ROZDZIAŁ XI

Teraz powrócono znowu do Didy i jej brata Krestierna.

Dida zresztą nie miała już wiele do powiedzenia.

– Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, co to dla matki znaczy przeżyć dwoje swoich dzieci? – zapytała. – A w dodatku nie wiedzieć, co się właściwie z nimi stało. Tiili zniknęła tego samego dnia, gdy Tengel Zły opuścił osadę, by spędzić swoje trzydzieści dni i trzydzieści nocy na pustkowiu, Natomiast syn Targenor… Ten nędznik zabrał go ze sobą w świat, ale przedtem jeszcze sprawił, że uczucia syna zwróciły się przeciwko mnie i wszystkim, którzy pragnęli jego dobra. To w takim stanie widziałam Targenora po raz ostatni. – Zamilkła na chwilę. – Żyłam bardzo długo – dodała udręczona. – Po wyjeździe Tengela Złego w naszej Dolinie zapanował spokój. Wielu opuściło rodzinne strony, ale ja nie mogłam. Jakim sposobem moje dzieci miałyby mnie odnaleźć, gdyby mnie nie było na miejscu? Poza tym większość z tych, którzy wyjechali, wróciła. Nie znaleźli poczucia bezpieczeństwa wśród ludzi poza rodzinną doliną. Przeganiano ich z miejsca na miejsce, ponieważ pochodzili z owianej złą sławą Doliny Ludzi Lodu. Niektórych pojmano i zakuto w kajdany, innych po prostu stracono. Zaledwie garstka naszych zdołała jakoś się urządzić w Trondelag.

– A Guro? – spytał Nataniel. – Co stało się z nią?

– Została zamordowana przez pewnego człowieka, ojca rodziny, kiedy wyszło na jaw, że chciała iść w ślady Tengela Złego i stosowała czarną magię przeciwko tej rodzinie. Nikt po niej żałoby nie przywdział. Wszyscy jednak powinniście wiedzieć – dodała Dida z dumą – że jesteśmy winni Targenorowi największą wdzięczność.

– Wiemy o tym – powiedział Tengel Dobry. – Ale może ty masz na myśli coś szczególnego?

– Rzeczywiście, mam. Moje życie w Dolinie było nieustannym czekaniem. Na jakiś znak od moich dzieci. Ale dopiero kiedy mój los się dopełniał, w roku tysiąc trzysta dwudziestym, dowiedziałam się, jak to było z Targenorem. Bo kiedy przekroczyłam już bramy śmierci, on siedział na krawędzi mojego łóżka i witał mnie po tamtej stronie. Powiedział mi, że jest bardzo samotny, że trwa w jakimś kraju na południu, o którym ja nigdy nie słyszałam. Musiał pilnować miejsca spoczynku Tengela Złego, żeby potwór nie wyrwał się z ukrycia. Wtedy dopiero Targenor opowiedział mi o wszystkim, co się stało, wyjawił też to, za co wszyscy powinniśmy być mu wdzięczni. Jak słyszeliście, Tengel go straszył, że jego duch będzie bez wytchnienia krążył po ziemi aż do czasu, gdy przyjdzie pora budzenia złego przodka. Ale już wówczas, gdy błądził po podziemnych korytarzach bliski śmierci z bólu, wciąż jeszcze odczuwał strumień niezwykłej siły płynącej z rąk Tengela Złego, gdy ten dawał jego duchowi nieśmiertelność. A przecież Targenor sam był też wyposażony w wielką magiczną siłę. Półprzytomny wypowiedział wtedy mniej więcej taką magiczną formułkę: „Nasz biedny ród jest skazany, obciążeni w naszej rodzinie będą się rodzić do życia w wielkim upokorzeniu i udręce. Niniejszym wyrażam jednak pragnienie, aby ci wszyscy, którzy nienawidzą życia w służbie zła, a przeciwnie, chcą czynić dobro, podobnie jak moja ukochana matka i ja, mogli po śmierci przybierać inną postać. Żebym nie tylko ja jeden posiadał ten dar czy też był dotknięty tym przekleństwem. I żebyśmy wszyscy mogli służyć pomocą tym nieszczęśnikom, którzy narodzą się po nas”. Czy tak właśnie się wyraziłeś, Targenorze?

– Mniej więcej – odparł z uśmiechem. – Z pewnością użyłem wielu naszych, teraz już prastarych słów i zaklęć. Ale poza tym wszystko się zgadza.

– No właśnie, i twoje zaklęcie działa. Długi szereg obciążonych dziedzictwem zła i wybranych to najlepsze świadectwo.

Wszyscy zebrani wstali, żeby uczcić Targenora.

– Popatrzcie! – zawołała Sol. – Tengel Zły raz po raz wyświadcza sam sobie niedźwiedzią przysługę. Całkiem niechcący stworzył w naszej rodzinie wielką wspólnotę. A nie sądzę, by mu się specjalnie podobało, że Targenor sformułował i zrealizował ideę duchowego życia po śmierci.

Targenor śmiał się zadowolony.

Tula musiała przerwać powszechną wesołość.

– Poprosimy jeszcze raz Krestierna – oświadczyła. – Bo to przecież jego gałąź rodziny przetrwała. Co się właściwie stało z twoim synem, Krestiern?

Dida cofnęła się na podium, robiąc miejsce swemu starszemu bratu.

– Nic przyjemnego opowiadać o tych sprawach – zaczął Krestiern. – Mój syn był głęboko obciążony, piękny jak młody bóg, ale przeniknięty złem do szpiku kości! Miał na imię Olaves…

Tova podskoczyła na swoim miejscu.

– Ja go widziałam!

– Ja także – wtrąciła Sol. – Och, jakiż on był urodziwy! Ale zimny jak lód!

– Ja widziałam koniec – dodała Tova. – Prawdę powiedziawszy, to we wcześniejszym życiu ja byłam Olavesem Ktestiensennem. Prowadzono go ulicami Trondheim…

– Ponieważ odrąbał głowę pewnej kobiecie – uzupełniła Sol.

– A więc taki był koniec jego życia – westchnął Krestiern. – No tak, czegóż innego można się było spodziewać? A jak zdążyłem się już dowiedzieć, jego jedyne dziecko, Guro, również była obciążona.

– Mój biedny bracie – powiedziała Dida, kładąc mu rękę na ramieniu. – Chociaż ty sam nie byłeś obciążony, dostałeś swoją porcję dziedzictwa po naszym strasznym przodku?

– Och, tak, wy, których przekleństwo dotknęło jako pierwszych, musieliście cierpieć szczególnie dotkliwie – westchnął Marco.

– Nie będziemy zaprzeczać – uśmiechnął się smutno Krestiern.

Głos zabrała Tula:

– A co się stało z dziećmi Guro? Jak słyszeliśmy, miała ich dwoje i chłopiec należał do obciążonych. Czy któreś z nich jest może dzisiaj z nami?

Na te słowa wstała jakaś kobieta i niebywale brzydki mężczyzna. Ten mężczyzna to był Sigleik, opiekun Finna, a jego siostra miała na imię Gry.

– Czy moglibyśmy dowiedzieć się czegoś o życiu w Dolinie za waszych czasów? – zapytała Tula.

Tamci spoglądali na siebie, w końcu Sigleik skinął do siostry. Chciał, by mówiła jako pierwsza, była przecież starsza. Oboje stali przy swoich miejscach.

– Urodziłam się w roku tysiąc dwieście siedemdziesiątym piątym, tak przynajmniej sądzę, bo dokładnych kalendarzy nie mieliśmy. Przeważnie musiałam sobie radzić na własną rękę, bo moja matka, Guro, często znikała z domu, zajęta swoimi przygodami. Kiedy skończyłam pięć lat, urodził się braciszek, Sigleik. Był dotknięty i matka uważała, że nie ma co się nim chwalić, wobec czego obowiązek zajmowania się dzieckiem spadł na mnie. Musicie mi uwierzyć, że Sigleik nigdy nie był zły!

– Wiemy o tym – zapewnił ją Heike. – Gdyby był zły, nie przyszedłby dzisiaj na nasze spotkanie.

Oboje kłaniali mu się z wdzięcznością.

– Główne, co zapamiętaliśmy z dzieciństwa, to ta okropna mara, która nieustannie kładła się cieniem na życiu mieszkańców osady, Tengel Zły… – mówiła dalej Gry. – A nasza własna matka mu służyła i również była zła. Trochę radości i nadziei znajdowaliśmy u naszych najbliższych krewnych, Didy i Targenora. Ja pamiętam jeszcze Tuli, strasznie rozpaczałam, kiedy zaginęła. Później Targenor też odszedł. Trzymaliśmy się razem, Sigleik i ja, bo ludzie w Dolinie nie byli dla nas mili, o, nie. A później, kiedy Tengel Zły też opuścił Dolinę, jedyną pociechą i wsparciem była dla nas Dida. Ach, jaka ona była samotna! Utraciła wszystko. Sigleik i ja będziemy jej wdzięczni na wieki za to, co dla nas zrobiła.

Dida uśmiechnęła się do niej przez łzy.

– To wy byliście dla mnie pociechą, dzieci?

– Właściwie to my nie mamy zbyt wiele do opowiadania – powiedziała Gry. – Ja w końcu wyszłam za mąż i urodziłam córkę. Była, niestety, obciążona i nie znajdziecie jej tu dzisiejszej nocy…

Wszyscy rozumieli, co Gry ma na myśli.

– Myślę jednak, że będzie dobrze, jeśli zapamiętacie jej imię – dodała Gry cichutko. – Ona bowiem miała tylko jeden ideał, a był nim Tengel Zły, u którym już wówczas krążyła legenda. Najbardziej cierpiała dlatego, że nigdy go nie spotkała. Moja córka miała na imię Ingegjerd i urodziła się w roku tysiąc trzysta trzecim.

Imię zanotowali wszyscy, którzy zajmowali się drzewem genealogicznym rodu. Ingegjerd zapisano na liście po stronie wspólników Tengela Złego.

– Naprawdę bardzo nam żal was wszystkich, którzyście żyli w dawnych czasach – westchnęła Tula. – Teraz rozumiemy, że wam było tysiąc razy gorzej niż nam. Ale powiedz, jak się potoczyły losy twojej rodziny? Zostaliście na zawsze w Lodowej Dolinie?

– Z takim obciążonym dzieckiem jak Ingegjerd nigdy byśmy się nie odważyli wyjechać. Ale mieliśmy też w życiu wielką radość, mój mąż i ja. Urodziło nam się jeszcze jedno dziecko i było ono nadzwyczajne. O tym jednak opowiem później. Teraz kolej na Sigleika.

Jak wszyscy pewnie rozumieją, nie mogłem opuścić Lodowej Doliny powiedział zdeformowany Sigleik. Za sprawą Didy i mojej siostry Gry mogłem żyć w jakim takim spokoju, przynajmniej jako dziecko i w latach młodości. One chroniły mnie jak mogły, bo inni mieszkańcy Doliny wcale nie byli dla mnie łaskawi. Zwłaszcza że ja nie mogłem oddać, tak jak nasza matka Guro, a później Ingegjerd, córka Gry.

– Dlaczego nie mogłeś oddać? – zapytał Tengel Dobry spokojnie ze swojego wygodnego miejsca.

– Było we mnie coś takiego, nie wiem co. Niechęć do Tengela Złego ze względu na jego metody i żal o to, że odziedziczyłem po nim takie same skłonności. Wielką pociechę znajdowałem u Didy, która opowiadała mi, że i ona, i Targenor żywili taki sam żal i że udało im się przełamać wewnętrzną potrzebę czynienia zła. Ja także od początku odczuwałem pragnienie, żeby dokuczać i ranić, ale sam nie chciałem się do tego przyznać, nawet przed sobą.

Wtedy Tengel Dobry i Heike i wielu innych opowiedziało, że oni borykali się z takim samym problemem.

– Jesteś jednym z nas, Sigleiku – powiedział Tengel Dobry, a wtedy nieszczęsny Sigleik uśmiechnął się szeroko.

Nie chciałbym tu opowiadać o tych przypadkach, kiedy nie udało mi się opanować złych impulsów, bo to chyba nie ma wielkiego znaczenia, prawda?

Rzeczywiście powiedział Heike. – My wszyscy mieliśmy niemało takich chwil.

– Dziękuję wam za wsparcie! Chociaż… o jednym epizodzie miałbym ochotę opowiedzieć, jeśli nie uznacie, że to zarozumialstwo.

Sol zerwała się ze swego miejsca.

– Jedną z wielkich i sympatycznych cech dzisiejszej nocy jest to, że każdy z nas ma prawo przechwalać się, jaki to był zdolny i wspaniały, a nikt nie ma prawa uznać tego za zadzieranie nosa.

Poparli ją wszyscy.

– W takim razie do dzieła! – zachęcała Tula nieśmiałego Sigleika.

– W zapomnianej przez wszystkich Dolinie Ludzi Lodu było właśnie lato – zaczął swoją opowieść. – Musiałem mieć wtedy jakieś trzynaście lat, nie pamiętam dokładnie. Któregoś dnia nieoczekiwanie natknąłem się na Tengela Złego.

Wstrętny przodek Ludzi Lodu bardzo często się tak zachowywał, pojawiał się wtedy i tam, gdzie się go najmniej spodziewano. Wtedy Sigleik wybrał się do lodowej bariery nad rzeką, by zobaczyć, czy letnie ciepło i słońce nie stopiły lodu. Obserwował lód siedząc w kucki, a kiedy wstał i odwrócił się, podskoczył jak rażony piorunem. Tuż za nim stał Tengel Zły, jego obrzydliwa gęba niemal dotykała twarzy Sigleika. Chłopak nigdy przedtem nie widział go z bliska, czasami tylko mignęła mu na podwórzu znienawidzonego domu nieduża, pokrzywiona sylwetka.

Na widok tej twarzy z tak bliska doznał gwałtownych mdłości, ale zdołał się opanować.

– Nie próbuj wydostać się z Lodowej Doliny – ostrzegł go oślizgły, świszczący głos.

– Jja wcaale nnie myślałłem uciekać – wyjąkał Sigleik.

Stary dał mu znak, by poszedł za nim, a Sigleik nie mógł zrobić nic innego.

Musiał pójść za Tengelem aż do jego obejścia. Tam stary stanął w cieniu dużego drzewa tuż koło domu. Sigleik, który był od niego znacznie wyższy, musiał usiąść na leżącym pod ścianą pieńku, by nie górować nad swoim przodkiem.

– Jesteś wnukiem mojego wnuka – oświadczył Tengel jakby mimochodem. – Ten przeklęty Targenor sprawia mi kłopoty, nie mogę go dostać. Ale mam ciebie w rezerwie.

W rezerwie do czego? zastanawiał się Sigleik, lecz zapytać nie miał odwagi.

Tengel Zły machnął ręką i zabił wielką czarną muchę, których mnóstwo krążyło wokół jego głowy.

– Ty jesteś za młody – powiedział z naganą w głosie. – Ale ja nie mam czasu dłużej czekać. Więc mimo wszystko… w razie potrzeby… będziesz musiał…

Umilkł rozgniewany. Najwyraźniej zastanawiał się, ile może powiedzieć. Sigleik czekał, był zbyt przerażony, żeby się poruszyć, choć robił dobrą minę.

– Ty jesteś przecież jednym z moich – rzekł Tengel mając na myśli wygląd chłopca. – A ja nie mam nikogo innego.

Chyba nie polegał na możliwościach Guro, matki Sigleika. Zresztą to „tylko baba”, a do nich Tengel Zły zawsze żywił głęboką pogardę. Znowu energicznie machnął w stronę brzęczących much i tym razem wszystkie padły martwe.

– Muszę wyruszyć w świat – wymamrotał. – Nie mogę czekać dłużej. Ale taki dzieciuch… nie, muszę dostać Targenora! – W końcu podjął decyzję. – Zacznę cię przygotowywać – oświadczył. – Chodź!

Ku przerażeniu Sigleika stary ruszył w kierunku niskiej chatki, z której nikt, a w każdym razie bardzo niewielu ludzi wyszło żywych.

– Byłem tam tylko ten jeden jedyny raz! – krzyknął do zebranych na sali. – Nigdy więcej tam nie wróciłem!

Wszyscy milczeli i czekali na opowieść o tym, co się stało w domu Tengela.

W ciemnym, wypełnionym dusznym odorem pomieszczeniu stary zmusił Sigleika, by usiadł. Słaby strumień światła wpływał przez niewielki otwór w dachu. Chłopiec pragnął, by i ten otwór został zamknięty, bo wtedy nie musiałby patrzeć w paskudne, nieustannie go obserwujące oczy.

– Nauczysz się kilku ważnych formuł – zaczął prapradziadek swoim nieprzyjemnym głosem.

– Po co? – wyrwało się Sigleikowi.

– Nie pytaj! – warknął Tengel Zły. – Dowiesz się w odpowiednim czasie.

Sigleik musiał powtarzać pierwszą formułę, raz za razem, do znudzenia, niezrozumiałe, dziwaczne słowa, dopóki wszystkiego dobrze nie zapamiętał.

– Jeszcze dzisiaj umiem to na pamięć, jakbym się nauczył dopiero co – roześmiał się Sigleik. – Ale te formuły były kompletnie pozbawione sensu. Posłuchajcie: „Sgingnat vo pche urchusgat mnene tjsjta vot.” Że też człowiek może zapamiętać coś tak idiotycznego! No i miałem przyjść znowu następnego dnia. Ale tymczasem…

– Poczekaj! – krzyknęli jednocześnie Tristan i Villemo. Ulvhedin i Dominik również zerwali się z miejsc niebywale podnieceni. Sigleik patrzył na nich zdumiony. Zresztą inni zebrani również.

– O co chodzi? – zapytała Tula

– Ta formułka! – krzyknął Tristan Paladin. – Powtórz trzy pierwsze słowa!

– Sgingnat vo pche?

Tamci czworo wstali i spoglądali po sobie.

– Dobry Boże! – wykrzyknął w końcu Dominik.

– Czy moglibyście być tak dobrzy i wytłumaczyć nam? – domagała się Tula.

– Ludzie z Bagnisk! Ich kamienne tablice. Profesor, który przetransponował ich znaki na nasz alfabet – szepnęła Villemo. – To była ta sama formułka.

– Na Boga, co wy mówicie? – krzyknął Heike. – Czyż Tengel Zły mógł mieć jakieś powiązania z Ludźmi z Bagnisk?

– Przecież oni byli w Danii – wtrącił Tristan Paladin.

– Dania czy Norwegia, to na jedno wychodzi – odparł Heike. – Ludzie z Bagnisk najbardziej przypominali istoty zwane w Norwegii błotnistymi elfami. To znaczy czarne elfy, choć jak na elfy były one bardzo wyrośnięte. W Norwegii elfy także istnieją. Wiem o tym po moim spotkaniu z szarym ludkiem.

– Chcesz powiedzieć, że to istoty żyjące pod ziemią, tak? – zapytał Nataniel.

– Takie też. To jedna z odmian.

– Rany boskie – westchnął Ulvhedin. – Czy Ludzie z Bagnisk mieliby się znowu pojawić?

– Nie, chyba uda nam się tego uniknąć. Pamiętaj, że Sigleik żył kilka stuleci przed tym, zanim spotkaliście się w Danii, ty i oni.

– No tak. To już jakaś pociecha. Chyba jednak nie powinniśmy powtarzać tych formułek.

– Ale zapisać powinniśmy – zażądała Tula.

– Już zapisane! – krzyknął Andre.

– W protokołach Najwyższej Rady też zostały umieszczone – potwierdziła Tula. – Sigleik, czy to była cała formułka?

– Tak myślę. On w każdym razie nic więcej nie powiedział. Ale miałem tam przyjść również następnego dnia. Odniosłem jednak wrażenie, że wtedy miałem się uczyć czegoś zupełnie innego. Jakichś znaków…

– Ale już do niego nie poszedłeś, jak mówisz?

– Nie. Nie chciałem tam iść za nie na świecie i schowałem się w brzozowym zagajniku po drugiej stronie jeziora.

– To bardzo dzielnie z twojej strony – powiedział Tengel Dobry. – Ale przecież nie mogłeś tam siedzieć przez całą wieczność.

– No właśnie. W końcu i tak musiałbym wyjść. Zwłaszcza że nasza matka, Guro, była wściekła. Tengel Zły przychodził i straszył, że sprowadzi na rodzinę wszystkie możliwe plagi, jeśli się nie poddam. A ona była po jego stronie. Następnego ranka zobaczyłem, że rozmawiają ze sobą. Szli w stronę jeziora. To właśnie tego dnia udało im się oszukać Targenora i Tengel podporządkował go sobie za pomocą czarów. Wtedy mną przestał się interesować.

Wszyscy milczeli znowu pogrążeni w żalu nad losem Targenora.

– Wkrótce Tengel Zły i Targenor opuścili Dolinę Ludzi Lodu. A ja niewiele już mam do dodania. Poza tym, że kiedy dorosłem, znalazłem sobie żonę. Urodził nam się syn. Ma na imię Skrym i zdążyliście go już poznać.

– Oczywiście – potwierdziła Tula. – To człowiek o jasnym umyśle. W takim razie przejdźmy teraz do jego historii. Skrym, możesz tu do nas przyjść? Czuję, że masz nam wiele do opowiedzenia.

Na podium wszedł sympatyczny człowiek o mądrych oczach.

– No, może nie aż tak wiele – uśmiechnął się. – Myślę jednak, że to dość ważne. Uderzyła mnie bowiem pewna sprawa. Otóż nikt jakoś nie pyta, co się stało z alrauną. Gdzie się podziała, kiedy Targenor odrzucił ją od siebie, a potem opuścił Dolinę.

Tula otwartą dłonią plasnęła się w czoło.

– Masz rację! Całkiem zapomnieliśmy! W porządku, no więc co się z nią stało?

– Zajęła się nią, oczywiście, Dida, i opiekowała najlepiej jak mogła. Dida umarła, kiedy ja miałem zaledwie pięć lat, ale przedtem wręczyła mojemu ojcu, Sigleikowi, spadek. „To wszystko ma być przekazywane obciążonym o dobrych sercach”, nakazała. Mój ojciec przechowywał to aż do swojej śmierci. Dida jednak dała mu więcej rzeczy w spadku. Ona i Targenor mieli wielki zbiór środków leczniczych. Również zła Guro zebrała wiele magicznych przedmiotów, przeważnie szkodliwych dla człowieka. Część odziedziczyła po Tengelu, część zgromadziła sama. Dida wybrała stamtąd, co uznała za potrzebne, resztę spaliła. Swój zbiór ukryła w domu, a potem wszystko otrzymał Sigleik, mój ojciec…

Skrym zamilkł na chwilę, bowiem dwie istoty o końskich głowach wniosły na podium zbiór dziwnych przedmiotów, małych woreczków i paczuszek. Wszystko ułożono na stole.

– To jest właśnie ów pierwszy zbiór – oświadczyły piękne stworzenia. – Później przyniesiemy dalsze jego części.

Wielu zgromadzonych na sali poczuło mrowienie pod skórą z podniecenia i chęci obejrzenia pierwszego skarbu Ludzi Lodu. Liczne środki tam zgromadzone nadal znajdowały się w rodowym skarbie i nadal mogły służyć. Inne, mniej użyteczne, przepadły. Heike, który siedział bardzo blisko, widział to wyraźnie.

– Rzecz jasna Sigleik nie mógł przekazać zbioru Ingegjerd, ponieważ ona była niebezpieczna – wyjaśnił Skrym. – Dziwne, że ani jej, ani mnie nie urodziło się dziecko obciążone. Wtedy wiele o tym myślałem, lecz nie znajdowałem odpowiedzi. Dopiero dzisiejszej nocy dowiedziałem się, że wtedy przekleństwo uderzyło nie w nas, lecz w Taran-gaiczyków.

– Masz rację – przyznała Tula.

– Tak więc obowiązek opiekowania się skarbem przypadł mnie. Alrauna także. Trzymałem wszystkie przedmioty sTaran-nie ukryte w szafie i nigdy nikomu o tym nie powiedziałem. To była rodzinna tajemnica. W jakiś czas potem do Lodowej Doliny przywleczono zarazę. Czarna śmierć zabrała Gry, Ingegjerd i mojego ojca. Ale Gry, jak już sama powiedziała, miała wspaniałego wnuka imieniem Ivar. Będziecie mogli porozmawiać z nim, bo on także przybył na nasze spotkanie. Ja miałem córkę, którą nazwaliśmy Signy. Ivar i Signy byli kuzynami w trzecim pokoleniu, ale postanowili się pobrać…

– Niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie – wtrącił Tengel Dobry.

– Niestety, tak – westchnął Skrym. – Ale oni sami opowiedzą najlepiej.

Zrobił na podium miejsce dla swojej córki i zięcia, którzy jednak, skrępowani, pozostali tam gdzie byli. Dwoje młodych ludzi, on w typie Mattiasa, o oczach wyrażających samą dobroć. To właśnie te oczy mogły przywodzić na myśl Mattiasa, bo poza tym Ivar podobny do niego nie był. Dziewczyna sprawiała wrażenie prostej, ale od pierwszego wejrzenia dostrzegało się w niej dobroć i szlachetny charakter.

– No więc pobraliśmy się z Signe – potwierdził Ivar. – Z początku wszystko układało się bardzo dobrze, Signe urodziła ślicznego chłopczyka, któremu daliśmy na imię Halvard. I wiecie, co wtedy zrobiliśmy? Otóż nadarzyła się okazja, żeby wyjechać z Lodowej Doliny. Nauczeni bolesnym doświadczeniem wcześniejszych pokoleń ani słowem nie wspomnieliśmy o naszym pochodzeniu. Ja otworzyłem w Trondheim mały warsztat rzemieślniczy i powodziło nam się nieźle. W Dolinie Ludzi Lodu pozostał teraz już tylko jeden człowiek, w którego żyłach płynęła krew Tengela Złego, mój teść Skrym. Był to człowiek tak dobry i powszechnie lubiany, że nikt w Dolinie nie czynił mu krzywdy. My jednak chcieliśmy, żeby się przeprowadził do Trondheim, miał już bowiem pięćdziesiąt pięć lat, potrzebował spokoju i opieki.

Ivar umilkł, a po chwili, zgnębiony, powrócił do przerwanej opowieści.

– Wtedy znowu dało o sobie znać przekleństwo. Signy urodziła córeczkę, Halkatlę. I muszę teraz powiedzieć, że nikt chyba nie był bardziej zdziwiony niż my z Signy, kiedyśmy ją zobaczyli na dzisiejszym spotkaniu.

Halkatla dumnie potrząsnęła głową, ale nie powiedziała nic.

– Opowiem wszystko, jak było – zapewniał Ivar. – Nie zataję niczego. Przez pierwsze lata ukrywaliśmy ją w domu. Nikt obcy nie mógł jej zobaczyć. Dziecko było dotknięte i nadzwyczaj trudno było sobie z nim radzić. Najgorsze jednak, że przy jej urodzeniu Signe została śmiertelnie zraniona. Żyła wprawdzie jeszcze przez cztery lata, lecz nie wstawała z łóżka, jej ciało zostało po prostu zniszczone, w końcu zasnęła na wieki. A ja musiałem żyć sam z dziewięcioletnim synkiem, Halvardem, i czteroletnią Halkatlą, do opieki nad którą i pięć osób byłoby za mało.

Jakoś trwaliśmy, aż kiedy dziewczynka miała osiem lat, w Trondheim ogłoszono spis ludności. Dotychczas udawało mi się ukrywać dziecko w domu, mieliśmy zresztą spory ogród i tam spędzała większość czasu. Halkatla jednak nie była stworzona do życia w zamknięciu, stawała się coraz bardziej żądną przygód istotą. Urządzała sobie trzy-, czterodniowe wycieczki do miasta i w Trondheim zaczynano szeptem mówić o kociookiej dziewczynce, która rzuca na ludzi czary.

Nie miałem wyboru. Jeśli władze znajdą Halkatlę, z pewnością już jej więcej nie zobaczymy. Mógł ją czekać tylko stos. Poza tym taki areszt domowy to nie było życie dla niej. Zanim więc pojawili się ludzie przeprowadzający spis, my z Halvardem osiodłaliśmy konie i odwieźliśmy Halkatlę do Lodowej Doliny, żeby ją tam zostawić. Tu muszę powiedzieć, że szczerze kochałem to moje biedne dziecko, ale przecież sam musiałem wrócić do Trondheim. Rzemiosło szło mi dobrze, musiałem prowadzić warsztat ze względu na Halvarda, żeby miał z czego żyć, kiedy dorośnie. A mój teść, Skrym, obiecał się zaopiekować Halkatlą…

W tym momencie wstał sympatyczny Skrym, żeby dodać swoje wyjaśnienie.

– Tak obiecałem i robiłem to z radością. Była przecież moją wnuczką. Starałem się ją ochraniać ze wszystkich sił. Nie wiem jednak, czy Halkatla była szczęśliwsza w Dolinie Ludzi Lodu. Mogła zachować życie, to prawda, ale ludzie jej nie przyjęli, na zawsze pozostała odrzucona. Przez dziesięć lat walczyłem o jej życie i o jej duszę i cierpiałem strasznie z powodu tego biednego dziecka. Dziedzictwo zła było wyjątkowo ciężkie! Taka była samotna! Tak okrutnie samotna! Nie miała miłego charakteru, to prawda… Ja nie chciałem przyjmować do wiadomości, że wiele przypadków nagłej śmierci w Dolinie to była jej sprawka, nie chciałem zrozumieć, że ludzie, moi sąsiedzi, są śmiertelnie przerażeni. Och, jak chętnie wyjechałbym do zięcia do Trondheim! Zawsze tak bardzo chciałem zobaczyć trochę świata, ale moje miejsce było przy Halkatli. Przecież miała tylko mnie.

W końcu stawało się jasne, że mój czas na ziemi dobiega końca. Halkatla skończyła osiemnaście lat, a nie było nikogo, komu mógłbym przekazać skarb i alraunę. Trudno, musiałem dać go Halkatli, na dobre i na złe. I w tym miejscu kończy się moja opowieść.

Teraz Tula powinna była wezwać na podium Halvarda, syna Ivara i Signe, wybrała jednak Halkatlę, wiedziała bowiem, że to jest ślepy tor. W tym miejscu urywała się jedna z gałęzi rodu.

Tova również o tym wiedziała. Nie miała wątpliwości, że wszystkie jej poprzednie kobiece wcielenia pozostawały do końca życia samotne. Na nich kończyły się odgałęzienia rodziny.

– Najwyższa Rada wzywa Halkatlę!

I teraz nareszcie wszyscy mogli ją zobaczyć. Bardzo młoda dziewczyna, obdarta, o żółtych oczach i przeraźliwie samotna. Tak, z jej spojrzenia, z każdego jej ruchu wyzierała właśnie samotność. Halkatla z odległej przeszłości.

– Już wam mówiłam, że moja historia jest niezwykła – zaczęła agresywnym tonem. – I teraz dokładnie wam ją opowiem. Ja do was nie należę i nie tutaj jest moje miejsce, co chyba wszyscy zrozumieli. A mimo to jestem tutaj niczego na świecie nie pragnę bardziej, niż być jedną was. Dowiecie się dzisiaj, dlaczego tutaj przyszłam.

Na sali zaległa cisza. Wszyscy wyczuwali, że stanęli oto wobec czegoś naprawdę zdumiewającego.

Halkatla nie była urodziwa, co to, to nie, lecz miała w sobie coś fascynującego, jakąś zaskakującą jasność, co potęgowała jeszcze aureola włosów nad czołem. Włosy, to była jej główna ozdoba, spływały bujnie na ramiona i okrywały ją całą aż do pasa. Miała na sobie czarną suknię, długą, przewiązaną w talii grubym sznurem. Jeśli ktokolwiek może być podobny do czarownicy, to ona była.

– Tak. Uczyniłam wiele złego. Dużo więcej niż mój ukochany dziadek przypuszcza. Uwielbiałam dręczyć tych idiotów z Lodowej Doliny, którzy nie mieli w sobie krwi Ludzi Lodu. A już w stosunku do przestępców, którzy w naszej Dolinie szukali schronienia przed prawem, nie miałam najmniejszych skrupułów. Mogę was zapewnić, że obchodziłam się z nimi dużo gorzej niż ludzie króla! Z wszystkimi, którzy źle odnosili się do mnie i mojego dziadka, rozprawiałam się bezlitośnie. Za pomocą czarnej magii, na której znałam się wspaniale, w tej dziedzinie nie było dla mnie najmniejszej tajemnicy.

– Niebawem jednak dziadek umarł – mówiła Halkatla po krótkiej przerwie, a w jej głosie brzmiała gorycz. – Zostałam całkiem sama, a wtedy, gdy już zabrakło opieki Skryma, oni rzucili się na mnie. Te… diabły!

To może nie najwłaściwsze określenie w ustach kogoś, kto miał w oczach takie diabelskie błyski, ale zgromadzeni rozumieli jej gniew.

– Zostałam przepędzona z osady – powiedziała ponuro. – Musiałam sobie znaleźć na pustkowiu jakieś miejsce do mieszkania. Jedzenia szukałam w opuszczonych spichrzach, żywiłam się korzonkami i tym, co udało mi się ukraść z ich obór. Bezustannie na mnie czyhali…

Przerwała jej Tova:

– Ale wiedziałaś o tym, że Tengel Zły ukrył gdzieś niedaleko kociołek z ciemną wodą?

Halkatla zwróciła ku niej swoje zatroskane, ale jednocześnie pełne buntu spojrzenie.

– Słyszałam od dziadka, który z kolei wiedział od swojego ojca, że Tengel Zły ukrył coś takiego gdzieś poza osadą. Nigdy jednak nie odważyłabym się tego szukać! Zresztą po co mi to było?

Z głuchą rozpaczą w głosie powiedziała:

– Ale ja byłam przecież człowiekiem, chociaż nikt nie chciał tego zrozumieć. Umierałam z tęsknoty za tym, żeby ktoś mnie lubił, żebym mogła do kogoś należeć, żebym kogoś kochała. Kto by się tam jednak przejmował Halkatlą, dziką i nieznośną? Słyszałam, że dzieci wołają na mój widok: „Uważajcie, ona jest niebezpieczna!” No i wtedy byłam, oczywiście, jeszcze gorsza. Czy to nie naturalne?

Nikt jej nie odpowiedział. Ale dostrzegała zrozumienie nie tylko w oczach Tovy.

Halkatla uśmiechnęła się do niej drżącymi wargami.

– O, tak, nieustannie marzyłam o tym, że ktoś mnie polubi. Z czasem, kiedy osiągnęłam już ten wiek, marzyłam, że to będzie chłopiec, mój rówieśnik. Zakradałam się w pobliże domów i z ukrycia obserwowałam młodych, jak zbierali się na drodze, po czworo, pięcioro, rozmawiali ze sobą, śmiali się. Obserwowałam ich umizgi do siebie nawzajem. Wydawało mi się to śmieszne, ale niczego nie pragnęłam bardziej jak tego, żebym mogła być z nimi. Któregoś razu wyszłam z ukrycia, podeszłam bliżej… I wtedy ich śmiechy natychmiast umilkły, słowa zamarły na wargach, spoglądali na mnie przez chwilę, po czym rozpierzchli się jak stado spłoszonych wróbli. Każde do swojego domu. Jakże ja ich wtedy nienawidziłam! Tego chłopca, z którym najbardziej chciałabym być, ukarałam paskudną chorobą. Robiły mu się wielkie, bolesne wrzody na szyi, coraz więcej i więcej. Mogłam go z łatwością zabić na miejscu, zaraz tego samego wieczora, ale byłam zmęczona tym wszystkim, moją nienawiścią. Można być zmęczonym nienawiścią, wiedzieliście o tym?

Wielu na sali wiedziało bardzo dobrze i Halkatla miała okazję posłuchać ich opowieści. Teraz jednak wciągała głęboko powietrze, wstrząsana szlochem.

– Nawet ja miałam w sobie jakieś pokłady miłości. Zresztą, czy tu miłość? Wątpię, by inni tak chcieli nazywać moją tęsknotę. Nigdy jednak nie spotkałam nikogo, komu mogłabym tę moją ułomną miłość ofiarować.

Tova zawołała:

– Halkatla, a czy myślisz, że ja spotkałam? Czy myślisz, że ja cię nie rozumiem?

– Dziękuję ci – uśmiechnęła się tamta. Zaraz jednak znowu posmutniała. – W końcu moi wrogowie mnie pojmali. Złapali mnie i poprowadzili do takiego strasznego miejsca wysoko ponad zabudowaniami osady. Miałam wtedy dwadzieścia lat. Przywiązali mnie do ściany stojącego tam szałasu i przeszyli drewnianą dzidą. Zachowywałam się obojętnie. Co ja miałam z tego życia? O co miałam walczyć?

Po trwającej bardzo długo ciszy Marco podniósł się ze swego miejsca. Jego łagodny głos był dla zbolałej duszy Halkatli niczym balsam.

– Powiedz nam teraz, nasza mała Halkatlo, jakim sposobem, dlaczego się tu znalazłaś? Rzeczywiście, nie należysz do tego miejsca. Ale my nikomu nie odmawiamy prawa, jeśli tylko ma wolę, może do nas przyjść.

– Ja mam taką wolę – rzekła Halkatla z podejrzanie błyszczącymi oczyma. – Dotychczas moja historia nie była specjalnie wyjątkowa, ale zaraz usłyszycie dalszy ciąg.

Pochyliła głowę i powiedziała:

– Przez sześćset lat spoczywałam w otchłani zła. Aż… nagle ktoś się pojawił w moim świecie.

Wszyscy czekali w milczeniu, ona natomiast szukała odpowiednich słów.

– Znowu znalazłam się w Dolinie Ludzi Lodu. W chłodną księżycową noc stałam w lesie nad ogniskiem, które nie chciało dać mi ciepła. I naraz pojawił się przy mnie ktoś inny, a jednak w jakiś sposób byłam to ja sama, w kręgu światła przy ogniu. – Halkatla zaczęła mówić bardzo szybko, słowa plątały się, raz po raz potok wymowy przerywało gwałtowne łkanie. – Widziałam samą siebie, taką jak zawsze powinnam była wyglądać… porządną, sympatyczną kobietę… gdyby ten diabeł… ten nasz okropny przodek mnie nie naznaczył…

Na sali rozległ się rozpaczliwy szloch, a po chwili na podium weszła Tova. Halkatla wyciągnęła do niej ramiona.

Kiedy obie dziewczyny się obejmowały, płacząc i śmiejąc się na przemian, przewodniczka Ludzi Lodu, jaką tej nocy była Tula, powiedziała głęboko wzruszona:

– Rzeczywiście, Halkatlo, nie jesteś zwyczajnym, sympatycznym człowiekiem, ale zostań wśród nas, witamy cię jak najserdeczniej!

Wszyscy zebrani wstali i długo witali Halkatlę brawami, a ona płakała rozdzierająco. Sam Marco wszedł na podium i przez dłuższą chwilę trzymał swoje cudowne dłonie na ramionach obu dziewcząt.

– To najdziwniejsze wydarzenie, jakiego byłem świadkiem – powiedział Marco. – Ktoś ze współcześnie żyjących Ludzi Lodu wspiera, dzięki wędrówce dusz, jednego z dawno umarłych. Dziękujemy ci, Tovo, za tę twoją szaloną wyprawę! Uratowałaś jeszcze jedną duszę!

Tengel Dobry wstał i zawołał:

– Poczekajcie jeszcze chwilkę! Czy wy tego nie pojmujecie? Mamy teraz możliwość rozwiązania jednej z największych zagadek naszego rodu! Halkatla nam ją rozwiąże!

Wszyscy milczeli w oczekiwaniu. Tengel zaś mówił z przejęciem:

– Halkatlo, powiedziałaś, że „spoczywałaś w otchłani zła”! Przez sześćset lat spoczywałaś w otchłani zła. A myśmy się nieustannie zastanawiali, pełni najczarniejszych przeczuć, gdzie po śmierci znajdują się ci z dotkniętych, którzy pozostali po stronie zła. Tylko ty możesz nam opowiedzieć, gdzie to jest!

Halkatla, stała bez ruchu, pogrążona w myślach.

– Może masz rację – rzekła w końcu. – Sądzę, że będę mogła wam odpowiedzieć. Nie ma jednego takiego miejsca, gdzie zbierają się źli Ludzie Lodu po śmierci. To nie jest tak jak z wami, że w gruncie rzeczy jesteście wszyscy razem. Ja nie wiem, gdzie są inni, i nigdy żadnego z nich nie widziałam. Wyobrażam sobie jednak, że z nimi jest podobnie, jak było ze mną…

Gorąca dłoń Marco na ramieniu dodawała jej odwagi.

– Tak – powiedziała po chwili namysłu. – Tak, spoczywałam w otchłani zła. Przepojona pełnym złej radości oczekiwaniem tego, co miało nadejść. Miała to być siła, i bogactwo, i chwała, a wszystko w dniu, gdy mój pan obejmie władanie nad światem. A ja miałam mu służyć poprzez mordowanie nieposłusznych lub poprzez inne złe uczynki. „Czeeekaj!”, słyszałam nawoływanie. „Czekaaaj! Bądź gotooowa!” I byłam. A teraz myślę, że inni odczuwają to samo, to pełne napięcia oczekiwanie, i słyszą ten jakiś przypochlebiający się głos. Pragną być mu posłuszni tak, jak ja byłam. O, tfu!

– Masz rację – rzekł Vetle. – Tak pewnie czeka Erling Skogsrud. Pancernik. Chociaż on zapadł w drzemkę jako żywy człowiek, więc może z nim sprawy mają się inaczej.

– Myślę, że nie za bardzo – wtrącił Marco. – No, więc nareszcie wiemy! Jak powiadasz, nie są to połączone siły zła, jeszcze się nie połączyły. Ale w każdej chwili mogą, istnieją i on może na nie liczyć! Dziękujemy ci za pomoc, Halkatlo! Nikogo nie witaliśmy serdeczniej w naszym gronie niż ciebie! I musisz wiedzieć, że będziemy ci ślepo ufać!

– Tak jest! – zawołał Tengel Dobry. – A i ty musisz ufać nam. Bo będziesz potrzebować naszego wsparcia. Przypuszczam, że Tengel Zły na ciebie będzie wyjątkowo zawzięty. Bo należałaś do niego i po tylu wiekach przeszłaś na drugą stronę! On musi być wściekły. Ale nie bój się, jesteśmy przy tobie!

– Tego możesz być pewna! – Marco uśmiechnął się do niej serdecznie.

Halkatla próbowała ocierać łzy szczęścia, lecz one płynęły nieprzerwanie.

– Dziękuję, dziękuję wam wszystkim! Czy w czasie walki nie mogłabym być z wami? – pytała Tovę i Marca. – Bo Tova jest po części mną i najlepiej mnie rozumie. A Marco, bo on jest naj… naj… – Nie dokończyła.

– Nie musisz nic więcej mówić – roześmiała się Tova. – Bardzo dobrze wiem, co masz na myśli.

Marco śmiał się trochę skrępowany.

– Znajdziemy dla ciebie naprawdę ważne zadanie, Halkatlo – uspokajał ją i wciąż przytulał obie dziewczyny, które dla niego gotowe byłyby umrzeć. – Jestem przekonany, że twoja pomoc będzie niezastąpiona.

Tak więc Halkatla została wpisana do protokołów jako jedna z najbardziej nieprzejednanych przeciwniczek Tengela Złego. Była z tego niewypowiedzianie dumna!

Tova również pękała z dumy. Bo to przecież ona pomogła Halkatli. Pewnej księżycowej nocy w Dolinie Ludzi Lodu spełniła Dobry Uczynek. A niewiele takich postępków było w jej życiu.

Загрузка...