Ewa zamknęła na klucz drzwi do swojego biura i przejrzała z Feeneyem dyskietkę z morderstwa Loli Starr. Nie wzdrygnęła się, słysząc cichy wystrzał z rewolweru, na który założony był tłumik. Nie doznawała już wstrząsu na widok ciała uszkodzonego przez kulę.
Na ekranie pojawił się napis: Druga z sześciu. Potem nagranie się skończyło. Ewa bez słowa uruchomiła dyskietkę z przebiegiem pierwszego morderstwa i jeszcze raz zobaczyli, jak umarła Sharon DeBlass.
– Co możesz mi powiedzieć? – spytała Ewa po obejrzeniu ostatniej sekwencji.
– Dyskietki zostały nagrane na mikrokamerze Trident, model pięć tysięcy. Była dostępna w sklepach tylko przez jakieś sześć miesięcy. Choć bardzo droga, cieszyła się ogromnym powodzeniem w grudniu zeszłego roku. Podczas tradycyjnych zakupów świątecznych tylko na Manhattanie kupiono ponad dziesięć tysięcy takich kamer, nie mówiąc już o tych, które nabyto na czarnym rynku. Nie sprzedano ich tyle, co mniej kosztownych modeli, ale wciąż za dużo, by można było pójść tym tropem.
Popatrzył na Ewę swymi sennymi jasnobrązowymi oczami.
– Zgadniesz, kto jest właścicielem firmy Trident?
– Roarke Industries.
– Brawo. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jego szef jest posiadaczem takiej kamery.
– Na pewno ma do nich dostęp. – Zanotowała to sobie, starając się odpędzić wspomnienie Roarke'a muskającego ustami kostki jej palców. – Zabójca używa ekskluzywnego sprzętu, który sam produkuje. Arogancja czy głupota?
– Ten facet nie jest głupi.
– Nie jest. Co z bronią?
– Kilka tysięcy sztuk takich rewolwerów posiadają prywatni kolekcjonerzy – zaczął Feeney, gryząc owoc nanercza. – Trzy – muzea miejskie. – To egzemplarze, które są zarejestrowane – dodał z lekkim uśmiechem. – Tłumików nie trzeba rejestrować, gdyż nie są uważane za broń. Nie ma szansy, by je wytropić. – Odchylił się do tyłu, stukając w monitor. – Jeśli chodzi o pierwszą dyskietkę, to przejrzałem ją bardzo dokładnie. Znalazłem kilka cieni. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że zabójca nagrał nie tylko morderstwo. Lecz nie udało mi się zwiększyć ostrości. Ten, kto przygotował tę dyskietkę, znał wszystkie sztuczki albo miał dostęp do sprzętu, który wykonał je za niego.
– A co z ponownym przeszukaniem mieszkania?
– Na twoją prośbę komendant polecił to zrobić dziś rano. – Feeney zerknął na zegarek. – Ekipa powinna już tam być. Jadąc do biura, zabrałem dyskietki ochrony; zdążyłem je przejrzeć. Mamy dwadzieścia minut przerwy, począwszy od trzeciej dziesięć w nocy dwa dni temu.
– Właśnie wtedy ten skurwiel wszedł sobie wesoło do środka – mruknęła. – To zasrana okolica, Feeney, lecz w tym domu mieszka kupa ludzi. A faceta nikt nie zauważył ani za pierwszym, ani za drugim razem, co oznacza, że umiejętnie wmieszał się w dum.
– Albo są przyzwyczajeni do jego widoku.
– Ponieważ był jednym ze stałych klientów Sharon. Powiedz mi, dlaczego ktoś, kto był regularnym klientem drogiej, doświadczonej, wziętej prostytutki wybiera zupełnie zieloną, wulgarną i naiwną dziewczynę, taką jak Lola Starr, na swoją drugą ofiarę?
Feeney ściągnął usta.
– Lubi różnorodność? Ewa potrząsnęła głową.
– Może za pierwszym razem tak bardzo mu się to spodobało, że teraz nie zamierza grymasić. Jeszcze cztery mają zginąć, Feeney. Od razu nas powiadomił, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą. Napisał to, byśmy wiedzieli, że Sharon nie była szczególnie ważna. Była po prostu jedną z sześciu. – Niezadowolona odetchnęła głęboko. – Więc, dlaczego wrócił? – zastanawiała się na głos.
– Czego szukał?
– Może ekipa śledcza nam to powie.
– Może. – Podniosła z biurka kartkę ze spisem nazwisk. – Jeszcze raz sprawdzę klientów Sharon, a potem zabiorę się za gości Loli.
Feeney odchrząknął, po czym wyjął z torby następny owoc nanercza.
– Żałuję, że ja muszę ci to powiedzieć, Dallas. Senator DeBlass domaga się najświeższych informacji.
– Nie mam mu nic do powiedzenia.
– Będziesz musiała sama mu to przekazać dziś po południu. We Wschodnim Waszyngtonie.
Zatrzymała się krok od drzwi.
– Szlag by to trafił!
– Polecenie dowódcy. Lecimy o drugiej. – Feeney pomyślał z rezygnacją, że jego żołądek fatalnie reaguje na podróże samolotem.
– Nienawidzę polityki.
Wciąż zgrzytając zębami na wspomnienie odprawy u Whitneya, Ewa weszła szybkim krokiem do biura ochrony DeBlassa w nowym budynku biur senackich we Wschodnim Waszyngtonie.
Ich identyfikatory odłożono na bok, oboje z Feeneyem zostali przeszukani i, zgodnie z poprawką do Ustawy Federalnej z 2022 roku, musieli oddać broń.
– Zupełnie jakbyśmy zamierzali zabić tego faceta, kiedy siedzi za biurkiem – mruknął Feeney, gdy prowadzono ich po czerwono – - biało – niebieskim dywanie.
– Chętnie narobiłabym tym facetom trochę kłopotu. – Otoczona z obu stron przez garnitury i wypucowane buty, Ewa stanęła w niedbałej pozie przed błyszczącymi drzwiami gabinetu senatora, czekając, aż wewnętrzna kamera ustali ich tożsamość.
– Jeśli chcesz wiedzieć, taka psychoza panuje we Wschodnim Waszyngtonie od czasu zamachu terrorystycznego. – Feeney uśmiechnął się szyderczo do kamery. – Kilkudziesięciu parlamentarzystów zostało zabitych i nigdy o tym nie zapomniano.
Drzwi otworzyły się i Rockman, ubrany w elegancki garnitur w cieniutkie paseczki, kiwnął głową.
– Dobra pamięć przynosi korzyści w polityce, kapitanie Feeney. Pani porucznik Dallas – dodał kiwając ponownie głową. – Dziękuję, że tak szybko państwo przyjechali.
– Nie miałam pojęcia, że senator i mój szef są ze sobą tak blisko – powiedziała Ewa, wchodząc do środka. – Ani że obaj będą tak chętnie tracili pieniądze podatników.
– Pewnie obaj uważają, że sprawiedliwość jest bezcenna. – Rockman poprowadził ich do biurka z drzewa czereśniowego, z pewnością bezcennego, przy którym siedział DeBlass.
Senator, o ile Ewa mogła się zorientować, skorzystał na zmianie klimatu politycznego kraju, który jej zdaniem stał się zbyt umiarkowany, oraz na odwołaniu Projektu Ustawy o Dwóch Kadencjach. Obowiązujące prawo pozwalało politykowi sprawować dożywotnio swój urząd. Jedyne, co musiał robić, to zmuszać swoich wyborców, by na niego głosowali.
DeBlass z pewnością czuł się tu jak u siebie w domu. Jego wyłożony boazerią gabinet był tak cichy jak katedra, i tak samo dostojny, z biurkiem przywodzącym na myśl ołtarz i krzesłami dla gości przypominającymi ławki w kościele.
– Proszę siadać – warknął i położył na biurku splecione ręce o dużych knykciach. – Z ostatnich informacji, jakie otrzymałem, wynika, że tak samo wam daleko do złapania tego potwora, który zamordował moją wnuczkę, jak tydzień temu. – Nastroszył groźnie swe ciemne brwi. – Trudno mi to zrozumieć, biorąc pod uwagę środki, jakimi dysponuje nowojorska policja.
– Senatorze. – Ewa przypomniała sobie zwięzłą instrukcję, jaką otrzymała od swego dowódcy: bądź taktowna, pełna szacunku i nie mów mu niczego, czego sam nie wie. – Wykorzystujemy te środki do prowadzenia śledztwa i zbierania dowodów. Chociaż nasz wydział nie jest jeszcze gotów do wydania nakazu aresztowania, robimy, co w naszej mocy, by zabójca pańskiej wnuczki stanął przed sądem. Daję tej sprawie absolutny priorytet i ma pan moje słowo, że będzie dla mnie najważniejsza, dopóki nie znajdę winnego.
Senator wysłuchał z najwyższym zainteresowaniem tej krótkiej przemowy. Potem pochylił się do przodu.
– Żyję na tym świecie dwa razy dłużej od pani i dobrze znam te pieprzone gadki – szmatki, pani porucznik. Więc niech mi pani nie mydli oczu. Nic pani nie ma.
Do diabła z taktem, postanowiła natychmiast Ewa.
– To, co mamy, senatorze DeBlass, to skomplikowane i delikatne śledztwo. Skomplikowane, jeśli weźmie się pod uwagę naturę zbrodni; delikatne, ze względu na drzewo genealogiczne ofiary. To mój dowódca doszedł do wniosku, że ja najlepiej nadaję się do prowadzenia tej sprawy. Ma pan prawo się z nim nie zgadzać. Ale odciąganie mnie od pracy po to, bym przyjeżdżała tutaj i tłumaczyła się z tego, co robię, jest stratą czasu. Mojego czasu. – Wstała. – Nie mam panu nic nowego do powiedzenia.
Widząc już oczami wyobraźni, jak oboje zostają wylani z pracy, Feeney także wstał, kłaniając się z szacunkiem.
– Na pewno pan zrozumie, senatorze, że prowadzenie śledztwa tak delikatnej natury często oznacza powolny postęp. Trudno pana prosić o obiektywizm, kiedy rozmawiamy o pana wnuczce, ale porucznik Dallas i ja nie mamy wyjścia, musimy być obiektywni.
Niecierpliwym machnięciem ręki DeBlass kazał im usiąść.
– Oczywiście, moje uczucia nie są tu bez znaczenia. Sharon odgrywała ważną rolę w moim życiu. Bez względu na to, kim się stała i jak bardzo byłem rozczarowany dokonanym przez nią wyborem drogi życiowej, w jej żyłach płynęła krew DeBlassów. – Zaczerpnął oddechu. – Nie mogę być i nie będę usatysfakcjonowany strzępami informacji, jakie do mnie docierają.
– Nic więcej nie mogę panu powiedzieć – powtórzyła Ewa.
– Może mi pani opowiedzieć o prostytutce, która została zamordowana dwa dni temu. – Rzucił wzrokiem na Rockmana.
– O Loli Starr – uzupełnił Rockman.
– Domyślam się, że pańskie źródła informacji o Loli Starr są tak samo wyczerpujące jak nasze. – Ewa postanowiła zwracać się bezpośrednio do Rockmana. – Owszem, uważamy, że istnieje związek między tymi dwoma morderstwami.
– Moja wnuczka mogła zejść na złą drogę – wtrącił się DeBlass – ale nie przestawała z takimi ludźmi jak Lola Starr.
Więc prostytutki mają własny system klasowy, pomyślała ze znużeniem Ewa. Co jeszcze było nowego?
– Nie ustaliliśmy czy się znały. Ale właściwie nie ma wątpliwości, że znały tego samego mężczyznę. I że ten mężczyzna je zabił. W obu przypadkach postępował według tego samego schematu. To nam pomoże go odnaleźć. Zanim, mam nadzieję, znowu zabije.
– Pani uważa, że to zrobi? – wtrącił Rockman.
– Jestem tego pewna.
– A broń mordercy – spytał DeBlass. – Była tego samego typu?
– To część schematu – powiedziała Ewa. Nic więcej mu nie zdradzi. – Istnieją niezaprzeczalne podobieństwa między tymi dwoma zabójstwami. Nie ma wątpliwości, że popełnił je ten sam człowiek.
Uspokoiwszy się trochę, Ewa znowu wstała.
– Senatorze, nie znałam pańskiej wnuczki i nie łączyły mnie z nią żadne więzy, ale żywię do mordercy osobistą urazę. Ścigam go. To wszystko, co mogę panu powiedzieć.
Przyglądał się jej przez chwilę. Zobaczył więcej niż spodziewał się zobaczyć.
– Świetnie, poruczniku. Dziękuję, że pani przyjechała.
Ewa uznała to za pożegnanie i razem z Feeneyem podeszła do drzwi. W lustrze zobaczyła, że DeBlass dał znak Rockmanowi, który odpowiedział lekkim skinieniem głową. Poczekała, dopóki nie wyszli z gabinetu, zanim się odezwała.
– Ten skurwiel zamierza nas śledzić.
– Hę?
– Goryl DeBlassa. Zamierza chodzić za nami jak cień.
– Po co, do diabła?
– Żeby zobaczyć, co zrobimy, dokąd pójdziemy. Po co śledzi się ludzi? Zgubimy go w centrum przewozowym – powiedziała Feeneyowi, zatrzymując taksówkę. – Miej oczy otwarte i zobacz, czy poleci za tobą do Nowego Jorku.
– Za mną? A ty dokąd się wybierasz?
– Zdaję się na swój nos.
To nie był trudny manewr. Zachodnie skrzydło Portu Lotniczego, gdzie odbywała się odprawa pasażerów, zawsze przypominało dom wariatów. Ale największe zamieszanie panowało tam w godzinach szczytu, kiedy wszyscy pasażerowie, którzy lecieli na północ, tłoczyli się w kolejce do kontroli osobistej, poganiani przez skomputeryzowane głosy.
Ewa po prostu zgubiła się w tym tłoku i wciśnięta w tłum ludzi dotarła do południowego skrzydła, gdzie złapała metro do Virginii.
Gdy usadowiła się w przedziale kolejki podziemnej, wyjęła kieszonkowy informator. Zapytała o adres Elizabeth Barrister, po czym poprosiła o instrukcje.
Jak dotąd miała dobrego nosa. Wsiadła do właściwego pociągu i czekała ją tylko jedna przesiadka w Richmond. Jeśli szczęście będzie jej nadal dopisywało, to zdąży do domu na kolację.
Podparłszy pięścią podbródek, bawiła się regulowaniem swego video. Ominęłaby wiadomości – jak to miała zwyczaj robić – ale kiedy aż za dobrze znajoma twarz pojawiła się na ekranie, przestała zmieniać kanały.
Roarke, pomyślała, mrużąc oczy. Ten facet pojawia się zupełnie niespodziewanie. Ściągnęła usta, włączyła dźwięk i włożyła słuchawkę do ucha.
– … w tym międzynarodowym projekcie, w który zostały zaangażowane multibiliony dolarów, Roarke Industries, Tokayamo i Europa zjednoczą się dla wspólnego celu – oświadczył mówca. – Trwało to trzy lata, ale wszystko wskazuje na to, że wreszcie rozpocznie się budowa tak bardzo oczekiwanego, tak bardzo kontrowersyjnego Kurortu Olimp.
Kurort Olimp, zamyśliła się Ewa, przebiegając myślą fakty. Raj dla bogatych i wysoko urodzonych, przypomniała sobie. Planowana stacja kosmiczna ma być zbudowana po to, by dostarczać przyjemności i rozrywek.
Żachnęła się. Czyż to nie jest w jego stylu, żeby marnować czas i pieniądze na tani blichtr?
Pomyślała, że jeśli nie straci swej szytej na miarę, jedwabnej koszuli, to zbije jeszcze większy majątek.
– Roarke – jedno pytanie, sir.
Patrzyła, jak Roarke, który schodził z wysokich marmurowych schodów, zatrzymał się i uniósł brew – dokładnie tak, jak zapamiętała.
– Mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego poświęcił pan tyle czasu i wysiłku, a także znaczącą część swego majątku, na ten projekt – na stację, która, jak twierdzą fachowcy, nigdy nie będzie latać?
– Właśnie to będzie robić – odparł Roarke. – Latać, że tak się wyrażę. A jeśli pyta pan, dlaczego, to na Olimpie będzie można wypocząć jak w raju. Nie mogę sobie wyobrazić nic innego, czemu warto by było poświęcić tyle czasu, wysiłku i pieniędzy.
Nie możesz, zgodziła się Ewa i podniosła wzrok w samą porę, by się zorientować, że mało brakowało, a przejechałaby swoją stację. Pobiegła do drzwi przedziału, przeklinając głos komputera, który skrzyczał ją za ten bieg, po czym przesiadła się do pociągu jadącego do Fort Royal.
Kiedy znowu znalazła się na dworze, padał śnieg. Miękkie płatki unosiły się leniwie wokół jej głowy i ramion. Przechodnie rozdeptywali je na chodnikach, lecz kiedy wsiadła do taksówki i podała adres, białe wirujące gwiazdki wydały jej się bardziej malownicze.
Wciąż można było cieszyć się pięknem przyrody, jeśli się miało pieniądze albo prestiż. Elizabeth Barrister i Richard DeBlass mieli jedno i drugie, a ich dom był imponującą dwupiętrową budowlą z różowej cegły usytuowaną na stoku wzgórza i otoczoną drzewami.
Biały śnieg pokrył rozległy trawnik, przysypał ogołocone z liści gałęzie drzew, które zdaniem Ewy mogły być drzewami czereśni. Brama wjazdowa stanowiła symfonię pomysłowo skręconych metalowych prętów. Choć wyglądała bardzo dekoracyjnie, Ewa miała pewność, że była mocna jak twierdza.
Wysunęła się z okna taksówki i błysnęła swoją odznaką przed skanerem.
– Porucznik Dallas, z Wydziału Policji w Nowym Jorku.
– Nie jest pani wymieniona w skorowidzu spotkań, pani porucznik.
– Prowadzę śledztwo w sprawie panny DeBlass. Mam parę pytań do pani Barrister albo Richarda DeBlass.
Zapadła cisza; Ewa zaczynała już drżeć z zimna.
– Proszę wysiąść z taksówki, poruczniku Dallas, i zbliżyć się do skanera celem dalszej identyfikacji.
– Nieźle strzeżona chałupa – mruknął taksówkarz, lecz Ewa wzruszyła tylko ramionami i spełniła polecenie.
– Identyfikacja przeprowadzona. Proszę zwolnić samochód, poruczniku Dallas. Zajmiemy się panią.
– Doszły mnie słuchy, że ich córka została zabita w Nowym Jorku – powiedział taksówkarz, gdy Ewa płaciła rachunek. – Pewnie wolą nie ryzykować. Chce pani, żebym tu na nią poczekał?
– Nie, dzięki. Ale zgłoszę pana numer, kiedy będę chciała wracać.
Pozdrowiwszy ją niedbałym gestem, taksówkarz zawrócił i odjechał. Ewa poczuła drętwienie w nosie, kiedy ujrzała mały elektryczny pojazd dojeżdżający do bramy. Żelazne wrota otworzyły się.
– Proszę wejść i wsiąść do wozu – powitał ją komputer. – Zostanie pani odwieziona do domu. Pani Barrister spotka się z panią.
– Wspaniale. – Wsiadła do pojazdu, który podjechał bezszelestnie pod frontowe schody prowadzące do murowanego domu.
Gdy zaczęła po nich wchodzić, drzwi otworzyły się. Albo służący mieli obowiązek nosić czarne ubrania, albo dom nadal był pogrążony w. żałobie. Ewa została przeprowadzona przez hali i poproszona uprzejmie o wejście do pokoju.
Choć dom Roarke'a urządzony był z przepychem, tu czuło się wielowiekową fortunę. Dywany były grube, ściany obite jedwabiem. Z dużych okien rozciągał się oszałamiający widok na obsypane śniegiem wzgórza. Prawdziwe pustkowie, pomyślała Ewa. Architekt musiał wiedzieć, że ci, którzy tu zamieszkają, będą sobie cenili samotność.
– Pani porucznik Dallas. – Elizabeth wstała. W jej rozważnych ruchach, pełnej napięcia pozie i zamglonych oczach, które wciąż przepełnione były bólem, kryła się nerwowość.
– Dziękuję, że zechciała pani mnie przyjąć, pani Barrister.
– Mój mąż ma spotkanie. Mogę mu je przerwać, jeśli będzie trzeba.
– Nie sądzę, żeby zaszła taka konieczność.
– Przyjechała pani w sprawie Sharon.
– Tak.
– Proszę usiąść. – Elizabeth wskazała jej fotel obity tkaniną w kolorze kości słoniowej. – Napije się pani czegoś?
– Nie, dziękuję. Postaram się nie zająć pani dużo czasu. Nie wiem, na ile dobrze zna pani mój raport…
– Znam go w całości – przerwała jej Elizabeth. – Tak sądzę. Wydaje mi się dość sumienny. Jako adwokat wierzę, że kiedy znajdzie pani człowieka, który zabił moją córkę, akt oskarżenia nie będzie miał słabych punktów.
– Do tego zmierzam. – Denerwuje się, pomyślała Ewa, widząc, jak długie, zgrabne palce Elizabeth zaciskają się i rozwierają. – To musi być dla pani trudny okres.
– Była moim jedynym dzieckiem – powiedziała po prostu Elizabeth. – Mój mąż i ja byliśmy – jesteśmy – zwolennikami idei ograniczonego przyrostu ludności. Dwoje rodziców -. powiedziała z bladym uśmiechem. – Jeden potomek. Ma pani dla mnie jakieś nowe informacje?
– Na razie nie. Zawód pani córki, pani Barrister. Czy jej decyzja wywołała sprzeczki w rodzinie?
Jednym ze swych powolnych, rozważnych gestów Elizabeth wygładziła sięgającą do kostek spódnicę od kostiumu.
– Nie był to zawód, o jakim marzyłam dla swej córki. Oczywiście sama dokonała tego wyboru.
– Pani teść był temu przeciwny. Na pewno z powodów politycznych.
– Poglądy senatora na temat ustaw dotyczących życia seksualnego są powszechnie znane. Jako przywódca Partii Konserwatywnej walczy, oczywiście, o zmianę wielu obowiązujących obecnie przepisów, które dotyczą kwestii moralności, jak to się potocznie nazywa.
– Podziela pani jego poglądy?
– Nie, nie wiem jednak, jaki to ma związek ze sprawą.
Ewa przechyliła głowę. Och, tak, były sprzeczki na ten temat. Ewa zastanowiła się, czy wyznająca nowoczesne poglądy pani adwokat zgadzała się w czymkolwiek ze swoim teściem.
– Pani córka została zabita – może przez klienta, może przez przyjaciela. Jeśli miała pani do córki pretensje o jej styl życia, to nie sądzę, żeby opowiadała pani o swoich znajomych.
– Rozumiem. – Elizabeth splotła ręce i spróbowała narzucić sobie prawniczy sposób myślenia. – Zakłada pani, że jeśli byłam jej matką, kobietą, która podzielała niektóre jej poglądy, to Sharon rozmawiała ze mną, może nawet zwierzała mi się z pewnych, bardziej intymnych szczegółów swego życia. – Mimo starań, oczy Elizabeth zaszły mgłą. – Przykro mi, pani porucznik, nic takiego nie miało miejsca. Sharon rzadko mówiła o sobie. A już nigdy o swojej pracy. Ona… trzymała się z dala od swego ojca i ode mnie. W gruncie rzeczy, od całej rodziny.
– Nie wiedziałaby pani, gdyby miała prawdziwego kochanka
– kogoś, z kim łączyłyby ją bardziej osobiste stosunki? Kogoś, kto mógłby być zazdrosny?
– Nie. Mogę pani powiedzieć, że nie wierzę, aby kogoś miała. Sharon… – Elizabeth zaczerpnęła oddechu dla uspokojenia nerwów.
– Gardziła mężczyznami. Pociągali ją, to prawda, ale w duchu nimi gardziła. Wiedziała, że wydaje się im atrakcyjna. Wiedziała to od wczesnej młodości. I uważała, że są głupi.
– Zawodowe prostytutki są bardzo dokładnie sprawdzane. Niechęć czy pogarda dla mężczyzn, jak to pani ujęła jest zazwyczaj wystarczającym powodem odrzucenia prośby o przyznanie licencji.
– Ale Sharon była mądra. Gdy czegoś chciała w życiu, zawsze znajdowała sposób, by to dostać. Z wyjątkiem szczęścia. Nie była szczęśliwą kobietą. – Elizabeth mówiła dalej, pokonując wzruszenie, które cały czas ściskało ją za gardło. – Zepsułam ją, to prawda. Nikogo nie mogę o to winić, tylko siebie. Pragnęłam mieć więcej dzieci. – Przycisnęła rękę do ust i nie odjęła jej, dopóki wargi nie przestały drżeć. – Z naukowego punktu widzenia byłam temu przeciwna, tym bardziej że mój mąż zajął jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Ale to nie zabiło moich uczuć macierzyńskich, chciałam mieć dzieci, by je kochać. Za bardzo kochałam Sharon. Senator powie pani, że ją rozpuszczałam, rozpieszczałam, pobłażałam jej. I będzie miał rację.
– W końcu to pani przypadł zaszczyt opiekowania się dzieckiem, nie jemu.
W oczach Elizabeth pojawił się cień rozbawienia.
– Takie były błędy, i to ja je popełniłam. Richard też nie jest bez winy, choć kochał ją nie mniej ode mnie. Kiedy Sharon przeniosła się do Nowego Jorku, robiliśmy wszystko, by wróciła. Richard ją błagał. Ja straszyłam. I odepchnęłam ją od siebie, pani porucznik. Powiedziała mi, że jej nie rozumiem – nigdy nie rozumiałam, nigdy nie zrozumiem – i że widziałam tylko to, co chciałam widzieć, chyba że chodziło o sprawy zawodowe; ale byłam ślepa na to, co działo się w moim własnym domu.
– Co chciała przez to powiedzieć?
– Chyba to, że byłam lepszym prawnikiem niż matką. Gdy odeszła, poczułam się zraniona, zła. Odsunęłam się od niej, pewna, że do mnie przyjdzie. Nie przyszła, oczywiście.
Przerwała na chwilę; żal wezbrał w jej sercu.
– Richard pojechał ją odwiedzić raz czy dwa, ale to nic nie dało, tylko się zdenerwował. Daliśmy sobie z tym spokój, daliśmy jej spokój. Aż do niedawna, kiedy poczułam, że powinniśmy podjąć jeszcze jedną próbę.
– Dlaczego?
– Minęło parę lat – mruknęła Elizabeth. – Miałam nadzieję, że zmęczył ją taki styl życia, że może zaczęła żałować swej decyzji. Mniej więcej rok temu pojechałam się z nią spotkać. Ale gdy próbowałam ją przekonać, by wróciła do domu, ona tylko się złościła, broniła, a potem zaczęła mnie obrażać. Richard, choć stracił już nadzieję, zaproponował, że pojedzie i porozmawia z nią. Lecz nie chciała się z nim zobaczyć. Nawet Catherine próbowała – mruknęła i z roztargnieniem potarła bolące miejsce między oczami. – Widziała się z Sharon zaledwie parę tygodni temu.
– Członkini Kongresu Stanów Zjednoczonych pojechała do Nowego Jorku, by spotkać się z Sharon?
– Niezupełnie. Catherine zbierała tam pieniądze i zaproponowała, że zobaczy się z Sharon i spróbuje z nią porozmawiać. – Elizabeth zacisnęła usta. – Prosiłam ją o to. Widzi pani, kiedy starałam się naprawić stosunki z Sharon, nie wykazała tym najmniejszego zainteresowania. Straciłam ją – powiedziała cicho Elizabeth – i zbyt późno wyciągnęłam rękę do zgody. Nie wiedziałam co robić, by ją odzyskać. Miałam nadzieję, że Catherine mi pomoże, bo należała do rodziny, a nie była matką Sharon. – Znowu popatrzyła na Ewę. – Zapewne pani uważa, że powinnam była jeszcze raz do niej pojechać. To był mój obowiązek.
– Pani Barrister…
Lecz Elizabeth potrząsnęła głową.
– Ma pani rację, oczywiście. Ale ona nie chciała mi zaufać. Uważałam, że powinnam szanować jej prywatność, tak jak zawsze do tej pory. Nie byłam jedną z tych matek, które czytają po kryjomu pamiętnik córki.
– Pamiętnik? – Ewa nastawiła uszu. – Prowadziła pamiętnik?
– Nawet kiedy była dzieckiem. Regularnie zmieniała w nim hasło.
– I jako osoba dorosła?
– Tak. Ciągle do niego nawiązywała. Żartowała, że powierza mu najskrytsze tajemnice i że ludzie przeraziliby się, gdyby wiedzieli, co o nich napisała.
W spisie jej rzeczy nie było żadnego pamiętnika, przypomniała sobie Ewa. Tego typu rzeczy mogą być tak małe jak kobiecy kciuk. Jeśli funkcjonariusze przeszukujący mieszkanie nie zauważyli go za pierwszym razem…
– Ma pani któryś z nich?
– Nie. – Elizabeth spojrzała z uwagą na Ewę. – Chyba oddała je do depozytu. Wszystkie.
– Czy skorzystała z usług miejscowego banku w Virginii?
– Nic o tym nie wiem. Zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć w tej sprawie. Mogę przejrzeć rzeczy, które tu zostawiła.
– Będę zobowiązana. Jeśli coś sobie pani przypomni – obojętnie co – nazwisko, luźno rzuconą uwagę, proszę skontaktować się ze mną.
– Oczywiście. Nigdy nie mówiła o swoich przyjaciołach, pani porucznik. Martwiłam się tym, mając jednocześnie nadzieję, że skoro ich nie ma, to może chętniej wróci do domu. Porzuci życie, które sobie wybrała. Wykorzystałam nawet jednego z moich przyjaciół, myśląc, że może on ją przekona szybciej niż ja.
– Kto to był?
– Roarke. – Elizabeth znowu stłumiła łzy, które napłynęły jej do oczu. – Na parę dni przed jej śmiercią zadzwoniłam do niego. Znamy się od lat. Zapytałam, czy może postarać się dla niej o zaproszenie na pewne przyjęcie, na które, jak wiedziałam, sam się wybierał. Opierał się. Roarke nie jest typem człowieka, który chciałby się wtrącać w sprawy rodzinne. Ale powołałam się na naszą przyjaźń. Gdyby tylko znalazł sposób, żeby się z nią zaprzyjaźnić, pokazać jej, że atrakcyjna kobieta nie musi wykorzystywać swego ciała, by wzbudzić zainteresowanie mężczyzny… Zrobił to dla mnie i dla mojego męża.
– Prosiła go pani, by rozwinął tę znajomość? – spytała ostrożnie Ewa.
– Prosiłam go, by został jej przyjacielem – poprawiła ją Elizabeth.
– By był przy niej. Prosiłam go o to, bo do nikogo nie mam takiego zaufania jak do niego. Odcięła się od nas wszystkich, a ja potrzebowałam kogoś, komu mogłabym zaufać. Wie pani, on nigdy by jej nie skrzywdził. Nigdy nie skrzywdziłby nikogo, kogo kocham.
– Ponieważ panią kocha?
– Ponieważ dba o nią. – Richard DeBlass odezwał się z progu.
– Roarke bardzo dba o Beth i o mnie. Ale kocha? Nie jestem pewien, czy chciałby się narażać na tak niepewne uczucie.
– Richardzie. – Elizabeth wstała, z trudem panując nad sobą.
– Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.
– Już prawie skończyliśmy. – Podszedł do niej i zamknął jej ręce w swoich dłoniach. – Powinnaś była mnie zawołać, Beth.
– Nie zrobiłam tego, bo… – Przerwała patrząc na niego bezradnie.
– Miałam nadzieję, że sama dam sobie radę.
– Nie musisz z niczym dawać sobie rady sama. – Nie puszczając rąk żony, zwrócił się do Ewy. – Pani porucznik Dallas?
– Tak, panie DeBlass. Miałam parę pytań i pomyślałam, że łatwiej będzie zadać je osobiście.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pani pomóc. – Pozostał w pozycji stojącej, co Ewa oceniła jako chęć okazania siły i zachowania dystansu.
W mężczyźnie, który stał obok Elizabeth, nie było nic z jej nerwowości czy wrażliwości. Czuł się odpowiedzialny za żonę, doszła do wniosku Ewa, chronił ją i panował nad swoimi emocjami.
– Pytała pani o Roarke'a – kontynuował. – Mogę wiedzieć dlaczego?
– Powiedziałam pani porucznik, że poprosiłam go, by spotkał się z Sharon. By spróbował…
– Och, Beth. – Potrząsnął głową wolnym ruchem, w którym kryło się zarówno zmęczenie, jak i rezygnacja. – Co mógł zrobić? Po co go w to wplątałaś?
Odsunęła się od niego, a na jej twarzy odmalowała się taka rozpacz, że Ewie serce ścisnęło się z bólu.
– Powiedziałeś mi, żebym dała sobie spokój, że musimy pozwolić jej odejść. Ale musiałam podjąć jeszcze jedną próbę. Może związałaby się z nim, Richardzie. On był moją nadzieją. – Zaczęła mówić szybko, słowa wylatywały jej z ust, mieszały się ze sobą. – Może by jej pomógł, gdybym wcześniej go o to poprosiła. Dysponując odpowiednią ilością czasu prawie wszystko potrafi załatwić. Ale miał za mało czasu. Tak samo jak moje dziecko.
– Już dobrze – mruknął Richard, kładąc jej rękę na ramieniu. – Już dobrze.
Znowu zapanowała nad sobą, cofnęła się, skurczyła ramiona.
– Teraz mogę się już tylko modlić o sprawiedliwość, pani porucznik.
– Dopilnuję, żeby sprawiedliwości stało się zadość, pani Barrister. Zamknęła oczy, trzymając się kurczowo tej myśli.
– Sądzę, że tak. Nie byłam tego pewna nawet wtedy, gdy Roarke opowiedział mi przez telefon o pani.
– Zadzwonił, żeby porozmawiać o sprawie?
– Zadzwonił, żeby się dowiedzieć, jak się miewamy, i powiedzieć mi, że jego zdaniem wkrótce pani przyjedzie, żeby osobiście ze mną porozmawiać. – Niemal się uśmiechnęła. – Rzadko się myli. Powiedział, że uznam panią za osobę kompetentną, dobrze zorganizowaną i zaangażowaną w sprawę. I miał rację. Cieszę się, że miałam okazję osobiście się o tym przekonać i dowiedzieć się, że to pani kieruje śledztwem w sprawie morderstwa mojej córki.
– Pani Barrister. – Ewa wahała się tylko przez chwilę, zanim postanowiła zaryzykować. – A gdybym pani powiedziała, że Roarke jest jednym z podejrzanych?
Oczy Elizabeth rozszerzyły się ze zdumienia, po czym niemal natychmiast uspokoiły się.
– Doszłabym do wniosku, że pani rozumowanie idzie w wyjątkowo złym kierunku.
– Ponieważ Roarke nie byłby w stanie popełnić morderstwa?
– Tego bym nie powiedziała. – Odczuła ulgę, że choć przez chwilę może rozważać to obiektywnie. – Ale nie byłby w stanie popełnić tak bezsensownego czynu. Mógłby zabić z zimną krwią, lecz nigdy nie podniósłby ręki na osobę bezbronną. Mógłby zabić, nie zdziwiłabym się, gdyby zabił. Lecz czy komukolwiek zrobiłby to, co zrobiono Sharon – przed, podczas, po? Nie, nie Roarke.
– Nie – powtórzył jak echo Richard, znowu szukając dłonią ręki żony. – Nie Roarke.
Nie Roarke, pomyślała Ewa, jadąc taksówką w kierunku stacji metra. Dlaczego nie powiedział jej, że umówił się z Sharon na prośbę jej matki? Czego jeszcze jej nie powiedział?
Szantaż. Jakoś nie widziała go jako ofiary szantażu. Nie dba o to, co o nim mówią albo piszą. Ale pamiętnik wszystko zmieniał i czynił z szantażu nowy intrygujący motyw.
Tylko co Sharon tam napisała i gdzie są te przeklęte pamiętniki?