ROZDZIAŁ IX

Po długiej chwili milczenia wszyscy wstali z najwyższym szacunkiem.

Targenor miał u boku ogromny miecz o pięknie trawionej rękojeści.

Zaczął mówić i Vetle rozpoznał głęboki głos Wędrowca:

– Wielki jest mój smutek dzisiejszej nocy.

– Ale dlaczego? – wykrzyknął Vetle. – Czym się smucisz, mój opiekunie i przyjacielu?

Piękna, męska twarz zwróciła się ku niemu z prawdziwie królewską godnością. Jakież on ma fantastyczne oczy, pomyślał Vetle. Jak żółty płomień, z wielkimi czarnymi źrenicami.

– Wysłuchałem opowieści mojej matki. A nigdy przedtem nie wspomniała mi nawet słowem o tym, kim jest mój ojciec.

– To zrozumiałe – wtrąciła Mali. – O takich rzeczach trudno mówić, każdy się przed tym wzdraga.

– Chyba tak. Niemniej jednak mój smutek i wstyd trudno opisać.

– No, wstyd nie jest twój – stwierdził Heike. – Ani twojej matki.

Powoli zebrani zdołali się jakoś opanować. Wtedy do Targenora podszedł Marco i przywitali się jak równi sobie, całując się w oba policzki. W ten sam sposób Marco powitał również królewską matkę.

Shira podbiegła cichutko w swoich miękkich butach i powitała Targenora z szacunkiem, na wschodni sposób. Andre mruknął:

– Ty też idź, Natanielu! Naprawdę jest komu się pokłonić!

I nie ten, w końcu dość wątpliwy, królewski tytuł ich do tego skłaniał. To sam Targenor budził ich cześć. Jego wielka osobowość, fakt, że jest silnym i wspaniałym człowiekiem, sprawiał, że chylili przed nim czoła.

Więc to on opiekował się mną w Słowenii, myślał Heike. Nie sądziłem, że on jest taki. Taki młody, a jednocześnie wzbudzający taki szacunek.

Dida wycofała się tam, gdzie siedziała Tula. Zostawiła podium dla innych. I oto stanęli obok siebie wszyscy czworo, najwięksi wśród Ludzi Lodu:

Targenor, król Ludzi Lodu z pradawnych czasów.

Marco, książę Czarnych Sal.

Shira, pełna blasku przedstawicielka Taran-gaiczyków i jedna z trojga, którzy w dziejach świata zdołali dotrzeć do Źródeł Życia.

I wreszcie Nataniel, pięciokrotnie wybrany. Największa nadzieja Ludzi Lodu, potomek czarnych aniołów, Demonów Nocy i Demonów Burzy, siódmy syn siódmego syna.

Ale Targenor nie był jeszcze zadowolony.

– Chodź do nas, Tengelu Dobry, ty, który porwałeś ród do walki z dziedzictwem zła! Twoje miejsce jest tutaj! I twoje także, Sol, ideale wszystkich czarownic, ty, która towarzyszyłaś rodowi i wspierałaś go przez te wszystkie trudne lata! Twoje wrodzone zdolności są wprost bezgraniczne, podobnie jak nasza wdzięczność za to, że przeszłaś na stronę dobra. Bo pomyśl, co by to było, gdybyśmy cię mieli przeciwko sobie? – zakończył z uśmiechem.

Wezwani weszli na podium i stanęli obok tamtych czworga. Potężny Tengel Dobry i prześliczna Sol, delikatna niczym obłok. Rzeczywiście, tam było ich miejsce.

Teraz Tula zwróciła się ponownie do zebranych:

– Myślę, że tylko niewielu z was wie, iż oprócz tej szóstki jest ktoś jeszcze. Ktoś tak samo silny i potężny jak oni. – Uśmiechnęła się i dodała: – Ktoś, kogoście jeszcze dzisiejszej nocy nie widzieli.

Wszyscy spoglądali po sobie, nikt się jednak nie domyślał, o kim Tula mówi.

– Spokojnie, spokojnie – uśmiechała się gospodyni – dowiecie się, gdy tylko nadejdzie odpowiednia chwila.

Potem wszyscy opuścili podium, robiąc miejsce dla Targenora i jego matki.

Nikt na sali nie zastanawiał się już nad tym, że stoją przed nimi ludzie, którzy zmarli przed wieloma wiekami. To znaczy, jeśli chodzi o Didę, można się było tego domyślać. Była tak zwiewna jak mgiełka nad łąkami w letni poranek. Targenor jednak prezentował się bardzo realnie. Może tak długo wędrował po ziemi jako stróż Tengela Złego, że wyglądał jak żyjący człowiek? Natomiast fakt, że oni mogą się normalnie poruszać, że rozmawiają, śmieją się, nie dziwił nikogo. Jeśli przeżywali to wszystko we śnie, to był to sen wspaniały i nikt nie pragnął się obudzić, nawet Mari. Nawet ona zaakceptowała czarodziejski nastrój tej magicznej nocy.

Mały Gabriel siedział jak zauroczony i wpatrywał się w Targenora. Niewypowiedziany smutek i ból dławił go w gardle. Chciałby pokazać tego cudownego człowieka całemu światu, wiedział jednak, że nikt oprócz Ludzi Lodu nie jest w stanie go zobaczyć.

I to wydawało mu się skrajnie niesprawiedliwe. Bo iluż takich jak Targenor urodziło się kiedykolwiek na świecie? Ilu było takich jak Marco? Albo jak Shira?

Ten, którego nazywali Wędrowcem w Mroku, zaczął mówić.

– Z największym przerażeniem wysłuchałem opowiadania mojej matki. Wiedziałem wprawdzie, że jestem prawnukiem Tengela Złego, ale nawet by mi do głowy nie przyszło, że jestem też zarazem jego synem. Szczerze mówiąc, gdybym się o tym dowiedział, postąpiłbym tak samo jak matka: próbowałbym odebrać sobie życie. Teraz już za późno na takie gesty – rzekł ze smutnym uśmiechem. – Teraz pozostaje nam tylko jedno: unicestwić to straszne zło. Od dziś będzie też mną powodować żądza zemsty. Tego, co zrobił nam trojgu, a zwłaszcza mojej matce i siostrze, nie wybaczę mu nigdy! Za nic!

Nikt na sali nie miał nic do dodania, nikt też nie protestował.

Targenor rozpoczął sprawozdanie z tego krótkiego życia, jakie mu było dane:

– Było nam trojgu bardzo dobrze razem. Ale za drzwiami małego domku czaił się strach. Nietrudno sobie wyobrazić, jak się żyło w małej, zamkniętej dolinie razem z kimś takim. Och, widziałem wielu, którzy próbowali się z niej wydostać. Widziałem ich ciała spalone, wtopione w skałę, lub skute lodem, bo od czasu, kiedy Tengel Zły dotarł do Źródeł Zła, wszystkie żywioły znajdowały się w jego służbie. Mógł nakazać ogniowi, by spalił nieposłusznego śmiałka, zanim zdołał dojść do rozpadliny pomiędzy szczytami, przez którą później Tengel Dobry i Silje uciekli na zawsze. Mógł polecić lodowi, by otoczył zimną powłoką swoją ofiarę na postrach innym niepokornym. Umiał sprawić, że woda zalewała lodowy tunel prowadzący do świata albo ziemia zapadała im się pod stopami. Nikt, nikt nie mógł stamtąd wyjść! Ponadto istniało nieustanne zagrożenie z jego strony. Nigdy nie było wiadomo, co i kiedy wymyśli. A kiedy sprawy w Dolinie nie układały się według jego woli, wpadał we wściekłość. I wciąż na coś czekał…

Targenor zadumał się nad tamtymi sprawami. Wciąż jeszcze nie bardzo wiedział, co by to mogło być, uważał jednak, że jest to w jakiś sposób powiązane z faktem, że Tengel Zły po wyrzuceniu alrauny czekał jeszcze trzy lata, zanim wyszedł na pustkowie, by zakopać tam naczynie z wodą zła.

Daniel skorzystał z chwili przerwy, by zapytać:

– Później jednak żywioły zwróciły się przeciwko niemu, prawda? Tamtej nocy, kiedy stanęły przed domem Irovara, by pobłogosławić nowo narodzoną Shirę.

– To prawda – odparł Targenor. – W niej dostrzegły nadzieję na ratunek. Możliwość wyrwania się z jego władzy. Głównie duchy czterech żywiołów myślały jednak o Taran-gaiczykach. Ich bogowie obawiali się, że utracą nad nimi panowanie.

– Ale teraz żywioły i duchy Taran-gaiczyków są po naszej stronie, prawda?

– Być może. Za bardzo bym jednak na to nie liczył. Nie wiemy, do jakiego stopnia znajdują się one pod wpływami Tengela Złego.

– Rozumiem. Przepraszam, że ci przerwałem!

– To bardzo ważna uwaga – uśmiechnął się Targenor i poczekał jeszcze chwilę, zanim znowu podjął wątek. – W tamtych czasach znaliśmy go jako Tang-hila. Dopiero później pojawił się pewien człowiek z Telemarku, który uciekł w góry przed sprawiedliwością. Powiedział on, że Tang-hil powinien się w Norwegii nazywać Tengel, i wyjaśnił, że to dość popularne imię w jego rodzinnych stronach, czyli w Telemarku, i że oznacza ono mniej więcej tyle co hovding, naczelnik, wódz. Tang-hilowi bardzo się to spodobało, więc przemianował się na Tengela.

– A co znaczy Tang-hil? – spytała Karine.

– Dokładnie można to przetłumaczyć jako: „Pod czarnym słońcem” – wyjaśnił Targenor. – A jak słyszeliście, on został poczęty dzięki nadzwyczajnej koncentracji czarnej magii.

– Biedne dziecko – mruknęła Benedikte.

Nataniel posłał jej uważne spojrzenie.

Targenor mówił dalej:

– Nie będę wam opowiadał o nieludzkich cierpieniach, jakie w tych czasach były udziałem mieszkańców Doliny, a przejdę od razu do mojej młodości. Tylko że…

Wyraźnie się wahał i po chwili podeszła do niego Dida. Szeptali coś do siebie, uśmiechali się, po czym głos zabrała Dida:

– Mój syn nie bardzo chce mówić o sobie, dopóki nie dojdziemy do pewnego okresu w jego życiu. Pozwólcie zatem, że o młodości Targenora opowiem ja. – Zastanawiała się przez chwilę, jakby nie wiedziała, od czego zacząć, w końcu powiedziała: – Bardzo wcześnie stało się jasne, że Targenor został stworzony do czegoś wielkiego. W miarę jak dorastał, coraz częściej mieszkańcy Doliny przychodzili do niego po radę i pomoc, przeważnie w obronie przed Tengelem Złym. Pomoc musiała być oczywiście udzielana w największej tajemnicy, nie wolno było wymieniać niebezpiecznych imion czy miejsc, należało je opisywać. Wszyscy wiedzieli bowiem, że gdyby Tengel Zły odkrył, czym się Targenor zajmuje, oznaczałoby to z pewnością koniec dla chłopca, a wraz z nim również dla wielu innych. Mój syn, co wielu stwierdzało ponad wszelką wątpliwość, miał uzdrawiające ręce i mógł dokonywać rzeczy, które normalni ludzie uważali za cud. Ponadto już jako młody chłopiec posiadał ogromny autorytet.

Wielu zebranych kiwało głowami. Oczywiście, teraz rzucało się to w oczy. Wszyscy żywili wielki szacunek i poważanie dla tego przystojnego mężczyzny u boku Didy.

– W największym sekrecie Targenor został wybrany na naczelnika osady, a kiedy się to stało, miał zaledwie osiemnaście lat. Wszyscy pokładali w nim wielkie nadzieje. Jeśli ktoś mógł ich uwolnić od tego śmiertelnego strachu, w którym żyli, to tylko on.

Podczas gdy Dida opowiadała, Targenor stał pogrążony w myślach, wspominał czasy, kiedy żył na tym świecie.

Znowu widział swoją rodzinną okolicę. To miejsce, które opuścił chętnie i którego nigdy potem nie odwiedził. Nawet już jako istota duchowa nie był w stanie wrócić tam choćby na chwilę.

A teraz widział Dolinę jak na dłoni.

Strumień na tyłach ich maleńkiego domu, trawę taką zieloną w lecie, tak pełną kwiatów w latach, gdy w dolinie nie mieli bydła. Były to lata po ciężkich, głodowych zimach, kiedy wszystkie zwierzęta zostały zabite. Jaki piękny bywał wówczas strumień! Jakby natura chciała im wynagrodzić cierpienia i zastąpić inwentarz, którego nie mieli.

Widział dzieci mieszkające w sąsiedztwie. Jak przychodziły do niego, żeby im pomógł robić wierzbowe fujarki albo z poocieranymi kolanami, które piekły, czy też wtedy, gdy dostały w domu lanie. Płaczące dzieci, nieszczęśliwe dzieci, zachwycone dzieci…

On sam dorastał, a inne dzieci wciąż przychodziły ze swoimi małymi i wielkimi zmartwieniami, młodzi chłopcy i dziewczęta prosili o rady w sprawach miłości, dorośli chcieli, by błogosławił plony lub leczył chore bydło.

Ale wszyscy przychodzili w tajemnicy. Nikt głośno nawet nie wspominał, że on, Targenor, ma jakieś nadzwyczajne zdolności. Targenor był ich pociechą, ich przyszłością.

„Zabij go”, szeptali mężczyźni, gdy stawał się dorosły. „Zniszcz go! Ty to potrafisz!”

Targenor wiedział jednak, że nie potrafi.

Gdy Dida opowiadała to wszystko zasłuchanej rodzinie, Targenor ponownie widział zarysy gór na tle wieczornego nieba. Widział wszystko, co miękkie i łagodne w Dolinie, widział kępy górskich brzóz przypominające małe zielone zagajniki, słyszał delikatny plusk wody przy brzegu, słyszał, jak krople deszczu z szumem padają na jałowcowe zarośla, czuł ukłucia igieł, kiedy się człowiek przedziera przez gęste krzaki, widział gwałtowny przepych barw jesieni.

Nagle uwagę jego zwróciło to, co mówiła Dida.

– Tengela Złego widywaliśmy bardzo rzadko. Myślę, że Targenor w ogóle nigdy go nie spotkał.

– Mylisz się! – przerwał jej syn. – Pewnego dnia spotkałem go na jeziorze. On miał niewielką łódkę, której na ogół używał aktualny niewolnik. Tengel zbliżył się do mnie, wiosłując energicznie. Był sam, zatrzymał się burta w burtę przy mojej łódce. Mogłem mieć wtedy jakieś siedemnaście lat. Jego widok z tak bliska był straszny, pamiętam, że z wrażenia dostałem mdłości.

Dida kiwała głową przygnębiona. O, tak, ona dobrze znała to uczucie!

– Czego on od ciebie chciał? – spytała przestraszona.

– ”Jesteś wybrany”, wysyczał w moim kierunku. „Kiedy nadejdzie właściwy czas, zastaniesz moim niewolnikiem. Będziesz mi potrzebny”. – Targenor mówił dalej, zwracając się teraz do sali: – Wciągnąłem głęboko powietrze, żeby mu wygarnąć, co myślę o nim i o jego rozkazie, ale zaraz przypomniałem sobie o matce i o Tuli, więc zacisnąłem zęby i nie powiedziałem nic. Nie mogłem ściągać jego zemsty na moją matkę i siostrę. Zacząłem wiosłować ile sił i szybko oddaliłem się do brzegu. On też się już więcej mną nie zajmował. No a potem, potem również widywałem go wielokrotnie. Widziałem te jego przenikliwe oczka, wpatrzone we mnie. Złe, pełne nienawiści, badawcze. Zastanawiałem się często, czego Tengel Zły może ode mnie chcieć. I czego mógłby chcieć od mojej ukochanej siostry-bliźniaczki? Ów zły człowiek szczególnie natrętnie śledził nas oboje, wiedziałem o tym od dawna. No i te wieczne pytania, nie dające mi spokoju: Dlaczego on tak długo siedzi w tym odciętym od świata, ponurym miejscu? Nikt nie był w stanie tego zrozumieć!

Targenor cofnął się o kilka kroków i oddał głos matce. W myślach potwierdzał wszystko, co mówiła.

Tengel Zły był zirytowany, inni mieszkańcy Doliny odczuwali to na własnej skórze często i boleśnie. Pod osłoną mroku przychodzili zapłakani do domu Didy, by „pogadać z chłopcem”, jak się wyrażali. Targenor starał się ich pocieszać najlepiej jak umiał i pomagał im zapomnieć o krzywdach. Ale czy coś jest w stanie ukoić ból po śmierci dziecka albo gdy ktoś bliski stracił zmysły? Tengel Zły wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najdotkliwiej.

Ów niezwykły korzeń Tuli wniósł do ich domu szczęście. Targenor coraz bardziej podejrzewał, że to amulet o bardzo wielkim znaczeniu. Tengel Zły bowiem spoglądał teraz ukradkiem, z niekłamaną nienawiścią na nieustanny ruch wokół ich domu. Któryś z gospodarzy spotkał go pewnego wieczora, szary cień ślizgał się po ścieżce, lecz cała uwaga pokraki skupiona była na domku Didy, więc chłop zdążył się ukryć. Po chwili Tengel Zły zawrócił, ale był taki wściekły, że aż się wokół niego unosił obłok śmierdzącego pyłu.

Chłop wyczuwał wściekłość i rozczarowanie. Wszystko to miało miejsce zaledwie w tydzień po tym, jak Tiili znalazła nad wodą alraunę.

Po tych wydarzeniach Tengel Zły zostawił ich w spokoju. Zakopał się w swoim domu, obrażony na cały świat, jak powiedział jego nowy niewolnik. To był ów przestępca, który uciekł przed prawem z Telemarku, on właśnie przekazał taką uwagę w pewien deszczowy wieczór jednemu z sąsiadów. Pogłoski na ten temat rozeszły się po osadzie, telemarczyk jednak zmarł wkrótce potem.

Dida opowiedziała o osiemnastych urodzinach bliźniaków, a myśli Targenora powróciły do tamtych wydarzeń.

Chyba wszyscy mieszkańcy osady przyszli w ten jesienny wieczór do ich małego domku. Dida zapraszała gości serdecznie, wzruszona. Częstowała ich, czym mogła, chociaż nie było tego zbyt wiele. Dida nigdy nie skąpiła jedzenia.

Ludzie przynieśli prezent dla Tuli, ale tak naprawdę to przyszli do Targenora.

– Wiesz, Dida – powiedział wytypowany chłop. – Zrobiliśmy coś dla twojego syna.

I wydobył z węzełka, który trzymał w ręce, żelazną koronę.

– Kowal ją wykuł, Targenorze. Z żelaza, które zebraliśmy po domach, my wszyscy, których tu widzisz. Nie jest może ona specjalnie piękna ani bogata, lecz traktujemy ją jak symbol. Przyjmij ją właśnie jako symbol!

Dał Targenorowi znak, by uklęknął.

– Targenorze, ninies5zym koronujemy cię na naszego króla! Twoje królestwo nie jest zbyt wielkie, wszystkich swoich poddanych widzisz tu przed sobą. My jednak pokładamy w tobie wielką nadzieję, wielkie zaufanie i przyrzekamy wypełnić każdy twój rozkaz.

Targenor rozumiał, że ludzie muszą mieć jakieś oparcie, coś w rodzaju przeciwwagi dla mocy Tengela Złego. Dlatego przyjął koronę, a kiedy kącikiem oka spojrzał na alraunę spoczywającą w lalczynym łóżeczku, doznał uczucia, że ona akceptuje jego koronację.

Targenor, pierwszy i jedyny król Ludzi Lodu…

I potem rzeczywiście starał się być dla nich opiekunem, a wszyscy mówili, że rządzi rozumnie, z troską o ludzi. Chodziło tylko o to, by Tengel Zły o niczym się nie dowiedział.

Wkrótce potem nadszedł ten straszny dzień, kiedy jakieś bezmyślne dziecko zabrało „lalkę” Tuli, alraunę.

Jeszcze teraz wspomnienie tamtych wydarzeń sprawiało taki ból, że Targenor jęknął.

Tego dnia bliźnięta kończyły dziewiętnaście lat.

Tuli wyszła, by odebrać lalkę – i przepadła na zawsze.

Tengel Zły również zniknął. Na cały miesiąc.

Och, jakże długo Targenor szukał siostry! Dzień po dniu, a także nocami. Wciąż nad Doliną unosiły się wołania: Tiili! Tiili!

Ale odpowiadały na nie tylko kruki.

Ostatecznie wszyscy doszli do wniosku, że dziewczyna musiała przedostać się przez góry. Podejrzewali, że Tengel Zły ją gonił, żeby się zemścić na rodzinie za wszystko, co przeciwko niemu robili, że ludzie tak ich lubili, za ich siłę i upór. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Tiili zdołała uciec i jakoś sobie daje radę.

To było to ostatnie źdźbło, którego się trzymali w swojej rozpaczy.

Potem Tengel wrócił, a jego paskudna gęba jaśniała budzącym grozę triumfem. Nie było sensu pytać go o Tiili. Zresztą z nim w ogóle nie rozmawiano.

Alrauna…

Targenor poszedł jeszcze tego samego wieczora, gdy Tiili zniknęła, do domu dzieci i zdołał uratować korzeń przed spaleniem. Zabrał go ze sobą do domu, ale nie był w stanie ułożyć jak Tiili „lalki” w łóżeczku. Wszystko, co przypominało Tiili, sprawiało taki ból, że Targenor bliski był utraty świadomości. Odszukał więc tamten stary rzemień, na którym dawniej alrauna była przywiązana, i ostrożnie zawiesił korzeń na szyi.

– Mamo – powiedział bez tchu. – Spójrz, jak ładnie alrauna ułożyła się na mojej piersi. Jakby odpoczywała!

Jeszcze dzisiaj czuł jej przyjemny dotyk na skórze.

– Uważam, że ona teraz jest twoja, Targenorze – powiedziała któregoś dnia Dida. – W każdym razie dopóty, dopóki Tiili nie wróci.

Tiili jednak nie wróciła.

Ich żal, rozpacz i bezradność były bezgraniczne.

Któregoś dnia Targenor wyszedł samotnie z domu, musiał nazbierać jałowcowych jagód do leczniczych naparów. Jak zwykle rozglądał się, czy gdzieś nie dostrzeże Tiili. Jak zwykłe bez skutku.

Już o zmroku wracał do osady, ale nie widział jeszcze zabudowań, dzieliły go od nich spore wzniesienia.

Nagle na ścieżce pojawiła się jakaś ciemna, niewysoka postać, jak przestroga z nieznanego, pozaziemskiego świata. Targenor przystanął. Było oczywiste, że tamta postać czeka na niego.

Serce zaczęło mu bić mocno ze strachu, ale poszedł dalej.

Tengel Zły miał wciąż na twarzy ten ohydny wyraz triumfu, oczy mu błyszczały.

– Czas się dopełnił – rzekł piskliwie.

Targenor zatrzymał się znowu.

– Jaki czas? – zapytał ostro.

Brudnożółte oczka naprzeciwko niego lśniły fanatycznie.

– Dopełnił się mój czas, żeby…

Podszedł bliżej do Targenora, lecz nagle stanął jak porażony i nie ruszał się przez dłuższą chwilę. Wytrzeszczył oczy, rozdziawił gębę i naraz przejmujący ryk wściekłości przeszył powietrze. Po czym mała, obrzydliwa postać odwróciła się na pięcie i pognała z powrotem w stronę domów. Właściwie to Tengel nie biegł, lecz zdawał się płynąć w powietrzu, ledwie dotykając ziemi.

Targenor w najwyższym zdumieniu patrzył w ślad za nim.

Czy to królewska korona? Nie, zostawiłem ją przecież w domu, myślał oszołomiony. A poza tym czy on wie, że zostałem ukoronowany? Domyśla się, że jestem jego najbardziej zagorzałym przeciwnikiem?

Tak chyba musi być. Gdy Targenor wrócił do domu, opowiedział o tym, co się stało, matce, a teraz ona opowiada o tym zebranym w Górze Demonów krewnym.

Od tamtego spotkania na ścieżce Targenor czuł się nieustannie obserwowany. Tengel Zły i jego niewolnik działali z ukrycia, lecz ani na chwilę nie spuszczali go z oka.

Lata mijały. Ludzie w Dolinie coraz bardziej skupiali się wokół Targenora. Tengel Zły szalał z nienawiści, ale z jakiegoś powodu trzymał się z daleka.

Wiele się w tych latach wydarzyło w ich małej, przemarzniętej górskiej dolinie. Wnuczka Krestierna stała się dorosłą dziewczyną. Była obciążona dziedzictwem zła, a w swoim pokoleniu była jedyną z Ludzi Lodu i lepiej, jeśli się nie musiało mieć z nią do czynienia. Wszyscy się jej bali, ona zaś bardzo chętnie załatwiała różne sprawy dla Tengela.

Wolno jej też było opuszczać od czasu do czasu dolinę i robić krótkie wycieczki w najbliższe okolice w charakterze szpiega Tengela. Zawsze jednak przynosiła mu stamtąd niewesołe wiadomości. Po drugiej stronie gór znajdował się smutny świat. Szalały zarazy, wszędzie panowała nędza, ludzie zapełniali kościoły, gdzie błagali Boga o miłosierdzie. Schorowany, przegniły i niewiarygodnie nędzny był ten świat. Największą władzę posiadał Kościół, on też rozporządzał bogactwami. Ludzie żyli w ciemnocie i strachu, a tacy, którzy przyszli na świat z odrobiną oleju w głowie, kończyli na ogół na stosie za herezję albo za czary czy z jakiegokolwiek innego powodu.

Władanie takim światem to żadna przyjemność.

Tengelowi Złemu nie podobały się te opowieści. Przede wszystkim nie podobał mu się Kościół. Sam w tych latach zaczął wyprawiać się od czasu do czasu na wędrówki po Trondelag. Przemierzał tę krainę pospiesznie, bez odpoczynku, jakby czegoś szukał. Z tego, co Dida i Targenor słyszeli, stanowił postrach dla mieszkańców górskich osad. Za każdym razem, zanim wyruszył w drogę, za pomocą magicznych zaklęć zamykał wyjście z Doliny, tak by nikt nie mógł uciec. Zresztą pod jego nieobecność straż trzymała jego młoda pomocnica, wnuczka Krestierna, imieniem Guro. Gdy jej pradziadek wracał, na ogół przez wiele dni szalał z wściekłości i wtedy mścił się na mieszkańcach Doliny.

To właśnie w tamtych latach w Trondelag powstała Ponura legenda i wtedy pojawiła się nazwa „Dolina Ludzi Lodu”. Mówiono, że aż się tam roi od wiedźm i czarowników!

Prawdę Powiedziawszy w tamtych latach była to gruba przesada. Ale legenda powstała i powtarzano ją potem przez wiele stuleci.

Guro, która nie była brzydka, postarała się o dwoje dzieci, każde z innym ojcem, jeden pochodził z Doliny, drugi spoza gór. Na razie dzieci były małe, mówiono jednak, że chłopiec jest obciążony.

W największej tajemnicy kilku mężczyzn spotykało się regularnie z Targenorem, swoim dobrowolnie wybranym wodzem, mimo że to on był wśród nich najmłodszy. Przygotowywali plany, jak wyprowadzić ludzi z okrutnej niewoli. Ustalono, że należy wykorzystać moment, kiedy Tengela Złego nie będzie, a na miejscu zostanie tylko w gruncie rzeczy niegroźna Guro. Problem stanowiły jedynie magiczne runy, za pomocą których Tengel zamykał wyjścia…

Dida i Targenor wiele na ten temat rozmawiali. Dida wiedziała, że syn posiada znacznie większe zdolności niż ona jeśli chodzi o sztuki magiczne, choć ona sama również wielokrotnie odczuwała coś jakby reminiscencje takich umiejętności, które musiały tkwić gdzieś w głębi jej duszy. Jakieś słowa, które przychodziły do niej w snach lub nad ranem, kiedy się jeszcze nie do końca rozbudziła. Czy Targenor miał podobne doświadczenia?

Owszem, miewał. Ostatnio widziała to wyraźnie.

Dida mówiła o tym z ożywieniem:

– Masz dużo większe zdolności niż ja! Spróbuj sobie przypomnieć!

Targenor długo się nie odzywał. W końcu powiedział:

– Mamo, przygotujmy wywar z liści i łodyg tojada dzióbatego. Znam również inne trujące rośliny, których nazw nigdy nie słyszałem. Pójdę ich nazbierać, a jutro w nocy znowu się spotkamy.

Byli przecież u siebie w domu, więc udało się wszystko przygotować.

Następnej nocy wywar był gotów, nad kociołkiem uniosła się para. Dida i Targenor siedzieli blisko pieca i wdychali silny aromat, który zresztą wypełniał całą izbę. Wkrótce poczuli się oszołomieni i straszliwie zmęczeni. Oboje kiwali się bezradnie na swoich stołkach, powoli wchodzili w trans.

Targenor zaczął śpiewać, po chwili Dida poszła za jego przykładem.

Co to za pieśń, żadne nie wiedziało, słowa bowiem były dla nich całkiem obce i niezrozumiałe. Czuli jednak, że przepełnia ich jakaś osobliwa siła, mieli wrażenie, że lada moment przekroczy wszelkie granice, rozerwie ich na strzępy. W przywidzeniu zdawało im się, że wypłynęli z domu i poszybowali w stronę lodowej bramy. Dostrzegli tajemnicze runy na lodzie i wiedzieli, co należy zrobić, żeby je unieszkodliwić. Potem wrócili do domu. Od początku oboje zdawali sobie sprawę z tego, że Targenor jest z nich dwojga silniejszy. Dida poleciła mu więc, by kontynuował eksperymenty w pojedynkę, przez cały czas jednak trzymała syna za rękę, by wzmocnić jego magiczne siły.

Duch Targenora wzniósł się ponad rozpadlinę pomiędzy szczytami gór. Znajdowała się tam stroma ściana z lodu i kamienia, niewidoczna dla innych. Pieśń, którą śpiewał, sprawiła, że mur się rozpadł.

Tą drogą zdołali później wyprowadzić dwie rodziny na zewnątrz. Doszły ich pogłoski, że Tengel Zły jest w drodze do domu z kolejnej wstrząsającej wędrówki po tamtej stronie gór. Wstrząsającej dla niego, bo wszystko, co tam zobaczył, było przygnębiające, i wstrząsającej dla ludzi, którzy po tamtej stronie gór stanęli na jego drodze.

Targenor nie mógł ryzykować, że uciekinierzy natkną się po wyjściu z Doliny na Tengela, dlatego wybrał tę niebezpieczną przeprawę górą przez lodowiec. Tą samą drogą w trzysta lat później Tengel Dobry wyprowadził swoją rodzinę.

Ale Targenor zdołał przekonać tylko dwie rodziny. Inni nie mogli się zdobyć na tyle odwagi. Bali się niebezpiecznej przeprawy, bali się zemsty Tengela Złego, bali się świata poza Doliną. Chcieli najpierw zobaczyć, jak uda się innym.

Może nie nadarzyć się druga taka okazja, przekonywał Targenor. Musimy wyjść wszyscy, i to natychmiast!

Nikt nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Obie rodziny śmiałków już teraz uważano za stracone.

Gdy Targenor stwierdził, że wielu nie przekona, poczuł się rozczarowany i zmartwiony. Oznaczało to bowiem, że on sam też nie może tego miejsca opuścić. Był przecież wodzem mieszkańców, ich królem. Musi zostać z większością. A wobec tego Dida również postanowiła zostać i była głucha na wszelkie prośby oraz tłumaczenia, że gdyby odeszła, będzie wolna od Tengela Złego do końca swoich dni.

Nic podobnego, odpowiadała, powinna pozostać u boku syna. A poza tym Tiili, nikt przecież nie wiedział, czy Tuli nie ma gdzieś tutaj, w Dolinie.

Tego dnia Targenor płakał.

Tengel Zły powrócił i odkrył, że dwie rodziny zniknęły. 2orientował się też, że jego runy przy obu bramach zostały zniszczone.

Był wściekły. Po prostu szalał ze złości. I oczywiście domyślał się, kto to zrobił. Ale nie zaatakował Didy ani Targenora.

Na razie ograniczył się do tego, że w każdym domu w dolinie umarł jeden człowiek. Szpiegująca dla niego Guro szepnęła mu, że Targenor od dłuższego czasu spotyka się z pewną dziewczyną. Tengel uderzył także w nią. Po trzech dniach dziewczyna opuściła ziemski padół.

Była pierwszą, nieśmiałą, młodzieńczą miłością Targenora. Dla obojga wszystko było takie nowe i nie znane, że sprawy nie wyszły poza rozmowy, na temat miłości nie padło jeszcze ani jedno słowo. Łączyło ich pełne ciepła wzajemne zainteresowanie i wzruszająca nadzieja.

Targenor musiał sobie uświadomić, jak bardzo jest bezradny, chciał zwrócić ludziom żelazną koronę, ten patetyczny symbol, jakim go obdarzyli. Oni jednak prosili go na wszystko, by ją zachował. Gdzież bowiem mieli szukać wsparcia i nadziei? Zresztą czuli się winni, że nie opuścili Doliny, kiedy nadarzała się okazja, że nie poszli za nim. Dopiero teraz zdawali sobie sprawę, że było to z ich strony tchórzostwo i głupota.

Niestety, miało na nich spaść jeszcze wiele ciosów. W pół roku później Guro wyprawiła się do Trondelag i wróciła z triumfalnymi wiadomościami, że rodzinom, które uciekły, nie powiodło się w obcym świecie. Byli na tyle nieostrożni, że opowiedzieli ludziom, skąd przybywają. Uczynili tak, by wzbudzić współczucie i sympatię, tymczasem wywołali przerażenie. Mieszkańcy Nidaros, dokąd się udali, przepędzili ich z miasta jak zadżumionych. Troje dorosłych zostało ukamienowanych, resztę oddano w ręce ludzi Kościoła, którzy spalili ich na stosie.

Tak wielka panowała ciemnota w Norwegii w roku Pańskim 1292.

Targenor był załamany. Wszystko brał na swoje barki. Odpowiedzialność za wszystkich uśmierconych w Dolinie, zwłaszcza za śmierć swojej młodej przyjaciółki, z którą odważył się rozmawiać, i odpowiedzialność za los tych, których namówił do ucieczki. Wszystko było jego winą. Nic nie pomogły tłumaczenia Didy, że przyczyną nieszczęść jest nie on, lecz ta straszna zakała rodu Ludzi Lodu, Tengel Zły.

Guro przyniosła ze świata jeszcze jedną nowinę.

Daleko na południu, w mieście o nazwie Hameln, wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Otóż miasto nawiedziła plaga szczurów, ale wkrótce potem przybył tam pewien niezwykły człowiek, który oświadczył, iż potrafi wytępić szkodniki i uwolnić od nich mieszkańców Hameln. Rajcy miejscy obiecali mu bardzo wysoką nagrodę, jeśli tego dokona.

I człowiek słowa dotrzymał. Grą na flecie zwabił do siebie wszystkie szczury tak, że szły za nim jak zahipnotyzowane, a on wywiódł je z miasta i poprowadził nad płynącą w pobliżu rzekę Wezerę, gdzie szczurzyska się potopiły.

Obiecanej nagrody jednak nie dostał. Żeby się za to zemścić na mieszkańcach miasta, taką samą grą na flecie zwabił do siebie wszystkie dzieci. Je również wyprowadził z miasta i zniknął wraz nimi we wnętrzu góry.

Wiadomo było nawet dokładnie, kiedy się to stało. Guro nie pamiętała dnia, wiedziała jednak, że było to latem roku 1284.

Tengel Zły był zafascynowany tą historią. Mężczyzna grający na zaczarowanym flecie! On sam utracił swój wspaniały flet, kiedy ów głupi Jolin ukradł pradawny skarb Ludzi Lodu przyniesiony ze Wschodu. Krestiern ukrył przecież flet w rogach jaka. Ale wtedy, gdy Tengel usłyszał po raz pierwszy opowieść o Szczurołapie z Hameln, nie wiedział jeszcze, że jego flet zaginął.

To właśnie historia o Szczurołapie natchnęła Tengela pomysłem, żeby na jakiś czas zapaść w drzemkę. I oto pewnego wieczora, gdy Dida wyszła po wodę, na podwórzu swojej zagrody natknęła się na groźną pokrakę.

Udawało jej się unikać spotkania z nim od tamtych upiornych wydarzeń dwadzieścia siedem lat temu. Teraz na jego widok wszystkie straszne wspomnienia stanęły jej przed oczyma. Chciała go wyminąć i uciec, on jednak paraliżował ją wzrokiem. Tym strasznym wzrokiem, któremu nie oparł się ani człowiek, ani zwierzę.

– Ty nędzna babo – zaczął swoim obrzydliwym głosem, do którego nikt nigdy nie zdołał się przyzwyczaić. – Teraz oddasz mi mego syna!

– On nie jest wasz – ostro powiedziała Dida. – On jest mój, i tylko mój!

– Nie gadaj byle czego! – parsknął, a zabrzmiało to jak syk jadowitego węża. – On został już dawno wybrany, będzie mi towarzyszył w mojej wędrówce po świecie, będzie mi torował drogę mieczem, który jutro rano znajdziecie na swoim progu. Ten miecz wyniosłem z Góry Czterech Wiatrów.

– Zawsze myślałam, że takiej nędznej gadzinie jak wy nie jest potrzebna żadna ochrona, żaden miecz – odrzekła Dida tak rozwścieczona, że nie liczyła się ze słowami.

– Bo też wcale tego nie potrzebuję – syknął znowu. – Ale jego wybrałem, musi się wyuczyć wielu rzeczy, będzie dla mnie załatwiał na świecie wszystkie sprawy.

– Na posyłki macie Guro! – ucięła Dida.

– Ona nie jest wystarczająco silna. A ja spłodziłem moje dzieci po to, by mi służyły, kiedy dorosną. Ty myślałaś, że dlaczego to zrobiłem? Może ogarnięty pożądaniem dla ciebie, co? Nie bądź śmieszna!

Dida poczuła mdłości. Ziemia ugięła się pod nią na wspomnienie tamtego wieczoru.

On jednak mówił, nie zważając na jej reakcję:

– Dziewczyna już wypełniła swój obowiązek.

Dida krzyknęła:

– Coście zrobili z moim Małym Kwiatkiem?

– Nie wrzeszcz! Oddaj mi chłopaka!

– Nigdy w życiu!

Tengel Zły był uparty. Wpatrując się w nią hipnotycznie, mówił:

– Jutro wieczorem ma przyjść do mojego domu. Nagi, świeżo wykąpany, sam. Jedyne, co może przy sobie mieć, to ten miecz, który rano znajdziecie na progu, a także mój flet, który jest przechowywany w spichlerzyku na moim podwórzu.

Dida miała ochotę zawołać, że fletu tam nie ma, ale zmieniła zamiar. Przyszła jej do głowy pewna myśl, chciała jednak wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji.

– Do czego potrzebny wam flet?

– To cię nie powinno obchodzić, kobieto!

– Obchodzi mnie wszystko, co dotyczy mojego syna.

– On jest dużo bardziej mój niż twój. To ja zdecydowałem, że się w ogóle narodzi, i ja wyznaczyłem mu życiowe zadanie.

– Ale do czego potrzebny wam flet? – powtórzyła Dida.

– Światem rządzi ten przeklęty Kościół. Dla mnie byłoby najlepiej, gdybym poczekał z przejęciem władzy, aż siła Kościoła się wyczerpie. Ale nudno jest tak tkwić w zamknięciu w tej przeklętej Dolinie. Dlatego postanowiłem ułożyć się na jakiś czas do snu i zaczekać, aż sytuacja na świecie się poprawi. Zniknie Kościół, znikną zarazy, nie będzie nędznych ludzi. To z pewnością nie długo nie potrwa.

– To właśnie flet ma was ukołysać do snu?

– Nie, taki flet dostanę od Szczurołapa z Hameln. Mój własny flet nie kołysze do snu, on ma moc budzenia do życia.

Wtedy Dida nie zastanawiała się więcej nad jego słowami, jej myśli koncentrowały się na sprawach Targenora i na tym, jak przechytrzyć nieśmiertelnego przodka.

Zaraz potem Tengel Zły opuścił jej podwórze.

W tym miejscu opowiadanie Didy przerwał Nataniel.

– Czy wówczas siła Tengela była niewystarczająca na pokonanie Kościoła? Dlaczego musiał czekać?

– Tengel Zły był bardzo silny – odpowiedziała Dida. – Trzeba jednak pamiętać, że Kościół w tamtych czasach był znacznie potężniejszy niż na przykład jakakolwiek dzisiejsza władza. Ja przypuszczam, że Tengel nie chciał tych wszystkich kłopotów, jakie walka z Kościołem musiałaby mu sprawić. On chciał mieć natychmiast wszystko, czego zapragnął, chciał władzę nad światem dostać bez oporu, dokładnie wtedy, kiedy postanowi po nią sięgnąć. Sądzę, że planował przespać nie więcej niż jakieś pięćdziesiąt do stu lat. Na pewno jednak nie wiem, to tylko przypuszczenia.

– Oczywiście, rozumiem.

Vetle skorzystał z okazji, że Dida już i tak przerwała swoje opowiadanie, żeby zapytać:

– A tamten pierwszy flet? Chciałbym dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Skąd się wziął? I czy jego istnienie nie świadczy, że Tengel Zły od samego początku planował przeczekać w uśpieniu jakiś czas i przygotowywał ten flet, którego dźwięk byłby w stanie go obudzić?

– Nie, nie sądzę. Nie wiem też, skąd się wziął jego flet ani jaką posiadał moc. Natomiast dzisiaj jest wśród nas ktoś, kto później da nam odpowiedź na tę zagadkę…

Jeszcze raz odwołanie do jakiejś nie znanej istoty, pomyślał Gabriel. Słyszał to już tyle razy! A chodzić musi bez wątpienia o piątego członka Najwyższej Rady. O kogoś równego Targenorowi, Shirze, Marcowi i Natanielowi, a prawdopodobnie stojącemu wyżej niż Sol i Tengel Dobry. Kogoś, kto na dodatek do wszystkiego zna jeszcze tajemnicę pierwszego fletu.

Kto to, na Boga, może być?

– Opowiadaj dalej – poprosił Heike Didę. – Chodziło więc o to, by Targenor towarzyszył Tengelowi Złemu do Hameln, czy tak? I potem twój syn miał się zatroszczyć, by paskudny staruch zasnął. Poszedł Targenor do niego następnego dnia?

– Nie, nie poszedł. Był dość silny na to, żeby odmówić wykonania rozkazu. Zostaliśmy za to okrutnie ukarani, nie chciałabym wdawać się teraz w szczegóły, bo wszystko trwało długo i było niewypowiedzianie bolesne, ale, choć to dziwne, Tengel Zły trzymał się od mojego ukochanego syna z daleka. Jakby go coś powstrzymywało, nie pozwalało mu działać. A tym czymś, co go powstrzymywało…

Dida z rozmarzonym wzrokiem pogrążyła się we wspomnieniach, cofnęła się do tamtych złych dni.

– Mój syn zatrzymał miecz, który znaleźliśmy rano na progu. To ten sam miecz, który ma teraz przy sobie. Wykuł go w pradawnych czasach jakiś nieznany artysta. Miecz posiada wielką moc, o czym Targenor przekonał się znacznie później. Wtedy, po odwiedzinach Tengela Złego, Targenor zachowywał się jak zawsze, nadal opiekował się mieszkańcami Lodowej Doliny, bowiem bardzo wysoko sobie cenił królewską godność, za co wszyscy go bardzo kochali. Aż w końcu… Pewnego pięknego, letniego dnia, gdy Targenor miał już dwadzieścia osiem lat, Tengel Zły zaatakował.

Wspaniała i pełna godności kobieta z praczasów musiała kilka razy głęboko wciągnąć powietrze. W jej oczach zabłysły łzy. Otarła je powoli i mówiła dalej:

– Do naszego domu przybiegła Guro. To bardzo niezwykłe wydarzenie, trzeba przyznać. Płakała rozpaczliwie i błagała nas o pomoc przeciwko Tengelowi Złemu, który, jak mówiła, odwrócił się od niej. Była już wtedy kobietą czterdziestoletnią, ale wciąż jeszcze wyglądała młodo i ładnie. Tengel Zły ukarał ją za jakieś nieposłuszeństwo. Zatopił w jeziorze jej rybackie sieci i cały sprzęt. I co ona teraz, samotna kobieta, ma począć, szlochała. Umrze z głodu. Sama nie umiała pływać, ale wiedziała, w którym dokładnie miejscu znajduje się ten sprzęt. Nikt inny w Dolinie nie zechce jej pomóc, bo wszyscy nienawidzą jej serdecznie. Targenor natomiast jest, mimo wszystko, jej krewnym. Czy on by nie mógł…

Targenor zawsze bardzo chętnie pomagał ludziom, tak było i teraz. Poszedł z Guro nad jezioro. Ja sama stałam na podwórzu i patrzyłam w ślad za nimi. Myślałam, jak to ładnie ze strony Targenora, że zajął się tą biedaczką, od której on sam zaznał jedynie przykrości.

Sweter i koszulę zdjął już w domu, alrauny też, oczywiście, nie chciał zamoczyć. Wysokie buty zmienił na lżejsze. Jakiż był przystojny, kiedy tak szedł pośród zarośli, wysoki, z nagim torsem, pięknie zbudowany, urodziwy.

Moja duma i radość, światło mego życia!

Nigdy jednak nie dotarł do brzegu jeziora.

Bo na dole czekał Tengel Zły. Guro pobiegła w swoją stronę, a ja słyszałam jej triumfalny, złośliwy chichot.

Wtedy stało się coś potwornego. Pędziłam co sił w nogach nad jezioro, ale w niczym nie mogłam już przeszkodzić. „Nareszcie! Nareszcie!” – wrzeszczał Tengel Zły. Wyciągał ręce w stronę Targenora i wykrzykiwał wysokim, strasznym głosem długie zaklęcia czy też magiczne formuły, nie wiem, co to było. Natomiast wokół mego ukochanego syna iskrzyło się coś jak rozpalona aura, na moment cała jego sylwetka zniknęła w oślepiającej bieli… A kiedy do nich dobiegłam, był kimś zupełnie innym.

Jego wola została podporządkowana woli Tengela Złego.

Dida wybuchnęła płaczem, Tula podbiegła do niej i pomogła jej usiąść na przypominającym tron fotelu.

Nikt na sali nie powiedział ani słowa. Wszyscy patrzyli na Targenora, który stał przed nimi wyprostowany, rosły i niezwykle urodziwy, lecz na jego szlachetnej twarzy malowała się rozpacz i ból.

Загрузка...