XX

Ucieka występny, choć nikt go nie goni, lecz prawy jest pewny jak lwiątko.

Księga Przysłów 28, 1


Margrethe była równie podniecona jak ja dnia poprzedniego. Kipiała radością. Uśmiechała się nieustannie. Wyglądała jak szesnastolatka. Rozejrzałem się za bezpiecznym miejscem — gdzieś za półkami z książkami czy gdzieś — gdzie mógłbym ją pocałować bez obawy, że nas nakryją. Potem przypomniałem sobie, że był to świat Margrethe, w którym takie rzeczy nikogo nie obchodziły… złapałem ją więc tam, gdzie stała i ucałowałem ją jak należy.

Po czym zafasowałem połajankę od bibliotekarki.

Nie, nie za to, co zrobiłem, a za towarzyszący temu hałas. Publiczne pocałunki jako takie nie uchodziły w tej bibliotece za naruszenie przyzwoitości. Nic dziwnego. Podczas gdy obiecywałem solennie, że będę już cicho i przepraszałem za naruszenie spokoju, zauważyłem napis nad półką tuż przy biurku tej bibliotekarki:

„Nowości. PORNOGRAFIA EDUKACYJNA — wiek od 6 do 12”.

Po piętnastu minutach ponownie machałem swoim kciukiem, tym razem na autostradzie 77 prowadzącej do Dallas.

Dlaczego Dallas? Kancelaria adwokacka: O’Hara, Rigsbee, Crumpacker i Rigsbee.

Gdy tylko wyszliśmy z biblioteki, Marga zaczęła mówić podnieconym głosem, że będzie mogła teraz położyć kres naszym kłopotom dzięki swojemu kontu w banku w Kopenhadze.

— Zaczekaj minutkę, kochanie — powiedziałem. — Gdzie twoja książeczka czekowa? I dokument stwierdzający tożsamość?

Jak się okazało, Margrethe mogła pobrać pieniądze ze swego konta w Danii po kilku dniach — oceniając bardzo optymistycznie — lub kilku tygodniach — patrząc realnie… a nawet ten dłuższy okres wymagał wydania pokaźnej sumy na kablogramy. Telefon przez Atlantyk? Marga nie sądziła, żeby istniało coś takiego. (A nawet gdyby tak było, najprawdopodobniej kablogramy były tańsze i pewniejsze.)

Nawet po załatwieniu wszystkich formalności mogło się okazać, że trzeba będzie przesłać pieniądze pocztą z Europy — w świecie, gdzie nie istniała poczta lotnicza.

Tak więc skierowaliśmy się do Dallas. Zapewniłem Marge, że w najgorszym razie adwokaci Aleca Grahama udzielą mu pożyczki wystarczającej na to, abyśmy mogli znaleźć dla siebie jakieś miejsce, a przy odrobinie szczęścia może uda się nam podjąć większą sumę pieniędzy.

(Mogli też nie rozpoznać we mnie Aleca Grahama i udowodnić, że nim nie byłem — za pomocą odcisków palców, podpisu czy czegokolwiek i w ten sposób pochować na zawsze ducha „Aleca Grahama” w słodkiej, lecz zmąconej głowie Margrethe. O tym jej jednak nie wspomniałem.)

Z Oklahoma City do Dallas jest dwieście mil. Przybyliśmy tam o drugiej, złapawszy na skrzyżowaniu autostrad 66 i 77 okazję, która zawiozła nas do samej teksańskiej metropolii.

Wysadzono nas na skrzyżowaniu autostrad 77 i 80 koło Trinity River, skąd udaliśmy się na piechotę do budynku Smitha. Zajęło nam to pół godziny.

Recepcjonistka w apartamencie 7000 przypominała jedną z tych aktorek, występujących w przedstawieniach, na walkę z którymi nasze towarzystwo wydaje tak wiele pieniędzy. Miała coś na sobie, nie było tego jednak zbyt wiele, a jej makijaż należał do tych, które Marga określała jako „stylowe”. Była młoda i ładna, a ja, w swej świeżo nabytej tolerancji, napawałem się tym grzesznym widokiem.

Uśmiechnęła się mówiąc:

— W czym mogę wam pomóc?

— To ładny dzień na grę w golfa. Który ze wspólników został w biurze?

— Obawiam się, że tylko pan Crumpacker.

— Z nim właśnie chciałem się widzieć.

— Kogo mam zapowiedzieć?

(Pierwsze potknięcie. A może to ona się potknęła?)

— Czy nie poznaje mnie pani?

— Niestety, nie. A powinnam?

— Od jak dawna pani tu pracuje?

— Trochę dłużej niż trzy miesiące.

— To wszystko tłumaczy. Proszę powiedzieć Crumpackerowi, że przyszedł Alec Graham.

Nie mogłem usłyszeć, co powiedział jej Crumpacker, obserwowałem jednak jej oczy. Mam wrażenie, że źrenice się rozszerzyły. Jestem tego nawet pewien. Powiedziała jednak tylko:

— Pan Crumpacker pana przyjmie.

Następnie zwróciła się do Margrethe:

— Czy mogę dać pani jakieś czasopisma do poczytania, podczas gdy będzie pani czekać? A może chce pani skręta?

— Ona pójdzie ze mną.

— Ale…

— Chodź, Marga! — skierowałem się szybko w stronę gabinetów.

Drzwi Crumpackera łatwo było odnaleźć, ponieważ dobiegało zza nich głośne utyskiwanie, które jednak ustało, gdy otworzyłem je przed Margrethe. Gdy wszedłem do środka, Crumpacker oświadczył:

— Pani będzie musiała zaczekać na zewnątrz.

— Nie — sprzeciwiłem się zamykając za sobą drzwi. — Pani Graham zostanie ze mną.

— Pani Graham? — zapytał zdumiony.

— Zdziwiłeś się, prawda? Od czasu, gdy się ostatnio widzieliśmy, zdążyłem się ożenić. Kochanie, to Sam Crumpacker, jeden z moich adwokatów (odczytałem jego imię z napisu na drzwiach).

— Jak się pan miewa, panie Crumpacker?

— Hmm. Miło mi panią poznać, pani Graham. Gratuluję. Tobie też, Alec. Zawsze miałeś dobre oko do panienek.

— Dziękuję — odparłem. — Usiądź, Marga!

— Chwileczkę, kochani! Pani Graham nie może tu zostać! Naprawdę nie może! Wiesz o tym przecież.

— Nic nie wiem o niczym podobnym. Tym razem mam zamiar mieć świadka.

Nie, nie byłem pewien, że jest oszustem. Nauczyłem się jednak już dawno w rozmowach z członkami ciał ustawodawczych, że każdy, kto chce rozmawiać z tobą bez świadków, jest podejrzany. Dlatego Kościoły Zjednoczone na rzecz Obyczajności miały na wszystko świadków i zawsze działały w granicach prawa. W ten sposób było taniej.

Marga usiadła. Zrobiłem to samo. Crumpacker, który zerwał się z miejsca, gdy weszliśmy do środka, stał nadal. Jego usta poruszały się nerwowo:

— Powinienem wezwać prokuratora federalnego.

— Proszę bardzo — zgodziłem się. — Tu jest telefon. Proszę do niego zadzwonić. Spotkajmy się z nim obaj. Opowiedzmy mu wszystko. Przy świadkach. Zaprośmy dziennikarzy. Wszystkich, nie tylko tych, których macie w kieszeni.

(Co wiedziałem? Nic. Kiedy jednak musisz blefować, zawsze rób to z rozmachem. Bałem się. Ten szczur mógł się odwrócić i walczyć jak zapędzona do kąta mysz — i to wściekła.)

— Powinienem to zrobić.

— No, jazda! Podajmy wszystkie nazwiska. Powiedzmy, kto co zrobił i ile za to dostał. Chcę, żeby wszystko wyszło na jaw… zanim ktoś nasypie mi cyjanku do zupy.

— Nie mów takich rzeczy.

— A kto ma je mówić, jeśli nie ja? Kto wypchnął mnie za burtę? No, kto?

— Czemu patrzysz na mnie?

— Nie, Samie, nie Uważam, że to ty zrobiłeś. Ciebie tam nie było. Mógł to być jednak jeden z twoich synów chrzestnych, co? — Uśmiechnąłem się do niego najszerszym z moich porozumiewawczych uśmiechów. — Tylko żartowałem, Sam. To niemożliwe, żeby mój stary przyjaciel chciał mnie zabić. Możesz mi jednak pomóc i udzielić mi pewnych wyjaśnień. Sam, zostać wypchniętym za burtę na drugim końcu świata nie należy do przyjemności. Jesteś mi coś winien.

(Nie, nadal nic nie wiedziałem… nic, poza oczywistym faktem, że stał przede mną człowiek o nieczystym sumieniu — należało więc go przycisnąć.)

— Alec, nie róbmy niczego zbyt pośpiesznie.

— Mnie się nie śpieszy. Potrzebne mi są jednak wyjaśnienia. I pieniądze.

— Alec, daję ci słowo honoru, że jedno, co wiem, to to, że gdy ten skandynawski statek zawinął do Portland, ciebie nie było na pokładzie. I, na miłość Boską, musiałem jechać do Oregonu tylko po to, żeby służyć jako świadek otwarcia twojej skrytki. I okazało się, że w środku jest tylko sto tysięcy, a reszta zniknęła. Kto zabrał forsę, Alec? Kto to zrobił?

Wbił we mnie wzrok. Miałem nadzieję, że nie mógł nic odczytać z mojej twarzy. Niemniej ugodził mnie celnie. Czy to mogło być prawdą? Ten krętacz potrafił kłamać jak najęty. Czy mój przyjaciel płatnik, sam, albo na spółkę z kapitanem, obrabował moją skrytkę?

Jeśli to tylko możliwe, zawsze należy wybrać prostszą hipotezę.

Bardziej prawdopodobne wydawało się, że ten człowiek był kłamcą, niż że płatnik był złodziejem. Było też prawdopodobne — nie, pewne — że kapitan musiałby być obecny przy tym, jak pan Henderson włamuje się do skrytki zaginionego pasażera. Jeżeli tych dwóch odpowiedzialnych oficerów, mających do stracenia pozycję zawodową i reputację, mimo to zmówiło się, aby mnie okraść, to po co zostawili w skrytce sto tysięcy dolarów? Dlaczego nie zabrać wszystkiego i nie twierdzić, że nie mają pojęcia, co było w środku — tak jak powinno być? Coś tu śmierdziało.

— Czego, jak twierdzisz, brakowało?

— Co? — Spojrzał na Margrethe. — Hmm, do diabła z tym. Powinno być dziewięćset kawałków więcej. To pieniądze, których nie przekazałeś na Tahiti.

— A kto tak powiedział?

— Co? Alec, nie pogarszaj sprawy. Pan Z. tak powiedział. Usiłowałeś utopić jego inkasenta.

Spojrzałem na niego i roześmiałem się.

— Chodzi ci o tych tropikalnych gangsterów? Chcieli zgarnąć cały szmal bez przedstawiania się, nie mówiąc już o pokwitowaniu. Powiedziałem im zdecydowane „nie”. Wtedy ich mózg wysłał swojego goryla, żeby mnie wrzucił do basenu. Hmm. Teraz to rozumiem, Sam. Sprawdź, kto wsiadł na pokład „Konge Knut” w Papeete.

— Po co?

— To będzie twój człowiek. Nie tylko zwinął szmal, lecz również wypchnął mnie za burtę. Kiedy się dowiesz, kto to, nie zawracaj sobie głowy prośbą o ekstradycję. Podaj mi tylko jego nazwisko. Resztę załatwię osobiście.

— Do diabła, chcemy dostać ten milion.

— Czy myślicie, że uda się wam go odzyskać? Wylądował w łapach pana Z… a wy nie macie pokwitowania. Mnie zaś prośba o pokwitowanie przysporzyła wiele zmartwień. Nie bądź naiwny, Sam. Dziewięćset tysięcy przepadło. Ale nie moja prowizja. Dawaj sto kawałków. I to zaraz.

— Co takiego? Prokurator federalny w Portland zatrzymał je w charakterze dowodu.

— Sam, mój chłopcze, nie ucz ojca robić dzieci. Dowodu w jakiej sprawie? Kto jest podejrzany? Kto oskarżony? O jakie przestępstwo? Czy oskarżono mnie o to, że ukradłem coś ze swojej własnej skrytki? Jakie przestępstwo popełniono?

— Jak to jakie? Ktoś ukradł te dziewięćset kawałków!

— Doprawdy? A kto wniósł skargę? Kto potwierdzi, że w tej skrytce było jakieś dziewięćset tysięcy? Ja na pewno nikomu o tym nie powiedziałem. A więc kto? Podnieś słuchawkę, Sam, zadzwoń do prokuratora federalnego w Portland i zapytaj go, na jakiej podstawie zatrzymał te pieniądze? Kto wniósł skargę? Dojdźmy do sedna sprawy. Łap za słuchawkę, Sam. Jeśli ten federalny błazen ma moją forsę, zamierzam ją z niego wydusić.

— Masz wielką chętkę na rozmowy z prokuratorami! Dziwnie to brzmi w twoich ustach.

— Być może przeszedłem ostry atak uczciwości, Sam. Fakt, że nie chcesz zadzwonić do Portland, powiedział mi wszystko, co chciałem wiedzieć. Wezwano cię tam, abyś mnie reprezentował jako mój prawnik. Amerykański pasażer wypadł za burtę na zagranicznym statku. To jasne, że natychmiast skontaktowali się z jego adwokatem, aby dokonać spisu stanu posiadania zaginionego. Potem przekazali wszystko adwokatowi, a ten wręczył im pokwitowanie. Sam, powiedz, co zrobiłeś z moim ubraniem?

— Jak to co? Oddałem na Czerwony Krzyż.

— Co proszę?

— Oczywiście po tym, jak prokurator mi je wydał.

— To ciekawe. Prokurator federalny zatrzymuje pieniądze, choć nikt nie wniósł skargi, że jakiekolwiek zginęły… ale wypuszcza ze swych rąk ubranie, gdy jedynym wchodzącym w grę przestępstwem jest morderstwo!

— Co takiego?

— Ze mną w roli ofiary. Kto mnie wypchnął i kto mu za to zapłacił? Sam, obaj wiemy, gdzie są te pieniądze. — Podniosłem się z krzesła i wskazałem palcem. — W tym sejfie. Logicznie rzecz biorąc, muszą tu być. Nie zaniósłbyś ich do banku, gdyż to pozostawiłoby ślad. Nie schowałbyś ich też w domu, bo twoja żona mogłaby je znaleźć. A już z pewnością nie podzieliłbyś się ze wspólnikami. Sam, otwórz sejf. Chcę zobaczyć, czy w środku jest sto tysięcy… czy milion.

— Kompletnie zwariowałeś!

— Wezwijmy prokuratora! On będzie naszym świadkiem.

Rozwścieczyłem go tak, że zaniemówił. Ręce zaczęły mu drżeć. To niebezpieczne rozgniewać niskiego człowieka tak bardzo, a ja byłem od niego wyższy o sześć cali, mając też odpowiednią do tego przewagę w wadze i innych wymiarach. Nie rzuciłby się na mnie osobiście — był przecież prawnikiem — będę musiał jednak mieć się na baczności, przechodząc przez bramy i w innych podobnych sytuacjach. Pora spróbować go uspokoić.

— Oj, Sam, nie bierz tego tak poważnie. Przycisnąłeś mnie mocno, musiałem więc ci się odwzajemnić. Jeden dobry Bóg zna motywy postępowania prokuratorów. Ten cwaniaczek na pewno zdążył już ukraść całą sumę w przekonaniu, że nie żyję, a więc nie będę się skarżył. Pojadę więc do Portlandu i przycisnę z kolei jego.

— Czeka tam na ciebie nakaz.

— Czyżby? W jakiej sprawie?

— Uwiedzenie z obietnicą małżeństwa. Jakaś dziewczyna z załogi statku.

Miał na tyle przyzwoitości, aby spojrzeć na Margrethe, szukając wybaczenia:

— Przepraszam, pani Graham, ale pani mąż mnie o to pytał.

— Nie ma sprawy — odrzekła dziarsko.

— Mam powodzenie, nie? Jak ona wygląda? Czy jest ładna? Jak się nazywa?

— Nie widziałem jej. Nie było jej na miejscu. Jakieś szwedzkie nazwisko. Chwileczkę. Już wiem — Gunderson. Margaret S. Gunderson.

Margrethe, serdeczne jej dzięki, nawet nie pisnęła, mimo że nazwano ją Szwedką. Oświadczyłem zdumionym głosem:

— Jestem oskarżony o uwiedzenie tej kobiety… na pokładzie zagranicznego statku, gdzieś na morzach południowych. W Portland czeka na mnie nakaz. Sam, co z ciebie za adwokat. Jak mogłeś pozwolić, aby wydano nakaz aresztowania twojego klienta pod takim zarzutem?

— Jestem bystrym adwokatem i tyle. Sam powiedziałeś, że nie sposób odgadnąć motywów postępowania prokuratorów. Wyjmują im mózgi z czaszek z chwilą mianowania na stanowisko. To po prostu nie było na tyle ważne, aby o tym rozmawiać. Wszyscy uważaliśmy, że i tak nie żyjesz. Po prostu dbam o twoje interesy. Ostrzegłem cię, żebyś się w to nie wpakował. Daj mi trochę czasu na zatuszowanie sprawy. Potem będziesz mógł pojechać do Portland.

— To brzmi rozsądnie. W tym stanie nie wisi nade mną żadne oskarżenie, prawda?

— Nie. Właściwie i tak i nie. Wiesz, jak jest. Zapewniliśmy ich, że już nie wrócisz, zgodzili się więc przymknąć oko na twój wyjazd. Ty jednak wróciłeś. Alec, nie możesz sobie pozwolić, żeby cię tu widziano. Ani nigdzie w Teksasie. A nawet nigdzie w Stanach. Wieści rozchodzą się szybko. Mogą odgrzebać te stare zarzuty.

— Byłem niewinny!

Wzruszył ramionami.

— Alec, wszyscy moi klienci są niewinni. Mówię z tobą po ojcowsku, w twoim własnym interesie. Zjeżdżaj z Dallas. Najlepiej, gdybyś dotarł aż do Paragwaju.

— Jak mam to zrobić? Jestem bez grosza, Sam. Muszę mieć choć trochę szmalu.

— Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?

Wyciągnął portfel, odliczył pięć banknotów studolarowych i położył je przede mną. Spojrzałem na nie.

— Co to ma być? Napiwek? — Wziąłem pieniądze i schowałem do kieszeni. — To nie wystarczy nawet na podróż do Bronsville. Daj mi prawdziwe pieniądze.

— Przyjdź jutro.

— Bez takich numerów, Sam. Otwórz ten sejf i daj mi trochę prawdziwych pieniędzy, albo pójdę do tego prokuratora i będę śpiewał jak ptaszek! Kiedy mnie zwolni — a zrobi to na pewno, federalni prokuratorzy uwielbiają świadków oskarżenia, bez nich nigdy nie wygraliby żadnej sprawy — wtedy pojadę do Oregonu i zgarnę te sto kawałków.

— Alec, czy ty mi grozisz?

— Ty chcesz wykręcić numer mnie, a ja tobie. Sam, potrzebny mi samochód. Nie żaden zdezelowany „Ford”, ale „Cadillac”. Nie musi być nowy, byleby był odpicowany na glanc, czysty i z dobrym silnikiem. „Cadillac”, kilka tysiączków i już o północy będziemy w Laredo, a rano w Monterrey. Zadzwonię do ciebie z Mexico City i podam ci adres. Jeśli naprawdę chcesz, żebym wyjechał na stałe do Paragwaju, prześlij mi na to pieniądze.

Nie udało mi się osiągnąć wszystkiego, co chciałem, zadowoliłem się więc używanym „Pontiakiem” i wyszedłem, mając w kieszeni sześć tysięcy dolarów gotówką. Crumpacker powiedział mi, abym się udał do wskazanego składu używanych samochodów i wziął to, co mi tam dadzą. Miał tam zadzwonić i załatwić sprawę. Zgodził się także zatelefonować do Hyatta i zamówić dla nas apartament dla nowożeńców. Miałem się zgłosić do niego jutro o dziesiątej rano.

Nie wyraziłem ochoty, aby wstać tak wcześnie.

— Najwyżej o jedenastej. To nasz miodowy miesiąc.

Sam roześmiał się, poklepał mnie po plecach i wyraził zgodę.

Znalazłszy się na korytarzu, skierowaliśmy się w stronę wind, lecz zamiast wsiąść do jednej z nich, przeszedłem o dziesięć stóp dalej i otworzyłem przed Margrethe drzwi wyjścia ewakuacyjnego. Poszła za mną bez komentarza, gdy tylko jednak znaleźliśmy się na klatce schodowej, poza zasięgiem słuchu innych, powiedziała:

— Alec, ten człowiek nie jest twoim przyjacielem.

— Tak jest w istocie.

— Boję się o ciebie.

— Ja też się boję o siebie.

— Bardzo się boję. Boję się o twoje życie.

— Kochanie, też się lękam o swoje życie. I o twoje także. Jesteś w niebezpieczeństwie tak długo, jak długo przebywasz ze mną.

— Nie porzucę cię!

— Wiem o tym. Bez względu na wszystko będziemy dzielić swój los.

— Tak jest. Jakie mamy plany?

— Jedziemy do Kansas.

— Wspaniale. A więc nie zawieziesz nas tym samochodem do Meksyku?

— Kochanie, ja nawet nie umiem prowadzić.

Wyszliśmy z garażu pod budynkiem i wdrapaliśmy się na rampę prowadzącą w boczną ulicę. Następnie oddaliliśmy się o kilka przecznic od budynku Smitha, złapaliśmy taksówkę, która zawiozła nas do „Texas and Pacific Station”, gdzie z postoju wzięliśmy kolejną taksówkę i pojechaliśmy nią do Fort Worth, które leżało o dwadzieścia piąć mil na zachód. Margrethe przez cały czas zachowywała się bardzo cicho. Nie pytałem jej, o czym myśli, ponieważ wiedziałem to: nikogo nie uszczęśliwia wiadomość, że osoba, w której się zakochał, jest zamieszana w jakąś aferę śmierdzącą gangsterstwem i ciemnymi interesami. Złożyłem sam przed sobą solenną obietnicę, że nigdy nie wspomnę o tej sprawie ani słowem.

W Fort Worth kazałem taksiarzowi, żeby wysadził nas na ulicy, na której są najbardziej eleganckie sklepy, pozwalając, aby sam ją wybrał. Następnie oświadczyłem Mardze:

— Kochanie, zamierzam ci kupić ciężki złoty łańcuch.

— Na Boga, kochany! Nie potrzebuję czegoś takiego.

— Oboje tego potrzebujemy. Marga, kiedy po raz pierwszy byłem w tym świecie z tobą — na „Konge Knut” — dowiedziałem się, że tutaj dolar jest miękką walutą, bez pokrycia w złocie. Każda z cen, które dzisiaj widziałem, potwierdza to. Jeśli więc nadejdzie kolejna zmiana — a nie można tego wykluczyć — nawet monety z tego świata — dziesięcio- i dwudziestopięciocentówki oraz półdolarówki nie będą miały żadnej wartości, ponieważ nie są srebrne. Jeśli zaś chodzi o banknoty, które dostałem od Crumpackera — makulatura! Chyba, żebym zamienił te pieniądze na coś innego. Zacznijmy od tego złotego łańcucha. Od tej chwili będziesz nosiła go na sobie w łóżku i w kąpieli, chyba że zawiesisz go na mojej szyi.

— Rozumiem.

— Kupimy trochę ciężkiej złotej biżuterii dla nas obojga. Spróbuję też znaleźć jakiegoś handlarza monet i kupić trochę srebrnych dolarów, a może i złotych. Moim celem jest pozbycie się większości tych banknotów w ciągu następnej godziny. Zostawimy sobie tylko pieniądze na bilet autobusowy do Wichita, które leży trzysta pięćdziesiąt mil na północ od tego miejsca. Czy zniesiesz całonocną podróż autobusem? Chciałbym, żebyśmy opuścili Teksas.

— Oczywiście! Och, kochanie, ja też pragnę wyjechać z Teksasu! Doprawdy, wciąż się boję.

— Doprawdy, nie ty jedna.

— Ale…

— Ale co, kochanie? Czemu wyglądasz tak smutno?

— Alec, nie kąpałam się od czterech dni.

Odnaleźliśmy jubilera i sklep z monetami. Wydałem mniej więcej połowę tych tak zwanych pieniędzy, pozostawiając resztę na bilety autobusowe i inne wydatki w tym świecie, takie jak obiad, który zjedliśmy tuż przed zamknięciem sklepów. Hamburger spożyty w Gainesville wydawał się nam już straszliwie odległy w czasie i przestrzeni. Następnie ustaliłem, że autobus w kierunku północnym — Oklahoma City, Wichita, Salina — odchodzi o dziesiątej wieczorem. Kupiłem bilety, dopłacając do każdego po dolarze za miejscówkę. Później zmarnotrawiłem resztę pieniędzy jak pijany marynarz. Zamówiliśmy pokój w hotelu naprzeciwko dworca autobusowego, wiedząc, że opuścimy go za dwie godziny.

Opłaciło się. Gorąca kąpiel dla nas obojga, po kolei. Jedno z nas było w pełni ubrane i trzymało ubranie drugiego, biżuterię i wszystkie pieniądze, podczas gdy drugie było nagie i mokre. Nie zapomnieliśmy też o maszynce do golenia, która stała się naszym talizmanem pozwalającym przechytrzyć Lokiego wraz z jego podstępnymi sztuczkami.

Potem założyliśmy oboje nową, czystą bieliznę, którą nabyliśmy w przelocie podczas zamieniania naszych papierowych pieniędzy na walutę.

Miałem nadzieję, że wystarczy czasu na miłość, ale nic z tego. W chwili gdy ubrałem się i wysuszyłem, musieliśmy się już wymeldować, aby zdążyć na autobus. Nic nie szkodzi. Będą jeszcze inne okazje. Wgramoliliśmy się do autobusu i rozłożyliśmy siedzenia. Marga położyła głowę na moim ramieniu. Gdy autobus ruszył na północ, zasnęliśmy oboje.

Po jakimś czasie obudziły mnie wyboje na drodze. Siedzieliśmy tuż za kierowcą, pochyliłem się więc do przodu i zapytałem:

— Czy to objazd?

Nie przypominałem sobie, żebyśmy mijali jakiś wyboisty odcinek, jadąc tą samą drogą na południe około dwunastu godzin temu.

— Nie — odparł. — Po prostu jesteśmy już w Oklahomie. W tym stanie nie ma wielu dróg bitych. Trochę w pobliżu Oke City i jeszcze kawałek pomiędzy nim a Guthrie.

Nasza rozmowa obudziła Margrethe, która uniosła głowę.

— Co się stało, kochanie?

— Nic. Po prostu Loki sobie z nas żartuje. Kładź się spać!

Загрузка...