6

Straż przy drzwiach do mieszkania Loli Starr pełnił rekrut. Ewa wzięła go za takiego, ponieważ sprawiał wrażenie młokosa, któremu nie sprzedano by nawet piwa, a jego mundur wyglądał tak, jakby został wyciągnięty ze starych wojskowych zapasów i świetnie pasował do bladozielonego odcienia jego skóry.

Po paru miesiącach pracy w tej okolicy przestała wymiotować na widok trupa. Te odrażające ulice pełne były ćpunów, prostytutek i zwykłych drani, napadających na siebie tyleż dla zabawy, co dla zysku. Z zapachu, jaki ją powitał, wywnioskowała, że ktoś niedawno tu umarł albo wozy utylizacyjne omijały to miejsce przez cały ostatni tydzień.

– Szeregowy. – Zatrzymała się błyskając odznaką. Stanął na baczność, gdy wyszła z tej żałosnej namiastki windy. Instynkt słusznie ją ostrzegł, że jeśli szybko się nie przedstawi, zostanie ogłuszona bronią, którą młody mężczyzna trzyma w trzęsącej się ręce.

– Sir. – Jego oczy były przerażone i rozbiegane.

– Proszę zdać sprawę ze stanu rzeczy.

– Sir – powtórzył i odetchnął głęboko dla uspokojenia nerwów. – Właściciel domu zatrzymał nasz patrol i powiedział, że w jednym z mieszkań znajduje się martwa kobieta.

– Czy to… – Jej wzrok powędrował szybko do plakietki z nazwiskiem, którą miał przypiętą nad kieszonką na piersi. – Szeregowy Prosky?

– Tak jest, sir, ona… – Przełknął z trudem ślinę i Ewa dostrzegła, że wyraz przerażenia znowu pojawił się na jego twarzy.

W jaki sposób ustaliliście, że ta osoba nie żyje, Prosky? Zbadaliście jej puls?

Niezdrowy rumieniec zabarwił jego policzki.

– Nie, sir. Trzymałem się obowiązującej procedury: zabezpieczyłem miejsce zbrodni, powiadomiłem dowództwo. Stwierdziłem naocznie, że ofiara nie żyje, a mieszkanie nie zostało zdemolowane.

– Czy właściciel domu wchodził do środka? – Tego wszystkiego mogła dowiedzieć się później, ale widziała, że chłopak stopniowo się uspokajał, kiedy zmuszała go do mówienia.

– Nie, sir, mówi, że nie. Po złożeniu skargi przez jednego z klientów ofiary, który był z nią umówiony na dziewiątą wieczorem, właściciel sprawdził mieszkanie. Otworzył drzwi i zobaczył ją. Tam jest tylko jeden pokój, pani porucznik, a ona – widać ją, gdy tylko otworzy się drzwi. Po zrobieniu tego odkrycia przerażony właściciel domu wybiegł na ulicę i zatrzymał nasz patrol. Natychmiast wróciłem z nim na miejsce zbrodni, stwierdziłem naocznie, że ofiara nie żyje, i złożyłem meldunek.

– Opuszczaliście swój posterunek? Choćby na krótko? Wreszcie się uspokoił i udało mu się skupić na niej wzrok.

– Nie, pani porucznik. Myślałem, że będę musiał, na chwilę. Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji i trudno mi było się powstrzymać.

– Moim zdaniem świetnie sobie poradziliście, Prosky. – Z policyjnej torby, którą ze sobą przyniosła, wyjęła spray zabezpieczający i użyła go. – Wezwijcie lekarza sądowego i ekipę śledczą. Pokój trzeba dokładnie przeszukać, a ciało przewieźć do kostnicy.

– Tak jest, sir. Czy mam pozostać na posterunku?

– Do przybycia pierwszego zespołu. Potem możecie się odmeldować. – Skończywszy spryskiwać kozaki, popatrzyła na niego. – Jesteście żonaci, Prosky? – spytała wsuwając magnetofon do kieszeni koszuli.

– Nie, sir. Tak jakby zaręczony.

– Gdy złożycie już raport, poszukajcie swojej narzeczonej. Ci, którzy chodzą na kielicha, nie żyją tak długo jak ci, którzy szukają pocieszenia w miłości z jakąś miłą dziewczyną. Gdzie mogę znaleźć właściciela domu? – spytała przekręcając gałkę u drzwi.

– Jest na dole, w A jeden.

– Więc powiedzcie mu, żeby nie ruszał się stamtąd. Spiszę jego zeznania, kiedy tu skończę.

Weszła do środka, zamknęła drzwi. Ewa, która nie była już rekrutem, nie odczuła mdłości na widok podziurawionego ciała i obryzganych krwią zabawek.

Ale poczuła ból w sercu.

Potem ogarnął ją gniew, głuchy, gwałtowny gniew, gdy jej wzrok padł na staroświecką broń wciśniętą w ramiona misia.

To było jeszcze dziecko.

Była siódma wieczorem. Ewa wciąż przebywała poza domem. Przespała się z godzinę przy biurku, gdy komputer szukał informacji. Skoro sprawa Loli Starr nie była opatrzona Kodem Piątym, Ewa mogła swobodnie korzystać z banku danych Międzynarodowego Centrum Informacji o Przestępstwach Kryminalnych. Na razie MCIPK nie znalazło nic, co pasowałoby do tej sprawy.

Teraz Ewa, blada ze zmęczenia, sztucznie pobudzona sztuczną kofeiną, patrzyła na Feeneya.

– Dallas, ona była prostytutką.

– Tę pieprzoną licencję dostała zaledwie trzy miesiące temu. Na jej łóżku leżały lalki.

Nie mogła spokojnie o tym myśleć – o tych wszystkich głupich dziewczęcych rzeczach, w których musiała grzebać, kiedy żałosne ciało ofiary leżało na tanich, przeładowanych ozdobami poduszkach i lalkach. Rozwścieczona Ewa rzuciła na biurko jedno ze zdjęć zrobionych przez fotografa policyjnego.

– Z taką buzią powinna być maskotką szkolnej drużyny sportowej. A ona przyjmowała klientów i zbierała fotografie modnych apartamentów i jeszcze modniejszych strojów. Myślisz, że wiedziała, w co się pakuje?

– Nie sądzę, żeby przypuszczała, iż zostanie zabita – spokojnym głosem odparł Feeney. – Chcesz analizować psychikę prostytutek?

– Nie. – Jeszcze raz popatrzyła zmęczonym okiem na wydruk.

– Ale nie mogę się z tym pogodzić, Feeney. Taki dzieciak.

– Wiesz, jak to jest, Dallas.

– Niestety. – Zmusiła się, by odpowiedzieć ostrym tonem. – Sekcja zwłok powinna zostać przeprowadzona z samego rana, ale z moich oględzin wynika, że gdy ją znaleziono, nie żyła już od co najmniej dwudziestu czterech godzin. Zidentyfikowałeś broń?

– SIG dwa – dziesięć – prawdziwy rewolwerowy Rolls – Royce, z mniej więcej tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego, sprowadzony ze Szwecji. Z tłumikiem. Te stare tłumiki wystarczały tylko na dwa, trzy strzały. Potrzebował go, ponieważ mieszkanie ofiary nie było dźwiękoszczelne, tak jak apartament DeBlass.

– I nie dzwonił z niego, co oznacza, że nie chciał, by szybko ją znaleziono. Musiał jakoś się stamtąd wydostać – zadumała się. Pogrążona w myślach podniosła zabezpieczoną przez policję niewielką kartkę papieru.

DRUGA Z SZEŚCIU

– Co tydzień jedna – powiedziała cicho. – Jezus Maria, Feeney, nie daje nam dużo czasu.

– Przeglądam jej terminarze spotkań. O ósmej wieczorem poprzedniej nocy była umówiona z nowym klientem. Jeśli sekcja potwierdzi podaną przez ciebie godzinę zgonu, to mamy faceta.

– Feeney uśmiechnął słabo. – Nazywa się John Smith.

– Będziemy z nim mieli jeszcze większe kłopoty niż z bronią mordercy. – Przez chwilę masowała palcami czoło. – MCIPK odmówi szukania faceta, jeśli podamy takie nazwisko.

– Ciągle przeszukują dane – mruknął Feeney. Bronił MCIPK, do którego miał pewien sentyment.

Niczego nie znajdą. Mamy podróżnika w czasie, Feeney. Parsknął.

– Historia jak z Mesa Verne'a.

– Zbrodnie zostały popełnione w dwudziestym pierwszym wieku

– powiedziała. – Rewolwery, wyjątkowa brutalność, ręcznie napisane, pozostawiane na miejscu zbrodni wiadomości. Więc może nasz zabójca jest jakimś historykiem albo przynajmniej interesuje się przeszłością. Kimś, kto chce, żeby teraz było tak jak dawniej.

– Mnóstwo ludzi uważa, że wszystko powinno być inaczej. Dlatego świat pełen jest buntowników.

Opuściła w zamyśleniu ręce.

– MCIPK nie pomoże nam dotrzeć do umysłu tego faceta. Czy to jeszcze ludzki umysł wymyśla takie zabawy? Co on robi, Feeney? Dlaczego on to robi?

– Zabija prostytutki.

– Dziwki zawsze były łatwym celem, począwszy od Kuby Rozpruwacza, prawda? To taka ryzykowna praca. Nawet teraz, gdy wszędzie zainstalowane są kamery, nadal zdarzają się klienci, którzy maltretują prostytutki, zabijają je.

– To należy do rzadkości – z zadumą w głosie rzekł Feeney.

– Czasami przy tych sadomasochistycznych praktykach kogoś za bardzo poniesie. Ale dziwki są w większości bezpieczniejsze od nauczycielek.

– Wciąż ponoszą pewne ryzyko, pracując w najstarszym zawodzie świata, bo z nim wiążą się najstarsze na świecie zbrodnie. Ale trochę się zmieniło. Ludzie z zasady nie zabijają już z broni palnej. Jest zbyt droga, zbyt trudno ją kupić. Seks nie dostarcza już tak silnych podniet jak kiedyś, jest zbyt tani, zbyt łatwo można go kupić. Mamy inne metody śledztwa i mnóstwo nowych motywów zbrodni. Jeśli jednak pominie się to wszystko, pozostaje jeden fakt – ludzie nadal zabijają ludzi. Szukaj dalej, Feeney. Muszę pogadać z paroma osobami.

– Powinnaś się przespać, dziecino.

Niech on śpi – mruknęła Ewa. – Niech ten skurwiel śpi. Zebrawszy siły, zwróciła się ku swemu telełączu. Nadeszła pora, by skontaktować się z rodzicami ofiary.

Gdy Ewa weszła do okazale urządzonego foyer w biurze Roarke'a, które mieściło się w centrum miasta, była już ponad trzydzieści dwie godziny na nogach. Wycierpiała katusze, mówiąc dwojgu przerażonym, szlochającym rodzicom, że ich jedyna córka nie żyje. Wpatrywała się w monitor, dopóki dane nie rozpłynęły się przed jej oczami.

Rozmowa z właścicielem domu, którą przeprowadziła w następnej kolejności, dostarczyła jej swoistych wrażeń. Mężczyzna najwidoczniej zdążył już dojść do siebie, bo przez trzydzieści minut jęczał, że ta sprawa zrobiła mu złą reklamę i może nawet będzie musiał obniżyć czynsze.

To tyle, pomyślała Ewa, jeśli chodzi o ludzkie współczucie.

Siedziba Roarke Industries w Nowym Jorku wyglądała w dużej mierze tak, jak Ewa sobie wyobrażała. Zgrabny, błyszczący, gładki budynek wzbijał się swymi stu pięćdziesięcioma piętrami w niebo Manhattanu. Przypominał czarną lancę, skrzącą się niczym mokry kamień, otoczoną tunelami transportowymi oraz jasnymi jak diamenty drogami powietrznymi.

Tutaj na rogu nie stali namolni sprzedawcy smażonych kiełbasek, pomyślała. Żadnych ulicznych handlarzy z najnowszymi komputerami, uciekających ochronie na pokłady swych kolorowych samolotów. Na rym odcinku Piątej sprzedaż była dozwolona wyłącznie w sklepach. Dzięki temu ta strefa była mniej hałaśliwa i trochę mniej niebezpieczna.

Główny hali budynku, zajmujący powierzchnię bloku mieszkalnego, mógł się poszczycić trzema wytwornymi restauracjami, ekskluzywnym butikiem, kilkoma sklepami z wyrobami specjalnymi i małą salą kinową, w której wyświetlano filmy artystyczne.

Podłoga wyłożona była białymi płytami o powierzchni jednego jarda, które błyszczały jak księżyc. Szklane przezroczyste windy mknęły pracowicie w górę i w dół, ludzie posuwali się zygzakami w prawo i w lewo, podczas gdy bezosobowe głosy kierowały gości do różnych ciekawych miejsc, a jeśli przyszli tu w interesach, do właściwego biura.

Dla tych, którzy chcieli sami wędrować po tym wieżowcu, przygotowano kilkanaście ruchowych map.

Ewa podeszła do monitora, który uprzejmie zaproponował jej pomoc.

– Roarke – powiedziała zirytowana, że jego nazwisko nie zostało umieszczone w głównym katalogu.

Przykro mi. – Komputer mówił niesłychanie łagodnym głosem, który zamiast uspokoić Ewę, rozstroił jej już i tak napięte nerwy.

Nie wolno mi udostępnić tej informacji.

Roarke – powtórzyła, przytrzymując w górze odznakę, by komputer mógł ją sprawdzić. Czekała niecierpliwie, gdy maszyna szumiała, niewątpliwie sprawdzając i weryfikując jej numer identyfikacyjny, powiadamiając osobę, z którą chciała się zobaczyć.

– Proszę przejść do wschodniego skrzydła, poruczniku Dallas. Ktoś będzie na panią czekał.

Dobrze.

Skręciła na końcu korytarza, minęła marmurowe ogrodzenie, za którym rósł las śnieżnobiałych niecierpek.

– Pani porucznik. – Kobieta w zabójczo czerwonym kostiumie, o włosach tak białych jak niecierpki, uśmiechnęła się, chłodno.

– Proszę pójść ze mną.

Wsunęła do otworu cienką kartę identyfikacyjną, położyła dłoń na czarnej szybce, sprawdzającej odciski palców. Ściana przesunęła się, odsłaniając prywatną windę.

Ewa weszła do środka i nie zdziwiła się, kiedy jej przewodniczka poprosiła o najwyższe piętro.

Ewa była pewna, że Roarke może być usatysfakcjonowany tylko tym, co jest na samym szczycie.

Podczas jazdy jej towarzyszka milczała, rozsiewając wokół siebie dyskretną woń zmysłowych perfum, które pasowały do jej butów i starannie uczesanych gładkich włosów. Ewa podziwiała w duchu kobiety, które zawsze wyglądały jak spod igły, a nie wkładały w to żadnego wysiłku.

W obliczu tego niczym niezmąconego przepychu obciągnęła z zażenowaniem swoją znoszoną skórzaną kurtkę, zastanawiając się, czy kiedykolwiek wydała pieniądze na fryzjera, zamiast własnoręcznie przycinać włosy.

Zanim zdążyła sobie odpowiedzieć na to doniosłe pytanie, drzwi otworzyły się z szumem – zobaczyła wyłożone białym dywanem foyer wielkości małego domu. Było tam pełno roślin, żywych roślin: fikusów, palm i krzewów, które wyglądały jak kwitnące poza sezonem derenie. W powietrzu unosił się ostry aromatyczny zapach kwiatów rozkwitających w jaskrawym fiolecie i najróżniejszych odcieniach czerwiem.

Ogród otaczał wytworną poczekalnię, w której stały wygodne fiołkoworóżowe sofy, błyszczące drewniane stoliki i mosiężne lampy rzucające kolorowe refleksy.

W samym środku poczekalni znajdował się okrągły blat, wyposażony niczym kabina pilota w monitory i pulpity sterujące, przyrządy pomiarowe i telełącza. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn obsługiwało urządzenia pewnie i z widoczną znajomością rzeczy, tworząc zgrany zespól.

Minęły ich i weszły w przeszklony korytarz. Wystarczyło zerknąć w dół, by zobaczyć Manhattan. Z głośników sączyła się cicha muzyka, w której Ewa rozpoznała symfonię Mozarta. Interesowała się muzyką od dziesiątego roku życia.

Kobieta w zabójczym kostiumie znowu się zatrzymała, błysnęła swym perfekcyjnie obojętnym uśmiechem, po czym powiedziała do ukrytego głośnika:

– Porucznik Dallas, sir.

– Caro, wpuść ją do mojego gabinetu. Dziękuję.

Caro ponownie przycisnęła dłoń do czarnej gładkiej szybki.

– Proszę wejść – zaprosiła ją, gdy szklane drzwi się rozsunęły.

Dziękuję. – Ewa patrzyła z ciekawością na oddalającą się kobietę, zastanawiając się, jak można kroczyć z takim wdziękiem na trzycalowych obcasach. Weszła do gabinetu Roarke'a.

Zgodnie z jej przewidywaniami, był tak samo imponujący jak reszta nowojorskiej siedziby. Mimo malowniczej panoramy Nowego Jorku, którą można było oglądać z trzech stron, mimo wysokiego sufitu z morzem świetlnych punkcików oraz wyściełanych mebli wibrujących najrozmaitszymi odcieniami topazów i szmaragdów, siedzący za mahoniowym biurkiem mężczyzna przyciągał uwagę.

Co on w sobie ma, u diabła, po raz kolejny pomyślała Ewa, gdy Roarke wstał, obdarzając ją czarującym uśmiechem.

– Porucznik Dallas – powiedział z tą swoją fascynującą irlandzką śpiewnością – miło mi, że cię widzę, jak zawsze.

– Może zmienisz zdanie, kiedy poznasz cel mojej wizyty. Uniósł brew.

– Więc wejdź i powiedz, o co chodzi. Potem zobaczymy. Napijesz się kawy?

– Nie próbuj odwracać mojej uwagi. – Podeszła bliżej. Potem, by zaspokoić ciekawość, przeszła się po pokoju. Był tak duży jak helikopter i miał wszelkie udogodnienia pięciogwiazdkowego hotelu: zautomatyzowany barek, ekran na całą ścianę, wygodny wyściełany fotel z video i nastrojową muzyką. Z lewej strony umieszczona była ogromna wanna z biczem wodnym oraz elektroniczna suszarka. Wszystkie standardowe, lecz najnowocześniejsze urządzenia biurowe, były wbudowane w ścianę.

Roarke obserwował Ewę z dobrotliwym wyrazem twarzy. Podziwiał sposób, w jaki się poruszała, w jaki jej obojętne oczy ślizgały się po pokoju.

– Chcesz się przejść, Ewo?

– Nie. Jak możesz pracować w takich warunkach? – Rozłożyła ręce, wskazując przeszklone ściany. – Zupełnie jakbyś był na dworze.

– Nie lubię przebywać w zamknięciu. Masz zamiar usiąść czy kręcić się po pokoju?

Mam zamiar stać. Muszę ci zadać parę pytań, Roarke. Twój adwokat może być przy tym obecny.

– Chcesz mnie aresztować?

– Na razie nie.

– Więc dopóki tego nie zrobisz, dajmy sobie spokój z prawnikami. Pytaj.

Choć wbiła wzrok w jego oczy, wiedziała, że wepchnął ręce do kieszeni spodni. Ręce zdradzały emocje.

– Przedwczoraj w nocy – rzekła – między ósmą a dziesiątą wieczorem. Możesz powiedzieć, gdzie byłeś?

– Wydaje mi się, że wyszedłem stąd parę minut po ósmej. – Pewną ręką dotknął swego biurkowego terminarza. – Wyłączyłem monitor o 8:17, wyszedłem z budynku i pojechałem do domu.

– Pojechałeś – przerwała mu – czy zostałeś odwieziony?

– Pojechałem. Nie lubię trzymać pracowników w pogotowiu przez wiele godzin po to, by spełniali moje zachcianki.

– Masz cholernie demokratyczne zasady. – I cholernie nieprzydatne, pomyślała. Bardzo chciała, by miał alibi. – A potem?

– Nalałem sobie brandy, wziąłem prysznic, przebrałem się. Zjadłem późną kolację z przyjaciółką.

– Jak późną i z jaką przyjaciółką?

– Wydaje mi się, że przyjechałem około dziesiątej. Lubię być punktualny. Do domu Madeline Montmart.

Ewa natychmiast przypomniała sobie zgrabną blondynkę o zmysłowych ustach i migdałowych oczach.

– Madeline Montmart, tej aktorki?

– Tak. Chyba jedliśmy pieczone przepiórki, jeśli to ci w czymś pomoże.

Zignorowała jego pełną sarkazmu uwagę.

– Nikt cię nie widział między ósmą siedemnaście a dziesiątą wieczorem?

– Może ktoś z personelu, ale w końcu dobrze im płacę, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że powiedzą to, o co ich poproszę. - W jego głosie zabrzmiała nuta zdenerwowania. – Popełniono następne morderstwo, prawda?

– Lola Starr, licencjonowana prostytutka. Niektóre szczegóły zostaną przekazane mediom w ciągu godziny.

– A niektóre nie.

– Czy masz tłumik, Roarke? Wyraz jego twarzy nie zmienił się.

– Nawet kilka. Wyglądasz na wykończoną, Ewo. Całą noc byłaś na nogach?

– Miałam robotę. Masz szwedzki rewolwer SIG dwa – dziesięć, z mniej więcej tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego?

– Nabyłem taki jakieś sześć tygodni temu. Usiądź.

– Znałeś Lolę Starr? – Wyjęła z teczki fotografię, którą znalazła w mieszkaniu Loli. Piękna dziewczyna o twarzy elfa promieniała zuchwałą radością.

Roarke spojrzał na zdjęcie, gdy wylądowało na biurku. Jego oczy błysnęły gniewnie. Tym razem jego głos był przepełniony czymś, co Ewa uznała za litość.

– Jest za młoda, by dostać licencję.

– Skończyła osiemnaście lat cztery miesiące temu. Podanie złożyła w dniu swoich urodzin.

– Nie miała czasu, by zmienić zdanie, prawda? – Podniósł na Ewę oczy. Tak, była w nich litość. – Nie znałem jej. Nie korzystam z usług prostytutek. Ani dzieci. – Wziął do ręki zdjęcie i przez biurko podał je Ewie. – Usiądź.

– Czy kiedykolwiek…

– Siadaj, do cholery. – W nagłym przypływie złości chwycił ją za ramiona i popchnął na krzesło. Jej teczka przewróciła się i wypadły z niej zdjęcia Loli, która niczym nie przypominała tamtej zuchwałej, rozradowanej dziewczyny.

Mogła pierwsza je zgarnąć – miała tak samo dobry refleks jak on. Jednak pewnie chciała, żeby je zobaczył. Widać potrzebowała tego.

Przykucnąwszy, Roarke podniósł jedno ze zdjęć zrobionych na miejscu zbrodni. Popatrzył na nie.

Jezus Maria – rzekł cicho. – Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego?

– Nieważne, co myślę. Prowadzenie śledztwa… – Przerwała, czując na sobie jego gniewny wzrok.

– Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego? – powtórzył ostrym jak brzytwa głosem.

– Nie, ale muszę wykonać swoją robotę.

– Masz obrzydliwą robotę. Pozbierała zdjęcia i schowała je do teczki.

– Czasami.

– Jak możesz spokojnie spać po zobaczeniu czegoś takiego? Wzdrygnęła się nerwowo. Zauważył to, mimo że błyskawicznie zapanowała nad sobą. Intrygowały go jej reakcje, ale zmartwił się, że sprawił jej przykrość.

– Mogę, bo wiem, że dorwę faceta, który to zrobił. Zejdź mi z drogi. Nie ruszając się z miejsca, położył rękę na jej zesztywniałej dłoni.

– Człowiek na moim stanowisku musi szybko i dokładnie oceniać ludzi. Patrząc na ciebie, widzę, że jesteś na granicy wytrzymałości nerwowej.

– Powiedziałam, zejdź mi z drogi.

Podniósł się i ścisnąwszy Ewę za rękę, podciągnął ją za sobą. Wciąż zagradzał jej przejście.

– On znowu to zrobi – powiedział cicho. – A ty zadręczasz się pytaniem, kiedy i gdzie.

– Przestań analizować moje uczucia. Mamy cały wydział psychiatrów, którzy biorą za to pieniądze.

– Dlaczego nie poszłaś do któregoś z nich? Chwytasz się każdego wykrętu, by uniknąć testów.

Jej oczy zwęziły się.

Uśmiechnął się, ale nie był to radosny uśmiech.

– Mam swoje dojścia, pani porucznik. Kilka dni temu miałaś przejść testy, standardowe badania obowiązujące w twoim wydziale każdego, kto zabił człowieka. Ty to zrobiłaś tej samej nocy, której zginęła Sharon.

Nie wściubiaj nosa w moje sprawy – powiedziała rozwścieczona. – I niech szlag trafi twoje dojścia.

– Czego się boisz? Boisz się tego, co znajdą, kiedy zajrzą do twojego umysłu? Do twojej duszy?

– Niczego się nie boję. – Wyszarpnęła rękę. W odpowiedzi Roarke położył jej dłoń na policzku tak zaskakująco łagodnym gestem, że zadrżała na całym ciele.

– Pozwól mi sobie pomóc.

– Ja… – Słowa niemal wyleciały z jej ust, jak fotografie z teczki. Jednak tym razem wykazała się refleksem i zamilkła. – Dam sobie radę. – Odwróciła się. – Możesz odebrać swoje rzeczy jutro, po dziewiątej rano. Przyjdź, kiedy będziesz mógł.

– Ewo?

Cały czas miała wzrok utkwiony w drzwiach, cały czas szła przed siebie.

– Słucham?

– Chcę się z tobą spotkać dziś wieczorem.

– Nie.

Kusiło go – ogromnie go kusiło – by ją dogonić. Pozostał jednak na miejscu.

– Mogę ci pomóc przy tej sprawie.

Na wszelki wypadek zatrzymała się i odwróciła. Gdyby nie to, że wszystko się w nim skręcało z niezaspokojenia, wybuchnąłby głośnym śmiechem na widok drwiącej podejrzliwości malującej się w jej oczach.

– W jaki sposób?

– Znam ludzi, których znała Sharon. – Zobaczył, że drwina ustępuje miejsca zainteresowaniu. Ale wyraz podejrzliwości pozostał. – Nie trzeba dużej wyobraźni, by się domyślić, że będziesz szukała związku między Sharon a dziewczyną, której fotografie nosisz ze sobą. Zobaczę, czy uda mi się coś znaleźć.

– Informacje uzyskane od podejrzanego nie mają dużego znaczenia w śledztwie. Ale – dodała, zanim zdążył się odezwać – możesz dać mi znać, jeśli na coś trafisz.

W końcu się uśmiechnął.

– Czy to nie dziwne, że chciałbym cię widzieć nagą i to w łóżku? Dam ci znać, pani porucznik. – I wrócił za biurko. – Tymczasem prześpij się trochę.

Kiedy drzwi zamknęły się za nią, uśmiech zniknął z jego oczu. Długo siedział w ciszy. Obracając w palcach guzik, który nosił w kieszeni, uruchomił swoją prywatną linię.

Nie chciał, żeby ta rozmowa została zarejestrowana.

Загрузка...