ROZDZIAŁ III

Cicho, tak tu cicho!

Wiatr ze świstem przetaczał się przez przełęcz, ale do nich nie docierał. Siedzieli osłonięci przed jego podmuchami w magicznym kręgu ciepła, wyznaczonym przez dłonie Lucyfera.

Tova oparła się plecami o skałę, ze swego miejsca miała widok na Dolinę. Akurat w tej chwili, w zapadającym zmierzchu, nienawidziła jej. Skrytej we mgle, groźnej, pełnej tajemnic. Nie mogła zrozumieć, skąd Tarjei czerpał siły, by przez całe wieki przebywać tutaj, tak blisko siedliska Zła. Spojrzała na Tarjeia i z jego wzroku zrozumiała, że odczytał jej myśli. Uśmiechnął się do niej z sympatią, jak gdyby mówił: „To wcale nie takie straszne, jestem duchem, w dodatku dość swobodnym. Zło tego miejsca nie wywierało na mnie wpływu”.

Pocieszyło to dziewczynę.

– Nie musimy się spieszyć – oznajmił Marcel. – Tan-ghil jeszcze przez jakiś czas się nie uwolni.

– Czy Lynx nie narobi szkód w Dolinie? – spytał Nataniel.

– Nie potrafi nic poza wysłaniem was do Wielkiej Otchłani. A tego, dopóki ja tu jestem, zrobić nie może.

– No właśnie, czym jest Wielka Otchłań? – zaciekawiła się Tova.

Marcel-Lucyfer potrząsnął głową, aż zatańczyły czarne loki.

– Tego nie wiemy. Tak jak wy macie Górę Demonów, o której Tengel Zły nic nie wie, tak on ma Otchłań, o której prawda nie leży w zasięgu naszej wiedzy. Wiemy jedynie, że to naprawdę straszne miejsce i że nikt dotąd stamtąd nie powrócił.

Nataniel zacisnął zęby. Wciąż nie mógł bez bólu myśleć o Ellen.

– Co wasza wysokość chciał nam opowiedzieć? – spytał Gabriel, trzymając długopis w pogotowiu nad notatnikiem.

– Zaraz usłyszycie! W naszych dalekich światach od dawna już wiedzieliśmy o Tan-ghilu i jego wyprawie do Źródła Zła.

Gabriel zastanawiał się, kim są owi „my”. Archanioły czy też bliżej nie określone dobre moce?

– Wiedzieliśmy, że pokonać go może tylko ludzka istota, Źródła Życia są bowiem dla ludzi, nie dla innych stworzeń. I jeśli ktoś miał sobie z tym poradzić, musiała to być osoba wywodząca się z rodu Ludzi Lodu, obdarzonego potężniejszymi mocami niż zwykli ludzie. Już wcześniej wiadomo było, że w tej rodzinie urodzi się ktoś, kto posiądzie nadprzyrodzone zdolności, o jakich świat jeszcze nie słyszał.

Marcel, ojciec Marca, uśmiechnął się, i Gabriel pomyślał sobie, że nigdy jeszcze nie obcował z kimś tak niezwykłym. Choć niby wyglądał teraz jak człowiek, nie miał skrzydeł, to jednak wyróżniał się w trudny do opisania sposób. Jego niezwykłość wprost rzucała się w oczy.

– Obserwowaliśmy was – podjął anioł światłości. – I kiedy jasne się stało, że wybranym jest Tarjei, ogarnęły nas wątpliwości. Tarjei nigdy nie zdołałby przeciwstawić się mocy Tengela Złego. Postanowiliśmy więc, że jego zdolności pozostaną tajemnicą dla wszystkich, także dla niego samego. Tarjei tragicznie zakończył życie, zgładzony przez jednego z was, Kolgrima. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw, Kolgrim także nie, bo wtedy biegiem wydarzeń pokierował Tengel Zły. Tak więc, Tarjeiu, to wcale nie było tak, że pragnęliśmy twojej śmierci, bo uznaliśmy twe możliwości za niewystarczające. Twój zgon stanowił dla nas zaskoczenie. Nie zdążyliśmy jeszcze wymyślić, w jaki sposób dodać ci niezbędnych sił, kiedy twoje życie dobiegło końca. Uwierz mi, boleliśmy bardzo nad twym losem!

Tarjei ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Wreszcie jednak postanowiliśmy ingerować podjął Marcel z uśmiechem. – Raz na sto lat wolno mi wszak odwiedzić ziemię. W roku tysiąc sześćset sześćdziesiątym w rodzie Ludzi Lodu nie było odpowiedniej kobiety. Villemo jeszcze nie dorosła. Ale gdy raz ją spotkałem, zadbałem o to, by wyposażyć ją w pewne niezwykłe talenty. Ona, jeszcze dziecko, po prawdzie dość niesforne, nie widziała mnie wtedy. W roku tysiąc siedemset sześćdziesiątym również nie spotkałem odpowiedniej kobiety, Shira była już w tym wieku, że nie mogłaby mieć dzieci. Ale w tysiąc osiemset sześćdziesiątym… Wtedy żyła Saga!

– A więc jej spotkanie z waszą wysokością nie było dziełem przypadku? – zdumiał się Nataniel.

– Nie, to nie zrządzenie losu. Wszystko zostało zaplanowane. Pragnąłem dodać Ludziom Lodu siły, takiej mocy, by potrafili zmierzyć się z Tengelem Złym.

Nagle zapatrzył się przed siebie jakby nieobecnym wzrokiem.

– Natomiast zupełnie nieoczekiwane dla mnie było to, że stała mi się tak droga. Bez niej nie wyobrażam sobie przyszłości. Urodziła mi dwóch synów. Jednego, niestety, trzeba było uznać za straconego…

– Wcale nie! gorąco zaprzeczyła Tova. I zaraz, przekrzykując się nawzajem, zaczęli opowiadać o „nawróceniu” Ulvara. Lucyfer ogromnie się ucieszył z dobrych wieści i zapowiedział, że jak najszybciej odwiedzi drugiego syna.

Nataniel był oszołomiony nowinami.

– A więc z góry ustalono, że w moich żyłach popłynie krew czarnych aniołów? A także Demonów Nocy i Demonów Wichru?

Nie, to ostatnie zawdzięczamy pomysłowi Tengela Złego, który postanowił umieścić w Lipowej Alei szpiega. Rozkazał Lilith, by się tym zajęła. Ale Tamlin, syn Lilith i Tajfuna, zakochał się w Vanji z Ludzi Lodu, a ja wysłałem czarne anioły, by pomogły im nawrócić Demony Nocy. Plan się powiódł i od tej pory Demony Nocy były nam wielkim wsparciem i radością. Zwłaszcza Tamlin, który zamieszkał w moich salach. Słyszałem, że go straciliśmy. Bardzo mnie to boli… Marcel zamyślił się na moment, a potem dodał powoli: Wielka Otchłań… Z której nikt nigdy nie powrócił…

Pozostali milczeli. Wiedzieli, że Lucyfer zastanawia się nad tym samym, co nurtowało ich przez cały czas: Czym jest Otchłań? Gdzie się znajduje? Czy naprawdę muszą uważać tych, którzy tam trafili, za utraconych na zawsze?

Gorzka to była myśl, w głębi ducha zdawali sobie jednak sprawę, że nie ma nadziei. Dla wtrąconych do Wielkiej Otchłani nie było ratunku.

Zmarły mógł powrócić jako duch i opiekun. Ale z otchłani nie wydostał się nikt pod żadną postacią.

– Dobrze więc – Nataniel powoli przychodził do siebie. – Otrzymałem wyjaśnienie, jak doszło do tego, że w moich żyłach płynie krew czarnych aniołów, a także Demonów Nocy i Demonów Wichru. Wiedziałem już wcześniej, że przyszedłem na świat jako wybrany z Ludzi Lodu. Ale jestem także siódmym synem siódmego syna. Czy to także nie przypadek?

– Oczywiście! – wesoło odrzekł Marcel. – Doprowadziliśmy do spotkania Christy z Ablem Gardem, który był siódmym synem i sam miał synów sześciu. Właściwie w rodzinie Gardów było siedmiu chłopców, wiedzieliśmy jednak, że jeden z nich nie jest jego dzieckiem. Pojawiła się natomiast jeszcze jedna postać, młody Linde-Lou, który omal nie pokrzyżował nam planów. Potomek Ludzi Lodu, o którym, prawdę mówiąc, nie wiedzieliśmy. Kiedy jednak go poznaliśmy, zyskał sobie naszą wielką sympatię, szczególnie moją, był wszak moim wnukiem. Próbowałem wynagrodzić mu ciężkie życie, jakie przypadło mu w udziale tu na ziemi. Linde-Lou jest teraz szczęśliwy, z jednym wyjątkiem…

Marcel umilkł zamyślony.

– Linde-Lou jest taki dobry – ciepło powiedział Nataniel.

– Tak, to prawda – odparł Marcel, posyłając Natanielowi nieprzeniknione spojrzenie.

Zauważyli je wszyscy, ale nikt nie pokusił się o jego tłumaczenie. Tova tylko stwierdziła później, że Marcel sprawiał wrażenie, jakby obmyślał jakiś plan. Może po prostu zastanawiał się nad przyszłością Linde-Lou? Może postanowił zabrać go do Czarnych Sal?

– No, a Shira? – spytał Marco. – W walce z Tengelem Złym jej rola chyba także jest istotna?

– Shira jest najważniejsza ze wszystkich. Mogłoby się wydawać, że jej wędrówka przez groty, do której wyznaczona została przez cztery żywioły, to wydarzenie mające ścisły związek wyłącznie z Taran-gai. Tak jednak nie było. To my nawiązaliśmy kontakt z czterema duchami Taran-gai, Ziemią, Powietrzem, Ogniem i Wodą.

– Przepraszam – pokornie wtrącił Gabriel. – Dla porządku… „My”, to znaczy kto?

Lucyfer uśmiechnął się:

– Napisz po prostu „Siły Wyższe”, Gabrielu. Nie powinienem wymieniać ich z imienia.

Gabriel kiwnął głową i dalej notował z takim zapałem, że aż wystawił język.

Nataniel jednak siedział milczący. Rozmyślał o tym, co przeczytał o wędrówce Shiry przez groty, o liście, jaki na pustym brzegu morza napisał do niej Daniel:

„…Ale ja żyję na samym skraju tej ponurej baśni, w którą Ty zostałaś wciągnięta, nie pojmuję wszystkich wątków w tej olbrzymiej sieci, którą zostaliśmy omotani…”

Daniel napisał to przed dwustu z górą laty, a wciąż nie wiedzieli, jak ogromna w rzeczywistości jest ta sieć. Natanielowi zakręciło się w głowie.

Ian ostrożnie spytał Lucyfera:

– Chodzi tu chyba o odwieczną walkę dobra ze złem, czyż nie tak, panie?

– Naturalnie – odparł anioł światłości, zwracając na Iana swe niezwykłe oczy. Irlandczykowi zaparło dech w piersiach. – Ale musisz wiedzieć, że nie wszystko jest czarne jak węgiel albo białe jak śnieg.

– Wiem o tym, wasza wysokość – odpowiedział Ian, w głębi ducha zastanawiając się, czy Lucyfer ma teraz na myśli siebie samego i swe czarne anioły. Ian zdawał sobie sprawę, że demony potrafią być nie tylko złe, a elfy wyłącznie dobre. Po tym jak spotkał Ludzi Lodu, wiele się nauczył. W dość istotny sposób musiał zrewidować swe poglądy na temat fundamentalnych wartości.

Daleko na lodzie ogarnięty bezsiłą Tengel Zły wrzeszczał z wściekłości.

Lucyfer zerknął na niego przez ramię.

– Jest niemal unieruchomiony, ale nigdy nie wiadomo, z jakimi mocami potrafi nawiązać współpracę. Powinniśmy zachować czujność. – Anioł światłości wstał, inni natychmiast poszli za jego przykładem. – Mgła się uniosła. Utrzymuje się już tylko tu na górze, na dole widoczność jest dobra. Ale słońce zeszło już z nieboskłonu. Radzę wam zaczekać do świtu, jak już wcześniej mówiłem. Ja, Tarjei i Rune wkrótce was opuścimy, ale najpierw chciałbym udzielić wam kilku przestróg.

Przyjęli to z wdzięcznością. Prawdę powiedziawszy, wyprawa do nieznanej doliny przepełniała ich wielkim strachem.

Lucyfer spojrzał na swego syna z nagłym smutkiem w oczach.

– Marco, mój najcenniejszy klejnocie, z ciężkim sercem zdecydowaliśmy, że ty, właśnie ty jesteś jedynym, który może podjąć walkę z owym tajemniczym Lynxem…

Zobaczyli, że na twarzy Marca odmalowało się napięcie. Nie był to wyraz lęku, lecz raczej zawodu.

– Ale przecież ja mam jedną z butelek! Czy mogę w takiej sytuacji…?

– Ważne, abyś miał ją przy sobie podczas decydującego starcia z tym potworem. Podejrzewamy bowiem, że on w taki czy inny sposób znajduje się pod wpływem ciemnej wody, inaczej nie bałby się tak do was zbliżyć.

– Chcesz powiedzieć, ojcze, że muszę podejść do niego bardzo blisko i pokropić go wodą Shiry? Ale wtedy jedną buteleczkę należy spisać na straty!

– Nic na to nie poradzimy. Lynx jest niebezpieczny dla was wszystkich i w tej chwili stanowi najpoważniejszą przeszkodę w dalszej wędrówce. Nie wiemy jednak, co może go złamać, i tylko przypuszczamy, że może chodzić o jasną wodę. Gdybyśmy wiedzieli, kim jest…

Rune odezwał się swym trzeszczącym głosem:

– Ja mam teraz o nim trochę więcej informacji.

Spojrzenia wszystkich skierowały się na chłopaka-alraunę.

– Świetnie! – pochwalił go Lucyfer. – Opowiadaj!

– On jest Niemcem. Ma na imię Fritz i żył prawdopodobnie na początku lat dwudziestych obecnego stulecia.

– Skąd to wiesz? – zaciekawiła się Tova.

Rune powiedział, że ma wrażenie, iż poznaje charakterystyczną dla lat dwudziestych modę i błyszczące od brylantyny włosy. Znalazł także u Lynxa wiele germańskich cech.

– Ja też przez cały czas miałem takie odczucie – wtrącił Nataniel.

– Na próbę więc tylko zawołałem za nim „Fritz” – ciągnął Rune. – Niemieckich żołnierzy zawsze wszak nazywano frycami albo szwabami. Ale gdy wymówiłem to imię, zarówno Lynx, jak i Tengel Zły zareagowali panicznym wręcz przerażeniem. Zrozumiałem więc, że Fritz to jego prawdziwe imię.

Marco podniósł głowę.

– Jesteś pewien, że ich reakcja była rzeczywiście tak gwałtowna?

– Całkowicie, mnie samego to zdumiało. Tengel wrzasnął coś histerycznie, ale akurat w tej chwili ziemia zadrżała. To właśnie wtedy wasza wysokość wyłonił się na powierzchnię, prawda?

– Tak.

Marcel-Lucyfer odpowiedział z roztargnieniem, zatopiony we własnych myślach. Oczy płonęły mu z podniecenia. Wreszcie jednak powrócił do teraźniejszości i długo zastanawiał się nad wieściami przyniesionymi przez Runego, rozważając je na wszystkie sposoby.

Lynx należał więc do zmarłych, ale mimo wszystko nie wydawał się martwy. Żywy także nie. Jasne też było, że nie jest duchem ani upiorem.

W końcu Marcel znów zabrał głos:

– To, co nam powiedziałeś, Rune, jest bardzo istotne. Przerażenie, jakie ogarnęło Lynxa i Tengela, gdy wymówiłeś słowo „Fritz”, wskazuje na to że mamy do czynienia z magią imienia.

– Z magią imienia? – zdziwiony Gabriel wybałuszył oczy.

– Tak – odparł Lucyfer, spoglądając nań nieobecnym wzrokiem. – I najwyraźniej chodzi tu o ten rodzaj magii, w której imię powinno pozostać ukryte.

– Wiem już – ucieszył się Marco. – Czytałem o tym. Posługiwali się nią dawni Celtowie i niektórzy Indianie, używano też jej w wuduizmie…

Ojciec Marca pokiwał głową.

– Wiele dawnych kultur znało ten rodzaj magii, występuje ona w niezliczonych formach. Tan-ghil przywiódł ją zapewne ze Wschodu. Tak więc… Teraz najważniejsze to dowiedzieć się, kim jest Lynx. Abyś ty, Marco, mógł zdobyć nad nim jakąkolwiek władzę, musisz znać jego imię i wiedzieć, kim albo czym on jest. To pierwsze przykazanie magii imienia.

– Rozumiem.

– Dawno już jasne się stało, że Marco musi w tej sytuacji posłużyć się magią. Dlatego właśnie jego wyznaczono do pokonania Lynxa, który i dla nas pozostaje tajemnicą. A jeśli już w ogóle trzeba odwołać się do magii, nie wolno działać po omacku, nie wiedząc, kogo poddaje się jej działaniu. Dotyczy to wszelkich rodzajów magii. Jeśli Marco będzie mógł rzucić Lynxowi w twarz imię, zawód, miejsce, z którego pochodzi, i inne informacje o jego życiu, natychmiast zyska przewagę. Rozumiecie?

– No cóż, niewiele wiem o magii imienia – odparła Tova. – Ale to brzmi logicznie.

– No właśnie – uśmiechnął się Lucyfer. – Kiedy staniesz twarzą w twarz z Lynxem, będziesz musiał zaufać swojej intuicji, Marco. A jeśli już jesteśmy przy magii imienia, to pamiętaj, że twoje imię oznacza „mężny”. A teraz musisz zebrać całą swoją odwagę, bo Lynx się nie zawaha. Jeśli zbytnio się do niego zbliżysz, wyrzuci za tobą tę swoją mackę czy jak to nazwać.

– A jeśli nie podejdę dostatecznie blisko, nie będę mógł go spryskać jasną wodą. To dopiero kłopot – zafrasował się Marco.

– Dlatego właśnie pragnę posłużyć się magią imienia. To może osłabić skuteczność jego działania. Na ile, tego nie wiemy.

– Zaraz, zaraz – włączył się Nataniel. – Jest tu coś, czego nie pojmuję. Tengel Zły musi napić się wody ukrytej w Dolinie, aby odzyskać pełnię swej potwornej, niebezpiecznej mocy. Ale jeśli uczynił coś z Lynxem przy pomocy tejże wody, znaczy to, że musiał choć trochę mieć jej przy sobie?

Lucyfer zamyślił się nad jego uwagą, potem uśmiechnął leciutko.

– Jeśli mam wyznać prawdę, to nie wiem, co on uczynił z Lynxem. Przypuszczaliśmy jedynie, że musi to mieć związek z mocą ciemnej wody. Ale w tym, co mówisz, jest głęboki sens, Natanielu. Na pewno o tym nie zapomnimy. Tak, masz prawo do dumy!

Lucyfer podszedł do Marca i położył mu dłonie na ramionach.

– Uwierz, że nie podjąłem tej decyzji z lekkim sercem. Ale ty jedyny jesteś do tego zdolny. Nataniel pewnie także mógłby spróbować, ale jego należy oszczędzać na ostateczną rozgrywkę. Liczę na ciebie, synu.

Marco podziękował lekkim skinieniem głowy.

– Nie wystarczy chyba jednak wiedzieć, że on nosi imię Fritz i jest Niemcem?

– Nie, to za mało. Trzeba poprosić kogoś z Ludzi Lodu, by odszukał więcej szczegółów z jego życia.

Patrzyli na Marcela wyczekująco.

– Rzecz jasna, nie może to być nikt z was. Musimy nawiązać kontakt z bardziej zwyczajnym przedstawicielem Ludzi Lodu.

– Andre? – natychmiast zaproponował Nataniel. – On zajmuje się badaniem historii rodu.

– Andre zawsze miał zręczniejsze ręce niż głowę, w dodatku jest za stary, jeszcze coś mu się przytrafi, nie możemy ryzykować.

– Czy to zadanie może wiązać się z niebezpieczeństwem? – spytał Ian.

– Nie wiadomo. Tan-ghil z pewnością nie będzie zachwycony, jeśli dowie się, że próbujemy coś wywęszyć. Potrzeba nam kogoś silnego.

– Jonathan? – podsunęła Tova.

Marcel uśmiechnął się:

– Jonathan, przy całym dla niego szacunku, bywa czasami dość roztargniony.

– Wiem już! – wykrzyknął Nataniel. – Moja matka, Christa! Córka Tamlina, zdolna i mądra, będzie wiedziała, gdzie szukać. Poza tym jest bardzo przygnębiona śmiercią ojca i moim wyjazdem. Dobrze by jej zrobiło, gdyby choć na chwilę mogła oderwać się od smutków.

– Christa świetnie się do tego nadaje – orzekł Marcel i znów na jego twarzy pojawił się zastanawiający wyraz, coś jakby przebiegłość. Zauważyli to już raz wcześniej, ale nikt nie mógł sobie przypomnieć przy jakiej okazji. – Natychmiast wyślę do niej z wiadomością kogoś, komu w pełni ufa.

– Linde-Lou?

– Oczywiście. Jemu także przyda się odmiana, bo jak wspomniałem, on nie jest w pełni szczęśliwy. A ja bardzo chciałbym coś zrobić dla mego biednego wnuka.

W oczach Nataniela pojawił się niepokój. Czyżby zaczął rozumieć szelmowski uśmieszek Lucyfera? Nie, jakaś myśl przemknęła mu przez głowę, ale nie zdążył jej uchwycić.

Gabriel niczego nie zauważył. Trochę przemądrzałym tonem dodał:

– Tak, i Christa, i Linde-Lou są twymi potomkami, panie.

– Masz rację, młody przyjacielu. W samym więc sercu walki znajduje się teraz czworo z mojej krwi. Prawie wszyscy moi potomkowie. Brakuje tylko Vanji i Ulvara.

– To wielka stawka w grze o zwycięstwo nad Tengelem Złym – zauważył Ian z powagą. – Wielka ofiara z waszej strony.

– Tak, Irlandczyku, to prawda – odparł równie poważnie Lucyfer. – Ale i ja także narażałem się na niebezpieczeństwo, nie tylko poświęcałem innych. A teraz żegnajcie już, moi przyjaciele. Z naszych tajemnych siedzib będziemy śledzić waszą wędrówkę przez Dolinę, choć sami nie możemy się włączyć. Walka jest waszą sprawą, ludzi. Nie możesz o tym zapominać, Marco, mój ukochany synu! Jesteś teraz człowiekiem, a nie czarnym aniołem, obdarzonym nadprzyrodzonymi zdolnościami z racji swego pochodzenia.

– Będę o tym pamiętać, ojcze – spokojnie odrzekł Marco.

– Linde-Lou przyniesie ci informacje, jakie Christa zdoła zebrać o Lynxie.

Kolejny raz na twarzy Lucyfera wykwitł ów tajemniczy uśmieszek, który uświadamiał im, że jest on mimo wszystko strąconym i wcale nie białym aniołem. Tova miała wrażenie, że przez przełęcz przeleciał lodowaty powiew wiatru. Zadrżała z zimna.

Lucyfer zabrał Tarjeia i Runego. Ruszyli w powrotną drogę przez lodowiec i już po chwili utonęli w gęstej nocnej mgle, kładącej się na lodzie.

Tengela Złego nie było już widać, przestał też wrzeszczeć. Przypuszczali, że za wszelką cenę stara się posuwać do przodu pomimo ciężkiego łańcucha trupów, które musiał ciągnąć za sobą.

Pięcioro wybranych ułożyło się na nocny spoczynek. Ziemia ogrzana przez Lucyfera wciąż pozostawała ciepła, wystarczyło im więc, że owinęli się tylko w lekkie ubrania i płaszcze od deszczu.

Marco zapatrzył się w otaczającą ich teraz mgłę. Jego myśli powędrowały daleko.

W tej rozstrzygającej godzinie przed oczami jedna za drugą przesuwały mu się sceny z jego życia. Zdawał sobie bowiem sprawę, że zadanie, jakie mu wyznaczono, jest prawie niemożliwe do wykonania.

Загрузка...