ROZDZIAŁ VI

Nie, nie, nie, myślała Tova w skrajnej rozpaczy. Tego już za wiele! Nie zniosę więcej!

Stuletni mężczyzna, który wygląda, jakby dopiero co skończył dwadzieścia dwa. To przecież całkiem po prostu oznacza, że jest on nieśmiertelny.

A przy nim ja, dziewczyna, która nie ma najmniejszej szansy u żadnego ze śmiertelników!

W tym momencie Tova czuła się naprawdę podle.

Nikt jednak nie dostrzegł jej udręki, wszyscy byli całkowicie pochłonięci Markiem, stojącym na podium.

Nie miał skrzydeł. Poza tym jednak promieniał tą samą nieziemską pięknością co inni czarni aniołowie, a po prawdzie to był jeszcze piękniejszy. Niezupełnie podobny do Ganda, ale właściwie rysy miał jakby te same.

– Rozumiem, że się dziwicie – powiedział z uśmiechem. – Ale przecież nie mogłem przez tyle lat być ciągle tym samym Markiem, wpadłem więc na pomysł, by odgrywać rolę jego syna, a potem wnuka. Choć, oczywiście, nie mam żadnego syna, a tym bardziej wnuka.

Ciekawe, dlaczego to takie oczywiste, zastanawiała się Tova. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że akurat tę informację przyjęła z ulgą.

Ty głupi kurzy móżdżku! Ty podstępne zajęcze serce! wymyślała sama sobie.

Marco mówił dalej swoim melodyjnym głosem:

– Zastanawialiście się pewnie, gdzie się podziewałem. To zrozumiałe. Moje pochodzenie jednak sprawia, że mogę poruszać się dość swobodnie w czasie i przestrzeni. Nie jestem wprawdzie tak szybki jak moi ukochani przyjaciele, duchy Ludzi Lodu, ponieważ mam w sobie wiele ze zwykłego śmiertelnika, nie mam też skrzydeł, co bardzo ogranicza moje możliwości. Przez pierwsze lata, kiedy zniknąłem wam z oczu, byłem u moich rodziców. W Czarnych Salach. Poświęciłem ten okres na kształcenie. – Uśmiechnął się. – Mogę was zapewnić, że okropnie się denerwowałem, kiedy miałem wypełniać moje pierwsze zadania! Pamiętasz, Benedikte, jak stałem w Fergeoset na ukwieconej łące? Albo ty, Andre, pamiętasz, jak zabrałem cię ze szkoły? Byłem śmiertelnie przerażony, że nie mam dość sił, by pokonać przewoźnika albo wyrwać posążek bożka spad złej władzy Nerthus-Tyra. Jednak ku mojemu wielkiemu zdumieniu udało mi się tego dokonać i później już wszystko poszło dobrze. To dla mnie wielka radość, że mogłem pomóc kuzynom z Ludzi Lodu, i zrobię wszystko co będę mógł również w ostatecznej walce.

– Będzie nam to potrzebne – rzekła Tula zatroskana. – Czy jednak ty nie potrafiłbyś skuteczniej zaatakować Tengela Złego niż my wszyscy wraz z Natanielem?

Marco uśmiechnął się tajemniczo.

– Nie. Zaatakować może tylko Nataniel. Ale my będziemy mu pomagać, prawda?

– Możesz być pewien – rzekła Tula. – Czy mógłbyś nam jednak wytłumaczyć, dlaczego to dla ciebie takie ważne, by ukrywać się przed Tengelem Złym?

Marco zastanawiał się przez chwilę. Mały Gabriel wpatrywał się weń jak w słońce.

– Tengel Zły mógłby mnie złamać – rzekł w końcu Marco. – Jest na to wystarczająco silny. Mój ojciec zaś sobie tego nie życzy. Zresztą to tylko pół prawdy, ale nie powinniśmy jeszcze ujawniać jej do końca. Niektórzy z was mogą się znaleźć w trudnej sytuacji i może będą zmuszeni opowiedzieć o mnie Tengelowi Złemu. Lepiej więc, żeby nie wiedzieli za dużo. On zresztą już się domyśla, kim jestem. Natknął się na mnie w okolicach Dan-no-ura. Wciąż jeszcze wie niewiele, lecz jego duchowa siła natrafiła na mój ślad. I na ślad Nataniela także.

Tova pochyliła głowę półżywa ze wstydu. To przecież ona…

– Niech ci nie będzie przykro, Tova – doszedł do niej z góry łagodny głos Marca. – Dokonałaś tam bardzo ważnego czynu. Sama się jeszcze nie domyślasz, jakie to było ważne.

Mari wtrąciła ni stąd, ni zowąd:

– Czarne anioły? A co z białymi? A Bóg gdzie?

– Obawiam się, że nasz Pan zasnął na soborze w Nicei w roku trzysta dwudziestym piątym, bo wtedy władzę przejęli kapłani, którzy naturalnie uznali, że to oni wiedzą najlepiej, jak sprawy na świecie powinny się układać – odparł Marco z przepraszającym uśmiechem.

Na koniec wszyscy przekazali pozdrowienia dla matki Marca, Sagi, która zajmowała wyjątkową pozycję w Królestwie Ciemności.

– Henning – rzekł Marco kładąc rękę na ramieniu swego przyjaciela. – Te dwa czarne anioły, które teraz widzisz tu, po prawej stronie, widywałeś już przedtem, prawda?

Henning przyjrzał się nieziemskim istotom.

– Owszem, widziałem – potwierdził uradowany. – Tamtej nocy, kiedy przyszliście na świat, ty i Ulvar.

– Masz rację. Ach, Ulvar. Mój nieszczęsny brat. On nie mógł być, niestety, brany pod uwagę. Dziedzictwo zła obciążało go zbyt silnie. Ale jest wśród nas Linde-Lou, jego syn. A także jego córka Vanja, która w domu moich rodziców jest bardzo kochana. – Marco zwrócił się ponownie do całej sali: – Te oto czarne anioły, które tutaj widzicie, zostały wybrane, by wziąć udział w walce. Natomiast zwierzęta na schodach to też anioły, tylko że one, w razie potrzeby, potrafią przemieniać się w wilki. One również będą pomagać, a zapewniam was, że to pomocnicy nie do pogardzenia.

– Wiemy o tym – rzekł Tengel Dobry. – O lepszych sojusznikach nie moglibyśmy nawet marzyć.

Marco dał znak aniołom, że mogą wracać na swoje miejsca, i podium opustoszało. On sam zszedł na dół i usiadł obok Nataniela.

Wszystkie miejsca na sali były teraz zajęte. Gabriel mógł znowu oddychać.

Na podium wróciła Tula i zawołała:

– Orjan Grip! Czy zechciałbyś tu przyjść i opowiedzieć o swojej wyprawie nad Morze Karskie? Jeździłeś tam przecież w odwiedziny do swojej przyrodniej siostry, Shiry.

I Orjan opowiedział o wszystkim, czego jeszcze nie wiedzieli. O grobach w wymarłym Taran-gai i o tym, że uporządkował je najlepiej jak umiał. Z ław, gdzie siedzieli Taran-gaiczycy, rozległy się szepty, było w nich zaskoczenie, ale i zadowolenie i Orjan zrozumiał, że zasłużył sobie u nich na pochwały. Gdy tylko nadarzy się jakaś wolna chwila, muszę z nimi porozmawiać, postanowił.

Głos Tuli zabrzmiał uroczyście, gdy mówiła:

– Najwyższa Rada wzywa Shirę z Nor!

Kiedy drobna szczupła kobieca figurka znalazła się na podium, wszyscy wstali. Marco zaś, jedyny syn Lucyfera, podszedł i pokłonił jej się z głębokim szacunkiem. Widać było, że ci dwoje są ze sobą serdecznie zaprzyjaźnieni. Marco, w długim czarnym płaszczu, z książęcą koroną na głowie, wyglądał niebywale przystojnie. Ujął twarz Shiry w swoje piękne, szczupłe dłonie i coś do niej szeptał. Gabriel miał wrażenie, że brzmi to jak błogosławieństwo albo coś w tym rodzaju. Potem Marco opuścił scenę, zrobił miejsce dla Shiry.

Jej dziewczęcy głos brzmiał niezwykle melodyjnie, gdy powiedziała, zwracając się do zebranych:

– Jestem bardzo rada, że zarówno ze strony matki, jak i ze strony ojca należę do Ludzi Lodu, i jestem dumna, że to właśnie mnie powierzono takie zadanie. Nie wypełniłam go jeszcze do końca, cieszę się jednak, że będę mogła współpracować z Natanielem i wszystkimi członkami Ludzi Lodu, którzy zostali dotknięci dziedzictwem zła, a mimo to zachowali gorące serca. Jak wiecie, mamy wielu pomocników. – Wszyscy słuchali w napięciu. Shira mówiła dalej, choć teraz jej słowa wypowiadane były jakby z większą ostrożnością: – Nie wolno nam jednak zapominać, że Shama i cztery duchy żywiołów z Taran-gai czuwają. Tengel Zły zawarł z Shamą swój pierwszy pakt. Tang-hil był kiedyś w młodych latach nieostrożny i o mało nie przypłacił tego życiem. I wtedy spotkał Shamę, dokładnie tak jak ja w dzieciństwie, kiedy o mało nie umarłam. Tang-hil, który został stworzony z ujemnym znakiem, z samego zła, przekupił wówczas Shamę i ten wskazał mu drogę do grot, a sam dostał za to czarne kwiaty do swego ogrodu.

– Tylko że Tang-hil przerósł Shamę o głowę, prawda? – zapytała So1.

– Tak jest, tym razem uczeń przerósł mistrza! Tang-hil był przecież u Źródeł Zła! Większej władzy nikt nie może zdobyć. Teraz nie wiemy nawet, czy Shama w ogóle jeszcze istnieje. Na ziemi nie ma już ani jednego Taran-gaiczyka, nikogo, kto by w niego wierzył. Jeśli jednak istnieje, jest naszym potencjalnym wrogiem, w każdym razie moim, bowiem pochodzę z ludu, z którego wywodzili się jego wyznawcy. Sharna twierdził, że jest w stanie przyjąć ofiarę od dotkniętych Ludzi Lodu w każdym miejscu na świecie, ale to z pewnością tylko pobożne życzenie.

– Ale co się dzieje z dotkniętymi, którzy pozostali w służbie zła, po ich śmierci? Naprawdę trafiają do ogrodów Shamy? – zapytała Dida.

– Nie wiemy nic na temat, gdzie oni się znajdują.

Wstał Eskil.

– Myślę, że coś jednak wiemy. Ja osobiście mam w tej sprawie pewne podejrzenia. Ale gdzie i w jakiej postaci… albo czy są niebezpieczni, tego nie wie nikt!

– Ach! – westchnęła Shira. – Bardzo bym chciała, żeby ci dwaj wielcy ludzie, których spotkałam przy Źródle, Teczin Chan i AginaharijaR, byli teraz z nami! Oni okazali się tacy mili i tyle mieli w sobie dobroci! Ale, niestety, oni nie są z Ludzi Lodu.

– Mamy ciebie, Shiro – powiedział Tengel Dobry. – A to zastąpi nam wiele.

Arv Grip przeżył wielkie wzruszenie, kiedy przedstawiono mu zaginionego w dzieciństwie syna Christera, lub Havgrima, bo takie imię chłopiec przez wiele lat nosił. Przy ich powitaniu na sali widać było wiele białych chusteczek podnoszonych do oczu. Później Gunilla przywitała się z bratem.

– No to teraz – rzekła Tula – teraz chciałabym poprosić na podium wszystkich potomków Christera Gripa, całą najpóźniej odkrytą i najmniej znaną gałąź naszego rodu! Bardzo proszę, żeby przyszła tu Dorotea Havgrimsdotter, jej córki, Emma i Petra, a także wszyscy inni następcy Christera. Wszyscy, których odnalazł nasz wybitny badacz, Andre!

Na podium zrobiło się tłoczno, a nowo przybyli zostali powitani oklaskami sali. Arv Grip zapewnił, że Christer naprawdę jest jego synem. Sprawę rozstrzygało znamię na prawej nodze.

Najpierw udzielono głosu Christerowi.

– Jak wszyscy wiedzą, długo nosiłem imię Havgrim – powiedział. – Ten człowiek, o którym myślałem, że jest moim ojcem, traktował mnie dobrze. Wtedy, kiedy znalazł mnie przy drodze, był bogaty. Z czasem jednak jego bogactwo stopniało, ponieważ fanatycznie poszukiwał potomków Vreta Joara Jonssona. Myślał wyłącznie o zemście. A plany odwetu mogą być kosztowne. Sam osiągnął niewiele, ale mnie przekazał w spadku pragnienie zemsty i to ja w końcu odnalazłem Diderika Swerda, człowieka z gruntu złego. Jednocześnie poznałem też moją Kajsę i żyliśmy szczęśliwie przez wiele lat, dopóki Kajsa nie została dotknięta przekleństwem naszego rodu, w wyniku czego urodziła obciążone monstrum zamiast dziecka. Musiała przypłacić to życiem, a ja dopiero dzisiejszej nocy otrzymałem wyjaśnienie, dlaczego tak się stało. Przecież ja pochodzę z Ludzi Lodu. Oczywiście, od czasu do czasu miewałem jakieś niezwykłe wizje, jak na przykład tragiczny koniec osady Vargaby i śmierć księdza Natana, ale pojęcia nie miałem, z jakiej przyczyny. Trudno mi wyrazić, jak się cieszę, że mogę tu być z wami i poznać moją prawdziwą rodzinę na tym nieprawdopodobnym spotkaniu! Mój ojcze i nie znana dotychczas siostro, czy wy wiecie…To wszystko wyciska mi łzy z oczu!

Dorotea Havgrimsdotter była delikatną, łagodną blondynką jak jej matka, Kajsa. Opowiedziała teraz zebranym, że została wydana za mąż za Norwega, Erika Nordlade. To był bardzo dobry człowiek. Ona sama odziedziczyła po ojcu kawałeczek jakiegoś dziwnego korzenia, który on nosił przy sobie od dzieciństwa. Kazała zrobić piękny medalion, w którym złożyła ten korzonek oraz lok włosów swojej córki Petry, a wszystko to razem stanowiło prezent dla dziewczynki z okazji chrztu w 1829 roku.

Petra starsza, dość pospolita, ale miła kobieta opowiedziała o swoim małżeństwie ze Svenem Bromsem, rymarzem z Trondheim. Miała z nim córkę – jedynaczkę, Gerd o blond włosach, osobę trzeźwą i inteligentną.

Andre Brink bardzo chciał z nią porozmawiać.

– Ty dużo pisałaś, Gerd, prawda?

– O, tak, to była moja najznakomitsza rozrywka.

– W dzisiejszych czasach zostałabyś z pewnością pisarką – Powiedział Andre z uznaniem. – Ale w twojej epoce nie było to takie proste.

– Dzięki ci za te piękne słowa. Nie, nie było łatwo, zwłaszcza że moje małżeństwo też nie należało do najbardziej udanych. Mogłam pisać jedynie w najgłębszej tajemnicy.

– Ale to dzięki tobie udało nam się natrafić na ślad zaginionego syna naszego Arva, dzięki tobie odnaleźliśmy Ellen i Knuta, a także Mali, ku wielkiej radości całej rodziny. Wiesz, że wśród Ludzi Lodu wielu lubi pisać. Jesteś jedną z nich. Ale powiedz mi, czy kiedy pisałaś o dziewicach z Vargaby, to opierałaś się przeważnie na swojej wyobraźni?

Gerd zamyśliła się, a w jej oczach pojawił się blask. To chyba ona była najwybitniejszą osobowością w rodzinie Christera Gripa. Uśmiechnęła się.

– Myślę, że nie musiałam tego tworzyć w wyobraźni, miałam bardzo wiele informacji o Vargaby, o życiu w osadzie, trzeba było tylko nadać temu formę, wprowadzić dialogi i tak dalej…

– Zrobiłaś to z wielkim talentem – pochwalił Andre.

Tym razem zgromadzonych spotkała niespodzianka. Petra młodsza pojawiła się na podium w towarzystwie chłopca, mniej więcej szesnastoletniego, bardzo do niej podobnego.

– To moje dzieci – powiedziała Gerd. – Moje ukochane dzieci, mój Boże, że też los obszedł się z nimi tak surowo!

Wszyscy zapomnieli, że Petra miała brata! Chłopiec umarł bardzo młodo. Na „dusznicę”, jak nazywano tę dziwną chorobę. Miał na imię Peter, powitano go bardzo serdecznie i został wpisany do wszelkich protokołów, aż promieniał z radości i wdzięczności, że został zaakceptowany przez swój dotychczas nie znany ród.

Teraz spojrzenia skierowały się na Petrę znaną jako „kobieta na brzegu”. Wyglądała tak młodo, tak strasznie młodo, i tak bezradnie! Ale zawołała spontanicznie:

– Bardzo bym chciała spotkać tę, która starała się mi pomóc wtedy na brzegu! Gdzieś mi tu mignęła w tłumie, bardzo piękna i tak ładnie ubrana. Ma na imię Vanja.

Natychmiast w rzędach zajętych przez czarne anioły zrobiło się poruszenie, po czym na podium wbiegła Vanja i uściskała serdecznie odnalezioną kuzynkę. Szeptały potem coś do siebie o tragicznych wydarzeniach nad brzegiem fiordu Trondheim. Petra wciąż ściskała rękę Vanji. Po chwili podeszła do nich Mali, dzielnie wstrzymując łzy. Nie chciała pokazać, jak bardzo ją to spotkanie wzrusza.

– Przez wiele lat byłam wobec ciebie niesprawiedliwa, kochana Petro. Czułam się zdradzona przez ciebie, odepchnięta, porzucona i nie kochana.

– Ale to nieprawda – jęknęła Petra.

– Teraz wiem, że nieprawda. Andre opowiedział mi, że siłą wydarli mnie z twoich objęć, żeby mnie oddać do ochronki. Domyślam się też, jaka musiałaś być samotna, spragniona przyjaźni i wsparcia kogoś bliskiego. Wiem, jak łatwo w takiej sytuacji uwierzyć mężczyźnie, który zapewnia, że cię chce.

– Tak. Byłam łatwą zdobyczą – westchnęła Petra.

O Emmie, drugiej wnuczce Havgrima, wiedzieli jeszcze mniej. Dla Andre jej egzystencja była całkowitym zaskoczeniem. Emma wyszła za mąż za człowieka nazwiskiem Erling Skagsrud, któremu urodziła syna Knuta. To był ten Knut, opowiadała teraz zebranym, który około roku 1870 przepadł gdzieś na południe od Trondheim. Był to bardzo pracowity rzemieślnik o silnych rękach. Wiadomo, że po jakimś czasie osiedlił się w okolicy Nittedal, opowiadała Emma. Ożenił się i również miał syna, ale ów Erling nie był udanym dzieckiem, niestety.

W tym momencie Vetle wstał, żeby wyjaśnić sprawę. Erling Skogsrud niczemu nie był winien. W późniejszych latach zyskał sobie miano Pancernika. Słysząc to, Knut kiwał głową zmartwiony. Rozumiał bardzo dobrze, dlaczego taki właśnie przydomek nadano Erlingowi.

Vetle nie chciał ujawniać, że Pancernik nadal żyje.

– Uważam – mówił do Knvta – że powinieneś przestać myśleć o swym synu i cieszyć się, że masz wnuka, który nosi twoje imię i dał ci wspaniałą prawnuczkę Ellen. A jej to już naprawdę nie możesz się wstydzić.

Knut starszy uśmiechał się z wdzięcznością i kiwał głową. Wszyscy pozostali robili to samo.

Tula zwróciła się do sali:

– Skoro skończyliśmy z prezentacją potomków Christera, to myślę, że możemy trochę rozruszać kości. Pochodźcie sobie, rozejrzyjcie się po moim domu, porozmawiajcie. Wszystkie oświetlone sale są do waszej dyspozycji. Chciałabym tylko przestrzec najmłodszych, żeby się nie zapuszczali w ciemne korytarze, bo by się to mogło źle skończyć.

– Chwileczkę, Tula! – zawołał Tengel Dobry. – Ale jeszcze chyba ty powinnaś nam opowiedzieć o sobie. Bardzo jesteśmy ciekawi.

– Naprawdę? – spytała Tula robiąc niewinną minkę, ale oczy lśniły jej łobuzersko. – No cóż, ja mogę tylko powiedzieć, że wybrani stoją znacznie wyżej niż dotknięci. A ja byłam w najwyższym stopniu dotknięta. To dla informacji. No, a moje zdolności? Cóż, właściwie nie bardzo wiadomo, na czym polegają. Tyle że potrafię widzieć przez ściany… Jestem bardzo wrażliwa na nastroje, wiem, co inni czują. Ale to przecież potrafi bardzo wielu z was. Wiecie zresztą, że nigdy nie byłam specjalnie oryginalna!

Była to już taka przesada, że wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Tula podniosła głos, tylko odrobinę, ale rezultat był imponujący.

– Ludzie Lodu! Zanim przejdziemy do dalszej części obrad, chcę wam przekazać przesłanie od Najwyższej Rady. Stoicie oto w obliczu znacznie trudniejszego zadania, niż przypuszczaliście. Do tej pory udawało nam się zachowywać nasze sprawy i nasze tajemnice tylko dla siebie, nikt postronny nie wie, jakim śmiertelnym zagrożeniem dla całego świata jest Tengel Zły. Nadal też świat nie powinien nic na ten temat wiedzieć i w tym właśnie zawiera się nasz największy problem. Kiedy walka się rozpocznie, musimy wszyscy znaleźć się w normalnym świecie, rozproszyć się jak najszerzej, bowiem gdy tylko Tengel Zły będzie miał taką możliwość, uderzy wszędzie, nawet tam, gdzie się go najmniej spodziewamy. Ale mimo wszystko musimy naszą walkę zachować w jak najgłębszej tajemnicy, ludzkość nie może się o niczym dowiedzieć.

Po długim milczeniu odezwał się Nataniel:

– Tula ma rację. Cokolwiek by się stało, za wszelką cenę musimy uniknąć paniki. Choć, dalibóg, nie wiem, jak uda nam się tego dokonać.

Tula wciąż była bardzo poważna.

– Wydaje mi się, że wszyscy, którzy nigdy nie widzieli Tengela Złego, powinni dowiedzieć się, jak on wygląda. Postaram się więc opisać go wam możliwie dokładnie.

Wszyscy chcieli usłyszeć jej opowiadanie.

Tula skrzywiła się boleśnie.

– Ktoś, kto choćby raz widział jego obrzydliwą, potworną postać, nigdy nie zapomni tego widoku. Ta wizja odciska się w pamięci na zawsze, żeby człowiek nie wiem jak chciał się jej pozbyć. Jakaś nieduża pokraczna figura, ani człowiek, ani zwierzę, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Najgorsza jest ta aura zła, która otacza go niczym kłąb szarego śmierdzącego pyłu. Uszy przypominają oklapłe liście, przylepione do płaskiej, paskudnej czaszki. Obrzydliwe, zmrużone ślepka mają brudnożółty kolor i wyziera z nich jego trudne do opisania zło. No i w dodatku ten nos, o którym pewnie wszyscy słyszeli. Długi, rozpłaszczony, przypominający potężny dziób, zakrzywiający się niczym u drapieżnego ptaszyska nad rozdziawioną, dyszącą gębą, w której porusza się gruby, szary jęzor. Łapy, a raczej szpony bestii sterczą spod szaroburej peleryny, i właściwie to wszystko, co można zobaczyć.

Na sali zaległa cisza. Cisza mrożąca krew w żyłach.

Dopiero po dłuższej chwili odezwał się Tengel Dobry:

– Tula, musisz nam jednak coś wyjaśnić. Kim są twoi czterej opiekunowie? I dlaczego się tobą opiekują, a także dlaczego znaleźli się w Grastensholm?

– To dużo pytań. Chłopcy, chodźcie no tutaj i pokażcie się!

Cztery demony pojawiły się na podium, a wielu z żyjących członków rodziny cofnęło się niepewnie na swoich miejscach. Stwory na podium różniły się między sobą, ale miały też wiele cech wspólnych. Takie jak niesamowicie spiczaste uszy i podobne do wilczych oczyszpony zamiast palców u rąk i nóg, skrzydła niemal przejrzyste, pociągnięte błoną niczym u nietoperzy, owłosione uda i białe, ostre kły. Ponieważ Tula nakłoniła je przed tym spotkaniem, żeby ubrały się jakoś przyzwoicie, nie było widać ich najszlachetniejszych atrybutów, co wielu zebranych przyjęło z ulgą, lecz niektórzy z rozczarowaniem.

– Pozwólcie, że przedstawię wam moich chłopców – rzekła Tula wskazując najpierw na demona o ciemnozielonych włosach, potarganych, spływających na muskularne ramiona. – To jest Astarot. W miejscu, które zwyczajni ludzie nazywają piekłem, on był księciem. W gruncie rzeczy jednak Astarot jest upadłym aniołem, tak samo jak Lucyfer, tylko że on nigdy nie był archaniołem.

Zgromadzenie milczało z szacunkiem. Tylko Silje ze zdziwieniem zmarszczyła brwi.

– Ten natomiast – Tula wskazywała teraz demona z wielkimi zakrzywionymi rogami wołu na głowie. – Ten natomiast ma na imię Rebo. Swego czasu strzegł dla świętego Piotra bramy niebios i zdarzyło mu się, że wpuścił upadłą duszę, kobietę, która żadną miarą nie powinna była się tam znaleźć. W dzisiejszych czasach nieco inaczej rozumiemy sens pojęcia „grzech”, wtedy jednak traktowano to dużo bardziej surowo, no i Rebo został strącony do otchłani.

Silje pochyliła się ku przodowi, niezwykle zainteresowana opowieścią Tuli.

– Trzeci z moich przyjaciół nazywa się Lupus – powiedziała Tula o demonie z dużymi, ułożonymi z tyłu głowy uszami. – On potrafi zsyłać na ludzi zarazę i naprawdę nie należy z nim żartować. Zresztą żartować to nie radziłabym z żadnym z nich. Czwarty to Apollyon, najpotężniejszy wśród demonów. Pewnego razu zbuntował się przeciwko bogu Apollinowi, za co został przeklęty. Te wspaniałe jelenie rogi miały w istocie być szyderstwem z liry Apollina, ale moim zdaniem jest mu z nimi bardzo do twarzy.

Wszyscy przyjęli prezentację brawami i dla okazania demonom szacunku wstali z miejsc.

Silje sprawiała wrażenie wzburzonej. Kiedy inni już usiedli, ona jeszcze stała, a po chwili krzyknęła:

– Tula, ja poznaję ich imiona!

– No właśnie – potwierdziła Tula. – To dlatego one się mną opiekują i dlatego też były w Gristenshołm.

– Dlaczego mianowicie? – spytał Tengel Dobry ponuro.

– Nie pamiętasz tego, Tengelu? – zdziwiła się Tula. – A może ty nie słyszałeś wtedy słów Hanny?

Silje zawołała, zanim Tengel zdążył cokolwiek powiedzieć:

– Nie pamiętasz zaklęć Hanny, kiedy byłam bliska śmierci przy urodzeniu Liv? A kto z Ludzi Lodu był pierwszym mieszkańcem Grastenshnlm?

– Liv – wykrztusił Tengel ledwie dosłyszalnie.

Liv zerwała się wzburzona.

– Czy chcecie powiedzieć, że ja… znajdowałam się pod opieką tych czterech?

– Dopóki znajdowałaś się w Lipowej Alei, byłaś bezpieczna. Kiedy jednak wyszłaś za mąż za twego pierwszego męża, one ci nie towarzyszyły. Wiedziały, że wrócisz, że wyjdziesz za Daga Meidena i na zawsze pozostaniesz w Grastensholm.

– No a potem? – zapytała Liv najwyraźniej wzruszona. Była kobietą silną i opanowaną, lecz dotyczyło to spraw ziemskich. I nie przejmowała się specjalnie tym, co w rodzie Ludzi Lodu miało mistyczny, ponadnaturalny charakter. – A potem? Po mojej śmierci?

– One się bardzo dobrze czuły w naszym starym domu. Mieszkały tam za czasów Mattiasa i Irmelin. Później za czasów Alva, a także Ingrid. Ingrid i Ulvhedin widywali je niejednokrotnie, prawda?

Oboje potwierdzili, tyle tylko że oboje sądzili wówczas, iż demony należą do szarego ludku.

– Demony mi opowiadały, że to był wspaniały okres, kiedy wy mieszkaliście w Grastensholm – rzekła Tula. – Zresztą one zawsze bardzo lubiły Ludzi Lodu. Musicie o tym wiedzieć, lubiły być z nami, stały się naszymi dobrowolnymi opiekunami, choć nigdy sługami. Kto by myślał o nich jako o sługach, popełniłby wielki błąd. A potem Grastensholm opustoszało i moi przyjaciele zaczęli się nudzić. Długo musieli czekać na kolejnych przedstawicieli rodu.

– W końcu przybyliśmy my, Vinga i ja – wtrącił Heike. – I, mój Boże, musieliśmy przegonić Snivela! Musieliśmy sprowadzić na ziemię szary ludek i dopiero wtedy odzyskaliśmy zdolność widzenia również czterech demonów, które nigdy nie należały do szarej czeredy. I wtedy zjawiła się Tula. Ale nie wiemy, co się wówczas stało.

– Moi czterej przyjaciele wiedzieli, że Grastensholm jest stracone, i nie chcieli dłużej pozostawać we dworze. Kiedy zjawiłam się tam po raz pierwszy, odszukały mnie i ukazały mi się…

Tula nie wspomniała, jakie związki łączyły ją z demonami, lecz na sali było co najmniej kilka osób, które się tego domyślały.

– Demony mnie lubiły, dobrze czuliśmy się razem, chociaż, jeśli miałabym być tak do końca szczera, to znajdowałam się w ich władzy. Tyle tylko, że ja sama nie miałam nic przeciwko temu. Chciałam jedynie przedtem przeżyć swoje własne życie. Kiedy jednak umarł mój ukochany Tomas, nie miałam już na świecie nic do roboty. Próba unicestwienia Tengela Złego, którą podjęliśmy z Heikem w Dolinie Ludzi Lodu, nie powiodła się…

– Tak, ale twoi czterej przyjaciele przybyli tam za nami – przerwał jej Heike. – A ja myślałem, że demony są związane z Grastensholm! Ich widok w Dolinie bardzo mnie zdumiał.

– W końcu to jednak one uratowały nam życie, prawda?

– Oczywiście! Co do tego nie może być najmniejszych wątpliwości!

– Wszystko to świadczy, jakie one są tak naprawdę silne. Mogą się dowolnie przemieszczać w czasie i w przestrzeni. Są tak silne, że mogły powstrzymać siłę myśli Tengela Złego. Żaden z nich w pojedynkę by pewnie tego nie dokonał. Chociaż któż to może wiedzieć? Z żyjącym Tengelem Złym demony też pewnie mają problemy, bo jest on przecież samą koncentracją odwiecznego zła. Ale tam i wtedy zdołały wspólnymi siłami zepchnąć go do otchłani i uwolnić nas.

– Ale stało się tak wyłącznie dlatego, że ty byłaś z nami – rzekł Heike.

– Chyba masz rację – uśmiechnęła się Tula.

Heike siedział przez jakiś czas w milczeniu i przypominał sobie te straszne chwile wysoko na skale w Dolinie Ludzi Lodu. Wspominał z drżeniem serca, jak Tengel Zły cisnął go na ziemię i zadał mu śmiertelną ranę. I jak później ta wstrętna zjawa rzuciła się na Tulę. I szum skrzydeł. Wielkie falujące skrzydła wokół Tengela. Jego beznadziejną wściekłość. I krzyki, zewsząd krzyki. Ostry, nabrzmiały gniewem krzyk Tengela i ostrzegawcze, groźne nawoływania demonów. A na koniec cichnący w oddali jęk rozczarowania, gdy Tengel staczał się na dół i wreszcie zniknął.

Tula mówiła dalej:

– Z własnej nieprzymuszonej woli poszłam do Grastensholm. Moi przyjaciele wyszli mi na spotkanie i bez słowa przyprowadzili mnie tutaj. Bo właśnie tutaj jest ich właściwe miejsce. I teraz ja także tutaj mieszkam. Trudno powiedzieć, żebym zachowywała się tu po anielsku, stanowczo nie jestem kimś, kto grywa na harfie siedząc na obłoku! Ale z moim diabelskim charakterem nigdzie nie byłoby mi lepiej niż tutaj. Teraz moi przyjaciele, którzy z natury nie są specjalnie gadatliwi, informują was wszystkich, że podczas rozstrzygającej walki możecie liczyć na ich wsparcie.

Tengel Dobry wstał z miejsca.

– Z góry wam za to serdecznie dziękujemy.

Potomkowie Tuli nie zostali wezwani na podium. Ani jej obdarzony łobuzerskim charakterem syn Christer, ani jego córka Malin, ani też wnuk, syn Malin, Christofer Volden. Tylko Marco zszedł na dół do Malin i bardzo długo trzymał w ramionach swoją przyrodnią matkę. Potem musiał wstać wnuk Malin, Vetle, i pokazać się wszystkim, Mari, Jonathan i Karine przedstawili się także ze swoich miejsc, podobnie jak pięcioro dzieci Mari (Mari wyglądała na niebywale dumną). Potem jeszcze przedstawiła się trójka rozhukanych dzieciaków Jonathana: Finn, Ole i Gro, i nadeszła kolej na Gabriela.

Wstał i ukłonił się jak tamci, ale Tula machała do niego i zapraszała na podium.

Gdy podszedł, przygarnęła go do siebie.

– A oto widzicie jeszcze jednego z tej piątki, która znajdzie się na pierwszej linii frontu. Zapewniliśmy jego mamę, Karine, że chłopcu nic się nie stanie. To jest Gabriel, który ma wiedzieć o wszystkim, co się wydarzy podczas walki po to, żeby mógł to przekazać innym, gdyby nikt oprócz niego nie przeżył. Ulvhedin osobiście odpowiada za to, żeby Gabrielowi nie spadł włos z głowy.

Na sali zaległa grobowa cisza. Gabriel zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy myślą: „Ależ on jest za młody, to przecież jeszcze dzieciak!”

Po chwili Tula powiedziała:

– Wybraliśmy dziecko właśnie dlatego, że nikt nie wie, jak długo walka może potrwać. Obserwator musi ją przeżyć. Gabrielu, ty i czworo pozostałych z pierwszego rzędu zostaniecie niebawem wezwani jeszcze raz na ceremonię inicjacji.

Chłopiec wrócił na swoje miejsce, a Tula mówiła dalej:

– Dzięki podróży Tovy i Nataniela w czasie poznaliśmy historię rodziców Tengela Złego. Wiemy, że ojciec był japońskim czarownikiem, matka zaś szamanką jakiegoś bliżej nie znanego syberyjskiego plemienia. Wiemy, dlaczego ci dwoje chcieli począć dziecko obdarzone, dzięki czarom, jak najgorszym charakterem, i wiemy, że udało im się to znakomicie. Syn, Tang-hil, zamordował swego ojca już w bardzo wczesnym dzieciństwie. Plemię matki zostało przepędzone dalej na zachód, prawdopodobnie z powodu tego diabelskiego potomka. Ale z pewnością wszyscy członkowie plemienia znali się na czarach.

Po sali rozszedł się szmer, potwierdzający jej słowa.

– Kiedy Tan-ghil zbliżał się do czternastego roku życia, plemię znalazło się na wybrzeżu Morza Karskiego i na jakiś czas osiedliło się w Taran-gai. Tam spłodził swoje pierwsze dziecko, które z naszą sprawą nie ma nic wspólnego, bowiem przyszło ono na świat, zanim Tang-hil odwiedził Źródła Zła. Później spłodził jeszcze jednego syna, który dał początek rodowi Taran-gaiczyków, plemienia, które dawno temu wyginęło. Dzisiejszej nocy gościmy wielu Taran-gaiczyków, co jest dla nas wielką radością. Niebawem poprosimy ich, by nam o sobie opowiedzieli.

Z szacunkiem pokłoniła się w stronę ław, na których siedzieli Taran-gaiczycy. Drobne istoty ze Wschodu odpowiedziały jej głębokimi pokłonami.

– Naprawdę z wielką niecierpliwością czekamy na waszą opowieść – Powiedział Marco.

Taran-gaiczycy pokłonili się również jemu.

Tula przerwała tę ceremonię, bo wzajemnym uprzejmościom nie było końca.

– Zbyt długo siedzieliśmy bez ruchu! – zawołała do zebranych. – Zasłużyliśmy na przerwę. Gdybyście chcieli obejrzeć oświetlone sale, to bardzo proszę. W odpowiednim czasie wezwę was z powrotem. Nikomu tutaj nic nie grozi, możecie czuć się bezpieczni. Tengel Zły nie wie o istnieniu tego miejsca. Dlatego właśnie tutaj odbywa się nasze spotkanie.

– Bardzo rozsądne – pochwalił Henning. – W żadnym innym miejscu świata nie moglibyśmy się ukryć. Ale powiedz jeszcze, kim są demony o końskich głowach.

Tula wyjaśniła:

– Chyba nie bardzo można je nazywać demonami, są takie łagodne. Ale nie są też naszymi sługami. Żyją tutaj, we wnętrzu góry, razem z mnóstwem innych tajemniczych istot. Najchętniej powiedziałabym, że są one waszymi gospodarzami i bardzo się cieszą, jeśli mogą zrobić wam przyjemność. To dla nich sprawa honoru, by goście dobrze się tutaj czuli.

I goście uśmiechali się z wdzięcznością do łagodnych, niebieskawych istot, które skromnie spuszczały oczy.

– A do Ludzi Lodu są usposobieni szczególnie życzliwie. Wiecie, dlaczego?

– Nie.

– Dlatego, że to są duchy zwierząt. Opiekunowie zwierząt. A Ludzie Lodu zawsze mieli bardzo dobry stosunek do zwierząt.

I to była prawda. Gabriel patrzył teraz na istoty o końskich głowach zupełnie inaczej. Rozumiał, dlaczego wyglądają właśnie tak, jak wyglądają. I zrozumiał też, dlaczego od pierwszej chwili odczuwał z nimi jakąś pełną ciepła wspólnotę.

Mój Boże, jak serdecznie ich polubił!

– No to co, rozruszamy trochę kości? – zapytała Tula, która z ogromnym wdziękiem odgrywała swoją rolę gospodyni.

Powoli liczne zgromadzenie przeniosło się do hallu. Najpierw opróżniły się pierwsze, najniższe rzędy i Gabriel, który miał nadzieję, że zobaczy nareszcie, kto wypełniał tylną cześć pomieszczenia, niczego nie widział. Tula zaprosiła wszystkich Ludzi Lodu ze Skandynawii do wielkiej, wspaniałej sali, z pewnością balowej, uznał Gabriel. Nigdy bowiem nie widział takich cudownych żyrandoli! Z rozległego sufitu pomalowanego na niebiesko i złoto zwisały niezwykle piękne lampy z alabastrowymi koronami i różnokolorowymi, iskrzącymi się światłem dekoracjami. A umeblowanie sali! Białe sofy, jakich w domu Gabriela nigdy by nie mogło być. On bowiem zawsze sadowił się na kanapie czy w fotelu z nogami, co mamę Karine doprowadzało do rozpaczy. Nigdy nie pamiętał, żeby zdjąć buty, i mógł spokojnie zajadać chleb z marmoladą, siedząc na najpiękniejszej sofie. Wszystko w tej sali było wprost wyrafinowanie piękne, wyszukane, chłopiec doznawał skurczu w gardle, gdy na to patrzył. Tak czasami bywa, kiedy człowiek patrzy na coś doskonałego.

Ściany miały przyjemną błękitną barwę, o kilka tonów ciemniejszą niż sufit. Na tle tych ścian wyjątkowo dobrze prezentowały się białe meble ze złoceniami. Gabriel stwierdził, że wszystkie ciotki i kuzynki oglądają to z niekłamanym podziwem.

Tula pokazywała, tłumaczyła, wyjaśniała. Przeszli przez wiele innych, większych i mniejszych sal, aż znaleźli się z powrotem w hallu. Nigdzie jednak nie było widać tajemniczych istot z ostatnich rzędów. Gabriel starał się zajrzeć do „audytorium”, jak nazywał salę zgromadzenia. Wewnątrz paliło się światło, widać było meble i dekoracje na ścianach, ale nigdzie ani śladu ludzkiej istoty! Kompletna pustka.

Trzeba było opanować ciekawość.

Kiedy pospieszył, żeby dogonić towarzystwo, usłyszał jak Mari mówi do Ellen:

– Nazywasz Villemo swoją pomocnicą?

– Ech, to tylko takie zastępcze określenie. To oni powiedzieli przecież, że będą nam pomagać we wszystkim, o co poprosimy.

– Ingrid ma pomagać mnie – rzekła Mari w zamyśleniu. – Czy sądzisz, że mogłabym ją poprosić o pieniądze? Powodzi nam się dosyć marnie, jak wiesz.

Gabriel nie słuchał dłużej. Uważał, że mówienie o pieniądzach podczas takiego spotkania jest małostkowe i świadczy o braku wychowania. Chociaż z drugiej strony, Mari musiało być ciężko w życiu. Tak bardzo się różniła od innych Ludzi Lodu. Była sympatyczna, to prawda, i bardzo się starała trzymać fason, ale zainteresowania miała naprawdę… ograniczone.

Tula prowadziła ich dalej, a oni patrzyli i podziwiali. Oglądali bibliotekę i mieli wrażenie, że mieści się w niej cała literatura światowa. Pokój muzyczny, sala koncertowa…

Wszystko było doskonałe. Nic dziwnego, że Tula czuła się dobrze!

Jej sypialnia to po prostu marzenie! Gabriel doznał trudnej do opanowania chęci, żeby rzucić się na wspaniałe łoże, okryte wykwintną jedwabną narzutą. Zauważył, że w oczach kilku pań pojawiły się jakieś dziwne błyski, był jednak zbyt dziecinny, by pojąć, co te spojrzenia znaczą. Mimo to uważał, że łoże niepotrzebnie jest takie szerokie.

Wydarzyło się to na oświetlonym korytarzu, prowadzącym do innej części górskiej groty. Widzieli wielokrotnie ciemne przejścia kończące się zamkniętymi na cztery spusty drzwiami do nieznanych i przez to jeszcze bardziej interesujących pomieszczeń, ale Gabriel dobrze pamiętał słowa Tuli: Tam nie wolno!

Ktoś jednak chyba zlekceważył jej ostrzeżenie, bowiem nieoczekiwanie Jonathan zapytał niepewnie:

– Gdzie się podziały te moje przeklęte łobuzy?

Wszyscy zaczęli się rozglądać. Rzeczywiście, Finn, Ole i Gro zniknęli.

– Czy oni nie mieli swoich opiekunów? – zapytała Mari z wyrzutem.

– Tutaj w grotach nie – odparł Vetle zdenerwowany. – Tutaj powinni być bezpieczni. Pod warunkiem, że będą przestrzegać zasad.

Tula krzyknęła głośno i natychmiast pojawiły się jej cztery demony w towarzystwie trzech duchów z zamierzchłej przeszłości. To właśnie owe duchy miały czuwać nad bezpieczeństwem dzieci po wyjściu z grot. Okazało się, że będą już teraz musiały rozpocząć służbę.

Niektórzy z żywych odskoczyli przestraszeni, widząc podchodzące tak blisko demony, większość jednak zachowywała się tak, jakby się nic nie stało.

– Troje dzieci zniknęło – wyjaśniła Tula. – Odnajdźcie je! Szybko, dopóki nie będzie za późno!

– Cóż za wstyd – jęczał Jonathan. – Jaka zgroza!

Było oczywiste, że inni podzielają jego przerażenie.

To Finn pierwszy dostrzegł budzące ekscytację i ciekawość wejście.

– Chyba zwariowałeś – powiedziała Gro. – Przecież nam nie wolno…

– Nie widzisz, że stamtąd płynie światło? To nie jest niebezpieczne!

Dzieci szły w pewnej odległości za resztą towarzystwa. Podążały posłusznie za dorosłymi już tak długo, że absolutnie musiały porozglądać się na własną rękę. Zwiedzający znajdowali się teraz na długim korytarzu, który oświetlały pochodnie trzymane przez wystające ze ścian żywe ręce. Wielkie, pozbawione mięśni, sinoczarne ramiona…

Ole popatrzył na liczną grupę krewnych zmierzających do wspaniałej biblioteki. Dla niego nie było to najbardziej zabawne miejsce.

Wszyscy troje bardzo szybko podjęli decyzję. Tamto wejście naprawdę nie wyglądało niebezpiecznie.

Pierwsze kroki stawiali ostrożnie, później zrobili się bardziej odważni. Delikatne światło sączyło się tajemniczo zza narożnika. Sam korytarz tonął w mroku, lecz światło z bocznych przejść wystarczało, by młodzi ciekawscy mogli zobaczyć, iż ściany wykonane są z surowej skały. Ociosanej tylko na tyle, by utworzyć przejście.

Dzieci zniknęły za narożnikiem. Skądś z daleka sączyło się czerwone światło. Schodzili w dół, grunt opadał tu dość stromo. Wkrótce w oddali zobaczyli drzwi, to właśnie stamtąd, poprzez szpary płynęło ogniste światło.

– Zawracamy – rzekła Gro i przystanęła.

Finn, który jako czternastolatek był z rodzeństwa najstarszy, powiedział z obrzydzeniem, co myśli o takim tchórzostwie.

– Ale to bardzo daleko! I tyle takich okropnych dziur wszędzie w ścianach!

Ole nie bardzo wiedział, które z rodzeństwa powinien poprzeć.

– Idziemy dalej – rzekł bez przekonania.

Ruszyli po omacku, trzymając się ścian, bowiem kamienna podłoga była nierówna.

W tej samej chwili góra zatrzęsła się z takim hukiem, jakby gdzieś wybuchł potężny wulkan. Tylko że huk dochodził z bliska. Dzieci przystanęły na chwilę, niepewne, co robić, wkrótce jednak ruszyły naprzód.

Teraz wszystko spowijały ciemności, rozjaśniane tylko tym dalekim światłem, dobywającym się z trzech wąskich szczelin, jednej w podłodze i dwóch po każdej stronie drzwi.

Ole szedł trzymając się ściany, nagle jednak stracił oparcie, przewrócił się z krzykiem i potoczył w dół po stromo opadającej podłodze korytarza.

A może po prostu wpadł do jakiejś dziury? Nim zdążył odzyskać równowagę, usłyszał płynący z dołu dźwięk, który zmroził mu krew w żyłach.

Dochodzący z dziury w podłodze krzyk pełen nadziei i oczekiwania jakby dobywał się z gardła jakiejś bestii, ukrytej w wiecznym mroku. Ole czołgał się na czworakach, chciał wrócić do korytarza, i chyba nigdy nie posuwał się szybciej naprzód.

– Nie wiem, co to jest, ale nie chcę tu dłużej zostać – wyszeptał pobladłymi wargami.

Wszyscy troje pobiegli do drzwi, które wydawały się bezpieczne. Światło w szczelinach było takie ciepłe. Góra znowu zatrzęsła się jak od podziemnej eksplozji, na szczęście każde z dzieci znalazło coś, czego mogło się przytrzymać. Ole uchwycił się jakiegoś wielkiego skobla przy drzwiach, Gro znalazła podobny, tylko mniejszy skobel nieco dalej, Finn natomiast złapał po prostu klamkę. Odniósł wrażenie, że jest przyjemnie ciepła.

Wstrząsy powtarzały się raz po raz.

– Drzwi są zamknięte na klucz – oświadczył Finn. – Ale klucza nigdzie tu nie ma.

Ole, który stał z boku i widział drzwi pod pewnym kątem, powiedział:

– Widzę na nich jakby wybrzuszenia. Może to jakiś wzór?

Finn pomacał ręką.

– Zdaje mi się, że to kod – powiedział szeptem, choć przecież byli tu sami. – A kod na ogół zawiera informację, w jaki sposób drzwi się otwierają.

– Nie, chodźcie, wracamy – szepnęła Gro.

– Tchórz! – syknął Finn.

Chłopcy studiowali wzór na drzwiach. Obaj uwielbiali takie zagadki.

– Myślę, że to system – powiedział Ole cicho.

– Tak. A ja myślę, że wiem, jak go odczytać. Poczekaj… Nie. Nic z tego.

– Ale zobacz tutaj. To wygląda na labirynt.

– Fakt. Ale to by było za proste!

– No, ale przy naszych genialnych umysłach…

Chichotali przejęci. Gro nie uczestniczyła w zabawie. Chciała wracać, ale za nic nie odważyłaby się sama zapuścić w ciemny korytarz, więc kurczowo trzymała się swego skobla.

– Tu! Nareszcie znalazłem! – oświadczył Finn. – Spójrz na to. Najpierw trzeba w prawo… a potem w górę. I z powrotem.

– Widzę, zaraz ci pomogę! Teraz w dół. I znowu w lewo…

Chłopców ogarniało uczucie triumfu, co słychać było w ich głosach wznoszących się aż do radosnego krzyku.

– Tam! I znowu do siebie! No, jesteśmy u celu – oświadczył Finn i nie popuścił, dopóki nie usłyszeli cichego skrzypnięcia drzwi.

W następnej sekundzie drzwi odskoczyły do środka i Finn, który mocno trzymał się klamki, został gwałtownie wciągnięty do wnętrza tak silnym szarpnięciem, że uniósł się w powietrze, rozpaczliwie wymachując nogami. Gorący wicher grzmiał i wył, silne podmuchy już, już miały wessać chłopca. Za drzwiami rozciągało się morze rozpalonego żaru i gorąc panował potworny. Gro wrzeszczała jak szalona, trzymając się z całych sił swojego skobla, żeby jej również gorący wiatr nie cisnął do tego przerażającego pieca czy co to było. Chyba tylko instynkt samozachowawczy sprawił, że Ole też w ostatnim momencie uchwycił się skobla, bo już dawno spłonąłby w rozpalonym powietrzu.

Wszyscy troje rozpaczliwie wzywali pomocy, lecz ich głosy ginęły w huku ognia i wichury. Wydawało się, że Finn lada sekunda zostanie tam wciągnięty i zniknie. Ole zdołał uwolnić jedną rękę i wyciągał ją do brata, drzwi były jednak za szerokie i nie sięgał.

Kurtka Finna dosłownie zetlała w gorącu, koszula także, a spodnie powiewały w strzępach. Ole widział, jak ubranie brata w jednej sekundzie przemienia się w popiół.

Ale widział coś więcej! Z głębi tego piekła ognia wyłaniały się powoli jakieś stwory. Całe były czarne od sadzy, a w oczodołach i wpół otwartych gębach płonął żar i raz po raz pokazywały się języki ognia.

Gro zobaczyła je także i krzyczała, krzyczała coraz głośniej, wzywając ratunku. Finn błagalnie spoglądał na rodzeństwo, prosił o pomoc, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Oni bowiem nie chcieli straszyć go jeszcze bardziej i nie pokazywali mu okropnych stworów. Przecież i tak nie byłby w stanie nic zrobić.

– Biegnij i sprowadź pomoc! – krzyknął Ole do siostry, która znajdowała się najdalej od drzwi.

– Boję się! Ten potwór w jamie… I jak puszczę skobel, to mnie zwieje do środka. Och, ratunku! Co robić?

Jej rozrywający serce krzyk w tym hałasie brzmiał jak żałosny jęk.

I oto nagle stanął przy nich znajomy demon, ten o zielonych włosach. A razem z nim zjawili się trzej opiekunowie dzieci. Astarot, upadły anioł, bo to był on wyciągnął rękę i przygarnął do siebie Finna. Powiedział coś do duchów, które weszły już spokojnie do środka. Drzwi zostały zamknięte, wiatr ustał. Finn stał na korytarzu jak oskubany kurczak.

Wszystkie dzieci szlochały wstrząśnięte. Opiekunka Gro, kobieta z czasu przed narodzinami Tengela Dobrego, objęła dziewczynkę i szeptała jej do ucha uspokajające słowa.

Po chwili nadbiegła duża grupa przestraszonych Ludzi Lodu. Oczywiście najbardziej zdenerwowany był Jonathan.

– Co wyście narobili! – wrzeszczał łamiącym się głosem. – Czy wy naprawdę nigdy nie możecie się zachowywać przyzwoicie?

– Mnie dużo bardziej interesuje inne pytanie – powiedziała Tula. – Jakim sposobem one otworzyły drzwi do Kuźni Szatana? Kryptogramu na drzwiach nie można odczytać ot tak!

– Udało nam się… go rozszyfrować – wyszlochał Ole.

– No, muszę ci powiedzieć, Jonathanie, że dzieci to masz inteligentne!

– Kuźnia Szatana? – zapytał Andre.

– O, to tylko taka nazwa! Szatan w naszej górze nie ma nic do roboty. To tutaj jest miejscem przeznaczonym dla Demonów Ognia, które mówiąc szczerze wcale nie są niebezpieczne, ale poparzyć mogą, to oczywiste.

– Poparzyłeś się, Finn? – zapytała Benedikte.

Chłopiec głośno przełykał łzy.

– Chyba nie – odparł zawstydzony. – Ale piecze mnie skóra… poniżej pleców.

Zebrani starali się ukryć uśmiechy, wywołane zresztą głównie uczuciem ulgi, a nie wyznaniem Finna, kończącym ten dramatyczny epizod.

– Zaraz ci dam nowe ubranie, żebyś wyglądał przyzwoicie – powiedziała Tula. – A teraz najwyższy czas wracać na salę.

Gro i Ole ociągali się wyraźnie zaniepokojeni.

– Tam siedzi jakaś bestia, w tej dziurze… Nie chcemy przechodzić tamtędy.

– To tam też byliście? – zapytała Tula. – Ale nie ma się czego bać. To tylko stary smok, który się tu zabłąkał z jakiejś baśni. W Górze Demonów ukrywa się wiele różnego rodzaju dziwacznych stworów, zapamiętajcie to sobie. Mieliście szczęście, że wicher nie wciągnął was do wnętrza Kuźni. Bo wtedy zostalibyście wyrzuceni daleko stąd przez krater wulkanu.

– Więc te drzwi mają jakiś związek z wnętrzem Ziemi? – zapytał Vetle.

– Oczywiście. Tu wszystko jest ze sobą nawzajem powiązane.

– A co to właściwie jest za miejsce? – zastanawiała się Christa.

– Nie pytaj mnie o to – uśmiechnęła się Tula. – Powiedzmy, że to punkt, w którym rzeczywistość łączy się z fantazją.

– To całkiem niezłe wytłumaczenie – mruknął Nataniel.

Uspokojeni wrócili wszyscy do audytorium. Tajemniczy goście z tylnych rzędów siedzieli już jednak na swoich miejscach i Gabriel znowu nic nie widział w mroku.

Kiedy usiedli, zjedli co nieco i napili się, Tula wróciła na podium.

– Ostatnie, o czym mówiliśmy przed przerwą, to to, jak bardzo się cieszymy, że dzisiejszej nocy są z nami Taran-gaiczycy i że ich opowieści wysłuchamy nieco później.

Och, nie, nie wytrzymam, jeśli oni znowu wszyscy wstaną i zaczną się kłaniać, pomyślał Gabriel. Ale niepotrzebnie się denerwował. Tym razem goście ze Wschodu nie zamierzali na nowo odprawiać ceremonii uprzejmości.

– Wiemy – mówiła Tula – że Tengel Zły dał w waszej ojczyźnie początek plemieniu Ludzi Lodu. On sam jednak z główną grupą swoich krewnych odszedł dalej na zachód. Po wielu latach dotarli do Norwegii, do Doliny Ludzi Lodu. Wszyscy jesteśmy bardzo ciekawi, jak przebiegły im pierwsze lata w Dolinie, krótko mówiąc, interesuje nas okres pomiędzy czasem Tengela Złego a epoką Tengela Dobrego. Zawsze było to ukryte w mrokach przeszłości, docierały do nas zaledwie jakieś przebłyski. Poprosimy więc tych, którzy wówczas żyli, by nam uchylili rąbka tajemnicy. – Tula zawiesiła na chwilę głos. – Postanowiliśmy zacząć od tych, którzy żyli w czasach naszego złego przodka. Niech oni mówią jako pierwsi, a potem będziemy się posuwać ku czasom nam bliższym. Zanim jednak oddamy im głos, posłuchajmy jednej osoby, ale tylko jednej, z epoki Tengela Dobrego.

Tula jeszcze raz zrobiła pauzę, po czym rzekła uroczyście:

– Najwyższa Rada wzywa Line, matkę Tengela Dobrego.

W pierwszych rzędach dał się słyszeć szum. Teraz usłyszą historię, której nie znali, cofną się w przeszłość.

Zaczyna być ciekawie, pomyślał Gabriel i pełen oczekiwania skulił się na krześle.

Загрузка...