ROZDZIAŁ X

Kiedy Dida doszła jako tako do siebie, powiedziała:

– Tengel Zły nie wiedział jednak, że my z Targenorem po rozmowie, jaką odbyłam z nieśmiertelnym, nie traciliśmy czasu i planowaliśmy, jakby go tu wywieść w pole. A ponieważ pamiętałam, jak wyglądał tamten stary flet, zrobiliśmy w tajemnicy taki sam, tyle że pozbawiony jakiejkolwiek magicznej mocy. Ten flet nigdy by nie zdołał obudzić Tengela ze snu.

No, a teraz sądzę, że dalej Targenor sam powinien opowiedzieć o tym, co się działo, kiedy opuścili Dolinę. On to wie najlepiej.

Przystojny Targenor stanął pośrodku podium.

– Pozwólcie, bym wam opowiedział o czasie hańby i wstydu – rzekł zdławionym głosem.

Zdrada…

Guro, która zawróciła i przyłączyła się do Tengela Złego. Całe zło, które promieniowało tam na brzegu z tej strasznej pokraki. Odrętwienie i paraliż, gdy zaklęcia Tengela spadały na głowę Targenora. Ból w całym ciele.

Intensywne, oślepiające światło, które sprawiło, że na moment pochłonęły go ciemności.

Wołanie Didy. I straszna irytacja na matkę. Czego ona tu szuka? Czego chce od Targenora? Czy nie widzi, jak bardzo został wyróżniony? Został przecież najbardziej zaufanym człowiekiem samego Tengela! Jaki to honor! Jaki zaszczyt!

Odepchnął matkę, która chciała zabrać go ze sobą do domu. Krzyczała i wymyślała Tengelowi i Guro, ale dlaczego ta kobieta nie może pojąć, że to oni mają rację? O nieszczęście! Oboje odchodzą i to jest wyłącznie jej wina.

– Pamiętaj – rzekł do niego świszczący, ale bardzo miły głos. – Jutro wcześnie rano masz być gotowy do drogi. Opuszczamy Dolinę.

I rzeczywiście, następnego ranka Targenor był gotów. Z mieczem u boku, odziany w swoje najlepsze ubranie, które podarowali mu mieszkańcy osady. To zresztą to samo ubranie, które i teraz miał na sobie. Królewską koronę rzucił gdzieś w kąt. Jego nowy pan i władca nie powinien jej widzieć, co do tego nie miał wątpliwości.

Matka płakała nieprzerwanie, chociaż starała się to ukryć, bo jej łzy bardzo gniewały Targenora. Prosiła, by zabrał ze sobą alraunę, lecz on odepchnął amulet z obrzydzeniem. „Spal to!” – wrzasnął. „Spal to paskudztwo! To przyczyna wszelkiego nieszczęścia!”

Dida wyniosła alraunę z domu i sTaran-nie ją ukryła. I bardzo dobrze, Targenor czuł się chory, gdy korzeń był w pobliżu.

Matka wróciła jednak z fletem w dłoni. „Ale to…” – zdziwił się Targenor. Wtedy matka popatrzyła na niego zmrużonymi oczyma i śpiewnym głosem starała mu się wmówić, że to prawdziwy flet, ten pierwszy, którego Tengel potrzebuje, ten, który zdoła obudzić go ze snu. A obowiązek obudzenia go spoczywa przecież na Targenorze.

Słusznie, stwierdził syn, którego jej śpiew przyprawiał o zawrót głowy. Tak, to z pewnością ów właściwy flet. Cóż to za głupie myśli ogarniały go przed chwilą?

Targenor ciągnął dalej swoją opowieść:

– Moja matka dokonała wtedy fantastycznej rzeczy. Musiała posiadać niebywałą magiczną siłę, skoro była w stanie przekonać mnie, tak zafascynowanego Tengelem i znajdującego się w jego wyłącznej władzy, bym uwierzył w jej słowa. Flet był przecież całkiem bezwartościowy! Gdyby również później zdołała nakazać mi grać na tym flecie, zbawiłaby cały świat, uwolniłaby go od zła. Tengel nigdy by się nie obudził.

Targenor starał się przypomnieć sobie tamte wydarzenia. Wspominał, jak on i tamta mała, obrzydliwa figura pospiesznie opuścili Dolinę przez lodowy tunel. Mieszkańców Doliny miała pilnować Guro, ale Tengel Zły przestał się nimi interesować.

Targenor wcale nie uważał, że staruch jest odpychający. Wydawał mu się nawet dosyć elegancki w ciemnym ubraniu, jakie włożył na drogę. On sam otulił się szeroką peleryną, którą później już zawsze nosił.

Po raz pierwszy w życiu Targenor wyszedł poza obręb Doliny.

Najpierw był porażony rozległością krajobrazu.

Później wstrząsnęła nim małostkowość spotykanych po drodze ludzi. W jego rodzinnych stronach nie działo się dobrze, ale tu było dużo gorzej. Skąpstwo, zachłanność, mściwość, podejrzliwość i przesądy wszelkiego rodzaju panowały na ponurym świecie.

Gdyby Targenor był sobą, musiałby się litować nad losem nieszczęsnych ludzi, byłby im z pewnością współczuł. Teraz jednak był człowiekiem Tengela Złego i na całą nędzę spoglądał z obrzydzeniem i szyderstwem. Targenor szedł pierwszy i szukał dla swojego pana odpowiednich miejsc na nocleg i odpoczynek, on musiał zdobywać pożywienie i to on rozmawiał z ludźmi. Tengel Zły skradał się w cieniu; twierdził, że nie chce się zniżać do kontaktów z tak nędznymi istotami jak zwyczajni śmiertelnicy. I Targenor mu wierzył. Nie wiedział przecież nic o poprzednich wyprawach Tengela do zewnętrznego świata. Pojęcia nie miał, że za głowę jego pana wyznaczono wysoką nagrodę ani że ludzie ciskali w niego kamieniami i strzelali z łuku, żeby go przepędzić.

A Tengel, rzecz jasna, nie pozostawał im dłużny. Każdy, kto go spotkał na swojej drodze, ryzykował życie, każdy był mu wrogiem. Teraz jednak nie miał czasu na żadne porachunki. Musiał jak najprędzej dostać się do Hameln, musiał zdobyć flet, który go uśpi na dziesiątki lat. A gdy go już będzie miał, poszuka odpowiedniego miejsca na spoczynek. Jego własny flet Targenor przechowa do chwili, gdy Wielkie Zło uzna, iż warto wrócić do życia. Obowiązkiem Targenora będzie ocenić, czy świat jest już godzien tego, by przejąć nad nim władzę.

Było dokładnie tak, jak przewidziała Dida: Tengel Zły miał zamiar spać co najwyżej pięćdziesiąt lat. Liczył, że przez ten czas Kościół straci władzę, zarazy ustaną, a głupi ludzie nabiorą trochę rozumu.

Władz świeckich, królów i rządów Tengel w ogóle nie brał pod uwagę, dla ich siły nie żywił żadnego szacunku, poradzi sobie z nimi bez trudu. Nie lubił natomiast takich wszechświatowych potęg jak Kościół. Walka z tą instytucją wydawała mu się zbyt kłopotliwa, zabrałaby zbyt wiele czasu. Miał co innego do roboty, zanim nadejdzie pora na stworzenie światowego imperium zła. Niech więc ta przeklęta wiara, religia czy co tam, wymrze sama z siebie! Nie trzeba będzie długo czekać, prychał Tengel Zły na myśl o tym.

Targenor wyruszył przodem, by zorganizować przeprawę przez morze. Później jednak musiał bardzo długo czekać na swego towarzysza podróży.

Kiedy Tengel nareszcie pokazał się na wybrzeżu, był w niezwykłym humorze.

– Znalazłem sobie potężnego sprzymierzeńca – skrzeczał z przejęciem. – To niepokonany i śmiertelnie groźny dla małych ludzików władca.

– Aha, a któż to taki? – zapytał Targenor.

– Wysoko w górach spotkałem pewnego upiora, ale on nie ma znaczenia. To jakiś śmieszny przewoźnik. Powiedział mi, że jest kapłanem jakiegoś bóstwa. Zmusiłem go, żeby mnie do niego zaprowadził, bo wyczuwałem w pobliżu wielką siłę. O, Targenorze! Jakiż on jest wspaniały! Nerthus-Tyr. Mężczyzna i kobieta w jednej osobie! Ja tchnąłem w niego życie, ograniczone, rzecz jasna, nie będzie nieśmiertelny, i uczyniłem go swoim niewolnikiem. Wykorzystam go, gdy nadejdzie czas. Jest potężny, potężny! Ale nie tak potężny jak ja, to jasne!

– A ów kapłan? Przewoźnik?

– Ech, utopiłem go! Razem z tą jego przegniłą łódką. Nigdy więcej się na ziemi nie pojawi.

On jednak zdołał wydostać się z wody. I, ku wielkiemu rozczarowaniu Tengela Złego, miał zostać unicestwiony także jego najwspanialszy sługa, Nenhus-Tyr! Zanim Tengel zdążył go do czegokolwiek wykorzystać. Dokonał tego członek Ludzi Lodu, którego Tengel nienawidził najbardziej na świecie. Marco. Tylko że wtedy jeszcze Tengel o tym nie wiedział.

Wypłynęli z Norwegii niewielkim kutrem, który Targenor zdobył, to znaczy ukradł. Kiedy jednak dotarli do wybrzeży cesarstwa niemieckiego, Tengel ponownie wysłał młodego człowieka przodem.

– Ja sam będę wędrował własnymi ścieżkami – oświadczył cierpko. – Ale chcę, żeby wszystko było załatwione, kiedy przybędę do Hameln. Musisz tymczasem porozmawiać ze Szczurołapem, przygotować go na moje przyjście i poprosić o flet, który chcę dostać. A handlem to już zajmę się sam – zakończył stanowczo.

Targenor, który nadal żywił niekłamany podziw dla swego pana, obiecał, że wypełni wszystkie polecenia.

– I masz się dowiedzieć, gdzie są jakieś górskie groty lub inne miejsca, gdzie mógłbym spędzić czas w uśpieniu. Gdzie nikt mnie nie będzie niepokoił. Tylko nie popełnij jakiegoś błędu, bo to by cię drogo kosztowało!

Pożegnali się i Targenor pospieszył do Hameln.

Ponieważ był przystojnym i sympatycznym młodym człowiekiem, w dodatku dość skromnie ubranym, podwożono go zawsze bez zapłaty i ludzie chętnie mu pomagali. W roku 1294 przybył do Hameln i zaczął się rozpytywać o Szczurołapa. Odpowiadano mu jednak śmiechem. Szczurołap przepadł przecież dziesięć lat temu, skąd więc przypuszczenie, że ten drań mógłby się nadal gdzieś tutaj kręcić? Zbrodniarz zabrał dzieci mieszkańcom miasta, wiedział więc pewnie dobrze, co go spotka, gdyby się ponownie zjawił w Hameln.

Targenor starał się dowiedzieć przynajmniej, w jakim kierunku Szczurołap mógł się udać. Wtedy pokazano mu górę nie opodal miasta. Do wnętrza tej góry Szczurołap zwabił dzieci. Niczego więcej nie wiedzieli.

Młody wędrowiec opuścił tedy Hameln i przeprawił się na drugą stronę gór. Tam opowiedziano mu zupełnie inną historię.

Pięć lat temu do kraju noszącego nazwę Węgry przybył pewien czarnoksiężnik; przyprowadził z sobą liczną gromadę dzieci. Osiedlili się tam i stworzyli nową, odrębną grupę narodową.

Węgry? Zbity z tropu Targenor myślał w popłochu, że nie zdoła tam dotrzeć na czas. Usiadł więc na skraju drogi, żeby się zastanowić.

Wyjął z kieszeni flet.

A więc to jest ów czarodziejski flet Tengela Złego? To na nim Targenor będzie musiał zagrać, by obudzić swego uśpionego pana?

Targenor nie zdawał sobie sprawy, że instrument, który trzyma w ręce, to ten sam flet, który z Didą robili gorączkowo po nocach, by oszukać Tengela Złego. Teraz również Targenor został oszukany. Magiczna pieśń Didy sprawiła, że zapomniał o tym, co się stało.

Młody Targenor był poza tym znakomitym flecistą. Tej sztuki nauczyła go matka, którą z kolei wykształcił Krestiern. Krestiern zaś nauczył się gry od starszych krewnych, od tych, którzy przybyli z Taran-gai, kraju flecistów.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Targenor przyłożył instrument do ust. Nie miał pojęcia, że w tej drodze towarzyszyły mu myśli Didy. Troszczyła się o niego przez cały czas, a dzięki magicznym pieśniom mogła go nawet od czasu do czasu widywać. Zawsze wiedziała, gdzie się znajduje. Teraz widziała, że jej ukochany syn siedzi na skraju drogi, nad rowem, na którym rosną całe łany wspaniałych czerwonych maków. To dzięki niej Targenora ogarnęła ochota zagrania na flecie.

Jakieś obce tony popłynęły z instrumentu, smutne melodie, pełne czułości i żalu. Jak zawsze w takich przypadkach Targenor pogrążył się w transie. Tony płynęły jakby same z siebie. Inspiracją były mu kołyszące się na wietrze maki, ich jakby dziewczęce onieśmielenie, ich płomienista uroda, delikatne, kruche płatki.

Miał wrażenie, że gra dla tej dziewczyny, której nigdy nie odważył się nawet dotknąć i która pozostała dla niego jedynie pięknym snem. Chociaż akurat nie myślał specjalnie o tamtej dziewczynie z Doliny Ludzi Lodu, ani o tym, że musiała umrzeć z jego powodu. O niej, podobnie jak o wielu innych sprawach dotyczących rodzinnych stron, zapomniał…

Nieoczekiwanie stanął przed nim na zakurzonej drodze jakiś dziwny, niewysoki człowieczek. Ubrany po staroświecku, w długie buty i obszerne sakpalto. Twarz miał pomarszczoną i brzydką, a chociaż się uśmiechał, Targenor nie mógł się doszukać w nim dobroci.

Człowiek, którego należy się wystrzegać.

– Twój pan życzy sobie ze mną rozmawiać? – zapytał z błyskiem w oczach.

Targenor zerwał się.

– Czy ty jesteś…

– Tak, to ja. Usłyszałem twój flet. Bardzo dobrze grasz. Ale chciałem ci powiedzieć, że trwonisz talent na głupstwa.

– Dzięki za słowa pochwały! Masz rację, mój pan i mistrz życzy sobie pomówić z tobą.

– Tylko że ja sobie tego nie życzę. Czego on ode mnie chce?

– Chciałby dostać flet, który by go uśpił na jakiś czas. To ja mam mu na tym flecie grać. A później, w odpowiednim czasie, go obudzę. Grą na tym flecie.

Szczurołap zmarszczył swój wydatny nos.

– Ten flet nikogo nie obudzi. To przecież ty wraz z matką zrobiłeś go pod osłoną nocy. Twoja matka to bardzo mądra kobieta.

Targenor stał i niepewnie obracał w rękach instrument.

– Służysz złemu panu – mówił dalej Szczurołap. – On rzucił na ciebie urok.

– Mój pan jest największy na świecie – zaprotestował Targenor.

– No, niestety, istnieje niebezpieczeństwo, że mógłby stać się potężnym władcą – rzekł dziwny człowieczek o diabelskim obliczu. – Ale ja nie życzę sobie być jego niewolnikiem!

Poszperał w kieszeniach i wyjął niewielki flecik. Przyłożył go do warg i zagrał bardzo smutną melodię.

Mgła, która osłaniała dotychczas świadomość Targenora, opadła. Przypomniał sobie matkę, którą tak źle potraktował. Przypomniał sobie całe zło, którego sprawcą był jego władca, i poczuł, że dławi go płacz. Zaklęcia Tengela Złego straciły moc.

– No? – zapytał człowieczek, gdy przestał grać. – Teraz wiesz, kim jesteś, prawda? Proszę, dostaniesz ode mnie inny flet. Ten. On również potrafi pogrążyć twego pana we śnie. Wykonaj zatem jego polecenie, a przysłużysz się bardzo i mnie, i całemu światu. I utrzymuj go w przekonaniu, że ten drugi flet, który masz, obudzi go, gdy czas nadejdzie. Ale ty wiesz, że tak się nie stanie. Ten flet, jak powiedziałem, nigdy nikogo nie przywróci do życia.

– Co mógłbym ci dać w dowód wdzięczności? – zapytał Targenor niezupełnie wyraźnym głosem.

Oczy tamtego lśniły niebezpiecznie. Podszedł tak blisko, że Targenor mógł zajrzeć w ich głąb.

– Jeżeli zdołasz oszukać swego towarzysza podróży, że w dalszym ciągu mu wierzysz i że pozostajesz jego pokornym sługą i niewolnikiem, to wynagrodzisz mnie z nawiązką.

Targenor skinął głową zakłopotany. Wsunął nieduży, usypiający flecik do swojego węzełka, a gdy ponownie spojrzał przed siebie, małego człowieczka już nie było.

Co ja zrobiłem, myślał. Zostałem chłopcem na posyłki u Tengela Złego. Obraziłem ukochaną matkę i zostawiłem Dolinę Ludzi Lodu własnemu losowi.

Mimo to uważał, że właśnie dzięki temu najlepiej przysłuży się światu. Zdobył oto możliwość uśpienia Tengela Złego i wcale nie zamierzał go budzić. Nigdy, w żadnym wypadku! Zresztą i tak nie umiałby tego zrobić. Czarodziejski flet zaginął przecież dawno temu.

Czekając na przybycie Tengela Złego, rozpytywał o jaskinie i górskie groty gdzieś w pobliżu.

Owszem, owszem, odpowiadali ludzie, w Górach Harcu jest takich sporo.

Głębokie?

E, niespecjalnie…

Nie brzmiało to zbyt obiecująco.

Targenor był teraz pełen chęci działania. Znowu stał się sobą i miał do spełnienia bardzo ważne zadanie!

Żeby tylko się nie zdradzić! Musi całą wiedzę zachować dla siebie. Musi odgrywać rolę posłusznego lokaja, takiego, jakim był od początku wędrówki.

Wkrótce pojawił się Tengel. Miał zwyczaj wzywać Targenora w pewien szczególny sposób, głosem, który przenikał wprost do mózgu młodzieńca. Ku swemu przerażeniu Targenor stwierdził, że po rozmowie ze Szczurołapem z trudem podporządkowuje się poleceniom Tengela.

– No? – zapytał tamten niecierpliwie. – Odnalazłeś Szczurołapa?

– Tak, mój panie. Spotkałem go. Ale on nie mógł czekać. Spieszył się, bo wzywano go do kraju dotkniętego plagą szarańczy.

Tengel Zły przyglądał mu się podejrzliwie, lecz Targenor wytrzymał jego wzrok, nie spuścił oczu. Miał nadzieję, że wygląda na pokornego i godnego zaufania.

Och, jakże nienawidził tego drania! Za wszelką cenę musiał jednak ukrywać swe uczucia. Próbował sobie wyobrażać, że podziwia tę gadzinę, żeby Tengel nie zdołał przejrzeć jego myśli.

– No dobrze, i co Szczurołap powiedział? – zapytał staruch. – Dostałeś flet?

Na to Targenor mógł z czystym sumieniem odpowiedzieć twierdząco, bo przecież flet dostał.

Podał Tengelowi mały instrumencik. Ten obracał go w rękach i oglądał uważnie. Sprawiał wrażenie zadowolonego. Targenor mógł schować flet. Niechętnie brał do ręki coś, czego tamten dotykał, ale starał się tego nie pokazać. Spoglądał na Tengela z uśmiechniętą twarzą.

Wiedział, że to tchórzostwo, ale było ono konieczne, jeśli chciał zrealizować swój zamiar.

Znajdowali się teraz pośród jakichś opuszczonych domostw na obrzeżach Hameln, gdzie, jak sądzili, nikt nie mógł ich zobaczyć. Nagle jednak najzupełniej nieoczekiwanie pojawiło się dwóch młodych mężczyzn. Przystanęli i przerażeni wpatrywali się w Tengela Złego.

Ten syknął i zrobił niecierpliwy ruch ręką. Obaj natychmiast padli na ziemię bez życia. Jeszcze po śmierci zachowali wyraz przerażenia w wytrzeszczonych oczach.

– Stanowczo za dużo włóczy się po świecie takich jak ci – burknął Tengel najzupełniej spokojny.

Targenor musiał powstrzymywać się całą siłą woli, by nie okazać swoich uczuć: wstrętu i przerażenia, a także żalu. Uśmiechał się tylko głupkowato i starał się udawać podziw dla swego pana.

Zły starzec przyglądał mu się jednak podejrzliwie.

– Docierają do mnie jakieś nieprzyjemne wibracje – powiedział groźnie.

– Zaskoczyłeś mnie, panie, swoją niezwykłą siłą – podlizywał się Targenor. Czuł się jak szczur. – Muszę też przyznać, że się przestraszyłem. Zląkłem się o siebie. Na myśl o tym, co by się stało, gdybyś, panie, nie był zadowolony z mojej służby.

– Musisz się starać, żebym był – mruknął tamten i odwrócił się do Targenora plecami.

Zwykły śmiertelnik nigdy by nie wytrzymał uporczywego wzroku Tengela Złego. Targenor jednak to nie byle kto. Był przecież podwójnym krewnym tego okropnego starca. Nie wiedział o tym, to prawda, nawet by mu do głowy nie przyszło, że wędruje oto ze swoim własnym ojcem. I tak musiało być. Gdyby wiedział, z pewnością z wszelką cenę szukałby śmierci.

Zdawał sobie natomiast sprawę, że ma dość sił, by przechytrzyć Tengela Złego. W każdym razie przez jakiś czas. Dłużej by sobie z tym nie poradził, a zatem swoje plany musiał zrealizować jak najprędzej.

Ruszyli w dalszą drogę.

– No to jak, znalazłeś dla mnie miejsce do odpoczynku?

– Przepytywałem tu i tam – odparł Targenor. – Tutaj w okolicy nic takiego nie ma, ale wczoraj spotkałem domokrążcę, który wracał z Wenecji. Bardzo zachwalał jakieś niebywale głębokie jaskinie, które dopiero co odkryto koło Adelsbergu.

– Gdzie to jest? – spytał Tengel Zły ostro.

– Ja też o to pytałem. Wygląda na to, że dość daleko stąd. Na południu. Gdzieś w pobliżu państwa osmańskiego.

– Nie obchodzi mnie żadne państwo ani w ogóle żadne sąsiedztwo – warknął Tengel. – Jazda naprzód i jak najszybciej znajdź tę grotę! Nie chcę marnować czasu na szukanie. Wszystko ma być gotowe, kiedy przyjdę.

– Oczywiście, panie. Tak będzie – rzekł Targenor posłusznie. Nigdy nie mieli najmniejszych kłopotów, żeby się spotkać po rozłące. Obaj posiadali wielkie zdolności telepatyczne.

Akurat teraz było to dla Targenora niebezpieczne. Musiał postępować niebywale ostrożnie, własne myśli mogły go w każdej chwili zdradzić. Starał się otaczać swój mózg czymś w rodzaju mgły, żeby jego przebiegły towarzysz nie spostrzegł, czym się młody człowiek zajmuje, a już zwłaszcza że przeszedł na drugą stronę.

Tengel Zły chciał jakiś czas przeczekać w okolicach Hameln w nadziei, że może uda mu się spotkać Szczurołapa. Skoro Targenorowi się udało, to tym bardziej jemu, rozważał w skrytości ducha.

A chciał go spotkać dlatego, że Szczurołap jest nieśmiertelny, a poza tym mimo wszystko czuł się trochę nieswojo w towarzystwie Targenora. Nie był do końca przekonany, czy może mu zaufać. Od czasu do czasu ogarniały go nawet dość poważne wątpliwości…

Chociaż twarz Targenora była czysta i niewinna, zaś jego słowa przyjemnie łechtały dumę Tengela. Jak wiele innych złych istot, Tengel był łasy na pochlebstwa i w tej dziedzinie z trudem odróżniał prawdę od kłamstwa. Zawsze więc w końcu dochodził do wniosku, że Targenor jest mu podporządkowany i szczerze pragnie służyć mistrzowi.

Co to więc takiego niepokoi Tengela od czasu do czasu?

Trudno, musiał przecież mieć kogoś, kto mu we właściwym momencie zagra na flecie i obudzi z drzemki. Gdyby zaś Targenor zdradził lub nie dożył tego czasu, odpowiednim zastępcą będzie Szczurołap. Człowiek, można powiedzieć, z tej samej gliny, co Tengel Zły, w dodatku nieśmiertelny.

Tak, to naprawdę odpowiedni kandydat!

Tengel Zły zatem został, by szukać możliwości spotkania ze Szczurołapem z Hameln.

Targenor wyruszył na południe bardzo zadowolony, że nie musi znosić towarzystwa ponurego przodka.

Krajobraz, który go otaczał, był niewiarygodnie piękny, a ludzie odnosili się z sympatią do młodzieńca w mnisich szatach. Bawaria witała go niewielkimi, bardzo zadbanymi wioskami w otoczeniu pożółkłych łąk pełnych wspaniałych maków. Minął Salzburg z pięknym zamkiem Hohensalzburg, górującym nad miastem, przeprawił się przez wysoko położone przełęcze w Austrii, przeszedł przez mierzące w niebo zębatymi szczytami Dolomity i dotarł na koniec do kraju niedaleko wybrzeży błękitnego Adriatyku.

Był poważnie zmęczony podróżą.

Zdołał jednak odnaleźć jaskinie koło Adelsbergu, które nie zostały jeszcze bliżej zbadane. Był rok 1294, nikt nie wiedział, jak ogromne przestrzenie zajmują tereny jaskiniowe.

Wiadomo było jednak, że są wystarczająco głębokie jak na potrzeby, dla których Targenor ich szukał. Kiedy wszyscy ludzie w pobliskiej osadzie i w ogóle w całej Europie obchodzili Boże Narodzenie, a śnieg pokrywał dachy domów i kościołów, Targenor znalazł odległy, nikomu nie znany korytarz.

W głębokiej niszy pod górą znajdowało się coś na kształt celi. I właśnie do tego miejsca wezwał Tengela Złego.

Ten szedł do niego przez rozległe obszary świętego cesarstwa niemieckiego, po drodze zniszczył kompletnie małą, położoną w górach wioskę Salzbach, bowiem irytował go dźwięk dzwonów, ale bardziej jeszcze ze złości, bo Szczurołap z Hameln go zawiódł. Nie miał już czasu, żeby dłużej na tego gada czekać. Gnał więc przed siebie z żądzą mordu w oczach, śmiertelnie nienawidził wszystkich głupich ludzi wypełniających kościoły, rozmodlonych do swego idiotycznie miłego, pozbawionego choćby odrobiny wojowniczości i męstwa Boga.

W dzień Nowego Roku 1295 dotarł do jaskiń niedaleko Adelsbergu, gdzie czekał na niego Targenor.

Weszli do środka, a Targenor miał nadzieję, że tamten nie zauważy kropel zimnego potu na jego czole. Tak blisko celu… Nie wolno teraz niczego zepsuć! Cała przyszłość świata zależała od tego, czy Targenor zdoła oszukać Tengela Złego. Jeszcze tylko trochę…

– Jesteś jakiś zdenerwowany – zauważył zły starzec.

– No bo nieczęsto dokonuje się takiej sztuki jak ta – uśmiechnął się Targenor. – Tak bardzo bym chciał zagrać jak należy.

I rzeczywiście chciał, choć niedokładnie z tego samego powodu co Tengel Zły.

– Masz flet? Nie zgubiłeś go przypadkiem po drodze?

– Oto on! – rzekł Targenor, pokazując instrument.

– A flet, który mnie obudzi?

Ten również został pokazany. Absolutnie bezwartościowy kawałek drewna, który oboje z Didą obrabiali nocami z takim zapałem.

Tengel Zły przyjrzał mu się i z uznaniem skinął głową.

– Mhm – mruknął. Po czym pospiesznie się odwrócił.

Widocznie Dida zapamiętała wszystko do najdrobniejszych szczegółów, jeśli chodzi o tamten stary flet, który Jolin przed wieloma laty wyniósł z Doliny. Dużo należy też chyba zawdzięczać panującym w grocie ciemnościom.

Turystów jeszcze w tamtych czasach nie znano, dlatego też szlak był nie przetarty i trudno było posuwać się naprzód. Dwaj przedstawiciele Ludzi Lodu brnęli jednak zdecydowanie wąskimi korytarzami, aż w końcu stanęli nad głęboką jamą, którą Targenor zawczasu wypatrzył. Teraz trzymał w ręku pochodnię, która rzucała tajemnicze światło na kamienne ściany wokół.

– Znakomicie – rzekł Tengel Zły i jego skrzekliwy głos odbił się echem od skał. – Tam na dole będę mógł odpoczywać przez nikogo nie niepokojony. Ale jak ty zamierzasz stamtąd wyjść, kiedy będzie po wszystkim?

– Myślałem, że będę grał stojąc tutaj, na górze.

– No dobrze, zgadzam się – powiedział Tengel Zły.

Tylko nie okaż tej ulgi, jaka cię ogarnęła! Zachowaj spokój! Bądź chłodny i przymilny! Za chwilę to się skończy!

– Jak długo mam czekać, zanim was obudzę, panie?

Tengel Zły rzucił mu przenikliwe spojrzenie.

– Dopóki czas się nie dopełni. Dopóki Kościół nie zacznie się sypać w gruzy. To nie potrwa długo. Tego rodzaju religijne pomysły trwają zazwyczaj jakiś czas, a potem wygasają. Jedynie zło jest trwałe. Zło jest jedyną prawdziwą siłą.

Nagle potworny starzec podszedł tuż do Targenora, podniósł mu prawie do oczu swoje okropne, powyginane ręce ze szponami zamiast paznokci i objął ciasno szyję swego młodego towarzysza. Tamten całą silą woli nakazał sobie spokój, ale mało brakowało, a byłby odepchnął paskudę.

Tengel Zły długo trzymał ręce na jego szyi. Nie zaciskał, po prostu pozwolił im spoczywać. Bliskość koszmarnej gęby była dla Targenora trudna do zniesienia, najstraszniejsze przeżycie, jakiego kiedykolwiek doświadczył, tym bardziej że jednocześnie musiał udawać, musiał być przymilny.

Czuł, że jego ciało przenika jakiś dziwny, zimny strumień. Trzeba było całej siły woli, żeby wytrwać, wydawało mu się, że lada chwila straci przytomność, ale nie załamał się, czerpał siły z narastającego w nim nieustannie gniewu.

W końcu tamten opuścił ręce.

– No tak! – zaskrzeczał. – Teraz jestem pewien.

– Czego, panie? – zapytał Targenor zdławionym głosem. Ledwie go było słychać.

– Teraz jestem pewien, że będziesz w stanie mnie obudzić – powiedział tamten. – Chcę przespać jakieś pół wieku, to wystarczy. Gdybyś jednak zmarł i nie doczekał odpowiedniej chwili, to mnie i tak nic złego nie grozi, twój duch bowiem otrzymał ode mnie nieśmiertelność. Ciało nie, ale ono jest bez znaczenia. Duch natomiast będzie bez wytchnienia wędrował po świecie, aż nadejdzie moment, kiedy mnie obudzi.

Nie, nie, krzyczało wszystko w duszy Targenora, ale jego usta się uśmiechały, gdy mówił:

– To brzmi naprawdę wspaniale.

Będziesz teraz silniejszy od śmierci – powiedział Tengel Zły. – Twoja moc będzie niemal nieograniczona. Pozostaniesz, oczywiście, moim poddanym, lecz twoja moc będzie nie do opisania. Ciesz się! A teraz… wypełnij swój obowiązek!

Tengel wskoczył do głębokiej jamy. Grota powstała w wyniku naturalnych ruchów skały, pod jedną ze ścian znajdowało się coś na kształt szerokiej ławy lub łoża. Gładka równa powierzchnia, można się było na tym wygodnie ułożyć.

Jestem gotów – oświadczył w końcu swemu pomocnikowi.

Targenor wyjął mały flet Szczurołapa, a gdy przyłożył go do warg, pieczarę wypełniły dziwne, dźwięczne tony.

Jego zły przodek zamknął oczy. Targenor widział, jak oddech tamtego staje się coraz spokojniejszy, coraz bardziej miarowy, aż w końcu całkiem ustał. Wtedy on przestał grać i opuścił rękę trzymającą flet.

– No – powiedział z zaciętością i całym gniewem, który do tej pory musiał powstrzymywać. Echo odbijało od ścian jego przesycone nienawiścią słowa. – No, nareszcie śpisz, ty najohydniejszy potworze, jakiego ziemia kiedykolwiek nosiła! Ale Szczurołap nie chciał się z tobą spotkać, bo on dobrze wie, z jakiej gliny zostałeś ulepiony. To on zdjął ze mnie czary i uwolnił mnie od poddaństwa, od tej upokarzającej zależności od ciebie. Oboje z moją nieszczęsną matką zdołaliśmy cię przechytrzyć. Bo, widzisz, ten drugi flet, który mam, jest fałszywy, podrobiony. Nie ma w nim żadnej czarodziejskiej mocy, a już na pewno nie byłby w stanie obudzić cię ze snu, ty potworze. Twój własny flet opuścił Dolinę Ludzi Lodu już dawno temu. Zabrał go głupi Jolin, chociaż sam o tym nie wiedział. Bo twój wnuk, Krestiern, ukrył flet w rogach jaka, a Jolin ukradł rogi. Teraz flet jest tak dobrze schowany, że możesz go uważać za stracony. A więc nic, żadna siła na świecie nie jest w stanie przywrócić cię do życia. Śpij sobie! Śpij wiele tysięcy lat! Życie na ziemi będzie się mogło rozwijać spokojnie, bez twoich ponurych interwencji, i zapewniam cię, że nikt za tobą nie zatęskni!

Cudownie było wypowiedzieć takie słowa. Targenor przygotowywał się do powrotu.

Ale, jak się okazało, nie doceniał Tengela Złego.

Nieśmiertelny pogrążony był w drzemce. Nie poruszał się, nie był w stanie tego zrobić. Ale siła jego myśli nadal mogła działać.

Targenor poczuł jakby skondensowany strumień siły woli Tengela, przenikający go na wylot, który po chwili niczym wściekła fala cisnął nim o twardą ścianę korytarza. Była w tym tak potworna nienawiść, że ktoś ważył się zlekceważyć i oszukać pana wszelkiego zła, że Targenor na moment stracił świadomość. Gdy doszedł do siebie, wstał i zataczając się, po omacku, ruszył ku wyjściu, a przynajmniej w kierunku, gdzie, jak myślał, wyjście się znajduje. Wydawało mu się że to bardzo daleko, czuł nieznośny ból w piersiach, miał kłopoty z oddychaniem.

W końcu poczuł na twarzy strumień świeżego powietrza i na czworakach zdołał się doczołgać do otworu prowadzącego na zewnątrz.

Był oślepiony, lecz teraz, w nocy, nie miało to znaczenia. Nie słyszał też nic, wszystkie jego zmysły zostały uszkodzone. Jedyne, co odczuwał, to ból, ból, który przepełniał jego ciało jak zdławiony krzyk.

Z jękiem wlókł się przed siebie, nie wiedział, dokąd się zwrócić, by dotrzeć do ludzi. Tutaj, w górach, trudno było o jakieś naturalne drogowskazy. Zrobił o jeden krok za dużo i… stoczył się na łeb, na szyję, ze stromego skalnego urwiska.

Nieprzytomny wpadł do górskiego potoku, a woda poniosła jego bezradne ciało dalej ku morzu.

I to był koniec ziemskiego życia Targenora.

– Nie! – zawołała Tova oślepiona łzami. – Nie! Nie możesz po prostu umrzeć, Targenorze! Ty, taki piękny i szlachetny!

Targenor spojrzał na nią ze smutnym uśmiechem.

– Kochana, mała Tovo, ja przecież zmarłem prawie siedemset lat temu. Ale dzięki ci za te wspaniałe słowa! Chodź, niech cię uściskam!

Zbiegł po schodkach z podium i przytulił do siebie Tovę, która w jego ramionach poczuła się bezpieczna, wolna od wszelkich zmartwień.

– Moja kochana, mała kuzyneczko – szepnął. – I ty, i ja dobrze wiemy, jak wiele znaczy czułość, prawda?

– O, Targenorze, to najpiękniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałam – rzekła zdławionym od łez głosem. Podczas opowiadania Targenora płakała niemal bez przerwy.

Kiedy Targenor wrócił na podium, podniósł się Marco.

– Pozwól, że pójdę za twoim przykładem, Targenosze, i również uściskam moją najlepszą na świecie przyjaciółkę – powiedział i przytulił do siebie Tovę tak mocno, że poczuła na policzku jego miękkie włosy.

– Zaraz umrę ze szczęścia – śmiała się skrępowana. – Ale sami widzicie, jaka jestem niemądra. Ja, największe brzydactwo na świecie, pozwalam sobie zawrócić w głowie dwóm najpiękniejszym mężczyznom, choć dobrze wiem, że obaj są całkowicie dla mnie niedostępni! Król Ludzi Lodu, który nie żyje od siedmiuset lat, i książę, spadkobierca władców Czarnych Sal! O mój Boże!

Wróciła na swoje miejsce, a Ellen podała jej chusteczkę do nosa.

Tula uśmiechała się z podium.

– Czy nie uważasz, że pozwalasz sobie zakochać się w nich właśnie dlatego, że są tacy niedostępni, Tovo?

– Tak, chyba tak.

– Sądzę zresztą, że nie ty jedna spośród zebranych tu dzisiaj kobiet chciałabyś żyć w czasach Targenora i dać mu odrobinkę szczęścia.

Po sali przeszedł szmer świadczący, że Tula się nie myli. Tova zaś roześmiała się, nieśmiało, ale z uczuciem ulgi.

– Och, moi kochani! – zawołała zwracając się do sali. – Kocham was bezgranicznie! Wszystkich! Także was, tajemniczych, ukrytych w mroku ostatnich rzędów! Należymy do siebie, prawda? Tworzymy wspólnotę! Jestem pewna, że po opowiadaniu Targenora i Didy nikt ze współczuciem ani sympatią nie pomyślał o Tengelu Złym.

Ze wszystkich stron sali zapewniano ją, że nic takiego nie miało miejsca.

Загрузка...