ROZDZIAŁ III

Rozległ się głuchy grzmot, gdy niebo rozpłomieniło się czerwienią, która powoli przemieniła się w złocisty blask, nadający całemu światu ciepłe, piękne barwy.

Heike, który przyjaźnił się z Tulą za życia, przytulał ją do siebie długo i serdecznie. Oboje byli wzruszeni tym spotkaniem, a ich nastrój udzielał się innym.

Zachowują się tak, jakby byli zwykłymi żywymi ludźmi, pomyślał Gabriel zdumiony. Ale też dzisiejszej nocy pewnie są normalnymi ludźmi. Albo to może my jesteśmy martwi?

Nie, zostaliśmy po prostu na tę jedną noc zrównani, to wszystko.

Tymczasem stali się świadkami niezwykle serdecznego powitania, dokładnie tak jak przewidział Ulvhedin. Może będzie takich więcej? Tylko kogo z kim? Zebrali się tu wszyscy, i żywi i umarli. A raczej niemal wszyscy. Brakowało bowiem Sol i Tengela Dobrego. A także Mara i Shiry.

Może kogoś jeszcze, ale Gabriel nikogo więcej nie znał.

– Tula, gdzieś ty się przez cały czas podziewała? – zapytała Ingrid.

– Tutaj byłam – odparła tamta, uwalniając się, choć niechętnie, z objęć Heikego. – I muszę ci powiedzieć, że było mi tu wspaniale!

– A nie czułaś się samotna?

– Nie, dlaczego? – roześmiała się Tula, spoglądając spod oka na cztery demony siedzące bez ruchu na skalnym tarasie. Jeden z jelenimi rogami na głowie, drugi, ogromny, nosił rogi byka, trzeci miał długie uszy, które kładły mu się aż na karku, czwarty zaś gęste, potargane, ciemnozielone włosy spływające na muskularne ramiona. Mimo że żaden nawet nie ruszył głową, ich oczy śledziły uważnie wszystko, co się wokół działo.

– Z okazji dzisiejszego spotkania zgodziły się włożyć na siebie przynajmniej trochę ubrania – zachichotała Tula. – Na ogół jednak chodzą nagie i to dopiero jest widok! Nie, nigdy się tu nie nudziłam. Ale mimo wszystko to boskie uczucie spotkać się z wami. I cieszę się, że będę mogła wziąć udział w walce wiecie z kim.

Ingrid zniżyła głos.

– Ale czy twoi przyjaciele naprawdę są jego przeciwnikami?

– Zdecydowanie! Wiecie chyba, że on stara się opanować wszystkie złe moce. Nimi też może zawładnąć, jeśli nie będą się mieć na baczności. A demony są specjalnie narażone na jego ataki. Moi czterej przyjaciele zaś to wyjątkowo dumne istoty. Nie zniosłyby nad sobą żadnego pana.

– Ciebie też nie? – zapytał Heike.

– Nie. Ale ja też nie jestem ich niewolnicą. Jesteśmy sobie równi.

Gabriel stał i zastanawiał się nad zagadką, której Ludziom Lodu nigdy nie udało się rozwiązać, a mianowicie dlaczego demony przebywały kiedyś w Grastensholm. Czego one tam szukały?

Już otworzył usta, by zapytać o to Tulę, gdy przerwał mu niechętny głos Mari.

– Ależ one są okropne – szepnęła z grymasem na twarzy.

– Ja tak nie uważam – odparła Tula. – Dla mnie one są ładne. I każdy z nich jest odrębną, bogatą osobowością. Można mieć gorszych przyjaciół, zapewniam cię!

Kilkoro gości popatrzyło w górę na demony krążące pod szczytem.

– Tamte są podporządkowane tym moim – rzekła Tula swobodnie. – Spotkacie wielu z nich. Villemo i Dominik! – wołała zachwycona. – Jak cudownie znowu was widzieć, moje duchy opiekuńcze! Nie mieliście ze mną łatwego życia, muszę to przyznać! A teraz pewnie opiekujecie się kimś młodszym?

– Tak, i trzeba powiedzieć, że z Mali i Ellen mamy znacznie mniej zajęć.

– No, no – zaprotestowała Mali. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że jesteśmy nudne?

– O, nie! Nie jesteście! Co to to nie – wtrącił Dominik nie bez złośliwości. – Ale żadna z was nie próbuje wedrzeć się na teren naszego strasznego przodka, tak jak to czyniła wasza poprzedniczka.

– Niestety, ja próbowałam – mruknęła Tula.

Jakaś ręka ledwo dostrzegalnie dotknęła ramienia Gabriela. Jedna z owych pięknych istot o końskich głowach dała mu znak, że powinien wejść do środka.

Tula, jako gospodyni, szła przodem, towarzysząc Heikemu i Gandowi, zaś demony o końskich głowach przeprowadzały po kolei wszystkich członków Ludzi Lodu do wielkiego hallu o roziskrzonych ścianach i suficie wykonanym z jakiegoś niezwykłego minerału. Panowało tu zabarwione na żółto światło, było przyjemnie ciepło. Ani śladu wilgotnego chłodu, jakiego można by się spodziewać w górskiej grocie, zwłaszcza że w niszach ścian perliły się srebrzyście wspaniałe kaskady wody.

Gabriel widział otwarte, tajemnicze korytarze wiodące do dalszych grot, dostrzegał w oddali piękne komnaty o sufitach z górskiego kryształu, oświetlone ogromnymi, również kryształowymi żyrandolami.

Tula rozmawiała z Tovą. Gabriel domyślał się, że te dwie kobiety rozumieją się znakomicie. Słyszał, jak Tula opowiada, że ona sama przeszła taki sam proces „oczyszczania” jak Tova, zanim stała się „grzeczną” dziewczyną i weszła na właściwą ścieżkę Ludzi Lodu.

Miał wrażenie, że Tovę bardzo to ucieszyło. Rikard, jej ojciec, przyglądał się córce z wyraźną ulgą. Jak to dobrze, że Tula nie wspomniała o strasznym wyglądzie Tovy, pomyślał Gabriel.

Wszyscy przeszli przez hall i znaleźli się w sali pogrążonej w półmroku. Gabriel stwierdził ze zdumieniem, że podłoga sali obniża się ku środkowi, a wszędzie ustawione są ławki jak w amfiteatrze, z wyjątkiem części obok drzwi. Tam bowiem znajdowało się podium ze schodkami po obu stronach.

Gand, zdaje się, zniknął.

Wędrowca też nie było.

I… Czyż nie brakuje kogoś jeszcze? W pośpiechu nie był w stanie uświadomić sobie, kogo mianowicie.

Tula uśmiechnęła się do Gabriela i zapytała, kim jest. Chłopiec przedstawił się.

– No, to w takim razie jesteś moim potomkiem! – zawołała uradowana i przytuliła go mocno.

Czy można zostać przytulonym przez ducha? zastanawiał się zdumiony. Nie odczuwał jednak niczego szczególnego. Tula sprawiała wrażenie normalnej żywej kobiety.

W sali znajdował się marmurowy stół. I tylko ten stół był oświetlony, zarówno od góry, jak i od spodu, jakimiś ukrytymi lampami. Delikatne Światło rozjaśniało przestrzeń aż do najbliższych ław. Przy końcu stołu, w pobliżu schodów, stało w szeregu pięć krzeseł.

Gabriel zobaczył, że dziadek Vetle prowadzony jest do miejsca na ławie za tymi właśnie krzesłami. Za nim szedł Andre z Mali i Benedikte, a następnie inni dorośli i rozsiadali się wygodnie.

Prawie jak w kinie, pomyślał chłopiec. Tylko że dużo, dużo ładniej. Elegancko i komfortowo. I bardzo stylowo, jak w zamku z baśni.

A czyż nie tak właśnie to miejsce powinno się nazywać?

Ellen i Tova zostały poprowadzone w stronę krzeseł. A kiedy Gabriel chciał pójść za swoją mamą, Karine, jeden z przewodników z końską głową położył mu delikatnie rękę na ramieniu i również wskazał mu miejsce na krześle. Gabriel zdenerwowany usiadł na samym brzeżku. Wtedy tamten konioczłowiek uśmiechnął się do niego ciepło, a oczy lśniły mu przyjaźnie pod krzaczastymi brwiami. Chłopiec odprężył się i usiadł wygodniej obok Ellen. Wkrótce potem przyszedł Nataniel i zajął miejsce po jego drugiej stronie.

Piąte krzesło wciąż stało puste, ale Gabriel domyślał się, na kogo ono czeka.

Na Ganda.

Piątka, dla której przeznaczono krzesła, miała się znaleźć na pierwszej linii walki z Tengelem Złym. Nataniel, Tova, Ellen, Gabriel (jego rola miała być dość pasywna) oraz Gand.

Ganda jednak na razie nigdzie nie było widać.

Ellen i Nataniel obok mnie, jedno po jednej, drugie po drugiej stronie. Chodzi pewnie o to, bym ich rozdzielał. Gabriel słyszał bowiem, że tych dwoje nie powinno być zbyt dużo razem. I… Chłopiec rozejrzał się ostrożnie wokół. Mama Karine i wuj Jonathan, a także Rikard Brink siedzieli za nim.

Uśmiechnął się pod nosem. Teraz czuł się bezpieczny.

Przewodnicy, którzy prowadzili ich przez mgłę, weszli do sali i usiedli na ławie nieco z boku. Heike, Ingrid, Ulvhedin, Villemo, Dominik, Linde-Lou i tak dalej.

W dalszym ciągu jednak nie było Ganda. Ani Wędrowca, który zniknął już dawno, prawdopodobnie w tamtym wielkim hallu. Teraz Gabriel uświadomił sobie nareszcie, kogo jeszcze brak. Tym trzecim oczekiwanym był Tarjei.

Gand, Wędrowiec i Tarjei. Dlaczego właśnie oni trzej?

Gabriel siedział bardzo wygodnie. Każdy z przybyłych miał przed sobą mały pulpit i teraz przewodnicy o końskich głowach chodzili po sali i stawiali na tych pulpitach przekąski. Gabriel spojrzał spod oka na stojące przed nim talerzyki. Naprawdę można to zjeść? W dzieciństwie naczytał się bajek o różnych czarodziejskich potrawach przygotowanych z kociego mięsa, pajęczyny i takich tam rzeczy, jakie musieli zjadać ludzie, którzy zostali zamknięci we wnętrzu góry.

To jednak wyglądało bardzo dobrze, naprawdę smakowicie. I całkiem po ludzku. Zarówno różnego rodzaju przekąski, jak i ogromne ciasta z wielką ilością bitej śmietany.

Gabriel zastanawiał się, czy mógłby już zacząć jeść.

Nikt jednak jeszcze tego nie robił, natomiast wszyscy popijali lekkie wino lub inne napoje z pięknych kielichów.

Zatem i on powinien chyba poczekać.

Pomyślał też, co by to było, gdyby mu się zachciało siusiu i gdzie powinien wtedy pójść. Chociaż na razie nic nie wskazywało, że zaistnieje taka konieczność.

Zdawało się, że czas stanął w tej sali we wnętrzu góry. Dokładnie tak, jak opisano w księgach Ludzi Lodu w rozdziale o przeżyciach Shiry i jej spotkaniu z Shamą, który zatrzymał czas, gdy oboje z Shirą znaleźli się w pustej przestrzeni oddzielającej jedno okamgnienie od drugiego. Czy teraz jest właśnie tak?

Dziwne, ale Gabriel tak to odczuwał. Naprawdę przeżywał zaczarowaną noc. A może to tylko sen? Pełen strasznego napięcia, podniecający sen! Mimo wszystko jednak chłopiec wolałby, żeby się to działo na jawie.

Gabriel od dawna był przygotowywany do tego, że jest jednym z pięciorga wybranych do podjęcia walki. Czasami wydawało mu się to rzeczą niezwykle odległą, którą na razie nie ma co się przejmować. Bywały jednak chwile, gdy na myśl o tym, co go czeka, zaczynał drżeć z niepokoju. Najbardziej przerażało go to, jak sobie poradzi z zadaniem, o którym nic nie wie, nie ma pojęcia, na czym ono polega. Co będzie musiał zrobić? – pytał często matkę. I jak należy to zrobić. A także dlaczego właśnie on został wyznaczony?

„Z powodu twoich jasnych oczu” – odpowiadała w takich momentach mama. „I z powodu twojej niezwykłej uczciwości i bardzo poważnego stosunku do życia”.

Często o tych sprawach rozmyślał. Zawsze słyszał, że jeśli chodzi o charakter, to jest bardzo podobny do Henninga Linda z Ludzi Lodu, człowieka o wyjątkowo czystym sercu. Ale fizycznie różnił się od niego bardzo. Gabriel był niedużego wzrostu, miał ciemnoniebieskie oczy i ciemne sztywne włosy, które sterczały na wszystkie strony. Był piegowaty i wielkooki. „Śliczny”, mawiały dziewczęta w klasie, a on tego nienawidził. Miał marzycielskie usposobienie i zapominał o wszystkim, o lekcjach, o szkolnych książkach, rano mógł siedzieć zamyślony, trzymając w ręce skarpetkę, którą zapomniał włożyć, nie zdając sobie sprawy z tego, która godzina, mógł przy obiedzie pogrążyć się w marzeniach do tego stopnia, że zapomniał o jedzeniu, mógł przerwać w pół słowa jakąś historię czy dowcip, który właśnie zaczął opowiadać, i zająć się czymś całkiem innym.

Był jednak dzieckiem szczerym i pozbawionym fałszu, sam nie miał co do tego wątpliwości. A poza tym w szkole pisał znakomite wypracowania. Nauczycielka mówiła, że ma zdolność wypowiadania się. Zawsze bardzo poważnie, aż za poważnie jak na swój wiek, odnosił się do spraw, za które odpowiadał. Pewnie więc dlatego został wybrany.

Nagle drgnął przestraszony. To wszystko, co jeszcze parę godzin temu wydawało się odległą przyszłością, nieoczekiwanie nabrało aktualności. Ma się stać teraz! Dziś w nocy!

Serce chłopca zaczęło bić gwałtownie, drżały mu ręce. Mowy nie ma, on nie sprosta takiemu zadaniu! Zwłaszcza że wciąż nie wie, co powinien robić!

Na szczęście wkrótce jego uwagę pochłonęły bieżące wydarzenia.

Tula gdzieś zniknęła i Gabriel domyślał się, że poszła przywitać nowych gości, bo przy wejściu słychać było głosy i zrobiło się tłoczno. Spoglądał tam ukradkiem.

Przybysze weszli do sali i siadali na tylnych ławkach. I nagle Gabriel zaczął rozpoznawać niektórych. Znał ich z fotografii wiszących na ścianach w jego rodzinnym domu.

Ten pan tam to przecież ojciec dziadka, doktor Christoffer Volden. I jego matka, Malin! Ale przecież oni umarli dawno temu!

Zaczynało być trochę nieprzyjemnie!

A oto do sali wszedł stary Henning z Lipowej Alei; jego fotografię Gabriel widywał często. Tylko że na fotografii Henning wyglądał znacznie starzej. Christoffer Volden zresztą też.

W ogóle zdawało się, że wszyscy są w tym samym wieku, gdzieś pomiędzy trzydzieści a czterdzieści lat.

I to było bardzo przyjemne wrażenie. Bo to chyba jest najlepszy wiek ludzi? Jak to dobrze, że zmarli członkowie Ludzi Lodu wracają właśnie do tego okresu swego życia. Byłoby im przecież przykro, gdyby siedzieli tu jako zgrzybiali starcy.

Przy tym jak ich dużo! Gabriel nie wszystkich znał, zresztą też w tym półmroku nie wszystkich dobrze widział, bo nowo przybyli zapełniali odległe ławki.

Domyślał się, że przyszli jedynie ci, w których żyłach płynie krew Ludzi Lodu. Bo nie było na przykład żony Christoffera Voldena, Marit z Grodziska. Brakowało też Sandera Brinka i żon Henninga Linda. Wszyscy oni byli powinowatymi, nie łączyły ich z Ludźmi Lodu więzy krwi.

Tula ponownie stanęła na podium. Kłaniała się i witała nowo przybyłych.

– Dzięki obietnicy, jaką Gand złożył kiedyś Henningowi Lindowi z Ludzi Lodu, i obietnicy, jaką Wędrowiec złożył Vetlemu Voldenowi z Ludzi Lodu, mamy dziś wśród nas wszystkich krewnych, którzy nas kiedyś opuścili. Przybyli wszyscy, którzy chcą podjąć walkę przeciwko naszemu strasznemu przodkowi. Witajcie więc wszyscy! To wielka radość móc was tu przyjmować!

Do sali weszła kobieta o urodzie elfa i Heike natychmiast zerwał się z miejsca. Przez długą chwilę trwali w mocnym uścisku, po czym, objęci, poszli za innymi i usiedli na ławie pod ścianą.

Vinga Tark z Ludzi Lodu, pomyślał Gabriel, który kroniki rodu mógł recytować na wyrywki. Oni byli małżeństwem, ale tytko Heike był dotknięty.

Jak cudownie, że mogą się jeszcze raz spotkać!

Na schodach rozległy się ciężkie kroki, chrzęst broni i szelest kurtek z łosiowej skóry.

Paladinowie, pomyślał Gabriel i poczuł skurcz w gardle. Nie widział ich w mroku, bo byli zbyt daleko, ale rozróżniał trzy męskie sylwetki. Alexander, Tancred i Tristan, wiedział, że takie nosili imiona, a Alexander Paladin był szczególnie serdecznie witanym gościem, choć przecież nie należał do Ludzi Lodu. Towarzyszył im jakiś czwarty mężczyzna, to z pewnością Mikael Lind, syn Tarjeia. Siedemnasty wiek. Epoka wysokich butów z mankietami, koronkowych kołnierzyków, długich rękawic i wspaniałych kapeluszy.

Dwa rzędy ławek już się zapełniły. Z tyłu jednak było jeszcze wiele wolnych miejsc. Dolne ławy pozostały puste, Gabriel wiedział, że tam są miejsca dla dotkniętych i wybranych. A na poziomie krzeseł, gdzie on sam siedział…

Na jednym z najbardziej honorowych miejsc… Ta myśl sprawiła, że dostał gęsiej skórki z radości i z pełnego szacunku przejęcia. A także troszkę ze strachu, choć nawet przed sobą wolał się do tego nie przyznawać.

Do sali weszło kilka pań. Najwyraźniej spotkały się przed chwilą i były tym bardzo wzruszone. Gabriel nie widział dokładnie, ale Nataniel szepnął mu do ucha:

– Silje. I Charlotta Meiden.

– Ale przecież one nie są…

– Nie. One nie pochodzą z Ludzi Lodu. Ale przyjdzie tu dziś kilkoro tych, którzy dla rodziny znaczyli szczególnie dużo.

– No tak. Właśnie o tym pomyślałem w związku z osobą Alexandra Paladina.

– Rzeczywiście. A poza tym jeszcze Elisa. Popatrz! Właśnie w tej chwili Ulvhedin wita się z nią serdecznie.

– Uważam, że to bardzo piękne – powiedział Gabriel i zadowolony oparł się wygodnie.

– Masz rację, to bardzo piękne.

W tej samej chwili Gabriel poczuł na plecach lodowate zimno. W milczeniu, człapiąc, wchodził do sali bardzo długi rząd niewysokich ludzi. Zajmowali oni miejsca w tylnych ławach. Gabriel wykręcał szyję aż do bólu, by widzieć lepiej.

– Kim oni są? – zapytał szeptem.

– Taran-gaiczycy – mruknął Nataniel, który także nie spuszczał z nich wzroku. – To nie może być nikt inny. Wiesz przecież, że Tengel Zły zostawił też potomstwo na Wschodzie.

– Wiem – potwierdził Gabriel. – Teraz widzę ich lepiej. Mają takie obce rysy.

– Teraz to lud już całkiem wymarły!

– Ale jak ich dużo! I… – Gabrielem znowu wstrząsnął zimny dreszcz. Ostatni przybysze byli niczym mgła. Oni muszą pochodzić z pradawnych czasów, pomyślał. A przynajmniej z czasów, kiedy Tengel Zły żył jeszcze na Wschodzie. To musiało być gdzieś na początku dwunastego wieku!

Chłopiec czuł mrowienie pod skórą.

Teraz znowu weszli kolejni nordyccy przodkowie Ludzi Lodu. Oni również byli niemal przezroczyści, bo tak dawno temu opuścili ziemski padół.

Tula podeszła do pierwszego rzędu i pochyliła się nad krzesłem Gabriela, żeby porozmawiać z Andre.

– Hej – powiedziała, wyciągając rękę. – Mam zaszczyt być twoją opiekunką!

Andre wciągnął głęboko powietrze.

– O mój Boże – powiedział z powagą. – To dla mnie wielki zaszczyt! Słyszałem, że dostanę silnego opiekuna, ale nie mogłem nawet przypuszczać, żeby… Ach, jakże się cieszę! Wyobrażam sobie, że w twoim towarzystwie człowiek nie może się nudzić, Tula.

Roześmiała się zadowolona.

– Dogadamy się, zobaczysz!

Znowu pospieszyła do drzwi.

Ostatni bladzi, podobni do obłoków mgły przodkowie zajmowali miejsca.

Potem przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Czy to już wszyscy? zastanawiał się Gabriel.

Ale nie. Wkrótce pojawiła się kolejna grupa.

Weszli i zapełnili najniższe ławy. Gabriel wpatrywał się w nowo przybyłych, a oni śmiali się i machali na powitanie Heikemu, Villemo i innym. Wszyscy sprawiali wrażenie wyjątkowych. Obdarzeni niezwykłą urodą albo przeciwnie – tak groteskowymi rysami, że człowiek najchętniej odwróciłby głowę.

Dotknięci i wybrani!

Gabriel ich nie znał. Ale Nataniel szeptał mu do ucha:

– Tengel Dobry…

Tak, tego Gabriel zdążył się domyślić.

– Sol…

Wspaniała! Jeśli o nią chodzi, to trudno się pomylić.

– Shira i Mar…

Też nietrudno zgadnąć. O mój Boże, jęknął Gabriel w duchu. Mar wyglądał chyba najstraszniej ze wszystkich. Ale jednocześnie było w nim coś niebywale pociągającego.

Nataniel wciąż objaśniał, a Gabriel i Ellen słuchali uważnie.

– Tego mężczyznę o bardzo zniekształconych rysach widywaliśmy od czasu do czasu. Pochodzi z epoki pomiędzy obydwoma Tengelami. I tamta para również. Oni wszyscy stoją po naszej stronie, choć może robią takie straszne wrażenie.

A tamci zupełnie nieoczekiwanie zaczęli się bardzo serdecznie witać z trójką dzieci Jonathana, Finnem, Olem i Gro. „Jesteśmy waszymi opiekunami” – informowali uśmiechnięci. Dzieci najpierw oniemiały, zaraz jednak witały się roześmiane, wyciągając ręce do swoich opiekunów. Potem ci troje z odległych czasów odeszli i usiedli obok Shiry i Mara.

– Teraz wszedł ktoś, kogo nie znam – powiedział Nataniel zdziwiony.

– To Halkatla – szepnęła Tova. – Ale ja nie myślałam, że też do nas należy.

Po przejściu obszarpanej, bardzo nędznie wyglądającej Halkatli pojawiła się znowu grupa powłóczących nogami Taran-gaiczyków. Typowi dotknięci ze smutkiem wypisanym na skupionych twarzach. Ku zdumieniu zebranych podeszli do drugiej ławy i zatrzymali się przy piątce dzieci Mari. Kłaniali się dzieciom głęboko, potem każde z nich dotykało prawą ręką najpierw swego czoła, a następnie ziemi. Christel, Mariana i ich trzej młodsi bracia byli tak wstrząśnięci, że wstali z miejsc i witali przybyłych w ten sam sposób speszeni i niepewni.

– No tak – powiedział Jonathan cierpko. – Więc i wy macie swoich opiekunów. Wygląda na to, że tylko mnie nikogo nie przydzielono.

I rzeczywiście. Teraz już tylko Jonathan był sam.

Pięcioro Taran-gaiczyków usiadło na pierwszej ławie. Po chwili przyszło jeszcze kilkoro innych, tym razem, sądząc z wyglądu, byli to nordycy, Nataniel jednak nie zdążył się zorientować, kto to, bowiem właśnie w tym momencie światło zbladło jeszcze bardziej.

Gabriel wyprostował się na swoim miejscu i słuchał. Coś się działo, ale…

Tak, teraz docierało do niego. Spokojne, wolne kroki gdzieś w górze. Jeden rząd po drugim wypełniał się szczelnie, trwało to długo, lecz Gabriel nie widział nic.

Zresztą chyba o to właśnie chodziło, żeby nie widział, sam dźwięk był już wystarczająco straszny.

Jakby to nie ludzkie istoty wchodziły.

Osobliwe dźwięki… Niekiedy słyszał po prostu, że któryś z rzędów się zapełnia, ale on nie dostrzegał nawet cieni. Jakby… Jakby ci, którzy teraz przybywali, byli tak niscy, że aż niewidoczni zza pleców siedzących na ławkach przed nimi.

Raz zdawało mu się, że słyszy szum skrzydeł, to znowu majaczyły mu przed oczyma jakieś niezwykle wysokie, majestatyczne postaci na tle zalewających wszystko ciemności. Innym jeszcze razem w mroku błysnęły czyjeś gorejące ślepia i słychać było gdzieś w górze dyszenie wydobywające się z mnóstwa rozwartych dzikich paszcz.

Gabriel kulił się na swoim krześle, starał się być jak najmniejszy. Po omacku odnalazł ręce Ellen i Nataniela. Dobrze było czuć ich uspokajające uściski.

W końcu zaległa cisza.

Wszyscy czekali.

Powoli nad stołem znowu zapalało się światło, na razie ledwo dostrzegalne, zdawało się, że to stół promieniuje jaśniejszą poświatą w całkiem ciemnej sali. W chwilę później również podium i szczyt schodów zostały rozjaśnione tym samym delikatnym, stłumionym, a mimo to wyraźnym światłem. Skalny występ znajdował się niezbyt wysoko, Gabriel dostrzegał ze swego miejsca fragmenty podłogi.

I właśnie tam, na tym występie, pojawiła się Tula.

Nie byłaby sobą, gdyby nie rozkoszowała się tym, że tam stoi, że wszyscy na nią patrzą, że jest w centrum zainteresowania. Celowo milczała tak długo, żeby wzmóc powodowane oczekiwaniem napięcie. Oczy jej płonęły.

– Najdrożsi! – powiedziała w końcu. – Spotkał mnie ogromny zaszczyt, że mogę powitać w moim domu Ludzi Lodu i ich przyjaciół. Powód naszego spotkania nie należy do przyjemnych, lecz mimo to jestem szczęśliwa, że mogę was wszystkich tutaj widzieć! Uczyńmy tę noc nocą przyjaźni, uczyńmy nasze spotkanie niezapomnianym!

Wszyscy się z nią zgadzali i tylko Gabriel zastanawiał się, kim mogą być jego nowi przyjaciele, którzy siedzą w ławach na samej górze.

Tula mówiła dalej:

– Zanim jednak rozpoczniemy spotkanie, proponuję, byśmy skupili myśli na tych naszych krewnych, którzy naprawdę zostali dotknięci przekleństwem złego przodka. Na tych, którzy być może w nadchodzącej walce staną się naszymi przeciwnikami. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że tkwiące w nich zło nie jest ich winą, nie zostało przez nich dobrowolnie wybrane. Każdy z nas ma wśród najbliższych krewnych kogoś ciężko dotkniętego dziedzictwem zła. I tych właśnie naszych bliskich dziś tutaj z nami nie ma. Pomyślmy jednak o nich z wyrozumiałością!

Gabriel zagryzał wargi. Nigdy przedtem nie myślał w ten sposób o złych, na przykład o Ulvarze czy o Hannie, Kolgrimie i wielu innych, o których tyle słyszał. Zauważył teraz, że wszyscy zebrani są wzruszeni słowami Tuli. Długo trwała pełna skupienia cisza.

Potem Tula odezwała się znowu:

– Nie wszyscy mówimy tym samym językiem, ale dzisiejszej nocy nie ma to znaczenia. Dziś w nocy jesteśmy w stanie porozumieć się nawzajem bez przeszkód.

Zdaniem Gabriela brzmiało to bardzo dziwnie, ale rozumiał Tulę, mimo iż używała staroświeckich słów i powiedzeń.

Zdawał sobie sprawę z tego, że na sali są Duńczycy, i bardzo się bał, że ich nie zrozumie. Zawsze uważał, że duński jest dla Norwegów językiem obcym i nie słuchał audycji duńskiego radia ani telewizji.

Ale na spotkanie przyszli też Taran-gaiczycy. Na myśl o rozmowie z nimi Gabrielowi płonęły uszy. Jakim sposobem uda mu się ich zrozumieć?

Chociaż oni nie sprawiali wrażenia, że chcieliby cokolwiek powiedzieć. Na pewno z tego, co mówiła Tula, też nie pojmowali ani słowa.

Ona zaś ciągnęła:

– Chciałabym, byście wiedzieli, że stworzyliśmy Najwyższą Radę, na dzisiejszą noc i na czas, który nadchodzi. Składa się z pięciu członków, a kim oni są, dowiecie się później.

Gabriel rozglądał się dokoła. Ciekawe, kto to może być.

Chyba umiałby zgadnąć.

Z pewnością jest wśród nich Gand. I Wędrowiec. Chyba też Tarjei. I… No tak, Tula na pewno. Ale piąty? Kto może być piątym członkiem Rady?

Nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo jasny głos Tuli rozległ się znowu:

– W historii Ludzi Lodu wiele jest spraw tajemniczych i nie wyjaśnionych. Zanim więc ustalimy plany naszego postępowania wobec Tengela Złego, chcielibyśmy bardzo, aby każdy z zebranych mógł nam opowiedzieć historię swego życia. Na nic takiego nie ma jednak czasu, jeśli nie chcemy tu siedzieć do sądnego dnia. Dlatego wezwiemy tylko tych, których absolutnie musimy wysłuchać. A jeśli ktoś inny miałby coś do dodania czy chciałby uzupełnić ich opowieści, będzie ze szczerą uwagą również wysłuchany. Wystarczy tylko poprosić o głos. Bardzo was jednak proszę o ograniczanie się wyłącznie do informacji dotyczących naszego drogiego przodka obdarzonego taką złą duszą!

Heike uśmiechnął się nieśmiało i wstał.

– Sądzę, że niektórym potrzeba będzie nieco więcej czasu. A poza tym my sami będziemy pewnie niekiedy ciekawi losów niektórych naszych przodków, dotychczas nam nieznanych.

– Zgadzam się z tobą. Natomiast nasi żyjący krewni, dwadzieścia dwoje Ludzi Lodu, którzy teraz mieszkają na ziemi, w ogóle nie powinni nic mówić. Oni przyszli tu po to, by słuchać i uczyć się.

– Dwadzieścia dwoje? – zapytała Tova. – A co z Gandem?

Tula uśmiechnęła się.

– Dojdziemy i do niego.

– On chyba jest z nami?

– Oczywiście. Gand jest tutaj.

Tova usiadła wygodniej, uspokojona. Och, pomyślała. Nie powinnam zachowywać się tak głupio.

Gabriel dostrzegał za plecami Tuli cztery demony. Jej demony. I nagle przemknęła mu przez głowę pewna myśl. Wyobraził sobie mianowicie, że teraz na zewnątrz wokół górskich szczytów jest pusto.

Dyskretnie spoglądał ku najwyższemu rzędowi ławek z jednej strony sali. Pogrążone były w zupełnym mroku.

Tu i tam jednak lśniły czyjeś fosforyzujące oczy… Wydawało mu się na ułamek sekundy, że widzi połyskujące białe kły, gdy czyjaś warga uniosła się leciutko w górę.

Drgnął przestraszony i odwrócił wzrok w inną stronę.

Na samej górze było zupełnie inaczej. Patrząc na ostatnie rzędy ławek, Gabriel mógł sobie raczej wyobrażać niż widzieć, co się tam dzieje. Dostrzegał jakieś wysokie postaci tak czarne, że niemal zlewały się w jedno z gęstym mrokiem. Tych, którzy siedzieli na ostatnich ławach, w ogóle nie mógł zobaczyć. Musiałby się odwracać, a tego nie wypadało robić. Ale dostrzegał inne sylwetki bliżej wejścia. Tam gdzie siedzieli ci, którzy przyszli jako ostatni… Nie słyszał ich kroków, bo zagłuszały je inne dźwięki. Teraz jednak dochodziło stamtąd warczenie, jakieś groźne parskania, jakby rozgniewanych dzikich zwierząt. Istoty, które wydawały te odgłosy, były tak niskie, ze dostrzegało się jedynie mroczny żar ich nieludzkich oczu.

Gabriel zerknął w bok, ku wejściu, tam gdzie stała Tula.

Pojawili się i tam nowi przybysze. Ponieważ podium było oświetlone, widać ich było wyraźniej niż innych, ale Gabriel i tak dostrzegał tylko kontury postaci, a właściwie zielonkawe, fosforyzujące przy każdym ruchu cienie.

Odniósł wrażenie, że nie są to przyjazne stworzenia. Był szczerze wdzięczny losowi, że nie są jego przeciwnikami, że znajdują się po tej samej stronie co on. Na wszelki wypadek jednak przysunął się bliżej Nataniela.

Chyba nie bez powodu światło na tej sali było takie słabe…

Nagle ponownie usłyszał głos Tuli:

– Rozpocznijmy nasze spotkanie toastem za zwycięstwo, którego wszyscy tak samo pragniemy!

Obecni wstali i podnieśli kielichy. Gabriel także. W domu nigdy jeszcze mu na to nie pozwalano. Ale i tutaj w jego pucharku znajdował się jedynie słodki napój. Nic nie szkodzi, może i w ten sposób spełnić uroczysty toast. Spojrzał ukradkiem na swoich rówieśników, kuzynki i kuzynów. Wszyscy również pili.

Ale żadne z nich nie siedziało w pierwszym rzędzie!

Och, nie powinien być zarozumiały!

Chociaż na troszkę dumy mógłby sobie może pozwolić?

Kiedy wszyscy wypili i usiedli, na krótko zaległa cisza. I wtedy Tula powiedziała:

– Rada wzywa Tengela Dobrego na podium!

Przez salę przeszedł szum. Tengel wstał ze swego miejsca i poszedł do Tuli.

Zaczyna się naprawdę, pomyślał Gabriel z dreszczem niecierpliwości.

Загрузка...