– Otóż to, jak to właściwie było z Hanną? – zapytała Silje swoim łagodnym głosem. – Czy ona była wyłącznie zła?
Z twarzy Runego trudno było cokolwiek wyczytać, słowa jednak nie pozostawiały wątpliwości:
– Hanna była najbardziej ponurą wiedźmą, jaką kiedykolwiek wydała ludzkość. Wiem o tym, ponieważ w jej domu spędziłem wiele lat. Zanim jednak do tego doszło, została stoczona niebywale widowiskowa, powiedziałbym, walka o mnie pomiędzy Hanną i Vegą.
Kiedy w tysiąc pięćset czterdziestym roku umierała Tobba, pozwoliła sobie na diabelskie oświadczenie, że skarb powinna wziąć ta z czarownic, która jest go najbardziej godna. Druga miała dostać alraunę. Od razu stało się wiadome, że nie będzie łatwo, bowiem każda z nich naprawdę umiała nie tylko wróżyć z ręki! Doszło do tego, że Tore, brat Hanny, zgarnął wszystko pod swoją opiekę, dopóki obie czarownice się nie porozumieją. A trzeba powiedzieć, że Tore nie był najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie, mogliście się zresztą sami dzisiaj o tym przekonać. Jest jedynym, który został usunięty z naszej sali! Początkowo obie czarownice zachowywały się dosyć spokojnie. Każda chciała udowodnić Toremu, że to jej należy się skarb. Tymczasem zaczynał też dorastać Tengel Dobry, z którym trójka starszych była do tego stopnia zaprzyjaźniona, iż zły Grimar jemu właśnie w okresie głodu polecił zamordować niewinnego chłopca. Tengel, jak wiecie, tego nie zrobił, a krótko potem skończyła się też pozorna przyjaźń obu kobiet. Umarł Tore i nie było innego wyjścia, jak podzielić skarb. Nie znam dokładnie wszystkich wydarzeń, znajdowałem się bowiem przeważnie w małym domku Hanny i Grimara, którzy zbudowali go dokładnie w tym miejscu, gdzie kiedyś stała siedziba Tengela Złego. Mieli nadzieję, że to jeszcze wzmocni ich magiczne siły. Miejsce było potworne!
Vega przychodziła do nich kilkakrotnie i bardziej wstrząsającego widowiska nie udało mi się nigdy oglądać niż to, kiedy obie czarownice wzięły się za łby. Grimar stał oszołomiony i gapił się bez słowa, choć przecież sam również nieźle się znał na czarnej magii. Po prostu stracił mowę. Początkowo obie panie miotały na siebie wyzwiska w rodzaju: „Nigdy byś nawet nie zmusiła chłopa, żeby sikał na twój rozkaz! Na twój rozkaz to co najwyżej kot by siknął!” „Ja bym nie zmusiła? A kto musiał cię ratować, kiedy sama zaplątałaś się we własne uroki i zaklęcia?” „Kłamstwo! Obrzydliwe kłamstwo! Zresztą wtedy to miałam dopiero pięć lat!” I tak dalej, w tym samym prymitywnym stylu, po czym obie ruszyły do ataku, każda z jakimś ciężkim narzędziem w ręce, Vega na przykład wymachiwała pogrzebaczem. W końcu uciekła, ale nie zaprzestała czarów z daleka, na co Hanna odpowiadała jej tym samym, aż obie półżywe padły, każda w swoim domu, bliskie śmierci.
Ostatecznie to Vega zdołała podstępnie zabrać niemal cały skarb, z wyjątkiem części, którą Tore przeznaczył dla czwartego żyjącego wówczas dotkniętego, czyli Tengela Dobrego. Dostał on swoją część w dniu śmierci dziadka. Nie było tego wiele, zresztą Tore dał chłopcu cokolwiek po prostu po to, by rozdrażnić wiedźmy. Jak wiecie, Tore nie żywił cieplejszych uczuć do nikogo oprócz siebie, a na swoje wnuki w ogóle machnął ręką. Jeśli jednak nadarzała się okazja dokuczenia komuś, robił to nadzwyczaj chętnie. Ale, co dziwne, czarownice nigdy na serio nie walczyły o część Tengela. Może darzyły chłopca szacunkiem?
– Masz rację – wtrąciła Silje. – Chociaż Hanna przeklinała Tengela na wszystkie sposoby, nazywała go upartym osłem, to jednak trochę się go bała.
– Owszem. Żadne z tamtych trojga nie wiedziało, jak się do niego odnosić. Domyślali się, że posiada niewiarygodną siłę i że nie chce robić z niej użytku. Ale kiedy Vega przywłaszczyła sobie cały skarb wraz z alrauną, Hanna zaczęła poważne przygotowania do wojny. Wzięła do pomocy Grimara, a przeciwko dwojgu Vega nie miała szans i musiała się poddać. Skarb znalazł się u Hanny i Grimara, ja również. Pokonana Vega wycofała się do małej chatki nad jeziorem i już prawie nigdy nie pokazywała się wśród ludzi.
Lat spędzonych u Hanny i Grimara nie wspominam zbyt dobrze. Hanna była wprost opętana pragnieniem zdobycia choćby kropli wody zła z zakopanego w dolinie naczynia, ale nie wiedziała, gdzie należy go szukać. Za każdym razem, gdy podejmowała próbę znalezienia go, siła myśli Tengela Złego odsuwała ją brutalnie na bok. Wielokrotnie chciała się mną posłużyć, próbowała odcinać spore kawałki, ale ja protestowałem. Byłem przecież wrogiem zła i nie chciałem sprowadzać go na świat jeszcze więcej. Bo gdyby Hanna wypiła kroplę tej wody… No, nic, później dowiedzieliśmy się, że to niemożliwe, pod żadnym pozorem. Ktoś, kto nie odbył drogi do Źródeł Zła, nie może nawet tknąć wody, bo zaraz umrze.
W końcu Hanna oddała skarb Sol… Nie chciałbym twierdzić, że mnie to ucieszyło. Jeszcze jedna czarownica, to już dla mnie za wiele. Najpierw Estrid – w dodatku z Johasem – potem Tobba, później na krótko Vega, po niej Hanna. Wprawdzie przez jakiś czas, zanim Sol dorosła, byłem u Tengela Dobrego, ale on mnie nie dotykał, więc to się właściwie nie liczy. Ty, Sol, z pewnością pamiętasz, że kiedy zawiesiłaś amulet na szyi, poczułaś drapanie, prawda? Uznałaś wtedy, że to łaskotanie, a to ja w ten sposób wyrażałem niezadowolenie, że jeszcze jedna czarownica ma być moją właścicielką. No cóż, źle cię oceniłem. Wkrótce zostaliśmy przyjaciółmi i czułem się u ciebie świetnie. Oczywiście przestraszyłem się nie na żarty wtedy, kiedy oddałaś mnie Hemingowi Zabójcy Wójta, ale to trwało krótko. Później było nam razem znakomicie. Ale oto… Oto wydarzyła się katastrofa.
– Wiem – rzekła Sol pospiesznie. – Dostałeś się Kolgrimowi. I to z mojej winy. Wzywał mnie, bo potrzebował pomocy w odnalezieniu skarbu. I ja… tak, nie żyłam wtedy już od dawna i wydawało mi się, że mój jedyny wnuk, Kolgrim, jest źle traktowany, więc mu pomogłam. Znalazł skarb i alraunę. Niczego chyba nigdy bardziej nie żałowałam niż tego. Historia Ludzi Lodu potoczyłaby się odmiennie, spokojniej i bardziej po ludzku, gdybym wtedy nie pomogła temu zabłąkanemu ptakowi. On przecież zabił Tarjeia. Wybranego!
– Skarb był własnością Kolgrima – łagodził Tengel Dobry. – Nigdyśmy ci nie wypominali, że chciałaś pomóc swemu wnukowi. Każdy z nas by tak na twoim miejscu zrobił. Źle się tylko stało, że on znalazł alraunę!
– Tak – potwierdził Rune. – Bardzo się przestraszyłem, widząc go po raz pierwszy, wtedy gdy wyjmował skarb ze skrytki w Lipowej Alei. Kolgrim bowiem był wierną kopią Olavesa Krestiemssonna, tego, który odciął głowę pewnej kobiecie. I, jak się okazało, charakter miał Kolgrim równie ponury… Nie zdążył się zestarzeć, ale ściągnął na mnie największe nieszczęście. Stało się to, czego potwornie się bałem przez całe życie.
– Wiemy – westchnęła Ingrid. – Kolgrim pociągnął cię za sobą, kiedy umierał. I zostałeś pogrzebany wraz z nim. Na dzikim pustkowiu, gdzie nikt nie bywał.
– Tak. Dokładnie tak było. Przedtem jednak stało się coś, o czym jeszcze nie wiecie.
– Opowiesz nam?
– Szalony Kolgrim chciał się dostać do miejsca, w którym Tengel Zły spotkał Szatana. Bo wtedy wierzyliśmy przecież jeszcze, że Tengel zaprzedał swoją duszę Szatanowi. Teraz wiemy, że odwiedził Źródła Zła, to miejsce, z którego zło bierze początek, i że przyniósł stamtąd ciemną wodę, którą następnie zakopał w górach. Kolgrim natomiast w swoim szaleństwie wyprawił się do miejsca, które zostało oznaczone na mapce Silje. A ja byłem z nim, zawieszony jako amulet na jego szyi.
– Więc ty tam byłeś! No, oczywiście, że tak! – zawołał Andre. – Opowiedz nam o tym!
– Właśnie do tego zmierzam – odparł Rune z uśmiechem. – Nie, do samego miejsca nie doszliśmy, ale niemal tam, gdzie kiedyś znalazła się Sol. Tengel Zły zagrodził nam drogę. I możecie być przekonani, że już wtedy Tengel Zły postanowił skończyć z Kolgrimem. Chłopak nie był wart niczego więcej, choć przecież Tengel zaliczał go do swoich najbardziej oddanych zwolenników. Nikt jednak, ale to nikt nie miał prawa nawet się zbliżyć do miejsca, gdzie zakopany był kociołek z wodą. Pamiętam, że ten znienawidzony potwór stał na drodze i wyciągał przed siebie rozczapierzone, szponiaste łapska, które wykonywały jakieś magiczne gesty, mające sprowadzić śmierć, w stronę Kolgrima. Nagle wyczuł moją obecność. Parsknął wściekle i odskoczył. Kilka kroków, ale to wystarczyło, by Kolgrim ocknął się z odrętwienia i rzucił do ucieczki.
– Więc uratowałeś mu życie – rzekł Nataniel. – A on odpłacił ci się w ten sposób, że pociągnął cię za sobą do grobu.
– Tak. A właśnie tego nie powinien był robić. Leżałem wtedy w ukryciu blisko sto lat. Jak wiecie, rozpaczliwie próbowałem się stamtąd wydostać. Chciałem wrócić do ludzi, a konkretnie do Ludzi Lodu, bo nie miałem wątpliwości, że moje miejsce jest przy was. Sami jednak wiecie, że była to droga nie do przebycia dla kogoś takiego jak ja, najpierw w dół po stromym zboczu, prosto o wymarłej Doliny Ludzi Lodu, a potem co? Przez góry do jakichś osiedli, skąd i tak do Lipowej Alei i Grastensholm gdzieś na południu sam bym się w żadnym razie nie dostał. Przez te prawie sto lat zdołałem się jedynie wywlec z grobu i odczołgać parę metrów w bok. To wszystko.
Kiedy pojawili się Ingrid z Danem i Ulvhedinem, płakałem z radości. Nie widzieliście tego, a ja płakałem po raz pierwszy w swoim życiu, ja, samotna istota, która została kiedyś wyrwana z ziemi Raju.
Na sali panowała niczym nie zmącona cisza. Wszyscy bardzo dobrze rozumieli uczucia Runego.
– Wybaczyłem wam też natychmiast, że pierwsze, co przyszło Ingrid do głowy, to odciąć kawałeczek mnie i użyć go do sporządzenia odurzającego napoju. Ulvhedin natomiast potrzebował trochę alrauny, żeby się wybrać na poszukiwanie miejsca, w którym zakopane jest naczynie z ciemną wodą. Nie bardzo ci się to udało, Ulvhedinie, co?
– To najgłupszy pomysł w moim życiu – przyznał olbrzym z goryczą.
– Ingrid natomiast sporządziła miłosny napój, w którym kawałek alrauny był najznakomitszym składnikiem. Pozwoliłem jej na to, ale też obiecałem sobie, że szczególnie będę się opiekował dzieckiem, które dzięki temu napojowi zostanie poczęte. W jakimś sensie mogłem je przecież uważać za swoje, będzie w nim jakaś cząstka mnie.
Daniel wybuchnął głośnym, szczęśliwym śmiechem.
– Dotrzymałeś słowa, Rune. Nikt nie pomógł mi tyle co ty.
– Przeżyliśmy obaj mnóstwo wspaniałych przygód – uśmiechnął się Rune. – Podróż do Taran-gai, spotkanie z białym niedźwiedziem i wiele, wiele innych. Później jednak wiodło mi się niespecjalnie. Chociaż tak właśnie miało być.
– Teraz cię nie rozumiem – powiedział Daniel.
– Oddałeś mnie synowi, Solvemu, urodzonemu pod złą gwiazdą. Wiesz, właściwie to nie miałem nie przeciwko temu. Dlatego zachowywałem się jak martwy, kiedy i ty, i on próbowaliście zawiesić mnie sobie na szyi. Wiedziałem już wtedy, że urodzi się wkrótce wielka osobowość w rodzinie Ludzi Lodu i że jemu mam służyć.
– Miał się urodzić syn Solvego, Heike – wtrąciła Vinga.
– I rzeczywiście, służyłeś! – zawołał Heike ze śmiechem. – Choć muszę powiedzieć, że nigdy nie byłem do końca pewien, który z nas jest panem, a który sługą.
– A ja nigdy nie miałam takich wątpliwości – oświadczyła Vinga. – Heike, ty nie byłeś godzien wiązać mu sznurowadeł!
– Alrauny nie używają sznurowadeł – zauważyła Sol. – Ale sądzę, że na tej sali bardzo niewielu jest takich, którzy rangą przewyższają Runego.
On zaś pochylił głowę, żeby ukryć wzruszenie.
– Mimo wszystko miałem wam służyć.
– Można być i panem, i sługą jednocześnie – rzekł Tengel Dobry z powagą.
Heike miał jeszcze inne wątpliwości:
– Nigdy nie byłem pewien, czy ty jesteś alrauną męską, czy żeńską. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale bliższy byłem przekonania, że reprezentujesz jednak rodzaj męski.
Rune nie odpowiedział, zażenowany odwrócił twarz.
Jego to krępuje, pomyślała Tova. Krępują go sprawy, odnoszące się do jego osoby. Dobry Stwórca zapomniał dać mu zdolność odczuwania czegoś takiego jak miłość i… nie, to chyba nie tak. Rune przecież tęsknił. Tęsknił do Edenu, a tęsknota, pragnienie, to uczucia bardzo bliskie miłości.
Biedny chłopiec, westchnęła, i postanowiła włączyć Runego do grona swoich męskich znajomych. Znajdował się tam już Marco, od dzisiejszego wieczora również Targenot, skoro zatem włączyła do nich czarnego anioła i dawno zmarłego króla, to dlaczego nie miałoby być też alrauny?
Ja chyba nie mam całkiem po kolei w głowie, pomyślała już trzeźwo.
Rune podjął znowu swoje wielowątkowe opowiadanie:
– Po pełnych napięcia latach z Heikem skarb przeszedł w ręce Sagi. I wówczas… ponownie spotkałem mego pana, Lucyfera!
– Rzeczywiście! Spotkałeś! – zawołał Andre zaskoczony. – W fińskich lasach, podczas podróży z Sagą do Norwegii!
– No właśnie. Sagi tu dzisiaj nie ma, ale ona i tak nie wiedziała, że Marcel, to znaczy Lucyfer, rozmawiał ze mną pewnego wieczora, kiedy nocowaliśmy pod gołym niebem na małym cyplu leśnego jeziorka. Wielki Lucyfer powiedział wtedy, że bardzo się cieszy, widząc mnie ponownie, nadziwić się nie mógł mojemu losowi i mówił też, że bał się, iż nadal leżę w pustynnym piasku za bramą Ogrodu Edenu. Wyznał mi, że darzy uczuciem tę dziewczynę, Sagę, i prosił, bym się nią opiekował, kiedy jego już nie będzie z nami. Bo on sam musiał wkrótce potem wracać do Czarnych Sal. Obiecał, że jeśli wypełnię jego prośbę, to zostanę sowicie wynagrodzony.
Spotkanie z Lucyferem było wielkim wydarzeniem w moim życiu, bo nadal ceniłem go ponad wszystko na świecie. Przyrzekłem jemu i samemu sobie, że troszczyć się będę najlepiej jak potrafię o małą Sagę. Nie z powodu nagrody, ale ze względu na nich oboje. Saga była zresztą wyjątkowo piękną przedstawicielką moich ukochanych Ludzi Lodu.
Gabriel zauważył, że Anna Maria po kryjomu ociera łzy. Rozumiał ją bardzo dobrze. Z pewnością chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej o losie swojej jedynej córki, lecz Saga należała do tych niewielu, którzy tu dzisiejszej nocy przybyć nie mogli. Ona, wybranka Lucyfera, królowa Czarnych Sal, z pewnością nie mogła.
Rune opowiadał dalej:
– Wkrótce Saga została sama. Towarzyszyłem jej do Grastensholm i pomogłem uwolnić stary dwór od szarego ludku, a także uporządkować sprawy w Lipowej Alei, postawić ród na nogi. Wtedy jednak Viljar i Belinda wyruszyli w tę brzemienną w następstwa podróż, zostawiając małego syna i Sagę. Walczyliśmy zawzięcie, żeby utrzymać wszystko w jakim takim porządku, pamiętasz, Henning? Tak, robiłem, co mogłem, żeby wam pomóc, ale problemów było zbyt wiele, żeby jeden mały korzeń mógł ze wszystkim sobie poradzić.
– Zrobiłeś naprawdę bardzo dużo – powiedział Henning wzruszony. – Byłeś naszą jedyną pociechą w tych trudnych miesiącach. Saga często to powtarzała.
– Dziękuję ci, Henningu! Natomiast tego wieczora, kiedy bliźnięta Sagi, Marco i Ulvar, przyszły na świat, otrzymałem inne, bardzo ważne zadanie. Ponownie spotkałem czarne anioły. Te, które kiedyś były białymi aniołami w Edenie, zdecydowały się jednak towarzyszyć aniołowi światłości, kiedy wymówił posłuszeństwo Stwórcy. One przekazały mnie tobie, Henningu, ponieważ to ty miałeś zająć miejsce wybranej Sagi, skoro ona musiała opuścić ziemię. Anioły powtórzyły też obietnicę swego pana, że zostanę sowicie wynagrodzony, kiedy nadejdzie ten czas. Nigdy nie zastanawiałem się, na czym ta nagroda miałaby polegać, bo prawdę powiedziawszy nigdy nie oczekiwałem żadnej zapłaty za przywiązanie do rodu, który stał mi się taki bliski. Największa radość dla mnie to wspierać Ludzi Lodu, być wam przydatnym.
Nieźle dawaliśmy sobie radę, prawda, Henningu? Zachowywałeś się, jak przystało na prawdziwego mężczyznę, a potem przyjechała nasza wspaniała, kochana Malin i nie można przecenić tego, co zrobiła dla wszystkich trzech osieroconych chłopców.
– Och, nic takiego! – powiedziała Malin zarumieniona, ale widać było, że jest bardzo szczęśliwa.
– Nic nie było w stanie uratować Ulvara, on był stracony od samego urodzenia – mówił Rune. – Ja zostałem u Henninga, dopóki on nie przekazał mnie swojej córce, Benedikte, która nadal żyje. Tym samym więc ta część mojej historii dobiega końca…
Rune i Benedikte uśmiechali się do siebie serdecznie. Gabriel uważał, że starsza pani wygląda czarująco w swojej pięknej sukni. Małostkowi ludzie mogliby może porównać ją do stracha na wróble i nazwać pretensjonalną staruszką, ale oni nie wiedzieli, jakim wspaniałym człowiekiem była zawsze Benedikte.
– Muszę przyznać, Benedikte, że pod Fergeoset wystawiłaś mnie na ciężką próbę. Kiedy wyciągnęłaś mnie przeciwko nadbiegającemu upiorowi, przeciwko temu przewoźnikowi, pogańskiemu kapłanowi. To była jedna z najcięższych prób, można ją porównać jedynie ze spotkaniem z upiorem w jeziorku pod Vargaby. Poskramianie upiorów jest dla mnie najtrudniejszym zadaniem. Toteż w obu przypadkach potrzebna mi była pomoc. Raz ze strony Marca, drugi ze strony Shiry.
– Zdaje się, że wielokrotnie bardzo wiele wymagaliśmy od niewielkiego korzenia – westchnął Heike, jeden z tych, którzy najczęściej korzystali z pomocy alrauny.
– Ja bardzo lubię pomagać – powiedział Rune. – Ale wtedy pod Fergeoset… nie miałem niczego, co mógłbym przeciwstawić tej potwornej masie złej energii, jaką dysponował Nerthus-Tyr. Gdyby Marco nie przyszedł i nie unicestwił go, to Tengel Zły uzyskałby potężnego sojusznika, którego później mógłby wykorzystać dla własnych celów. Tengel był na ciebie wściekły, Marco.
Książę Czarnych Sal zapytał:
– Myślisz, Rune, że on wie, kim ja jestem?
– Kim jesteś, to nie wie. Ale po tamtym fatalnym spotkaniu nad Dan-no-ura wie mniej więcej, jak wyglądasz. Niezbyt dokładnie, lecz wystarczająco, by mogło to być niebezpieczne dla ciebie.
– Będę się wystrzegał.
– Jak dopiero co wspomniałem, towarzyszyłem Andre do Vargaby. Kiedy Nataniel skończył trzy lata, on właśnie otrzymał znaczną część skarbu Ludzi Lodu, między innymi mnie. Och, Natanielu, jakże mi było dobrze u ciebie! Przygotowałeś mi mięciutkie łóżeczko, karmiłeś mnie i poiłeś, i udawałeś, że nie widzisz, iż następnego ranka miseczki były równie pełne jak wieczorem. Po prostu zmieniłeś jedzenie, jakby się nic nie stało. Zresztą tak właśnie było – uśmiechał się Rune. – Wielu, bardzo wielu z was mnie lubiło i zajmowało się mną czule. Najlepszym przykładem może być Heike. Myślę jednak, że nikt nie kochał mnie tak bardzo, jak właśnie mały Nataniel. No i, niestety, akurat w czasie, kiedy należałem do Nataniela, musiałem was opuścić…
– Przecież nas nie opuściłeś – wtrącił Jonathan półgłosem.
– Nie opuściłem. Ale nadszedł czas zapłaty. Kiedy chłopiec skończył cztery lata, do jego pokoju przyszły czarne anioły. Byłem tam wówczas sam, lecz Nataniel je słyszał, słyszał te szelesty i hałasy, które zawsze towarzyszą czarnym aniołom, więc pobiegł do pokoju. Kiedy zobaczył, że anioły zabierają mnie, był zrozpaczony.
– Tak, rzeczywiście, słyszeliśmy hałasy – potwierdziła Christa. – O mało nie oszalałam wtedy ze strachu, lecz wielkie wilki zagradzały nam drogę do pokoju Nataniela.
– Tak. Nataniel widział, co się stało, ale one wymazały wszystko z jego pamięci. Wyjęły mnie ze szkatułki i przemawiały do mnie przyjaźnie.
– Ile ich było? – zapytał Rikard, który tamtego dnia również stał bezradnie za drzwiami.
– Tylko dwa. W pokoju tylko dwa. A na schodach jeszcze dwa pod postacią wilków. Czarne anioły wyjaśniły mi, że nadszedł czas zapłaty, czas wynagrodzenia za moją długą i wierną służbę u Ludzi Lodu. Ich władca, Lucyfer, polecił im, by przyszły do pokoju Nataniela i zabrały mnie.
Bałem się trochę, to oczywiste, nie wiedziałem, co ma się stać. Przez chwilę musiałem leżeć sam na podłodze, bo anioły zajmowały się Natanielem, kiedy wszedł już do pokoju. Ulokowały go w kącie. Wemknął się, zanim zdążyły na schodach postawić stróżujące wilki.
Ogarnęło mnie straszne gorąco.
Po chwili przeniknął mnie dotkliwy ból. Czy to ma być ta nagroda? pomyślałem z goryczą.
I wtedy, poprzez straszną udrękę, stwierdziłem, że coś się ze mną stało. Zrobiłem się duży, cały pokój się zmienił, jakby podszedł bliżej do mnie. Niewiele widziałem, bo ogień mącił mi wzrok, który i tak nigdy nie był specjalnie dobry. Zauważyłem jednak w tym morzu płomieni czarne anioły i stwierdziłem, że jestem prawie tak duży jak one. Powoli wzrok mi się poprawiał, widziałem coraz lepiej! Tak jak widzą ludzie. Słyszałem ogłuszające uderzenia i trzaski, co sprawiało mi taki ból w całym ciele, że mógłbym krzyczeć, gdybym miał głos.
Coś się łamało i rwało w moim ciele, przeczuwałem, że to wykształcają się moje ludzkie członki, wkrótce mogłem podnieść ramię i mogłem myśleć wyraźniej niż przedtem. Słuch stał się lepszy, zacząłem rozróżniać zapachy, czego przedtem nie potrafiłem. Zresztą przedtem też wcale nie odczuwałem bólu, w każdym razie nie w taki okropny sposób. Byłem oszołomiony, nie pojmowałem nic a nic, a z moich oczu płynęły łzy. Tak, bo nagle poczułem, że mam oczy, mogłem widzieć swoją twarz i włosy, dostrzegałem kikuty palców…
I wtedy ogień zniknął. W pokoju zapanowała cisza. „Witaj w człowieczym świecie, alrauno!” – powiedziały do mnie anioły z uśmiechem. Słyszałem, jak mały Nataniel gorzko szlocha w swoim kącie, słyszałem, jak anioły mówią: „Twoja alrauna pójdzie z nami”, a on protestował gwałtownie, ale jeden z aniołów podszedł do chłopca i pogładził go po twarzy, by wymazać te wydarzenia z jego pamięci. Potem wywiodły mnie przez okno, a wielkie wilki opuściły dom i udały się za nami. Nataniel pozostał sam.
Płynąłem w powietrzu na jednym z wilków.
„Dlaczego to zrobiłyście?” – krzyczałem.
„Nie jesteś rad z nagrody?” – śmiały się.
„Tak, ale nie rozumiem…”
„To było niezbędne” – odparły. – „Jeden z dotkniętych Ludzi Lodu stanie niebawem na drodze Tengela Złego. Ten człowiek jest zupełnie bezbronny, będziesz musiał być przy nim i chronić go przed atakiem złego. Bo tym razem to nie będzie duch Tengela, to będzie on sam!”
– Jonathan – szepnął Andre. – To Jonathana miałeś ochraniać, Rune. W czasie wojny.
– Tak, Tengel Zły wcielił się w postać szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Heydricha, i ich drogi, jego i Jonathana, przecięły się. Czarne anioły przewidziały to.
– Bez ciebie nie przeżyłbym tej wojny – powiedział Jonathan. – Teraz jednak rozumiem, dlaczego Heydrich odskoczył z obrzydzeniem i przerażeniem, kiedy cię zobaczył. Tengel Zły w jego duszy znakomicie pojmował, kim jesteś. I wrzeszczał histerycznie: „Zastrzelić go!” Ale, Rune, Niemcy cię przecież zastrzelili! Umarłeś i ja na to patrzyłem!
Rune próbował się uśmiechnąć:
– Jonathanie, ja wyniosłem z Edenu pewną właściwość. Mianowicie nie mogę umrzeć. Jeśli więc Niemcy sądzili, że mnie zlikwidowali, to byli w błędzie. Kiedy zostałem sam, przyszli po mnie moi przyjaciele, czarne anioły. Byłem przecież ich wysłannikiem, niekiedy również wysłannikiem przodków Ludzi Lodu.
Teraz wstała Karine.
– Och, Rune, teraz wiem, co mnie tak dziwiło wtedy, kiedy przytulałeś mnie do siebie. W pociągu, pamiętasz?
– Tak. A co takiego? – uśmiechnął się niepewnie.
– Ja nie słyszałam bicia twego serca.
Rune odwrócił się szybko, jakby nie chciał jej odpowiadać, i wtedy na podium wszedł jeden z czarnych aniołów.
– To się zgadza, Karine – powiedział. – Nie mogłaś słyszeć bicia serca, bo gdyby Rune miał serce, byłby śmiertelny. Nie mogliśmy ryzykować.
Tova zawołała głosem, w którym słychać było wstrzymywany płacz:
– Ale to, że się nie ma serca w fizycznym sensie, nie musi chyba oznaczać, że się jest pozbawionym uczuć?
Rune uśmiechnął się do niej i przejęty potrząsał głową. Odpowiedział jednak czarny anioł:
– Czy któreś z was kiedykolwiek wątpiło w zdolność alrauny, czy też Runego, do odczuwania?
Nikt się nie odezwał.
– Rune, ale powiedz mi, jak ci się powodziło przez cały ten czas? – dopytywał się Nataniel. – Zanim pojawiłeś się tutaj jako Rune i po tym, jak „umarłeś”?
– To, mój drogi przyjacielu, są pytania, których nie powinieneś zadawać.
– Ach, tak – westchnął Nataniel. – Ale czy pozwolisz, bym zgadywał, że w tym czasie bardzo często spotykałeś Marca?
– Zgadywać ci, oczywiście, wolno.
I więcej już się od niego nie dowiedzieli.
Główne miejsce na podium zajęła znowu Tula.
– Tak więc możemy uznać, że cała historia Ludzi Lodu została opowiedziana. Tak dokładnie, jak to tylko było możliwe. Ale nie skończyliśmy jeszcze tej części naszego spotkania… – nuciła niepewne spojrzenie na tylne rzędy, a wszyscy inni poszli za jej przykładem.
Gabriel wciągnął głęboko, z drżeniem, powietrze. Skulił się na swoim krześle i tak przygotowany czekał, co teraz nastąpi.