17. Depresja


Reporterzy, niespodziewani przyjaciele czy po prostu zwykli wielbiciele – niczym się nie różnią przed więzami. Dzisiaj piją z tobą szampana jedni, jutro zupełnie inni. Przebywasz każdego dnia w tłumie – i czujesz się zachwycająco sam.

Wład z Angela włóczyli się po miastach i państwach, mieszkali w hotelach i sanatoriach, pod namiotami, na kempingach, w różnych posiadłościach i wielopiętrowych budynkach, wszędzie byli przyjmowani z radością, wszędzie byli mile widziani i otaczani troską – można się było tylko dziwić, dlaczego przez ostatnie trzy, cztery miesiące Wład nie napisał ani strofki?

Dostawał propozycje jedna za drugą, podsuwano mu kontrakty na słodkich jak miód warunkach. Trafił w modę, jak gwóźdź w drewno. Każdego dnia, jego elektroniczna skrzynka pocztowa (prawdziwej skrzynki, z kluczykiem i listonoszem, Wład, już dawno nie posiadał) wypchana była niezliczonymi listami. Z urzędu. Z życzeniami. Od wielbicieli.

Od Anny, od czasu ich ostatniego spotkania, dostał tylko jeden list. Wszystko w porządku, dzieci są dumne z książki z autografem autora, zazdroszczą im koledzy i koleżanki. Anna cieszy się z sukcesów Włada. Życzy powodzenia. To wszystko.

Wład odesłał Annie staranną, życzliwą odpowiedź. Pozostałe listy, kończone i przerywane w połowie, obmyślane i pisane spontanicznie, zostały w jego komputerze na zawsze.

Tymczasem, tłumy młodzieży i dorosłych szturmowały już kina, aby zobaczyć Gran-Grema na ekranie. Powieści tłumaczone były na coraz to nowe języki i sława Włada pełzła po kuli ziemskiej, jak robak po jabłku. Narzucali się dziennikarze, uzbrojeni w uśmiechy i mikrofony. Błyskały flesze i trafiały do rąk książki, potrzebujące nowych autografów...

– W głupi sposób marnujesz szansę – pewnego razu powiedziała w zadumie Angela.

W ostatnim czasie wpadanie w zadumę było jej codziennym stanem. Wolne dni – w przerwach między przelotami, bankietami i prezentacjami – poświęcała na czytanie. Coraz częściej Wład zaczął zauważać w jej rękach pamiętniki i biografie wielkich ludzi.

– W głupi sposób marnujesz szansę...

Zapadła cisza.

– Jaką? – spytał Wład, kiedy zdał sobie sprawę, że bez odzewu z jego strony, Angela dalej nie ruszy.

Westchnęła:

– Chodzi o to, że... Czy ty nigdy nie chciałeś zmienić świata?

Wład nie wiedział, co powiedzieć i tylko głupio się odezwał:

– Ale ja go zmieniam...

Angela zachichotała:

– Aha... To znaczy, świat staje się lepszy od tego, że czyta przygody Gran-Grema. Tak?

– Tak – powiedział Wład z wyzwaniem. – Coś w tym rodzaju.

– Coś się jednak traci – sceptycznie odcięła się Angela. – Jak tam wiadomości... z ostatniej wojny?

Wład spochmurniał:

– Możesz mi powiedzieć, o co ci tak naprawdę chodzi?

– Chciałabym, żebyś chociaż na sekundę wyszedł ze świata trollów, elfów i trochę pomyślał. O przyszłości, na przykład.

– O czyjej przyszłości?

– Przecież ona jest dla nas wspólna.

– Nasza przyszłość lepiej zabezpieczona być nie może – twardo powiedział Wład.

– To znaczy, jesteś w pełni zadowolony. To wszystko, czego pragnąłeś. Autografy, wywiady, wydzierające się dzieciaki...

Wład zdecydował się milczeć. Po raz trzeci pytać się Angeli, o co jej chodzi i do czego zmierza, nie miało sensu. Ona zaczęła tę rozmowę – to znaczy, wcześniej czy później, dojdzie do sedna.

Angela zdała sobie sprawę, że nie doczeka się odpowiedzi. Uśmiechnęła się:

– Nigdy nie myślałeś o tym, że więzy mogą być nie tylko przekleństwem... nie tylko bronią... ale i narzędziem do przemiany świata? Do zmiany na lepsze? I ilu ich było, takich jak my, w historii?

Spacerowała po pokoju, jedno po drugim wymieniając nazwiska, znane każdemu uczniowi. Od największych, świętych imion, leżących u podstaw religii światowych – do nazwisk zwykłych dyktatorów, niskiego wzrostu uzurpatorów, sławnych prezydentów.

– Oni byli tacy, jak my. Przynajmniej niektórzy z nich – inaczej być nie mogło. Tak jest od zawsze – ludzie najpierw po prostu razem piją, potem razem wydzierają się na ulicy, aż w końcu robi się ich milion. A pozostali przyłączają się do nich na zasadzie większego tłumu. I świat się zmienia, Wład. Z woli tylko jednego nosiciela więzów – zmienia się. A z woli dwóch...

Zrobiła doniosłą przerwę. Wład patrzył jej w oczy. Tak, Angela wyglądała jak natchniona. Rzeczywiście wierzyła w to, o czym mówiła.

– Wiesz – powoli powiedział Wład – wtedy, w szpitalu... Kiedy, ledwo żywa, zdecydowałaś się na to ryzyko, na ten ból, na to wszystko... tylko po to, żeby nie przywiązywać do siebie lekarza, sióstr i pielęgniarek, wtedy pomyślałem o tobie... w jakimś momencie dobrze o tobie pomyślałem. Naprawdę.

Angela zaczerwieniła się. Szybko wciągnęła powietrze, żeby odpowiedzieć coś niemiłego, ale powstrzymała się. Odwróciła się:

– Tak w ogóle to mam gdzieś, co o mnie myślisz.

Kłamała. I wiedziała, że widać to jej kłamstwo.

– Posłuchaj, Wład. Zobacz... ilu ludzi umiera codziennie od bomb... z głodu... z rozpaczy? Gdybyśmy tylko... przywiązali do siebie kilka osób... dobrze wiedząc, że możemy wspólnymi siłami zmienić świat na lepsze...

– Angela – delikatnie powiedział Wład. – Świat urządzony jest trochę inaczej, niż ci się wydaje.

Zasępiła się:

– Dlaczego tak myślisz? Dlatego, że jesteś intelektualistą, a ja jestem tępa i nic nie rozumiem?

– Ja też jestem tępy i nic nie rozumiem – powiedział Wład.

– Właśnie, właśnie – Angela szyderczo uśmiechnęła się. – Tobie się wydaje, że świat jest złożony. A świat – dzisiejszy świat – zbudowany jest na podobieństwo piramidki z dziecięcych klocków. Kto ma więcej pieniędzy – ten ma władzę. Tylko pieniędzy powinno być dużo.

– Zadziwiasz mnie – powiedział Wład.

– To dobrze – powiedziała Angela z wyzwaniem. – A jeśliby... Jeśli...

Wład przerwał jej. Od niechcenia machnął przez te wszystkie, jeśli... żeby... kiedy...”:

– I co byś zrobiła, gdybyś miała nieograniczony dostęp do nieograniczonej ilości pieniędzy?

– Stworzyłabym nową krainę – cicho powiedziała Angela. – Własną. Krainę Sprawiedliwości. Nie wierzysz, że to możliwe?

Wład milczał.

– Pomyśl przez chwilę – cicho powiedziała Angela. – My się spotkaliśmy... Ale czy są jeszcze tacy ludzie, jak my, na ziemi? Nam współcześni? Nie wiemy... Nas jest dwoje. Połączyliśmy się. Staliśmy się silniejsi... Posłuchaj, a może zostaliśmy zesłani na ziemię... dla dobra? I odmawiając teraz pójścia za głosem przeznaczenia – postępujemy niegodnie?

Wład milczał.

– Jeden człowiek może wszystko odmienić – powiedziała Angela twardo. – Dwoje ludzi... tym bardziej. Mamy władzę nad wszystkimi na świecie... nad prezydentami, bankierami, królami, magnatami, terrorystami... nad wszystkimi. Rozumiesz? I nie musimy budować swojej piramidy władzy, swojej sekty, religii... Piramidy już stoją – pieniężne. Trzeba tylko ruszyć tyłek. Posłuchaj, razem, ty i ja, możemy odmienić świat. Na lepsze. Bez pomocy jakichś durniów. Wyleczyć chorych, nakarmić głodnych... Zgadza się, na pewno nie wszystkich, ale – wielu, pomyśl o tym!

– Dobrze chociaż, że chcesz wsławić się dobrymi czynami, a nie złymi – w zadumie podsumował Wład.

Angela obraziła się.


* * *


Drogi Władzie!

Na razie niewiele udało się ustalić.

Makowski Dom Dziecka został zamknięty dwadzieścia lat temu. Żadnych świadectw o biologicznych rodzicach młodzieńca, który otrzymał później nazwisko Wład Palacz, nie udało się znaleźć. Świadków nie ma. Tutaj jest prawie pusto.

Teraz odnośnie Opilni.

Ilona Stach zginęła w wypadku samochodowym, co ciekawe, według dokumentów wychodzi, że zginęła na dzień przed urodzeniem córki (na pewno pomyłka w notatce). Grobu nie udało się znaleźćchociaż wzmianka o pochówku istnieje.

Grób Gardeja Stacha znajduje się obok grobu jego drugiej żony, Aliny Chromyj. Jej syn – przyrodni brat Angeli Stach – wyjechał z wioski piętnaście lat temu i do tej pory nie wrócił.

Nie zachowała się żadna fotografia Ilony Stach. Trzy zapisy w książce stanu cywilnego – o ślubie, o urodzeniu córki i o śmierci. Nawiasem mówiąc, ślub odbył się na osiem miesięcy przed porodem. Zupełnie możliwe, że Gordej Stach usynowił obce dziecko. Ale może to tylko plotka.

Świadków jest mało. Wioska prawie opustoszała – zakład ledwo zipie, pracy nie ma. O Ilonie Stach nie mówi się z ochotą, słabo ją pamiętają – nie spędziła w wiosce nawet roku.

Wład! Jaka szkoda, że nie możemy się zobaczyć. Tym niemniejuważnie śledzę wszystkie Twoje poczynania. Zbieram artykuły, kolekcjonuję wywiady. Jeżeli będziesz miał jakieś chociaż najdrobniejsze problemy – tylko daj znać. Myślę, że mogę Ci wiele pomóc...

Ostatnim razem widzieli się z Bogoradem w metrze. Na najruchliwszej, najgłośniejszej stacji. Nie zaskoczyło go dziwne miejsce spotkania. Do tego czasu zdążył się już przyzwyczaić do wszystkiego. Gdyby Wład oznajmił mu, że Angela przyleciała z Marsa w kosmicznym jajku-inkubatorze – Bogorad pewnie by się nie sprzeciwiał...

Po tym, jak Wład przestał mówić, Bogorad milczał przez siedem minut – wielki elektroniczny zegar nad czarną dziurą tunelu nie pozwalał się pomylić.

– Rozumiem – powiedział na koniec. – Tak. Teraz rozumiem.

– Jest pan bezpieczny, panie Zacharze – nie wiedzieć czemu uspokoił go Wład. – Ale spotkaliśmy się dokładnie jedenaście razy... i długo rozmawialiśmy... Niestety, poczuje pan nasze rozstanie.

– Nie o tym teraz myślę – surowo powiedział Bogorad.

I Władowi zrobiło się źle na duszy. Myślał o Bogoradzie gorzej, niż detektyw na to zasługiwał.

...dziwne, że po trzydziestu, czterdziestu latach, wszystkie dane o Twoich i jej rodzicach wspaniałomyślnie zapadły się pod ziemię – zgniły, zamieniły w proch, rozłożyły. Można by wysnuć wniosek, że ich w ogóle nie było... To może być tylko przypadek. Ale nie musi. Rzecz gustu. Przy czym, najbardziej durne przypuszczenia aż do kosmicznych przybyszów z nieba – wpisują się w ten schemat łatwo i swobodnie.

Żartuję, oczywiście. Jeśli chodzi o przybyszów – żartuję...

Spróbuję odszukać jej przyrodniego brata. Możliwe, że nie schował się jeszcze pod ziemię. Ale, oczywiście, takie poszukiwania – trochę potrwają.

Zachar

PS Mój adres elektroniczny pozostaje bez zmian.


Wład nic nie powiedział Angeli o tym liście. W ogóle trzymał przed nią w tajemnicy całą korespondencję z Bogoradem. Angela gardziła detektywem i nie lubiła go. Tak samo Bogorad gardził nią i jej nie lubił.


* * *


Sukces, który namnożył jak królików wielbicieli i „przyjaciół” Włada, wydał na świat także wrogów. Ludzie, którzy nie widzieli Włada na oczy, wypisywali tak złośliwe recenzje, jakby Wład od dzieciństwa był ich sąsiadem we wspólnej kuchni. Dochodzili do wniosku, że Gran-Grem jest prymitywny, cały składa się z rozbieżnych klisz, że jest zbyt mroczny dla młodzieży i z drugiej strony, powoduje u niej nieprawdziwe wyobrażenie o świecie. Że młodzi ludzie, rozbici tą niezgodnością między światem Gran-Grema, a ich własnym, realnym światem, wpadają w choroby nerwowe i depresje. Że całą treść, rozwinięcie, a nawet zakończenie autor Gran-Grema ściągnął z innych, mniej popularnych, ale za to bardziej szanowanych utworów dla dzieci. Pojawili się autorzy tych utworów i opowiadali, że ich teksty, jak się okazuje, były dostępne już od wielu lat w internecie i autor Gran-Grema na pewno zapoznał się z nimi, jeszcze przed tym, jak napisał pierwszą linijkę swojej „opery mydlanej”.

Dostało się także czytelnikom, którzy jak barany śpieszyli się, by kupić „pisaninę wątpliwej jakości”. Zarzucano im „te same wyobrażenia na temat mody, które zmuszają dojrzewające dziewczyny dokładnie kopiować ubiór, fryzury i makijaż popularnych estradowych śpiewaczek”.

Na koniec oberwało się osobiście Władowi: zarzucali mu beztalencie i sprzedajność. Od innych, bardziej egzotycznych zarzutów Angela zgrzytała zębami i właziła na ścianę. Wład, wcześniej obrażający się na każdą, przede wszystkim niesprawiedliwą krytykę, teraz zachowywał się jak dębowy kloc pod rzemieniami. Egzekutorzy pocą się i wysilają, a kloc nie próbuje nawet szydzić z nich dzięki własnej niewzruszoności.

Miał inny, chyba bardziej ważki powód do rozpaczy. Zrobił się pusty, jak poprzekłuwany worek. Nie był zdolny wymyślić prostego tekstu na kartkę z życzeniami. Idee, zapał, słowa, obrazy – wszystko to gdzieś prysło. Czuł się jak skóra niedźwiedzia, kiedyś potężnego i groźnego. Niedźwiedź został wypatroszony, a skórę wypchano słomą i otrębami. Zwierz wygląda jak wcześniej, zachował jakimś dziwnym trafem jasną świadomość – ale nie ma woli, pragnień, zniknęła iskierka, biegnąca po ekranie monitora, przycichł głos, kiedyś dyktujący słowa i strofy, dyktujący dawno, jeszcze w szkolnych czasach, kiedy Wład pisał w zeszycie o przybyszach z kosmosu i robotach...

Niekiedy siadał do komputera i kładł przed sobą szmacianego Gran-Grema. Wymyślał jakąś frazę, ale po chwili miał ochotę ją wymazać – póki nikt jej jeszcze nie przeczytał. Wymazywał tę frazę i pisał nową, wcale nie lepszą. Ją także wymazywał. Długo potem siedział, czekając, aż może coś się w końcu ruszy w jego mózgu. Przeglądał fragmenty napisane wcześniej, kilka miesięcy temu. Niekiedy poprawiał je, niekiedy wyrzucał do kosza. Słowa nie szły, wewnętrzny głos milczał, Wład czuł się jak umarły, który znalazł się przez pomyłkę wśród gości na wesołym bankiecie.

Nienawidził się coraz bardziej. To było wstrętne, wyniszczające uczucie, Wład dobrze o tym wiedział. Coś wewnątrz niego domagało się stałego, coraz głośniejszego wycia. Widzieć się marnym, żałosnym, bezradnym, widzieć się pasożytem, próżniakiem, niezdarą – oto, czego to coś pragnęło. Przewidzieć naprzód katastrofy i choroby, rozpad, zepsucie, haniebny koniec – oto, od czego wewnętrzny robaczek stawał się coraz bardziej pijany i wpadał w mroczną euforię.

Wład potrafił odrywać się od tego, sytego samobiczowaniem się, robaczka. Ale nie zawsze umiał się mu przeciwstawić. Nie dziwi, że najlepszym – i najbardziej godnym zaufania – sojusznikiem w walce z depresją okazała się Angela.

Najpierw przez wiele miesięcy była z nim razem nie tylko „na zewnątrz”, ale i „wewnątrz”. Spali w jednym pokoju, co więcej, spali w jednym łóżku. Władowi coraz bardziej wydawało się, że łączą go z Angelą nie tylko więzy. Tym bardziej, że, obejmując ją, naprawdę zapominał o więzach.

Patrzył na nią zupełnie innymi oczami. Zresztą, ona także się zmieniła i Wład był nawet dumny – w skrytości przed Angelą i w tajemnicy przed samym sobą, że udało mu się zainicjować przeobrażenie Angeli. Że dzięki jego staraniom – często przypadkowym – pojawił się na świecie nowy człowiek. Szczęśliwy i, zdaje się, kochający.

Angela, bez wątpienia, dobrze wyczuwała jego nastroje. Wyczuwała, jak dobry pies. I pewnego razu, kiedy leżeli, obejmując się, w ciemnym pokoju hotelowym, a przez rozsunięte zasłony patrzył na nich wyszczerbiony księżyc, Angela, mocno przyciskając się do Włada, powiedziała mu na ucho:

– Nie myśl o mnie lepiej, niż na to zasługuję.

Wład, rozleniwiony, osłabiony, zdziwił się:

– Co?

Angela westchnęła:

– Nie myśl o mnie lepiej...


* * *


Motocyklistę Harolda kochała z całym przepychem dziewczęcego serca. Artystę Sonika rozumiała i ceniła. Młodego bankiera Jaryka chwyciła się, jak słomki. Jegorem Elistajem zachwycała się i jednocześnie trochę się go bała.

Po raz pierwszy spotkali się w jakimś nocnym klubie – Angela była jeszcze z Jarykiem i mimowolnie zadrżała, kiedy przy sąsiednim stoliku pojawiła się taka znajoma – z telewizji – postać. Chyba już wtedy Elistaj zwrócił uwagę na Angelę, bo i trudno było jej nie zauważyć – z natury promienna, w jasnej sukni, stawała się jeszcze bardziej widoczna w towarzystwie siedemnastoletniego Jaryka, nachalnego, kapryśnego, znużonego życiem chłopczyka. I na dodatek ten wieczór zakończył się kolejnym skandalem, dlatego, że Jaryk...

Zresztą nieważne. Nie ma sensu tego wspominać.

Drugi raz spotkali się z Elistajem po upływie pół roku – w tym samym miejscu. Ironia losu?

W tym czasie Angela miała już jakieś pieniądze (będąc żoną młodego bogacza, jak chomik, zdążyła porobić zapasy), ale nadal była samotna i niepoukładana. Znowu zadrżała, kiedy przy sąsiednim stoliku pojawiło się uważne spojrzenie, drogi dymiący papieros i szczoteczka jasnych wąsów nad górną wargą.

Pierwszy do niej podszedł. I, wyciągając do niego rękę, Angela już wiedziała: przeznaczenie.

Był nią zachwycony. Był odważny, bezwzględny i cyniczny. Nie przypominał ani zwariowanego Harolda, ani marzycielskiego Sonika, ani rozpieszczonego Jaryka. Był silny, matczyny i miał władzę. W każdym bądź razie, Angeli wydało się wtedy, że władza tego człowieka jest prawie nieograniczona...

– Jeśli posiadałby więzy – w zadumie mówiła Angela – stałby się, bez wątpienia, władcą świata. Przywiązałby do siebie wszystkich, którzy mają w domu telewizor. I szydło, prędzej czy później, wyszłoby z worka – wszyscy zdaliby sobie sprawę, że on od siebie przemawia... ale byłoby już za późno. Miliony ludzi uzależniłoby się od niego! To prawie tak samo, jakby wsypać do wodociągu jakiś silniejszy narkotyk. To byłby światowy przewrót... Przecież przywiązywał do siebie ludzi, nawet nie posiadając zdolności tworzenia więzów. Wzbudzał sympatię. Wzbudzał zachwyt. Pałano do niego nienawiścią, nie jak do innych, ale jakby „z przydechem”, jeśli tak można powiedzieć. W każdej sekundzie był na widoku... A mnie trzymał w cieniu. Było mi przykro. Wiedziałam, że wcześniej czy później, wezmę srogi rewanż... i wzięłam – Angela niewesoło uśmiechnęła się.

– Zrozumiał – powiedział Wład.

Kiwnęła głową:

– Tak. Nie był głupi... i nie zawracał sobie głowy tym, co można, a czego nie można na tym świecie. Można wszystko... Trochę się bałam. Pamiętałam historię z Haroldem. Ale Jegor – nie był przecież Haroldem. Nie dostał histerii. Pragnął wykorzystać mnie... do zupełnie innych celów, niż się spodziewałam. Nie chciał pokazywać mnie na dużym ekranie, robić ze mnie „programu”, przywiązywać do mnie wszystkich telewidzów... Chciał... Ale mniejsza z tym, wiesz, jak to się skończyło. Wyskoczył z piętnastego piętra.

– Żałujesz, że nie jestem podobny do niego? – cicho spytał Wład.

Angela spochmurniała:

– Nie wiem. Chyba nie, cieszę się, że jesteś inny.

Zamilkli.

– Angela – powiedział Wład. – Powiedz, proszę...

– Tak?

– To, co wsypałaś mi do herbaty... Jakiś środek nasenny, jak mi się zdaje... Często wykorzystywałaś tę metodę?

Angela zacisnęła usta. Na jej policzkach napięły się mięśnie, jednak, kiedy zaczęła mówić, głos miała spokojny:

– Byłeś drugi. Pierwszy był Oskar Śnieg. On bez tego często brał coś na sen, po prostu zwiększyłam mu dawkę, to wszystko. Pewnie i tak bym go przywiązała – ale chciałam zrobić to jak najszybciej i bez dwóch zdań... Jego krewni już wtedy czuli, że coś jest nie tak...

– Rozumiem – odparł Wład, żeby tylko coś powiedzieć.

– Rozumiem – z westchnieniem powtórzyła Angela. – Nic nie rozumiesz... To Elistaj nauczył mnie korzystania... z różnych lekarstw. Będąc takim babskiem bez zasad, jak pewnie sobie pomyślałeś – byłabym teraz królową... u boku króla Elistaja...

– Wcale nie uważam, że jesteś babskiem bez zasad – cicho powiedział Wład.

– Naprawdę? – Angela zdziwiła się. – Nie wysilaj się... Kiedy zdałam sobie sprawę, w jaki sposób Jegor chce mnie wykorzystać... No nie, teraz kłamię, zawsze to wiedziałam. Ale pojawiła się jakaś bariera... rozumiesz, o co mi chodzi? Z jednej strony, Jegor ze swoją władzą nade mną. Z drugiej... z drugiej strony, tego było już za wiele. Nawet dla mnie. Jestem w końcu tylko prowincjonalną dziewczyną. Nie wytrzymałam. Jedna rzecz – przywiązywać kogoś po to, żeby... żeby mieć go dla siebie... Robiłam to nie raz... Ale przywiązywać tylko po to, żeby go potem – rzucić? Żeby on umarł, męcząc się, jak Harold? Nie... Być może się przestraszyłam. Wcale nie było mi żal tego wstrętnego dziada. A może po prostu brzydziłam się... Musiałam przecież kłaść się pod niego! Może... Nie myśl o mnie lepiej, niż na to zasługuję. Nie wytrzymałam... uciekłam i napisałam do Jegora list. Nie myślałam, że on... nie groziłam mu. Napisałam tylko, żeby więcej tak ze mną nie postępował, to wtedy wrócę. A on... może dostał świra, a może na odwrót, wszystko dokładnie przewidział. Przecież najpierw postawiłam mu warunki... i on zrozumiał, że nie uda mu się od nich uchylić. Zrozumiał, że jest marionetką. Przyzwyczaił się do bycia lalką na sznurkach. Walczył z więzami... Wiem, że walczył z więzami do samego końca. I kiedy zdał sobie sprawę, że nie uda mu się od nich uwolnić – uciekł. Świadomie, jak mi się wydaje. Nie zamierzał dłużej być na sznureczkach... Po prostu chcę, żebyś o tym także wiedział.

– Wiem – powiedział Wład cicho.


* * *


Na tłumnej konferencji prasowej Angela pobiła reporterkę, znaną ze swoich jadowitych słów, rzucanych pod adresem Włada. Reporterka była o pół głowy wyższa od Angeli i chyba z półtora raza cięższa, jednak Angela, przygotowując swoje wystąpienie wcześniej, wcale się tym nie przejęła. Nie czekając, aż pytania – w tym przypadku bardzo paskudne – wyczerpią się, Angela wyszła z sali i zaczaiła się w damskiej toalecie. Istniało ryzyko, że ofiara wyjdzie z budynku, nie zaglądając w wiadome miejsce – jednak konferencja prasowa przeciągała się, wody mineralnej w dusznym pomieszczeniu wypito niezmierzone ilości i przypuszczenia Angeli potwierdziły się.

Jadowita blondynka weszła do toalety zupełnie zadowolona z siebie i cała zapatrzona w przyszłość – biec! Lecieć! Pisać! Dostarczyć coś do nowego numeru! A teraz pozbyć się jeszcze tylko jednej, przykrej niedogodności...

Nie przejmując się obecnością kilku innych damulek – korespondentek i zwykłych ciekawskich, Angela rzuciła się na blondynkę w milczeniu i bez litości.

Włosy blondynki jakby same nawinęły się pod pięść Angeli. Policzki ozdobiły się zadrapaniami i odciskami dłoni. Korespondentce udało się wyrwać dopiero wtedy, kiedy Angela próbowała zaciągnąć ją do klozetu z jawnym zamierzeniem pogrążenia w nim jej głowy. Rozjuszone damy najpierw obdarzały się policzkami, a potem wyzwiskami – słysząc to, co mówiły do siebie, wszystkie przypadkowe kobiety momentalnie opuściły miejsce powszechnego użytkowania. Korespondentka zagroziła sądem. Angela oświadczyła, że sama się o to postara. Że w sądzie korespondentka będzie musiała udowodnić swoje oszczercze wymysły, a nazbierało się ich ostatnim czasem tyle, że blondynka zbankrutuje na adwokatach i w celu zarobienia jakichś pieniędzy pójdzie na ulicę. Dobre kwalifikacje już od dawna posiada...

Reporterka nie zdecydowała się wnosić sprawy do sądu.

Wład dostał szału, kiedy dowiedział się o tym zdarzeniu. Angela, przeciwnie, cały tydzień była w znakomitym nastroju. Jej ironiczna pewność siebie działała na Włada złowróżbnie. Dziwne – ale właśnie incydent z reporterką posłużył za punkt odbicia – wegetacja Włada w trzęsawce depresji skończyła się. Wydostał się na powierzchnię: powoli, jakby wypływający hipopotam, z którego boków potokami spływa mętna woda, a on coraz bardziej wynurza się i wynurza, na powietrze, do światła, do słońca...

– A może pomyślimy o dziecku – powiedziała kiedyś Angela.

Wład długo milczał.

– Wiesz co? – powiedział, kiedy Angela zmęczyła się już czekaniem na jego odpowiedź. – Lepiej o tym zapomnij... Na zawsze.

Загрузка...