A teraz wy na mnie popatrzcie: więc w żywe oczy bym kłamał?
Margrethe jest osłodą mojego życia, a również dobrze wychowaną dorosłą osobą. Nie straciła oddechu, nie próbowała się ze mną sprzeczać, ani też nie powiedziała: „O nie!” lub: „Nie wierzę w to!” Usłyszawszy moje słowa, znieruchomiała, odczekała chwilę, po czym oznajmiła:
— Nie rozumiem.
— Ja też tego nie rozumiem — odparłem. — Coś się wydarzyło podczas mojego przejścia przez ten dół z ogniem. Świat uległ zmianie. Ten statek… — wskazałem na pobliską gródź — … nie jest statkiem, na którym płynąłem uprzednio. Ludzie mówią na mnie „Graham”… podczas gdy dobrze wiem, że nazywam się Alexander Hergensheimer. Nie chodzi jednak tylko o mnie i o ten statek. Cały świat się zmienił. Odmienna historia, odmienne kraje. Nie ma tu sterowców.
— Alec, co to takiego sterowiec?
— Hmm. Lata w górze, jak balon. Właściwie to jest balon, ale leci bardzo szybko, ponad sto węzłów.
Zastanowiła się nad tym trzeźwo.
— Wydaje mi się, że bałabym się nim lecieć.
— Nie ma powodu. To najlepszy sposób podróżowania. Przyleciałem tu sterowcem „Graf von Zeppelin”, należącym do North American Airlines. W tym świecie jednak nie ma sterowców. Ten fakt ostatecznie przekonał mnie, że znajduję się w innym świecie i nie jest to tylko skomplikowany dowcip, który ktoś mi spłatał. Transport powietrzny jest tak ważnym elementem ekonomii świata, który znam, że jego brak zmienia właściwie wszystko. Na przykład… Słuchaj, czy ty mi wierzysz?
Odpowiedziała powoli i z namysłem:
— Wierzę, że mówisz prawdę taką, jak ją widzisz. Ja jednak widzę ją zupełnie inaczej.
— Wiem. Dlatego to takie trudne… Słuchaj, jeśli się nie pośpieszysz, spóźnisz się na kolację, prawda?
— To nieważne.
— Nie, to jest ważne. Nie możesz chodzić głodna tylko dlatego, że popełniłem głupi błąd i zraniłem twoje uczucia. A jeśli ja nie przyjdę, Inga wyśle kogoś celem sprawdzenia, czy jestem chory, czy śpię, czy coś tam jeszcze. Widziałem, jak robiła to, gdy ktoś z gości nie przyszedł do stołu. Margrethe, moja kochana! Pragnąłem ci to powiedzieć, czekałem, aby ci to powiedzieć i chciałem ci to powiedzieć, a teraz mogę i muszę to uczynić. Nie mogę jednak tego zrobić w ciągu pięciu minut na stojąco. Kiedy pościelisz już łóżka na noc, czy będziesz mogła poświęcić trochę czasu, aby mnie wysłuchać?
— Alec, zawsze poświęcę dla ciebie tyle czasu, ile tylko będziesz chciał.
— Dobrze. Zejdź na kolację! Ja też się pokażę, przynajmniej na chwilę, żeby Inga się nie czepiała i spotkamy się tutaj, gdy pościelisz łóżka. Pasuje?
Zamyśliła się głęboko.
— Dobrze, Alec. Czy pocałujesz mnie jeszcze?
W ten sposób przekonałem się, że mi uwierzyła. Lub przynajmniej chciała uwierzyć. Przestałem się martwić. Zjadłem nawet całą kolację, chociaż nazbyt pośpiesznie.
Czekała już na mnie, gdy wróciłem. Kiedy wszedłem do kabiny, wstała z miejsca. Wziąłem ją w ramiona, cmoknąłem w nos, następnie złapałem za łokcie i posadziłem na koi. Następnie sam usiadłem na jedynym krześle w kabinie.
— Najdroższa, czy myślisz, że zwariowałem?
— Alec, nie wiem, co mam myszleć (tak jest, powiedziała „myszleć”. W rzadkich chwilach, pod wpływem nagłych emocji, Margrethe traciła zdolność wymowy miękkich spółgłosek. Poza tym jej akcent był znacznie lepszy od mojego akcentu z Midwestu, szorstkiego jak zardzewiała piła).
— Wiem o tym — zgodziłem się. — Miałem ten sam problem. Można na to patrzeć tylko na dwa sposoby. Albo jak na coś niewiarygodnego, co zmieniło cały mój świat, zdarzyło się w chwili, gdy przechodziłem przez ogień. Albo też jestem szalony, jak kot po walerianie. Spędziłem całe dni na sprawdzaniu faktów i… świat rzeczywiście się zmienił. Nie chodzi tylko o sterowce. Nie ma kajzera Wilhelma IV, a na jego miejscu jest jakiś głupi prezydent nazwiskiem Schmidt. Jest jeszcze masa podobnych rzeczy.
— Nie powiedziałabym, że Herr Schmidt jest „głupi”. Jest całkiem niezły jak na niemieckiego prezydenta.
— W tym rzecz, kochanie. Dla mnie każdy prezydent Niemiec wydaje się głupi, ponieważ w moim świecie Niemcy są jedną z ostatnich absolutnych monarchii w świecie zachodnim. Nawet car nie dysponuje taką władzą.
— To właśnie chciałam ci powiedzieć, Alec. Nie ma ani kajzera, ani cara. Wielki Książę Moskiewski jest monarchą konstytucyjnym i nie rości już sobie praw do zwierzchnictwa nad pozostałymi krajami słowiańskimi.
— Margrethe, oboje mówimy to samo. Świat, w którym się wychowałem, zniknął. Muszę teraz poznać nowy świat, który nie jest całkowicie odmienny. Geografia chyba się nie zmieniła, także część historii. Wygląda na to, że oba światy były identyczne niemal do początku dwudziestego stulecia. Powiedzmy od roku 1890. Około stu lat temu wydarzyło się coś dziwnego, co spowodowało oddzielenie obu światów od siebie… a około dwunastu dni temu coś równie dziwnego przytrafiło się mnie i zostałem przeniesiony do tego świata. — Uśmiechnąłem się do niej. — Nie żałuję tego jednak. Wiesz dlaczego? Ponieważ spotkałem tutaj ciebie!
— Dziękuję ci. Dla mnie też jest ważne, że ty tu jesteś.
— A zatem wierzysz mi. Również ja zostałem zmuszony do uwierzenia w to. Przestałem już właściwie się tym przejmować. Martwi mnie tylko jedno. Co się stało z Alecem Grahamem? Czy zajął moje miejsce w moim świecie? A jeśli nie, to co?
Nie odpowiedziała mi od razu, a kiedy to uczyniła, jej odpowiedź wydawała się nie na temat:
— Alec, czy zechciałbyś zdjąć spodnie?
— Co powiedziałaś, Margrethe?
— Proszę cię. Nie żartuję, ani nie staram się cię uwieść. Muszę coś zobaczyć. Proszę cię, ściągnij spodnie.
— Nie rozumiem… dobrze. — Przymknąłem się i zrobiłem to, o co mnie prosiła, co w stroju wieczorowym nie było łatwe. Musiałem zdjąć marynarkę i pas, zanim odsłoniłem szelki na tyle, aby móc je ściągnąć z ramion. Następnie zacząłem z niechęcią rozpinać rozporek. (Kolejny minus tego zacofanego świata. Nie było zamków błyskawicznych. Nigdy ich nie doceniałem, dopóki mi ich nie zabrakło).
Odetchnąłem głęboko i opuściłem spodnie o kilka cali.
— Czy wystarczy?
— Jeszcze trochę. Odwróć się, proszę, plecami.
Zrobiłem to, o co mnie prosiła. Poczułem dotyk jej rąk, delikatny i nie natarczywy, z tyłu po prawej stronie. Uniosła koniec mojej koszuli i opuściła nieco majtki.
Po chwili przywróciła obie części garderoby na miejsce.
— To wystarczy. Dziękuję ci.
Włożyłem z powrotem koszulę w spodnie i zapiąłem rozporek, po czym nałożyłem szelki i sięgnąłem po pas.
— Chwileczkę, Alec — powiedziała.
— Co? Myślałem, że skończyłaś.
— Tak. Nie musisz już jednak nakładać stroju wieczorowego. Przygotuję ci domowe spodnie i koszulę. Chyba że chcesz wrócić do sali klubowej?
— Nie, o ile ty zostaniesz tu ze mną.
— Zostanę. Musimy porozmawiać.
Szybko wyjęła domowe spodnie i sportową koszulę i położyła na łóżku.
— Przepraszam cię na chwilę — powiedziała, wchodząc do łazienki.
Nie wiem, czy musiała z niej skorzystać, czy nie, wiedziała jednak, że wygodniej mi będzie się przebrać w kabinie niż w ciasnej łazience. Przebrany poczułem się lepiej. Koszula ze sztywnym gorsem i pas są wygodniejsze niż kaftan bezpieczeństwa, lecz jedynie nieznacznie.
Wyszła z łazienki i natychmiast schowała do szafy wszystko, co zdjąłem z siebie, oprócz koszuli i kołnierzyka. Wyjęła z koszuli spinki, a z kołnierzyka guziki i odłożyła je na bok, po czym schowała koszulę do torby na brudną bieliznę. Zastanowiłem się, co powiedziałaby Abigail, patrząc na te żonine czynności. Uważała ona, że nie należy mnie rozpuszczać i nie czyniła tego.
— O co ci chodziło, Margrethe?
— Musiałam coś sprawdzić. Alec, zastanawiałeś się, co się stało z Alecem Grahamem. Znam już odpowiedź.
— Słucham?
— On jest tutaj. Ty nim jesteś.
Po chwili odezwałem się:
— Dowiedziałaś się tego, patrząc na kilka cali kwadratowych mojej tylnej części ciała? Co tam znalazłaś, Margrethe? Znamię w kształcie truskawki, które pozwoli rozpoznać zaginionego spadkobiercę?
— Nie, Alec. Twój „Krzyż Południa”.
— Moje co?
— Proszę cię, Alec. Miałam nadzieję, że to przywróci ci pamięć. Widziałam to już pierwszej nocy, gdy… — zawahała się, a potem spojrzała mi prosto w oczy — kochaliśmy się ze sobą. Zapaliłeś światło, a potem odwróciłeś się na brzuch, żeby zobaczyć, która godzina. Wtedy zauważyłam znamiona na twoim prawym pośladku. Zwróciłam uwagę na wzór, jaki tworzą. Żartowaliśmy na ten temat. Powiedziałeś, że to twój Krzyż Południa, dzięki któremu wiesz, która strona jest która.
Margrethe zaróżowiła się lekko, wciąż jednak spoglądała mi prosto w oczy.
— Ja również pokazałam ci kilka znamion na moim ciele. Alec, przykro mi, że tego nie pamiętasz. Uwierz mi, proszę. Byliśmy już wtedy na tyle blisko ze sobą, że mogliśmy żartować z takich rzeczy bez obawy, że uznasz mnie za zbyt śmiałą lub natrętną.
— Margrethe, nie wyobrażam sobie, żebyś w jakiejkolwiek sytuacji mogła być zbyt śmiała lub natrętna. Przykładasz zbyt wielkie znaczenie do przypadkowego układu znamion. Mam ich pełno na całym ciele. Nie dziwi mnie, że kilka z nich z tyłu, gdzie trudno mi jest je dostrzec, układa się w kształt krzyża. Ani to, że Graham miał podobne.
— Nie podobne, lecz identyczne.
— No tak… istnieje znacznie lepszy sposób, żeby to sprawdzić. W biurku leży mój portfel, to znaczy Grahama. Jest w nim prawo jazdy. Jego prawo jazdy. Odcisk jego kciuka. Nie sprawdzałem tego, ponieważ nie miałem najmniejszych wątpliwości, że on to Graham, a ja to Hergensheimer, i że nie jesteśmy tą samą osobą. Niemniej jednak można to sprawdzić. Wyjmij je, kochanie. Przekonaj się sama. Odcisnę kciuk na lustrze w łazience. Porównaj oba odciski. Wtedy się upewnisz.
— Alec, ja jestem pewna. Skoro w to nie wierzysz, sprawdź sam.
Cóż… Propozycja Margrethe brzmiała rozsądnie. Zgodziłem się z nią.
Wyjąłem prawo jazdy Grahama. Następnie odbiłem swój kciuk na lustrze w łazience po potarciu go o nos, gdzie skóra jest znacznie bardziej natłuszczona niż na opuszkach palców. Stwierdziwszy, że odcisk na szkle nie jest zbyt wyraźny, wysypałem na dłoń trochę talku i zdmuchnąłem go w stronę lustra.
Jeszcze gorzej. Proszek, którego używają detektywi, musi być znacznie drobniejszy niż talk stosowany do golenia. A może po prostu nie umiałem się nim posługiwać. Zrobiłem następny odcisk, tym razem bez proszku i spojrzałem na oba, na swój prawy kciuk i na odcisk na prawie jazdy. Sprawdziłem, czy jest to istotnie odcisk prawego kciuka. Tak było.
— Margrethe! Chodź popatrz na to, proszę!
Weszła do łazienki.
— Spójrz na nie — powiedziałem. — Na wszystkie cztery. Mój kciuk i trzy odciski. Na wszystkich dominuje wzór w kształcie łuku, ale to samo dotyczy połowy wszystkich odcisków na świecie. Założę się z tobą, że twój kciuk też ma wzór w kształcie łuku. Czy potrafisz uczciwie odpowiedzieć na pytanie, czy to są odciski tego samego kciuka?
Albo może mojego lewego. Mogli się pomylić.
— Nie potrafię, Alec. Nie znam się na tym.
— No tak. Myślę, że nawet ekspert nie zdołałby tego dokonać w tym oświetleniu. Musimy to odłożyć do rana. Potrzebne nam jasne światło słońca na pokładzie. Będzie też potrzebny biały lśniący papier, szkło powiększające i tusz do stempli… założę się, że pan Henderson posiada te wszystkie rzeczy. Możemy to zrobić jutro?
— Z pewnością. Mnie ten test jest niepotrzebny, Alec. Moje serce udzieliło mi odpowiedzi. I twój „Krzyż Południa”. Chyba straciłeś pamięć, ale wciąż jesteś sobą… i któregoś dnia wszystko sobie przypomnisz.
— To nie takie proste, kochanie. Ja wiem, że nie jestem Grahamem. Margrethe, czy wiesz cokolwiek o jego interesach? Albo czy znasz powód, dla którego podróżował tym statkiem?
— Czy muszę mówić „on”? Nie pytałam cię o twoje sprawy, Alec, a ty nigdy mi nic nie mówiłeś.
— Tak, sądzę, że powinnaś mówić „on”, przynajmniej dopóki nie porównamy odcisków kciuka. Czy był żonaty?
— Tego również mi nie powiedział, a ja nie pytałam.
— Ale dałaś do zrozumienia… nie, powiedziałaś wprost, że „kochałaś się” z tym mężczyzną, za którego mnie uważasz, i że byłaś z nim w łóżku.
— Alec, czy czynisz mi wymówki?
— Nie, nie, nie! (Robiłem to i ona o tym wiedziała). To twoja sprawa, z kim chodzisz do łóżka. Muszę ci jednak powiedzieć, że ja jestem żonaty.
— Alec, nie usiłowałam skłonić cię do małżeństwa — odparła z wyrzutem.
— Raczej Grahama. Mnie tu nie było.
— Niech będzie, że Grahama. Nie miałam zamiaru go usidlić. Kochaliśmy się ze sobą, co nas oboje uszczęśliwiało. Żadne z nas nie wspominało o małżeństwie.
— Posłuchaj! Przepraszam, że w ogóle poruszałem tę sprawę. Wydawało mi się, że ma to pewien związek z całą zagadką, to wszystko. Margrethe, czy uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że prędzej odciąłbym sobie rękę albo wyłupił oko i odrzucił od siebie, niż skrzywdził cię w jakikolwiek sposób”
— Dziękuję ci, Alec. Wierzę ci.
— Jedyne, co powiedział Jezus to: „Idź i nie grzesz więcej”. Nie sądzisz chyba, że mógłbym uznać, iż mam prawo być surowszym sędzią niż on. Nie chciałem cię osądzać, szukałem tylko informacji na temat Grahama. Zwłaszcza jego interesów. Hmm. Czy podejrzewałaś kiedykolwiek, że mógłby być zamieszany w jakieś nielegalne interesy?
Uśmiechnęła się blado.
— Nawet gdybym kiedykolwiek podejrzewała coś takiego, moja lojalność wobec „niego” jest taka, że nigdy nie wyraziłabym tego na głos. I nie powiem ci nic więcej, ponieważ twierdzisz, że nie jesteś nim.
— Poddaję się. — Uśmiechnąłem się nieśmiało. Czy mogę jej powiedzieć o skrzynce? Tak jest, nawet muszę. Muszę być z nią szczery i przekonać ją, że podobna szczerość z jej strony nie będzie oznaczać nielojalności w stosunku do „mnie” (Grahama).
— Margrethe, nie pytałem cię z czystej ciekawości, ani nie chciałem się pakować w nie swoje sprawy. Mam też inne kłopoty i potrzebuję twojej rady.
Tym razem to ona była zdumiona.
— Alec… ja rzadko udzielam rad. Nie lubię tego robić.
— Wyjaśnię ci, na czym polega problem. Nie musisz mi nic radzić… ale może zdołasz mi pomóc w jego analizie.
Opowiedziałem jej szybko o tym naprawdę przerażającym milionie dolarów.
— Margrethe, czy znasz jakiś legalny powód, dla którego uczciwy człowiek mógłby mieć przy sobie milion dolarów w gotówce? Czeki podróżne, listy kredytowe, weksle, nawet obligacje na okaziciela — ale gotówka? Powiedziałbym, że jest to równie niewiarygodne jak to, co przytrafiło mi się w dole pełnym ognia. Czy potrafisz spojrzeć na to inaczej? Jaki uczciwy powód mógłby skłonić człowieka, żeby wziął ze sobą tyle gotówki, wyruszając w taką podróż jak ta?
— Nie chcę nikogo osądzać.
— Nie wymagam tego od ciebie. Chcę tylko, żebyś wytężyła swoją wyobraźnię i powiedziała mi, dlaczego ktoś miałby mieć przy sobie milion dolarów w gotówce. Czy możesz mi podać jakiś powód? Tak nieprawdopodobny jak zechcesz… ale powód.
— Powody mogły być różne.
— Czy możesz wymienić choć jeden?
Czekałem przez chwilę, lecz Margrethe milczała. W końcu westchnąłem i powiedziałem:
— Ja też nie. Widzę, rzecz jasna, mnóstwo nielegalnych powodów, na przykład tak zwane „gorące” pieniądze niemal zawsze są przewożone w gotówce. To tak oczywiste, że większość rządów, myślę, że nawet wszystkie, zakłada, iż każda większa ilość gotówki, którą obraca się bez pośrednictwa banku lub rządu, pochodzi z przestępstwa — dopóki nie udowodni się, że jest inaczej. Nęka mnie też jeszcze bardziej przygnębiająca myśl, że są to fałszywe pieniądze. Proszę cię o radę w następującej kwestii. Co powinienem z nimi robić, Margrethe? Te pieniądze nie należą do mnie. Nie mogę zabrać ich ze sobą ze statku. Z tego samego powodu nie mogę ich zostawić. Nie mogę nawet wyrzucić ich za burtę. Cóż więc mam zrobić?
To nie było pytanie retoryczne. Musiałem znaleźć odpowiedź, która pozwoli mi uniknąć wylądowania w ciupie za coś, co zrobił Graham. Jak dotąd jedyny pomysł, który przyszedł mi do głowy, to zwrócić się do jedynej władzy na statku, czyli kapitana, zdać mu sprawę ze swoich kłopotów i poprosić, aby przejął opiekę nad tym kłopotliwym milionem dolarów.
Śmieszna myśl. To doprowadziłoby jedynie do następnego zestawu niekorzystnych rozwiązań, różniących się w zależności od tego, czy kapitan uwierzyłby mi, czy też nie, czy sam był uczciwy i — być może — również innych czynników. Nie mogłem sobie jednak wyobrazić przebiegu wypadków, który zaprowadziłby mnie po rozmowie z kapitanem w inne miejsce niż do więzienia lub szpitala psychiatrycznego.
Najprostszym wyjściem z sytuacji byłoby wyrzucić to paskudztwo za burtę!
Ten pomysł wzbudził we mnie sprzeciw z powodów moralnych. Złamałem w życiu kilka przykazań i naruszyłem kilka innych, lecz uczciwość w sprawach finansowych zawsze przychodziła mi bez trudności. Co prawda ostatnio mój kręgosłup moralny nie wydawał się być tak mocny, jak sądziłem, niemniej nie odczuwałem pokusy, aby ukraść ten milion, nawet tylko po to, żeby go wyrzucić.
Istniała też jednak poważniejsza przyczyna moich obiekcji. Czy znacie kogoś, kto mając w ręku milion dolarów, mógłby się zdobyć na to, aby je zniszczyć?
Może i znacie, bo ja nie. Mógłbym oddać te pieniądze kapitanowi w mgnieniu oka, ale zniszczyć ich nie potrafię w żadnym wypadku. A może przemycić je na brzeg? Alec, gdy tylko wyjmiesz je z tej skrzynki, będzie to znaczyło, że ukradłeś. Czy zgodzisz się zniszczyć swój szacunek do siebie za milion dolarów? Za dziesięć milionów? Za pięć dolarów?
— No więc, Margrethe?
— Alec, wydaje mi się, że rozwiązanie jest oczywiste.
— Słucham?
— Starałeś się rozwiązać swoje problemy w niewłaściwej kolejności. Najpierw musisz odzyskać pamięć. Wtedy dowiesz się, dlaczego masz ze sobą te pieniądze. Okaże się, że jest to jakiś niewinny i całkowicie logiczny powód. — Uśmiechnęła się. — Znam cię lepiej, niż ty znasz samego siebie. Jesteś dobrym człowiekiem, Alec. Nie jesteś przestępcą.
Rozjątrzyła mnie swą postawą i zarazem wprawiła w dumę z powodu zdania, jakie miała o mnie. Gniew okazał się silniejszy.
— A niech to! Kochanie, ja nie straciłem pamięci. Nie jestem Alec Graham. Jestem Alexander Hergensheimer. Tak się nazywam od urodzenia. Pamiętam wszystko wyraźnie. Czy wiesz, jak się nazywała moja nauczycielka w drugiej klasie? Panna Andrews. Albo jak doszło do tego, że po raz pierwszy poleciałem sterowcem, gdy miałem dwanaście lat? Naprawdę pochodzę ze świata, w którym sterowce przelatują nad każdym z oceanów, a nawet nad Biegunem Północnym, gdzie Niemcy są monarchią, Unia Północnoamerykańska cieszyła się stuletnim okresem pokoju i dobrobytu, a statek, na którym się znajdujemy, byłby uważany za tak przestarzały, kiepsko wyposażony i powolny, że nikt nie chciałby na nim pływać. Prosiłem cię o pomoc, nie o konsultację psychiatryczną. Jeżeli uważasz, że zwariowałem, powiedz to… i zmienimy temat.
— Nie chciałam cię zdenerwować.
— Najdroższa! Nie zdenerwowałaś mnie. Po prostu wyładowałem na tobie swój niepokój i frustrację. Nie powinienem był tak postąpić. Przepraszam cię. Naprawdę jednak mam kłopoty i powtarzanie mi, że winna jest moja pamięć, nie rozwiąże ich, nawet gdyby było to prawdą. Kłopoty nadal pozostaną. Niepotrzebnie cię objechałem, Margrethe, jesteś wszystkim, co mam… w obcym i niekiedy przerażającym świecie. Przepraszam!
Ześliznęła się z mojej koi.
— Nie ma za co. Alec. Dalsza dyskusja nie ma teraz sensu. Jutro… jutro obejrzymy dokładnie ten odcinek kciuka w pełnym słońcu. Wtedy się przekonasz. Być może wywoła to natychmiastowy powrót twojej pamięci.
— Albo natychmiastowe załamanie twojego uporu, najwspanialsza z dziewcząt.
Uśmiechnęła się.
— Zobaczymy. Jutro. Wydaje mi się, że powinnam się już położyć. Doszliśmy do punktu, w którym oboje powtarzamy te same argumenty… i wyprowadzamy się nawzajem z równowagi. Nie chcę tego, Alec. To wszystko psuje.
Odwróciła się i skierowała w stronę drzwi, nie oferując nawet pocałunku na dobranoc.
— Margrethe!
— Słucham, Alec?
— Wróć tu i pocałuj mnie.
— Czy powinnam, Alec? Jesteś żonaty.
— Hmm… na miłość boską, pocałunek to nie to samo co cudzołóstwo.
Potrząsnęła głową ze smutną miną.
— Są pocałunki i pocałunki, Alec. Nie mogłabym cię pocałować w ten sposób, jak robiliśmy to dotąd, jeżeli nie jesteś gotów z zadowoleniem posunąć się dalej i kochać się ze mną. Dla mnie byłaby to całkowicie niewinna rzecz, która przyniosłaby mi szczęście, ale dla ciebie byłoby to cudzołóstwo. Sam mówiłeś, co powiedział Chrystus kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie. Ja nie popełniłam grzechu… i nie chciałabym, żebyś ty popełnił go przeze mnie.
Ponownie odwróciła się w stronę wyjścia.
— Margrethe!
— Słucham, Alec?
— Pytałaś mnie, czy zamierzam jeszcze kiedyś poprosić cię, abyś przyszła później. Proszę cię o to teraz. Dziś w nocy. Czy przyjdziesz później?
— Grzech, Alec. Dla ciebie to byłby grzech… i z tego powodu zgrzeszyłabym także ja, gdyż wiedziałabym, co na ten temat sądzisz.
— Grzech? Nie jestem pewien, czym jest grzech. Wiem natomiast, że ciebie potrzebuję… i sądzę, że ty również mnie potrzebujesz.
— Dobranoc, Alec.
Wyszła szybko z kabiny.
Po dłuższej chwili umyłem zęby i twarz, po czym uznałem, że mógłby mi pomóc jeszcze jeden prysznic. Nastawiłem kran na letnią wodę. Wydawało się, że nieco mnie to uspokoiło. Gdy jednak położyłem się do łóżka, leżałem w ciemności, nie mogąc zasnąć, pogrążony w czymś, co nazywam myśleniem, choć naprawdę jest to chyba gonitwa myśli.
Wspominałem wszystkie poważniejsze błędy, które popełniłem w życiu, jeden po drugim, odkurzając je z niepamięci i prześwietlając pełnym światłem. Przeleciałem je wszystkie, dochodząc aż do dzisiejszego wieczoru. Uczyniłem z siebie niewiarygodnie głupiego, nieudolnego, zarozumiałego niezdarnego osła i postępując tak, zraniłem i upokorzyłem najlepszą i najsłodszą kobietę, jaką kiedykolwiek znałem.
Kiedy zdarzy mi się popełnić tak ciężką gafę, potrafię przez całą noc zadręczać się bezużytecznym samobiczowaniem. Ta ostatnia powinna mi zapewnić udrękę bezsenności przez kilka dobrych nocy.
Po dłuższym czasie, dobrze po północy, obudził mnie odgłos klucza w zamku. Szukałem na oślep wyłącznika. Gdy go znalazłem, Margrethe zdążyła już zdjąć szlafrok i wskoczyć do mojego łóżka. Wyłączyłem światło. Była ciepła, gładka, drżąca i zapłakana. Objąłem ją delikatnie, starając się ją uspokoić. Nie mówiła nic. Ja również nie. Padło już zbyt wiele słów i większość z nich wypowiedziałem ja.
Teraz nadszedł czas na to, aby się przytulić, trzymać w objęciach i przemawiać bez słów.
W końcu uspokoiła się. Przestała drżeć. Jej oddech uspokoił się. Po chwili westchnęła i powiedziała cicho:
— Nie mogłam cię tak zostawić.
— Kocham cię, Margrethe.
— Och! Ja kocham cię tak mocno, aż boli mnie serce.
Wydaje mi się, że w momencie zderzenia oboje spaliśmy. Nie chciałem spać, lecz ponieważ po raz pierwszy od chwili przejścia przez ogień poczułem się odprężony i spokojny, oczy zamknęły mi się same.
Na początku usłyszałem niewiarygodnie głośny zgrzyt, który o mało nie strącił nas z koi na ziemię. Następnie nadszedł trzask tak ostry, że niemal nie popękały nam bębenki. Zapaliłem lampę przy koi i ujrzałem, że kadłub statku na wysokości podłogi został wgnieciony.
Zabrzmiała syrena alarmowa, która zwiększyła i tak ogłuszający hałas. Stalowy bok statku wgiął się, po czym pękł, gdy coś brudnobiałego i lodowatego wtargnęło do środka. W tej samej chwili zgasło światło.
Zerwałem się z koi na oślep, ciągnąc za sobą Margrethe. Statek przechylił się ciężko na lewą burtę, spychając nas w stronę, gdzie pokład stykał się z wewnętrzną grodzią. Uderzyłem się o klamkę, złapałem ją i uczepiłem się jej prawą ręką, lewą przytrzymując dziewczynę. Statek przetoczył się z powrotem na prawą burtę. Wiatr i woda wtargnęły przez otwór w kadłubie. Usłyszeliśmy to i poczuliśmy, choć nie mogliśmy nic zobaczyć. Statek odzyskał równowagę, lecz po chwili z powrotem przechylił się w lewo. Klamka wypadła mi z rąk.
Muszę zrekonstruować to, co wydarzyło się później — ciemno choć oko wykol, rozumiecie, i ogłuszający hałas. Spadaliśmy w dół — nie wypuściłem jej z rąk — aż wreszcie znaleźliśmy się w wodzie.
Najwyraźniej gdy statek przechylił się ponownie na prawą burtę, wypadliśmy przez otwór w kadłubie. Jest to jednak tylko rekonstrukcja — wszystko, co wiem na pewno, to fakt, że wpadliśmy razem do wody, zanurzając się raczej głęboko.
Wynurzyliśmy się — obejmowałem Margrethe ramieniem, próbując uratować ją od utonięcia. Zaczerpnąwszy powietrza rozejrzałem się wokoło, po czym zanurzyliśmy się znów pod wodę. Statek płynął tuż obok nas. Wiał zimny wiatr. Słychać było głośne dudnienie. W pobliżu, obok statku, widać było jakiś wysoki i ciemny kształt. Ale to sam statek wzbudzał mój strach, a raczej jego śruba. Kabina C109 znajdowała się w przodzie statku, jeśli jednak nie zdołamy oddalić się od tonącego statku, i to jak najszybciej, zostaniemy posiekani przez śrubę na hamburgery. Objąłem mocno Margrethe i starałem się odpłynąć jak najdalej, tłukąc nogami ze wszystkich sił. Poczułem z ogromną ulgą, że oddalamy się od niebezpieczeństwa… i uderzyłem głową dość mocno w jakiś ciemny przedmiot.