Ewa była zawiedziona po przejrzeniu raportu z poszukiwań bankowej skrytki Sharon DeBlass. Nie figuruje w rejestrze, nie figuruje w rejestrze, nie figuruje w rejestrze.
Niczego nie znaleziono w Nowym Jorku, New Jersey, Connecticut. Ani we Wschodnim Waszyngtonie czy Wirginii.
Gdzieś musiała ją wynająć, pomyślała Ewa. Miała pamiętniki i trzymała je schowane w miejscu, do którego miała szybki i bezpieczny dostęp.
Ewa była przekonana, że w tych pamiętnikach kryje się motyw morderstwa.
Nie chcąc wciągać Feeneya w kolejne, zakrojone na dużą skalę poszukiwania, sama się nimi zajęła, zaczynając od Pensylwanii, przesuwając się coraz bardziej na północny zachód w kierunku granicy kanadyjskiej. Zajęło jej to co prawda dwa razy mniej czasu niż Feeneyowi, ale niczego nie znalazła.
Zmieniła więc kierunek na południowy, doszła do Maryland i Florydy. Maszyna zaczęła głośno sapać z przepracowania. Ewa rzuciła jej burkliwe ostrzeżenie i walnęła w pulpit. Przysięgła, że zaryzykuje złożenie zamówienia na nowe urządzenie, jeśli to wytrzyma do końca poszukiwań.
Powodowana raczej uporem niż nadzieją, przejrzała banki na Środkowym Zachodzie, kierując się w stronę Gór Skalistych.
Byłaś za sprytna, pomyślała Ewa, gdy błysnęły negatywne rezultaty. Za sprytna dla własnego dobra. Nie wyjechałabyś z kraju ani nie przeniosłabyś się na inną planetę, gdyż przy każdej podróży musiałabyś się poddać kontroli celnej. Po co jeździć daleko, narażać się na konieczność korzystania ze środków transportu i dworców? Pewnie chciałaś mieć nieograniczony dostęp do swoich skarbów.
Jeśli twoja matka wiedziała, że przechowujesz pamiętniki, inni też mogli to wiedzieć. Ciągle się nimi przechwalałaś, bo lubiłaś denerwować ludzi. I wiedziałaś, że są dobrze ukryte.
Ale blisko, cholera, pomyślała Ewa, zamykając oczy, by całkowicie się skoncentrować na kobiecie, którą już tak dobrze znała. Wystarczająco blisko, byś czuła się silna, wykorzystywała swoją władzę, bawiła się ludźmi.
Nie było to na tyle proste, by ktoś je wykrył, zyskał do nich dostęp, zepsuł ci zabawę. Wynajęłaś skrytkę pod fałszywym nazwiskiem – tak na wszelki wypadek. A jeśli byłaś wystarczająco mądra, by występować pod przybranym nazwiskiem, to na pewno pod takim, które było ci znajome. Które by ci się nie myliło.
To takie proste, pomyślała Ewa, wystukując nazwisko Sharon Banister. Takie proste, że oboje z Feneeyem to przeoczyli.
Strzałem w dziesiątkę okazał się Brinkstone International Bank i Finance w Newark w stanie New Jersey.
Sharon Banister miała tam nie tylko skrytkę depozytową, ale także rachunek w biurze maklerskim opiewający na sumę 326,000.85 dolarów.
Spoglądając z szerokim uśmiechem na ekran, połączyła się z biurem pełnomocnika.
– Potrzebne mi upoważnienie – oświadczyła.
Trzy godziny później wróciła do biura komendanta Whitneya, starając się nie zgrzytać zębami.
– Ma gdzieś jeszcze jedną skrytkę – upierała się Ewa. – I w niej są pamiętniki.
– Nikt ci nie zabrania jej szukać, Dallas.
– Dobrze, bardzo dobrze. – Kręciła się jak fryga po pokoju. Rozpierała ją energia, czuła potrzebę działania. – Co z tym zrobimy?
– Machnęła ręką w kierunku pliku papierów, który leżał na jego biurku. – Ma pan dyskietkę, którą zabrałam ze skrytki depozytowej, oraz zrobiony przeze mnie wydruk. Wszystko tu jest, panie komendancie. Lista szantażowanych osób: nazwiska oraz wpłacane przez nich sumy. Nazwisko Simpsona – zapisane starannie w kolejności alfabetycznej – też na niej figuruje.
– Umiem czytać, Dallas. – Stłumił chęć rozmasowania zesztywniałego karku. – Szef nie jest jedynym człowiekiem w mieście, a tym bardziej w kraju, noszącym nazwisko Simpson.
– To on. – Pieniła się z wściekłości, a nie miała się gdzie wyładować. – Oboje o tym wiemy. Na tej liście jest też parę innych ciekawych nazwisk. Senator, biskup katolicki, szanowany przywódca Organizacji Kobiet, dwóch wysoko postawionych gliniarzy i były wiceprezes…
– Widzę, co to za nazwiska – przerwał jej Whitney. – Zdajesz sobie sprawę ze swej sytuacji, Dallas, i z ewentualnych konsekwencji?
– Podniósł rękę, by ją uciszyć. – Kilka kolumn nazwisk i cyfr nic nie znaczy. Jeśli te informacje wydostaną się z tego biura, to będziesz skończona. Śledztwo także zostanie zamknięte. Tego chcesz?
– Nie, sir.
– Zdobądź pamiętniki, znajdź związek między Sharon DeBlass i Lola Starr, a wtedy zobaczymy, co z tym wszystkim zrobić.
– Simpson jest nieuczciwy. – Pochyliła się nad biurkiem. – Znał Sharon DeBlass; był szantażowany. I staje na głowie, by zakwestionować wiarygodność śledztwa.
– Zatem będziemy musieli bliżej mu się przyjrzeć, nieprawdaż?
– Whitney włożył dyskietkę i wydruk do zamykanej na klucz skrzynki. – Nikt nie wie, co tu mamy, Dallas. Nawet Feeney. Czy to jasne?
– Tak, sir. – Wiedząc, że to musi jej wystarczyć, ruszyła w stronę drzwi. – Panie komendancie, chciałam zauważyć, że na tej liście brakuje wielu nazwisk. Nie ma na niej Roarke'a.
Whitney poszukał wzrokiem jej oczu i kiwnął głową.
– Jak powiedziałem, Dallas, umiem czytać.
Kiedy wróciła do swego biura, lampka sygnalizująca nowe wiadomości świeciła przerywanym światłem. Gdy sprawdziła swoją pocztę internetową, okazało się, że były do niej dwa telefony od lekarza sądowego. Nie zwlekając oddzwoniła do niego.
– Zrobiłem już wszystkie badania zwłok twojego sąsiada, Dallas. Trafiłaś w dziesiątkę.
– Do diabła! – Przebiegła palcami po twarzy. – Prześlij mi wyniki.
Gdy Hetta Finestein otworzyła drzwi, rozszedł się zapach saszetki z lawendą oraz pieczonego chleba.
– Porucznik Dallas.
Uśmiechnęła się swoim cichym uśmiechem i cofnęła się zapraszając Ewę do środka. W mieszkaniu telewizor był nastawiony na swobodny talk – show, podczas którego osoby oglądające go w domu mogły się włączyć i przekazać do studia obrazy holograficzne swoich postaci, by wzajemne oddziaływanie było pełniejsze. Tematem dyskusji była chyba podwyżka pensji dla zawodowych matek. Właśnie w tym momencie na ekranie widać było tłumy dzieci i kobiet w różnym wieku, wyrażających różne opinie.
– Jak to miło, że pani mnie odwiedziła. Mam dzisiaj tak wielu gości. To dla mnie prawdziwa pociecha. Poczęstuje się pani ciasteczkiem?
– Chętnie – odrzekła Ewa i poczuła się jak ostatnia świnia. – Prowadziła pani z mężem cukiernię?
– Och, tak. – Jej głos dobiegł z kuchni wraz z odgłosami krzątaniny. – Zrezygnowaliśmy z tego zaledwie parę lat temu. Dobrze nam szło. Wie pani, ludzie lubią prawdziwe domowe wypieki. A umiem piec dobre placki i ciastka, jeśli mogę tak o sobie powiedzieć.
– Dużo pani piecze w domu?
Hetta weszła z tacą złocistych ciasteczek.
– To jedno z moich ulubionych zajęć. Zbyt wiele osób nigdy nie rozkoszowało się smakiem upieczonego w domu ciasta. Tyle dzieci nigdy nie spróbowało prawdziwego cukru. Domowe wypieki.są potwornie kosztowne, ale warte tych pieniędzy. Ewa skosztowała ciasteczko i musiała przyznać gospodyni rację.
– Domyślam się, że to pani upiekła ciastko, przy jedzeniu którego mąż zmarł.
– W moim domu nie znajdzie pani kawałka kupnego czy zrobionego z torebki ciasta – odparła z dumą Hetta. – To prawda, że John pożerał wszystko, gdy tylko wyjęłam blaszkę z piecyka. Żaden automatyczny kuchmistrz nie zastąpi talentu i pomysłowości dobrego piekarza.
– Zatem upiekła pani to ciastko, pani Finestein. Kobieta zamrugała oczami, spuściła rzęsy.
– Owszem.
– Pani Finestein, czy pani wie, co zabiło pani męża?
– Owszem. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Obżarstwo. Powiedziałam mu, żeby tego nie jadł. Uprzedzałam go, żeby tego nie jadł. Powiedziałam, że to jest dla pani Hennessy, która mieszka po drugiej strome korytarza.
– Pani Hennessy. – Ta wiadomość wstrząsnęła nią. – Pani…
– Oczywiście, i tak wiedziałam, że je zje. Pod tym względem był okropnie samolubny.
Ewa odchrząknęła.
– Czy mogłybyśmy wyłączyć ten program?
– Hmm? Och, przepraszam. – Gospodyni poklepała się z zakłopotaniem po policzkach. – To takie niegrzeczne z mojej strony. Jestem tak przyzwyczajona, że telewizor gra przez cały dzień, iż nawet tego nie zauważam. Już wyłączam obraz.
– I głośność – powiedziała cierpliwie Ewa.
– Oczywiście. – Hetta potrząsnęła potulnie głową, gdy jej się to nie udało. – Ciągle sprawia mi to kłopoty, odkąd przełączyliśmy się z pilota na głos. Dźwięk wyłączony, proszę. Tak, tak lepiej, prawda?
Ta kobieta umiała upiec trujące ciastko, a nie może sobie poradzić z własnym telewizorem, pomyślała Ewa. Tak bywa.
– Pani Finestein, nie chcę, żeby pani więcej mówiła, dopóki nie odczytam pani przysługujących jej praw. Dopóki nie upewni się pani, że je rozumie. Nie musi pani składać żadnych oświadczeń – zaczęła Ewa, podczas gdy Hetta nadal uśmiechała się łagodnie. Hetta poczekała, aż cała formułka zostanie jej odczytana.
– Nie oczekiwałam, że mi się to upiecze. Naprawdę.
– Że co się pani upiecze, pani Finestein?
– Otrucie męża. Chociaż… – Zacisnęła usta jak dziecko. – Mój wnuk jest prawnikiem – bardzo mądry chłopak. Chyba mi powiedział, że skoro zabroniłam Joemu, bardzo wyraźnie mu zabroniłam, zjedzenia tego ciastka, to już jest bardziej jego wina niż moja.
– Pani Finestein, chce mi pani powiedzieć, że dodała pani do ciasta cyjanek z zamiarem zabicia swego męża?
– Nie, moja droga. Powiadam, że dodałam cyjanek oraz dodatkową ilość cukru do ciastka i powiedziałam mojemu mężowi, żeby go nie ruszał. Joe – rzekłam. – Możesz co najwyżej je powąchać. Jest zupełnie wyjątkowe i upiekłam je nie dla ciebie. Słyszysz mnie, Joe?
Hetta znowu się uśmiechnęła.
– Powiedział, że dobrze mnie słyszy, a potem, tuż przed wyjściem na spotkanie z dziewczętami, jeszcze raz mu to powtórzyłam, dla pewności. “Mówię poważnie, Joe. Nie ruszaj tego ciasta.” Spodziewałam się, że je zje, ale to już był jego wybór, prawda? Pozwól, że opowiem ci o Joem – kontynuowała ochoczo, podsuwając Ewie tacę z ciasteczkami. Kiedy Ewa się zawahała, wybuchła wesołym śmiechem. – Och, moja droga, te możesz bezpiecznie jeść. Właśnie dałam ich całą garść temu miłemu chłopcu z góry.
By udowodnić, że mówi prawdę, sama wzięła ciasteczko i ugryzła kawałek.
– O czym to mówiłam? Ach, tak, o Joem. Wiesz, był moim drugim mężem. W kwietniu obchodzilibyśmy złote gody. Był niezłym partnerem i całkiem dobrym piekarzem. Niektórzy mężczyźni nigdy nie powinni przechodzić na emeryturę. Przez parę ostatnich lat był bardzo trudny we współżyciu. Cały czas się złościł i narzekał, ciągle mnie krytykował. I nigdy nic nie upiekł. Co nie znaczy, że mógł przejść obok placka z migdałami, nie zżerając go do ostatniego okruszka.
Ponieważ wydawało się to całkiem sensowne, Ewa odczekała chwilę.
– Pani Feinstein, czy otruła go pani dlatego, że jadł za dużo? Hetta wydęła policzki.
– Tak to wygląda. Lecz przyczyny są o wiele głębsze. Jesteś taka młoda, moja droga, i nie masz rodziny, prawda?
– Nie.
– Rodzina jest źródłem radości i źródłem zdenerwowania. Żaden człowiek z zewnątrz nie zrozumie, co dzieje się w zaciszu czyjegoś domu. Joe nie był człowiekiem łatwym we współżyciu i obawiam się, choć przykro mi mówić źle o zmarłym, że nabrał brzydkich nawyków. Znajdował prawdziwą przyjemność w denerwowaniu mnie, w psuciu mi moich małych przyjemności. Nie szukając daleko, w zeszłym miesiącu specjalnie zjadł połowę Słodkiej Wieży Przyjemności, którą upiekłam na Międzynarodowy Konkurs Betty Crocker. Potem mi powiedział, że ciasto było zbyt suche. – Obruszyła się na wspomnienie tej zniewagi. – Możesz to sobie wyobrazić?
– Nie – powiedziała Ewa słabo. – Nie mogę.
– Cóż, zrobił to tylko po to, żeby doprowadzić mnie do szału. W ten sposób okazywał swoją siłę. Więc upiekłam ciasto, powiedziałam mu, żeby go nie ruszał, i poszłam zagrać w mahjongg z dziewczętami. Wcale się nie zdziwiłam, że mnie nie posłuchał. Wiesz, był obżartuchem. – Machnęła ręką, w której trzymała ciasteczko, zanim dokończyła je jeść. – Obżarstwo to jeden z siedmiu grzechów głównych. To wydaje się sprawiedliwe, że umarł bo popełnił grzech. Na pewno nie masz ochoty na jeszcze jedno ciasteczko?
Świat musiał oszaleć, doszła do wniosku Ewa, skoro stare kobiety dokładają trucizny do ciastek z kremem. A Hetta, ze swoim spokojnym, staroświeckim sposobem bycia dobrodusznej babuni, pewnie uniknie kary.
Jeśli ją skażą, dostanie pracę w kuchni i będzie z radością piekła ciasta dla swoich nowych przyjaciółek.
Ewa złożyła meldunek, zjadła w pośpiechu obiad w stołówce, po czym wróciła do pracy nad poszlaką, która wciąż budziła w niej gniewne uczucia.
Sprawdziła zaledwie połowę nowojorskich banków, kiedy uruchomiło się telełącze.
– Słucham, Dallas.
W odpowiedzi na jej ekranie pojawił się obraz. Ciało martwej kobiety, ułożone w znajomy sposób na przesiąkniętym krwią prześcieradle.
TRZECIA Z SZEŚCIU
Popatrzyła na wiadomość umieszczoną na ciele i rzuciła gniewnie komputerowi:
– Odszukaj adres. Natychmiast, do jasnej cholery. Gdy komputer spełnił jej polecenie, wydała rozkaz.
– Dallas, porucznik, Ewa, NI 5347BQ. Priorytet A. Jakiekolwiek dostępne jednostki mają się udać na Osiemdziesiątą Dziewiątą Zachodnią numer sto pięćdziesiąt sześć. Czekać na zewnątrz. Powtarzam, czekać na zewnątrz. Zatrzymać każdego wychodzącego z budynku. Nikt nie może wejść do mieszkania, ani cywil, ani mundurowy. Przewidywany czas mojego przybycia dziesięć minut.
– Powtarzam, Dallas, porucznik, Ewa. – Pełniący służbę droid mówił powolnym obojętnym głosem. – Jednostki pięć – zero i trzy – sześć zgłaszają się na wezwanie. Będą czekały na wasze przybycie. Priorytet A. Rozkaz wykonany.
Chwyciła torebkę, teczkę i wyszła.
Ewa weszła do mieszkania sama, trzymając w ręku gotową do strzału broń. Salon był starannie utrzymany, a dzięki wygodnej, wyłożonej grubymi poduchami kanapie i ozdobnym dywanikom wydawał się nawet przytulny. Na sofie leżała książka, na jednej z poduch widoczne było lekkie wgniecenie, świadczące o tym, że ktoś leżał tu zwinięty w kłębek i czytał. Ewa patrzyła na to przez chwilę, po czym przesunęła się do następnych drzwi.
Mały pokoik urządzony był jak biuro; stolik do pracy utrzymany był we wzorowym porządku, stało na nim tylko kilka osobistych drobiazgów – koszyczek z perfumowanymi jedwabnymi kwiatkami, miseczka z kolorowymi galaretkami, błyszczący biały kubek ozdobiony czerwonym sercem.
Biurko stało naprzeciw okna wychodzącego na boczną ścianę sąsiedniego budynku, ale nikt nie zawracał sobie głowy zakładaniem specjalnych osłon. Jedną ze ścian zdobiła jasna półka, na której stało kilka książek, duże pudełko na dyskietki, drugie na wiadomości przekazywane przez internet, a także mały zbiór kosztownych grafitowych ołówków i wyprodukowanych z makulatury bloczków do pisania, które można było legalnie posiadać. Między nimi schowana była niekształtna gliniana kuleczka, która zapewne miała być koniem, z pewnością zrobiona przez dziecko.
Ewa wyszła z pokoju i otworzyła przeciwległe drzwi.
Wiedziała czego się spodziewać. Jej organizm tym razem nie zbuntował się. Westchnęła tylko cicho i schowała broń do kabury, wiedząc, że jest sam na sam ze zmarłą. Krew wciąż była świeża.
Przez cienką warstwę ochronną, jaką były pokryte jej ręce, Ewa czuła ciepłe jeszcze ciało. Nie zdążyło ostygnąć.
Została ułożona na łóżku, a broń umieszczono starannie między jej udami.
Zdaniem Ewy był to Ruger P dziewięćdziesiąt, lśniąca bojowa broń, powszechnie używana do obrony podczas Rewolucji Miejskiej. Lekka, zajmująca mało miejsca i całkowicie zautomatyzowana.
Tym razem nie użyto tłumika. Ewa mogłaby się założyć, że sypialnia była dźwiękoszczelna, i że zabójca wiedział o tym.
Podeszła do typowo kobiecej okrągłej komódki, otworzyła małą, uszytą z surowego płótna torebkę – ostatni krzyk mody. W środku znalazła licencję denatki.
Piękna kobieta, pomyślała. Miły uśmiech, otwarte spojrzenie, oszałamiająca cera, przypominająca kawę ze śmietanką.
– Georgie Castle – wyrecytowała Ewa, rejestrując dźwięk. – Kobieta. Wiek pięćdziesiąt trzy lata. Licencjonowana prostytutka. Śmierć prawdopodobnie nastąpiła między siódmą a siódmą czterdzieści pięć wieczorem, przyczyna śmierci: rany postrzałowe. Lekarz sądowy musi to potwierdzić. Trzy widoczne ślady po kulach: czoło, śródpiersie, narządy rodne. Najprawdopodobniej zabita starym stylowym rewolwerem pozostawionym na miejscu zbrodni. Nie ma śladów walki, włamania czy grabieży.
Usłyszawszy szmer za plecami, Ewa wyciągnęła broń. Przykucnęła i zimnymi, surowymi oczami wypatrzyła tłustego szarego kota, który wślizgnął się do pokoju.
– Jezu, skąd się tu wziąłeś? – Odetchnęła z ulgą, chowając broń. – Jest tu kot – dodała głośno, a kiedy do niej mrugnął, błyskając jednym złocistym, a drugim zielonym okiem, pochyliła się, by wziąć go na ręce.
Mruczał niczym mały dobrze naoliwiony silniczek. Wyjęła swój komunikator i wezwała ekipę techniczną.
Gdy niedługo potem Ewa stała w kuchni, patrząc, jak kot wącha z pewnym lekceważeniem znalezioną przez nią miskę z jedzeniem, usłyszała za drzwiami podniesione głosy.
Kiedy podeszła sprawdzić, co się dzieje, zobaczyła, że umundurowany policjant, którego postawiła na warcie, próbuje zatrzymać rozwścieczoną i zdeterminowaną kobietę.
– O co chodzi?
– Pani porucznik. – Funkcjonariusz z widoczną ulgą zwrócił się do przełożonej. – Ta obywatelka żąda, żeby ją wpuścić.
– Oczywiście, że tego żądam. – Jej doskonale podcięte ciemnorude włosy falowały i opadały na twarz przy każdym gwałtownym ruchu. – To mieszkanie mojej matki. Chcę wiedzieć, co tu robicie.
– A pani matką jest…? – podpowiedziała Ewa.
– Pani Castle. Pani Georgie Castle. Czy było tu włamanie? – Gniew przeszedł w niepokój, gdy spróbowała zajrzeć do mieszkania. – Czy z nią wszystko w porządku? Z mamą?
– Proszę ze mną. – Ewa chwyciła ją mocno za ramię i wprowadziła do kuchni. – Pani nazwisko?
– Samantha Bennett.
Kot odszedł od miski i otarł się o nogi Samanthy. Kobieta pochyliła się i podrapała kota między uszami, co Ewa uznała za mimowolny i instynktowny odruch.
– Gdzie jest moja matka? – Niepokój Samanthy przeszedł w strach i jej głos się zmienił.
Żaden z policyjnych obowiązków Ewy nie napawał jej takim przerażeniem, jak ten, który musiała teraz wypełnić, żaden aspekt jej pracy nie przeszywał jej serca takim bólem, jaki teraz odczuwała.
– Przykro mi, pani Bennett. Bardzo mi przykro. Pani matka nie żyje.
Samantha nic nie powiedziała. Jej oczy, mające ten sam złotawy kolor co oczy jej matki, błądziły nerwowo po pokoju. Zanim zdążyła osunąć się na podłogę, Ewa posadziła ją na krześle.
– To pomyłka – wydusiła. – To musi być jakaś pomyłka. Wybieramy się do kina. Na szóstą. W każdy wtorek chodzimy do kina. – Popatrzyła na Ewę z rozpaczliwą nadzieją w oczach. – Nie mogła umrzeć. Ma dopiero pięćdziesiąt parę lat. Jest zdrowa i silna.
To nie pomyłka. Przykro mi.
– Czy to był wypadek? – Łzy popłynęły jej z oczu. – Miała wypadek?
– To nie był wypadek. – Nie miała wyjścia, musiała powiedzieć prawdę. – Pani matka została zamordowana.
– Nie, to niemożliwe. – Łzy wciąż zalewały jej twarz. Spróbowała je powstrzymać, jednocześnie kiwając przecząco głową. – Wszyscy ją lubili. Wszyscy. Nikt by jej nie skrzywdził. Chcę ją zobaczyć. Chcę ją natychmiast zobaczyć.
– Nie mogę pani na to pozwolić.
– To moja matka. – Łzy kapały jej na kolana, nawet gdy podniosła głos. – Mam do tego prawo. Chcę zobaczyć moją matkę.
Ewa położyła ręce na ramionach Samanthy, sadzając ją z powrotem na krześle, z którego się zerwała.
– Nie zobaczy jej pani. To jej nie pomoże. Pani to też nie pomoże. Natomiast odpowie pani na moje pytania, bo to pomoże mi odnaleźć człowieka, który jej to zrobił. No dobrze, czy mogę coś dla pani zrobić? Zadzwonić do kogoś?
– Nie, nie. – Samantha pogrzebała w torebce w poszukiwaniu chusteczki. – Mój mąż, moje dzieci. Muszę im powiedzieć. Mój ojciec. Jak ja im to powiem?
– Gdzie jest pański ojciec, Samantho?
– Mieszka… mieszka w Westchester. Rozwiedli się jakieś dwa lata temu. Zatrzymał dom, ponieważ ona chciała przenieść się do miasta. Chciała pisać książki. Chciała zostać pisarką.
Ewa obróciła się twarzą do urządzenia filtrującego wodę, nalała pełną szklankę i wcisnęła ją Samancie w rękę.
– Wie pani, jak pańska matka zarabiała na życie?
– Tak. – Samantha zacisnęła usta, zgniotła wilgotną chusteczkę w lodowatych palcach. – Nikt nie mógł jej tego wyperswadować. Za każdym razem uśmiechała się i mówiła, że już najwyższy czas, by zrobiła coś szokującego, i że to dostarczy jej wspaniałego materiału do książek. Moja matka – Samantha przerwała, by wypić łyk wody – bardzo młodo wyszła za mąż. Parę lat temu powiedziała, że musi się przeprowadzić, poznać inne życie. „Tego też nie mogliśmy jej wyperswadować. Nigdy niczego nie można jej było wyperswadować.
Znowu zaczęła płakać; ukryła twarz w dłoniach, łkając cicho. Ewa wzięła od niej szklankę, z której prawie nic nie wypiła, i poczekała, aż minie pierwszy ból i szok.
– Czy to był trudny rozwód? Czy pani ojciec był rozgniewany?
– Raczej zdumiony. Zakłopotany. Smutny. Chciał, żeby wróciła i zawsze powtarzał, że jest to tylko etap przejściowy w jej życiu. On… – Nagle pojęła cel tego pytania. Opuściła ręce. – Nigdy by jej nie skrzywdził. Nigdy, nigdy, nigdy. Kochał ją. Każdy ją kochał. Nic nie można było na to poradzić.
– W porządku. – Tą sprawą Ewa zajmie się. później. – Byłyście zżyte z matką?
– Tak, bardzo zżyte.
– Czy rozmawiała z panią o swoich klientach?
– Czasami. Czułam się wtedy zakłopotana, ale znalazła sposób, by przedstawiać to wszystko niesłychanie zabawnie. Nazywała siebie Seksowną Babunią i rozśmieszała mnie.
– Czy kiedykolwiek wspominała, że ktoś budzi jej niepokój?
– Nie. Umiała obchodzić się z ludźmi. Między innymi na tym polegał jej urok. Zamierzała to robić tylko do chwili opublikowania swej pierwszej książki.
– Wymieniła kiedyś nazwisko Sharon DeBlass albo Loli Starr?
– Nie. – Samantha zaczęła odgarniać włosy z czoła, gdy nagle jej ręką zawisła w powietrzu. – Starr, Lola Starr. Słyszałam w wiadomościach. Słyszałam o niej. Została zamordowana. O Boże! O Boże! – Opuściła rękę i włosy znowu opadły jej na twarz.
– Poproszę funkcjonariusza, żeby odwiózł panią do domu, Samantho.
– Nie mogę wyjść. Nie mogę jej zostawić.
– Owszem, może pani. Zajmę się nią. – Ewa położyła ręce na ^dłoniach Samanthy. – Obiecuję, że się nią zajmę w pani imieniu.
Proszę już iść. – Pomogła Samancie wstać. Objęła w talii zrozpaczoną kobietę i zaprowadziła ją do drzwi. Chciała, żeby wyszła, zanim ekipa techniczna skończy pracę w sypialni. – Czy pani mąż jest w domu?
– Tak, z dziećmi. Mamy dwoje dzieci. Dwuletnie i półroczne. Tony jest w domu z dziećmi.
– Dobrze. Jaki jest pani adres?
Kobieta wciąż była w szoku. Ewa miała nadzieję, że apatia, jaką dostrzegła w twarzy Samanthy, gdy podawała adres w Westchester, pomoże jej przetrwać najtrudniejsze chwile.
– Banks!
– Tak jest, pani porucznik.
– Zawieźcie panią Bennett do domu. Wezwę innego funkcjonariusza do pełnienia służby przy drzwiach. Zostańcie z rodziną tak długo, jak długo będziecie potrzebni.
– Tak jest, pani porucznik. – Banks ze współczuciem poprowadził Samanthę w stronę wind. – Tędy, pani Bennett – mruknął.
Samantha oparła się całym ciałem o Banksa, jakby była pijana.
– Zajmie się nią pani?
Ewa popatrzyła w przerażone oczy Samanthy.
– Obiecuję.
Godzinę później Ewa weszła do budynku policji z kotem pod pachą.
– Proszę, proszę, pani porucznik złapała kota włamywacza. – Siedzący za biurkiem sierżant zaśmiał się z własnego dowcipu.
– Żartowniś z ciebie, Riley. Komendant jest jeszcze u siebie?
– Czeka na panią. Ma pani iść na górę, gdy tylko się pani pokaże.
– Pochylił się i podrapał mruczącego kota. – Następne zabójstwo? – Tak.
Usłyszawszy głośne cmoknięcie, podniosła oczy i zobaczyła, że jakiś przystojniaczek w kombinezonie ze sztucznego materiału patrzy na nią pożądliwym wzrokiem. Kombinezon i krew kapiąca z kącika jego ust były dokładnie w tym samym kolorze. Za jedną rękę przykuty był do ławki. Drugą potarł krocze i mrugnął do niej.
– Hej, dziecinko. Mam tu coś dla ciebie.
– Powiadom komendanta Whitneya, że już do niego idę – powiedziała Rileyowi, gdy sierżant przewrócił oczami.
Nie mogąc się oprzeć, podeszła do ławki i pochyliła się na tyle nisko, że poczuła kwaśny smród wymiotów.
– To było urocze powitanie – mruknęła, po czym uniosła brew, gdy mężczyzna odsunął kawałek materiału i poruszył swą męskością.
– Spójrz, kotku, jaki malutki, malusieńki penis – powiedział.
– Uśmiechnęła się i pochyliła jeszcze trochę niżej.
– Lepiej na niego uważaj, ty skurwielu, bo mój kotek może go pomylić z malutką, malusieńką myszką i go odgryźć.
Poczuła się lepiej, widząc, jak obiekt jego dumy i radości skurczył się, zanim zdążył go zakryć. W dobrym humorze wsiadła do windy i poprosiła o piętro dowódcy Whitneya.
Czekał na nią z Feeneyem i raportem, który przesłała bezpośrednio z miejsca zbrodni. Zgodnie z obowiązującą procedurą złożyła jeszcze ustne sprawozdanie z przebiegu zdarzeń.
– Więc to jest ten kot – rzekł Feeney.
– Córka denatki była w takim stanie, że nie miałam sumienia obarczać jej opieką nad tym zwierzakiem. – Ewa wzruszyła ramionami. – A nie mogłam go tak po prostu zostawić. – Wolną ręką sięgnęła do torebki. – Jej dyskietki. Wszystkie są oznaczone. Przejrzałam jej terminarz spotkań. Ostatnie tego dnia miała o szóstej trzydzieści. Z Johnem Smithem. To broń. – Położyła schowaną do plastykowej torebki broń na biurku komendanta. – Przypomina Rugera P – dziewięćdziesiąt.
Feeney zerknął na rewolwer i kiwnął głową.
– Szybko się uczysz, dziecinko.
– Kułam po nocach.
– Początek dwudziestego pierwszego wieku, prawdopodobnie dwutysięczny ósmy albo dziewiąty. – Oświadczył Feneey, obróciwszy w dłoniach torebkę z bronią. – Jest w świetnym stanie. Numer seryjny nietknięty. Sprawdzenie go nie zajmie dużo czasu – dodał i wzruszył ramionami. – Ale jest za sprytny, by posługiwać się zarejestrowaną bronią.
– Sprawdź ją – rozkazał Whitney i wskazał przez pokój na jednostkę pomocniczą. – Dallas, kazałem obserwować twój budynek, jeśli będzie próbował podrzucić ci kolejną dyskietkę, namierzymy go.
– Jeśli będzie się trzymał przyjętych przez siebie reguł gry, to pojawi się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Na razie powiela ten sam wzorzec, mimo że każda z jego ofiar reprezentuje zupełnie inny typ kobiety: DeBlass była fascynująca i wyrafinowana; Starr młodziutka i dziecinna; a ta odgrywała rolę pocieszycielki, wciąż młodej, choć dojrzałej.
– Wciąż przesłuchujemy sąsiadów, zamierzam też odwiedzić jej rodzinę oraz zajrzeć do sprawy rozwodowej. Mam wrażenie, że przyjęła tego faceta pod wpływem chwilowego impulsu. We wtorki zawsze spotykała się z córką. Chciałabym, żeby Feeney sprawdził jej rozmowy, zobaczył, czy zabójca sam do niej zadzwonił. Nie uda nam się ukryć tego przed mediami, panie komendancie. A dziennikarze ostro nas zaatakują.
– Już się zająłem uciszeniem mediów.
– Może być bardziej gorąco, niż się nam wydaje. – Feeney podniósł oczy znad terminalu. Popatrzył na Ewę takim wzrokiem, że krew zastygła jej w żyłach.
– Narzędzie zbrodni jest zarejestrowane. Zostało kupione jesienią podczas cichej aukcji u Sotheby'ego. Na nazwisko Roarke.
Ewa milczała przez chwilę. Nie przejęła się informacją Feeneya.
– To niezgodne ze sposobem działania zabójcy – zdołała powiedzieć. – I głupie. A Roarke nie jest głupi.
– Pani porucznik…
– To pułapka, panie komendancie. Oczywiste oszustwo. Cicha aukcja. Nawet kiepski programista może posłużyć się czyimś NI ł podbić cenę. Jak za to zapłacono? – zapytała Feneeya.
– Będę musiał zajrzeć do rejestru Sotheby'ego, gdy otworzą biuro jutro rano.
– Założę się, że zapłacono gotówką, przelewem elektronicznym. Dom aukcyjny dostał pieniądze, więc dlaczego miałby kwestionować całą transakcję? – Może jej głos brzmiał spokojnie, ale umysł pracował jak szalony. – I dostawa. Wszystko przemawia za elektroniczną stacją przesyłkową. Korzystając z jej usług nie trzeba podawać swojego NI; wystarczy wprowadzić kod przekazu.
– Dallas. – Whitney mówił opanowanym głosem. – Przywieź go na przesłuchanie.
– Nie mogę.
Jego oczy pozostały spokojne, obojętne.
– To rozkaz. Jeśli masz problemy osobiste, załatw je w domu.
– Nie mogę go przywieźć – powtórzyła. – Przebywa na stacji międzyplanetarnej FreeStar, kawał drogi od miejsca zabójstwa.
– Jeśli podał do publicznej wiadomości, że będzie na FreeStar…
– Nie podał – przerwała mu. – I tu właśnie morderca popełnił błąd. Podróż Roarke'a jest tajna, tylko kilka osobistości zostało o niej powiadomionych. Panuje powszechne przekonanie, że Roarke jest w Nowym Jorku.
Whitney pochylił głowę.
– Zatem sprawdźmy miejsce jego pobytu. Natychmiast. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy uruchomiła łącze Whitneya.
Po paru sekundach usłyszała afektowany głos Summerseta.
– Summerset, tu porucznik Dallas. Muszę się skontaktować z Roarke'em.
– Bierze udział w spotkaniu. Nie wolno mu przeszkadzać.
– Powiedział ci, żebyś mnie z nim łączył, do jasnej cholery. To sprawa urzędowa. Daj mi jego numer, albo przyjadę i skopię ci ten chudy tyłek za utrudnianie śledztwa.
Summerset skrzywił się.
– Nie wolno mi przekazywać takich informacji. Ale mogę panią przełączyć. Proszę zaczekać.
Dłonie Ewy zaczęły się pocić, gdy ekran zaczaj stawać się niebieski. Ciekawa była, kto wpadł na pomysł, by puścić taką sentymentalną muzykę. Na pewno nie Roarke. Ma na to zbyt dużą klasę.
O Boże, co ona zrobi, jeśli go tam nie będzie?
Niebieski ekran zwęził się do maleńkiego punkciku, po czym pokazał się obraz. Roarke patrzył na nią z wyrazem zniecierpliwienia w oczach i półuśmiechem na ustach.
– Pani porucznik. To nieodpowiedni moment do rozmowy. Mogę skontaktować się z tobą nieco później?
– Nie. – Kątem oka zauważyła, że Feeney rejestruje to połączenie. – Muszę potwierdzić miejsce twojego pobytu.
– Miejsce mojego pobytu? – Uniósł brew. Musiał coś wyczytać z jej twarzy, choć Ewa była gotowa przysiąc, iż zachowała kamienny spokój. – Coś nie tak, Ewo? Co się stało?
– Miejsce twojego pobytu, Roarke. Potwierdź je, proszę.
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Ewa słyszała, że ktoś odezwał się do niego. Odprawił natręta machnięciem ręki.
– Uczestniczę w spotkaniu, które odbywa się w komnacie prezydenckiej na stacji FreeStar, znajdującej się na Alfie, w Kwadrancie Szóstym. Proszę to pokazać – rozkazał.
Intergalaktyczne łącze okrążyło pokój. Kilkunastoosobowa grupa mężczyzn i kobiet siedziała przy okrągłym stole.
Długie kabłąkowate ramię kamery pokazało morze gwiazd oraz niebieskozieloną kulę ziemską.
– Miejsce pobytu potwierdzone – półgłosem rzekł Feeney. – Jest tam, gdzie mówi.
– Roarke, przełącz się, proszę, na łącze prywatne.
Nawet nie mrugnąwszy okiem, Roarke założył na głowę słuchawkę.
– Tak, pani porucznik?
– Broń zarejestrowana na twoje nazwisko została znaleziona na miejscu zbrodni. Muszę cię prosić, byś się zgłosił na przesłuchanie przy pierwszej możliwej okazji. Możesz przyjść ze swoim adwokatem. Radzę ci, abyś przyprowadził go ze sobą – dodała mając nadzieję, że zrozumiał, co chciała przez to powiedzieć. – Jeśli nie zrobisz tego w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, oddział straży, który pełni służbę na stacji, odtransportuje cię na Ziemię. Rozumiesz, jakie masz prawa i obowiązki?
– Oczywiście. Poczynię odpowiednie przygotowania. Do widzenia, pani porucznik.
Obraz zniknął.