Okolica Góry Demonów skąpana była w słabym świetle poranka, gdy Tula w otoczeniu czterech demonów stała na schodach i żegnała swoich krewnych. Wszyscy byli podnieceni przeżyciami tej niezwykłej nocy i wszyscy dziękowali serdecznie za przyjęcie.
– Spotkamy się znowu! – wołała Tula. – Tak jak ustaliliśmy, spotkamy się po zakończeniu walki. A jeśli przegramy, to trudno! Wtedy wszystko przepadło i nigdy więcej się nie zobaczymy. Tymczasem jednak miejscem spotkań i punktem kontaktowym będzie Lipowa Aleja. Stara Lipowa Aleja odzyska znowu swoje znaczenie, będzie jak dawniej domem Ludzi Lodu, centrum rodu. Skończył się ten długi, zły czas, kiedy musieliśmy się ukrywać przed Tengelem Złym. Teraz już nie potrzebujemy tego robić, wypowiedzieliśmy mu walkę aż do zwycięstwa. Możecie jednak być przekonani, że Lipowa Aleja nie pozostanie bez ochrony. Bezpańskie demony, które od tej chwili będą nazywane szwadronem, nie, przepraszam, plutonem Tronda, zaciągną wartę u bram dworu. Każdy z żywych członków rodu ma swojego opiekuna, natomiast Lipowa Aleja jako nasza główna siedziba będzie chroniona przez pluton Tronda.
– Będziemy się czuć bezpieczni – powiedziała Benedikte i uśmiechnęła się do oddziału Tronda, stłoczonego na skalnej półce ponad bramą. Tamci nie odpowiedzieli jej uśmiechem, ale przynajmniej nie zaczęli parskać, a to już i tak dobry znak.
Ulvhedin, którego Gabriel nie widywał zbyt często w ciągu tej nocy, machał teraz do chłopca i zapraszał do wyjścia. Mama Karine stała już gotowa w towarzystwie Niklasa.
W ciszy wczesnego poranka wyszli przez bramę oddzielającą baśń od rzeczywistości. Groteskowi strażnicy o czarnych, cienkich jak u pająka kończynach, pozdrawiali ich w milczeniu.
Znowu znaleźli się w gęstej mgle.
Początkowo szli w milczeniu, a potem Andre rzekł z rozmarzeniem:
– Obiad był wspaniały!
– O, tak – potwierdził Rikard. – A wino tej marki życzyłbym sobie mieć w domu. Takie lekkie, a jednocześnie szlachetnie dojrzałe! I człowiek nie robi się po nim ociężały.
– Rzeczywiście, macie rację – potwierdziła Mari. – A zwróciliście uwagę, jak spokojnie się pożegnaliśmy? Można było oczekiwać, że popłynie wiele łez, a tymczasem wszyscy jakoś tak optymistycznie patrzą w przyszłość. Jakby byli przekonani, że niedługo znowu się spotkamy.
– No, zobaczymy, jak to będzie – westchnął Jonathan.
Gabriel nie mówił nic. Wciąż jeszcze przepełniał go nastrój tej podniecającej nocy. A poza tym myśl o zadaniu, jakie go czeka, wywoływała dreszcz emocji. Będzie musiał zaopatrzyć się w odpowiednią ilość papieru i porządne wieczne pióro…
Rozmyślania chłopca przerwał głos Mali:
– O, jak cudownie było spotkać ich wszystkich! To dopiero rodzinne spotkanie!
– Nikt oprócz nas nie może przeżyć czegoś takiego – powiedział Jonathan. – I chociaż czasami człowiekowi dokuczy pochodzenie z takiego niezwykłego rodu, to jednak przeważnie jestem z tego dumny.
– Masz rację, jesteśmy wyjątkowi – potwierdziła Benedikte. – I uprzywilejowani.
Wszyscy się z nią zgodzili.
– No, to tutaj pożegnamy się z Gabrielem i jego mamą – oświadczył w pewnym momencie Targenor, pomocnik i przewodnik Vetlego. – Do zobaczenia!
Grupa krewnych zniknęła w gęstej mgle.
– To akurat było bardzo bolesne pożegnanie – westchnął Gabriel. On i Karine zostali tylko z Ulvhedinem i Niklasem.
– Zastanawiam się, ile ludzkich istnień to będzie kosztowało – rzekła Karine w zamyśleniu. – Mam na myśli walkę.
– Musimy wierzyć, że nie będzie źle – odparł Ulvhedin.
– Może Marco coś wie na ten temat – wtrącił Gabriel.
– Ale, niestety, my nie mamy pojęcia o tym, co wiadomo Marcowi – roześmiał się Niklas.
Karine nie powiedziała głośno tego, o czym myślała. Że tak strasznie się boi o swoje jedyne dziecko. Dlaczego właśnie on ma do wypełnienia to zadanie? On, który nie jest przecież wybranym? I jeszcze taki mały! A teraz będzie musiał wyjechać do tej strasznej doliny!
Nie chciała się jednak okazać przesadnie opiekuńcza. Przecież chłopiec będzie przez cały czas specjalnie chroniony, tak mówiono. A Ulvhedinowi można chyba zaufać? Poza tym będzie z nimi Marco i Rune. Będzie też Tova, choć to akurat chyba nie najlepsza opiekunka.
O Gabrielu, moje kochanie, co z tobą będzie? Jak ja przetrwam ten czas, kiedy wyjedziesz w góry?
Nagle mgła się rozwiała. Ulvhedin i Niklas zniknęli, a oni mieli przed sobą dobrze znane zabudowania.
Szli wolno przez ogród, żwir głośno chrzęścił pod podeszwami.
Jak cudownie jest być na dworze tak rano, rozkoszował się Gabriel. Jakie to podniecające! Było dopiero wpół do szóstej, tak wcześnie rzadko kiedy wstawał. Gdzieś daleko zapiał kogut, a w pobliżu mniejsze ptaki jak szalone wyśpiewywały poranne trele. Skrajem lasu przemykał się chyłkiem skulony lis, a w ogrodzie widać było tu i tam młodą, delikatnie zieleniejącą trawę,
– Uff, będę musiała pozbierać te wszystkie skarby, które Peik pochował zimą pod śniegiem – powiedziała Karine całkiem zwyczajnie. – Wiosna wydobywa na wierzch wszystkie śmieci. Musimy iść bardzo cicho, żeby nie obudzić taty.
– Peik na pewno zacznie szczekać.
– To złap go za pysk, zanim narobi hałasu.
Łatwo powiedzieć, pomyślał Gabriel starając się jak najciszej przekręcić klucz w zamku. Czasami mama bywa po prostu niemądra!
Zaczynało się znowu zwyczajne, powszednie życie.
Gdy Karine wślizgnęła się do łóżka, Joachim odchrząknął i przewrócił się na drugi bok.
– Wstawałaś? – zapytał.
– O, zwyczajny poranny spacer do łazienki.
Joachim zadrżał.
– Zdawało mi się, że ciągnie od ciebie zimno.
– Stałam przez chwilę na schodach i rozkoszowałam się wiosennym porankiem.
– Mhm – mruknął Joachim i ponownie zasnął.
– Wrócili! Wszyscy wrócili do Lipowej Alei.
– Tak, widziałem. Zaraz zadzwonię do numeru jeden, żeby mu o tym powiedzieć. Dobrze, żebym mu doniósł od razu o wszystkich, bo jak nie, to będzie wściekły.
Drgnął na dźwięk własnych słów i rozejrzał się lękliwie wokół, jakby podejrzewał, że ten przerażający numer jeden stoi za drzewem i podsłuchuje.
– No? Innych nie widzieliście? – zapytał ostro, jakby chciał pokryć własną przejściową słabość.
– Voldenowie też wrócili – powiedział ktoś inny.
– Brinkowie i Gardowie również – dodał trzeci. – Pojęcia nie mam, co się z nimi stało wczorajszego wieczora. Przepadli wszyscy, jakby ich ziemia pochłonęła. Może ty coś z tego rozumiesz, numerze dwa?
Numer dwa nigdy się nie przyznawał do porażki.
– To chyba nie tak trudno wybadać – burknął. – No nie, nie będziemy tu siedzieć i pić tej kawy w nieskończoność – poganiał z irytacją. – Tamci czekają na zmienników. Do roboty! Wszyscy! Szef nie toleruje lenistwa.
Niechętnie zaczęli się zbierać, krzesła szurały po podłodze kawiarni.
– Szef? – zapytał jeden z nich. – Masz na myśli numer jeden czy… Tego, który stoi nad nim?
Przy tych słowach wszyscy poczuli lodowaty dreszcz na plecach.
– My pod1egamy numerowi jeden – uciął dwójka, – A dalej niech lepiej twoja myśl nie sięga, to się może okazać niezdrowe.
– Jasne, rozumiem.
Powoli wychodzili z ciepłego pomieszczenia. Niewielka grupa kobiet i mężczyzn. Wystarczyło dla nich miejsca przy dwóch zestawionych razem stolikach.
– To, co się tu dzieje, to najfajniejsza sprawa w całym moim życiu – szepnęła jedna z kobiet. – Dostaliśmy zadanie, można powiedzieć. A normalnie to żaden diabeł się nami nie przejmuje. Nareszcie ktoś nas docenił.
Chociaż inni patrzyli na nią z niechęcią, to wielu w duchu myślało to samo. Wszyscy byli na swój sposób dumni z tego zadania.
Dosyć podejrzane zadanie, to prawda, ale im to akurat odpowiadało.
– Jak myślicie, kiedy nam pozwolą się do nich dobrać? Zadźgać nożem tego i owego.
– Niedługo, tak powiedział jedynka. Ale jeszcze dokładnie nie wiadomo.
– Czego nie wiadomo?
– Nie jestem jasnowidzem! – burknął numer dwa ze złością. Nienawidził, kiedy zadawali mu pytania, na które nie miał odpowiedzi. To naruszało jego pozycję w bandzie. Był trzecim człowiekiem od góry i wymagał, by okazywano mu respekt. – Pospieszcie się! Ale już!
Gabriel przeglądał swój bagaż. Wszystko spakował do niewielkiego plecaka, bo przecież wybierali się w góry. Karine powiedziała Joachimowi, że chłopiec jedzie na szkolny obóz.
Żeby nic tracić czasu, do Trondheim mieli lecieć samolotem. Gabriel był tym niebywale podniecony, bo jeszcze nigdy samolotem nie podróżował. Po raz setny pytał matkę o jakieś drobiazgi. Za każdym razem o co innego, ale powtarzało się to aż do znudzenia.
Tova miała przyjść, żeby go zabrać. Rikard obiecał, że odwiezie ich na lotnisko, gdzie spotkają Nataniela i Ellen.
Marco przez tyle lat ukrywał się przed Tengelem Złym, ale przecież teraz już nie musi, rozmyślał Gabriel. Nic jednak nie wiedział na temat, Gdzie ani w jaki sposób spotkają Marca. Ten człowiek chodził swoimi drogami i zwykł się pojawiać, kiedy go się najmniej spodziewano.
Gabriel usiadł na łóżku. O Boże, chyba zabrał wszystko, co potrzebne? I chyba wykona to zadanie jak trzeba?
Mama znowu weszła do pokoju.
– Gabrielu, nie denerwuj się tak strasznie! Przecież wyjeżdżacie dopiero pojutrze!
Tengel Zły otrzymał raport.
Baranie łby, pomyślał. Przecież wiem, że tamci wrócili. Moje zmysły są niebywale napięte teraz, kiedy czuję, że niedługo się obudzę. Ale, oczywiście, to dobrze, że moi wysłannicy tak się starają. Że są tacy wierni, posłuszni i chętni do pracy.
Tak będzie ze wszystkimi ludźmi na świecie, kiedy już obejmę panowanie. A stanie się to niedługo. Czuję to każdziutkim nerwem. I wiem, że tym razem to się naprawdę uda. Takie rzeczy wielki Tan-ghil przeczuwa!
Jego ohydna gęba przybrała obrzydliwy wyraz. Oczy pogrążonego w lekkiej drzemce potwora drgały pod powiekami.
Co to takiego? Co się dzieje…?
Wszystkowidzący wzrok Tengela Złego szukał, szukał po całej ziemi. W głębi duszy odzywało się jakieś ostrzeżenie: „Niebezpieczeństwo! Niebezpieczeństwo!”
Koncentrował całą swoją duchową siłę.
Dolina Ludzi Lodu – cisza.
Mimo to na myśl o dolinie ogarniał go jakiś neurotyczny lęk. Czy to miejsce nie jest już bezpieczne? Czy coś grozi jego schowkowi i ukrytej tam wodzie?
A jeśli tak, to co, czy może kto?
Myśli kłębiły się bezładnie, pytały, szukały, wibrowały, ale nie znajdowały niczego.
Lipowa Aleja…?
Tam siedzi troje starców. Szpiedzy raportowali, że w Lipowej Alei wszystko jest w porządku, odkąd mieszkańcy wrócili ze swojej tajemniczej i dotychczas nie wyjaśnionej wyprawy.
Ale o czym oni rozmawiają?
Wszystkosłyszące uszy Tan-ghila nasłuchują. Ma wyostrzone zmysły po tylu latach zamroczenia, od kiedy ten przeklęty Wędrowiec pogrążył go we śnie. Mimo to nie dociera do niego przecież wszystko, co się na świecie dzieje. Dotychczas sfera zainteresowań Tan-ghila była skrajnie ograniczona do własnej osoby i najpilniejszych spraw. Jak na przykład to, gdzie znajdują się Ludzie Lodu i czym się zajmują. I do czekania na sygnał, który go obudzi, a który bez wątpienia lada moment się rozlegnie. Ktoś gdzieś już ćwiczy, stara się dobierać tony. Wspaniale! Tym razem po raz pierwszy ktoś naprawdę jest bliski odkrycia właściwych tonów.
Ale teraz znowu ci Ludzie Lodu… Próbował usłyszeć, o czym rozmawiają w Lipowej Alei.
Niepokój zaczynał się przeradzać w lęk.
„Oni będą mieli ze sobą butelkę” – powiedział mężczyzna z mieszkającej w Lipowej Alei trójki. Ten mężczyzna ma na imię Andre czy jakoś tak.
Butelkę, butelkę, jaką butelkę? Brzmi to groźnie! Chyba nie tę butelkę? Tę najokropniejszą ze wszystkich rzeczy na świecie butelkę?
„Każde z nich będzie miało swoją” – poprawiła go ta stara, okropna baba, Benedikte. – „Tak że przynajmniej jedna na pewno zostanie doniesiona na miejsce”.
Każde swoją butelkę? W takim razie to nie może być nic niebezpiecznego, to musi chodzić o inne butelki.
Pogrążony w lekkim śnie Tengel Zły jęknął. A jeśli to jest ta butelka? Okropna butelka tej strasznej dziewczyny, zawierająca wodę, której nazwy on nawet w myśli nie chce wspominać. Jeśliby to miała być ta butelka, to czas najwyższy się obudzić.
Wysłannicy, moi wysłannicy, gdzie jesteście? Mój pełnomocniku! Nowe rozkazy!
Jak się mają sprawy u Voldenów?
Poszukujące myśli dotarły do nowego celu.
Nie, tam nic się nie dzieje. Jeśli pominąć nastrój podniecenia, może oczekiwania, jakiejś gorączkowości, którego Tengel tak bardzo nie lubi, ale w sumie nic wielkiego.
Brinkowie?
To na pewno tam!
Na wpół ogłuszona świadomość Tengela Złego doznała szoku.
Wyczuwał nastrój buntu!
Ta wstrętna dziewucha, ta, która tak przypomina Hannę… Dziewczyna była kiedyś poddaną Tan-ghila, ale bezwstydnie go zdradziła, przekabacona przez tamtych idiotów! Tova albo coś w tym rodzaju, tak ją nazywali. To ona odważyła się na niebezpieczną i absolutnie zakazaną wędrówkę w przeszłość.
I wtedy prawie ją dostał, uwięził ją w czasie, bo ona już wtedy była zdrajczynią. Ale została uratowana przez kilku takich, którym on nie mógł nic zrobić. Udało mu się tylko trafić na ślad jednego z tych niebezpiecznych. Na ślad tego, który należy do rodziny Gardów…
Trzeba zobaczyć, co się tam dzieje. Trzeba go odszukać! Jeśli i on jest w to zaplątany…
Myśli Tengela szukały dalej i dalej. Zataczały kręgi i koncentrowały się wokół domu Abla Garda.
No, tak, jest ten poszukiwany. Ten znienawidzony! Imię jego brzmi Nataniel, wysłannicy to wywęszyli.
I to właśnie tego tak długo ukrywali? Takie chuchro, takie byle co, miałoby zagrozić Tan-ghilowi? To przecież śmieszne, po prostu komiczne! Co oni sobie myślą? Jeśli ów Nataniel to wszystko, co mają mu do przeciwstawienia, to nie ma się czym przejmować!
Nataniel nie sprawiał wrażenia, że się gdzieś wybiera, więc może ta paskudna Tova wyjeżdża w prywatnej sprawie? Ten tutaj leży i odpoczywa. Trzyma w ręce coś, czemu się uważnie przygląda.
Tengel Zły nie miał wielkiego pojęcia o książkach. Oczywiście widywał je wielokrotnie, ale nie rozumiał, do czego miałyby służyć.
Z przyzwyczajenia szukał dalej, chciał się osobiście przekonać, co robią inni Ludzie Lodu. Nic specjalnego nie znajdował, tylko wszędzie ten gorączkowy nastrój. Nie odkrył niczego więcej, dopóki nie dotarł do niewielkiego domu bardzo małej rodziny. Tylko matka, ojciec i jedno dziecko.
Co się dzieje z chłopakiem? Przygotowuje się do drogi! No, ale to tylko mały chłopiec. Nie puszczą go przecież do Doliny Ludzi Lodu.
Po chwili znalazł jeszcze jeden dom ogarnięty gorączką podróżną. Mieszkali tam potomkowie jego wiernego niewolnika Erlinga Skogsruda. Młoda dziewczyna najwyraźniej szykuje się do wyjazdu.
Żadne jednak z tych, którzy wybierali się w podróż, Tova, Gabriel i ta Skogsrud, diabli wiedzą, jak toto ma na imię, nie mogło mu w niczym zagrozić. Niech jadą, gdzie chcą, i niech ich piekło pochłonie!
Tan-ghil pozostawił ród własnemu losowi i pogrążył się w rozmyślaniach. Ze złośliwą radością wyobrażał sobie, co zrobi, kiedy nareszcie opuści tę przeklętą dziurę.
Szybko, szybko…
Mimo wszystko jego myśli raz po raz wracały do sprawy wielkiego niepokoju w rodzinie Ludzi Lodu. Gdzie oni byli tamtej nocy? Dlaczego są tacy podnieceni? Dokąd się wybiera ta trójka? Co za butelki…
No, co tam, wykryje to bez trudu, niech no tylko się podniesie…
Szybko, szybko!
Dwa dni później Tova i Gabriel siedzieli w samochodzie Rikarda Brinka. Podnieceni jak nigdy, gadali o byle czym, usta im się wprost nie zamykały.
– Ja nie dostałem mojej butelki – powiedział Gabriel, udając urażonego.
– A ja dostałam. Przymocowałam ją do paska pod ubraniem, tak że nikt mi jej nie może odebrać!
– Zabrałem ze sobą dwadzieścia długopisów – oświadczył Gabriel z dumą. – I już zacząłem pisać dziennik.
– Przeczytaj coś!
Chłopiec wyjął z kieszeni niewielki notatnik.
– ”Wstałem piętnaście po piątej” – zaczął czytać. – „Umyłem się i wyczyściłem zęby. Poszedłem do wc, a potem zjadłem śniadanie…” Uff, nie, to po prostu głupie!
– No właśnie, masz zamiar zawsze notować, ile razy byłeś w wc? – skrzywiła się Tova. – Ale w ogóle to dobrze, że piszesz, świadczy to, że jesteś obowiązkowy.
Rikard odezwał się znad kierownicy:
– Myślę, Tovo, że nie powinnaś zbyt dużo gadać o butelce. Im mniej ludzi o niej wie, tym lepiej.
– Gabriel przecież i tak wie! No dobrze, będę trzymać język za zębami! O Boże, zdaje się, że jedziemy na „czerwonej fali” zamiast na zielonej. Spóźnimy się! Tato, nie możesz włączyć syreny?
– W żadnym razie! Macie tyle czasu, że będziecie na lotnisku w Fomebu czekać jeszcze ze dwie godziny. Zdąży wam się znudzić!
– Znudzi się na lotnisku? Nigdy w życiu! Tova Brink będzie tam światową damą!
– O, gdyby to było takie proste, wystarczyłoby wysyłać różnych ludzi na lotnisko, żeby nabrali ogłady. Ale jeśli o ciebie chodzi, to chciałbym, żebyś pozostała tym dzieckiem natury, którym jesteś.
– Dziękuję ci, tatusiu! To najmilsze słowa, jakie od ciebie usłyszałam od czasu przemówienia podczas mojej konfirmacji.
– Musiałem ci wtedy nagadać. Nigdy nie widziałem bardziej zbuntowanej konfirmantki niż ty.
– To był pomysł mamy, żeby mnie przez te uroczystości przepchnąć! Ale w końcu chyba sama nabrała wątpliwości, bo powiedziała do pastora, że dzieci powinny przystępować do konfirmacji dopiero, jak skończą siedemnaście lat, żeby same już wiedziały, co robią. I wiecie, co pastor na to odpowiedział? „Możliwe. Tylko że wtedy zadają zbyt wiele pytań”. No i co? Czy to jest odpowiedź? I w ogóle co to za kościół, który nie ma odwagi…
Rikard przerwał jej:
– Tova, nie pleć głupstw! Można by pomyśleć, że jesteś zdenerwowana.
– Żebyś wiedział, jak jeszcze – jęknęła Tova i opadła na siedzenie.
Kiedy weszli do hallu dworca lotniczego w Fornebu, Tova wydała z siebie jęk zachwytu:
– Oooch! Człowiek się tu czuje jak obywatel świata! Spójrzcie na tych wszystkich wytwornych ludzi z eleganckim bagażem i godziną odlotu we wzroku! A patrzcie na te wszystkie podniecające napisy! Aaach!
Jakiś megafon zaskrzeczał, zapowiadając coś, czego w żadnym razie nie można było zrozumieć, prawdopodobnie godzinę odlotu. Brzmiało to jak „Koachokoaczakoa”.
– Niebiańsko – rzekła Tova.
W dalszym ciągu zachwycała się wszystkim bliska ekstazy, a Rikard tymczasem odszukał stanowisko, przy którym miała się odbywać odprawa pasażerów. Było jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek formalności, wobec tego poszli do kawiarni. Zamówili jakieś kanapki, których nie byli w stanie jeść. Gabriel się nie odzywał. Siedział wyprostowany, z poważną miną i zastanawiał się, gdzie też może być toaleta. Należał do tych ludzi, u których zdenerwowanie pobudza pracę pęcherza.
Z bardzo tajemniczą miną robił od czasu do czasu notatki w swoim zeszyciku. „Pani przy stoliku obok musi podnosić woalkę za każdym razem, gdy chce wypić łyk kawy. Wygląda podejrzanie!” Albo: „Tova traktuje tę podróż znacznie mniej poważnie niż ja”. (Chociaż to akurat nie była prawda.) „Chciałbym rozmawiać tak rzeczowo jak ona”. „Teraz już wiem, gdzie są toalety”. Ta ostatnia informacja została energicznie skreślona. Tova już sobie przecież z niego żartowała, że notuje takie rzeczy.
Nareszcie przyszedł Nataniel z Ellen. Tova aż zapiszczała z radości na ich widok.
Nataniel przypomniał jej ponurym głosem, że to nie jest, niestety, wycieczka krajoznawcza.
– Przez cały ranek starałem się jej to doprowadzić do świadomości – westchnął Rikard.
On i Nataniel byli doświadczonymi współpracownikami, razem trudzili się nad wieloma kryminalnymi zagadkami.
– Czy wy nie czujecie, tego co ja? – dziwiła się Tova. – Nie odczuwacie takiej niezłomnej odwagi? Nie macie pewności, że nic nie jest w stanie wam zagrozić?
Ellen i Gabriel kiwali głowami.
– To prawda – powiedziała Ellen. Była jak zawsze bardzo sympatyczna z tą swoją twarzyczką w kształcie serca i z tym spojrzeniem, w którym zatroskanie pojawiało się na przemian z niewypowiedzianą radością. Często zapominano, że Ellen jest radosną młodą dziewczyną, bo w towarzystwie Tovy to ona musiała reprezentować rozsądek i powagę. Podobnie zresztą jak Nataniel. – To prawda, Tovo. Ja też czuję się w takiej formie, że mogłabym podbić cały świat.
– To pewnie dzięki temu wywarowi, któregoście się napiły – skwitował Nataniel cierpko. – Ja nie dostałem ani kropelki, toteż czuję się dosyć podle.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Rikard, który dobrze znał reakcje Nataniela.
Nataniel rozejrzał się ukradkiem. Aha, odkrył panią w woalce, pomyślał Gabriel. Jego wuj jednak nie okazywał tamtej damie najmniejszego zainteresowania.
– Nie, chyba nic – powiedział Nataniel w końcu. – Po prostu Reisefeber. Gabrielu, jeśli już nie będziesz jadł tej kanapki, to może pójdziemy i oddamy bagaż.
Wszyscy starali się zabrać jak najmniej rzeczy, mimo to plecaki były dość ciężkie, więc chętnie by się ich pozbyli.
– No, a Marco? Co z nim?
– Spokojnie, Tova! Marco się pojawi, ale chyba nie tutaj. Przecież wiesz, że on unika publicznych miejsc!
A ja, głupia, mało sobie karku nie skręcę, tak się za nim rozglądam, pomyślała rozgoryczona. Ale Nataniel ma rację. Marco jest taki przystojny, że zawsze wszyscy się na niego gapią.
I ja również, nieszczęsna sierota! Ale byłoby miło lecieć razem z nim! Trudno, będę się musiała zadowolić towarzystwem Gabriela.
Mały, sympatyczny, ufny Gabriel!
– No, to teraz całą odpowiedzialność przekazuję tobie, Natanielu – oświadczył Rikard uroczyście. – Muszę wracać do pracy. Dbajcie o siebie wszyscy jak najlepiej!
Powiedział to lekkim tonem, by nie pokazać, jak bardzo jest zdenerwowany i przejęty. Szybko pożegnał się ze wszystkimi, córkę serdecznie przytulił do piersi.
– Damy sobie radę jakby nigdy nic, tato – powiedziała Tova swobodnie, ale głos wyraźnie jej drżał.
Rikard szybkim krokiem poszedł do wyjścia.
Przy stanowisku bagażowym ustawiła się tymczasem kolejka. Gabriel spoglądał na zegar, przestraszony, czy aby zdążą. Ale oczywiście zdążyli.
Nataniel również był niespokojny. Ellen, która go dobrze znała, nie miała co do tego wątpliwości. Tylko że jego niepokój miał inne przyczyny.
– O co chodzi? – spytała Ellen szeptem.
– Nie wiem – odpowiedział również szeptem. – Coś tu jest nie w porządku.
– Wyczuwasz zagrożenie?
– Tak.
On to czuje przez cały czas, pomyślała Hllen. Od chwili kiedy po mnie przyjechał.
O Boże, jak cudownie jest znowu być z Natanielem! W tej sytuacji jest już sprawą zupełnie obojętną to, że on wszędzie wietrzy jakieś sprawy nadprzyrodzone; tak już chyba musi być zawsze, kiedy się spotykamy.
Nie, teraz nie. Teraz nie chodzi o żadne duchy. Szuka czegoś wzrokiem w kolejce, a przecież duchy nie ustawiają się w kolejkach!
Tova i Gabriel gadali podnieceni i Ellen miała wielką ochotę ich uciszyć, żeby Nataniel mógł się skoncentrować. Ale to by chyba wyglądało głupio, poza tym to przecież jeszcze dzieci. Tova była straszliwie dziecinna, chociaż ponad rok starsza od Ellen.
Przed nimi stała rodzina z dwojgiem dzieci, oboje rodzice wyglądali na kompletnie pozbawionych fantazji. Zwłaszcza ona, z rodzaju tych, co to codziennie wietrzy pościel i kłóci się zawzięcie o każdą koronę.
A za nimi? Jakaś samotna dama z wyższych ster, kilku panów podróżujących w interesach, ubranych w starannie wyprasowane garnitury, jeszcze jedna rodzina, tym razem z niemowlęciem. Dalej grupa hałaśliwej młodzieży szkolnej. Ponieważ kolejka nieustannie posuwała się do przodu, w końcu przed Ellen i jej towarzystwem została już tylko rodzina z dziećmi.
Jakiś mężczyzna podszedł bez kolejki i zapytał, czy mógłby tylko nadać walizkę do syna w Trondheim. Pani wskazała mu uprzejmie inne okienko w pobliżu.
Nataniel przyglądał się temu człowiekowi z wyrazem irytacji, jakby nie był w stanie zebrać myśli. Śledził uważnie, jak tamten nadaje bagaż, jak urzędniczka wypisuje kwit, jak potem mężczyzna pospiesznie wybiega z hallu. Wzrok Tovy towarzyszył Natanielowi, badawczy, oceniający. Pospolity człowiek, nieźle ubrany, dość anonimowy. Zniknął im z oczu.
Ich kolej nadeszła jakby nieoczekiwanie.
Ellen otworzyła usta, by wyjaśnić obsługującej pani, co nadają, Gabriel zdjął już swój plecak i miał zamiar położyć na wadze, gdy Nataniel wyszarpnął mu go z rąk i krzyknął do Tovy:
– Biegnij szybko i zobacz, czy Rikard jeszcze nie odjechał! Sprowadź go tutaj, szybko!
Tova zareagowała natychmiast.
– Czy my nie będziemy… – zaczęła Ellen.
– Nie! Nie samolotem!
Zwrócił się do pani przy ladzie:
– Być może uzna mnie pani za wariata, ale istnieje ryzyko, że w bagażu, który dopiero co został nadany, jest bomba.
Kobieta stała przez chwilę zdezorientowana, po czym podniosła alarm. Zatrzymała kolejkę i pobiegła po funkcjonariuszy ochrony.
– Chodźmy – powiedział Nataniel. – Tym niech się zajmą inni. A my pojedziemy do Trondheim moim samochodem.
Pierwsze uczucie, jakie ogarnęło Gabriela, to rozczarowanie, że nie poleci samolotem, ale przecież Nataniel wiedział najlepiej, co robić. Pospiesznie pobiegli z bagażami do wyjścia.
Tam spotkali Rikarda. Chociaż Nataniel niczego Tovie nie wyjaśniał, ona zrozumiała bezbłędnie, o co chodzi, i teraz Rikard wiedział już wszystko.
– Gdzie? – zapytał rzeczowo.
Nataniel pokazał.
– Ten mężczyzna był…
– Tova mi wyjaśniła – przerwał Rikard.
Przybiegli strażnicy i zajęli się podejrzanym bagażem. Personel stał jak rażony piorunem.
– Gdzie Tova? – spytał Nataniel.
– Jest na parkingu – odpowiedział Rikard.
Ale Tovy na parkingu nie było.