3

Ewa nienawidziła pogrzebów. Czuła wstręt do sposobu w jaki ludzie celebrowali śmierć. Kwiaty, muzyka, nie kończące się mowy i płacze.

Może Bóg istnieje. Nie wykluczała takiej ewentualności. A jeśli istnieje, pomyślała, to musi się śmiać ze stworzonych przez siebie bezsensownych rytuałów.

Mimo to pojechała do Wirginii, aby wziąć udział w pogrzebie Sharon DeBlass. Chciała zobaczyć zgromadzonych w jednym miejscu członków rodziny i przyjaciół zmarłej, by dokładnie im się przyjrzeć i wyrobić sobie zdanie na ich temat.

Senator stał z ponurą twarzą i suchymi oczami, a jego cień – Rockman – w ławce za nim. Miejsca z lewej strony DeBlassa zajmowali jego syn i synowa.

Rodzice Sharon byli młodymi, atrakcyjnymi ludźmi, wziętymi adwokatami, którzy prowadzili własną firmę prawniczą.

Richard DeBlass stał z pochyloną głową, opuszczonymi oczami, niczym bardziej wymuskana i jakby mniej dynamiczna wersja swego ojca. Czy to przypadek, zastanowiła się Ewa, czy też zostało ustalone, że Richard będzie stał w równej odległości między ojcem a żoną?

Elizabeth Barrister wyglądała skromnie i elegancko w ciemnym kostiumie; jej falujące mahoniowe włosy lśniły, sylwetka była wyprostowana. Ewa zauważyła, że do zaczerwienionych oczu wciąż napływały łzy.

Co czuje matka, przez całe życie zastanawiała się Ewa, kiedy straci dziecko?

Senator DeBlass miał także córkę, i to ona właśnie zajmowała miejsce po jego prawej stronie. Senator Catherine DeBlass poszła w ślady ojca i poświęciła się polityce. Przerażająco chuda, stała wyprostowana po wojskowemu, a jej osłonięte czarną sukienką ramiona wyglądały jak małe kruche gałązki. Stojący obok niej mąż, Justin Summit, wpatrywał się w okrytą różami błyszczącą trumnę, którą umieszczono na przedzie kościoła. U jego boku ich syn Franklin, który wciąż był w tym okresie dorastania, kiedy młodzieniec włóczy się z całą bandą, wiercił się niespokojnie.

Przy końcu ławki, jakby z dala od reszty rodziny, stała żona DeBlassa, Anna.

Nie wierciła się ani nie płakała. Ewa nie zauważyła, żeby choć raz zerknęła na obsypaną kwiatami skrzynię, która kryła zwłoki jej jedynej wnuczki.

Oczywiście, byli też inni żałobnicy. Rodzice Elizabeth stali razem, trzymając się za ręce i głośno płacząc. Krewni, znajomi i przyjaciele przykładali chusteczki do oczu albo po prostu rozglądali się dokoła z zaciekawieniem lub przerażeniem. Prezydent przysłał swego przedstawiciela, a kościół był bardziej nabity politykami niż senacka restauracja.

Chociaż było tam ponad dwieście twarzy, Ewa bez trudu dostrzegła w tłumie Roarke'a. Stał w ławce razem z innymi, ale łatwo zorientowała się, że jest typem samotnika. Mogłoby być dziesięć tysięcy ludzi w budynku, a on i tak trzymałby się od nich z dala.

Jego interesująca twarz nie wyrażała żadnych uczuć: ani poczucia winy, ani żalu, ani zainteresowania tym, co się dzieje. Równie dobrze mógłby oglądać jakąś kiepską sztukę. Ewa pomyślała, że to chyba najlepsze określenie pogrzebu.

Ludzie odwracali głowy w jego stronę, by rzucić mu szybkie spojrzenie, albo – jak w przypadku zgrabnej brunetki – jawnie go kokietować. Roarke lekceważył jednych i drugich.

Na pierwszy rzut oka wydał się jej zimnym, niedostępnym niczym twierdza człowiekiem, który ma się na baczności przed wszystkim i wszystkimi. Ale musiał mieć jakąś pasję. Do zbicia takiej fortuny w tak młodym wieku trzeba czegoś więcej niż dyscypliny wewnętrznej i inteligencji. Trzeba ambicji, a zdaniem Ewy, ambicja łatwo roznieca płomień w sercu.

Patrzył przed siebie, gdy zaintonowano pieśń pogrzebową, po czym bez ostrzeżenia odwrócił głowę i spojrzał przez nawę do tyłu, prosto w oczy Ewy, która siedziała pięć ławek za nim.

Zadziwiające, że musiała bardzo nad sobą panować, by wytrzymać jego niespodziewane i władcze spojrzenie. Siłą woli powstrzymała się przed mrugnięciem czy odwróceniem wzroku. Przez chwilę patrzyli na siebie. Potem zostali zasłonięci przez żałobników, którzy zaczęli opuszczać kościół.

Kiedy Ewa weszła do nawy, by go poszukać, nie było już po nim śladu.

Włączyła się w sznur samochodów i limuzyn jadących na cmentarz. Karawan i pojazdy z rodziną leciały uroczyście nad nimi. Tylko wyjątkowi bogacze mogli sobie pozwolić na pogrzeb. Jedynie obsesyjni tradycjonaliści nadal składali w grobie zwłoki bliskich im osób.

Pukając palcami w kierownicę zaczęła nagrywać swoje spostrzeżenia na magnetofon. Kiedy doszła do Roarke'a, zawahała się i jeszcze mocniej ściągnęła brwi.

– Dlaczego zadał sobie tyle trudu, by przyjechać na pogrzeb przypadkowej znajomej? – Mruknęła do magnetofonu, który miała w kieszeni. – Zgodnie z danymi, poznali się dopiero niedawno i byli tylko na jednej randce. Jego postępowanie wydaje się niekonsekwentne i niejasne.

Przeszedł ją dreszcz i przejeżdżając przez łukowatą bramę cmentarza ucieszyła się, że jest sama w samochodzie. Uważała, że prawo powinno zabraniać wkładania kogokolwiek do dziury w ziemi.

Dużo słów i płaczu, mnóstwo kwiatów. Słońce lśniło jak miecz, ale w powietrzu czuło się przejmujący chłód. Kiedy podeszła do grobu, wsunęła ręce do kieszeni. Znowu zapomniała rękawiczek. Długi ciemny płaszcz, w którym przyjechała, był pożyczony. Pod spodem miała swój jedyny szary kostium z wiszącym na jednej nitce guzikiem, który zdawał się błagać, by go wreszcie przyszyła. Kozaczki były wykonane z bardzo cienkiej skórki i stopy Ewy powoli zamieniały się w dwie bryłki lodu.

Była tak zziębnięta, że nie myślała o nieszczęściu, z jakim kojarzył się widok nagrobka, nie czuła zapachu świeżo wykopanej ziemi. Uzbroiwszy się w cierpliwość, poczekała, dopóki nie przebrzmiało ostatnie żałobne słowo o nieśmiertelności duszy, po czym podeszła do senatora.

– Wyrazy współczucia dla pana i całej rodziny, senatorze DeBlass. Rzucił jej twarde i ostre spojrzenie.

– Niech pani sobie oszczędzi współczucia, pani porucznik. Chcę sprawiedliwości.

– Ja też. Pani DeBlass… – Ewa podała rękę żonie senatora i wydało się jej, że jej palce ściskają wiązkę kruchych gałązek.

– Dziękuję, że pani przyszła.

Ewa skinęła głową. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by się zorientować, że Anna DeBlass panuje nad sobą dzięki dużej dawce środków uspokajających. Przesunęła wzrokiem po twarzy Ewy i popatrzyła ponad jej ramieniem.

– Dziękuję, że pani przyszła – powiedziała dokładnie tym samym bezbarwnym tonem do następnej osoby, która złożyła jej kondolencje.

Zanim Ewa zdążyła znowu się odezwać, ktoś ścisnął ją za rękę. Zobaczyła Rockmana, który uśmiechnął się do niej z powagą.

– Poruczniku Dallas, senator i jego rodzina doceniają współczucie i zainteresowanie, jakie pani okazała, przybywając na tę smutną uroczystość. – Ze zwykłym sobie spokojem zaczaj wyprowadzać ją z cmentarza, – Na pewno pani zrozumie, że rodzicom Sharon trudno byłoby rozmawiać nad grobem córki z oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie jej śmierci.

Ewa pozwoliła mu się prowadzić przez jakieś pięć stóp, zanim wyrwała rękę.

– Zna się pan na swojej robocie, Rockman. Rozumiem, że to delikatny i dyplomatyczny sposób powiedzenia mi, żebym zabrała dupę w troki.

– Wcale nie. – Nadal uśmiechał się uprzejmie. – Chodzi po prostu o czas i miejsce. Może pani liczyć na naszą pełną współpracę, pani porucznik. Jeśli życzy sobie pani przesłuchać rodzinę senatora, chętnie to zorganizuję.

– Sama zorganizuję swoje przesłuchania, sama wyznaczę ich czas i miejsce. – Jego spokojny uśmiech wyprowadzał ją z równowagi, więc postanowiła sprawdzić, czy potrafi go zgasić. – A co z panem, Rockman? Ma pan alibi na noc morderstwa?

Uśmiech zniknął z jego twarzy, co sprawiło jej pewną satysfakcję. Jednak Rockman szybko się pozbierał.

– Nie podoba mi się słowo alibi.

– Mnie także – odparła i również się uśmiechnęła. – Dlatego tak bardzo pragnę rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie odpowiedział pan na moje pytanie.

– Tej nocy, kiedy Sharon została zamordowana, byłem w East Washington. Pracowałem z senatorem nad przygotowaniem projektu ustawy, którą zamierza przedstawić w przyszłym miesiącu.

– Podróż stamtąd do Nowego Jorku nie trwa długo – zauważyła.

– To prawda. Jednak nie odbyłem jej tamtej nocy. Pracowaliśmy niemal do dwunastej, a potem położyłem się spać w pokoju gościnnym. O siódmej rano następnego dnia zjedliśmy razem śniadanie. Skoro Sharon, zgodnie z pani raportem, została zabita o drugiej, to miałem nikłe szansę, by to zrobić.

– Ale je pan miał. – Powiedziała to tylko po to, by go zdenerwować. Przekazując DeBlassowi akta sprawy, zataiła informację o sfałszowanych dyskietkach. Morderca był w Gorham już przed pomocą. Rockman nie powiedziałby, że przebywał z dziadkiem ofiary, gdyby to nie było prawda. Fakt, że Rockman pracował o północy w East Washington, wykluczał go całkowicie z grona podejrzanych.

Znowu dostrzegła Roarke'a i patrzyła z zainteresowaniem, jak Elizabeth Barrister przywarła do niego, jak pochylił głowę i coś do niej szeptał. Niezwykły jak na nieznajomych sposób przekazywania wyrazów współczucia, pomyślała.

Jej brew uniosła się ze zdziwienia, kiedy Roarke położył rękę na policzku Elizabeth, pocałował ją w drugi policzek, po czym odszedł i rozmawiał po cichu z Richardem DeBlass.

Podszedł do senatora, ale rozmowa między nimi trwała krótko. Potem samotnie, tak jak Ewa przewidziała, Roarke ruszył przez zmarznięty trawnik między zimnymi pomnikami, które żywi wznieśli umarłym.

– Roarke!

Zatrzymał się i tak jak podczas nabożeństwa, odwrócił głowę i poszukał wzrokiem jej oczu. Wydawało się jej, że dostrzegła coś w jego spojrzeniu: gniew, smutek, zniecierpliwienie. Po chwili to wrażenie minęło i jego oczy stały się po prostu zimne, niebieskie i niezgłębione.

Nie śpieszyła się idąc w jego stronę. Coś jej mówiło, że ten mężczyzna jest za bardzo przyzwyczajony do ludzi – z pewnością do kobiet – rzucających się na niego. Więc szła wolno a przy każdym kroku brzegi pożyczonego płaszcza ocierały się o jej zziębnięte nogi.

– Chciałabym z panem porozmawiać – rzekła stając z nim twarzą w twarz. Wyjęła odznakę, zobaczyła, że zerknął na nią, zanim znowu popatrzył jej w oczy. – Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa Sharon DeBlass.

– Ma pani zwyczaj przychodzić na pogrzeby swoich ofiar, poruczniku Dallas?

Mówił jedwabistym głosem, z uroczym irlandzkim zaśpiewem, przypominającym bitą śmietanę na podgrzanej whiskey.

– A pan, Roarke, ma zwyczaj przychodzić na pogrzeby kobiet, które ledwo pan zna?

– Jestem przyjacielem rodziny – odparł po prostu. – Skostniała pani z zimna, poruczniku.

Wcisnęła zziębnięte ręce do kieszeni płaszcza.

– Jak dobrze zna pan rodzinę ofiary?

– Wystarczająco dobrze. – Pochylił głowę. Za chwilę, pomyślał, ona będzie szczękać zębami. Napastliwy wiatr rozwiewał jej źle podcięte włosy wokół bardzo interesującej twarzy. Inteligentna, uparta, seksowna. Trzy dobre powody, by dokładniej przyjrzeć się kobiecie. – Czy nie wolałaby pani porozmawiać w jakimś cieplejszym miejscu?

Nie mogłam pana złapać – zaczęła.

– Podróżowałem. Teraz mnie pani złapała. Rozumiem, że wraca pani do Nowego Jorku. Czy dzisiaj?

– Tak. Za parę minut muszę wyjechać, by zdążyć na rejs wahadłowy. Więc…

– Więc wrócimy razem. Będzie pani miała wystarczająco dużo czasu, by mnie przemaglować.

– Przesłuchać – powiedziała przez zęby, zirytowana, że Roarke odwrócił się i odszedł. Musiała nieźle wyciągać nogi, by go dogonić.

– Zadam panu teraz kilka prostych pytań, Roarke, i możemy umówić się na oficjalne przesłuchanie w Nowym Jorku.

– Nie lubię tracić czasu – rzekł lekko. – Mam wrażenie, że pod tym względem jest pani do mnie podobna. Wynajęła pani samochód?

– Tak.

– Załatwię, żeby go zwrócono. – Wyciągnął rękę, czekając na kartę uruchamiającą silnik.

– To nie jest konieczne.

– Ale tak będzie prościej. Cenię sobie komplikacje, poruczniku, ale cenię też ułatwienia. Jedziemy w to samo miejsce dokładnie w tym samym czasie. Chce pani ze mną porozmawiać i chętnie to pani umożliwię. – Zatrzymał się przy czarnej limuzynie, gdzie kierowca w służbowym stroju czekał, by otworzyć tylne drzwi.

– Wszystko gotowe do drogi. Oczywiście, może pani pojechać za mną na lotnisko, wsiąść do rejsowego samolotu, po czym zadzwonić do mojego biura, by umówić się na spotkanie. Albo może pani pojechać ze mną, skorzystać z mego prywatnego odrzutowca i rozmawiać ze mną przez całą drogę.

Wahała się tylko przez chwilę, po czym wyjęła z kieszeni kartę uruchamiającą silnik wypożyczonego samochodu i włożyła mu ją do ręki. Uśmiechając się, zaprosił ją gestem do zajęcia miejsca w limuzynie, a gdy wsiadała, poinstruował kierowcę, co ma zrobić z wynajętym wozem.

– No, to w drogę. – Roarke usiadł obok niej i sięgnął po karafkę.

– Napije się pani brandy na rozgrzewkę?

Nie. – W samochodzie było włączone ogrzewanie; zaczęła odczuwać miłe ciepło i bała się, że w konsekwencji dostanie dreszczy.

– No tak. Jest pani na służbie. Może kawy?

– Z przyjemnością.

Złoty zegarek błysnął na jego nadgarstku, gdy zamawiając dwie kawy wcisnął odpowiedni przycisk na automatycznym kuchmistrzu wbudowanym w boczną ścianę. – Ze śmietanką?

– Czarną.

– Mamy identyczne gusta. – Chwilę później otworzył specjalne drzwiczki i podał jej porcelanową filiżankę z kruchym spodeczkiem. – Na pokładzie samolotu będziemy mieli większy wybór – rzekł sadowiąc się wygodnie z filiżanką kawy w ręku.

– Nie wątpię. – Para unosząca się z czarki pachniała niebiańsko. Ewa spróbowała napoju – i niemal jęknęła.

Prawdziwa kawa. Nie jej namiastka z koncentratu roślinnego, którą zwykle pijano, dopóki silne deszcze, jakie nawiedziły lasy pod koniec lat dwudziestych, nie zniszczyły zapasów surowca. Ta była prawdziwa, wyprodukowana z najlepszych kolumbijskich ziaren, nasycona kofeiną.

Wypiła jeszcze jeden łyk i miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia.

– Jakieś problemy? – Bardzo mu się podobała jej reakcja: trzepotanie rzęs, lekki rumieniec, pociemniałe oczy; kobieta zachowuje się podobnie pod dotykiem męskich rąk.

– Wie pan, jak dawno nie piłam prawdziwej kawy? Uśmiechnął się.

– Nie.

– Ja też nie. – Bez zażenowania zamknęła oczy i kolejny raz zbliżyła filiżankę do ust. – Proszę mi wybaczyć tę chwilę słabości. Porozmawiamy w samolocie.

– Jak pani sobie życzy.

Patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością, gdy samochód mknął autostradą.

Dziwne, pomyślał, nie zorientował się, że jest gliną. Zwykle instynkt go nie mylił w takich sprawach. Podczas pogrzebu myślał tylko o tym, jaką ogromną stratą dla takiej młodej, szalonej i pełnej życia dziewczyny jak Sharon była śmierć.

Potem wyczuł coś, co wprawiło go w stan wewnętrznego napięcia. Poczuł na sobie jej wzrok, tak wyraźnie, jakby został uderzony. Kiedy się odwrócił, kiedy ją zobaczył, nastąpiło kolejne uderzenie. Wolno zadany cios, od którego nie był w stanie się uchylić.

To było fascynujące.

Ale światełko ostrzegawcze nie zapaliło się w jego głowie. Światełko, które powinno go zaalarmować, że to glina. On widział tylko wysoką, smukłą kobietę z krótkimi zmierzwionymi włosami, o oczach koloru miodu i ustach stworzonych do całowania.

Gdyby go nie odszukała, on by ją odnalazł.

Fatalnie, że jest gliną.

Nie odezwała się ani słowem, dopóki nie weszła do kabiny jego odrzutowca Star 6000.

Nie chciała znowu dać się zaskoczyć. Raz mogła sobie pozwolić na chwilę słabości, ale zupełnie nie zależało jej na tym, żeby oczy wyszły jej z orbit na widok luksusowej kabiny z miękkimi fotelami, kanapami i kryształowymi wazonami pełnymi kwiatów.

We wnęce na przedniej ścianie wisiał ekran. W kabinie czekał na nich umundurowany steward, który nie okazał zdziwienia na widok nieznajomej towarzyszącej Roarke'owi.

– Brandy, sir?

– Moja towarzyszka woli kawę, czarną Dianę. – Uniósł pytająco brew, czekając, aż Ewa kiwnie głową. – Ja napiję się brandy.

– Słyszałam o tym odrzutowcu. – Ewa zrzuciła z ramion płaszcz, który steward błyskawicznie zabrał razem z płaszczem Roarke'a. – Przyjemny sposób podróżowania.

– Dziękuję. Projektowaliśmy go przez dwa lata.

– W Roarke Industries? – spytała siadając w fotelu.

– Zgadza się. Wolę korzystać z własnego środka transportu, kiedy to tylko możliwe. Musi pani zapiąć pasy na czas startu – powiedział, po czym pochylił się do przodu, by włączyć interkom. – Jesteśmy gotowi.

Mamy pozwolenie – odpowiedziano. – Startujemy za trzydzieści sekund.

Zanim Ewa zdążyła mrugnąć, znaleźli się w powietrzu, a start przebiegł tak gładko, że ledwo poczuła przyspieszenie. To o niebo lepsze, pomyślała, od lotów pasażerskich, podczas których człowiek jest wciśnięty w siedzenie przez pierwsze pięć minut podróży.

Podano im drinki oraz paterę z owocami i serami, na widok których Ewie ślinka pociekła do ust. Pora wziąć się do roboty, pomyślała.

– Kiedy pan poznał Sharon DeBlass?

– Niedawno, spotkaliśmy się w domu naszych wspólnych znajomych.

– Powiedział pan, że jest przyjacielem rodziny.

– Raczej jej rodziców – lekkim tonem odrzekł Roarke. – Znam Beth i Richarda od kilku lat. Najpierw spotykaliśmy się na gruncie zawodowym, potem prywatnym. Sharon była wtedy w szkole w Europie i nasze drogi nigdy się nie zeszły. Po raz pierwszy umówiłem się z nią na kolację parę dni temu. Potem została zabita.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął płaskie pozłacane pudełko. Oczy Ewy zwęziły się z gniewu, kiedy zobaczyła, że mężczyzna zapala papierosa.

– Posiadanie tytoniu jest nielegalne – powiedziała.

– Nie w wolnej przestrzeni powietrznej, na wodach międzynarodowych albo na terenie prywatnej posiadłości. – Uśmiechnął się przez mgiełkę dymu. – Nie sądzi pani, poruczniku, że policja ma wystarczająco dużo do roboty bez czuwania nad naszą moralnością i stylem życia?

Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, że nikotyna pachniała kusząco.

– Czy dlatego kolekcjonuje pan rewolwery? Czy jest to częścią pańskiego stylu życia?

– Uważam, że są fascynujące. Nasi dziadkowie mieli konstytucyjnie zagwarantowane prawo do posiadania broni. Kiedy wprowadzaliśmy naszą cywilizację, manipulowaliśmy prawami konstytucyjnymi.

– Ale dzisiaj zabicie albo zranienie kogoś tego rodzaju bronią jest raczej zboczeniem niż normą.

– Lubi pani przepisy, poruczniku?

Pytanie było zadane łagodnym tonem, ale kryła się w nim zniewaga. Wyprostowała się gwałtownie.

– Brak przepisów grozi chaosem.

– Z chaosu rodzi się życie. Bezsensowna filozofia, pomyślała z irytacją.

– Czy posiada pan Smitha amp; Wessona, kaliber trzydzieści osiem, model dziesiątka, z roku mniej więcej tysiąc dziewięćset dziesiątego?

Zaciągnął się wolno dymem z papierosa, którego trzymał w długich, wypielęgnowanych palcach.

– Chyba mam ten model. Czy z takiego rewolweru ją zabito?

– Czy zechciałby pan mi go pokazać?

– Oczywiście, kiedy tylko, pani zechce.

Za łatwo poszło, pomyślała. Wszystko, co przychodziło z łatwością, budziło jej podejrzenia.

– Jadł pan kolację z denatką na dzień przed jej śmiercią. W Meksyku.

– Zgadza się. – Roarke zgasił papierosa i usadowił się wygodnie z kieliszkiem brandy w ręku. – Mam małą willę na zachodnim wybrzeżu. Pomyślałem, że jej się tam spodoba. I miałem rację.

– Czy utrzymywał pan kontakty fizyczne z Sharon DeBlass? Jego oczy rozbłysły na chwilę, ale nie była pewna czy z gniewu, czy z rozbawienia.

– Rozumiem, że pani pyta, czy kochałem się z nią. Nie, pani porucznik, choć nie sądzę, żeby miało to jakieś znaczenie. Zjedliśmy tylko kolację.

– Zabrał pan piękną kobietę, zawodową prostytutkę, do swojej willi w Meksyku i ograniczył się pan do zjedzenia z nią kolacji?

Nie spieszył się z odpowiedzią, długo wybierając zielone dojrzałe winogrona.

– Cenię sobie piękne kobiety i lubię spędzać z nimi czas. Nie zatrudniam zawodowych prostytutek z dwóch względów. Po pierwsze, nie uważam, że za seks trzeba płacić. – Popijał brandy, przyglądając się Ewie znad kieliszka. – Po drugie, postanowiłem oddzielić pracę od przyjemności. – Zamilkł, ale tylko na chwilę. – A pani? Żołądek podszedł jej do gardła, lecz zignorowała to.

– Nie rozmawiamy o mnie.

– Ja rozmawiam. Jest pani piękną kobietą i będziemy tu sami jeszcze przez co najmniej piętnaście minut. A mimo to wypiliśmy tylko razem kawę i brandy. – Uśmiechnął się widząc, że jej oczy rozbłysły gniewem. – Bohaterski wyczyn, prawda? Ciekawe, co mnie powstrzymuje.

– Powiedziałabym, że pana związek z Sharon DeBlass miał zupełnie inny posmak.

– Och, całkowicie się z panią zgadzam. – Wybrał jeszcze jedną kiść winogron i poczęstował ją nimi.

Objadanie się jest przejawem słabości, przypomniała sobie Ewa, biorąc winogrono i przegryzając cienką cierpką skórkę.

– Widział się pan z nią po kolacji w Meksyku?

– Nie, odwiozłem ją do domu około trzeciej nad ranem, po czym wróciłem do siebie. Sam.

– Może mi pan powiedzieć, gdzie pan był przez następne czterdzieści osiem godzin?

– Przez pierwszych pięć byłem w łóżku. Przy śniadaniu odbyłem konferencję telefoniczną. Zacząłem dzwonić około ósmej piętnaście. Może pani sprawdzić nagrania.

– Sprawdzę.

Tym razem uśmiechnął się szeroko, z prawdziwie męskim wdziękiem, sprawiając, że serce mocniej w niej zabiło.

– Nie wątpię. Fascynuje mnie pani, pani porucznik.

– A po konferencji telefonicznej?

– Skończyła się około dziewiątej. Pracowałem do dziesiątej, parę następnych godzin spędziłem w moim biurze, które znajduje się w centrum miasta, spotykając się z różnymi ludźmi. – Wyjął małą, cienką kartę, w której rozpoznała terminarz. – Mam ich wyliczyć?

– Wolałabym, żeby pan kazał zrobić wydruk i dostarczyć go do mojego biura.

– Zajmę się tym. Wróciłem do domu o siódmej. Zjadłem kolację z kilkoma przedstawicielami mojej japońskiej firmy produkcyjnej o ósmej, u mnie w domu. Czy mam pani przesłać menu?

– Niech pan nie będzie złośliwy, Roarke.

– Jestem tylko dokładny. Kolacja wcześnie się skończyła. Od jedenastej byłem sam, z książką i brandy, do mniej więcej siódmej rano, kiedy wypiłem pierwszą filiżankę kawy. Ma pani ochotę jeszcze się napić?

Życie by oddała za jeszcze jedną filiżankę kawy, ale potrząsnęła przecząco głową.

– Aha, był pan sam przez osiem godzin, Czy rozmawiał pan z kimś, widział się z kimś w tym czasie?

– Nie. Z nikim. Następnego dnia miałem być w Paryżu, więc chciałem spędzić spokojny wieczór. Kiepsko wyszło. Ale z drugiej strony, gdybym zamierzał kogoś zamordować, to zapewniłbym sobie alibi; jego brak świadczyłby o mojej głupocie.

– Albo o arogancji – odparła. – Pan tylko zbiera starą broń, Roarke, czy również z niej korzysta?

– Jestem doskonałym strzelcem. – Odstawił pustą karafkę na bok. Chętnie pani zademonstruję swoje umiejętności, kiedy przyjdzie pani obejrzeć moją kolekcję. Czy jutrzejszy dzień pani odpowiada?

– Całkowicie.

– O siódmej? Przypuszczam, że zna pani adres. – Kiedy się pochylił, zesztywniała i prawie syknęła, gdy musnął dłonią jej ramię. Uśmiechnął się tylko, zbliżając twarz i patrząc jej prosto w oczy.

– Trzeba zapiąć pasy – powiedział cicho. – Zaraz lądujemy.

Sam zapiał jej pasy, zastanawiając się, czy zdenerwował ją jako mężczyzna, czy jako podejrzany o morderstwo, czy jako jeden i drugi. W tym momencie każdy wybór miał swoje zalety.

– Ewa – mruknął. – Takie proste kobiece imię. Ciekaw jestem, czy pasuje do pani.

Nie odezwała się, dopóki steward, który wszedł do kabiny, nie zabrał naczyń.

– Był pan kiedyś w mieszkaniu Sharon DeBlass? – zapytała. Twarda sztuka, pomyślał, ale był pewien, że pod tą skorupą niewrażliwości kryje się łagodna, namiętna kobieta. Był ciekaw, kiedy będzie miał okazję przekonać się o tym.

– Nie wtedy, kiedy tam mieszkała – odparł Roarke, siadając prosto. – W ogóle sobie nie przypominam, żebym tam był, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak było. – Znowu się uśmiechnął i zapiął pasy. – Jestem właścicielem Gorham Complex, o czym pani już na pewno wie.

Popatrzył leniwie przez okno, obserwując, jak ziemia mknie w ich kierunku.

– Zostawiła pani samochód na lotnisku, czy podrzucić panią do domu?

Загрузка...