ROZDZIAŁ XI

Gdy Nataniel się podniósł, diabliki siedzące na skałach wyciągnęły szyje. Złośliwymi oczkami wpatrywały się weń wyczekująco.

Sami sobie z tym poradzimy, tak powiedział Nataniel, Tova zastanawiała się, co też mógł mieć na myśli. Ona nie dostrzegała żadnej możliwości pokonania tych bestii.

Jedynym rozsądnym posunięciem byłoby chyba wezwanie któregoś z wielu demonów, stojących po stronie Ludzi Lodu.

Spytała kiedyś Nataniela: „Dlaczego wspierają nas wyłącznie ciemne moce? Dlaczego żadna z jasnych nie pospieszy nam z pomocą?”

Nataniel odpowiedział jej wtedy: „Dotknięci z rodu Ludzi Lodu spłodzeni zostali z zimna i mroku. Nad ich kołyską nie czuwała żadna dobra wróżka. Nosimy na czole znamię. Znamię Tan-ghila”.

„Nie wydaje mi się, abyśmy byli tacy źli, Natanielu”.

„Nie jesteśmy” – odparł cicho.

Przypomniało jej się to teraz, gdy patrzyła na niego, młodego, przystojnego mężczyznę o smutnych oczach i łagodnym usposobieniu. Pomyślała o tym, jak wiele grup ludzi i zwierząt zostało naznaczonych piętnem Kaina i z tego powodu odrzuconych. Choć nic złego nie zrobili. Niepozorni, życzliwi, niczego nie rozumiejący, bezradni. Gnębieni dlatego, że byli odmieńcami!

Dostrzegła, że potworki na skałach podniosły się, ale nie ruszyły do ataku. Jak sparaliżowane wpatrywały się w Nataniela.

Skierowała wzrok na krewniaka.

Stał z wyciągniętymi rękami, jak gdyby z kimś rozmawiał i coś przyjmował. Inaczej nie potrafiła opisać jego pozycji.

Wreszcie zorientowała się, co tak zdziwiło diabły.

Na głowie Nataniela ukazała się korona, czarna, lśniąca korona. Stanął przed nimi jako Książę Czarnych Sal, którym w rzeczywistości był.

Często Ludzie Lodu zapominali, że w żyłach Nataniela płynie krew czarnych aniołów.

Diabły zaczęły się ostrożnie wycofywać na bezpieczną odległość, jakby obawiały się jego przekleństwa.

A Nataniel najwidoczniej właśnie tak to zaplanował. Odwrócony w stronę bestii, wyciągnął ku nim ramiona, wymawiając kilka magicznych słów. Potwory z niemym krzykiem poderwały się ze skał i bijąc skrzydłami odleciały niczym porwane wichrem wrony.

– Czy to mądre pozwolić im odejść? – spytała Halkatla. – Mogą przecież donieść, gdzie jesteśmy.

– Na kilka dni odjąłem im mowę – odparł Nataniel. – I wymazałem ten epizod z ich pamięci.

Tova wpatrywała się w niego z podziwem.

– No, no, kochany Natanielu. Czyżby i w ciebie w końcu wstąpiło życie?

– Zawsze byłaś skora do żartów – uśmiechnął się. – Nareszcie jednak zaczynam odkrywać, co potrafię.

– Najwyższy czas – mruknęła Tova.

Nagle pojawiła się Ingrid i w wielkim pośpiechu zabrała ze sobą Runego. Poszedł za nią bez słowa.

– My chyba poczekamy tutaj? – zaproponował Nataniel.

Przystali na to. Gdyby wszyscy wyprawili się na wędrówkę plątaniną korytarzy wśród skalnych bloków, zgubić by się mógł jeszcze ktoś poza Gabrielem. Poza tym Ingrid najwyraźniej wytropiła chłopca.

Pozostawało im czekać.

Nie trwało to długo. Już wkrótce usłyszeli wesołe, zwielokrotnione echem głosy i zza głazów wyłoniła się liczna gromadka: Gabriel, Rune, Ulvhedin, Ingrid i Heike.

Na ich widok poderwali się z miejsc, Gabriela serdecznie uściskano, a pozostałym dziękowano gorąco.

Gdy obie grupy zdały sobie nawzajem relację ze swoich przygód, zabrał głos Ulvhedin:

– Jak słyszeliście, mamy nową, małą mandragorę. Nie tak potężną jak Rune, to jasne, on przecież jest Pierwszą. W dodatku nowa alrauna, która znalazła się w posiadaniu Solvego w chwili, gdy zakopano ją w jego grobie, została przez to zbezczeszczona, zbrukana. Oto i ona, tak wygląda.

Wyjął nieduży, poskręcany korzeń.

– Proponuję, aby Rune zadecydował o jej przyszłym losie. Sądzę, że między nami nie będzie w tej kwestii niezgody.

Rune skinął głową i przyjął alraunę z rąk Ulvhedina.

– Prawdą jest to, co mówisz, wiele zła zdołało w nią przeniknąć. Oczyszczę ją, a potem… Mamy zamiar ofiarować ją temu z nas, który jest najbardziej bezbronny. Młodemu Gabrielowi.

Gabriel szeroko otworzył oczy, ciemne krótkie włosy z podniecenia jakby jeszcze bardziej zjeżyły mu się na głowie. Skłamałby, gdyby powiedział, że ma ochotę krzyczeć z radości na widok należącego do Solvego obrzydliwego amuletu, który teraz jemu miał przypaść, ale nie ośmielił się protestować.

– Najpierw zerwiemy rzemień, na którym wisiała – oświadczył Rune. – I zastąpimy czymś innym. Czy znalazłoby się coś odpowiedniego?

Nataniel wyciągnął sznurówkę z długich butów, których chwilowo nie używał. W tym czasie Rune znalazł w rozpadlinie skalnej garść ziemi i zaczął nacierać nią alraunę.

– Nie używam do tego wody – powiedział – bo dla nas święta jest ziemia.

Gdy uznał, że mandragora została już oczyszczona z wszelkiego zła, przemówił bezpośrednio do niej:

– Będziesz teraz miała nowego pana. Zapomnij o wszystkim, czego nauczył cię poprzedni właściciel. On posługiwał się tobą do wyrządzania krzywd innym. Twoim jedynym zadaniem będzie teraz czuwanie nad Gabrielem. Odpieraj wszystkie ataki na życie chłopca. Jeśli wypełnisz swe zadanie, zostaniesz hojnie nagrodzona, może nawet ziemią z Raju, jeśli tylko kiedyś tam wrócimy.

Zawiesił Gabrielowi mandragorę na szyi.

Z początku chłopiec nastawiony był do alrauny bardzo niechętnie, starał się, by nie dotykała jego skóry, zaraz jednak poczuł spokój i życzliwość płynące od korzenia i sprowadzające na niego poczucie bezpieczeństwa. Mandragora chciała zostać jego przyjacielem! Gotowa była uczynić dla niego wszystko.

Głośne westchnienie ulgi chłopca towarzysze przyjęli z uśmiechem zadowolenia.

Mogli ruszać naprzód. Opiekunowie pożegnali swych podopiecznych i szóstka w zapadającym zmroku podjęła dalszą wędrówkę.

Kiedy prawie po omacku starali się dojść do skalnej ściany, Nataniel w pewnej chwili rzekł:

– Ta grota, w której byłeś, Gabrielu… Naprawdę sądzisz, że przechodziła przez całą górę i prowadziła w głąb Doliny?

– Ja niczego nie sądzę – odparł Gabriel.

– Może powinniśmy spróbować? – zaproponował Ian,

Powstrzymała ich Tova.

– Wydaje mi się, że widzę przed nami jakieś niebieskawe światło!

– Ja też – poparł ją Gabriel. – Uff, nie mam już ochoty na kolejne atrakcje.

– Zmęczony jesteś? – spytał Nataniel.

– Tak.

– Masz do tego pełne prawo. Za nami długi, ciężki dzień.

– Tam! – zawołał Ian. – Ja też to widzę!

Znieruchomieli, spodziewając się najgorszego, widać bowiem było wyraźnie, że światło się zbliża.

Rozległ się odgłos stąpania po kamienistym podłożu, zarysowała jakaś sylwetka. Tova usłyszała szczęk sygnalizujący, że Ian odbezpieczył pistolet.

– Na pewno na nic ci się nie przyda – szepnęła. – Tych, którzy dzisiaj krążą po Siedzibie Złych Mocy, nie imają się żadne kule.

Ian z powrotem zabezpieczył broń.

– Marco! – zawołał Nataniel. – To Marco!

Nigdy chyba nikomu nie zgotowano gorętszego powitania.

– Ty łobuzie! – strofowała go Tova. – Dlaczego nie pokazywałeś się przez cały dzień?

– Miałem co innego do załatwienia – uśmiechnął się, ale z oczu biła mu powaga.

– Gabriel widział grotę ciągnącą się w głąb góry – powiedział Ian. – Czy myślisz, że uda nam się tamtędy przedostać?

– Nie, grota jest ślepa i wcale nie taka głęboka. Przybywam właśnie po to, żeby was poprowadzić.

– Dzięki ci, dobry Boże – szepnęła Tova.

– Powiedz, gdzie byłeś? – dopytywali się.

– Mogę opowiadać w drodze. Musimy skręcić teraz w prawo.

Gabriel z podziwem patrzył na baśniowo piękną postać, otoczoną teraz roztańczonymi, lekko niebieskimi płomykami, tak jak wtedy, kiedy pod postacią Imrego wyprowadził Andre, Mali i Nette z Vargaby. Gabriel czytał o tym w kronikach.

– Od tej chwili będziemy już iść razem – zaczął Marco.

Wywołało to kolejny wybuch radości. W kilku parach oczu zakręciły się nawet łzy ulgi.

– Nie mogłem wam towarzyszyć, ponieważ Targenor potrzebował mnie gdzie indziej. W dodatku byliście szczególnie narażoną grupą, a moją tożsamość należy wciąż utrzymywać w tajemnicy przed Tengelem Złym i jego prawą ręką.

– Lynxem – Ianowi dreszcz przebiegł po plecach. – Wiesz, kim on jest?

– Nie znam jego prawdziwego imienia, nie wiem też, kim jest. Mam natomiast pewne podejrzenia co do tego, z jakich czasów go sprowadzono. Ściągnięto go, by strzegł Wielkiej Otchłani i wysyłał do niej ofiary.

– I naprawdę jest taki niebezpieczny?

– Śmiertelnie! Byłem na płaskowyżu, ale trzymałem się z tyłu, przybywałem z odsieczą tylko wtedy, gdy naprawdę było trzeba. Niestety, często.

– W twoim głosie pobrzmiewa smutek – powiedziała Halkatla. – Czy tam się źle dzieje?

– Źle.

Kiedy szli wzdłuż ściany góry, Marco relacjonował co przyniósł oddziałom Targenora ten fatalny dzień.

Pierwszymi ofiarami Lynxa, wyprawionymi do Wielkiej Otchłani, stali się Jahas i Estrid.

Wkrótce taki sam los spotkał Tronda, a piętnaście jego demonów, dawniej bezpańskich, skazano na krążenie w próżni. Reszta ukryła się w wilgotnych rozpadlinach wśród skał.

Ale w obliczu zagrożenia znaleźli się jeszcze inni.

Nierozłączna trójka, Villemo, Dominik i Niklas, dowodzili demonami Silje. Właściwie przewodził im Heike, ale w tym czasie zajęty był gdzie indziej. Demonów było zaledwie osiem, łącznie tworzyli więc nieliczną grupkę jedenastu istot, a właśnie przeciw nim wystąpił cały batalion Legii Cudzoziemskiej, prawdziwi zbóje wywodzący się z okresu świetności Legii, który przypadł po pierwszej wojnie światowej.

Jedenastka starała się jak mogła. Dominik miał wszak doświadczenia z wojny trzydziestoletniej, ale nie na wiele się one zdały w obliczu znacznie bardziej nowoczesnych metod legionistów. Niklas, dobra dusza, nigdy nie umiał walczyć, natomiast Villemo, która w jednej sekundzie potrafiła się zmienić z eleganckiej damy w wulgarną ulicznicę, dodało skrzydeł to, że walczy z tak nisko stojącymi przeciwnikami.

Ponieważ członkiem Legii Cudzoziemskiej można było zostać zachowując incognito, wielu z walczących w jej szeregach miało za sobą ciemną albo co najmniej niepewną przeszłość. Mordercy i inni przestępcy uciekali w ten sposób przed karzącą ręką prawa, dlatego dyscyplina w oddziałach musiała być szczególnie surowa. Tak wychowywano elitarnych żołnierzy, ale jakiego formatu!

Demony Silje bardzo się teraz przydały. Legioniści zaatakowali troje ludzi, ale demony prędko położyły temu kres. Szybko, brutalnie i skutecznie.

Villemo też nie była najgorsza. W jednej chwili rozkwitły wszystkie jej dawne magiczne zdolności, choć wydawało się przecież, że utraciła je na zawsze, kiedy wypełniła swe zadanie, nawracając Ulvhedina na właściwą drogę, aby mógł uratować Danię przed Ludźmi z Bagnisk. Teraz miała wrażenie, jakby wykorzystywała je bez najmniejszej przerwy. Z jej palców sypały się błękitne iskry, oślepiając legionistów, a wtedy do akcji wkraczały demony i unicestwiały wrogów.

Dominik, którego siła tkwiła w zdolności odczytywania myśli innych, sprawiał kłopoty przeciwnikowi, odgadując ich kolejne posunięcia. Żadną miarą więc nie mogli go dopaść.

Jednostka bliska już była zwycięstwa w tej bitwie, kiedy Lynx, powiadomiony przez zbiegłego legionistę o katastrofalnych stratach, poprosił Tengela Złego, by pozwolił mu odejść na chwilę. Zaraz potem strażnik Wielkiej Otchłani włączył się do walki.

Natychmiast się zorientował, kto stwarza najwięcej problemów. Na Niklasa nawet nie spojrzał, Dominik także go nie interesował. Villemo natomiast wraz z demonami Silje zostały wyekspediowane do jego królestwa. Tengel Zły bowiem zrezygnował już z pomysłu podporządkowania sobie demonów. Zrozumiał, że ktoś, jak to określał, zawrócił im w głowie, i nie mogły udzielić mu żadnych wyjaśnień.

Lynxowi zaś powiedział, wykrzywiając się złośliwie:

– Dobrze, że Otchłań jest taka przepastna, bo chyba zaczyna się w niej robić tłoczno.

Gdyby walka odbywała się w nocy, jej wynik być może byłby inny. Bo osiem demonów, które padły teraz ofiarą Lynxa, było demonami księżyca. Teraz księżyc już wzeszedł i dodałby im sił, żaden legionista nie miałby najmniejszych szans na ucieczkę.

Ponieważ jednak bitwa toczyła się za dnia, Lynx bez trudu pojmał demony.

Najgorzej jednak przedstawiała się sprawa z Tamlinem, Lilith i Demonami Nocy.

Demony Nocy dopuściły się wobec zastępów Tengela Złego nadzwyczajnej bezczelności. Przybywały wszak z siedziby koszmarów sennych i posiadały zdolność sprowadzania na ludzi złych snów. Wzbiły się w powietrze nad najemników, ściągniętych przez Tengla Złego z różnych epok, i jednego po drugim pogrążały we śnie, w którym żołnierzy nawiedzały prawdziwe koszmary. Demony Nocy ukazały im wszystkich tych, których za życia dręczyli i okaleczali, zabijali lub pozbawiali środków do życia.

Dzięki temu nieliczny oddział Targenora przez jakie czas radził sobie stosunkowo dobrze, i to w obliczu znacznej przewagi przeciwnika.

Zanim Tengel Zły zorientował się, co się dzieje, ponad połowa jego sojuszników leżała na ziemi w objęciach morfeusza. Wikingowie spoczywali w niewygodnych pozycjach oparci o swą broń, żołnierze SS głośno chrapali. Także konkwistadorzy zasnęli głęboko, choć we śnie musieli uciekać przed Aztekami i Toltekami, Inkami i Majami, przed okrutnie zamordowanymi małymi dziećmi, zgwałconymi kobietami i królami, których skazali na ścięcie. Jęczeli głośno przez sen, ale zbudzić się nie mogli.

Tengel na ten widok zakipiał ze złości. Znów skierował do akcji Lynxa. Według planu strażnik Wielkiej Otchłani miał czekać, aż zbrojne oddziały pochwycą ofiary i przywiodą do nich, ale gdy nikt nie przybywał, zorientowali się, że coś musi być nie tak. Wkrótce odkryli, że najdzielniejsi, to znaczy najbardziej bezwzględni oprawcy w dziejach świata, powaleni na ziemię śpią!

Lynx nie zastanawiał się długo, co począć z Demonami Nocy. Wszystkie trafiły do Wielkiej Otchłani.

Wojowników jednak nie udało się dobudzić, Tengel Zły więc po prostu ich unicestwił. Chciał zatrzeć ślady takiej kompromitacji.

Tamlina i Lilith nie udało się jednak Lynxowi pochwycić. Lilith była zbyt przebiegła i za każdym razem, gdy się zbliżał, umykała między skały z nadzieją, że później będzie mogła się odegrać.

Tamlin natomiast opuścił pole bitwy, by pomóc wybranym rozprawić się z diabłami. Kiedy zobaczył, że Nataniel sam sobie z nimi radzi, wzleciał na wysoką górską grań, ujrzał tam bowiem skuloną postać, z zimnym wyrachowaniem obserwującą wybranych.

Tamlin z natury nie był strachliwy. Doskonale zdawał sobie sprawę, jakie posiada siły. Był synem Lilith i Tajfuna, jako wybranka Vanji przyjęto go do Czarnych Sal, uważając za równego urodzeniem czarnym aniołom. Co prawda to Vanja była w linii prostej krewną upadłego anioła światłości, ale drzewo genealogiczne Tamlina uznano za dostatecznie okazałe.

Usiadł w odległości kilku metrów od mrocznej włochatej postaci, z niezadowoleniem przypatrującej się scenie, która rozgrywała się w dole. Ucieczka przerażonych interwencją Nataniela diablików najwidoczniej nie przypadła do gustu ich prastaremu władcy.

– Mam wrażenie, że trochę ostatnio przyblakłeś, kontury ci się rozmazały – prowokował go Tamlin. – Czasy twojej świetności wyraźnie już minęły.

Istota skierowała płomienne oczy na Demona Nocy.

– Mój czas wróci i będzie wracał zawsze. To tylko chwilowe załamanie.

– Spore, jak widzę – drwił dalej Tamlin. – W tym kraju zostali ci zwolennicy tylko na południowym zachodzie, no i nieliczna grupa kaznodziejów, uwielbiająca rozprawiać o ogniu piekielnym. Wśród nich zresztą także zaczyna się przerzedzać.

– To nie twoja sprawa, szczeniaku! – prychnął w odpowiedzi Szatan.

– Wpadłeś w zły humor widząc, jak twoje lokajczyki uciekają z podkulonym ogonem? – śmiał się Tamlin. – Zaczynasz żałować, że wstąpiłeś na służbę Panu Zła?

– Na niczyją służbę nie wstąpiłem!

– Doprawdy? Uważam, że służalczość, jaką okazujesz Tan-ghilowi, nie jest ciebie godna. Mimo wszystko liczysz sobie tyle lat, co pojęcie bóstwa, i powinieneś mieć więcej dostojeństwa niż ta nadjedzona przez mole kupka szmat. A może wcale nie jesteś taki stary, jak byś tego chciał? Może i ty należysz do upadłych aniołów, stworzonych przez Boga?

Szatan dał się sprowokować. Poderwał się, załopotał skrzydłami.

– Nie zostałem przez nikogo stworzony, jestem mu współczesny.

– Wiem o tym. Ludzkie wierzenia od zarania dziejów charakteryzował dualizm. Wiara w dobro i zło.

Szatan zbliżył się do niego, przymrużył chytre oczy.

– Kim ty jesteś, nędzny robaku? Po barwie twojej skóry widzę, że wywodzisz się z Demonów Nocy. One jednak nie cechują się taką śmiałością, poza tym twoja skóra ma dziwnie czarny odcień. Kim jesteś?

– Kundlem – odparł Tamlin beztrosko. – Bardzo udanym mieszańcem, nie uważasz?

– Mieszańcem czego?

– Tego się nie dowiesz.

– Mógłbym cię zniszczyć…

– Nie. Tak jak i ja nie mogę zniszczyć ciebie. Dopóki ludzie w ciebie wierzą, będziesz istnieć.

– Ale w ciebie chyba nikt nie wierzy?

– Nie potrzeba mi wyznawców. Jestem fundamentalny, reprezentuję siły przyrody. Chcesz może, abym sprowadził na ciebie koszmary? – brylował Tamlin.

– Nie zadzieraj nosa! Poza tym koszmary, jakie mnie męczą, dotyczą idylli w tak zwanym niebie. A coś takiego jak niebo nie istnieje.

– Piekło także nie – ze śmiechem uzupełnił Tamlin. – Jakie rozkazy wydał ci Tan-ghil? Odnaleźć wybranych i ich zgnieść?

– Nie przyjmuję rozkazów od nikogo.

– Naprawdę? A co tutaj robisz? Spiesz się teraz donieść o wszystkim Tan-ghilowi, może w nagrodę dostaniesz lizaka. No, i oczywiście pozwoli ci zostać swoim sługą. To zapewne wielki zaszczyt?

– Przeklęty… – Szatan zmienił taktykę, postanowił iść na ugodę. – Zawrzemy umowę?

– Aha! Chciałbyś się pewnie dowiedzieć, kim jest ów nieznany. Tan-ghil wysłał cię wraz z twymi diablętami, abyś nas szpiegował. To znaczy, że już jesteś jego potulnym wasalem…

– Nie jestem niczyim wasalem, jak możesz tego nie pojmować? Jesteśmy sobie równi.

– O, nie. Ty zostałeś wymyślony przez ludzi, on natomiast dotknął samego jądra zła, wszedł w posiadanie ciemnej wody. Ale wracając do naszego handlu wymiennego. Wiesz, jak przypuszczam, że chcielibyśmy się dowiedzieć, kim jest Lynx.

– Owszem. A więc jesteście zainteresowani wymianą informacji?

– Ani trochę – odparł Tamlin zdecydowanie. – Nie zdradzimy drogiego nam przyjaciela, a Lynxem sami potrafimy się zająć. Twoja propozycja zostaje odrzucona.

– Walka więc trwa nadal. Nierówna walka. Wasze oddziały już są rozbite w pył.

– Niezupełnie. A jeśli sądzisz, że będziemy cię prosić, abyś przeszedł na naszą stronę, to się mylisz. Nie chcemy ciebie. Jesteś sklerotycznym dziadem.

W czasie gdy Tamlin skupił na sobie uwagę Szatana, odnalazł się Gabriel i wybrani opuścili miejsce przymusowego postoju, w którym zaatakowały ich diabły. Kiedy Szatan zorientował się, że zniknęli, z oczu posypały mu się iskry gniewu, ale na Tamlinie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.

– Pędź teraz do Tan-ghila i powiedz mu, że nie zdołałeś nikogo pojmać! On na pewno ci przebaczy! – naśmiewał się Tamlin.

Szatan, wykrzykując złorzeczenia, uniósł się w powietrze.

Tamlin jednak widział, że nie próbuje odnaleźć wybranych, nie poleciał też w kierunku miejsca, gdzie znajdowali się Tengel Zły i Lynx. Szatan po prostu umknął z pola bitwy. Nie mógł znieść upokarzającej myśli, że miałby być czyimś niewolnikiem.

Tamlin stanął, wysoki, przystojny, pół demon, pół człowiek. Odrzucił głowę w tył i wybuchnął śmiechem.

Dlatego właśnie nie zauważył Lynxa, skradającego się za jego plecami. Tengel Zły dość już miał zbuntowanego „kundla”.

Nie zdawał sobie sprawy, na co się porywa, bowiem uwięzienie Tamlina pobudziło do działania czarne anioły.

Nie chciały na razie włączać się do walki, najważniejsze bowiem było dla nich nie zdradzać Tengelowi swojej obecności. Wciąż czekały na rozwój wydarzeń.

Zmobilizowały się jednak. Tengel Zły nie wiedział tego, ale w nieprzyjemnej bliskości od niego i Lynxa pojawiło się dziesięć olbrzymich postaci, którym towarzyszyło dziesięć ogromnych wilków.

Ich gniew wywołany stratami poniesionymi tego dnia był ogromny, ale wciąż jeszcze stały na uboczu.

Marco zakończył swą relację z fatalnego dnia. Przez jakiś czas posuwali się w milczeniu.

– Ale ty sam, Marco? – spytała wreszcie Tova. – Gdzie ty byłeś, kiedy wydarzyły się wszystkie te nieszczęścia?

– Wszędzie tam, gdzie mogłem się przydać. Otaczała mnie ochronna aura, wrogowie więc mnie nie widzieli. Nie wolno mi było nikogo zgładzić, to by zbrukało moją duszę, a ona musi pozostać czysta. Mogłem jedynie po cichu pomagać. Teraz jednak znów się ukazałem, bo wejdziemy do Doliny Ludzi Lodu.

– Ach, tak? A w jaki sposób? – kąśliwie zapytała Halkatla i zapatrzyła się w mroczne, niedostępne zbocze.

– Silje i Tengel Dobry wcale nie tędy wychodzili z Doliny – odparł Marco. – Musimy przejść jeszcze kawałek wzdłuż skalnej ściany.

Och, westchnął w duchu Gabriel, coraz bardziej niepewnie stąpając na obolałych stopach.

– Ogromnie mi przykro, że zabrali Tamlina – powiedział Nataniel. – Był wszak moim dziadem, a poza tym zaimponowała mi jego śmiałość i styl. Oczywiście znów trafił do pustej przestrzeni, której tak serdecznie nienawidzi?

– Nie – odparł Mareo. – Lynx się nim zajął, powiódł go do Wielkiej Otchłani.

– A co jest gorsze? – naiwnie dopytywał się Gabriel.

– Nie wiem, mój drogi, podobno Otchłań jest straszniejsza, ale nikt stamtąd jeszcze nie wrócił, któż więc może to stwierdzić?

Nataniel zaciął zęby. Ellen, Ellen, powtarzał w myśli, a serce znów ścisnęła bolesna pustka.

– To znaczy, że z naszych oddziałów niewiele pozostało? – spytał zasmucony Ian.

– Niestety. Mogę wyliczyć wszystkich – odparł Marco. – Targenor wciąż walczy, a wraz z nim Dida i Sigleik. Są też wszyscy dobrzy przodkowie Ludzi Lodu, poza Jahasem, Estrid, Trondem i Villemo. Z Taran-gaiczyków straciliśmy Orina i Vassara, natomiast Lilith jest jedynym ocalałym Demonem Nocy. Bezpańskim pozwoliliśmy wrócić do Góry Demonów. Są kompletnie wstrząśnięte utratą swych pobratymców i nie potrafią już niczego dokonać. Ich strach przed Wielką Otchłanią jest zbyt wielki. Mamy jeszcze Tulę i jej cztery demony, właśnie włączyli się do walki, a i Demony Zguby stoją w gotowości. Są jeszcze czarne anioły, ale one czekają. Na razie pozostają jakby w rezerwie, chyba że w bezpośrednim zagrożeniu znajdzie się Nataniel albo ja…

Marco urwał. Towarzysze przyglądali mu się ze zdziwieniem. Na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju i lęku. Nikomu nie dodało to odwagi. Co im pozostaje, jeśli Marco czuje się niepewnie?

Wkrótce jednak mieli się przekonać, że błędnie odczytali jego reakcję.

– Rzeczywiście, trzeba przyznać, że nie są to imponujące siły – westchnęła Tova.

– Tak, ale nie wolno wam zapomnieć, że zastępy naszych przeciwników także się przerzedziły – ciągnął Marco. – Największą szkodę wyrządziły Tengelowi Złemu Demony Nocy, pogrążając całe armie we śnie.

– To naprawdę fantastyczne – uśmiechnął się Gabriel. – Ale on chyba może ściągnąć posiłki?

– Nie tutaj – uspokoił go Marco. – Brakuje mu czasu, ma dość kłopotów z dotarciem do Doliny przed nami.

– Skąd o tym wiesz? – spytał Ian, najgorętszy chyba wielbiciel Marca. Na samą myśl o Księciu Czarnych Sal robiło mu się ciepło na sercu, a do oczu napływały łzy wzruszenia. Nie mając bowiem w żyłach krwi Ludzi Lodu, trudno było zapanować nad sobą, stojąc w obliczu takiej doskonałości.

Teraz te fantastyczne, uśmiechnięte oczy spoczęły na nim.

– Skąd wiem? Widzisz, jeden z moich przyjaciół, czarnych aniołów, podszedł dość blisko Tan-ghila i Lynxa, by usłyszeć, o czym rozmawiają.

– Ojej – szepnął Gabriel. Otworzył oczy szeroko jak kot w mroku

– Tak, tak – cicho śmiał się Marco. – Tengel Zły nie może pojąć, kto ustawił ten znienawidzony przez niego niewidzialny mur, uniemożliwiając mu wejście do Doliny.

– To pewnie także dzieło czarnych aniołów? – spytał Nataniel.

– Oczywiście. Tylko one znają czarodziejskie runy, których mocy Tan-ghil nie może zniweczyć.

– Ale pewnie w tym miejscu może się przedostać? – zastanawiała się Halkatla. – Tak jak my.

– Niewidzialna przeszkoda stoi także tutaj – wyjaśnił Marco. – Otacza całą Dolinę. Ale my przez nią przejdziemy, gdzie nam się podoba. Zobaczcie, kierujemy się teraz pod górę!

Wciąż wędrowali wzdłuż skalnej ściany, ale ponieważ podłoże zaczęło się wznosić, wspinali się coraz wyżej i wyżej. Od szczytu dzieliła ich jednak ogromna odległość. Nigdy tam nie dotrzemy, pomyślał z rezygnacją Gabriel. Na stopach miał już okropne pęcherze, ale uznał, że skarżyć się to bardzo nie po męsku.

Tova równie ponuro oceniała sytuację. Zatrzymała się i zadarła głowę.

– Z pewnością nasza umiejętność przenikania przez niewidzialne mury jest wielką zaletą, ciekawe jednak, w jaki sposób, do licha, sforsujemy tę konkretną, namacalną ścianę?

Wszyscy przystanęli, ale myśli Marca zajmowało zupełnie co innego:

– Mój przyjaciel czarny anioł, słyszał, jak rozmawiali jeszcze o czymś. Bardzo się nam to nie spodobało…

– Co takiego?

– Tengel Zły mówił o włączeniu do walki „ostatecznych rezerw”, i w tonie tak alarmującym, że mój przyjaciel ogromnie się zaniepokoił. – Marco podjął wędrówkę. – Ale tę rozmowę czarny anioł słyszał już wiele godzin temu, a jak do tej pory nie zauważyłem nic nowego. W bitwie uczestniczą wciąż te same jednostki.

– Biedny Targenor i jego oddziały – szepnął Nataniel.

Tengel Zły, łagodnie mówiąc, nie był zachwycony obrotem spraw na polu bitwy. Przeciwnicy sprawiali wrażenie niezwykle żywotnych, nie mógł pojąć, skąd biorą taką odporność.

Ale miał jeszcze w zanadrzu niespodziankę…

Targenor, zmęczony całodziennym czuwaniem nad przebiegiem walki i bezpośrednim w niej udziałem, zebrał wokół siebie swych ostatnich sojuszników. Była ich zaledwie niewielka grupa, stali zwróceni plecami do zbocza mniejszej góry, wznoszącej się bliżej wejścia do Doliny Ludzi Lodu.

Targenor nie miał zamiaru się poddawać, postanowił powstrzymywać wroga do chwili uzyskania wiadomości, że wybrani dotarli do celu swej wędrówki. Później walkę będzie można zakończyć, wycofają się i będą czekać. Na wiadomość, że Dolina i tym samym cały świat jest wolny albo że wybranym się nie powiodło.

Oddziały Targenora skupiły się w gotowości do odparcia decydującego ataku. U boku głównodowodzącego stał Mar, trzymając w pogotowiu swój wielki łuk. Niestety, przeciwnicy, z którymi przyszło im teraz walczyć, dysponowali bardziej nowoczesną bronią. Za głazami rozrzuconymi po równinie skrył się oddział SS. Co jakiś czas w pobliżu grupy Targenora wybuchał ręczny granat. A wtedy wrogowie podczołgiwali się o kilka metrów bliżej.

– Nigdy nie zdołamy sobie z tym poradzić – szepnęła Dida zajmująca miejsce po drugiej stronie Targenora.

Targenor, w duchu przyznając matce rację, odpowiedział:

– Nonsens!

Nie bali się kul, granatów ani bomb. Śmierć nie przerażała tych, którzy od dawna nie żyli. Natomiast tempo, w jakim wrogowie posuwali się naprzód, i ich przytłaczająca przewaga liczebna nie pozostawiały sprzymierzeńcom Ludzi Lodu złudzeń. Było jasne, że wkrótce dostaną się do niewoli, chyba że wydarzy się coś zupełnie nieprzewidzianego. Marca także z nimi już nie było. On jeden zawsze potrafił znaleźć wyjście z każdej sytuacji.

Targenor miał w odwodzie naprawdę silne sojuszniczki, ale teraz nawet one nie były w stanie wpłynąć na zmianę sytuacji. Demony Zguby, kobiece istoty, mogły naprawdę wiele zdziałać, ale tylko przebywając z mężczyzną sam na sam. Setce żołnierzy czołgających się po płaskowyżu nic nie mogły zrobić.

Na niebie wartę zaczął pełnić księżyc. W jego świetle gromadka sprzymierzeńców Ludzi Lodu wyglądała jeszcze bardziej blado. Nic też dziwnego, byli wyczerpani całodziennym bohaterskim bojem.

Czy to już koniec? pomyślał Targenor. Czy teraz przyjdzie po nas ten przeklęty Lynx?

Obok niego pojawiła się Tula.

– Ty tu jesteś? – spytał zdumiony.

– Trzymaliśmy się w pobliżu. A teraz, jak się wydaje, potrzebujecie świeżych, pełnych entuzjazmu posiłków.

– I to bardzo! Widziałaś to samo, co ja?

– Że za tymi nazistowskimi potworami czeka jeszcze jedna armia? Owszem?

– Nie mogę się zorientować, co to za jedni.

– Resztki wyskrobane z różnych armii rozmaitych epok. Hunowie, Wandalowie, Barbarowie, jacyś najemnicy, których wcześniej nie ściągnięto, przede wszystkim z wojny trzydziestoletniej…

– Dziękuję, nie musisz mi ich wszystkich wyliczać! Tula, jestem już taki zmęczony! I taki zrezygnowany. Oby wybrani wkrótce dotarli do Doliny!

– To jeszcze potrwa. Dlatego właśnie przybywamy z odsieczą… Ojej!

Granat ze świstem przeleciał tuż nad jej głową.

– Jak widzę, stają się coraz bardziej natarczywi. Widzisz, nie chciałam do tej pory włączać do walki moich demonów, bo Lynx, jak się wydaje, upatrzył sobie demony na ofiary. A ja nie chcę utracić czterech moich najlepszych przyjaciół w Otchłani. Zawarliśmy więc sojusz…

– Z kim?

– Zaczekaj, wkrótce się przekonasz!

Odwróciła się w stronę pola bitwy.

– Cześć, fryce! Szukajcie schronienia, bo przybywamy! Dopiero teraz będzie naprawdę gorąco!

Okrutni esesmani słysząc jej wołanie podnieśli głowy. Rozległa się kanonada rozmaitych rodzajów broni, kiedy nagle naziści ze zdumieniem popatrzyli w górę. W ich stronę nadciągały cztery istoty, po chwili zawisły w powietrzu nad nimi.

Kule wcale ich się nie imały.

Na tym jednak jeszcze nie koniec. Nagle hitlerowców zaatakowały ogromne wilki, które poszczekując torowały sobie drogę wśród żołnierzy.

– Co takiego? – szepnął zdumiony Targenor. – Nie przypuszczałem, że one się pojawią.

– Doszliśmy do porozumienia – odparła Tula, wciąż stojąca u jego boku. – Patrz teraz!

Gdy jeden żołnierz wypuścił z rąk broń, chcąc rzucić się do ucieczki, natychmiast zajęły się nim demony i w jednej chwili go unicestwiły. To samo spotkało kolejnego wojaka, a za nim następnych. Idealna współpraca. Wilki wprawiały wrogów w popłoch, a demony ich niszczyły.

Wszystko potoczyło się w oszałamiającym tempie. Wkrótce z dumnego oddziału SS zostały nędzne niedobitki, uciekające w popłochu przez równinę.

– Co? Co to było? – wybuchnął Tengel Zły na swoim punkcie obserwacyjnym. – Skąd one się wzięły?

Lynx przypominał chmurę gradową.

– Ja… nie wiem.

– Olbrzymie wilki! Nienaturalnej wielkości! Skąd one się wzięły, nigdy czegoś takiego nie widziałem! Rozbiły w proch moje zastępy! Bierz je! Natychmiast!

– One już zniknęły, panie. Zniknęły jak poranna mgła w promieniach słońca.

Ręce Tengela Złego ze złością siekły powietrze.

– Wyślij więc następny oddział!

– To już ostatni.

– Wiem o tym, wiem, do cholery!

– A jeśli wilki… i te inne potwory powrócą?

– Te inne potwory to były zwykłe demony. Nimi nie musimy się przejmować, pochwycimy je w każdej chwili. Ale wilki, wilki… Co to ma znaczyć? Jakichż to sojuszników mają Ludzie Lodu, że ja ich nie znam?

Nagle w oczach błysnęła mu przebiegłość. Powoli dojrzewała decyzja.

– No cóż, udało im się zniszczyć te armie! Ale teraz będą musieli pomyśleć o czymś innym! Włącz do walki ostatnie oddziały!

– Ale…

– Otrzymają pomoc! Uwierz mi, przybędzie odsiecz, o jakiej nikomu się nie śniło. Moich wrogów czeka prawdziwa niespodzianka. Postanowiłem użyć ostatniej, najmocniejszej karty! Odejdź, chcę przy tym zostać sam.

Targenor ku swej rozpaczy ujrzał, że przez równinę suną ku nim kolejne wrogie zastępy.

– Znów potrzebna nam jest Tula i wilki – mruknął. – Musimy je wezwać, mimo że nie chcemy niepokoić czarnych aniołów.

Nagle Dida przesunęła wzrokiem po przeciwległym paśmie gór.

– Targenorze – szepnęła, ściskając syna za ramię. – Targenorze! Co to jest?

Wszyscy znieruchomieli na swych pozycjach. Zapomnieli o nadciągających nieprzyjaciołach, o broni, jaką trzymali w ręku. Wpatrywali się w niesamowity widok.

Ale i wrogowie się zatrzymali. Wszyscy obecni na płaskowyżu zastygli w bezruchu, jakby skamienieli w najprzeróżniejszych pozach lub brali udział w tworzeniu niemego obrazu.

Nie mogli uwierzyć własnym oczom.

Tengel Zły przyglądał się temu ze swego punktu obserwacyjnego w bezpiecznej odległości od walczących.

Zaniósł się chrapliwym, szyderczym śmiechem.

– No i co wy na to, nędzne robaki? – zawołał, choć wiedział, że go nie usłyszą. – Jak teraz wyglądacie, wy i wasze zaklęte wilki?

Lynx wyprawił do boju ostatnie posiłki i wrócił do swego władcy. On także zaniemówił. Nie mógł oderwać oczu od trzech szczytów, rysujących się na tle nocnego nieba.

Potem zwrócił spojrzenie na swego pana i mistrza, spojrzenie pełne niedowierzania.

Nareszcie z całkowicie pozbawionej wyrazu twarzy Lynxa dało się odczytać jakieś uczucie. Było nim szczere, przeogromne zdumienie.

Загрузка...