19. Wład


Leżał na plecach, a sufit wydawał mu się bardzo wysoki. Jak niebo. Czy to możliwe, że się pomniejszył? Że jest teraz rozmiarami nie większy od karalucha?

Kto wie.

Przestraszył się. Nie mógł sobie przypomnieć, co się stało. Gdzie się znajduje. Jak się nazywa.

On – jest w domu? A mama – w kuchni?

Nie. Za wysoki sufit. Za wysoki.

Spróbował się poruszyć. Nie było łatwo. Gdzieś u góry pojawiła się ręka, silna, męska ręka, a po chwili także twarz – obca, zarośnięta.

– Szklaneczkę wody? Herbaty? – przyjaźnie zaproponował obcy głos. I teraz już dwie ręce chwyciły Włada za ramiona, pomagając usiąść.

Wład przeczekał zawrót głowy.

Nie, nie zmniejszył się do rozmiarów karalucha. To pokój, w którym się znajdował, był duży i dziwny. A nawet nie pokój, tylko prędzej sala – wysoka na jakieś dwa piętra. Prawie pusta, jeśli nie liczyć kanapy, okrągłego stołu z małym telewizorem, kilku foteli i pomarszczonego parawanu w kącie.

Wład w milczeniu wypił wodę, podsuniętą przez nieznajomego brodacza. Na okrągłym stole zabulgotał czajnik elektryczny. Brodacz zręcznie, jakby był gospodynią domową, zalał wrzątkiem herbatę, przykrył czajniczek ręcznikiem, nakroił plasterków cytryny:

– Z cukrem? Bez?

– Z cukrem – powiedział Wład.

Póki herbata zaparzała się, oboje siedzieli milcząc. Wład powoli obracał głową, oglądając salę, dochodząc do siebie.

Czy mieli z Angelą wypadek?

Nie, nie pamięta. Trawa, zapach mięty. Plastikowa filiżanka przewraca się, rozlewając brunatny płyn.

„To, co wsypałaś mi do herbaty... Jakiś środek nasenny, zdaje się... Często wykorzystywałaś ten sposób?”

– Kim pan jest? – spytał Wład, przyglądając się brodaczowi.

– Może pan mówić do mnie Bułka – zaproponował mężczyzna.

Nie bardzo był podobny do pszenicznego wypieku. Śniady, chudy, mający gdzieś około dwudziestu pięciu lat. Chociaż broda czyniła go starszym.

– Gdzie...

Wład zaciął się. Jak zapytać? Gdzie jest Angela? Gdzie jest pani Angela Stach? Gdzie jest ta kobieta?

– Pani Stach – powiedział brodacz – prosiła, żebym dał znać, kiedy się pan ocknie. Tu ma pan telefon – wyciągnął, nie wiadomo skąd, słuchawkę, szybko wybrał numer i podał Władowi: – Niech pan mówi.

Wład, nie do końca jeszcze wiedząc, co się dzieje, wziął słuchawkę z jego rąk.

Sygnał. Znowu sygnał.

– Halo?

– Halo – powiedział Wład.

– Wład? – ucieszyła się słuchawka. – Jak się czujesz?

– Dobrze – powiedział Wład.

– Zaczekaj chwilę, zaraz zjadę...

Urywany sygnał. Zjadę?

Wład znowu się rozejrzał. No tak, okna w sali znajdowały się wysoko, pod samym sufitem. Być może jest w półpiwnicy? Albo u góry jest jakaś nadbudówka?

Za oknami widać było szare niebo. Rano? Wieczór? Zmierzch? Pochmurna pogoda?

– Która godzina? – spytał Wład Bułki.

– W pół do dziewiątej – ten z ochotą odpowiedział.

– Wieczorem?

– Rano – zdziwił się Bułka.

Zazgrzytała zasuwa. Wład gwałtownie odwrócił się i zapłacił zawrotem głowy za swój poryw. Drzwi za jego plecami były obite żelazem i wyposażone w kilka zamków, drzwi były uchylone, a w przejściu stała Angela. Blada, tak samo jak w wczoraj. W dżinsach i w swetrze.

– Cześć – powiedziała wesoło. I nerwowo błysnęła oczami.

– Cześć – odezwał się Wład.

– Co chcesz na śniadanie? Jest wędlina, gotowane kartofle, pieróg jabłkowy, naleśniki...

– Jeszcze nie jadłem kolacji – powiedział Wład. – Wyprzedzasz zdarzenia.

Angela szybko spojrzała na Bułkę. Ten, prawie zmieszany, wyszedł. Starannie zamknął za sobą drzwi.

– Przyniosę ci komputer – powiedziała Angela. – I jeszcze jakieś meble. Przywiozę sprzęt do trenowania – symulator narciarski, rower... Można jeszcze, jeśli chcesz, postawić dmuchany basen. Jest z nim trochę kłopotu, ale jeśli chcesz...

– Oddaj mi mój telefon – powiedział Wład. Angela rozłożyła ręce:

– Zasięgu tu nie ma...

– Przecież dopiero co rozmawialiśmy – powiedział Wład, pohamowując się.

Angela sztucznie roześmiała się:

– Wybacz, Wład... żartowałam. Nie mogę oddać ci telefonu. Dlatego, że... dlatego, że chcę, żebyś spokojnie tutaj popracował. Przecież tego właśnie pragnąłeś – spokoju... Żeby nikt ci nie przeszkadzał...

– Jesteśmy w domu, który wybrałaś? – spytał Wład.

– Powiedzmy – wymijająco odpowiedziała Angela. – O tym domu nikt nie wie... to znaczy nikt nie wie, że go kupiłam. Tutaj wcześniej było schronisko... Jesteśmy w lesie. Całkiem daleko od szosy. Nikt tu nie mieszka w pobliżu. Zupełnie odosobnione miejsce. Możesz spokojnie pracować.

Wład patrzył jej w twarz. Unikała jego spojrzenia, miała rozbiegane oczy, to uśmiechała się, to nerwowo pocierała dłońmi:

– No to... Co chcesz na śniadanie? Wybór jest nieduży, oczywiście... Ale naleśniki są pyszne.

– Masz czas, żeby się jeszcze opamiętać – szeptem powiedział Wład. – Słyszysz?

W końcu ich spojrzenia spotkały się:

– Już za późno. Za późno, dlatego, że o wszystkim zdecydowałam... Nie tylko ty potrafisz podejmować decyzje, ostatecznie i bezpowrotnie. Wiem – wiem, co robię. Dokładnie to przemyślałam. Nie zamierzam całego życia przesiedzieć w norze, jak ty byś pewnie tego chciał. Nasz wspólny przyjaciel, miłośnik rusałek, chce się ze mną zobaczyć... dlaczego miałabym go rozczarować? Nie mam zamiaru iść z nim do łóżka, jeśli to cię interesuje. Ale mamy wspólne sprawy, plany, tematy do rozmów...

Zaczynała się denerwować. Prawdopodobnie nie spała całą noc.

– Tam jest dziecko – powiedział Wład. – Chcesz. Przywiązać. Dziecko?

– Postaram się tego uniknąć – odpowiedziała z wyraźną obojętnością. – W końcu, Arturek to twój wielbiciel, nie mój... W ogóle, to nie wiem po co ostatnim razem się z nim widziałam...

I zacięła się. Popatrzyła Władowi w oczy, szybko uciekła spojrzeniem:

– Bez przerwy pyta o ciebie. Przekonałam go, że niby po to, żeby obdarować świat nowymi przygodami Gran-Grema, wielki Wład Palacz musi jakiś czas pobyć w odosobnieniu. Co najmniej pół roku. Tak, jak zamierzał. Tak, jak poinformował wszystkich, w tym Bogorada i agenta literackiego...

I znowu spojrzała mu w oczy. Z powagą.

Wład dopiero teraz zobaczył głębię jamy, w której się znalazł. Znowu rozejrzał się wokoło. Otumaniony mózg nie miał ochoty słuchać, tak jak nie miało ochoty się poddać zdrętwiałe, nabrzmiałe ciało.

– Nie rozumiem. Mówisz poważnie? Grozisz mi? Wierzysz w to, że będę tak po prostu siedzieć w tej... piwnicy?

– Ja też siedziałam u Barona – powiedziała cicho Angela. – Tylko, że u Barona byłam poniżana, gwałcona i bita. A dla ciebie chcę stworzyć jak najlepsze warunki... jeśli nawet zapragniesz słonia – przyciągnę słonia z ogrodu zoologicznego, bylebyś tylko siedział i spokojnie pracował. Posiłki będę przygotowywała takie, jak w restauracji. Kucharza wynajmę, jeśli będzie trzeba. Książki, wideo, kino... Chociaż, po co ci kino, przecież zamierzałeś pracować. Twój komputer... A może chcesz nowy komputer? Co? Z całym osprzętem... Tylko bez modemu. Po co ci modem? Zamierzałeś pracować...

Wład ciężko się podniósł. Angela podskoczyła do drzwi. Drzwi w tym momencie uchyliły się i w przejściu pojawił się znudzony Bułka.

– Tylko bądź grzeczny – szybko powiedziała Angela. – Ten chłopak będzie cię pilnował, jak rodzona matka, ale wyjść stąd ci nie pozwoli. Na górze ma jeszcze dwóch kumpli do pomocy... Wład! Bądźże mądrzejszy!

Wład spotkał się spojrzeniem z Bułką. Ten zadziornie mrugnął w odpowiedzi.

I-raz-i-dwa-i-trzy. Ze zgrzytem obracają się trybiki w głowie, doprowadzone do szaleństwa, przysypane środkiem nasennym, trybiki.

– Angela – bardzo cicho powiedział Wład. – Zamierzasz dokonać nieodwracalnego czynu. Rozumiem... jesteś obrażona, nie jest ci łatwo tak po prostu zrezygnować z tych wszystkich wielkich planów. Ale pomyśl. Jeśli naprawdę jesteś zdecydowana zrobić to, co zamierzasz... Przypomnij sobie, proszę, jak umierałaś na progu mojego domu.

– Wiedziałam, że o tym wspomnisz – z udręczeniem odezwała się Angela. – Wiedziałam... Jeden jedyny raz uratowałeś mnie i teraz będziesz mi to na każdym kroku wypominał. A mamy przecież długie życie przed sobą, razem... chyba pamiętasz?

– Nie jestem taki pewien – powoli powiedział Wład. – Nie jestem pewien, czy będziemy żyć długo. Wystarczy, że jeden z nas naprawdę zda sobie sprawę, że jego życie stanowi niebezpieczeństwo dla otaczających go ludzi...

– Daj spokój – szybko powiedziała Angela. – Daj spokój z tymi dziecięcymi groźbami. Jak nie dacie ciastka, to się powieszę. Wład, byłam o tobie lepszego zdania... Ty nawet sam w to nie wierzysz. Nie jesteś histerykiem. Nigdy się nie zabijesz, jesteś silny... Kochasz życie. Nie, na pewno nie jesteś samobójcą. A poza tym, nikt ci nie pozwoli. Będziesz spokojnie pracować. Bardzo spokojnie. Przecież właśnie tego pragnąłeś. Odosobnienia. Przecież właśnie tego...

Powtarzała niewyraźnie „przecież właśnie”, jak zaklęcie. Nie wiadomo, kogo próbowała zahipnotyzować – Włada czy siebie.

– I długo tak zamierzasz mnie chronić? – delikatnie zainteresował się Wład.

– Niedługo – obiecała Angela. – Tak długo, jak będzie to konieczne. Potem, kiedy będzie już za późno, żeby coś zmieniać... Wtedy ty sam zaczniesz mi pomagać. Dlatego, że od ciebie będzie zależało nie tylko moje życie, ale i życie jeszcze jednej osoby...

– I jeszcze jednej – powiedział Wład. – I dziecka.

– Postaram się tego uniknąć – powtórzyła Angela, lękliwe odwracając wzrok.

Wład poczuł, że mózg ma już zbyt przeciążony. Że musi odpocząć. Bo inaczej może nastąpić krótkie spięcie.

Ugięły się pod nim kolana. Usiadł na kanapie. Angela, widząc, że ciężka rozmowa dobiegła już końca, radośnie zaszczebiotała coś o śniadaniu, o naleśnikach. Władowi wydało się, że czuje ich zapach. Zapach gorącego oleju słonecznikowego, zapach bulgoczącego tłuszczu, wywołujący mdłości.

– Ale jesteś głupia – powiedział beznadziejnie. – Kompletna idiotka... Jeszcze pożałujesz tego, zobaczysz.


* * *


Sala miała czterdzieści dwa kroki długości i dziewiętnaście szerokości. W rogu sali, przy drzwiach, stale siedział któryś z opiekunów – Bułka, Kisiel albo Stary. Stary miał gdzieś około czterdziestu lat, Kisiel i Bułka byli prawdopodobnie w tym samym wieku, przy czym Kisiel wyglądał młodziej, dlatego, że nie miał na głowie żadnego owłosienia – ani w okolicach twarzy, ani na czubku głowy. Wszyscy trzej zwracali się do Włada wyjątkowo uprzejmie – a raczej tak uprzejmie, jak tylko potrafili.

Okna znajdowały się na wysokości drugiego piętra. Zardzewiała krata na nich, nie budziła lęku – służyła do tego, żeby uchronić szkło przed piłką, a nie do tego, żeby uniemożliwić ucieczkę. Ale dostać się do okna po śliskiej, malowanej ścianie, mogła chyba tylko mucha z przyssawkami na odnóżach.

Zresztą, Wład nie zamierzał wychodzić przez okno. Jego plan był prostszy.

Angela nie pojawiała się całe dwa dni. Wład doskonale wiedział, gdzie teraz jest i co robi. Leżąc na kanapie, zaczął prowadzić rozmowy ze strażnikami. Osiem godzin – z przerwami – rozmawiał z Kisielem. Poznał imiona jego rodziców, kolegów i koleżanek z klasy, przezwiska nauczycieli, trenerów, skłonności do picia, chronologię krótkiej sportowej kariery. Kilka razy wysłuchał epizodów z najbardziej zaciętych walk na pięści z obcymi „kozłami” (za każdym razem obrastających w nowe szczegóły), w zamian opowiedział jakieś historie ze swojego życia, krótko mówiąc, po prostu zaprzyjaźnił się z chłopakiem, za co chłopak bardzo szybko zapłacił – Stary, kiedy zastał Kisiela na pogawędce, długo wyrzucał mu nieuwagę z powodu niedomkniętych drzwi – obiecał surowe kary.

Bułka, kiedy przyszedł zmienić Kisiela, starał się za dużo nie mówić. A i sam Wład zmęczył się już rozmową. Nie podnosząc się z kanapy, rozpatrywał wszystkie „za” i „przeciw” i nerwowo odganiał od siebie myśli o tym, co będzie, jeśli Angela jednak zdąży...

A przecież fundament już stoi. Spotkania, rozstania, uściski dłoni, koktajle, do niczego nie zobowiązujące przypadkowe dotknięcia – Wład aż się przestraszył, przypominając sobie, ile ich było. No tak, liczą się teraz dni, a nie tygodnie...

Na trzeci dzień nieobecności Angeli zrobiło mu się smutno. Odezwał się ból głowy. Zaczęło łamać go w kościach. I kiedy Angela w końcu pojawiła się w drzwiach, Wład podniósł się z kanapy, żeby zrobić kilka kroków w jej kierunku:

– Długo...

Oczy jej zgasły. Także była w euforii. Wład opanował się chwilę wcześniej. Ucałował szczupłą rękę Angeli. Ucałował – i momentalnie wykręcił ją Angeli za plecy. Cofnął się, zasłaniając się Angela przed zaskoczonym Kisielem:

– Stać. Jeden krok – i poderżnę jej gardło.

Do gardła Angela miała przyłożony malutki nożyk, którym Bułka jeszcze niedawno kroił cytrynę.

Angela zaczęła krzyczeć. Szarpnęła się. Wład wykręcił jej jeszcze bardziej rękę, krzyk przeszedł w jęk:

– A... puszczaj, głupku...

Wład wsunął rękę w jej kieszeń. Wyciągnął telefon. Żeby wybrać numer Bogorada, potrzebował tylko dwóch sekund.

Sygnał. Znowu sygnał. Jeszcze raz sygnał.

Angela wbiła zęby w jego rękę, trzymającą słuchawkę. Wład złapał ustami powietrze, ale telefonu nie wypuścił. Kisiel opanował się w końcu i rzucił na Włada, zupełnie nie bojąc się o życie zakładniczki.

Słuchawka spadła na podłogę. Wład, odrzucony pod ścianę, mocno uderzył się w kark i stracił przytomność.


* * *


– Mówiłam im, że jesteś pomylony. Teraz nie mają już wątpliwości.

Wład leżał na kanapie, ręce miał uniesione nad głową i przykute kajdankami do kaloryfera.

– Teraz sami się przekonali, że jesteś szalony. Uprzedziłam ich jeszcze co do przywiązywania się. Przecież na pewno zaczniesz ich przekonywać, że długo przebywając z tobą w jednym pokoju, ryzykują życiem. Są na to przygotowani.

Gardło miała przewiązane, siniak pod okiem. Mówiąc, od czasu do czasu dotykała bandaża opuszkami palców.

– Teraz będę musiała mu kłamać o jakiejś awarii, do której jakoby doszło. No i, oczywiście, będzie mi współczuł... Cały czas pyta, jak idzie ci praca. I Arturek także pyta.

– Arturek – powiedział Wład. Nie miał głosu.

– Najwyżej miesiąc – powiedziała Angela. – Może szybciej. Wtedy nic się już nie da odwrócić... Dlaczego nie widzisz oczywistych rzeczy? Dlaczego nie myślisz o ludziach, którym będzie lepiej, a nie gorzej? Dlaczego nie chcesz pomagać nieszczęśliwym – czy to bardziej szczytne zajęcie od budowania podwodnych zamków? Dlaczego ja sama, zupełnie sama, muszę to wszystko dźwigać na swoich plecach? Jedno mnie cieszy – za miesiąc, a może i wcześniej, po prostu nie będziesz miał gdzie się podziać.

– Tak – powiedział Wład. – Możesz być pewna, że pierwszą rzeczą, o jakiej powiem mu przy naszym spotkaniu – będzie prawda o tobie i o więzach. Że nie uda mu się z nich wyzwolić. Wyobraź sobie, jak cię znienawidzi. I jakie przedziwne formy może przybrać jego nienawiść...

– On będzie tak wolny, jak ty teraz – spokojnie powiedziała Angela. – I nie będzie mógł zaszkodzić mi bardziej, niż ty możesz mi zaszkodzić.

Wład nabrał powietrza. Pohamował się.

– Wiedziałam, że coś takiego wywiniesz – ciągnęła Angela. – Byłam na to przygotowana. Jest mi to nawet na rękę, jeśli chcesz wiedzieć. Niepotrzebny dowód twojej nienormalności i agresywności.

– Chyba nie będziesz mnie tu trzymała wiecznie.

– Wcale nie muszę. Za kilka miesięcy cały świat będzie należał do mnie – tylko do mnie!

– Za kilka miesięcy będziesz martwa – powiedział Wład ze smutkiem. – Miałaś szansę przeżyć godnie życie – wielką szansę... W końcu nawet zacząłem w ciebie wierzyć. A teraz zapadł na ciebie wyrok.

– Nie wygaduj bzdur – Angela wstała. Skrzywiła się od bólu. Potarła ramię. – I zastanów się nad tym, co ci powiedziałam. Zastanów się... Żegnaj.


* * *


Związany, mógł tylko myśleć. Tak dla eksperymentu, myślał nawet o tym, że Angela może mieć rację. Starannie urządzał świat, w którym obowiązują zasady Angeli. W którym człowiek, naznaczony więzami, po prostu musi szukać dla nich najlepszego zastosowania.

Władowi zwidywała się galera bez końca. Rzędy przykutych niewolników na lawach. Podnosiły się i opuszczały wiosła...

Wład, zupełnie łagodnym i przyjacielskim tonem, prosił Starego, żeby go odwiązał, jednak ten, za każdym razem uprzejmie mu odmawiał. Stary poił go przez słomkę i karmił z łyżeczki. Ustawił telewizor w taki sposób, żeby Wład widział ekran. I od ósmej wieczorem do dziesiątej rano Wład zmuszony był oglądać wiadomości, teleturnieje i seriale.

Przykuci do wioseł ludzie bez przerwy patrzyli w ekran małego telewizora, ustawionego na dziobie sunącej po morzu galery.

Na ekranie uśmiechała się Angela. Jej rozmówcą był Jegor Elistaj – tętniący życiem, wesoły, pewny siebie...

Wład zamykał oczy i próbował nie słuchać. Telewizor mamrotał na krańcach jego świadomości, a Stary co chwilę troskliwie pytał: może przełączyć?

Tak upłynęły jeszcze dwa dni. Puszczając mimo uszu wyznania kolejnego serialowego melodramatu, Wład wsłuchiwał się w dziwne dźwięki, dochodzące zza ściany. Jakby ktoś przeprowadzał tam generalny remont.

Na trzeci dzień zaczęło mu się wydawać, że czas się zatrzymał i Angela już nigdy nie wróci. Wypadła za burtę jachtu za parę miliardów. Zjadły ją rekiny. Umarła w szpitalu trochę ponad rok temu.

Nie widział, jak weszła. Poczuł tylko ciepłą falę, jakby od wypitego kieliszka szampana i sekundę później – dotyk dłoni na swojej głowie. Kosztowało go wiele wysiłku, żeby wydać się obojętnym. Żeby nie pokazać radości po sobie – w każdym bądź razie zbyt jawnie nie pokazać.

Uwolnili go. Postawili przed nim ogromną tacę z kolacją, dosłownie, jak w restauracji, z butelką czerwonego wina, z gorącą kawą.

On jadł. Angela uśmiechała się.

„Wydaje jej się, że mnie oswoi – pojął Wład ze zdziwieniem. – Ma nadzieję... no tak, przecież ma rację! Za każdym razem jej pojawienie się związane jest u mnie z radością, z ulgą. Powinien wyrobić się u mnie instynktowny refleks. Jak u psa na dzwoneczek. A ona wzmacnia go nagrodami w postaci jedzenia i wina...”

Siniak wokół oka Angela miała starannie przypudrowany.

– Coś nowego? – spytał Wład, jakby nigdy nic.

– Dobre wiadomości dla ciebie – wesoło oznajmiła Angela. – Twoi czytelnicy mają nadzieję, że praca idzie pomyślnie... No właśnie, zamierzasz w końcu zabrać się do pracy? Przynieść ci komputer?

Wład pomyślał jedną chwilę. Drugą.

– Przynieś – powiedział, odwracając wzrok. – Coś zaczyna przychodzić mi do głowy.


* * *


Rzeczywiście przyszło mu coś do głowy. Coś nieprzyjemnego. Trudnego do przetrawienia. Angela miała rację. Nigdy nie miał skłonności samobójczych – w istocie był bardzo bliski, żeby odebrać sobie życie tylko jeden raz, tylko tego dnia, kiedy zdecydował się wziąć Annę za rękę. Kiedy zdał sobie sprawę, że może ją przywiązać...

Znowu przeraził się, jaka ogromna przepaść dzieli jego i Angelę. Jak to, przecież oboje są ludźmi, mówią tym samym językiem.

Tylko Wład szybciej umarłby, niż by przywiązał Annę. A według Angeli więzy – to tylko narzędzie.

– Dlaczego? – spytał szeptem, a siedzący obok Kisiel nastawił uszy.

Wład więcej nie był związywany, ale obok zawsze ktoś siedział. A z ukośnych spojrzeń, jakie rzucali na niego Bułka, Kisiel i Stary, Wład domyślał się, że boją się go nie na żarty. Każda sekunda upływała pod napiętą, baczną kontrolą.

Myśli o śmierci dręczyły Włada, ale nie potrafił myśleć o niej jak o zwycięstwie. Wyobrażał sobie twarz Angeli, kiedy po powrocie zastanie trójkę strażników przy bezskutecznych próbach przywrócenia go do życia. Ale to niewiele pomagało. Wład nie znajdował w sobie dostatecznych pokładów złości.

Wtedy zaczął myśleć o chłopcu Arturze i jego ojcu. Nie był z nimi zaprzyjaźniony, prawie ich nie znał – jednak myśl o tym, że oboje stale wrastają w sieci Angeli, wbijała się w niego jak cierń.

Ale to nie było najgorsze. Wład myślał o Annie. Nie chciał, żeby żyła w świecie, w którym panują więzy.

A to oznaczało, że ten świat trzeba było złamać wcześniej, zanim się rozrośnie i umocni.

Będzie musiał pozbyć się wyobrażeń o śmierci, jako o czymś obrzydliwym i brudnym. Usunąć Angelę – w jedyny możliwy sposób.

Dostał z powrotem swój komputer. Nie bez przyjemności przeczytał ostatnie napisane rozdziały. Był spokojny i rozluźniony.

Wieczorem zrobiło mu się zimno. Zmarzł. Poprosił Bułkę, żeby przyniósł mu puchową kołdrę, na co ten, zakłopotany, odpowiedział, że nie mają tu takiej i według niego w pomieszczeniu jest dostatecznie ciepło. Wład zaszczekał zębami i położył się, zwijając się w kłębek, twarzą do ściany. Bułka zaniepokoił się. Wtedy Wład słabym głosem poprosił, żeby wyciągnął z walizki kurtkę i, ku wielkiej jego radości, zmieszany Bułka spełnił jego prośbę.

Wład znowu się położył i poprosił o wyłączenie światła. Salę ogarnął półmrok, tylko na stoliku obok „dyżurnego” fotela czujnie paliła się podręczna lampka.

Do kurtki był przyszyty pasek – jedwabny sznurek. Pocąc się i kręcąc (a w pokoju w istocie wcale nie było zimno), Wład namacał sznurek, rozwiązał węzły, zdjął plastikowe koraliki i ostrożnie wyciągnął pasek na wierzch.

O północy Bułka przekazał wartę Kisielowi. Kisiel odwrócił telewizor ekranem do drzwi, usiadł w „dyżurnym” fotelu i zagłębił się w oglądanie jakiegoś filmu – bez dźwięku, żeby nie niepokoić śpiącego literata.

Wład starał się nie myśleć o tym, że ta zastygła, podświetlona niebieskawym światłem twarz niespełnionego boksera, będzie ostatnią ludzką twarzą, jaką widzi w życiu. Nie. Lepiej pomyśleć o Annie. O Bogoradzie i o Dymku Szydło, który na zawsze został siedemnastoletnim palantem...

Wład podciągnął kolana pod brodę. Śliską pętlę założył sobie na szyję, drugi koniec sznura mocno przywiązał do kostek u nóg. Kisiel widział, jak Wład się wierci, jeden raz nawet podszedł i stanął obok. Wład oddychał równo. Kisiel wrócił na miejsce.

Lepiej przypomnieć sobie oczy chłopca Artura, który ma gdzieś rusałki, który pośród rozkoszy za miliardy, chodzi w wytartych dżinsach i czyta książki o Gran-Gremie, a przecież one, te naiwne książki, zostały napisane właśnie po to, żeby ludzie stali się lepsi...

Lepiej przypomnieć sobie twarz Angeli, jak wyglądała na pomarańczowym portrecie Samsona Wiadryka. Gdyby nie więzy...

Gdyby nie więzy, Angela byłaby pewnie całkiem w porządku dziewczyną... Dobrą... kochającą...

Gdyby nie więzy...

Wład bardzo mocno zmrużył oczy.


* * *


Kim chciałbym być? Kogutem w dużym kurniku. Żeby wokoło było wiele puszystych, potulnych kur. I żeby z sąsiedniego kurnika przylatywał od czasu do czasu drugi kogut. Przyjaźnilibyśmy się ze sobą i wałczyli. Chciałbym siedzieć na parkanie – ponad wszystkimi... przez wszystkich lubiany i wobec nikogo nie zobowiązany.

I tak przeżyć całe życie – nigdzie nie jeździć, niczego się nie uczyć, gonić za kurami i nie bać się kucharskiego noża.

Oto, kim chciałbym być... a jakim chciałbym być – wolnym. Chciałbym być wolnym i żeby wszyscy, których kocham, byli wolni ode mnie...

A tak w ogóle to żartowałem.


* * *


– Tutaj będzie panu wygodnie – powiedział gruby mężczyzna.

W porównaniu z salą w półpiwnicy, mały pokój był o wiele mniejszy. Okna nie było – ktoś zamurował je cegłą. Żadnych ostrych przedmiotów. Żadnych gniazd wysokiego napięcia. Ściany – do samego sufitu – obite były grubą warstwą styropianu.

– Proszę się nie bać – powiedział gruby mężczyzna. – Musi pan po prostu odpocząć. I moja żona, i obie córki tak kochają książki o Gran-Gremie... Musi pan odpocząć.

– Czy nie mógłby pan przekazać wiadomości mojemu przyjacielowi? – spytał Wład. – Dam panu jego telefon. Zadzwoni pan do niego i powie, co uważa za słuszne. Że jestem chory, na przykład. Że próbowałem popełnić samobójstwo. A moja żona bardzo się o mnie troszczy.

Twarz grubego mężczyzny zrobiła się przesadnie uważna:

– Ależ oczywiście. Oczywiście, zadzwonię... Jaki jest do niego numer?

Wład popatrzył mu w oczy:

– Niech pan nie kłamie. Jeśli z jakichś powodów uważa pan, że dzwonić nie należy – proszę powiedzieć.

– Nie chciałbym pana zasmucać, ale... chyba sam pan rozumie – z winą powiedział gruby mężczyzna.

Wład usiadł na sofie pośrodku obitego styropianem pokoiku. Dotknął dużego siniaka na gardle: hm, samobójstwo – to wcale niełatwa rzecz, jeśli nie ma się do dyspozycji wysokich dachów, gór środków nasennych czy upragnionych pętli na hakach od żyrandoli...

– Nienawidzę samobójców – wymamrotał Wład z obrzydzeniem.

Gruby mężczyzna zainteresował się:

– Jak pan powiedział?

Wład położył się na sofie. Wyciągnął się:

– Do widzenia.

Gruby mężczyzna zaszurał nogami i wyszedł, zamykając za sobą drzwi z okrągłym okienkiem pośrodku. Z małym, wszystkowidzącym „iluminatorem”.

Wład zamknął powieki.

Pokój w stylu „schronienie dla obłąkanego” urządzony był w tym samym budynku, w którym znajdowała się sala sportowa z telewizorem. Nawiasem mówiąc, zbudowana w rekordowo szybkim czasie. Stary, Bułka i Kisiel zostali zwolnieni. Ich miejsce zajął gruby mężczyzna i dwóch jego podopiecznych – zapewne profesjonaliści. Widocznie Angela potrafiła przekonująco opowiedzieć im historię o biednym literacie, uginającym się od problemów, a siny ślad na szyi Włada mówił sam za siebie...

Od momentu, kiedy w plastikowej filiżance z kawą pojawiła się końska dawka środka nasennego, do momentu, kiedy na rękach (w dosłownym znaczeniu tego słowa, chwycony przez chłopaków) trafił do obitego styropianem pokoju, minęły już trzy tygodnie i sytuacja zaczynała robić się krytyczna.

Wład położył się na plecach i założył ręce za głowę.

Dziwne. Nie spodziewał się, że może przegrać. A wyglądało na to, że przegrał z kretesem. Wcale niemądra kobieta osaczyła go, jak kotka. Szach i mat...

Dziwne, że dla Angeli szachy były nudne. Zresztą, czy to dziwne?

Jest od niej mądrzejszy. Jest starszy i bardziej doświadczony. Jest, jakby nie było, mężczyzną. Dlaczego dał się pokonać? Kiedy na szali było tak dużo?

Dlatego, że Angela może pozwolić sobie na luksus bycia i złą, i dobrą. Skąpą i szczodrą. Naiwną i przemyślną. Różną. A on, za bardzo osiadł w swoich wyobrażeniach na temat tego, co można, a czego nie można.

Dlatego Angela jest silniejsza. Angele zawsze są silniejsze. Po prostu o tym zapomniał.

Możliwe, że twórca podwodnych pałaców już jest przywitany. I jego syn, co jest jeszcze bardziej prawdopodobne, także. Możliwe, że przegranej Włada nie da się cofnąć, a przecież ten, kto zwyciężył – ten ma rację. Ten, kto zwyciężył – widzi świat naprawdę. Kto przegrał, całe życie przeżył we władzy iluzji. Sam. W zupełnej samotności, kiedy mógł być kochany i ceniony. Kiedy mógł mieć i żonę, i przyjaciela, ale został sam ze swoimi więzami, sam ze swoimi wyobrażeniami o świecie, którymi będzie cieszył się teraz cały świat...

Stał przed nim stół, pełny najwymyślniejszych dań, a on wolał spleśniałą skórkę. Dla zasady. Miał przed sobą park, pełen kwiatów i trawy, słońca i cienia, a on wolał ciemną psią budę – wydawało mu się, że tak jest sprawiedliwiej.

I teraz to, co nazywał swoimi wyobrażeniami o świecie, leży przed nim w brudnej misce, podobne do obgryzionej kości. Czuł się jak smok, całe życie broniący swojej pieczary ze skarbami i odkrywający na dwie minuty przed samotną śmiercią, że w tajnym kufrze – jest tylko pleśń.

Dlaczego, biorąc za rękę Annę, wtedy jeszcze niczyją dziewczynę – dlaczego nie zatrzymał jej przy sobie?

Dlatego, że jest idiotą. Tylko dlatego, z żadnego innego powodu.

Zamknął oczy.


* * *


W całym parku, jakby bez przekonania, kwitł bez, rozrzucając pyłek. Jeden krzak był biały.

Siedział na starej, dawno nie malowanej ławce. Za plecami miał kwiaciarnię pod pstrokatym dachem. Daleko z przodu, za kwiatami bzu, znajdował się przystanek trolejbusu. I trolejbus właśnie stał na przystanku – czerwono-szary, okazały, z czarną „harmonijką” na brzuchu.

Obok – i naprzeciwko – siedzieli na takich samych ławkach młodzi ludzie, zaopatrzeni w butelki z piwem. Popijali. Rozmawiali. Patrzyli na słońce przez bardzo ciemne okulary. Śmiali się.

Tuż przed nim zatrzymał się samochód. Wyskoczyła z niego kobieta o bardzo długich, w czarnych kozaczkach, nogach:

– Nie wie pan, jak dojechać stąd do placu Arabskiego?

Wytłumaczył. Kobieta podziękowała, wskoczyła z powrotem do samochodu, a ten, kto siedział za kierownicą, wcisnął pedał.

Gałązki bzu poruszały się. Po asfalcie pełzły krótkie, ażurowe cienie.

„Przegrałem – w zakłopotaniu myślał. – Dlaczego?”

Może przegrałem właśnie w tym momencie, kiedy uwierzyłem, że na świecie istnieje jakaś prawda? Że jest we Wszechświecie coś niezmiennego, co nie zależy od żadnych okoliczności?

Wstał. Otrzepał spodnie. Poszedł w prawo, drogą i dalej ulicą Wał Jarosława.

– Może kupi pan pomarańcze – powiedziała dziewczyna za ladą, przy wejściu do sklepu warzywniczego „Złota Jesień”.

Kupił kilogram. Sześć pomarańczowych piłek w czerwonej, plastikowej siatce.

– Nie wie pan, która jest godzina? – uprzejmie spytał około dwunastoletni chłopiec, w okrągłych okularach.

– Wpół do czwartej – powiedział, spoglądając na tarczę na swoim nadgarstku.

Chłopiec zawahał się:

– A... czy pan czasami nie jest trollem?

– Tylko w połowie – wyznał z żalem.

– Mogę panu jakoś pomóc?

Zmierzył swojego rozmówcę wzrokiem. Chłopiec, jak każdy inny, w szkolnych spodenkach i krótkiej kurteczce, ze szmacianą torbą na plecach.

– Trochę za późno – powiedział, wyciągając do chłopca pomarańczę. – Niczym już nie pomożesz. Człowiek całe życie marzył, że będzie miał ukochaną kobietę i przyjaciela... Ale odmówił sobie tego prawa. I dopiero teraz okazało się, że jest po prostu starym idiotą. Że mógł zbudować zamek, wypełnić go żonami, przyjaciółmi, czym tylko dusza zapragnie... i żyć sobie śpiewająco. Że rozumny człowiek na pewno zrobiłby tak na jego miejscu.

– Czy rozumni ludzie zawsze zwyciężają? – spytał chłopiec, starannie zdejmując pachnącą, pomarańczową skórkę.

– Zawsze – powiedział troll.

– Jest mu źle?

– Tak. Bardzo.

– Może przecież poprosić o pomoc przyjaciela? Albo ukochaną kobietę?

– Skąd? Nie pamiętasz – przecież ich nie ma...


* * *


Wład otworzył oczy. Spał.

Śniła mu się Anna. Jak gdyby stoi po drugiej stronie toru kolejowego, a obok przelatują jeden za drugim pociągi, a może to jeden i ten sam pociąg bez końca... I widzi Annę w prześwitach między wagonami. Dzięki krótkim błyskom światła.

A może to nie była Anna? Widział ją tak rzadko, że spokojnie mógł się pomylić.

Wstał. Podszedł do miejsca, gdzie wcześniej było okno. Przyłożył głowę do mocnego, żółtawego, ledwo odczuwalnie pachnącego styropianu.

Nie, to nie styropian. To materiał już zupełnie innej generacji. Można go drapać paznokciami, gryźć zębami – i tak się nie podda. To materiał najlepszej klasy. Wytrzymały. Żywotny. W duchu dzisiejszych czasów.

Nie widział Angeli czwarty dzień. Coraz mocniej pętały go więzy. Tylko tym razem podchodziła mu do gardła nie tęsknota, ale czarna złość.

Obszedł pokój wzdłuż ściany. Nie zajęło mu to dużo czasu. Pętla. Jeszcze jedna. Jak zwierzę w klatce. Chore, opadające z sił zwierzę.

Jaki dziś mamy dzień? Jest rano? Wieczór? Która godzina? Nie ważne...

Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. W okrągłym „iluminatorze” odbijała się jego własna twarz. Jak w lustrze. Zobaczył niemłodego już, siwiejącego, wymęczonego – ale za to bardzo skupionego, z ciągle jasnym spojrzeniem mężczyznę.

– To nic – powiedział sam do siebie. A raczej, nie powiedział nawet – tylko poruszył ustami.

I jakby w odpowiedzi na to krótkie słowo, gdzieś zza szkła doszedł do niego odgłos ciepłej fali. Tylko odgłos. Ale z bardzo bliska. Wystarczy wyciągnąć rękę i...

– Jesteś tutaj – powiedział Wład powoli. Ciężkie drzwi nawet nie drgnęły.

– Jesteś tutaj – powtórzył szeptem. – Jesteś tam, za szkłem. Po drugiej stronie lustra. Słyszysz mnie. Nie możesz mi nic zrobić, biedna. Nie możesz się uwolnić ode mnie... A przecież ja i tak stąd wyjdę. Ja...

Do niej rzeczywiście będzie należał cały świat. Będzie miała podwodne pałace, a możliwe, że zdobędzie władzę nawet nad wschodami i zachodami słońca. Będą wybijali monety z jej podobizną. Jest o krok od zwycięstwa, ona naprawdę może...

– Ale nie uda ci się mnie kupić – powiedział ledwo dosłyszalnie. – Ani nastraszyć. Ani przekonać. Dobrze o tym wiesz.

W karku narastał ból. Zaczynały drętwieć mięśnie szyi.

– Nosisz bombę w kieszonce – ciągnął dalej samymi ustami. – Niepotrzebnie związałaś się ze mną. Ja... ja potrafiłem wyrzec się Anny! Myślisz, że nie uda mi się przeszkodzić tobie?!

Roześmiał się.

– Pierwsza wyciągniesz do mnie rękę... Ale tak tobą pogardzam, że nawet pod groźbą śmierci nie dotknę ciebie. Jesteś dla mnie taka okrutna. Ty, która miałaś szansę stać się normalnym człowiekiem... No dalej, otwórz drzwi!

Tylko ostatnie słowa, jak się wydaje, powiedział głośno.

– Otwórz! Słyszysz?

Czekał. I w odpowiedzi coś trzasnęło w korytarzu. Usłyszał, chociaż ściany pokoju prawie zupełnie pochłaniały dźwięki. Co się tam dzieje? Jakiś krzyk? A to co? Jakiś wystrzał?! „Cofnąć się! Proszę się cofnąć!” – ktoś krzyczał za drzwiami.

– Otwórzcie! – wrzasnął Wład.

I pomyślał przestraszony: jeżeli Angeli coś się stanie...

Zrobiło mu się wstyd z powodu swojej małoduszności. Dał spokój.

Drzwi bardzo powoli, jakby w strasznym śnie, zaczęły się otwierać. Milimetr po milimetrze.

W progu stanęła kobieta.

„Chcą mnie doprowadzić do szaleństwa” – ze strachem i wściekłością pomyślał Wład.

Wysokie kości policzkowe. Długie włosy przyprószone siwizną na skroniach. Ogromne, rozbiegane, z pożądliwym blaskiem, oczy. Przygryzione wargi. Blada twarz ze starej monety.

Kobieta wstrzymała oddech, widząc Włada. Po chwili wąskie plecy podniosły się – wdech – i opadły:

– Ty...

Ruszyła do przodu. Wład patrzył na nią, zapamiętując najdrobniejsze szczegóły: „kurzą łapkę” zmarszczek na kości policzkowej, od napięcia rozdymające się cienkie nozdrza, każdy włosek ściągniętych brwi. Był trochę jak starodawny aparat, z którego na moment ktoś ściągnął czarną pokrywą, dając możliwość tylko ten jeden jedyny raz – i na bardzo krótko – coś zobaczyć.

(A w korytarzu na podłodze siedziała Angela. Włosy jej rozsypały się po ramionach. Patrzyła na Włada – ze strachem, z nienawiścią, z wyrzutem. Ale też, jakby bez znaczenia, daleko, gdzieś przed siebie).

Wład przeniósł wzrok na osobę, która stała przed nim.

Na Annę.

Anna, bez przekonania, jakby prosząc o przebaczenie, uśmiechnęła się:

– Właśnie...

(Sanitariusz stał twarzą do ściany. Na założonych na plecy rękach miał kajdanki).

Zachar Bogorad szybko, zdecydowanie, zamachał do Włada:

– Wszystko w porządku?

Tak, to był Zachar Bogorad. Wład potrząsnął głową, jakby dopiero się obudził. Powoli przytaknął.

– Stale szukałem czegoś podobnego – wyznał Bogorad, przekazując skutego sanitariusza pod opiekę barczystego chłopaka w sportowej kurtce. – Zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak, kiedy tak nagle zniknąłeś... Ale pewnie o wiele wolniej bym się posuwał w śledztwie, gdyby jej – spojrzał z góry na siedzącą Angelę – nie przyszło do głowy napisać listu od ciebie. Napisać list na dobrze znany tobie adres. Jakby od ciebie. Do Anny. Chciała się chyba na kimś za coś zemścić? Ale na kim? I za co?

Wład znowu popatrzył na kobietę, która cały czas jeszcze stała przed nim.

– Władek – powiedziała Anna. – Witaj.

Bogorada zawołał ktoś z zgłębi korytarza. W dwóch podskokach detektyw zniknął im z oczu. Anna niezdecydowanie podała Władowi rękę. Wład wysunął swoją naprzeciw, ale w ostatnim momencie wstrzymał się. Nie dotknął wyciągniętej dłoni.

Angela poruszyła się na podłodze. Zaczęła wstawać, ślizgając się plecami po gładkiej ścianie. Wład widział ją kątem oka. Udało jej się podnieść na trzęsące się nogi. Ruszyła przed siebie – Wład ze wstrętem odsunął się. Angela nie mając siły panować nad sobą, zrobiła jeszcze pół kroku. Szybko dotknęła ramienia Włada, odwróciła się i, chwiejnym krokiem, odeszła. Anna cofnęła się, robiąc jej wolne miejsce...

Angela odeszła na kilka kroków i zatrzymała się. Odwróciła się i, kiedy Wład spotkał się z nią spojrzeniem, poczuł, jakby dostał cios w twarz.

W następnej sekundzie zobaczył w jej ręce mały, czarny pistolet.

Co za ohyda, zdążył pomyśleć. Jaki tani, żałosny, szczeniacki melodramat.

Okazało się, że stoi, zasłaniając sobą Annę. Zakrył ją sobą, a Angela zauważyła ten gest i, wydaje się, przydała mu jakieś znaczenie. Wład widział, jak się uśmiechnęła. W tym uśmiechu nie było radości. Zawiść, ból, rozczarowanie... i szyderstwo. Tak, szyderstwo.

Nie spuszczając z Włada błyszczących, rozpalonych oczu, Angela podniosła pistolet do skroni.

Wystrzał zabrzmiał cicho i był jakby przytłumiony. Wład zdążył tylko zauważyć, że włosy Angeli uniosły się do góry, jak przy skoku. I w tym obłoku lecących włosów Angela cała zadrżała, jakby z obrzydzenia i przewróciła się na bok.

Władowi udało się jeszcze wyprowadzić Annę, zanim ta mogła zobaczyć zwłoki na podłodze, pośrodku korytarza. Ciągnął ją i wlókł za sobą, ściskając jej rękę w swojej dłoni.

Wyszli na powietrze. Słońce oślepiło ich.

Zielony trawnik obsypany był żółtymi guzikami dmuchawców. Kwitł pojedynczy, ogromny jak obłok, kasztan. Zaczynał kwitnąć bez.

Anna milczała. Wład objął ją. Po raz pierwszy w życiu zrobił to, o czym zawsze marzył – ale nigdy nie potrafił się na to zdecydować.

Wolny. Zupełnie wolny. I nikogo – naprawdę nikogo! – nie zdąży już przywiązać.

A teraz może. Teraz dotyka ją i nie boi się o nią. Wszystko, co najgorsze, nastąpi nieprędko, wszystko co smutne, co nieuniknione...

Stał pośrodku słonecznego kręgu, obejmując ukochaną kobietę i jego wolność była jak sklepienie.

Загрузка...