winnego.

Wszystko miało być doskonałe. W całym świecie, w całej wieczności, liczyła się tylko ta noc.

Christa mimo wszystko zachowała dość przytomności, by nastawić budzik. Musieli wstać na pół godziny przed przybyciem poczty, aby przynajmniej zdążyli się ubrać.

Przy śniadaniu wciąż rozmawiali z ożywieniem, jakby każde z nich nosiło w sobie niewyczerpane źródło słów.

W końcu usłyszeli samochód listonosza.

Znieruchomieli w pół ruchu, urwali w pół słowa.

To koniec, pomyśleli oboje. Już nadszedł.

Christa zdołała się wreszcie opamiętać na tyle, by zejść do skrzynki na listy. Linde-Lou obserwował ją przez okno, ujrzał, że wraca z brązową paczką.

Książka.

Nastrój prysnął. Teraz musieli wrócić do mrocznego świata zbrodni.

Christa, zanim otworzyła paczkę, złapała Linde-Lou za rękę i mocno uścisnęła. Ale Marco czekał, nie mieli czasu do stracenia.

Pierwszym, którego znaleźli w książce, był Seefeld, morderca dzieci. Ale on żył jeszcze w roku 1936, a dwunastu zamordowanych przez niego chłopców zmarło we śnie po wypiciu trującego wywaru, nie byli napastowani seksualnie.

W dodatku nosił imię Adolf.

Ludke, rekordzista w liczbie zabójstw na tle seksualnym – osiemdziesiąt pięć ofiar! Dopuścił się ich między rokiem 1927 i 1944. W 1936 roku został wykastrowany, ale nie przerwał swej zbrodniczej działalności. Podczas wojny wykorzystano go jako królika doświadczalnego i wtedy otrzymał ostatni, śmiertelny zastrzyk. Zdaniem Christy i Linde-Lou kwalifikował się na pomocnika Tengela Złego, ale to się nie zgadzało, jeśli idzie o czas, poza tym miał na imię Bruno.

Christa próbowała też znaleźć coś o Austriaku Moosbruggerze, ale niestety nie było takich szczegółów jak imię. Niemożność wykluczenia tej postaci bardzo ją zdenerwowała.

Wreszcie doszła do „Rzeźnika z Hanoweru”.

I przy nim zatrzymała się na dłużej.

Dla pewności jeszcze przyjrzała się Grossmannowi i Denkemu, ale nie zgadzały się imiona, poza tym jak na ewentualnych pomocników Tengela Złego byli, jeśli w ogóle można tak powiedzieć, zbyt małymi zbrodniarzami.

Natomiast ten człowiek z Hanoweru…

– Linde-Lou – szepnęła. – On ma na imię Fritz! Fritz Haarmann!

Linde-Lou przysunął się bliżej. Christa ciągnęła:

Zobaczymy, o co go oskarżano. On…

Urwała. Z rosnącym przerażeniem czytała o Rzeźniku z Hanoweru.

Dłoń mocno zacisnęła się wokół ręki Linde-Lou.

– Czy widziałeś kiedyś Lynxa?

– Tylko z daleka. Ale mówiono mi, że jest dość otyły, w średnim wieku. I ma ciemne, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu oczy.

Christę ogarnęło podniecenie.

– Tu jest jego fotografia. Czy może pasować?

Linde-Lou z uwagą przyglądał się zdjęciu.

– Uważam, że jak najbardziej się zgadza z tym, co widziałem, i z tym, co mi przekazano. Owszem, to na pewno jest Lynx!

– To musi być on. – Christa wzdrygnęła się z odrazą. – Bo to, co o nim piszą… Przytul mnie, Linde-Lou, chroń mnie przed takim złem!

Przygarnął ją do siebie, zaniepokojony.

Christa z trudem przełknęła ślinę.

– To chory, perwersyjny zwyrodnialec, ale tacy są wszyscy opisani w tych książkach. I do pewnego stopnia można znaleźć dla niego wytłumaczenie. Ale tylko do pewnego!

Wzięła głęboki oddech.

– Ten człowiek posuwał się dalej, popełniał swe makabryczne czyny z chciwym wyrachowaniem, z zimną krwią. Linde-Lou, nie mogę stwierdzić, czy ten Fritz Haarmann jest najstraszniejszym zbrodniarzem na świecie. Ale na pewno zajmuje jedno z czołowych miejsc. Prawdę mówiąc, nic gorszego nie potrafię już sobie wyobrazić.

Christa zatrzasnęła książkę.

– Nie, tego człowieka w ogóle mi nie żal!

Piątka przebywająca w Dolinie czekała świtu we wcześniej wybranym miejscu. Przed rozdzieleniem się chcieli jeszcze usłyszeć ewentualne informacje, jakie na temat Lynxa przekaże im Christa. Marco doszedł do wniosku, że jeśli nie jest w stanie stawić czoła Lynxowi, jego przebywanie w Dolinie pozbawione jest sensu. Na razie ów straszny człowiek wciąż miał nad nimi przewagę. Gdyby magia imienia zadziałała, Marco miałby szansę go osłabić i zbliżyć się do niego na odpowiednią odległość.

Gdyby mu się to nie udało, Lynx z pewnością wysłałby go do Wielkiej Otchłani. A tam Marco nie mógł trafić.

W nocy nie dostrzegli nigdzie Ghila Okrutnego. Pewnie wciąż kręcił się w ruinach chałup poszukując alrauny.

Słyszeli natomiast, że Tengel Zły wciąż zmierza do Doliny, ale na razie przyjmowali to ze spokojem. Pełne wściekłości wrzaski Tan-ghila świadczyły o tym, że choć udawało mu się jakoś posuwać po gładkim lodzie pomimo ciążących mu potwornych kajdanów skamieniałych ciał, musiał zrozumieć, iż czymś innym będzie przejście przez kamienistą, nierówną przełęcz, gdzie na drodze wyrastały setki przeszkód.

Tymczasem więc czuli się bezpieczni.

Nad szczytami przesuwały się śniegowe chmury, w dolinie wiał dość silny wiatr, ale ich osłaniały skały i wzniesienia. Posilili się już i byli gotowi do drogi, czekali jednak wciąż na wieści od Christy.

– Wy możecie przecież iść – stwierdził Marco. – Wiem, że aż drżycie z niecierpliwości, żeby zobaczyć to, co widział Gabriel.

Nataniel potrząsnął głową.

– Godzinę możemy zaczekać. Potem pójdziemy.

Marco nic na to nie powiedział. Do nich należała decyzja, co mają robić.

Pół godziny później usłyszeli głos Tengela Dobrego i wszyscy poderwali się jak na komendę.

– Marco! Chriście udało się wytropić przeszłość tego człowieka. Możesz wyruszyć w pogoń za Lynxem. Informacji jednak jest tak dużo, że nie sposób przekazać ich ustnie, dlatego jeden z demonów Tuli, Lupus, ten, który już raz ryzykował swe istnienie, przybywając do Doliny, przyleci niedługo i przyniesie sprawozdanie Christy. Spotkasz go niżej przy tym wielkim kamieniu, który widzicie w dole. Lupus nie ma odwagi wylądować, spuści ci tylko list. Pilnuj, by nikt go nie przechwycił!

Tengel Dobry oddalił się, zanim ktokolwiek zdążył spytać o Christę czy Linde-Lou. W obecności Nataniela Tengel nie chciał opowiadać, jak bardzo rozpaczał młody chłopak opuszczając ukochaną. Christy Tengel Dobry nie spotkał, bowiem do kontaktów z nią wyznaczono przecież Linde-Lou. Potrafił sobie jednak wyobrazić, jak ciężkie chwile musi teraz przeżywać.

Marco czekał przy wielkim głazie.

W dole, na otwartym terenie, było chłodniej, ale stąd widok miał lepszy. Z dala, od strony przełęczy, dochodziły go od czasu do czasu jakieś odgłosy, zgrzyt kamienia o kamień, którym zawsze towarzyszył wściekły wrzask bezsilności.

Zdawał sobie sprawę, że Tengel Zły prędzej czy później pozbędzie się magicznych więzów, jego potęga wszak równała się potędze Lucyfera. A w każdym razie mogła taka być, gdyby udało mu się napić owej straszliwej ciemnej wody.

Pozostawało tylko mieć nadzieję, że łańcuchy wytrzymają do czasu, gdy oni dotrą na miejsce i zdołają wypełnić swe zadanie.

Z miejsca, w którym siedział, miał dobry widok na dolinę. Ghil Okrutny najwidoczniej opuścił już ruiny domu Tengela Złego, późniejszej chaty Hanny i Grimara. Nigdzie nie było go widać. Marco zaniepokojony zastanawiał się, gdzie też mógł się skryć.

Od czasu do czasu docierały do niego głosy przyjaciół, posuwających się wyżej wzdłuż skalnych ścian. Śniegowe chmury przesłaniały okolicę, w której powinien dostrzec dwie przypominające obeliski skały, widział jednak, skąd spływał strumień, i mógł dzięki temu dość precyzyjnie zlokalizować owo ważne miejsce. O ile dobrze rozumiał, przyjaciołom został do przejścia jeszcze spory kawałek.

Nagle ogarnęło go przeczucie tak wyraźne, że zadrżał.

Jak im to przekazać? zdenerwował się. Nie mogę przecież krzyczeć!

Och, to przecież jasne, nie wolno ulegać panice, to tylko mąci myśli. Mają wszak swój system porozumiewawczy. Telepatia!

– Natanielu! Tovo! – zaczął wołać myślą tych, którzy potrafili przejmować jego sygnały. – Słyszycie mnie?

– Słyszymy cię, Marco.

– Pamiętacie sen Gabriela? Tu był proroczy sen, łańcuchy trupów się sprawdziły. Druga informacja, którą mu przekazano, brzmiała mniej więcej tak: „Zajmijcie się najpierw tym drugim, to ważne, nie popełnijcie błędu!” A jeśli to dotyczyło tych dwu miejsc w Dolinie?

Odpowiedziały myśli Nataniela:

– Tak, to prawda, Tengel Zły miał wszak dwa swoje miejsca. Wspominali o tym i Sunniva, i Tarjei. Rozumiem. Nie powinniśmy iść bezpośrednio do miejsca, w którym ukryta jest ciemna woda, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej o tym drugim. Dziękujemy za ostrzeżenie, zaczekamy na ciebie tu, gdzie teraz jesteśmy.

– Dobrze, bardzo chciałbym być z wami.

– Doskonale to rozumiemy – uśmiechnął się Nataniel.

– Nadlatuje Lupus – poinformował Marco i przerwali kontakt.

Podniósł głowę i zapatrzył się w niebo. Ze śniegowych chmur sunących nad szczytami wyłoniła się istota przypominająca sylwetką ptaka i zbliżała się do niego z ogromną prędkością.

Podjął wielkie ryzyko, pomyślał Marco. Nikt poza ludźmi nie może wejść do Doliny, nie narażając się przy tym na utratę życia. Ale duch Tengela Złego zniknął, może więc tym razem wszystko dobrze się skończy?

Przecież nasz potworny przodek jest już u przełęczy! Co będzie, jeśli dostrzeże Lupusa?

Demon nie odważył się wylądować na zboczu, z góry wypuścił tylko białą kopertę, która kołysząc się w powietrzu opadała na ziemię. Lupus pomknął jak strzała w górę, chcąc znaleźć się jak najdalej od Doliny.

Poleciał w kierunku przeciwnym niż ten, z którego zbliżył się Tengel Zły, Marco żywił więc nadzieję, że mężny demon pozostanie niezauważony.

Marco miał dość czasu na złapanie kołyszącego się w powietrzu listu; ktoś okazał się przewidujący i umieścił w nim coś ciężkiego, silny wiatr nie zdołał więc zmienić toru spadającej niemal pionowo koperty. No cóż… miał jeszcze kawałek do przejścia, ale nie tak duży, by musiał się specjalnie spieszyć.

Dziwił go fakt, że pozostawiono ich w spokoju na całą noc. Dlaczego tak zachowywał się Ghil Okrutny, nie wiedzieli, Marco jednak rozumiał nieobecność Lynxa.

Ten człowiek bał się jego, Marca! Wszak to Marco zawołał za nim „Fritz”!

W zasadzie mogli więc być pewni, że mają do czynienia z magią imienia.

Nareszcie ściskał w ręku kopertę. Zatrzymał się, by przeczytać list.

W środku znalazł kilka arkuszy zapisanych starannym pismem Christy.

Z każdym słowem ogarniało go coraz większe obrzydzenie.

Nie, pomyślał wstrząśnięty, kiedy skończył czytać. Dla kogoś takiego nie potrafię wykrzesać ani odrobiny litości!

Jakże typowy dla Tengela Złego wybór pomocnika!

Czy mógł istnieć na ziemi człowiek przepojony większym złem?

Może i tak. Jeśli chodzi o zło, ludzki ród wykazuje nadzwyczajną pomysłowość.

Ale Fritz Haarmann musiał reprezentować samo dno tego, co osiągnęli wielokrotni mordercy i czarne charaktery. W książce, z której Christa spisała informacje, znalazła się opinia pewnego biegłego o Haarmannie, że „jego straszne życie jest sumą wszystkich zbrodni świata. Ten człowiek to morderca nad mordercami, najgorszy ze wszystkich ludzi, ostatni z ludzkiego rodu”.

Rzeczywiście, diabeł w najgorszym tego słowa znaczeniu, Marco w pełni zgadzał się z biegłym.

Nagle drgnął. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch…

Ktoś zmierzał w stronę, gdzie znajdowali się jego przyjaciele.

Lynx!

Lynx się do nich kieruje!

Oczywiście teraz, kiedy nie było z nimi Marca, który znał jego imię.

Gdybyś miał pojęcie, Fritz, ile ja o tobie wiem, myślał biegnąc za nim.

Za wszelką cenę musiał zapobiec pojmaniu przyjaciół przez Lynxa.

Natychmiast przesłał komunikat:

– Lynx zmierza w waszą stronę! Ukryjcie się, idę za nim. Mam już wszystkie informacje.

– Zrozumiałem – odpowiedział Nataniel.

Marco niemal frunął nad ziemią. Musiał upatrzyć sobie dogodne miejsce, z którego mógłby udaremnić atak Lynxa. W tej chwili znajdował się niżej niż ten łajdak i nie było to korzystne. Mimo to musiał jakoś go zawrócić.

Nareszcie przed Markiem pojawiło się wzniesienie. Prędko wbiegł na najwyższy punkt.

– Fritz! – zawołał. – Fritz Haarmann!

Lynx gwałtownie się zatrzymał. Odwrócił się i przerażony spojrzał na Marca, znajdującego się zbyt daleko, by można go pochwycić. Zawrócił i zaczął zbiegać po zboczu.

Przyjaciołom Marca na razie nie groziło niebezpieczeństwo, ale Książę Czarnych Sal nie miał zamiaru poprzestawać na połowicznym wykonaniu zadania.

Gdybym tylko mógł odzyskać moje zdolności czarnego anioła, westchnął w duchu. Wkrótce bym go dogonił.

Śniegowe chmury wciąż wisiały nad wierzchołkami gór. Gdyby zeszły niżej, może Marcowi łatwiej byłoby podkraść się do Lynxa, ale jednocześnie łotr miałby te same ułatwienia.

Chyba najlepiej jest tak jak teraz, z dobrą widocznością na wszystkie strony z wyjątkiem najwyższych partii gór.

Marco wciąż jeszcze nie miał możliwości ujrzenia dwóch przypominających obeliski szczytów.

Ale gdzie się podział ten, którego ścigał?

Musiał najwidoczniej dotrzeć do bardziej pofałdowanego terenu i skryć się w jakiejś dolince, nigdzie bowiem nie było go widać.

Stało się to tak szybko, że Marco, który zaledwie przez moment szukał wzrokiem skał-obelisków, nie zauważył zniknięcia Lynxa ani też miejsca, w którym ono nastąpiło.

Potrafił jednak określić, gdzie mniej więcej powinien szukać.

Chyba że…

Chyba że Lynx znał teren o wiele lepiej od niego… Może znalazł jakąś dolinę albo koryto strumienia, prowadzące do miejsca, w którym znajdowali się jego przyjaciele, i postanowił odciąć im drogę?

Marco zmrużył oczy, by lepiej przyjrzeć się szczegółom otoczenia.

Tak, to możliwe.

Czy miał teraz gonić Lynxa, czy też spieszyć na ratunek towarzyszom?

Wybrał pośrednie rozwiązanie. Ruszył do przodu, ale ukosem wspinał się pod górę, tak aby dojść do dolinki wyżej, gdyby ewentualnie tam się znajdowała, przed Lynxem.

Marco biegł jak najszybciej, wciąż starając się zachować wzmożoną czujność. Strażnik Wielkiej Otchłani mógł zaczaić się wszędzie, Marco znalazł się teraz bowiem w bardziej urozmaiconej okolicy. Skończyło się płaskie, twarde podłoże, występowały tu na przemian bagniska, wzniesienia i zagłębienia.

Dlaczego mam ścigać tego ohydnego zbrodniarza? Wcale tego nie chcę, pomyślał przybity.

Jestem pół człowiekiem, pół czarnym aniołem. I nie ma we mnie żądzy zemsty. Henning i Malin wychowali mnie w życzliwości i miłości bliźniego. U czarnych aniołów królowała łagodność i pokój.

A teraz porwał mnie wir podłości!

Z koniecznością unicestwienia Tengela Złego potrafię się pogodzić, to mam we krwi, tak samo jak wszyscy inni z rodu Ludzi Lodu. Ale ten człowiek… Nic o nim nie wiedzieliśmy, pojawił się nagle na ostatnim etapie walki, przybył znikąd. Wybrany przez Tengela Złego, ale nie mający żadnego związku z Ludźmi Lodu.

Całkiem obcy, nasza walka wcale go nie dotyczy. Opóźnia ją, rzuca nam kłody pod nogi, musimy go zniszczyć, choć przecież stoją przed nami ważniejsze zadania.

Nie chcę nikomu szkodzić, nikomu poza Tengelem Złym.

Marco przystanął, jakby nagle się poddał. Trwał tak z głową odchyloną do tyłu i przymkniętymi oczyma, ogarnięty wewnętrznym cierpieniem. Potem otworzył oczy i zapatrzył się w niebo, na którym ciężkie od śniegu chmury podpełzały coraz bliżej.

Samotność cechuje wielu z Ludzi Lodu, pomyślał. Jest naszym nieodłącznym towarzyszem. Teraz jednak czuję się znacznie bardziej osamotniony niż kiedykolwiek. Moi przyjaciele, czarne anioły, nie mają wstępu do Doliny. Życie moich czterech towarzyszy, zależy od unieszkodliwienia przeze mnie tego Fritza Haarmanna.

Najgorsza jest jednak moja wewnętrzna samotność. Poczucie, że żadne miejsce nie jest tak naprawdę moim domem…

Znów ruszył, teraz jeszcze prędzej. Nie miał czasu na rozmyślania.

Rwący strumień, który nagle się przed nim pojawił, zdradził, gdzie tamten łajdak zdążył się tak nagle przed nim ukryć. Marco zaczął szukać śladów.

Przekonany był bowiem, że Lynx zostawia ślady. Owszem, miał zdolność przemieszczania się w błyskawiczny sposób – Marco podejrzewał, że ma to jakiś związek z ciemną wodą. Ale Lynx-Haarmann zdawał się zarazem całkowicie ziemską istotą. Ta właśnie jego cecha najbardziej zamieszała im w głowach, przez to był taki niesamowity. Ani z niego duch, ani upiór, ani żywy, ani umarły.

Kim więc właściwie był? Nigdy nie przestali się nad tym zastanawiać.

Ale ślady zostawiał! Marco nie mógł oprzeć się uczuciu triumfu, gdy znalazł odcisk w glinie nad brzegiem strumienia. Haarmann był ciężki, bardzo ciężki, na takiego zresztą wyglądał.

Ślad prowadził pod górę, Marco nie zdążył więc go przegonić, wróg posuwał się przed nim i zmierzał do czworga towarzyszy Marca.

Prawdopodobnie miał zamiar usunąć tylu, ilu tylko mu się uda, tak by Marco w końcu został całkiem sam. I stanął twarzą w twarz ze strażnikiem Wielkiej Otchłani, Ghilem Okrutnym i Tan-ghilem, który wprawdzie powoli, ale nieprzerwanie zbliżał się do Doliny.

Marco przyspieszył kroku. Był młody i silny, powinien umieć poruszać się prędzej niż tęgi Lynx.

Mało brakowało, a za moment nieuwagi musiałby słono zapłacić.

Z jednego ze wzniesień przy strumieniu nagle coś wystrzeliło w powietrze. Kątem oka spostrzegł ramię, które wyrzuciło ową lepką mackę, przypominającą język kameleona. Marco nie wahając się ani przez chwilę rzucił się ku rwącej wodzie potoku i sam nie bardzo wiedząc jak, przedostał się na drugi brzeg.

Macka Lynxa nie sięgała tak daleko. Samym końcem tylko zawadziła o ramię Marca i zaraz znów się cofnęła.

W normalnych warunkach Marco zostałby z pewnością pojmany. Podejrzewał jednak, że zaczyna działać magia imienia, osłabiając tym samym moc Lynxa.

Doskonale, mógł na tym dalej budować! Prawdopodobnie Tengel Zły posłużył się magią osoby: aby pokonać Lynxa, należało ujawnić pełną historię jego życia, wszelkie przestępstwa i zbrodnie, jakich się dopuścił. Samo imię nie wystarczało.

Ale Marco sporo już wiedział…

Ramię rwało go i piekło. Kiedy dotknął bolącego miejsca, przekonał się, że tajemnicza substancja zżarła rękaw, a na skórze powstała paskudna rana. Właściwie trudno to było nazwać raną. Wyglądało, jakby część ramienia, której dotknęła macka Lynxa, po prostu zniknęła.

– Oddaj mi ten kawałek ręki – mruknął Marco. – A może wysłałeś go do Wielkiej Otchłani?

Nie, nie wolno przesadzać.

Ale ta nieprzyjemna przygoda dodała mu potrzebnego wigoru.

Znalazłszy się w bezpiecznym miejscu na przeciwległym wzniesieniu, Marco potężnym głosem, przekrzykując szemranie strumienia, zawołał po niemiecku:

– Fritz Haarmann! Urodziłeś się dwudziestego piątego października tysiąc osiemset siedemdziesiątego dziewiątego roku w Hanowerze. Twój ojciec, którego nienawidziłeś, był nieprzyjemnym, ponurym palaczem lokomotywy, a matka inwalidką, o wiele lat starszą od męża. Byłeś ich szóstym dzieckiem, ulubieńcem matki. Bawiłeś się lalkami i…

Lynx stanął jak skamieniały i przysłuchiwał się słowom Marca. W pewnym momencie zawył przerażony.

– W bawieniu się lalkami nie ma nic złego! – wołał Marco. – Wielu chłopców to robi, a wyrastają z nich potem normalni mężczyźni. Ale ty…

Lynx, do szaleństwa wystraszony tym, że Marco zna takie szczegóły z jego dzieciństwa, błyskawicznie zaczął się oddalać.

Marco przeskoczył na drugi brzeg i podjął pościg.

Gdy tylko Lynx zdołał upatrzyć sobie odpowiednią kryjówkę, a Marco dotarł do pagórka, gdzie jego wróg stał przed chwilą, macka znów wystrzeliła w powietrze.

I znów Marca uratowało tylko to, że macka miała teraz znacznie mniejszy zasięg. Lynx widząc, co się dzieje, opuścił kryjówkę i rzucił do ucieczki.

Marco nie musiał już teraz wołać tak głośno, bo plusk wody w strumieniu stłumiły oddzielające ich od niego wzniesienia:

– Kiedy miałeś szesnaście lat, oskarżono cię o nieprzyzwoite zachowanie wobec dzieci i wysłano do szpitala dla umysłowo chorych na obserwację. Uciekłeś stamtąd po pół roku. Nie zaprzestałeś popełniania drobnych przestępstw i występków przeciwko małym dzieciom. Wielokrotnie siedziałeś w więzieniu za włamania, kradzieże, oszustwa i szmugiel, i wszystko to, co nieodłącznie kojarzy się z postacią typa spod ciemnej gwiazdy.

Najbliższy współpracownik Tengela zatrzymał się, uspokojony.

– To sprawy bez znaczenia, wszyscy tak robią. Nie zaszkodzisz mi takimi drobiazgami! – zawołał piskliwym głosem.

– Wcale tak nie sądziłem. Twój ojciec załatwił ci pracę na kolei, ale ty ukradłeś całą kasę plus wszystko, co tylko mogło ci się przydać, i zniknąłeś. Chciał cię umieścić w więzieniu albo w zakładzie, ale zawsze potrafiłeś się wyłgać. Nie pojmuję, w jaki sposób udało ci się zostać policyjnym kapusiem, ale gwarantowało ci to pewną ochronę…

Do Lynxa-Haarmanna zaczynało docierać, że Marco wie o nim o wiele więcej, niż mu się z początku wydawało. Zatkał uszy rękami, żeby nie słyszeć śmiercionośnych słów. To jednak utrudniało mu ucieczkę, a Marco ani na chwilę nie dawał mu spokoju.

– To wszystko jest ledwie przygrywką, Haarmann. Twoje prawdziwe zbrodnie rozpoczęły się po zakończeniu pierwszej wojny światowej…

Wokół nich panowała teraz absolutna cisza, strumień został daleko z tyłu.

Marco nie chciał zanadto zbliżać się do swego wroga, jeszcze nie teraz. Najpierw musiał się upewnić, że Lynx mu nie zagraża. Obezwładnić go mógł dopiero wtedy, gdy do końca odkryje jego tajemnicę, zburzy fasadę jego mieszczańskiego spokoju, tak że pozostanie tylko naga, straszliwa prawda.

O, jakże Marco się wzdragał przed mówieniem na głos o makabrycznych uczynkach Haarmanna! Nie miał jednak innego wyjścia.

Spostrzegł to już wcześniej, ale dopiero teraz naprawdę zwrócił uwagę na pewne osobliwe zjawisko. Z głową tego łajdaka coś było nie tak. Gdy Lynx chciał się zorientować, gdzie przebywa jego przeciwnik, potrafił obrócić głowę niemal całkiem do tyłu, nie zmieniając przy tym pozycji reszty ciała. Marco nie mógł tego zrozumieć, tak samo jak nie mógł pojąć, z jakiej materii powstał ten stwór.

Nie żywy, nie umarły…

I wtedy zaczął sypać śnieg.

Przekleństwo, pomyślał Marco. On nie może mi umknąć.

Przyjaciele… gdzie oni są, czy zdołali ukryć się w bezpiecznym miejscu?

Przesłał kolejną wiadomość o grożącym im niebezpieczeństwie, Nataniel odpowiedział, że zachowują czujność.

Nie była to duża śnieżyca, biały puch sypał tylko z krawędzi chmur wiszących nad wierzchołkami. Istniało jednak niebezpieczeństwo, że śnieg zacznie padać gęściej. Czy w walce przeciwko Tengelowi Złemu bogowie pogody nic stoją po naszej stronie? pomyślał Marco z goryczą. Może popierają jego? Właściwie nie zdziwiłoby mnie to, potrafią być tacy zmienni w nastrojach. Norwegia nigdy nie była krajem odpowiednim do podejmowania przedsięwzięć pod gołym niebem, w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto kończy się to źle. Ale przynajmniej teraz pogoda mogłaby być nam życzliwa!

Lynx zniknął.

Zanosiło się na długą walkę.

Marco stanął. Wokół niego panowała cisza tak idealna, że słyszał, jak płatki śniegu upadają na trawę.

Nigdzie ani śladu Lynxa.

A przecież powinien coś zobaczyć, jakąś ciemniejszą plamę za śnieżną kurtyną, odcisk buta na ziemi…

Wtedy to Marco zrozumiał, że Lynx porusza się jak chce. Przez moment zapomniał o tym fakcie, bo przeciwnik wydał mu się ciężki i niezgrabny.

– Natanielu – przesyłał wieści. – Spróbuj otoczyć całą waszą grupę welonem mgły albo wymyśl jakiś inny sposób kamuflażu! Szczególnie uważajcie na Gabriela, on nie ma przy sobie butelki. Lynx porusza się poza moją kontrolą.

– Już tu jest – odpowiedział mu Nataniel w myśli. – Stoi w odległości około pięćdziesięciu metrów od nas i próbuje nas odnaleźć. Do tej pory ukrywaliśmy się w jamie, z której obsunęła się ziemia, ale jeśli podejdzie bliżej, zobaczy nas.

– Gdzie jesteście?

Nataniel opisał miejsce, Marco zrozumiał.

– Zaraz do was idę – obiecał.

Marco szybko jak kozica pomknął po wzniesieniach i kamiennych zboczach przez zarośla i na wpół zamarznięte potoki na następną półkę.

Starał się dotrzeć do ukrywających się w wyrwie przyjaciół.

Lynx tymczasem zbliżał się od drugiej strony. Jasne się stało, że właśnie ich spostrzegł. Mimowolnie poruszył ramieniem, jak gdyby przygotowując się do pojmania Gabriela.

– Haarmann! – zawołał Marco, a jego głos echem odbił się od odległej skalnej ściany. – Chcesz posłuchać o Friedelu Rothe?

Lynx drgnął i podniósł głowę. Ujrzał Marca stojącego na krawędzi nawisu poza jego zasięgiem, śmiertelnie niebezpiecznego przez swoją wiedzę.

Zdecydowanym krokiem ruszył jednak ku czworgu, nieugięty w swym postanowieniu, że teraz ostatecznie się z nimi rozprawi.

– Zostańcie tam, gdzie jesteście – spiesznie polecił Marco. – Ta jego macka staje się krótsza z każdą wypowiadaną przeze mnie prawdą. Tu na górę nie możecie wejść, jest za stromo. Nie próbujcie uciekać, bo wtedy on złapie Gabriela. Pilnujcie chłopca, on nie ma butelki.

– To znaczy, że Lynx boi się jasnej wody? – spytała Tova.

– Bardzo. Haarmann! – zawołał Marco ponownie, kiedy Lynx podszedł niebezpiecznie blisko. – Po pierwszej wojnie światowej w Niemczech panował głód, wszystkim brakowało jedzenia. Nie byłeś rzeźnikiem, ale ludzie znali cię jako sprzedawcę mięsa na czarnym rynku.

Lynx zawahał się, gotów do ucieczki w wypadku, gdyby cała prawda wyszła na jaw, wciąż jeszcze jednak chęć złapania ofiar, tak bezbronnych i znajdujących się tak blisko, przeważała.

– Po dworcu kolejowym w Hanowerze wałęsali się młodzi chłopcy – ciągnął Marco bezlitośnie. – Przybyli do miasta, sieroty pozbawione korzeni, bez grosza przy duszy, bez jedzenia i pracy. Chodziłeś wśród nich i szukałeś. Lubiłeś młodych mężczyzn, Haarmann. Wybrałeś jednego, takiego, który ci się spodobał.

Lynx cofnął się, Marco ruszył za nim.

– Uważaj, Marco – mruknął Nataniel.

– Poradzę sobie. Już go znam. Nie ma nic złego w tym, że woli się mężczyzn od kobiet, Haarmann, z tego powodu nie musisz uciekać, to tkwiło w twojej naturze. Dzisiaj ma się już zrozumienie dla takich skłonności, nie uważa się tego za przestępstwo.

Lynx znów się zawahał, przystanął. Ale Marco nie miał zamiaru dawać mu ani chwili wytchnienia.

– Wracając do siedemnastoletniego Friedela Rothe… On nie był jednym z tych, których wybrałeś sobie na dworcu. Rodziców zaniepokoiło zniknięcie chłopaka. Wiedzieli, że był razem z szanowanym „detektywem” Haarmannem.

Policja przeszukała twój pokój, ale niczego nie znalazła…

Nagle Marco jęknął.

Atak nastąpił tak nagle, że z początku nikt nie zorientował się, co się dzieje. Usłyszeli za sobą dziwny dźwięk i ujrzeli, jak jakaś postać, przypominająca człowieka z epoki kamiennej albo górskiego trolla, porwała Gabriela. Zarzuciła sobie chłopca na ramię i uprowadziła nie wiadomo dokąd.

Ghil Okrutny przypuścił szturm.

Lynx zaśmiał się triumfalnie. On lubił właśnie takich chłopców jak Gabriel, pomyślał Marco, sparaliżowany przerażeniem.

W następnym momencie Lynx zniknął bez śladu z miejsca, w którym do tej pory stał.

Загрузка...