Tengel Zły był wściekły – jak zwykle.
– Do Otchłani? Czy kazałem ci wysłać tam pięć demonów płodności?
Nigdy nie jesteś zadowolony, przeklęty staruchu, pomyślał Lynx. Głośno zaś powiedział:
– Jestem mistrzem Wielkiej Otchłani, panie. Sam mnie do tego wyznaczyłeś. Moim zadaniem jest zapełnianie jej kłopotliwymi osobami i istotami. O niczym innym nigdy nie było mowy.
– Ale chyba sam także potrafisz myśleć? Demony są z natury złe, łatwo z nich zrobić niewolników. Chciałem, aby tych pięć zostało moimi sługami. Sprowadź je z powrotem!
– To niemożliwe, panie, droga do Wielkiej Otchłani wiedzie tylko w jedną stronę. Nie można stamtąd wrócić.
Tengel prychnął ze złością, ale musiał przyznać, że Lynx ma rację.
– No cóż, oni mają inne demony, które im zabiorę. Wtedy staną się po dwakroć niebezpieczniejsze dla moich wrogów, bo przecież dobrze ich znają. A cóż to znowu za przekleństwo, nie uda nam się przejść dalej?
Stali w pobliżu wejścia do Doliny, ale drogę zagrodził im niewidzialny mur. Tengel Zły definitywnie zrezygnował już z przebierania się w skórę Pera Olava Wingera. Tu, w górach, nie obchodziło go ani trochę, czy ludzie zobaczą, jak naprawdę wygląda. Postanowił już nigdy więcej nie pożyczać sobie cudzego ciała, okazało się obrzydliwie niewygodne.
Posłużyli się czarodziejskimi runami, których ja nie umiem złamać, pomyślał, ale głośno tego nie powiedział. Nie chciał pokazywać Lynxowi, że istnieje coś, z czym sobie nie radzi. Przecież znam wszystkie magiczne formuły, jakie istnieją na świecie, myślał. Kto, kto mógł ich tego nauczyć?
W głębi ducha znał odpowiedź. To na pewno on, ów nieznany, ten, który przez cały czas przeciwstawiał się jemu, Tan-ghilowi. Musiało to być dzieło owego nieznajomego.
Tengel Zły ponad godzinę usiłował znieść działanie czarodziejskich runów. Obmacywał niewidzialne ściany, wargi szeptały prastare formuły…
Nic jednak nie pomagało.
Oczywiście próbował się przedostać do Doliny myślą i to poszło bez trudu. Ale tym razem on sam, jego fizyczne ja, powinno tam wejść. Musiał ująć w ręce naczynie i napić się ciemnej wody.
No cóż, na razie nie było jeszcze niebezpieczeństwa. Przeciwko hordom jego sojuszników wysłannicy Ludzi Lodu nic nie będą mogli zdziałać.
Grupka stojąca u stóp wzgórza przerażona spoglądała w dół na równinę.
A mnie się wydawało, że było nas tak nieprawdopodobnie wiele w Górze Demonów – szepnęła Tova.
Byliśmy jakby niepokonani. Nigdy w życiu bym wtedy o tym nie pomyślała!
Widzieli siły Targenora, które się teraz ujawniły. Ich przywódca najwyraźniej podzielił je na grupy, aby bardziej rozproszyć uwagę wroga. Ale na cóż się to zdało? Nigdy jeszcze nie mieli do czynienia z taką przewagą przeciwnika! To jak walka Dawida z Goliatem.
Chociaż… któż wtedy wygrał, jeśli nie Dawid?
Nadal więc jeszcze nie tracili optymizmu.
Ujrzeli kawalerię, która uniemożliwiała dalszy marsz siłom Targenora. Zdaniem Nataniela byli to żołnierze z wojny trzydziestoletniej.
– A tam – Ian wskazał na inny oddział jeźdźców w hełmach lśniących w promieniach słońca. To muszą być „ludzie żelaznej odwagi” Cromwella, którzy z bezwzględną brutalnością rozgromili Szkotów i Irlandczyków. A trochę dalej, tam… Nie zdziwiłoby mnie, gdyby to byli ci, którzy pokonali stronników króla Jakuba II pod Culloden. Równie krwawej łaźni historia nigdy chyba nie widziała.
– Ci na prawej flance – wmieszał się Gabriel. – Ta piechota w zbrojach i hełmach, z lancami, czy to nie hiszpańscy konkwistadorzy pizarra i Cortesa, którzy przynieśli zagładę Inkom i Aztekom?
– Tak, to bardzo prawdopodobne – odparł Nataniel.
– Zachowują się jak prawdziwe potwory i dobrze pasują do Tengela Złego. Mam wrażenie, że rozpoznaję całe masy zbrodniarzy z czasów historycznych, ale i ze współczesnych wojen. Tam mamy cały batalion SS z ostatniej wojny. A ci tam to wikingowie. I… Nie, dość już. Ale jak nasze oddziały zdołają sobie z tym poradzić? Nie pojmuję tego.
– To nie nasza sprawa – przypomniał mu Rune. – My musimy iść do Doliny.
– Oczywiście! Ale tego widoku chyba nigdy nie zapomnimy.
– Tak, nasze myśli będą przy tych, którzy muszą tu walczyć.
– Czy to wejście do Doliny? – spytała Tova. – Tam dalej, na zachód?
Po chwili zastanowienia doszli do wniosku. że w istocie tam właśnie musi być wejście.
– Ale my tamtędy nie pójdziemy – wyjaśnił Nataniel. – Ruszymy w górę wielkiego lodowca, który spływa na prawo od wejścia.
– A więc tą samą drogą, którą kiedyś Tengel i Silje uciekali z Doliny – stwierdził Gabriel. – Różnica polega tylko na tym, że oni wychodzili, a mu wchodzimy.
– Właśnie tak – przyznał chłopcu rację Nataniel.
Wzrokiem oceniali odległość. Odcinek dzielący ich od lodowca pod względem ukształtowania terenu nie wydawał się szczególnie trudny do przebycia. Nie czekało ich wejście na otwartą równinę, aż do lodowca ciągnęły się pasma wzgórz, które mogły ich zasłonić przed oczyma nieprzyjaciół. Stroma ściana w oddali także ich nie wystraszyła.
Ale było daleko!
– Może odpoczniemy i posilimy się nieco? – zaproponował Nataniel.
– Tutaj? – zaoponowała Tova. – Z widokiem na żałośnie nierówną walkę? I czyż my sami nie jesteśmy doskonale widoczni?
Nataniel wzrokiem mierzył odległość.
– Tak, masz całkowitą rację. Jesteśmy co prawda zaledwie maleńkimi plamkami na zboczu, ale jeśli ktoś skieruje tu bystre spojrzenie, może zacząć się zastanawiać. Przejdziemy jeszcze kawałek. Masz siłę, Gabrielu?
Chłopiec kiwnął głową. Nie chciał zdradzać swej tęsknoty za domem i burczenia w brzuchu. Ani tego, że nowe buty uwierają go w stopy.
W dole, na wietrznym, pokrytym plamami śniegu płaskowyżu panowała absolutna cisza. Czekano, oceniając wzajemnie siłę i możliwości.
Słońce schowało się za chmurę.
Zatrzymali się na postój w dość głębokim wąwozie, którym płynął potok. Pozostawali tu niewidoczni z płaskowyżu. Jedzenie smakowało wyśmienicie, popili je lodowatą wodą. Udało im się naprawdę trochę odpocząć, a bardzo tego potrzebowali.
Gabriel usadowił się na płaszczu przeciwdeszczowym, oparł plecami o kamień i zasnął. Pozwolili mu chwilę się zdrzemnąć, wiedzieli bowiem, że chłopiec musi nabrać sił na dalszą, z pewnością niełatwą drogę.
Przejście od jawy do snu często bywa bardzo płynne. Gabriel nie zdawał sobie sprawy, że coś mu się śni, otoczenie bowiem pozostało to samo – chłód kamienia pod plecami, przejrzyste górskie powietrze i radosne szemranie wiosennego potoku.
Nagle jednak został sam. Wszyscy od niego odeszli, opuścili go, nie mógł nawet ich zawołać, bo z ust nie wydobywał mu się żaden dźwięk. Nie był w stanie się też poruszyć, bo nogi i ramiona obwiązane miał ciężkimi łańcuchami.
Nagle ktoś usiadł przed nim i szepnął:
– Tak, właśnie tak. Łańcuchy. Łańcuchy trupów przytrzymają. Nie zapomnij o tym!
Gabriel posłusznie powtórzył:
– Mam tego nie zapomnieć.
Nie wiedział jednak, kto do niego mówi, widział tak niewyraźnie. Dostrzegał jedynie zamgloną postać o ciemnych włosach, rozmytą twarz, której nie poznawał.
– Zajmijcie się najpierw tym drugim – kontynuował głos. – Nie zapomnij, zajmijcie się najpierw tym drugim! To ważne, ważne, ważne, nie popełnij błędu, ważne, ważne, ważne!
– Czym drugim? – spytał Gabriel.
Przebudził się oszołomiony, bo ktoś szarpał go za ramię.
– Gabrielu, Gabrielu! Ocknij się!
To Nataniel.
– Co się stało? – zerwał się przestraszony chłopiec.
– Nie, nic, to ty mówiłeś przez sen. Czego masz nie zapomnieć? I dlaczego zapytałeś: „Czym drugim?”
Wszyscy patrzyli na niego uśmiechając się przyjaźnie. Opowiedział o swoim śnie, ale zrozumieli z tego tak samo niewiele jak on. Dlaczego zresztą mieliby cokolwiek rozumieć? To przecież tylko sen.
Tova skorzystała z okazji, by odłączyć się na chwilę, Chciała pójść na stronę.
– Nie oddalaj się zbytnio – przykazał jej Nataniel.
– Dobrze, dobrze.
Zeszła kawałek w dół do strumienia, aż zniknęła im z oczu.
– Czy wszyscy mnie teraz widzą? – zawołała głośno na próbę.
Ale wiosennie hałaśliwe kaskady wody zagłuszyły wszelkie dźwięki, bez wątpienia też znalazła się poza zasięgiem wzroku biwakujących.
Kiedy już załatwiła, co miała do załatwienia, podreptała z powrotem. Zaszła dalej, niż zdawała sobie z tego sprawę. Odchodząc od potoku skręciła między głazy, by mieć pewność, że nikt jej nie zobaczy.
Teraz miała wrażenie, że szemrzący strumień się z nią droczy i że nigdy do niego nie dojdzie. Nareszcie jednak ujrzała wodę.
Zatrzymała się gwałtownie z okrzykiem przerażenia. Na kamieniu rozsiadła się jakaś kobieta.
Mogła być sobowtórem Tovy, tylko znacznie starszym. Dziewczyna natychmiast ją poznała: oto stanęła twarzą w twarz z jednym ze swych poprzednich wcieleń, czarownicą Hanną.
Zostaliśmy odkryci, taka była pierwsza myśl Tovy. Muszę jak najprędzej wracać na postój i ostrzec resztę.
Ale Hanna miała inne plany. Zdumiewająco sprężyście zeskoczyła z kamienia i zagrodziła Tovie drogę.
– Pamiętasz, coś mi przyrzekła? – zaskrzeczała.
– Nie pamiętam, żebym w ogóle coś ci obiecywała – odparła Tova z taką godnością, na jaką mogła się zdobyć, ale nie mogła zaprzeczyć, że nogi ma jak z waty.
– Nie pamiętasz? Obiecałaś mi kropelkę ciemnej wody! Napij się jej i ty, a tak jak ja zdobędziesz potęgę!
– Nie szukam żadnej ciemnej wody – odparła Tova i odwróciła się, chcąc odejść.
Czuła, jak mocno wali jej serce, zdawała sobie sprawę, że jest beznadziejnie sama i za wszelką cenę musi opanować panikę.
Hanna złapała ją za ramię. Tova zobaczyła bardzo prawdziwą, przypominającą szpony drapieżnego ptaka dłoń, niesłychanie usmoloną, z brudem wrośniętym w załamania skóry i czarnymi obwódkami za długimi, twardymi pazurami.
Wiedźma zmieniła teraz taktykę. Stała się natrętna, agresywna.
– Oddaj mi ją!
– Co takiego? – spytała Tova udając, że nie rozumie.
– Nie rób z siebie głupiej! Oddaj mi flaszkę, którą masz przy sobie, żebym zasłużyła na przychylność mego pana i mistrza. Zostaniemy jego najbliższymi czarownicami, a wtedy ta pokraka Vega, kobieta znad jeziora, będzie mogła wrócić do domu i schnąć z zazdrości.
Z małych świdrujących oczek już bił triumf.
Boże, czy ja też będę tak wyglądać na starość? pomyślała przerażona Tova. Ian nigdy mnie nie zechce. W każdym razie wtedy na pewno mnie opuści.
– Ratunku! – krzyknęła w panice. – Pomocy, zostałam zaatakowana, odnaleźli nas, bawili się tylko z nami w kotka i myszkę. Pomocy!
Ogromnie się bała o buteleczkę z wodą Shiry, gotowa była bronić jej za wszelką cenę. Hanna nigdy, przenigdy jej nie dostanie!
Ale szemranie potoku zagłuszyło wołanie Tovy.
Wstrętne dłonie Hanny mocno ją trzymały, obmacując kieszenie w poszukiwaniu butelki. Bez wątpienia dostała polecenie, by ją odebrać i zniszczyć, w jaki sposób, tego Tova nie wiedziała, to zresztą było teraz nieistotne.
Przepełniona obrzydzeniem uwolniła się z uścisku wiedźmy i zatoczyła do tyłu. Zdołała jakoś odzyskać równowagę i odwróciła się, by uciekać.
Niestety, drogę zagradzał jej potwornie brzydki, niski, krępy człowieczek. Zanosił się drwiącym, diabelskim chichotem.
Grimar, pomyślała Tova, gwałtownie hamując. Dwa złe stwory skutecznie uniemożliwiły jej ucieczkę. Śmiały się teraz urągliwie, triumfująco.
Nie ma wyjścia. Między głazami nie zdoła się przecisnąć, od jednej strony drogę zagradza potok, od drugiej tamci…
Więcej pomyśleć już nie zdążyła, bo Grimar przystąpił do ataku. Tova cofnęła się i potknęła, i zaraz rzuciła się na nią Hanna. W poszukiwaniu buteleczki szarpała i darła na Tovie ubranie.
Dziewczyna z przerażeniem patrzyła na twarze napastników, wyglądające jak jej własne odbicie w krzywym zwierciadle.
– Sol! Na pomoc! – zawołała.
Hanna natychmiast przestała ją tarmosić.
– Sol? – powtórzyła zdezorientowana.
Nim Tova zdążyła odpowiedzieć, już Sol schodziła do nich, przeciskając się między głazami.
– Myślałam, że nigdy mnie nie wezwiesz – powiedziała z przyganą do Tovy. – Czy nigdy nie nauczycie się nas wzywać, gdy tylko znajdziecie się w biedzie?
Hanna i Grimar zaniemówili, zdumieni wpatrywali się w młodą czarownicę.
– Witaj, Hanno – uśmiechnęła się Sol. – Nie poznajesz mnie? No tak, trochę urosłam od czasu, kiedy się ostatnio widziałyśmy.
– Sol, moja następczyni – uradowała się wiedźma. – Co się z tobą później działo? Rzeczywiście posiadłaś największą magiczną moc na świecie, tak jak przypuszczałam?
– Nieźle sobie radziłam – odparła Sol beztrosko. – Dopóki mogłam.
Grimar zafascynowany przyglądał się pięknym szatom przybyłej. Na twarzy odmalował mu się wyraz podziwu.
– Ale co wyście znowu wymyślili? oskarżycielskim tonem zapytała Sol.
Hanna jęła odpowiadać z zapałem:
– Teraz, Sol, mamy wreszcie okazję! Nasz wielki pan Tengel Zły rozkazał mi zniszczyć tę okropną flaszkę, którą ma przy sobie Tova, mój sobowtór. Kiedy ją jej odbierzemy, zostanę najważniejszą czarownicą u jego boku! Ty także. Tova nie chce, woli podlizywać się tamtym. Ale my, my wiemy, co jest najlepsze! Będziemy mogły służyć naszemu mistrzowi!
W głosie Sol zabrzmiała chłodna drwina.
– Wiesz co, Hanno? Nie odpowiadają mi warunki, jakie on proponuje.
Hanna popatrzyła na Sol z niedowierzaniem.
– Co takiego? I ty także zmiękłaś? A ja nauczyłam cię tylu okropności!
– Owszem, za życia poszłam w twoje ślady. I dokąd mnie to zaprowadziło? Na stos, i nie była to żadna przyjemność. Nie, nie zostałam spalona, ale to wcale nie było moją zasługą. Twoją także nie.
– Ale później chyba trafiłaś do Szatana? – dopytywała się Hanna.
– Nie. A ty?
– Nie, mnie on nie chciał. Ale ty przecież jesteś taka piękna!
– Dzięki wpływom rodziny uniknęłam twego losu i nie dostałam się pod bat Tengela Złego. Weszłam do gromady przodków Ludzi Lodu, dotkniętych i wybranych. Po śmierci świetnie mi się wiodło. Hanno, a gdzie ty trafiłaś?
Stara czarownica unikała patrzenia w oczy Sol.
– A co to za radość plątać się wśród tych obłudników! Daj mi teraz flaszkę, którą ma Tova, potem będziecie mogły odejść.
Sol ją zignorowała.
– Grimarze, miałeś szczęśliwe życie?
– Nie-e – odparł staruch z wahaniem.
– A po śmierci?
– Co? O co ci chodzi? Potem nic się nie działo. Obudziliśmy się dopiero dzisiaj. Wysłano nas tutaj.
– Ach, tak! Tengel Zły pogrążył więc was we śnie trwającym prawie czterysta lat. Żadni inni ludzie nie zasypiają po śmierci, tylko wy. Słyszeliście go od czasu do czasu, prawda?
– Owszem, prosił, żebyśmy zaczekali. Ale teraz nie musimy już dłużej czekać. Już się tu znaleźliśmy.
– Ale jesteście starzy.
– No, to chyba oczywiste – zdziwił się Grimar.
– Wcale nie takie oczywiste. Wszyscy w naszej grupie zaraz po śmierci odzyskali młodość. I mieliśmy wspaniałe „życie”. A was co czeka?
Żadne jej nie odpowiedziało.
– W takim razie ja wam powiem oznajmiła Sol. – Kiedy Tengel Zły nie będzie was już potrzebował, wyekspediuje was do Wielkiej Otchłani albo unicestwi. Tak stało się z tymi, których do tej pory wykorzystał w walce. Weźcie więc butelkę Tovy, a potem nie zobaczycie już tego świata ani świata duchów. Tengela Złego, Szatana ani nic w ogóle.
– Łżesz! – wypluła Hanna.
– Dlaczego miałabym kłamać? Nie chcę, żebyś zniknęła na zawsze, Hanno. Ani ty, ani Grimar. W Dolinie Ludzi Lodu byliście moimi przyjaciółmi i rozpaczałam nad waszym losem, kiedy musieliśmy opuścić Dolinę. I pomściłam was, zgładziłam Heminga Zabójcę Wójta. Dlatego też pojmano mnie i skazano na stos. Ale jak już mówiłam, rodzina mnie ocaliła. Chętnie pozostałabym nadal waszą przyjaciółką, ale nie mogę nią być, jeśli będziecie upierać się przy pomaganiu temu małemu śmierdziuchowi.
– Śmierdziuchowi?
– Tak, Tengelowi Złemu. Nie spotkałaś go?
– Nie – odrzekła Hanna niepewnym głosem. – Otrzymaliśmy tylko posłanie.
– Za to ja wielokrotnie miałam tę wątpliwą przyjemność spotkania się z nim. I, doprawdy, pojąć nie mogę, jak można wielbić tę brudną, cuchnącą kupkę kurzu. W dodatku głupią. Jego mózg skurczył się pewnie wraz ze zmumifikowanym ciałem. Uwierzcie mi, on was zdepcze, tak przyjaciół, jak i wrogów. Kocha tylko jedną jedyną istotę na świecie, a mianowicie siebie samego. Jeśli natomiast zdecydujecie się przejść na naszą stronę, spotkacie się z szacunkiem, miłością i ciepłem, o jakich wam się nie śniło.
– Fuj! – prychnęła Hanna, ale Grimar sprawiał wrażenie, jakby coś zachwiało jego uporem.
– Oni nas nigdy nie zaakceptują – mruknął.
– Ależ oczywiście, przyjmą was z otwartymi ramionami – odparła Sol z niewzruszoną pewnością, świadoma, że teraz trochę kłamie. – Wiesz, Hanno, że jest ktoś, kto zawsze wyrażał się o tobie bardzo ciepło, poza mną, rzecz jasna.
Hanna była obrażona, ale ciekawość zwyciężyła.
– Na pewno nikogo takiego nie ma.
– Owszem, Silje. A jej słowa mają wielką wagę. Silje nigdy nie wierzyła, że jesteś tylko i wyłącznie zła.
– Właśnie że jestem – Hanna z uporem dziecka obstawała przy swoim. – Czy będę mogła spotkać Silje?
– Ona właściwie nie jest z Ludzi Lodu, ale wszyscy niedawno się z nią widzieliśmy. Dlaczego więc ty byś nie mogła? Chodźcie teraz z nami, dołączymy do grupy, poznacie Nataniela, Runego, Halkatlę, Tengela Dobrego…
– Tengela? Tego tchórza! On na pewno marnie skończył.
– O, nie, Tengel został kimś naprawdę wielkim. Królowie przychodzili do niego prosić, by zaradził rozmaitym dolegliwościom, włóczył się po zamkach, jakby tam się urodził, otrzymał wielki dwór w południowej Norwegii…
Wybacz, Lipowa Alejo, wielkim dworem nigdy nie byłaś, pomyślała Sol. Ale Hannie i Grimarowi z pewnością wydałabyś się niezwykle okazała.
A kiedy umarł, zajął się nami wszystkimi, swymi dotkniętymi i wybranymi potomkami. Przewodzi nam, i jego, i mnie zaliczają do siedmiorga największych. A ty kim będziesz u Tengela Złego?
– Skąd mogę wiedzieć, przecież go nie widziałam – warknęła Hanna. – Ale wiem, że nazwałby mnie wielką czarownicą i swoją najbliższą zaufaną.
– On już ma najbliższego współpracownika – powiedziała Sol.
– Co? Kogo? Co to za biedaczysko?
– Nie wiemy, kim jest, ale z pewnością nie jest biedaczyskiem. Nazywany jest po prostu Lynx. Nigdy go nie widziałaś?
– Ach, ten. On nie ma prawa zajmować mojego miejsca.
O tym decyduje Tengel Zły. Ale jeśli dowiesz się dla nas, kim albo czym jest Lynx, obiecujemy tobie i Grimarowi wspaniałe i ciekawe życie wśród nas, w otoczeniu ciepła i zrozumienia. Odzyskacie też młodość.
We wzroku staruchy pojawiła się przebiegłość, ale Sol natychmiast to zauważyła.
– O, nie, nie może być mowy o zdradzie! Jeśli przychodzi ci na myśl coś podobnego, nie wpuścimy cię do naszego kręgu. Ale dla Grimara miejsce jest już zarezerwowane.
Taka prowokacja to było już zbyt wiele dla Hanny. Dała Grimarowi kuksańca.
– Nie stój tak jak słup, tylko się uśmiechasz, kłaniasz i dziękujesz! Nie rozumiesz, że tylko tak nas mamią?
– Nie chcemy cię oszukać, Grimarze. Chodź z nami, zostawimy Hannę. Może lepiej jej będzie u Tengela Złego.
Tova i Sol wzięły Grimara między siebie i ruszyły w drogę.
– Czekajcie! Czekajcie! – zawołała Hanna.
Zawrócili.
Stara czarownica była wyraźnie zmieszana. Nie wiedziała, jak ma się wyrazić.
– Eee… Eee… A jak się potoczyły losy mojej chrzestnej córki, Liv Hanny?
Sol się uśmiechnęła.
– O, Liv Hannie w końcu życie ułożyło się dobrze. Najpierw poślubiła okropnego tyrana, ale ja się nim „zajęłam”, nim i jego okropną matką, choć to oczywiście tajemnica. Później Liv wyszła za mąż drugi raz, za Daga, tego małego chłopca, którego Silje wychowywała.
– Fuj, za tego paniczyka! – prychnęła Hanna. – Krzywił się na wszystko, co tylko miało związek z nami!
– Dag został bardzo możnym człowiekiem, asesorem, sędzią w jednym z regionów. Żyli bardzo szczęśliwie, ich córka wyszła za mąż za szlachcica, margrabiego, Ludzie Lodu stali się przez to bardziej szanowani i zamożni. Silje urodziła zresztą jeszcze jedno dziecko, chłopca. Arego, wspaniałego człowieka!
Spojrzenie Sol zamgliło się; wróciła myślą do tragicznych ostatnich chwil swojego ziemskiego życia. Ukochany młodszy brat Are podał jej wówczas śmiertelną truciznę przez maleńki świetlik nędznej więziennej celi. Ich dłonie zetknęły się, uścisnęły tak mocno, że oboje mieli ślady po palcach drugiego. Jego tłumiony szloch…
Dany jej był przywilej powtórnego spotkania z Arem. Owa wzruszająca, cudowna chwila miała miejsce w Górze Demonów.
Sol ocknęła się, słysząc zdumienie w głosie Hanny:
– A więc wy, duchy Ludzi Lodu, mogliście śledzić losy rodu jeszcze przez jakiś czas?
– Jakiś czas? Towarzyszyliśmy im na dobre i na złe przez czterysta lat! Aż do dzisiejszego dnia!
Hanna długo się zastanawiała.
– Właściwie mogłabym się zobaczyć z Tengelem Dobrym – oświadczyła z godnością. – No i z Silje i Liv Hanną, jeśli i one tam są. Ale nie myśl sobie, że przejdę na waszą stronę, o, nie! Muszę tylko powiedzieć memu krewniakowi Tengelowi parę gorzkich słów prawdy.
– Wszystko po kolei – lekko powiedziała Sol.
Tova z zainteresowaniem przysłuchiwała się tej dyskusji. Była tym tak pochłonięta, że dała się zaskoczyć. Napadnięta od tyłu, krzyknęła zduszonym głosem. Jakieś ramię owinęło jej się wokół szyi i mocno ścisnęło.
– Flaszka! – syknął jej do ucha jakiś głos, a nieprzyjemny oddech owionął twarz.
Rozmowa się urwała.
– Vega, ty przeklęta babo, nie mieszaj się do tego! – zawyła Hanna. – Zawsze musisz stawać mi na drodze!
Kobieta, która kiedyś mieszkała nad jeziorem w Dolinie Ludzi Lodu, dziesięć razy okropniejsza od Hanny, odwarknęła zachrypniętym głosem:
– Ty tylko gadasz i gadasz!
– Wcale nie! To rozmowa na poziomie, do jakiego ty nie dorastasz, kurzy móżdżku!
– Zawsze zadzierałaś nosa, Hanno! Tylko dlatego, że miałaś w domu kochanka…
– Grimar to mój bratanek!
– To nie jest żadną przeszkodą dla pozbawionej skrupułów kobiety jak ty. Uwiodłaś go, jak miał dwanaście lat i ledwie mu stawał!
– To nieprawda! Jesteś może zazdrosna?
Sol uznała, że ta wymiana zdań posuwa się za daleko.
– Dobrze, dobrze, moje panie – rzekła z błyskiem w oku. – W czasie kiedy wy będziecie się kłócić, ja zabiorę Tovę i Grimara z powrotem do obozowiska.
Vega rzuciła się na Tovę, chcąc odebrać jej butelkę, Hanna zaś doskoczyła do Vegi i zaczęła okładać ją pięściami, drapała szponiastymi, zrogowaciałymi pazurami, a wreszcie ugryzła konkurentkę w ucho.
Vega zdołała jakoś uwolnić jedno ramię. Wbiła wzrok w Hannę, a palcami uczyniła paskudny znak.
– To ci dopiero! – Hanna zaśmiała się z pogardą. – To nie robi na mnie wrażenia!
Wymruczała długie zaklęcia i Vega podniesiona przez powstały nagle niewidoczny prąd powietrza uniosła się i uderzyła o skałę. Hanna pomogła wstać leżącej na brzuchu Tovie, ale Vega szybko przyszła do siebie i wysyczała kilka słów, które sprawiły, że z kolei Hanna wzbiła się nad ziemię i zaraz z głuchym łoskotem runęła w dół, zawadzając przy tym butami o Tovę.
– Dość mam już tego! – zawołała zdenerwowana dziewczyna. – Zachowujcie się przyzwoicie!
Hanna podniosła się, twarz pociemniała jej z wściekłości. Mrucząc zaklęcia zesłała na Vegę chorobę i wiedźma zwinęła się z bólu.
Konwulsje nie były jednak na tyle silne, by nie mogła sprowadzić na Hannę niemoty, kiedy więc ta zamierzała wymówić kolejną czarodziejską formułę, spomiędzy jej warg nie wydobyło się ani jedno słowo.
Hannie znów pozostały więc tylko rękoczyny.
Sol zaśmiewała się do łez.
Tovie jednak przypomniały się słowa Gudleiva, wypowiedziane w Górze Demonów: „Bądźcie dobrzy dla mojej córki”.
Obiecali wtedy, że nie wyrządzą krzywdy Vedze, samotnicy z chaty nad jeziorem.
Tova rozumiała niepokój biednego ojca, trudno jednak było traktować przychylnie obrzydliwą wiedźmę, jaką była Vega.
Ale przecież Hanna nie była w niczym lepsza.
W podświadomości Tovy zbudził się jeszcze jeden niepokój: Dlaczego Ian i Nataniel jej nie szukają? Oddaliła się wszak od nich już na tak długo.
Może wiedzą, że jest z nią Sol?
Ale kto mógł dać im znać?
Grimar do tej chwili pozostawał bierny, jeszcze w Dolinie Ludzi Lodu przywykł bowiem do ustawicznej rywalizacji obu kobiet o pierwszeństwo. Teraz jednak uznał, że posunęły się za daleko.
– Przestańcie – zażądał, choć jego głos zabrzmiał dość słabo. – Inaczej pozamieniam was w szczury.
Obie odwróciły się do niego.
– Ty się w to nie mieszaj – ostrzegły chórem, po czym
Hanna, która już odzyskała głos, dodała:
– Poza tym nie potrafisz czarować, lepiej więc trzymaj gębę na kłódkę!
W wielkim finale Hanna zapędziła Vegę do ogromnej błotnistej kałuży i otoczyła olbrzymim rojem komarów. Potem powiedziała:
– Siedź tu sobie! A my chodźmy, moi drodzy, udamy się teraz do towarzyszy Tovy.
Tova i Sol wpatrywały się w nią zdumione.
– Chcesz powiedzieć, że… przyłączasz się do nas? – wyjąkała wreszcie Sol.
Hanna prychnęła pogardliwie.
– Nie mogę przecież zostać po tej samej stronie, co ta tam!
To ci dopiero argument, pomyślała Tova…
Sol wyciągnęła ręce do Hanny i mocno ją uściskała.
– Fuj! – sapnęła stara czarownica zawstydzona, ale nie zdołała ukryć uśmiechu. – To co, idziemy?
– Wspaniale, Hanno – powiedziała Sol. – Tylko bez żadnych lisich sztuczek! Pamiętaj, wtedy wszyscy odwrócą się od ciebie, a jest nas wielu. Stoją też za nami potężne moce, sama zobaczysz!
Tova nic nie powiedziała. Miała wielkie opory w ciągnięciu za sobą tak wątpliwego sprzymierzeńca jak Hanna, i tak już będzie dość kłopotów z Grimarem. Zawróciła jednak i pomogła Vedze stanąć na nogi. Czarownica mamrotała pod nosem długie przekleństwa, skierowane przeciwko Hannie, nazywając ją teściową diabła i obrzucając podobnymi epitetami, które z pewnością ucieszyłyby Hannę, gdyby mogła je usłyszeć.
– Przynoszę pozdrowienia od twego ojca – rzekła Tova przyjaźnie, usiłując obetrzeć czarownicę z błota. – Bardzo się o ciebie niepokoił.
Vega patrzyła na nią z rozdziawionymi ustami.
Hanna wrzasnęła:
– Uważaj, Tovo, ona zabierze ci flaszkę!
– Nie uda jej się – odkrzyknęła Tova. – Nie mam butelki przy sobie!
– Co takiego? – zdumiały się obie czarownice. – Wszystkie nasze starania na próżno?
– Ale tak się świetnie bawiłyście – śmiała się Sol.
– Nigdy mnie o to nie zapytałyście – niewinnie powiedziała Tova, najzupełniej świadoma, że paczuszkę z butelką ma umocowaną na pasku tuż przy ciele. – Poza tym na nic by się nie zdało, gdyby moja buteleczka wpadła wam w ręce. Jest ich więcej.
– Ile? – prędko zapytała Vega. – I kto je niesie?
– Tego nie powiem – odparła Tova.
Vega otrzepała się z błota, ale wątpliwe, czy to w czymś pomogło. Suknię już przedtem miała sztywną od brudu.
– Doniosę naszemu mistrzowi, Hanno! – zawołała.
Hanna i Grimar zatrzymali się, przerażeni.
– Możesz robić, co chcesz – zawołała Sol – bo Hanna i Grimar są u nas bezpieczni. Ludzie Lodu mają ze sobą o wiele potężniejsze moce, niż ci się kiedykolwiek wydawało.
Hanna po przyjacielsku objęła Sol za ramiona i triumfalnie podreptała dalej.
Tova została przy Vedze.
– Ty też chodź z nami!
– Miałabym stanąć po tej samej stronie co ta… paskuda – prychnęła patrząc na Hannę. – O, co to, to nie. Ale tobie dziękuję, dziewczyno. Szkoda, że nie mieszkałaś w Dolinie Ludzi Lodu za moich czasów. Mogłabym cię wiele nauczyć o dziwnych stworach i o tym, jak się nimi wysługiwać.
Tova zrozumiała, jak bardzo samotna musiała być „kobieta znad jeziora”. Szybkim ruchem pogładziła Vegę po policzku.
– Może się jeszcze kiedyś zobaczymy, już, mam nadzieję, nie jako wrogowie.
Ruszyła za Sol, Hanną i Grimarem. Nagle poczuła, jak bardzo jest zmęczona, zwłaszcza psychicznie. Dzikie pustkowia, zimno, głód i beznadziejność podjętej walki – wszystko to nagle stało się zbyt dotkliwe. Zapragnęła znaleźć się w cieple razem z Ianem, ofiarować mu całą miłość, jaką nosiła w sobie. Jeśli on nie mógł jej pokochać, a na pewno tak właśnie jest, to co z tego? Może nie będzie to miało aż tak wielkiego znaczenia? Najważniejsze, by jej wolno było dawać.
Vega stała i patrzyła, jak odchodzą. Potem zawróciła i poszła dalej służyć Tengelowi Złemu.
Ale jej kroki były ospałe i niechętne.
Tova, Sol, Hanna i Grimar dotarli do miejsca postoju. Nikogo jednak tam nie zastali.
Absolutnie nikogo.
Słychać było jedynie westchnienia wiatru w szczelinach skał.