Piątka przyjaciół nie mogła zrozumieć zachowania Gabriela.
– Co go ugryzło? – dziwiła się Halkatla.
– Odszedł na stronę? – podsunął Nataniel.
– Ale nie odpowiadał, kiedy go wołaliśmy – zauważyła Tova. – A nie wstydzi się przecież powiedzieć, że idzie za potrzebą. Na początku, owszem, ale już się przełamał.
– I przecież dopiero co zrobiliśmy postój – przypomniała Halkatla.
– No właśnie – przytaknął Ian.
Popatrzyli na siebie z rosnącym przerażeniem.
Potem bez słowa ruszyli biegiem.
Ale w zaklętym skamieniałym świecie wiele było dziwnych korytarzy. Śnieg leżał tylko gdzieniegdzie w mrocznych kątach, do których nie docierało słońce, nie znaleźli więc żadnych śladów.
Wołali, ale nadaremnie.
Jeśli coś złego przytrafi się Gabrielowi, memu bratankowi, nigdy sobie nie wybaczę, myślał Nataniel. Chłopiec jest też moim krewnym ze strony matki, ale to pokrewieństwo jest znacznie dalsze.
Dalsze, owszem, ale tu właśnie tkwiło dziedzictwo Ludzi Lodu, a ono było teraz bardziej istotne.
Pod skalną ścianą królowały cienie. Światło dzienne przybladło, niebo rozjaśniał teraz słaby księżyc.
– Tutaj! – zawołała nagle Tova. – Znalazłam ślad! To na pewno odcisk butów Gabriela. On zniknął… Jakby zagłębił się w skałę!
– Co on sobie myśli? – zdziwił się Ian. – Dlaczego tak po prostu odszedł?
– Miejmy nadzieję, że jest przy nim Ulvhedin – szepnęła Halkatla.
– Tak, Ulvhedin jest z nim – odparł Rune. – Ale on nie może nic zrobić, dopóki Gabriel go nie wezwie.
– Może chyba osłabić uderzenie – zastanawiała się Tova. – Każde?
– Tak, ale bezpośrednio nie jest w stanie się włączyć.
– Chodźcie, pójdziemy za tymi śladami – postanowił Nataniel.
– Jest tylko jeden – zauważyła Tova.
– To nic, widać przynajmniej kierunek.
I właśnie w momencie, gdy wyruszyli na dalsze poszukiwanie, z powietrza zaatakowały ich jakieś małe paskudne stwory. Opędzali się od nich jak mogli, ale potworki były okropnie natrętne. Rozdarły Tovie anorak na ramieniu, a na twarzy Iana pojawiły się głębokie skaleczenia zadane ostrymi szponami. Zanim zdołali wymyślić jakiś plan obrony, zostali zmuszeni do odwrotu. Cała piątka. Jedyne co mogli zrobić, to bronić się przed atakami, coraz śmielszymi i bardziej natarczywymi. Wreszcie wrócili do miejsca, z którego rozpoczęli poszukiwania. Okazało się jednak, że powinni przemyć rany środkiem dezynfekującym.
Straszydła się wycofały, ale niedaleko. Czujne przysiadły na pobliskich skałach. Gdy tylko któreś z piątki uczyniło gest wskazujący na to, że chce podjąć poszukiwania lub choćby zawołać Gabriela, jeden z diablików natychmiast rzucał się na winowajcę.
– Cóż to za figury? – dziwiła się Halkatla. – To przecież nie demony.
– Ale jesteś na dobrym tropie – powiedział Rune. – One są z zagrody Szatana.
– Przecież Szatan nie istnieje – zaprotestowała Tova.
– Niestety jesteś w błędzie. Musimy liczyć się z jego istnieniem, dopóki znajdzie się choć jeden człowiek wierzący w jego moc. Pomiędzy diabłami a demonami są pewne różnice. Diabły są z gruntu złe, a większość demonów była kiedyś aniołami, zawsze są przywiązane do jakiejś strefy. Mamy demony przyrody, demony księżyca i tak dalej, trudno je teraz wyliczać. Diabły nie wiążą się z niczym ani z nikim poza Szatanem.
– Ciekaw jestem, co Gabrielowi strzeliło do głowy – zasępił się Ian. – Bardzo się o niego niepokoję. Taki mały, sam, no i dlaczego te diabły nie pozwalają nam iść?
– Gabriela zwabiono – odparł Nataniel, opatrujący liczne skaleczenia Iana. Rune i Halkatla zajmowali się Tovą. – Ktoś go przyciągnął do skalnej ściany.
Tova, ogarnięta gniewem, uderzyła pięścią w ziemię.
– Najgorsze, że znów musimy niepokoje naszych opiekunów. Człowiek czuje się niepotrzebny, kiedy tak ciągle musi im nudzić. Wołać o pomoc przy byle kaszlnięciu.
– To wcale nie kaszlnięcie – łagodnie zaprotestował Rune. – Oni bardzo chętnie przyjdą.
– Kogo teraz wezwiemy? – spytała Tova niepewnie.
Wtedy Nataniel podniósł głowę. Stanął nagle wyprostowany, z nową pewnością siebie bijącą z oczu i stanowczością w głosie:
– Nie. Nie będziemy błagać o pomoc jak przerażone dzieciaki. Czyż nie posiadamy nadzwyczajnych sił? Sami sobie z tym poradzimy.
Gabriel rozglądał się dokoła szeroko otwartymi oczami. Znalazł się pod samą skalną ścianą w jaskini wydrążonej przez wielkie masy wody. Na ścianach wyżłobione były najdziwniejsze wzory, koniec groty niknął w nieznanej głębi.
Może o to chodziło głosowi, pomyślał Gabriel. Może tajemnymi korytarzami uda nam się przejść przez górę? To by dopiero była nowina dla jego towarzyszy!
– Gabrielu – przeciągle szeptał głos. – Chodź, chodź tutaj!
Chłopiec był tak zafascynowany, tak zauroczony głosem, że nawet przez myśl mu nie przeszło, by sprawdzić, czy jego opiekun, Ulvhedin, jest w pobliżu.
Wszystko inne jakby zniknęło, pozostawało tylko jedno: musiał iść tam, skąd dobiegał głos.
Czyli zagłębić się w ciemność.
Jak automat ruszył przed siebie. Serce waliło mu w piersi, ale nie miał wątpliwości, że powinien usłuchać głosu.
Wreszcie zobaczył tego, który go nawoływał. Z mroku wyłonił się życzliwie uśmiechnięty mężczyzna. Bardzo przystojny, dość młody, miał ciemne kręcone włosy i lśniące żółte oczy. Zapraszającym gestem wyciągnął do Gabriela lewą rękę, chcąc poprowadzić go dalej.
To musi być ten dobry górski elf, który chce im pomóc.
W końcu chłopiec podszedł tak blisko, że ich dłonie niemal się dotykały. Wtedy ujrzał, że uśmiech elfa nie ma w sobie dobra, a jego oczy wyrażają lodowate wyrachowanie. Gabriel oprzytomniał.
Gwałtownie się odwrócił, żeby uciec, ale stopy ciążyły mu jak ołów, miał wrażenie, że ciągną go w tył, ku mężczyźnie.
Nareszcie przypomniał sobie, co powinien zrobić.
– Ulvhedinie! – zawołał. – Ulvhedinie, na pomoc!
Ale olbrzym się nie pokazał, Gabriel poczuł tylko, że ujmuje go za rękę. Teraz łatwiej już było biec.
Ulvhedin szepnął:
– Zmykaj tak szybko, jak potrafisz, ten człowiek jest niebezpieczny. Nie mam nad nim żadnej władzy, jego siła przyciągania jest tak dominująca, że nawet ja mogę ulec jego wpływowi. Ale wezwę tego z duchów, którego być może wysłucha. Spiesz się teraz, Ingrid także przybyła, będziemy nad tobą czuwać.
Ingrid? Dlaczego właśnie Ingrid, zdziwił się Gabriel, pędząc między skałami do wyjścia z groty. Przez cały czas słyszał za plecami miękkie stąpanie żółtookiego mężczyzny. Miał wrażenie, że serce zaraz rozsadzi mu strach.
Uciekać było mu teraz tak łatwo, jakby opiekunowie dodali mu skrzydeł, ale jego prześladowca był duchem, a duchy, jak wiadomo, potrafią poruszać się znacznie szybciej niż ludzie.
– Gabrielu! – wzywał głos. – Wracaj!
Chłopiec zatkał uszy dłońmi i głośno krzyczał, chcąc zagłuszyć wołanie, ale ono rozbrzmiewało jakby wewnątrz, w jego głowie.
Nie mógł się skryć za kamieniem, bo prześladowca był zbyt blisko, wprost deptał mu po piętach. Z każdym krokiem przybliżał się coraz bardziej.
Nagle przerażony Gabriel stanął. Przed nim zamajaczyła jakaś rosła postać. Ktoś czekał na niego. Chłopiec rozpoznał przybysza, to Heike wyciągał teraz do niego ręce. Gabriel rzucił mu się w ramiona, a potem skrył się za olbrzymem.
Teraz pokazali się także Ulvhedin i Ingrid. Stanęli po bokach Gabriela.
Myśliwy na chwilę wypuścił ofiarę z rąk. Zatrzymał się i zmrużonymi oczyma spoglądał na Gabriela i jego obrońców.
– Wydaje wam się, że powstrzymacie mnie od złapania chłopca? – spytał z pogardą.
Heike mówił spokojnie, ale w drżeniu jego głosu i ciała Gabriel wyczuł powstrzymywany gniew.
– Zniszczyłeś już kiedyś życie małego chłopca. Drugi raz ci się to nie uda!
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Coście za jedni? Rozumiem, że jesteście nędznymi duchami Ludzi Lodu, ale nie wiem, o czym mówicie.
– Byliśmy ci współcześni, Solve – rzekł Ulvhedin z żalem. – Wszystkich czworo, łącznie z tobą, dotknęło przekleństwo. Ale nie wiedzieliśmy nic o tobie ani o twoim synu Heikem.
Solve drgnął. Jego niezwykle urodziwą twarz szpecił odzwierciedlający się na niej chłód uczuć.
– Heike? – prychnął. – Nie przyznaję się do tego padalca. Ale jak wy możecie go znać, on przecież umarł jako dziecko na Południu? I tak lepiej dla niego. Był kaleką.
– Nie – rzekł Heike. – Ja wcale nie umarłem.
Solve rozdziawił usta. Postąpił o krok do tyłu.
Ingrid dodała:
– Heike wrócił na dwór, który przypadł mu w spadku, na Grastensholm. Był wielkim człowiekiem, jednym z najlepszych i najpotężniejszych, jakich mieliśmy w rodzie. A jak ty skończyłeś?
Solve ryknął i próbował znów złapać Gabriela. Ulvhedin natychmiast zaczął zaklinać.
– To na mnie nie działa – parsknął Solve. – Jestem pod ochroną.
– Czyją?
Zachichotał bezczelnie.
– Po tym jak opuściłem ten ziemski padół, pod moją szubienicą wyrosła mandragora. Młoda dziewczyna, która zakochała się we mnie, kiedy jechałem na wozie kata, zakopała ją w moim bezimiennym grobie. Zobaczcie – oznajmił triumfalnie, pokazując wiszącą na piersi alraunę. – Tengel Zły dodał jej mocy swymi zaklęciami.
Heike odwrócił się do Ingrid.
– Sprowadź Runego!
Rudowłosa czarownica zniknęła w korytarzach.
Solve przyglądał się pozostałej trójce z podstępną złością w oczach.
– Wiecie chyba, że mi ulegniecie, wystarczy tylko, bym zawołał, posłużył się swoją siłą przyciągania. Chłopiec jest mój, wy inni mnie nie obchodzicie.
– Jestem twoim synem, Solve, zawsze tego żałowałem – powiedział Heike. – I przez całe życie cię nienawidziłem. Nie pozwolę ci zabrać Gabriela. Nie wolno ci zniszczyć życia jeszcze jednemu dziecku.
– Zniszczyć? – W głosie Solvego pobrzmiewała niepewność. – Przecież wyrosłeś na wielkiego, szanowanego człowieka.
– Nie było to twoją zasługą. Od ciebie nauczyłem się jedynie ciemnych stron istnienia.
– Później z pewnością ci się to przydało.
– Nigdy! Z nienawiści i goryczy nigdy nie wypływa nic dobrego. Z moim obrzydzeniem dla ciebie musiałem walczyć całe życie. Nie mogłem się z nim pogodzić.
Oczy Solvego zwęziły się, twarz wyrażała zadowolenie, głos brzmiał jakby usypiająco.
– Jeśli zacznę teraz od tego wielkoluda, którego ze sobą przyprowadziłeś… podobno żył w moich czasach… – urwał zdumiony. – Oczywiście! Oczywiście! Gdzie ja miałem oczy! To, naturalnie, Ulvhedin, spotkałem cię raz w dzieciństwie. A ta dama, która tak nieelegancko zniknęła, to przecież Ingrid! Trudno spamiętać tyle rzeczy bez znaczenia. Ale jeśli zacznę od kuszenia Ulvhedina… Co powiesz na to, nieudaczniku, mój brzydki synu?
Heike nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że z Solvem nie wygra, tak jak nie mógł go pokonać, gdy był dzieckiem. Mógł jednak chronić Gabriela, dopóki nie obmyślą następnego posunięcia.
Miał jednak straszne podejrzenie, że nie będą potrafili przeciwstawić się Solvemu.
– Heike – mruknął Ulvhedin. – Ten łotr wywiera na mnie wpływ. Jedyne czego pragnę, to przejść na jego stronę. Nigdy jeszcze żadna siła tak mnie do siebie nie przyciągała.
Heike odetchnął głęboko. Sam czuł, jaka pustka opanowuje jego głowę. I on nie pozostawał odporny na moc Solvego.
Nareszcie pojawiła się Ingrid z Runem. Solve jednak wciąż był skupiony. Dopiero kiedy Rune stanął przed Ulvhedinem, zwrócił na niego uwagę.
– Co ty tu, do diabła, robisz? – warknął. – I coś ty za pokraka? Czy teraz też nie potrafią płodzić zwykłych, normalnych ludzi?
Ale Runego Solve nic a nic nie obchodził. Spojrzenie utkwił w niedużej alraunie, widocznej na tle olśniewająco białej koszuli Solvego i strojnej kamizelki.
– Nie przynoś wstydu swemu gatunkowi – przemówił Rune do mandragory. – Wiesz, kim jestem, prawda? Jako władca was wszystkich rozkazuję ci, byś przestała służyć złemu panu, z którym związał cię złośliwy los. Jego władza nad tobą już nie istnieje. Zwróć teraz ku niemu swe pragnienie zemsty!
– Co takiego? Do kogo to mówisz, kaleki łajdaku?
W następnym momencie wszyscy zobaczyli, że alrauna zawieszona na piersi Solvego rozżarza się do czerwoności. Koszula i kamizelka zaczęły się tlić, widać już było powiększające się czarne plamy spalonego materiału. Solve wrzasnął, dłońmi zaczął dusić płomienie, ale ubranie dalej się spalało. Zerwał z szyi mandragorę i odrzucił ją daleko.
Kiedy resztki koszuli i kamizelki spadły na ziemię, Rune okiełznał płomienie jednym gestem. Znów zaczął mówić:
– Pamiętasz, Solve, ostatni raz, kiedy się spotkaliśmy? W Wiedniu? Broniłem wtedy twego małego synka, bo chciałeś go zamordować.
– Nie gadaj głupstw! – wrzasnął Solve. – Poza nami dwoma nikogo tam wtedy nie było!
– Owszem. Zastanów się, a na pewno zrozumiesz. Nie pamiętasz, co się wydarzyło tego wieczoru? Coś chwyciło cię za gardło i dusiło, dopóki nie zostawiłeś chłopca w spokoju.
Solve pobladł jak kreda. Z trudem wymawiał słowa; wzrok miał niespokojny.
– To były jakieś czary – rzekł z wysiłkiem. – Ale co ty możesz mieć z tym wspólnego?
– Może to byłem ja – krótko odparł Rune.
Solve z początku stał jak skamieniały, przenosił tylko wzrok z Runego na Heikego. Potem odwrócił się i rzucił do ucieczki.
– Nie pozwólcie mu ujść! – zawołał Ulvhedin, podnosząc z ziemi alraunę.
– Daleko nie ucieknie – powiedział Rune na pozór obojętnym głosem. Ruszyli z powrotem do przyjaciół.
W połowie drogi znaleźli Solvego. Leżał na zmarzniętej ziemi między czarnymi kamieniami. Ręce trzymał przy szyi, jakby się przed czymś bronił. Twarz miał siną, oczy i język wyszły mu na wierzch, a ciało przybrało dziwacznie skręconą pozycję. Wydawało się, że stoczył bolesną walkę.
– Mała alrauna poruszyła się w mojej dłoni – oznajmił Ulvhedin.
Rune kiwnął głową.
– Sama by tego nie dokonała, ale ja jej pomogłem.
Ingrid zerknęła na Runego z ukosa. Gabriel dostrzegł w jej oczach przerażenie.
– Teraz możesz odmówić swoje zaklęcia, Ulvhedinie – powiedział Rune. – Heike ci pomoże.
Dwaj olbrzymi przez moment zastygli w bezruchu, później popatrzyli na siebie i z ich ust popłynęły dziwne słowa. Tekst był identyczny, a ich głosy tak zgrane, że wydawać się mogło, iż zaklina jeden człowiek.
Powoli ciało Solvego zaczęło się rozpadać na coraz drobniejsze kawałki, aż w końcu wiatr zawodzący wśród głazów mógł unieść je i rozsypać po okolicy.
Twarz Heikego, kiedy ciało ojca zniknęło, wyrażała jedynie zacięcie i zdecydowanie.
Istnieją niegodziwości, których nie da się wybaczyć, bo nawet więzy krwi nie złagodzą cierpień.
A jednak Heike nie czuł słodkiego smaku zemsty. Tylko jakieś drzwi w jego duszy zatrzasnęły się na zawsze.
Kiedy było już po wszystkim, wyprostował się i odetchnął z ulgą.