ROZDZIAŁ VIII

Wszyscy jednak odnosili się do niego z wyrozumiałością, stukali go w plecy i śmiali się przyjaźnie. Gabriel szybko doszedł do siebie i gotów był podejść do Runego.

Och, żebym się tylko nie potknął! Albo nie poślizgnął…

Wszystko skończyło się dobrze. Ręce Runego wydawały się szorstkie i twarde, napój smakował dziwnie, trochę cierpko, ale nie był niesmaczny. Kiedy chłopiec wracał na miejsce, zdumiało go uczucie jakby jasności w całym ciele. Czuł się niemal przezroczysty. Przestraszony spojrzał na swoje dłonie, ale wyglądały jak zawsze.

Pokój oświetlały piękne kandelabry, z których spływało delikatne, cieple światło. Panował nastrój pełen napięcia, ale to pewnie z powodu tej podniosłej ceremonii.

Wkrótce jednak mieli przeżyć coś nieoczekiwanego, coś dziwnego i zaskakującego.

Najpierw rozległ się głos Tuli:

– Marco z Ludzi Lodu i z rodu czarnych aniołów, synu anioła światłości, tego, który panuje w Czarnych Salach!

Marco wyszedł na środek. Tula przemawiała teraz do niego i do wszystkich zebranych.

– Zdziwi was zapewne, że Marco również musi wypić to…

– Rzeczywiście, bardzo nas dziwi – powiedziała Tova. – Szczerze mówiąc, wiele rozmyślałam dzisiejszej nocy na temat Marca. Czy on, który może się z łatwością przenosić z miejsca na miejsce, nie tylko w przestrzeni, lecz także w czasie, czy on nie mógłby po prostu wylądować w Dolinie Ludzi Lodu i przeprowadzić całej operacji na własną rękę?

Tula skinęła głową.

– Rozumiem, że wielu może tak myśleć. Ale jeśli się zastanowić nad całą sprawą, to nie wydaje się ona taka prosta. Po pierwsze, nie powinniśmy zapominać, że dziedzictwo ze strony matki, Sagi z Ludzi Lodu, czyni Marca wrażliwym na ciosy. A po drugie, i najważniejsze: jako czarny anioł on w ogóle nie może uczestniczyć w tym niebezpiecznym przedsięwzięciu.

– Dlaczego nie? – zapytał cicho Nataniel.

Marco, który czekał na spełnienie rytuału, odwrócił się do nich, a Tova wprost pożerała go wzrokiem. O Boże, to aż boli patrzeć na kogoś tak pięknego, tak doskonałego w każdym szczególe!

– Dlaczego nie? – powtórzyła Tula. – Otóż dlatego, że Źródła Życia nie dają siły ani aniołom, ani duchom. Dlatego podczas całej waszej tak trudnej wyprawy Marco pozostanie wyłącznie człowiekiem.

– O czym ty mówisz? – zawołała Ellen przerażona. – A te jego wszystkie nadzwyczajne cechy i zdolności? To wszystko, na co tak liczyliśmy? Czy zostanie tego pozbawiony?

– Nie. Ale niczego, co dostał w darze od czarnych aniołów, nie może wykorzystywać w tej walce. Walkę przeciwko Tengelowi Złemu podejmie Marco-człowiek.

– Tym sposobem stracimy naszą kartę atutową – wtrąciła Tova.

– Niezupełnie – uśmiechnęła się Tula. – Mimo wszystko Marco nauczył się tego i owego w ciągu ponad stu lat życia. Nie zapominajcie przy tym, że sam człowiek też ma swoją wartość i wiele potrafi! Co dzisiaj nauka wie o tych zakamarkach mózgu i centrach nerwowych, które przecież funkcjonują, choć mogą się wydawać całkiem niepotrzebne? Co wiadomo o takich sprawach, jak karma? [Karma – w buddyzmie i hinduizmie suma etycznych skutków dobrych albo złych czynów człowieka, wyznaczająca jego los w nowej inkarnacji, a potem, kolejno, w dalszych, do czasu osiągnięcia pełnego wyzwolenia.] Bardzo niewiele, zapewniam was! A Marco otrzymał niebywale staranne wykształcenie odnośnie do wszystkiego, co dotyczy człowieka. Właśnie z myślą, by mógł was wspierać, gdy zajdzie potrzeba. Jako czarny anioł natomiast byłby w Dolinie Ludzi Lodu całkowicie nieprzydatny, bowiem jedynie żywy człowiek może odnaleźć naczynie z wodą zła. A zatem weź ten puchar, Marco!

O, jaki on wspaniały, zachwycał się Gabriel. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziałem.

Te czarne włosy, opadające w miękkich lokach na ramiona. Te plecy wyprostowane jak struna, te szerokie ramiona… Po prostu ideał!

Głębokie westchnienie z boku powiedziało Gabrielowi, że Tova myśli to samo.

Marco pochylił głowę nad pucharem i ukazała się nieładna twarz Runego. Cóż za kontrast! Mimo to na Runego też przyjemnie było popatrzeć. No i to jest właśnie takie zagadkowe, jeśli chodzi o piękno i urodę, rozmyślał sobie Gabriel. Jakże często człowiek znajduje urodę tam, gdzie najmniej by się jej spodziewał.

To jakaś wewnętrzna siła, wiedział o tym. Coś, co z człowieka promieniuje, charyzma. Ale nie wdzięk, wdzięk to coś całkiem innego.

Gabriel nigdy nie przestawał się dziwić takim fenomenom, jak gust czy przyjemność.

Marco wrócił na miejsce, uśmiechnął się ciepło do chłopca.

– To była ceremonia inicjacji – powiedziała Tula. – Teraz…

Znowu jej przerwano!

– A Nataniel? – zawołała Ellen.

– Nie wolno wam zapominać u Natanielu – potwierdziła Tova i Gabriel zgadzał się z kuzynkami. – Jak można zapomnieć o najważniejszym?

Na środek wyszedł Tengel Dobry.

– Nataniel nie będzie pił tego napoju – powiedział z uśmiechem.

– Czy on nie będzie…

– Nie.

Ta stanowcza odpowiedź musiała przerwać wszelkie protesty i dodatkowe pytania. Widzieli zresztą, że sam Nataniel jest zdziwiony i urażony. Jego to też całkowicie zaskoczyło.

Tova jednak, jak to Tova, nie miała dość rozumu, żeby milczeć.

– Nataniel jest przecież z nas wszystkich najsłabszy, jeśli chodzi o ciosy…

– Nataniel nie jest słaby – uciął Tengel Dobry. – Da sobie znakomicie radę dzięki dziedzictwu, jakie otrzymał od różnych przodków.

No, rzeczywiście, Gabriel wiele słyszał o specjalnym pochodzeniu Nataniela, i to pod pięcioma względami: Był mianowicie wybranym wśród Ludzi Lodu. Pochodził z rodu czarnych aniołów. W jego żyłach płynęła krew Demonów Nocy oraz Demonów Wichru, a ponadto był siódmym synem siódmego syna. Rzeczywiście, nieźle został wyposażony!

Dlaczego jednak nie pozwolono mu wypić wywaru?

Tengel Dobry zaczął mówić o czym innym.

– Wszyscy wiecie, że ja jestem przywódcą przodków Ludzi Lodu. I to właśnie mnie powinniście wzywać, gdy będzie wam potrzebna pomoc któregoś z nas.

Sol podeszła i stanęła obok niego.

– A mnie wzywajcie, gdyby ktoś potrzebował pomocy jednej z naszych czarownic.

– Ponieważ to wy sami będziecie musieli przeprowadzić walkę – dodał Tengel Dobry. – My możemy działać jedynie za waszym pośrednictwem, nigdy nie zaatakujemy wprost.

– Mimo to nie musicie nas wzywać z byle powodu – rzekła Sol z przekąsem. – Pamiętajcie o losie tego pastuszka, który wciąż dla żartu wołał: „Wilk, wilk porywa owce!” Może nas znudzić bieganie przy najmniejszym zagrożeniu i na przykład nie pojawimy się, kiedy naprawdę będziecie nas potrzebować.

Tengel dodał:

– Co się tyczy czarnych aniołów, to jedynie Marco i Nataniel mogą je wzywać. Pamiętajcie też, że czarne anioły tylko im mogą pomagać. Wam nie. Jeśli chodzi o demony, to naradzimy się z Tulą i innymi osobami, czy i kiedy demony wezmą udział w walce. W każdym razie to nie jest wasza sprawa. Właśnie teraz sztab generalny pracuje nad planami. Postanowią również, co będzie z liczną gromadą demonów.

W tym momencie na środek wkroczył Marco, a to, co miał do zakomunikowania, sprawiło, że czworo ludzi zbladło.

Marco mówił z wielką powagą:

– Myślę, że czas najwyższy poinformować was, co się stanie, jeśli nie będziecie dostatecznie ostrożni. Tajfun, Demon Wichru, ustalił już jakiś czas temu, ile istnień Tengel Zły jest w stanie unicestwić. Otóż on może wycofać duchy przodków Ludzi Lodu do sfer, do których w istocie należą, to znaczy do świata zmarłych, a może nawet podporządkować ich swojej władzy, to nie jest pewne. Tajfun powiada również, że inne demony mogą się znaleźć we władaniu Tengela Złego, jeśli on będzie tego bardzo chciał. A wy, ludzie, wszyscy czworo, jesteście bardzo delikatni, on łatwo może was zranić. Tajfun nie wie wszystkiego. Istnieje jeszcze większe niebezpieczeństwo, a właściwie dwa.

– Jakie? – zapytał Tengel Dobry cicho.

– O jednym opowie Tamlin. Tengel Zły może was rzucić do tej pustej przestrzeni, w której Tamlin krążył samotnie tak długo. Na szczęście Vanja znalazła sposób, żeby się tam dostać, odkryła zaczarowane miejsce na wzgórzach ponad Grastensholm. Drogę, którą jako pierwsi otworzyli Heike i Vinga. Tak więc pusta przestrzeń nie jest najgorsza…

Wszyscy czekali w napięciu.

– Nie, Tan-ghil przygotował sobie na nas również inne sposoby… Tak w każdym razie myślę – uśmiechnął się Marco z wahaniem. – Słyszy się pogłoski o czymś, co bywa nazywane Wielką Otchłanią…

– Nie brzmi to zbyt zabawnie – rzekł Targenor. – Co to jest?

– Tego nie wiemy – odparł Marco. Mówiąc „my” miał z pewnością na myśli czarne anioły. – Czasami szepcze się o Wielkim Szybie albo właśnie o Wielkiej Otchłani, ale nikt nie ma dokładnych informacji. Tyle tylko, że łączy się to z Tengelem Złym i że jeśli ten nędznik chce się pozbyć któregoś z demonów lub innych duchów, to je po prostu tam odsyła. Zabić ich nie może, więc w ten sposób usuwa je na zawsze. Wobec tego bardzo was proszę, byście byli ostrożni i nie narażali demonów na niebezpieczeństwo. Mimo wszystko to nasi sojusznicy i w żadnym razie nie zasługują na taki los.

– To oczywiste, że będziemy traktować je jak najlepiej – powiedział Nataniel, a reszta go poparła.

Gabriel skulił się. Nie podobała mu się rozmowa o Wielkim Szybie. Za nic nie chciałby się tam znaleźć. Co by na to powiedzieli rodzice? Albo ukochany pies Peik.

– Czyż Tajfun nie mówił, że Shira jest jedyną istotą, która może bezpiecznie wyjść Tengelowi Złemu na spotkanie? – zapytała Ellen. – Kiedy możemy ją wzywać?

– Shira ma tylko jedno jedyne zadanie – powiedział Tengel Dobry. – Musi wylać jasną wodę do naczynia, w którym Tengel Zły przechowuje swoją ciemną wodę, musi tę wodę unieszkodliwić, ale będzie to mogła uczynić dopiero wtedy, kiedy już naczynie zostanie odnalezione. Do tego czasu nie wolno wam Shiry wzywać! Trzeba oszczędzać jej siły na ten jeden najważniejszy moment.

– A później walka będzie już skończona – zauważył Nataniel.

– Miejmy nadzieję. Shira… teraz kolej na ciebie, ty poprowadź ceremonię.

Drobna osóbka o wschodnich rysach wyszła na środek pokoju. Pokłoniła się głęboko pięciorgu wybranym.

– Pozwolono mi zatrzymać trochę jasnej wody w małej buteleczce – powiedziała swoim melodyjnym głosem. – Jak dobrze wiecie, musiałam się nią wielokrotnie posługiwać. Wylewałam po kropelce na zaczarowane flety i na upiory, na chorych ludzi i w wielu innych trudnych sytuacjach. Teraz moja butelka jest pusta i nie mogę użyć już ani jednej kropli więcej. Teraz wszystka woda z amfory, którą przyniosłam od źródła, musi czekać na spełnienie najważniejszego celu. Musi zostać wylana do naczynia, w którym Tengel przechowuje ciemną wodę. To wy zaniesiecie moją wodę do Doliny Ludzi Lodu. Tam, ale dopiero kiedy odnajdziecie zakopane naczynie, będę wam mogła przyjść z pomocą. Żadnemu z was nie wolno się zbliżyć do wody zła, to by oznaczało śmierć. Tylko ja mogę. Wezwijcie mnie, kiedy będę potrzebna, ale nie wcześniej.

Kiwali głowami niemal sztywni z napięcia.

Shira odwróciła się i z pomocą Tuli podniosła cztery nieduże naczynka, starannie opakowane w jakiś ochronny materiał.

– Jest was pięcioro – powiedziała. – Ale Gabriel nie potrzebuje butelki, on będzie z wami tylko jako obserwator. Każde z pozostałych dostanie jedną buteleczkę, bo gdyby ktoś swojej nie doniósł, to będą jeszcze pozostałe w rezerwie.

Wszyscy wzięli swoje butelki.

– Schowajcie je dobrze – upomniała Shira. – Nigdy nie wolno wam o nich zapominać, musicie zawsze mieć je przy sobie.

– Oczywiście – obiecał Marco. – Będziemy je ochraniać nawet za cenę życia.

Głos zabrał Tengel Dobry.

– Prawdopodobnie wszyscy dojdziecie na miejsce. Jeśli jednak uznacie, że tak będzie lepiej, powinniście się rozdzielić. To, co mówię teraz, to tylko tak na wszelki wypadek, później spotkacie się ze sztabem generalnym i ustalicie dokładne plany. Wszyscy z wyjątkiem Gabriela, on nie musi brać w tym udziału.

Tym razem chłopiec nie protestował. Sztab generalny, zatwierdzanie planów, to wszystko nie brzmiało zbyt zabawnie.

– Gdyby zaszła potrzeba, powinniście podzielić się w następujący sposób: Tova pójdzie z Markiem…

Tova wstrzymała oddech. Ona i Marco! O radości! Aż do Trondelag, sami w górach!

Targenor jednak przywrócił ją do rzeczywistości.

– Gabriel także pójdzie z Markiem, tak będzie dla niego najbezpieczniej. Na niektórych odcinkach drogi będzie wam też pewnie towarzyszył Rune.

A to dlaczego? myślała Tova rozgoryczona, natychmiast jednak tego pożałowała. I Gabriel, i Rune to bardzo sympatyczni chłopcy. I czyż nie wpisała Runego na listę swoich przyjaciół?

– Tak, Rune, tak! – zawołała i spojrzała tej dziwnej istocie, na wpół korzeniowi, na wpół człowiekowi prosto w oczy. – Właśnie miałam zapytać, kiedy Rune wkroczy do akcji. I dlaczego będzie nam towarzyszył tylko na niektórych odcinkach?

– Rune chodzi własnymi ścieżkami – rzekł Tengel. – Może przyjść i może odejść, kiedy uzna za stosowne. On nie podlega ludzkim zasadom poruszania się. Tam, gdzie będziecie go potrzebować, spotkacie go, w innych przypadkach nie.

Tova uśmiechnęła się do Runego.

– Ale my potrzebujemy cię przez cały czas. Twoje niezwykłe oblicze…

Odpowiedział jej również uśmiechem, onieśmielony, jak to on, ale zaraz się odwrócił, jakby nie był w stanie dłużej wytrzymać jej wzroku. Chyba źle się wyraziłam, myślała Tova. Uznał pewnie, że jestem złośliwa. Nie mam prawa wypominać innym wyglądu, skoro sama jestem takie brzydactwo.

Targenor mówił dalej:

– To przede wszystkim wy musicie się starać dojść do celu, znaleźć miejsce, w którym zostało zakopane naczynie z wodą. Jak wiecie, niełatwo jest się do tego miejsca zbliżyć. Jeśli to w ogóle możliwe. Ale gdy tylko znajdziecie się dostatecznie blisko, natychmiast wzywajcie Shirę. Tymczasem, gdyby Tengel Zły zdążył się już obudzić albo gdyby siła jego myśli w Dolinie Ludzi Lodu była zbyt intensywna, zadaniem Nataniela i Ellen będzie zatrzymanie go tak, by nie zauważył, co inni robią.

Ellen chciała zaprotestować: Nie, nie, Nataniel i ja nie możemy pozostawać tak blisko siebie! Nam nie wolno! My się kochamy, ale nie wolno nam się do siebie zbliżyć, bo to oznacza śmierć.

Nataniela niepokoiło jednak co innego:

– A jeśli nie zobaczymy Tengela Złego, a on będzie się szykował do ataku? Mam na myśli prawdziwego Tan-ghila, a nie siłę jego myśli.

– No, tak łatwo się nie ukryje – odpowiedział Targenor.

– Ostatnio okazał się bardzo zręczny – przypomniał Rune. – Kiedy wcielił się w postać Heydricha.

– Wtedy nie byliśmy przygotowani na to, że on zna takie sztuczki. Teraz wiemy więcej.

– Zaczekajcie chwileczkę – wtrąciła Tova. – Czy Halkatla nie otrzymała obietnicy, że będzie mogła nam towarzyszyć?

– Halkatla jest czarownicą, na dodatek duchem, Tovo – wyjaśniła Sol łagodnie. – Ona może zostać wezwana jedynie za moim pośrednictwem, a i wtedy również jej nie zobaczycie. Dzisiejsza noc jest wyjątkowa, wiesz o tym.

– Ale przecież i Marco, i ja, widywaliśmy was już od czasu do czasu.

– Tak, widywaliście, bo oboje jesteście dotknięci. Ale szczerze mówiąc nie wiemy, po której stronie Halkatla stoi.

– Ona jest sympatyczna! – zawołała Tova pospiesznie.

Sol z trudem powstrzymywała uśmiech, słysząc to określenie.

– Jest, z pewnością. W takim razie zrobimy próbę po drodze. W jakiejś sytuacji, kiedy będzie mogła wam się przydać. Nie może jednak towarzyszyć wam przez cały czas, ona nie jest zwyczajnym człowiekiem.

– Ale dlaczego nie może?

– Bo pokazywanie się w świecie żywych wymaga od nas bardzo wiele energii – wyjaśnił Tengel Dobry.

– Nie wiedziałam. Nikt nigdy o tym nie mówił. W takim razie teraz musicie być strasznie zmęczeni.

– Dzisiejszej nocy nie, to zupełnie wyjątkowa sytuacja. Dzisiaj jesteśmy tacy sami jak żywi ludzie.

Tova wyglądała na zmartwioną.

– Od jakiegoś czasu dręczy mnie taka myśl… Załóżmy, że uda nam się pokonać Tengela Złego. Albo się nie uda i wtedy zginiemy… Tak czy inaczej wasza „służba” dobiegnie końca? W takim razie ja nigdy nie zostanę członkiem waszej wspaniałej gromady!

– To rzeczywiście jest problem – westchnęła Sol. – Ale ja nie wiem, co będzie po zakończeniu naszej misji. Może Marco mógłby nam coś powiedzieć.

Wspaniały mężczyzna odrzekł z tajemniczym uśmiechem:

– Porozmawiamy o tym, kiedy będzie po wszystkim.

– Jeśli wtedy jeszcze w ogóle będziemy w stanie rozmawiać – mruknęła Tova.

Przerwał jej Tengel Dobry.

– Tova, myślę, że mamy pod dostatkiem bieżących problemów. Wróćmy do naszych spraw. Prosto stąd przejdziemy na spotkanie z tak zwanym sztabem generalnym, któremu przewodniczy Alexander Paladin. Tam też przyjrzymy się dziennikowi Silje. Ponieważ jednak mały Gabriel nas opuści, to uważam, że najważniejsze stronice powinniśmy przejrzeć już teraz. Zgadzacie się ze mną?

Zgadzali się, oczywiście, i na stole pojawiła się bardzo stara i okropnie zniszczona książka, nad którą wszyscy się pochylili.

Okładki w ciągu wieków uległy zniszczeniu, ale nadal widać było dość wyraźnie wzór namalowany przez Silje. I dopiero teraz wszyscy zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo utalentowaną malarką była ich praprababka.

Tengel Dobry dotykał księgi z najwyższym szacunkiem.

Otworzył ją na stronie, gdzie znajdował się szkic topograficzny. Widać było ślady kanapek Kolgrima. Tłuste plamy sprawiły, że przypominający pergamin papier stał się niemal przezroczysty.

Szkic jednak był wyraźny. Silje zaznaczyła krzyżykiem miejsce, w którym Sol widziała kiedyś Tengela Złego.

– „Dzisiaj Sol spotkała niebezpiecznego pana” – przeczytał Tengel Dobry.

Nigdy nie był zbyt biegły w sztuce czytania, wobec tego Sol przesylabizowała to, co zostało napisane na drugiej stronie. Gabriel, który miał ten zaszczyt, że stał najbliżej stołu, nie mógł wyjść z podziwu, jak jej się udaje odczytać takie dziwaczne litery.

– „Poszliśmy dzisiaj wyżej niż zazwyczaj – czytała Sol mrużąc oczy. – I weszliśmy na skalny uskok, skąd mogliśmy spoglądać w dolinę. Pod nami znajdowało się wielkie osypisko kamieni…” To musiał być ten uskok, z którego rzucił się Kolgrim. Coś sobie przypominam, ale bardzo słabo, jak przez mgłę. Byłam przecież wtedy jeszcze bardzo mała. „Potem poszliśmy wzdłuż strumyka, który mieliśmy po prawej stronie. Nie wiadomo skąd ten strumień wypływa, ale my szliśmy dalej w górę. Miałam ochotę dojść aż do dwóch wysokich skał, nigdy jeszcze tam nie byliśmy”.

– Pamiętam te skały – powiedział Tengel Dobry: – W dalszej części dziennika będzie o nich jeszcze mowa.

Sol czytała dalej:

– „To było męczące tak przez cały czas wspinać się w górę, droga była stroma, dzieci coraz bardziej zmęczone. Ponad wszystkim wznosiły się ogromne głazy, które stoczyły się ze szczytów. W końcu znaleźliśmy się na płaszczyźnie pod ogromnym nawisem, który z bliska wydawał się dużo większy”.

Język Silje był bardzo staroświecki, lecz Sol czytając „tłumaczyła” go na nowocześniejszą mowę.

– „Była to bardzo ładna, otwarta płaszczyzna. Po drugiej stronie znajdował się uskok, na którym wyrósł niewielki brzozowy zagajnik. Nigdy nie widziałam, żeby brzozy rosły tak wysoko, ale z pewnością miały tam dużo słońca. Sol jak zwykle biegła przodem. Zniknęła gdzieś za skałą, a kiedy tam doszliśmy, wybiegła nam na spotkanie, blada i przestraszona, szarpała mnie za spódnicę i krzyczała: ››Niebezpieczny pan!‹‹ Stanowczo domagała się, byśmy obeszli skałę dookoła. Posłuchaliśmy jej, a ona biegła przed nami, przez cały czas ponaglała nas bliska utrata zmysłów z przerażenia”.

– Tak, ten tekst nie pozostawia wątpliwości – rzekła Ellen. – Tam też dotarł Kolgrim. I Tarjei. Ale Sunniva mówiła o dwóch miejscach, prawda?

– Tak jest – potwierdził Marco. – Zaznaczyliśmy je na dużym planie. Zabierzemy, oczywiście, kopie tych szkiców.

Gabriel wtrącił cieniutkim głosikiem:

– Ale jeśli ja mam opisać wszystko, co się stanie, to muszę też być z Ellen i Natanielem.

Targenor uśmiechnął do niego.

– Skoro będziecie się musieli rozdzielić, to przecież nie możesz być i tu, i tam jednocześnie. A w takim razie będziesz bezpieczniejszy przy Marcu niż przy Natanielu, który być może stanie oko w oko z przeciwnikiem.

Gabriel kiwał głową, ale przed samym sobą musiał przyznać, że obie możliwości wydają mu się tak samo straszne. A mimo to bardzo chciał w tym uczestniczyć.

Mogli już teraz opuścić pokój. Gabriel wyszedł razem z Natanielem. Patrzył na imponującą postać Marca, który kroczył przed nimi.

– Jest coś, czego nie rozumiem, wuju Natanielu.

– Jesteś już za duży, żeby zwracać się do mnie per wuju – powiedział Nataniel. – Mów mi po prostu Nataniel! Ale czego nie rozumiesz?

– Dlaczego Marco czekał aż do tej chwili, żeby wszystkich wezwać? Dlaczego trzeba było czekać, aż Tengel Zły prawie się obudził? Chyba bezpieczniej byłoby pojechać do Doliny Ludzi Lodu, kiedy jeszcze spał?

– Sam się nad tym zastanawiałem – przyznał Nataniel. – Doszedłem jednak do wniosku, że musiał mieć jakiś specjalny powód, dla którego czekał. I myślę, że fakt, iż Tengel Zły właśnie teraz zaczyna się budzić, zaskoczył Marca. On trzymał się jakiegoś nie znanego nam planu. Na nieszczęście te dwie sprawy niemal zbiegły się w czasie.

– Rozumiem. Ale jeśli ten, no, wiesz kto, teraz się obudzi, to nasze zadanie będzie o wiele, wiele trudniejsze? I może nawet dojdzie do bezpośredniej walki?

– Możliwe. A poza tym musisz wiedzieć, Gabrielu, że on nas tak bez sprzeciwu do doliny nie wpuści. Ma wielu potężnych sprzymierzeńców. A z jego duchową siłą w Dolinie Ludzi Lodu też nie ma żartów.

W hallu znowu się rozdzielili. Wszyscy przeszli do innego pokoju, tylko Gabriel został wezwany do sali rycerskiej.

Już z daleka słyszał głośny szum rozmów, ale nie był w stanie wyłowić z tego ani słowa. Był to bardzo ożywiony i radosny szum, a kiedy wszedł do sali, zobaczył, że wszyscy rozmawiają ze sobą nawzajem bardzo przyjaźnie i wszyscy sprawiają wrażenie uszczęśliwionych. Istniała pewna dość wyraźna granica pomiędzy demonami a resztą towarzystwa, ale i ta granica przesuwała się nieustannie. W drugim końcu długiej sali znajdowały się wspaniale zastawione stoły.

Gabriel poczuł, że teraz może się nareszcie odprężyć. Odnalazł w tłumie swoją mamę i przeciskając się, poszedł do niej. Przytuliła go do siebie i wszystko wokół stało się cudownie radosne.

Niezależnie od tego jak bardzo był zmęczony, Ian Morahan nie był w stanie zasnąć. Myśli kłębiły mu się w głowie, lękliwie, by nie trafić na temat, o którym za nic myśleć nie chciał, ale który oczywiście nieustannie do niego wracał. Jedyne, co mógł zrobić, to starać się nie myśleć o niczym.

Wiedział, że zbliża się kryzys psychiczny. Wskazywał na to lęk, który raz po raz ogarniał go w tym skromnym, choć czystym hotelowym pokoju.

Kiedy przygotowywał się do podróży, miał przynajmniej jakieś zajęcie. Trzeba było stale coś robić, coś planować, udawało mu się oszukiwać samego siebie.

Teraz znalazł się w próżni.

Słyszał swój własny, nienormalnie ciężki oddech. Nie, nie wolno się w to wsłuchiwać!

Środki przeciwbólowe? Może gdyby zjadł ich pełną garść, udałoby mu się zasnąć? Na zawsze?

Nie, jeszcze nie teraz. Złożył cichą obietnicę swej nieżyjącej matce, że odwiedzi okolice, do których ona tak tęskniła i które chciała choćby jeszcze raz przed śmiercią odwiedzić. Nie było jej to dane. Wobec tego on tam pojedzie, w imieniu matki. Tylko tyle mógł dla niej zrobić. Żeby choć jedno z dzieci zobaczyło jej rodzinne strony.

Uniósł rękę i wolno przesuwał ją w stronę okna, ku światłu. Widział jej zarys. Solidna, kształtna ręka.

Wkrótce przestanie istnieć.

Morahan lubił swoje ręce. Traktował je jak przyjaciół.

To poważny błąd, a nawet kuszenie losu takie oglądanie rąk. Skulił się na łóżku, zacisnął wargi, żeby powstrzymać krzyk, który wyrywał się z piersi. Ogarnęło go uczucie gwałtownego protestu i bezradności zarazem, miał ochotę tłuc pięściami w ścianę, przebić się na zewnątrz, uciekać stąd i krzyczeć, krzyczeć…

Niczego takiego jednak nie mógł zrobić. Hotel był mały, o cienkich ścianach, dopiero co słyszał głosy swoich sąsiadów. Trzeba zachowywać się przyzwoicie.

Z kolanami pod brodą, wbijając zęby w zaciśnięte pięści, dygocząc na całym ciele, leżał długo, bardzo długo, aż w końcu mógł się trochę odprężyć.

O Boże, Ianie Morahan, co ty zamierzasz robić w tej podróży? Gdzie ty się wybierasz? Nie lepiej to było siedzieć w domu, poszukać pomocy lekarskiej?

Jednak myśl o ponurej robotniczej dzielnicy Liverpoolu była bardzo nieprzyjemna. Co miałby tam robić? Chodzić z kąta w kąt i czekać na to, co nieuniknione? Starać się ukrywać swój stan przed kolegami albo może zebrać się na odwagę i powiedzieć im, jak się rzeczy mają? Widzieć, jak się kulą w sobie, próbują przyjąć to jako rzecz naturalną, co przecież jest prawie niemożliwe. Albo jeszcze gorzej: znosić współczucie, słuchać słów pocieszenia, a może przyjmować jakieś opiekuńcze gesty kolegów i ich żon. Na dodatek przecież wśród kolegów nigdy nie miał nikogo naprawdę bliskiego.

Odetchnął głęboko i wyciągnął się na łóżku.

Nie, z dwojga złego to już lepsze to. Niech to diabli, przecież zawsze umiał sobie radzić! A najlepiej wtedy, gdy był zdany na własne siły.

Teraz też da sobie radę. Żeby tylko mógł spać!

Jedno było dla niego jasne: Musi w tym hotelu zostać jeszcze kilka dni, musi nabrać sił, by móc kontynuować podróż.

Tak jest! Podjął decyzję i to przywróciło mu spokój.

Загрузка...