Gabriel usłyszał wiele słów pociechy i wiele pochwał. Zapewniali go, że był bardzo dzielny i że wszyscy świetnie rozumieją jego tęsknotę za domem, bo wszyscy, w każdym razie ci, którzy mieli jakiś dom, cierpią na tę chorobę.
Kiedy zmierzali w głąb równiny, usłyszeli nagle za sobą czyjś głos. Wszyscy natychmiast skryli się za skałami.
Ktoś szedł złorzecząc pod nosem i popłakując. Kiedy zbliżyła się, bo tajemniczy przybysz okazał się kobietą, usłyszeli z pasją wypowiadane słowa:
– Ale nigdy się nie zgodzę, żeby być razem z Hanną! W takim razie ze wszystkiego rezygnuję.
Wyszli z ukrycia i powitali Vegę. Czarownica zatrzymała się, zawstydzona, widać było, że czuje się winna.
– Ja po prostu tak sobie tędy idę. Nie miałam zamiaru z wami rozmawiać. Co wy tu robicie?
Rune odparł spokojnie:
– Oczywiście, nie będziesz razem z Hanną, to byłoby nie do zniesienia dla was obu. Będziesz miała oddzielny dom z własną służbą i co tylko zechcesz.
Vega przyglądała mu się podejrzliwie, spode łba.
– Próbujecie mnie nabrać, co?
Potrząsnęli głowami.
– Bo ja nie powiedziałam, gdzie was szukać – zapewniła prędko. – On pytał, ale wskazałam przeciwną stronę.
– Bardzo jesteśmy za to wdzięczni – powiedział Nataniel z powagą.
Wszyscy się z nim zgadzali.
– Tak, bo on był do niczego. Nie życzył mi dobrze. Miałam mu służyć i to było niby to najlepsze, co miał mi do zaoferowania. Mówiliście o służbie?
– Otrzymasz taką opiekę, jakiej tylko zapragniesz. Pod warunkiem, że będziesz zachowywać się przyjaźnie.
– Potrafię to, jeśli zechcę – mruknęła Vega. – Ale mnie nikt nigdy nie traktował życzliwie, dlaczego więc ja miałabym do kogoś tak się odnosić?
Tova ścisnęła jej rękę.
– Jesteś wspaniała, Vego. Cieszymy się, że będziesz z nami.
– Tak, bo on jest okropny, nie wart niczego. A ten drugi… Straszny, naprawdę straszny. Ale nie wiem, dlaczego.
Tova wybuchnęła:
– Wszyscy tyle gadają o tym Lynxie, że jest taki straszny, okropny, ale nikt nie potrafi powiedzieć, czemu. Czy nikt nie potrafi go opisać?
– Sama przecież go widziałaś – przypomniała jej Halkatla: – Dwa razy przy drodze. Potrafisz go opisać?
– Nie – pokręciła głową Tova. – Kluchowaty tłustawy czterdziestolatek o nalanej, okrągłej jak księżyc twarzy. Nie ma właściwie do czego się przyczepić. A jednak w jego obecności ciarki człowiekowi przechodzą po plecach.
– To prawda – przyznał Ian. – Ciekawe, skąd to się bierze.
Wezwali Sol, która zaraz się pojawiła, stała przecież tuż obok i przysłuchiwała się rozmowie. Objęła onieśmieloną i zawstydzoną Vegę i obiecała, że znajdzie jej odpowiednie miejsce do zamieszkania i zapewni spotkanie z nowymi przyjaciółmi. Z dala od Hanny.
– Czy nie mogę zostać z wami? – spytała Vega.
– Później – obiecała jej Sol. – Jeśli nam się powiedzie, wszyscy się spotkamy.
Umilkli. „Wszyscy”? Przecież już zbyt wielu odeszło od nas na zawsze, pomyślał Gabriel ze smutkiem.
I może będzie ich jeszcze więcej?
Vega zadrżała.
– On się na pewno na mnie rozgniewa.
– Dlatego właśnie chcemy cię ukryć w miejscu, którego nie odnajdzie – powiedział Nataniel. – Widzisz, mamy takie miejsca.
– Rzeczywiście, chyba będzie mi to potrzebne – przyznała drżącym głosem.
Sol zabrała staruchę do Tuli i jej demonów.
Znów pozostali sami.
Wiedzieli jednak, że duchy opiekuńcze nadal im towarzyszą, choć pozostają niewidzialne. Im mniej osób się pokazuje, tym trudniej będzie je dostrzec.
– Oszukano mnie! – warczał Tengel Zły. – Vega mnie oszukała.
– Rzeczywiście – kiwnął głową Lynx. – Nie było ich tam, gdzie mówiła. Przypuściłem szturm na próżno.
– Znajdź Vegę, ukarzę ją! A przede wszystkim odszukaj tych niepokornych! Natychmiast!
– Myślałem o tym – odparł Lynx ze zwykłą dla niego flegmatycznością. – Zamierzałem wysłać po nich tego, który posiada zdolność przyciągania do siebie rzeczy i ludzi.
– Doskonale! Przyciągnie całą grupę?
– To chyba zbyt duże wymagania. Myślałem o malcu. Jak on miał na imię? Gabriel? Weźmiemy go jako zakładnika.
Skurczona sylwetka Tengela Złego z radości skuliła się jakby jeszcze bardziej.
– Tak… Tak zrobimy! Natychmiast, zanim będzie za późno!
Lynx zniknął, a mały straszliwy stwór rozglądał się po świecie, który już wkrótce będzie należał tylko do niego. Po świetle zorientował się, że minęło południe. Ciężkie chmury zawisły nad ponurym płaskowyżem, skrywając okoliczne szczyty. Na śniegu ani na ziemi nie pozostał ślad po stoczonych tu bojach, mrocznych zboczy nie rozświetlał żaden promień słońca. Wiele grup nie zaprzestało jeszcze walki, cienie kryły się po rozpadlinach i wśród głazów, skradały, czaiły, gotowe do ucieczki, gdyby ktoś nagle się pojawił.
Ale Tengel Zły tego nie widział. Wzrok utkwił w czekającej go przyszłości.
Miał tyle planów! Istniała tylko jedna jedyna przeszkoda dzieląca go od niczym nie ograniczonej władzy: wybrani z rodu Ludzi Lodu, którzy usiłowali uniemożliwić mu dotarcie do ciemnej wody i jednocześnie chcieli znaleźć się tam przed nim, by ją unieszkodliwić… ledwie mógł w myśli wypowiedzieć te słowa… jasną wodą Shiry.
Nie wolno do tego dopuścić!
Na pewno tak się nie stanie. Byle tylko zdołał zburzyć ową niewidzialną barierę, którą wznieśli posługując się zaklęciami. Pomknie na miejsce szybciej niż wiatr.
A potem!
Podbije cały świat. Kościoła już się nie obawiał, bo zdaniem Lynxa jego pozycja słabnie, nie posiada już właściwie żadnej władzy. W czasach kryzysu i w biednych krajach chrześcijaństwo kwitło, ludzie bowiem chcieli wierzyć, że po pełnym cierpień życiu na ziemi czeka ich coś pięknego i dobrego. Ale w zachodnim świecie ludziom powodziło się dobrze. Po cóż więc komu troska o przyszłe życie po śmierci, skoro w tym jest tak wspaniale? Mimo wszystko jednak religia chrześcijańska wciąż żyła, a wraz z nią jej zła moc, Szatan i jego diabły, których nie wolno mylić z demonami. Demony są zupełnie czym innym, one coś symbolizują w przeciwieństwie do diabłów.
Tengel Zły zawarł pakt z diabłami. Z Szatanem nie, bo po wypiciu ciemnej wody chciał uczynić z niego swego niewolnika. A może jednak wykorzystać Szatana już teraz?
Diabły Tan-ghila raz już przystąpiły do akcji, ale przeklęte Demony Wichru udaremniły ich atak. Teraz wypróbuje diabły ponownie, poinformował już Lynxa, w jaki sposób należy to przeprowadzić. Lynx to prawdziwy skarb!
Wszyscy ludzie na świecie będą niewolnikami Tan-ghila. Wolał nazywać siebie Tan-ghilem, nigdy nie podobały mu się te nowomodne wymysły. Kiedy napije się upragnionej wody, odzyska swą młodość i urodę, wielką urodę, wszyscy tak kiedyś mówili. Tylko jego oczy się nie podobały, zimne i twarde jak kamienie, powiadano.
No i co z tego? Jemu zimne oczy się podobały. Takie oryginalne.
Posiądzie wszystkie piękne kobiety na świecie. Wykorzysta je raz, a potem zniszczy. Ślicznych młodych chłopców także…
Myśli jego powróciły do Lynxa i pytania, dlaczego wybrał akurat jego, najohydniejszego człowieka na ziemi. Wybierał długo i starannie, wśród żywych i umarłych, rozważał wszystkie za i przeciw, a kandydatów miał wielu… Hitler, Neron, Kaligula, Attyla… Albo osoby prywatne, jak Kuba Rozpruwacz, Christie, Crippen, Elżbieta Bathory, Węgierka, która zamordowała setki młodych dziewcząt, aby zachować swą młodość… Do dyspozycji miał też zwyrodniałych sadystów stosujących tortury duchowe w domu, w szkole, w miejscu pracy… Świat pełen jest okrutników.
Wszystkich jednak odrzucił, nie nadawali się, nie byli dostatecznie źli. Aż wreszcie znalazł Lynxa…
Nikt nie był bardziej pozbawiony uczuć niż on!
Tylko on wiedział, kim jest Lynx. To jeden z najniegodziwszych potworów w historii świata. Człowiek pod każdym względem odpowiadający Tengelowi Złemu.
Wydawało się, że ciemne chmury postanowiły się odsunąć. Na płaskowyżu pojaśniało, ale Tengel, zatopiony w marzeniach o przyszłości, nawet tego nie zauważył.
Wszystkich ludzi uzależni od siebie. Nie zdobędą bodaj okruszyny pożywienia, jeśli on nie wyrazi na to swojej zgody. A on żywić będzie tylko te stworzenia, które mogą mu się na coś przydać. Wszystkie inne wykończy, nie warto przejmować się kimś, z kogo nie ma żadnego pożytku.
Zwierzęta trzeba wyniszczyć, one bowiem tylko zbytecznie zajmują miejsce.
Wszystko, co niepotrzebne, należy usunąć. Zniszczyć te tak zwane dzieła sztuki, począwszy od pałaców, a skończywszy na najdrobniejszych ozdobach. Nie znosił sentymentalnego kultu piękności. To mazgajstwo, w dodatku kieruje ludzkie myśli na coś innego niż on. Jakby w nawiasie zastrzegł sobie, że tylko on ma prawo być piękny, on i kobiety, które będzie wykorzystywał.
Naturalnie zlikwiduje także szpitale i całą opiekę społeczną. Ludzie będą musieli dawać sobie radę na własną rękę. A jeśli im się to nie uda, sami będą sobie winni!
Żadnych szkół! Nauka to zło, które nigdy nie sprawdziło się w dyktaturach. Nad nieuczonymi poddanymi łatwiej zapanować!
Podporządkuje sobie przydatne mu osiągnięcia postępu technicznego, takie jak nowoczesna broń czy środki transportu. Całą resztę usunie. Zamknie fabryki, banki też nie będą już do niczego potrzebne, bo przecież on obejmie kontrolę nad wszelkimi bogactwami.
Tengel Zły nie odznaczał się wybitną inteligencją, dlatego też był po stokroć bardziej niebezpieczny.
Podszedł do niewidzialnego muru i jeszcze raz spróbował go sforsować. Ku jego trudnej do wyobrażenia wściekłości mur pozostawał niewzruszony na wszelkie jego zaklęcia i magiczne formuły.
Ogarnięty bezsilną furią zaczął walić pięściami w oporną przeszkodę.
Dziwacznie wyglądał, uderzając z całej siły kułakami w powietrze i nagle je zatrzymując.
Zastygł w pół ruchu. Powrócił Lynx i przyglądał mu się oczyma pozbawionymi wszelkiego wyrazu.
– Czego tu chcesz, szatańska rybo? – wybuchnął rozwścieczony Tengel.
– Wysłałem diabły. I tego, o kim rozmawialiśmy.
Tengel zdołał już się opanować.
– Doskonale! Oni są tak sentymentalni, że z pewnością zechcą odzyskać chłopca, którego weźmiemy jako zakładnika. I wtedy już będziemy ich mieli.
Znajdowali się w jednej z głębokich rozpadlin u podnóża góry. Niebo przybrało bardziej stłumioną barwę, nadchodził wieczór. Chmury prawie już znikły, pozostały tylko na zachodzie, przesłaniając chylące się ku zachodowi słońce, które srebrzyło ich brzegi. Na płaskowyżu nadal królowały cienie. Gabriela bolały nogi, dokuczało mu także zniechęcenie.
– Jak my przejdziemy? – zastanawiał się Ian, spoglądając na wznoszącą się nad nimi górską ścianę. Wydawała się ogromna i niemożliwa do przebycia.
– Będziemy się tym martwić w swoim czasie – stwierdził Nataniel. – Akurat teraz najbardziej się niepokoję tym, co mogła nawyprawiać Tobba. Musiała zdradzić Tengelowi Złemu, gdzie się znajdujemy.
– Nie – odezwał się Rune gdzieś z tyłu. – Nigdy już do niego nie dotarła. Została unieszkodliwiona.
– Co takiego? Jak? Przez kogo?
– Tobba nie spodobała się siedmiu Demonom Zguby, była zbyt piękna i budziła zbyt wielkie pożądanie. Unicestwiły ją więc na zawsze.
Nataniel odetchnął z ulgą. Bardzo nie chciał powtórnego spotkania z urodziwą czarownicą.
– To dobrze – powiedział Ian. – Była bezwstydnie piękna w swej naiwności i taka zmysłowa.
– Czarownice z rodu Ludzi Lodu zwykle obdarzone bywają nadzwyczajnym powabem – zaśmiała się Tova. – I to dobrze, inaczej ród by wymarł. Ale są tego granice, to, co przedstawiała sobą Tobba, to gruba przesada.
Śmiech poprawił im nieco nastrój, ale Gabriel słyszał, że jego głos brzmi niemal histerycznie.
Rune i Halkatla wędrowali razem przez ten dziwny świat, w którym ich głosy echem odbijały się od skał, a wszystko zdawało się zaklęte, zaczarowane w mroczny, straszny sposób, jakby było to prastare królestwo skamieniałych olbrzymów.
Rozmawiali po cichu, przywykli już do tych rozmów. Oboje wszak byli obcymi wśród żywych ludzi.
Halkatla przerwała nagle dyskusję o tym, czy lepsze są stare, czy nowe czasy.
– Właściwie nadal nie rozumiem, co takiego szczególnego ma tkwić w Natanielu. Jest taki eteryczny, jakby nie z tego świata, jakby nie miał w sobie ani kropli gorącej krwi.
– Nataniel czeka – Rune uśmiechnął się łagodnie. – Zbiera siły, dlatego sprawia wrażenie nieobecnego duchem. Uwierz mi, jego czas nadejdzie!
Halkatla zadumała się nad tym, ale zaraz znów zmieniła temat:
– Rune, odrzuciłeś mnie wtedy, kiedy zachowałam się tak głupio…
– Wcale nie zachowałaś się głupio – z powagą odparł po namyśle. – Po prostu nie zdawałaś sobie sprawy z tego, co robisz.
– Czy nie możesz opowiedzieć mi czegoś o sobie? O swoich uczuciach?
Ufnym gestem wsunęła mu rękę pod ramię, ale zwisało ono sztywno i wydawało się, że nie da się zgiąć, nie łamiąc się przy tym, prędko więc się wycofała.
– Nie jest mi łatwo mówić o uczuciach, Halkatlo. Wolałbym tego uniknąć. Zastanawianie się nad moją sytuacją sprawia mi przykrość. Pomyśl sobie, jestem jedyny w swoim rodzaju. Nieśmiertelny. Uwierz mi, nie jest to godne pozazdroszczenia.
– A więc masz uczucia, jeśli ci przykro… Ale ja nie jestem nieśmiertelna, przeciwnie. Mój czas dobiegnie końca, kiedy osiągniemy Dolinę Ludzi Lodu. Wówczas nie będę mogła już wam towarzyszyć i do niczego więcej się nie przydam. Chciałabym ci powiedzieć, że… – Głos uwiązł jej w gardle. Opanowała się jednak i dokończyła: – Że bardzo sobie cenię twoją przyjaźń, Rune. Bardzo wiele ona dla mnie znaczy.
– Dla mnie także – uśmiechnął się ze smutkiem.
Halkatla przystanęła.
– Och, Rune, jak miło, że tak mówisz! Dziękuję ci za to, bardzo dziękuję!
Popatrzyła na brzydką, jakby wyrzeźbioną z drewna twarz, okoloną skołtunionymi, podobnymi do konopi włosami. Wspięła się na palce i spontanicznie ucałowała go w policzek.
– Tak bardzo cię lubię, Rune. Gdybym miała czas, na pewno jeszcze raz spróbowałabym na tobie moich wdzięków. Ale wówczas wykazałabym więcej przebiegłości.
– Na nic by się tu nie zdała przebiegłość wszelkich kobiet świata, Halkatlo.
– Mów sobie, co chcesz – mruknęła. – Nić sympatii już się między nami nawiązała, prawda? To dobry początek, jeśli można bez pośpiechu zabrać się do dzieła. Ale my nie mamy na to czasu – dokończyła przygnębiona.
Rune ujął ją za rękę i wędrowali dalej w milczącym poczuciu wspólnoty.
– Coraz bardziej się przejaśnia! – zawołał do nich z przodu Ian. Echo rozbiło jego słowa na wiele głosów, wszystkie odezwały się z czarującym angielskim akcentem.
– To prawda, ale dzień niedługo się skończy – zauważył Nataniel. – Zobaczcie, wzeszedł już blady półksiężyc. I cienie się wydłużyły.
Przystanęli zapatrzeni we wznoszącą się przed nimi ścianę góry. Wieczór odbierał im odwagę. Wprawdzie było jeszcze widno i ściemnić się mogło nie wcześniej niż za jakieś dwie-trzy godziny, ale w tym czasie powinni zawędrować znacznie dalej. A przede wszystkim: sforsować strome zbocze.
Ale jak to zrobić?
Gabriel ledwie śmiał oddychać w tym niesamowitym, gigantycznym, a zarazem dziwnie ciasnym pejzażu. Znaleźli się już znacznie bliżej góry, coraz częściej też napotykali ogromne głazy. Zdaniem chłopca robiło się naprawdę strasznie.
Nie bardzo wiedział, kiedy zdał sobie sprawę z wrażenia, które musiało go ogarniać już od dobrej chwili. Ktoś go wzywał, czegoś od niego chciał.
Czy to mogła być mama?
Nie, co za głupstwa, jej przecież tu nie ma!
Ktoś chciał, aby skręcił w prawo i szukał tego, który go woła. Prawdę mówiąc Gabriel już parokrotnie zbaczał w prawo i Nataniel musiał go zawracać.
Znów odezwał się ten wewnętrzny głos. Gabriel przystanął.
Czego on od niego chce?
Miał szukać czegoś albo kogoś, to jasne. Ale po co? Czy ktoś znalazł się w potrzebie? O, nie, nie da się tak łatwo zwieść, oszustwo Tobby wiele go nauczyło.
Nie, nikt nie potrzebował pomocy. To było…
Tak! Na pewno! Chodziło o rozwiązanie problemu, w jaki sposób mają pokonać górę!
To on, Gabriel, został wybrany, by poznać odpowiedź na dręczące ich pytanie.
Czy wzywał go jakiś górski elf? Ogarnęło go miłe uczucie, że ten, co go nawołuje, pragnie mu pomóc.
Już miał opowiedzieć przyjaciołom o głosie, kiedy znów go usłyszał.
„Nie, nie” – szeptał ktoś delikatnie i życzliwie jak najlepszy, najmilszy druh. – „To tajemnica. Nasza wspólna tajemnica. Chodź, sam zobaczysz! Przyjdź, to nie jest niebezpieczne! Potem będziesz dumny, że to ty wskażesz drogę swoim towarzyszom”.
Brzmiało to pięknie, ale czy ma na to dość odwagi? Wolałby najpierw ich uprzedzić. Ale głos tak wzywał, przyciągał, trudno mu się opierać…
Miał szczery zamiar powiedzieć innym o tym, co się dzieje, nagle jednak zorientował się, że już skręcił w prawo, między olbrzymie odłamki skał, i idzie naprzód, jakby ciągnięty na sznurku.
Nie było tu śniegu. Miejsce to znajdowało się już zbyt blisko górskiej ściany, a występy skalne były tak wielkie, że śnieg nie docierał w te przypominające lochy szczeliny, którymi ostrożnie wędrował. Gdyby nawet spadło go tu trochę, stopiłoby go słońce.
Musi zrobić to, o co prosi go górski elf.
Zapomniał o swych towarzyszach, jakby nigdy ich nie znał. Słyszał tylko ów niezwykły, przyjemny głos i czuł, że musi go usłuchać. Ślepo!
– Gabrielu! Gabrielu! Ależ, Gabrielu, dokąd ty idziesz? – rozległy się za nim wołania.
Chłopiec się rozgniewał. Nie miał czasu odpowiadać.
Stopy poruszały się same z siebie, umysł nastawiony był tylko na jedno:
Okazać posłuszeństwo głosowi.