15

Odszedł, kiedy się obudziła. Tak było lepiej. Poranki pociągające za sobą konieczność okazywania niedbałej zażyłości wprawiały ją w zdenerwowanie. Już i tak była bardziej związana z nim niż z jakimkolwiek innym mężczyzną. Łącząca ich więź była tak silna, że mogła przetrwać przez resztę życia.

Wzięła szybki prysznic, owinęła się ręcznikiem, po czym weszła do kuchni. Zastała tam Roarke'a, który w spodniach i rozpiętej koszuli przeglądał poranną gazetę na monitorze.

– Co robisz?

– Hę? – Podniósł wzrok, wyciągnął za siebie rękę, by otworzyć automatycznego kuchmistrza. – Przygotowuję ci kawę.

– Przygotowujesz mi kawę?

– Usłyszałem, że kręcisz się po mieszkaniu. – Wyjął filiżanki i trzymając je w rękach, podszedł do Ewy, która wciąż stała w drzwiach. – Za rzadko to robisz.

– Za rzadko kręcę się po domu?

– Nie. – Zachichotał i dotknął ustami jej ust. – Uśmiechasz się do mnie. Po prostu uśmiechasz się do mnie.

Uśmiechała się? Nie zdawała sobie z tego sprawy.

– Myślałam, że wyszedłeś. – Okrążyła mały stolik i zerknęła na monitor. – Wiadomości z giełdy. Naturalnie. Musiałeś wcześnie wstać.

– Miałem parę telefonów do załatwienia. – Z przyjemnością obserwował, jak przeczesuje palcami mokre włosy. Nerwowy, na pewno mimowolny odruch. Podniósł przenośne łącze, które zostawił na stole, i wsunął je z powrotem do kieszeni. – Zaplanowano konferencję telefoniczną ze stacją na piątą rano naszego czasu.

Och! – Wypiła łyk kawy, zastanawiając się, jak do tej pory żyła bez pobudzania się z rana kofeiną. – Wiem, jak ważne są te spotkania. Przykro mi.

– Udało się nam uzgodnić większość szczegółów. Resztą mogę zająć się stąd.

– Nie wracasz tam?

– Nie.

Odwróciła się do automatycznego kuchmistrza, próbując coś wybrać ze swego raczej ograniczonego menu.

– Prawie wszystko się skończyło. Chcesz bajgla czy coś innego?

– Ewo. – Roarke odstawił swoją filiżankę i położył jej ręce na ramionach. – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, że cieszysz się, iż zostaję?

– Masz dobre alibi. To nie moja sprawa, czy… – Przerwała, kiedy odwrócił ją do siebie. Był zły. Widziała to w jego oczach i była przygotowana na kłótnię. Nie była przygotowana na pocałunek, na to, że jego usta obejmą mocno jej wargi, że serce podskoczy jej w piersiach.

Więc pozwoliła, by ją objął, by jej głowa wtuliła się we wgłębienie w jego ramieniu.

– Nie wiem, jak się z tym uporać – mruknęła. – To sytuacja nie mająca precedensu. Potrzebne mi reguły, Roarke. Ścisłe reguły.

– Nie jestem sprawą, którą musisz rozwiązać.

– Nie wiem, kim jesteś. Lecz wiem, że to dzieje się zbyt szybko. To nawet nie powinno się rozpocząć. Nie powinnam była zaczynać z tobą.

Odsunął ją od siebie, by przyjrzeć się jej twarzy.

– Dlaczego?

– To skomplikowane. Muszę się ubrać. Muszę iść do pracy.

– Daj mi coś. – Jego palce zacisnęły się na jej ramionach. – Ja też nie wiem, kim jesteś.

– Jestem gliną – przyznała się. – I nikim więcej. Mam trzydzieści lat i przez całe życie byłam blisko tylko z dwojgiem ludzi. I nawet przy nich łatwo jest mi się powstrzymać.

Powstrzymać przed czym?

– Przed przywiązywaniem do tych znajomości zbyt dużego znaczenia. Jeśli przywiązujesz do tego zbyt duże znaczenie, może cię to zniszczyć i staniesz się nikim. Byłam nikim. Nigdy więcej nie mogę być nikim.

– Kto cię skrzywdził?

– Nie wiem. – Ale wiedziała. – Nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Stałam się czyjąś ofiarą, a gdy raz się nią było, trzeba robić wszystko, by to się nie powtórzyło. Oto kim byłam, zanim wstąpiłam do akademii: ofiarą. Inni ludzie przyciskali guziki, podejmowali decyzje, pchali mnie w jedną stronę, ciągnęli w drugą.

– I myślisz, że ja to robię?

Były pytania, które musiał zadać, bo sądząc po wyrazie jej twarzy, nie mogły czekać. Może nadszedł czas, by podjąć ryzyko. Wsunął rękę do kieszeni i wyjął to, co tam nosił.

Ewa popatrzyła ze zdumieniem na zwykły szary guzik, który trzymał w dłoni.

– To od mojego kostiumu.

– Tak. Nie jest szczególnie twarzowy; lepiej ci w ostrzejszych kolorach. Znalazłem go w mojej limuzynie. Chciałem ci go oddać.

– Och. – Lecz kiedy wyciągnęła rękę, zamknął guzik w dłoni.

– Gładkie kłamstwo. – Rozbawiony zaśmiał się do siebie. – Nie miałem zamiaru ci go zwracać.

– Nosisz guzik jako fetysz, Roarke?

– Noszę go tak jak uczniak nosi pukiel włosów swojej ukochanej. Znowu popatrzyła mu w oczy i przejęła ją dziwna słodycz. Zrobiło jej się jeszcze słodziej na duszy, kiedy zauważyła, że jest zakłopotany.

– To dziwne.

– Ja też tak myślę. – Ale wsunął guzik z powrotem do kieszeni. – Wiesz, co jeszcze myślę, Ewo?

– Nie mam pojęcia.

– Myślę, że się w tobie zakochałem:

Poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy, mięśnie zwiotczały, a serce niczym pocisk podskoczyło do gardła.

To…

– Tak, trudno znaleźć odpowiednie słowo, prawda? – Pogłaskał ją po plecach, ale nie przyciągnął bliżej do siebie. – Dużo o tym myślałem i nie udało mi się go znaleźć. Ale powinienem ci przedstawić swój punkt widzenia.

Zwilżyła językiem wargi.

– Masz jakiś punkt widzenia?

– Bardzo ciekawy i bardzo ważny. Jestem tak samo w twoich rękach, jak ty jesteś w moich. Jestem tak samo zaniepokojony, choć pewnie nie tak odporny jak ty, i nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji. Nie pozwolę ci stąd wyjść, dopóki nie ustalimy, co robić.

– Och, to wszystko komplikuje.

– Niebywale – zgodził się.

– Roarke, my się nawet nie znamy. Poza sypialnią.

– Owszem, znamy się. Jesteśmy dwiema zagubionymi duszami. Oboje odwróciliśmy się od czegoś i staliśmy się zupełnie innymi ludźmi. To prawie cud, że los postanowił stworzyć zakręt na naszych prostych ścieżkach. Musimy zdecydować, jak daleko chcemy wejść w ten zakręt.

– Muszę skoncentrować się na śledztwie. To musi być dla mnie sprawa pierwszoplanowa.

– Rozumiem. Ale masz prawo do życia osobistego.

– Moje życie osobiste – ta jego część – jest wynikiem śledztwa. A zabójca nadaje temu jeszcze bardziej osobisty charakter. Podłożenie tego pistoletu w taki sposób, by skierować podejrzenia na ciebie, jest bezpośrednią reakcją na mój związek z tobą. Jestem w centrum jego uwagi.

Ręka Roarke'a powędrowała w górę i szarpnęła za klapy jej szlafroka.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Zasady, przypomniała sobie. Powinna stosować się do zasad. A o mały włos ich nie złamała.

– Powiem ci tyle, ile będę mogła, ale najpierw się ubiorę. Poszła do sypialni razem z kotem, który klucząc biegł przed nią.

Pamiętasz tę noc, kiedy cię tu zastałam po powrocie do domu? Paczkę, którą znalazłeś na podłodze?

– Tak, zdenerwowałaś się na jej widok. Stłumiła śmiech; zrzuciła szlafrok.

– Wszyscy uważają, że mam najbardziej pokerową twarz z całego wydziału.

– Swój pierwszy milion zarobiłem na hazardzie.

– Naprawdę? – Wciągnęła sweter przez głowę, powtarzając sobie w duchu, że nie powinna się rozpraszać. – To była dyskietka z zapisem morderstwa Loli Starr. Wcześniej przesłał mi taką samą z przebiegiem zabójstwa Sharon DeBlass.

Przeniknął go zimny strach.

– Był w twoim mieszkaniu?!

Była tak zaabsorbowana odkryciem, że nie ma czystej bielizny, że nie zauważyła nuty zdenerwowania w jego głosie.

– Może tak, może nie. Sądzę, że nie. Nie ma śladów włamania. Mógł wsunąć przesyłkę pod drzwiami. Tak właśnie zrobił za pierwszym razem. Natomiast dyskietkę z morderstwem Georgie przesłał pocztą. Budynek był pod obserwacją.

Zrezygnowana wciągnęła spodnie na gołe ciało.

– Albo się o tym jakoś dowiedział, albo sam się zorientował. Tak czy inaczej, dopilnował, abym dostała wszystkie trzy dyskietki. Wiedział, że jestem tu najważniejsza, niemal zanim ja się o tym dowiedziałam.

Przy szukaniu skarpetek szczęście jej dopisało – znalazła dwie, które do siebie pasowały.

– Zadzwonił do mnie. Przesłał mi video ze sceną morderstwa Georgie Castle w parę minut po tym, jak ją zabił. – Usiadła na brzegu łóżka, wciągnęła skarpetki. – Zostawił broń, mając pewność, że bez trudu trafimy na ślad jej właściciela. Na twój ślad. Nie wyobrażasz sobie, jak oskarżenie o morderstwo zmieniłoby twoje życie, Roarke; gdyby mój szef nie stanął za mną murem, w okamgnieniu odebrano by mi tę sprawę i wyrzucono by mnie z wydziału. On wie, co się dzieje w Centrali. On wie, co się dzieje w moim życiu.

Na szczęście nie wiedział, że nie było mnie na tej planecie.

– To był moment zwrotny dla obojga z nas. – Znalazła botki, wciągnęła je na nogi. – Lecz to go nie powstrzyma. – Wstała, wzięła do ręki kaburę z bronią. – Nadal będzie próbował mnie dopaść, a wydaje mu się, że najlepiej to zrobi atakując ciebie.

Roarke zobaczył, że odruchowo sprawdziła swój laser, zanim przypięła kaburę.

– Dlaczego ciebie?

– Nie ma wysokiego mniemania o kobietach. Szlag go trafia, że kobieta prowadzi śledztwo. To obniża jego pozycję. – Wzruszyła ramionami, przeczesała palcami włosy, próbując je ułożyć. – Przynajmniej taka jest opinia psychiatry.

Z zadumą wzięła do ręki kota, który zaczaj wspinać się po jej nodze, i rzuciła go delikatnie na łóżko, gdzie odwrócił się do niej ogonem i przystąpił do mycia.

– A czy według opinii psychiatry może spróbować wyeliminować cię w bardziej bezpośredni sposób?

– Nie pasuję do jego schematu.

Czując, że znowu ogarnia go strach, Roarke wcisnął ręce do kieszeni.

– A jeśli zmieni schemat?

– Poradzę sobie.

– Warto ryzykować życie dla trzech kobiet, które już nie żyją?

– Owszem. – Usłyszała wściekłość pulsującą w jego głosie, ale nie wycofała się. – Warto ryzykować życie, by znaleźć sprawiedliwość dla trzech kobiet, które już nie żyją, i spróbować uchronić trzy inne przed śmiercią. Zostawił wiadomość pod każdym z ciał. Od samego początku chciał, abyśmy wiedzieli, że ma plan. I wyzwał nas, abyśmy go powstrzymali. Pierwsza z sześciu, druga z sześciu, trzecia z sześciu. Zrobię, co w mojej mocy, by nie było czwartej.

– Jesteś niesłychanie odważna. Z początku właśnie to w tobie podziwiałem. Teraz mnie to przeraża.

Po raz pierwszy przysunęła się do niego, położyła mu rękę na policzku. Niemal w tej samej chwili opuściła dłoń i odsunęła się zażenowana.

– Roarke, jestem gliną od dziesięciu lat i nigdy nie spotkało mnie nic gorszego od guzów i siniaków. Nie martw się o mnie.

– Chyba musisz przyzwyczaić się do tego, że masz kogoś, kto martwi się o ciebie, Ewo.

Nie taki miała plan. Wyszła z sypialni, by wziąć kurtkę i torbę.

– Mówię ci to wszystko, żebyś zrozumiał, na czym polegają moje kłopoty. Dlaczego nie mogę tracić energii na analizowanie tego, co jest między nami.

– Zawsze będą jakieś sprawy.

– W Bogu nadzieja, że nie zawsze będą podobne do tej. Te morderstwa nie są popełniane z pasji czy z chęci zysku. Z rozpaczy czy w ataku szału. Są wynikiem zimnej kalkulacji. Wyrazem…

– Zła?

– Tak. – Odczuła ulgę, że powiedział to pierwszy. Nie zabrzmiało to tak głupio. – Choć odnieśliśmy ogromne sukcesy w inżynierii genetycznej, badaniach in vitro, programach społecznych, wciąż nie potrafimy kontrolować podstawowych ludzkich słabości: porywczości, żądzy, zazdrości.

– Siedem grzechów głównych. Pomyślała o staruszce i jej zatrutym ciastku.

– Tak. Muszę iść.

– Przyjdziesz do mnie po pracy?

– Nie wiem, kiedy skończę. To może być…

– Przyjdziesz? – Tak.

Wtedy się uśmiechnął. Zorientowała się, że czeka na jej ruch. Była pewna, że wiedział, jak trudno jej było podejść do niego, przycisnąć – nawet niedbale – usta do jego ust.

– Do zobaczenia.

– Ewo. Powinnaś nosić rękawiczki.

Wprowadziwszy szyfr otwierający drzwi, uśmiechnęła się do niego przez ramię.

– Wiem, ale ciągle je gubię.

Jej dobry nastrój trwał, dopóki nie weszła do biura i nie zobaczyła, że DeBlass i jego pomocnik czekają na nią. DeBlass popatrzył znacząco na zegarek.

– To raczej godziny pracy bankowca niż policjanta, pani porucznik Dallas.

Cholernie dobrze wiedziała, że jest dopiero dziesięć po ósmej, lecz zrzuciła z ramion kurtkę.

– Tak. Mamy tu kupę roboty. Czy mogę coś dla pana zrobić, senatorze?

– Wiem, że popełniono kolejne morderstwo. Jestem wyraźnie niezadowolony z postępów w prowadzonym przez panią śledztwie. Jednak przyszedłem tu po to, by chronić dobre imię naszej rodziny. Nie chcę, żeby nazwisko mojej wnuczki łączono z nazwiskami dwóch pozostałych ofiar.

– Powinien pan porozmawiać z Simpsonem albo jego sekretarzem prasowym.

– Niech pani się głupio nie uśmiecha, młoda damo. – DeBlass pochylił się do przodu. – Moja wnuczka nie żyje. Nic nie może tego zmienić. Ale nie pozwolę, by nazwisko DeBlass zostało zbezczeszczone, zszargane przez śmierć dwóch pospolitych prostytutek.

– Chyba ma pan niezbyt pochlebne zdanie o kobietach, senatorze. – Tym razem uważała, żeby nie uśmiechać się złośliwie, więc tylko przyglądała mu się uważnie.

– Wręcz przeciwnie; darzę je wielkim szacunkiem. I dlatego te, które się sprzedają, te, które lekceważą normy moralne i nakazy przyzwoitości, budzą moją odrazę.

– Także pańska wnuczka?

Odchylił się na krześle, twarz mu poczerwieniała, oczy wyszły z orbit. Ewa była przekonana, że uderzyłby ją, gdyby Rockman nie stanął między nimi.

– Senatorze, pani porucznik tylko chwyta pana za słowa. Proszę nie sprawiać jej satysfakcji.

– Nie będzie pani oczerniała mojej rodziny! – DeBlass oddychał szybko i Ewa przez chwilę zastanawiała się, czy ma jakieś kłopoty z sercem. – Moja wnuczka drogo zapłaciła za swoje grzechy i nie pozwolę, by reszta moich bliskich została wystawiona na pośmiewisko. I nie będę tolerował pani złośliwych insynuacji.

– Ja tylko próbuję ustalić fakty. – Z zafascynowaniem patrzyła, jak stara się nad sobą zapanować. To był dla niego trudny moment – ręce mu się trzęsły, pierś falowała. – Próbuję znaleźć człowieka, który zabił pana wnuczkę, senatorze. Zakładam, że panu też na tym zależy.

– Znalezienie go nie zwróci nam Sharon. – Znowu usiadł, wyraźnie zmęczony wybuchem. – Teraz ważne jest to, by chronić tych, którzy pozostali. Aby tego dokonać, trzeba oddzielić Sharon od pozostałych kobiet

Ewie nie podobała się jego opinia, ale nie przejęła się też jego rumieńcami. Choć były niepokojąco mocne.

– Może napije się pan wody, senatorze DeBlass?

Kiwnął głową, machając do niej ręką. Ewa wyszła na korytarz po filiżankę przegotowanej wody. Kiedy wróciła, senator oddychał regularniej, ręce trochę mniej mu się trzęsły.

– Senator jest przemęczony – wyjaśnił Rockman. – Projekt jego Ustawy o Moralności będzie jutro przedstawiony w Parlamencie. Presja moralna związana z tą rodzinną tragedią jest dla niego wielkim ciężarem.

– Doceniam to. Robię wszystko, co w mojej mocy, by zamknąć sprawę. – Przechyliła głowę. – A presja polityczna jest wielkim ciężarem dla śledztwa. Nic mnie to nie obchodzi, że jestem obserwowana w czasie wolnym od pracy.

Rockman obdarzył ją łagodnym uśmiechem.

– Przykro mi. Mogłaby pani podać bliższe szczegóły?

– Byłam obserwowana, a szef policji Simpson został powiadomiony o moich prywatnych kontaktach z osobą cywilną. To nie tajemnica, że Simpson i senator ściśle ze sobą współpracują.

– Są wobec siebie lojalni zarówno w życiu prywatnym, jak i politycznym – zgodził się Rockman. – Jednak obserwowanie funkcjonariusza policji nie byłoby etyczne i nie leżałoby w interesie senatora. Zapewniam panią, pani porucznik, że senator jest zbyt pochłonięty własnymi troskami i obowiązkami wobec ojczyzny, by zawracać sobie głowę… pani prywatnymi sprawami. Jednak Simpson zwrócił naszą uwagę na fakt, że spotkała się pani kilka razy z Roarke'em.

– Amoralny oportunista. – Senator z trzaskiem odstawił filiżankę. – Człowiek, który dla powiększenia swojej władzy nie cofnie się przed niczym.

– Człowiek – dodała Ewa – który został oczyszczony ze wszystkich zarzutów.

– Wolność można kupić za pieniądze – rzekł z odrazą DeBlass.

– Nie w tym biurze. Jestem pewna, że poprosi pan mojego dowódcę o raport. Tymczasem, bez względu na to, czy to ukoi pana ból, czy nie, zamierzam znaleźć człowieka, który zabił pańską wnuczkę.

– Chyba powinienem pochwalić pani poświęcenie. – DeBlass wstał. – Widzę, że nie narazi pani na szwank dobrego imienia mojej rodziny.

– Dlaczego zmienił pan zdanie, senatorze? – zainteresowała się Ewa. – Podczas naszej pierwszej rozmowy straszył mnie pan, że stracę pracę, jeśli nie doprowadzę mordercy Sharon przed oblicze sprawiedliwości, i to szybko.

– Ona leży w grobie – powiedział tylko i wyszedł.

– Pani porucznik. – Rockman mówił cichym głosem. – Powtarzam, że presja na senatora DeBlass jest ogromna, wystarczająco duża, by zmiażdżyć kogoś słabszego. – Odetchnął wolno. – Szczerze mówiąc, zniszczyła już jego żonę. Załamała się psychicznie.

– Przykro mi.

– Lekarze nie wiedzą, czy wróci do zdrowia. Ta dodatkowa tragedia sprawiła, że jego syn oszalał z bólu; jego córka odgrodziła się od rodziny i oddała praktykom religijnym. Jedyną nadzieją senatora na odbudowanie życia rodzinnego jest zapomnienie o tragicznej śmierci Sharon.

– Zatem może senator mądrze by zrobił, gdyby zostawił prowadzenie śledztwa naszemu wydziałowi.

– Pani porucznik, Ewo – powiedział z rzadkim u niego wdziękiem. – Chciałbym go o tym przekonać. Ale wiem, że moje starania byłyby tak samo beznadziejne, jak przekonywanie pani, by pozwoliła Sharon odpoczywać w spokoju.

– Ma pan rację.

– A zatem… – Na chwilę położył dłoń na jej ramieniu. – Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by sprawy się ułożyły. Miło było znowu panią zobaczyć.

Ewa zamknęła za nim drzwi i oddała się rozmyślaniom. DeBlass z pewnością jest człowiekiem gwałtownym, który mógłby dopuścić się przemocy. Niemal z przykrością pomyślała, że brakuje mu opanowania i zdolności chłodnej kalkulacji, by zaplanować szczegółowo trzy morderstwa.

Tak czy inaczej, czekają ją ciężkie chwile, jeśli połączy nazwisko wściekle prawicowego senatora z nazwiskami dwóch nowojorskich prostytutek.

Może chroni swoją rodzinę, zadumała się, a może osłania Simpsona, swego politycznego sprzymierzeńca.

Bzdury. Mógłby kryć Simpsona, gdyby szef policji był zamieszany w zabójstwa Stan* i Castle, ale żaden człowiek nie chroni zabójcy swej wnuczki.

Fatalnie, że nie szuka dwóch mężczyzn, pomyślała, lecz bez względu na konsekwencje rozpracuje Simpsona.

Musi być obiektywna, upomniała się w duchu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że DeBlass nie wiedział, iż jeden z jego najlepszych politycznych przyjaciół był szantażowany przez jego jedyną wnuczkę,

Musi się tego dowiedzieć.

Ale na razie musiała sprawdzić inny trop. Odszukała numer Charlesa Monroe'a i połączyła się z nim. Miał głos zachrypły od snu, powieki mu ciążyły.

– Każdą chwilę spędzasz w łóżku, Charles?

– Gdy tylko mogę, słodka pani porucznik. – Potarł twarz i uśmiechnął się do niej szeroko. – Tak właśnie o tobie myślę.

– Więc nie myśl. Parę pytań.

– Och, nie możesz przyjechać i zadać mi ich osobiście? Jestem cieplutki, nagi i zupełnie sam.

– Stary, nie wiesz, że namawianie oficera policji do czynu lubieżnego jest wykroczeniem?

– Powiedziałem ci – utrzymalibyśmy to na płaszczyźnie czysto prywatnej.

– Utrzymujemy to na płaszczyźnie czysto zawodowej. Miałeś koleżankę, Georgie Castle. Znałeś ją?

Uwodzicielski uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Właściwie to tak. Niezbyt dobrze, ale poznałem ją na przyjęciu jakiś rok temu. Była nowa w tym biznesie. Zabawna, atrakcyjna. Byliśmy ze sobą w dobrych stosunkach.

– To znaczy?

– Przyjacielskich. Od czasu do czasu umawialiśmy się na drinka. Kiedyś, kiedy Sharon miała zbyt wielu chętnych, namówiłem ją, by podesłała Georgie paru swoich klientów.

– Znały się? – Ewa skwapliwie podchwyciła temat. – Sharon i Georgie?

– Nie sądzę. O ile pamiętam, Sharon skontaktowała się z Georgie, spytała ją, czy jest zainteresowana paroma nowymi facetami. Georgie wyraziła zgodę i na tym się skończyło. – Namyślał się przez chwilę. – Och, tak, Sharon coś wspominała, że Georgie przysłała jej tuzin róż. Prawdziwych, jakby w podziękowaniu. Sharon miała bzika na punkcie staroświeckiej etykiety.

– Sama była staroświecka – powiedziała pod nosem Ewa.

– Kiedy usłyszałem, że Georgie nie żyje, doznałem szoku. Powinienem był ci o tym powiedzieć. Śmierć Sharon była dla mnie wstrząsem, ale nie zaskoczeniem. Żyła na krawędzi. Lecz Georgie potrafiła zachować umiar, wiesz?

– Może będę musiała zadać ci jeszcze parę pytań w tej sprawie, Charles. Bądź do mojej dyspozycji.

– Dla ciebie…

– Przestań – rozkazała, zanim zaczął się wdzięczyć. – Co wiesz o pamiętnikach Sharon?

– Nigdy nie pozwoliła mi żadnego przeczytać – odparł swobodnie. – Często droczyłem się z nią o to. Mam wrażenie, że je prowadziła, od czasu gdy była dzieckiem. Masz któryś? Hej, jest w nim coś o mnie?

– Gdzie je trzymała?

– Chyba w swoim mieszkaniu. Gdzieżby indziej? Oto jest pytanie, pomyślała.

– Gdyby wpadło ci coś do głowy na temat Georgie albo pamiętników, skontaktuj się ze mną.

– We dnie czy w nocy, słodka pani porucznik. Możesz na mnie liczyć.

– Dobrze. – Przerwała połączenie i roześmiała się.

Słońce właśnie zachodziło, kiedy przybyła do domu Roarke'a. Nie sądziła, że skończyła już pracę. Cały dzień biła się z myślami, czy prosić go o pewną przysługę. Postanowiła to zrobić, potem odrzuciła ten pomysł, i tak się wahała, dopóki nie poczuła do siebie obrzydzenia.

W końcu, po raz pierwszy od kilku miesięcy, opuściła siedzibę policji punktualnie z zakończeniem swej zmiany. Przy tak niewielkich postępach w śledztwie chyba w ogóle nie musiała tam bywać.

Przy szukaniu drugiej skrytki depozytowej Feeney zabrnął w ślepą uliczkę. Z widoczną niechęcią przekazał jej listę gliniarzy, o którą prosiła. Ewa zamierzała przyjrzeć się każdemu z nich – w swoim czasie i na swój sposób.

Z pewnym żalem uświadomiła sobie, że chce wykorzystać Roarke'a.

Summerset otworzył drzwi; miał swoją zwykłą minę wyrażającą lekką pogardę.

– Przybyła pani przed czasem, pani porucznik.

– Jeśli go nie ma, mogę zaczekać.

– Jest w bibliotece.

– To znaczy dokładnie gdzie?

Summerset pozwolił sobie na lekkie fuknięcie. Gdyby Roarke nie polecił mu, by przyprowadził do niego tę kobietę natychmiast po jej przyjściu, wprowadziłby ją do jakiegoś małego, źle oświetlonego pokoju. – Tędy proszę.

– Summerset, co cię właściwie tak we mnie drażni?

Sztywny, jakby kij połknął, poprowadził ją po schodach na górę, a potem szerokim korytarzem.

– Nie mam pojęcia, o co pani chodzi, pani porucznik. Biblioteka – oznajmił z szacunkiem i otworzył przed nią drzwi.

Nigdy w życiu nie widziała takiej ilości książek. Nigdy nie uwierzyłaby, że poza muzeum istnieją tak ogromne księgozbiory. Ściany były zawieszone półkami, więc w dwupoziomowym pokoju unosił się zapach książek.

Na niższym poziomie stała skórzana kanapa, a na niej, z książką w ręku i kotem na kolanach, na wpół leżał Roarke.

– Ewo, wcześnie przyszłaś. – Odłożył książkę i wstał podnosząc kota.

– Jezus Maria, Roarke, skąd to wszystko wziąłeś?

– Książki. – Obiegł wzrokiem pokój. Ogień na kominku tańczył zakreślając kolorowe kręgi. – To kolejne z moich zainteresowań. Nie lubisz czytać?

– Jasne, od czasu do czasu. Lecz dyskietki są o wiele wygodniejsze.

– I dostarczają o wiele mniej estetycznych doznań. – Podrapał kota po szyi, wywołując jego zachwyt. – Chętnie ci pożyczę jakąś książkę.

– Raczej nie skorzystam.

– A co powiesz na drinka?

– Mogę się czegoś napić.

Jego łącze zabrzęczało.

– To telefon, na który czekałem. Może przyniesiesz nam po kieliszku wina, które stoi otwarte na stole?

– Jasne. – Wzięła od niego kota i poszła wywiązać się z obietnicy. Korciło ją, by podsłuchać rozmowę, ale zmusiła się do pozostania w drugim końcu pokoju.

Dzięki temu miała okazję przyjrzeć się książkom, łamiąc sobie głowę nad tytułami. O niektórych słyszała. Nawet ucząc się w szkole państwowej musiała przeczytać Steinbecka i Chaucera, Szekspira i Dickensa. Program obejmował także twórczość Kinga i Grishama, Morrison i Grafton.

Lecz były tam dziesiątki, może setki nazwisk, o których nigdy nie słyszała. Była ciekawa czy ktokolwiek jest w stanie ogarnąć tak wielką liczbę książek, a tym bardziej je przeczytać.

– Przepraszam – powiedział, kiedy zakończył rozmowę. – To nie mogło czekać.

– Nic nie szkodzi.

Wziął kieliszek wina, który mu nalała.

– Ten kot zaczyna przywiązywać się do ciebie – powiedział.

– Nie sądzę, żeby był komuś szczególnie wiemy – odparła, lecz musiała przyznać, że lubiła sposób, w jaki zwijał się w kłębek, gdy go głaskała. – Nie wiem, co mam z nim zrobić. Dzwoniłam do córki Georgie, ale powiedziała mi, że po prostu nie jest w stanie go zabrać. Moje namowy tylko doprowadziły ją do płaczu.

– Możesz go zatrzymać.

– Nie wiem. Zwierzętami domowymi trzeba się zajmować.

– Koty są samowystarczalne. – Usiadł na sofie i poczekał, aż przyłączy się do niego. – Chcesz mi opowiedzieć o swoim dniu?

– Nie był bardzo udany. A twój?

– Bardzo udany.

– Mnóstwo książek – powiedziała wiedząc, że mówi to tylko po to, by zyskać na czasie.

– Mam do nich sentyment. Ledwo umiałem przeczytać swoje imię, kiedy miałem sześć lat. Potem wpadł mi w ręce zniszczony egzemplarz dzieł Yeatsa. Dość znanego irlandzkiego dramaturga i poety – wyjaśnił widząc bezradne spojrzenie Ewy. – Strasznie chciałem poznać jego dzieła, więc sam nauczyłem się czytać.

– Nie chodziłeś do szkoły?

– Nie z mojej winy. Widzę po oczach, że coś cię gnębi, Ewo – zauważył.

Wypuściła powietrze. Po co silić się na szukanie tematów zastępczych, skoro Roarke i tak potrafi przejrzeć ją na wylot.

– Mam problem. Chcę sprawdzić Simpsona. Oczywiście nie mogę tego zrobić oficjalnymi kanałami ani skorzystać ze swego domowego czy biurowego komputera. Gdy tylko spróbuję dostać się do danych szefa policji, zostanę nakryta.

– I jesteś ciekawa, czy mam pewny, nie zarejestrowany system. Oczywiście, że mam.

– Oczywiście – mruknęła. – Posiadanie nie zarejstrowanego systemu jest naruszeniem kodeksu czterysta pięćdziesiąt trzy B, paragraf trzydziesty piąty.

– Nie potrafię ci powiedzieć, jak mnie to podnieca, gdy cytujesz kodeksy.

– To nie jest zabawne. A to, o co zamierzam cię prosić, jest nielegalne. Elektroniczne naruszenie prywatności urzędnika państwowego jest poważnym wykroczeniem.

Gdy skończymy, możesz aresztować nas oboje.

– To poważna sprawa, Roarke. Zawsze postępowałam zgodnie z przepisami, a teraz cię proszę, żebyś złamał prawo.

Wstał, pociągając ją za sobą.

Najdroższa Ewo, nie masz pojęcia, ile razy już je złamałem.

– Chwycił butelkę z winem, która kołysała mu się między dwoma palcami, kiedy objął Ewę w talii. – Grałem wbrew prawu w kości, kiedy miałem dziesięć lat – zaczął wyprowadzając ją z pokoju.

– Spuścizna po moim drogim starym ojcu, któremu podcięto gardło w dublińskim zaułku.

– Przykro mi.

– Nie byliśmy ze sobą zżyci. Był skurwysynem, i nikt go nie kochał, a ja najmniej. Summerset, zjemy kolację o siódmej trzydzieści – dodał Roarke zwracając się w stronę schodów. – Ale nauczył mnie

– przystawiając mi pięść do nosa – grać w kości, w karty, robić zakłady. Był złodziejem, kiepskim, sądząc po tym, jak skończył. Ja byłem lepszy. Kradłem, oszukiwałem, przez jakiś czas uczyłem się sztuki przemytu. Więc widzisz, że nie zepsujesz mnie swoją skromną prośbą.

Nie patrzyła na niego, gdy za pomocą dekodera otworzył drzwi na drugim piętrze.

– Czy ty…

– Czy teraz kradnę, oszukuję, szmugluję? – Odwrócił się i dotknął ręką jej twarzy. – Och, to by ci się nie podobało, prawda? Niemal chciałbym powiedzieć “tak”, a potem rzucić to wszystko dla ciebie. Dawno temu nauczyłem się, że ryzykowanie w granicach prawa jest o wiele bardziej ekscytujące. I zwycięstwo przynosi o wiele większą satysfakcję, gdy się działa na samej górze.

Wycisnął pocałunek na jej czole, po czym wszedł do pokoju.

– Ale trzeba praktykować, żeby nie wyjść z wprawy.

Загрузка...