ROZDZIAŁ X

Tu, że Rikard tak długo zabawił przy samochodzie, było winą, a może raczej zasługą innego kierowcy. Pewien starszy pan, kiedy miał zaparkować na bardzo wąskim miejscu, wpadł w panikę i zaklinował się pomiędzy samochodem Rikarda a niedbale ustawionym samochodem jakichś raggare. [Raggare albo raggar w Skandynawii określa się tym mianem młodych zmotoryzowanych ludzi, awanturników, poruszających się często w dość licznych gromadach piratów drogowych, zakłócających porządek, zaczepiających dziewczęta itd. Ich samochody pomalowane są zwykle na krzykliwe kolory i dziwacznie przystrojone, z daleka widoczne (przyp. tłum.).]

Tkwiący w duszy Rikarda policjant natychmiast kazał mu spisać numer samochodu, ale potem musiał też przyjść z pomocą temu starszemu kierowcy. Właśnie się uporał z jego autem i czekał teraz na trzech raggare, zbliżających się w bardzo szybkim tempie. Rikard zamierzał wlepić im solidny mandat, gdy nadbiegła Tova.

Natychmiast zrozumiał, że coś się stało, i rzucił jej kluczyki.

– Zamknij samochód! – krzyknął, bo nie dowierzał raggare, którzy gapili się na ojca i córkę z otwartymi gębami. Rikard pobiegł co tchu do sali odpraw.

Tova tak była zdenerwowana tym wszystkim, że ręce jej się trzęsły i nie mogła trafić kluczykiem w zamek.

Pochylona nie widziała, co się dzieje za nią, usłyszała tylko jakieś kroki, a potem tysiące iskier rozbłysło w jej głowie prawie równocześnie z silnym uderzeniem w tył czaszki. Zdążyła pomyśleć: „Co, u licha…” i wszystko pochłonęła ciemność.

Rikard tymczasem zniknął już w hallu lotniska i nie widział, co przydarzyło się jego jedynej córce.

Ocknęła się w jakimś niechlujnie utrzymanym samochodzie. Leżała na podłodze pomiędzy siedzeniami. Męskie buty ze spiczastymi nosami wbijały jej się boleśnie w żebra.

Nie daj poznać, że odzyskałaś przytomność, upominała Tova samą siebie.

Z przedniego siedzenia odezwał się głos kobiecy. Dialekt wschodni, niezbyt wyszukany, ale nie ulegało wątpliwości, że mówiącej jest wszystko jedno, jak się wyraża.

– Wiesz na pewno, że on tam jest?

– Jasne – odparł szofer. – A jak z tyłu?

– Ani drgnie – odpowiedział ten w butach ze spiczastymi nosami. – Nie można by jej zwyczajnie wyrzucić gdzieś do jeziora?

– Nie dali ci pozwolenia na myślenie, Lasse – upomniał szofer, który sprawiał wrażenie najmniej prostackiego w tym towarzystwie. – Najpierw musimy porozumieć się z numerem pierwszym.

– Do cholery, to przecież nie jest żaden Bóg!

– Trzymaj pysk, dobrze?! Tylko on dostaje rozkazy!

– Od Boga?

– Co nam po Bogu? Chyba lepiej służyć temu drugiemu.

Wszyscy troje zachichotali.

Temu drugiemu? zastanawiała się Tova. Pewnie mają na myśli diabła!

O, nie, może raczej jego wysłannika na ziemi? Dostała gęsiej skórki. Nie tak trudno było się domyślić, o kim mowa.

Nie doceniliśmy Tengela Złego, przestraszyła się. Okazuje się, że ma wśród swoich zwolenników również żywych ludzi! Właściwie jej to wcale nie zaskoczyło, od dawna się domyślała, że kiedy stosowna pora nadejdzie, to on sobie takich pomocników znajdzie. Ale że już sprawy zaszły tak daleko?

O Boże, ale jej huczy w głowie! Ból stawał się coraz bardziej nieznośny.

„Tylko on dostaje rozkazy”.

Numer jeden? To by się mogło zgadzać. Tengel Zły wyszukał sobie odpowiedniego śmiertelnika, złego do szpiku kości, rzecz jasna, i polecił mu zgromadzić bandę takich samych jak on. Tak, bo przecież sam nie będzie się zniżał do rozmowy z każdym pomocnikiem z osobna.

Pozostaje mieć nadzieję, że uda nam się uniknąć zbyt wielu spotkań z nimi.

O rany! Bomba na lotnisku!

A jeśli doszło do eksplozji w Fornebu? Jeśli ojciec i jej przyjaciele…

Nie, to z pewnością była bomba zegarowa. Miała wybuchnąć dopiero, gdy samolot będzie w powietrzu.

Ależ to podłe! Poświęcić tyle niewinnych istnień tylko po to, by pozbyć się czworga wybranych z Ludzi Lodu!

Bogu dzięki, że mają Nataniela, który wyczuł, na co się zanosi. Wybacz mi Natanielu, że cię tak nie doceniałam, że wytykałam ci miękkość i łagodność. Często zapominam, jak wiele potrafisz.

Ale i ona sama umiała to i owo! Żeby chociaż na początek udało jej się pozbyć tych wstrętnych butów, które tak okropnie uwierają ją w bok.

Tova uśmiechnęła się. To by mogło być nawet dosyć zabawne! Wystarczy się skupić.

„Te niewygodne, wąskie i spiczaste pantofle boleśnie uciskają ci nogi. Stopy zaczynają puchnąć. Nie mieszczą się w butach. Czujesz, jak ci drętwieją palce? Śródstopie coraz bardziej ściśnięte. Coraz mniej miejsca…”

– O, do diabła, jak mnie gniotą buty! – jęknął Lasse i z wysiłkiem ściągnął obuwie. – Czy tu jest tak cholernie gorąco, że nogi puchną?

Bogu dzięki, ból w boku ustał! Niewiele jednak mogła poradzić na głowę. Jak większość znachorów i uzdrawiaczy Tova miała problemy z leczeniem samej siebie.

Kurz z brudnego obicia drażnił ją w nosie. Żeby tylko nie kichnąć!

Jadący na przedzie znowu zaczęli rozmawiać. Tova słuchała.

– Cholera, czemu ten jakiś nasz mistyczny boss tak się diabelnie boi tych ludzi?

– Kurde, nie wiem – odparł szofer. – Ale już ma ich z głowy. Już się chyba zamienili w chmurkę razem z samolotem.

– Myślisz, że on się ucieszy z tego, że mamy dziewczynę?

– Pewnie. Z niej wydusimy wszystko, co będzie chciał.

Mamy swoje metody!

Lasse zarechotał.

– Ona jest paskudna jak troll – oświadczyła kobieta. – Świat niczego nie straci, nawet jeśli numer jeden wepchnie ją do piachu.

Dziękuję ci, moja kochana, pomyślała Tova. W takim razie znajdziemy się w tym piachu obie.

Ciekawa była jednak, jak wyglądają ci, którzy ją uprowadzili. Zwłaszcza ów numer jeden. Prawdopodobnie doborowe rzezimieszki.

Pytanie tylko, czy Tova zdąży obejrzeć sobie tego pierwszego. I chyba już raczej nie ma co marzyć, żeby mogła opowiedzieć rodzinie o wszystkim, co usłyszała i zobaczyła.

Widoki na przyszłość nie rysowały się zbyt optymistycznie!

– Siedzi nam na kole jakiś motocykl – poinformował Lasse. Kiedy się odwracał, żeby lepiej widzieć, co się dzieje z tyłu, kopnął Tovę w twarz.

– Tak, no i co tam? – zapytał kierowca.

– Trzyma się nas już od dawna. Straszna maszyna.

– Widzisz jego gębę?

– Nie. Ma czarny hełm z ciemną szybą. Cały jest czarny.

– Glina?

– Nie, chyba nie. Oni nie mają takich maszyn. Dodaj no trochę gazu!

Szybkość wzrosła. Tova poczuła mdłości, ale to chyba bardziej z powodu bólu głowy.

– Zgubiliśmy go?

– Nie. Przyczepił się jak rzep do psiego ogona.

Zaczynam lubić tego motocyklistę, pomyślała Tova.

Samochód znowu przyspieszył z takim szarpnięciem, że Tova została dosłownie wbita w siedzenie. Udało jej się zdławić krzyk bólu.

Nataniel, Ellen i Gabriel zdążyli się już zorientować, że Tovy nie ma przy samochodzie ojca ani nigdzie w pobliżu.

– Nie mówcie nic Rikardowi – upomniał Nataniel. – On ma i tak dość kłopotu z tą bombą, jeśli rzeczywiście jakaś bomba tam była. Nie możemy go jeszcze obciążać zniknięciem córki. Sami musimy ją odnaleźć.

– Masz rację – przyznała Ellen. – To nasza wina. liczyliśmy się co prawda z oporem ze strony Tengela Złego, ale myśleliśmy, że to się rozpocznie dopiero w Dolinie Ludzi Lodu.

Nataniel skinął głową.

– Okazaliśmy się naiwni, teraz za to płacimy.

– Myślicie, że on już jest na świecie? – szepnął Gabriel wytrzeszczając oczy. – To znaczy, czy on się już obudził?

– Obudził się z pewnością – powiedział Nataniel. – Ale żeby swobodnie poruszał się po świecie… To się dopiero okaże.

– Plecak Tovy! – jęknęła Ellen. – Jej plecak ciągle stoi przy okienku! Zaraz tam pobiegnę i…

Nataniel zatrzymał ją stanowczo.

– Nie! Nie możemy zgubić również ciebie. Siadajcie teraz oboje do mojego samochodu i nie wpuszczajcie tam nikogo pod żadnym pozorem! Ja zaraz wrócę.

– Ale, Natanielu – zaczęła Ellen, on jednak był już daleko. – Ciebie też nie możemy zgubić – dokończyła matowym głosem.

Musieli dość długo czekać, zanim Nataniel wrócił z plecakiem. Oddał go Ellen i usiadł ciężko przy kierownicy.

– Nie mogłem tam wejść – powiedział. – Hall jest szczelnie obstawiony. W bagażu była bomba, teraz próbują ją rozbroić. Tylko dzięki Rikardowi dostałem się do środka.

– Ale Tovy nie spotkałeś?

– Nie. Gabriel, mówiłeś, że widziałeś samochód jakichś raggare, kiedy wychodziliśmy na parking. I że odjeżdżał w wielkim pędzie.

– Tak. On ruszył z tego samego miejsca, gdzie stoi samochód Rikarda.

– Dokąd się skierował?

Nie czekając na odpowiedź, Nataniel przekręcił kluczyk w stacyjce.

Gabriel rozglądał się zakłopotany.

– Nie wiem. Po prostu wyjechał z parkingu.

– No tak, dalej nic nie widać. Ale musiał chyba skręcić w Drammensveien… Patrz tam, na ślady przy wyjeździe z parkingu! Tam musieli skręcać z piskiem opon! Mam nadzieję, że dalej pędzą z tą samą szybkością.

– Rzeczywiście należy mieć taką nadzieję? – zapytała siedząca obok niego Ellen. – Jeśli oni naprawdę uprowadzili Tovę, to chyba byś nie chciał odnaleźć jej jako ofiary wypadku drogowego?

– Masz, oczywiście, rację. Sam nie wiem, co mówię.

Wkrótce znaleźli się na Drammensveien. Przy wjeździe jeszcze raz zobaczyli ślady opon samochodu raggare.

A zatem tamci jadą w kierunku Drammen.

– No, teraz zobaczymy, co ten grat potrafi – rzekł Nataniel. – Tylko że raggare mają nad nami sporą przewagę. Zapamiętałeś, jakiego koloru był ich samochód, Gabrielu?

– To był chevrolet Impala model 59 – odparł Gabriel obojętnie. – Czerwony.

Nataniel gwizdnął z podziwu.

– Brawo! Może jeszcze widziałeś numer?

– Nie. Nie zdążyłem.

– Chwileczkę, zaczekaj! Rikard coś do mnie mówił ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Gadał coś o jakichś raggare i że to oni go zatrzymali. „Ale mam ich numer”, tak powiedział. Rikard ma numer tego samochodu! Niestety, teraz zawrócić nie możemy.

– Wcale zresztą nie wiemy, czy Tova jest z nimi – wtrąciła Ellen. – Ona może przecież po prostu stać i czekać na nas na parkingu.

– O, nie! Nie Tova! Jej się coś stało. Mówią mi o tym wszystkie moje zmysły. Ale jak, na Boga, ją odnaleźć? To tak jakby szukać igły w stogu siana!

Tova nie mogła się zdecydować.

Z jednej strony szczerze pragnęła, żeby motocyklista okazał się policjantem, który zatrzyma samochód i aresztuje tych przeklętych kidnaperów. Z drugiej jednak chciałaby się jak najwięcej dowiedzieć o porywaczach i o ich szefie. Tylko co zrobić, żeby wynieść głowę z tej całej afery? Trudno, będzie się nad tym zastanawiała później.

Tamci zaczęli się kłócić. Bort był wściekły na Lassego.

– Powiedziałem ci przecież, że nie masz prawa nazywać mnie po imieniu! Jestem numer trzy i wiesz o tym dobrze Chociaż ty sam jesteś numer dwanaście! Przedostatni, i to jest odpowiednie dla ciebie miejsce.

– Zamknij się! – warknął Lasse. – Ty i Bitten to jesteście takie cholerne snoby…

– Nie nazywaj jej Bitten! – wrzasnął Bert. – Ona jest numer siedem! Czy to ci się nie mieści w tej twojej ciasnej mózgownicy? Mamy w samochodzie obcych!

– Tę tutaj? Ona leży jak bedłka i na pewno niczego nie słyszy. A poza tym to i tak nie zdąży niczego nikomu nagadać, jak już numer jeden wyciśnie z niej wszystko, co będzie chciał, dobrze o tym wiesz! – Lasse zachichotał, a Tovę ogarnęło nieprzyjemne wrażenie, że ona to raczej nie ma się z czego śmiać. Porywacz mówił dalej: – Niech no tylko numer jeden wydusi z niej wszystko, czego boss potrzebuje, to już ja się nią zajmę osobiście.

O, twoje niedoczekanie, pomyślała Tova. I nie możesz się też dowiedzieć o butelce…

Zesztywniała na podłodze samochodu. O Boże, gdzie ona ma rozum? Butelka! Za żadną cenę te dranie nie mogą dostać w swoje łapy butelki z jasną wodą Shiry!

Tova za nic nie mogła ryzykować spotkania z tym jakimś numerem jeden. Wystarczy przecież rewizja osobista, żeby…

– Czy motor wciąż się nas trzyma?

– Dokładnie tak jak przedtem. Pędzi jak świnia.

I wy też pędzicie jak świnie, pomyślała Tova. To chyba logiczne, skoro on jedzie z tą samą prędkością.

Tova podjęła decyzję. Chyba nie zapomniałam swoich dawnych sztuczek. Zmusiłam przecież Lassego, żeby zdjął buty. Teraz spróbuję ich nakłonić, żeby się zatrzymali.

Koncentrowała się dość długo. Trudno było rzucić urok na troje jednocześnie. Najważniejszy był Bort, mimo to pierwszy zareagował Lasse:

– Zatrzymaj się, do cholery! Okropnie mi się chce lać!

– Możesz chyba trochę… Nie, do diabła, co myśmy dzisiaj pili?

– Ja też muszę – wysyczała Bitten przez zęby. Była przecież damą i wcale nie uważała, że ta sytuacja jest śmieszna. – Stój, bo zrobię w majtki!

– Ale motocyklista… Nie, trudno, muszę natychmiast wyjść! Co to za cholerne picie było na tym lotnisku?

Samochód zjechał na pobocze i stanął. Wszyscy troje wyskoczyli z wozu i pomknęli w las niczym sprinterzy na zawodach.

Tova usłyszała tuż obok warkot ciężkiego motocykla. Zatrzymaj się, och, zatrzymaj się, błagała w duszy, próbując się podnieść. Ale w głowie chrupnęło jej tak boleśnie, że natychmiast znowu opadła na podłogę.

Tylne drzwi zostały otwarte gwałtownym szarpnięciem i czyjaś silna ręka wyciągnęła ją na zewnątrz. Ubrany na czarno policjant, czy kto to był, uniósł ją, jakby była piórkiem, i ulokował na tylnym siedzeniu motocykla. Nie widziała jego twarzy zza ciemnej szybki, usłyszała tylko stłumiony głos, gdy pytał, czy Tova będzie w stanie się utrzymać na tylnym siodełku.

Ona zaś starała się opanować szum w głowie i jakoś odzyskać równowagę, żeby świat przestał jej wirować przed oczyma, zdołała skinąć głową, a on powiedział coś, co brzmiało jak: „Trzymaj się mnie mocno”. W każdym razie Tova tak to sobie przetłumaczyła.

– Jeśli poczujesz, że puszczam, to znaczy, że zemdlałam – wybąkała.

Nieznajomy zawahał się na chwilkę, ale z lasu rozległy się głośne okrzyki. Tamci spostrzegli, co się stało, trzeba było uciekać.

W stronę Oslo…

Skąd on wie?

– Ja muszę do Fornebu! – krzyknęła, trzymając się kurczowo jego kurtki. – Tam na mnie czekają.

Motocyklista skinął głową.

O Boże, nie dam rady, myślała zrozpaczona. Nie utrzymam się, zaraz spadnę.

Wiatr. Warkot silnika… Śliska skórzana kurtka, trzymaj się, trzymaj się mocno!

W końcu wszystkie sprawy świata sprowadzały się wyłącznie do tego jednego: Trzymaj się mocno! Trzymaj się, nie puszczaj tej kurtki, bo spadniesz! Wszystko wokół wirowało. Tova przyciskała policzek do śliskiej skóry, motocykl wibrował pod nią, pojazdy nadjeżdżające z przeciwka przelatywały obok jak ruchome kolorowe plamy. Nigdy przedtem nie siedziała na motocyklu, a ten musiał należeć do największych maszyn. Jakiś Harley-Davidson albo Triumph? Zapomniała, jak się nazywają.

Chłodny wiatr jednak dobrze na nią wpływał, ból w głowie zelżał. Chociaż taka jazda to pewnie nie jest najlepsze lekarstwo na wstrząs mózgu, myślała zatroskana. Siedzieć na motocyklu, który pędzi dobrze ponad sto na godzinę. Ale co się stało z gangsterami? Nie miała odwagi się odwrócić, żeby zobaczyć, czy ich nie gonią.

– Dziękuję za pomoc! – zawołała do motocyklisty.

Czarny hełm się poruszył.

– Tylko że ja nie bardzo rozumiem…

– Naprawdę nie rozumiesz, Tovo?

Ten głos! Pojaśniało jej w głowie i zaczynała pojmować. Ten głos!

Objęła go mocno obiema rękami i krzyknęła radośnie:

– Marco!!!

Wyczuwała, że Marco się śmieje.

– Och Marco, Marco – prawie łkała. – Ale dlaczego tak długo jechałeś za nami? Mogłeś ich przecież zatrzymać w każdej chwili. To okropne głupki!

– Chciałem się najpierw dowiedzieć, gdzie i do kogo cię wiozą! – krzyczał pod wiatr.

– Ja też chciałam się tego dowiedzieć. Ale potem przypomniałam sobie o butelce.

– Świetnie, Tova! Ale co to się stało? Dlaczego oni tak wylecieli z samochodu, jakby ich coś gryzło? Przestraszyłem się, czy to nie pożar.

– Nie, no bo ja… – zachichotała. – Nie, nie mogę ci powiedzieć.

– Oczywiście, że możesz!

– Wiesz przecież, że moja siła polega na tym… No, że mogę ludziom zasugerować albo wywołać iluzję?

– Tak. Między innymi.

Och, jak rozkosznie słuchać go, gdy mówi: „między innymi”. Jaka to radość dla serca spragnionego pochwały!

– Więc zrobiłam tak, żeby im się bardzo chciało do toalety. Żeby nie mogli wytrzymać!

– Znakomicie, Tovo! Ale co zamierzałaś zrobić potem?

– Nie wiem! – odkrzyknęła. – Pewnie bym uciekała. Albo starała się zatrzymać jakiś samochód. Najbardziej jednak liczyłam na motocyklistę, o którym oni nieustannie rozmawiali. Myślałam, że to może policjant.

– Zdobyłaś jakieś informacje?

Niełatwo jest rozmawiać na takiej ciężkiej maszynie, gdy trzeba przekrzyczeć huczący wiatr.

– Tak. Udawałam, że jestem nieprzytomna, więc rozmawiali swobodnie.

– Jesteś bystra! Naprawdę!

O radości!

Roześmiała się cicho.

– O co chodzi? – zapytał Marco.

– Myślałam, że anioły nie jeżdżą na motocyklach!

– Bo też ja nie jestem prawdziwym aniołem. Mam tylko w żyłach krew czarnych aniołów, a to poważna różnica. Zresztą zostałem tak wychowany, żeby nic co ludzkie nie było mi obce.

Nie zapytała, skąd wziął tę maszynę i ubranie, to zbyt skomplikowana sprawa. Nie pytała też o to, jak się dowiedział u wypadku. Marco chadzał swoimi drogami i trudno je było poznać. A może nie? Może po prostu dzięki swoim ponadnaturalnym zdolnościom otrzymał wiadomość, że to on ma obowiązek donieść butelkę z wodą do Doliny Ludzi Lodu.

Ponadnaturalnie czy nie, Marco zaraz odpowiedział na jej nie zadane pytania. Chociaż akurat to mógł być przypadek…

– Świetnie, że akurat miałem motocykl – powiedział wesoło. – Pojechałem na Fornebu, żeby zobaczyć, czy szczęśliwie odlecieliście. Miałem zamiar wyruszyć za wami na północ. No, a kiedy zobaczyłem, co się dzieje, to oczywiście pomknąłem za porywaczami.

No i wszystko jasne.

Tova głęboko westchnęła. Pędzi oto po Drammensveien, na wspaniałym motocyklu, za plecami księcia Czarnych Sal! Dosyć niesamowita sytuacja! A jednocześnie jaka przyjemna!

Przytuliła policzek do jego kurtki.

– Witaj, mój książę – szepnęła ze smutkiem.

Bort wściekał się i klął jak szewc.

– Nie mogliście sikać za samochodem, cholerni idioci? – ryczał, próbując zwalić winę na innych. – Ten cholerny drań w czarnej kurtce przedziurawił nam przednie opony. Nie ruszymy z miejsca!

Starannie umalowane wargi Bitten zrobiły się blade pod warstwą szminki.

– Co teraz powie numer jeden? Uciekli nam! Uciekli!

– To nie stój tu i nie gdacz, tylko wychodź na szosę i zatrzymuj samochody! My się schowamy, a wylecimy, jak się jakiś głupek zatrzyma!

Bitten posłuchała natychmiast.

– Nie, jeszcze nie, do cholery! Muszę najpierw złapać łączność z kwaterą główną. Ale to cholerne gówno wydaje z siebie tylko jakieś piski. Hallo! Hallo, do jasnej cholery! Numer trzy wzywa numer dwa! Numer trzy wzywa numer dwa…

Przenośny radionadajnik skrzeczał w bagażniku.

– Cholera, cholera – syczał Ben. – Oni się wściekną, jak usłyszą, że…

Nareszcie ktoś się w aparacie odezwał, ale trudno było zrozumieć, co mówi.

– Hallo! – wrzeszczał Bert. – Tu numer trzy! Numer trzy wzywa numer dwa. Mamy kraksę na Drammensveien. Potrzebne są posiłki!

Odpowiedź, jaką otrzymał, sprawiła, że cała krew odpłynęła mu z twarzy.

– Tak, oczywiście… Tak, ale to było tak, że… To nie była nasza wina, bo… Ale my…

Po zakończeniu rozmowy siły uszły z niego jak powietrze z przekłutej dętki.

– Rozumiem – zakończył. – To był numer jeden! – oświadczył kompanom.

– O Jezu! – jęknęła Binen.

– Nie wysikałem się porządnie – jęknął Lasse, który dopiero teraz wrócił.

– To lej tutaj! – warknął Ben. – I żebyś mi się nie oddalał! Potem weźmiesz rewolwer i wszystko, co musisz mieć przy sobie, i obaj ukryjemy się za samochodem. Wylecimy, jak jakiś napalony idiota zatrzyma się przed Bitten.

On sam również zaopatrzył się w broń różnego rodzaju, jak na przykład pistolet (ukradziony jakiemuś policjantowi), rękawice bokserskie i sztylet. On i Lasse schowali się, a Bitten zajęła miejsce na poboczu.

Samochód Nataniela dotarł prawie do zjazdu na drogę państwową numer 60 w stronę Honefoss, pod Sandvika, gdy nagle Nataniel zawołał:

– To przecież czyste szaleństwo! W ten sposób nigdy Tovy nie odnajdziemy, oni mogli przecież skręcić w pierwszą lepszą boczną drogę! Lepiej było chyba czekać na nią na Fornebu. Stoi tam pewnie biedaczka i nie wie, co zrobić. Zawracamy!

– Popatrz na ten motocykl! – krzyknęła Ellen. – On zawrócił i jedzie w naszą stronę. Machają do nas. Oj, z tyłu siedzi Tova!

Nataniel zjechał na „sześćdziesiątkę” i zatrzymał się. Motocyklista postąpił tak samo.

Wszyscy jednocześnie wybiegli z samochodu. Nataniel wiedział, że powinni być ostrożniejsi, ale Tova wyglądała na taką rozradowaną. Ten, kto ją przywiózł, nie mógł być niebezpieczny.

Zanim jeszcze motocyklista zdjął kask, Nataniel uświadomił sobie, kto to. Panie Boże, jak mogliśmy zapomnieć o opiekunie Tovy, o Marcu? Nataniel powinien był go wezwać natychmiast, gdy tylko Tova zniknęła. Widocznie Marco sam czuwał. Może zresztą nie był w stanie odebrać wszystkich pozazmysłowych sygnałów?

Nie było czasu na wyjaśnienia.

– Oni nas gonią – wykrztusiła Tova. – Macie mój plecak?

– Tak. Wszystko mamy.

– W takim razie ruszamy! – zawołał Marco. – Jedźcie za mną. A jeśli o nich chodzi, to na razie jeszcze nas nie gonią! Przedziurawiłem im opony.

Tova powinna była przesiąść się do samochodu, ale nie zrobiła tego. Nabrała upodobania do jazdy na motocyklu. No, w każdym razie z takim kierowcą!

Maszyna podskakiwała na dość wyboistej drodze i Tova zaczęła żałować swego wyboru. To nie to samo, co równa jak stół Drammensveien.

Rozum mogłoby z człowieka wytrząść, pomyślała. Gdybym jeszcze miała choć resztkę rozumu. Przytuliła twarz do pleców Marca.

Nie bądź sentymentalna, idiotko, powiedziała sobie w duchu i odsunęła policzek od śliskiej skóry jego kurtki.

Jeszcze raz zadrżała z niepokoju, że on może czytać w jej myślach.

Niedaleko Rud Marco skręcił na drogę do Baerum, ponownie w kierunku Oslo, żeby niedługo potem znaleźć się na drodze do Trondheim. Bez sensu było pchać się do Henefoss, a potem robić wielki objazd.

Boczne drogi w tej okolicy były jednak takie marne, że Marco dał znak, by się zatrzymali. Nataniel zjechał na pobocze.

– Myślę, że Tova teraz chętnie przesiądzie się do samochodu – rzekł z uśmiechem, a ona nie mogła powiedzieć, że jej to nie odpowiada.

Ruszyli dalej.

– O rany! – jęknęła Tova. – Ale mnie wytrzęsło!

Wyglądała jednak na bardzo zadowoloną.

– No, a teraz opowiadaj – nakazał Nataniel.

I Tova opowiedziała o swoich przejściach.

– A zatem jest ich trzynaścioro – rzekł Nataniel w zamyśleniu. – Słyszysz, Ellen? Dokładnie jak w angielskich kręgach czarownic.

– Ci nie sprawiają wrażenia, by mieli coś wspólnego z kręgami czarownic – sprostowała Tova. – To są brutalni płatni mordercy. Sam prymityw. No, może jeszcze ten Bort, to znaczy numer trzy, byłby w stanie od czasu do czasu sformułować jakąś myśl, ale ta reszta! Lasse to kompletny tępak.

– A nigdy nie wymienili nazwiska numeru jeden?

– Nie. Wygląda na to, że się go śmiertelnie boją. Prawie tak samo jak szefa tego numeru jeden, którym nie może być nikt inny tylko Tengel Zły. Mogłabym przysiąc!

– Ja również – zgodził się z nią Nataniel. – Słuchajcie, czy to nie Dorothy Sayers napisała kryminał, w którym trzynaścioro bohaterów zostało nazwanych numer jeden, numer dwa i tak dalej?

– Masz rację – potwierdziła Ellen. – Najwyraźniej stamtąd został zaczerpnięty ten pomysł. W książce nie wolno im było posługiwać się nazwiskami, wyłącznie numerami. Na tym zresztą zasadzała się główna intryga, czytelnik musiał zgadywać, który jest kim.

– My znamy przynajmniej imiona trojga z nich – powiedział Nataniel. – Dobra robota, Tovo! Jesteś sprytniejsza, niż się spodziewaliśmy. Żeby ich w ten sposób wygnać z samochodu!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jakie to miłe uczucie, kiedy człowiek może się śmiać. Wszyscy bardzo tego potrzebowali.

Numer jeden nawiązał kontakt ze swoim najbliższym człowiekiem, numerem dwa.

– Otrzymałem wiadomość, że oni jadą na północ – powiedział surowy głos, którego dwójka bał się i zarazem nienawidził. – Porozum się z naszymi ludźmi w głębi kraju! Mam raporty od Jego Wysokości na temat poczynań tej piątki. Wydaj rozkaz, że należy ich zatrzymać. Wszelkimi środkami! Jego Wysokość jest zainteresowany tym, co oni ze sobą wiozą. Rozkaż, by im to odebrano i zniszczono!

– A co zrobić z tą piątką, numerze jeden? Czy Jego Wysokość coś na ich temat powiedział?

Ale połączenie zostało przerwane. Numer jeden nie chciał odpowiadać na pytania, na które sam nie znał odpowiedzi.

Numer dwa zwilżył wysuszone wargi. Zawsze, kiedy rozmawiał z numerem jeden, zasychało mu w ustach. Co właściwie było w tym facecie, że tak go przerażał ponad wszelkie wyobrażenie?

Usiadł przy telefonie i zaczął dzwonić do swoich punktów kontaktowych na wschodzie kraju.

Poszukiwani jadą na północ, to znaczy, dokąd?

A poza tym pięcioro? Przecież było ich tylko czworo! O co chodziło numerowi jeden, kiedy mówił o pięciorgu?

Ku swemu wielkiemu zaniepokojeniu numer dwa zauważył, że jego ręka trzymająca listę z nazwiskami drży i że on nie może tego drżenia opanować.

– No, to jesteśmy na drodze do Trondheim – stwierdził Nataniel.

– Pewnie jestem głupi – powiedział Gabriel. – Ale czy nie moglibyśmy polecieć samolotem, skoro bomba została unieszkodliwiona?

– Myślałem o tym samym – rzekł Nataniel. – Doszedłem jednak do wniosku, że nie powinniśmy tego robić. Możesz być pewien, że Fornebu jest obserwowane przez innych członków owego kręgu czarownic. I gdybyśmy weszli do samolotu, na pewno by nam towarzyszyli.

– Tylko że podróż samochodem zajmie nam znacznie więcej czasu – powiedziała Ellen.

– Tak. I jesteśmy bardziej narażeni na atak.

– Oni chyba nie widzieli, dokąd pojechaliśmy?

– Mam nadzieję, że nie widzieli. W każdym razie żadnego samochodu za nami nie widać.

Tova nie miała czasu na rozmowy. Wciąż nie opuszczało jej wrażenie, że siedzi na motocyklu, a przed nią na czarno ubrany kierowca, i wciąż się bała, że go straci z oczu. Dlatego wzięła na siebie obowiązek pilnowania, żeby od niego za daleko nie odjechali.

To zresztą nie było specjalnie trudne. Droga na Trondheim nie należy do zatłoczonych. Nie mogli podróżować w nieskończoność, należało już zrobić przerwę. Lada moment w pojazdach skończy się benzyna, ludzie potrzebowali jedzenia, a i krótka wyprawa do toalety wkrótce okaże się niezbędna.

Znaleźli po drodze niewielką kawiarnię, która wydała im się dość przytulna.

Motocykl i samochód zostały tak ustawione, by można je było obserwować przez okno, ale żeby były niewidoczne z szosy.

Nauczyli się już, że tak trzeba.

Siedzieli przy składanym stole na krzesełkach ze stalowych rurek, których Ellen serdecznie nienawidziła. Uważała, że czynią one nieprzyjemne wrażenie, pozbawiają wnętrze wszelkiej elegancji, a poza tym zawsze się o nie zaczepiała, zwłaszcza gdy miała na nogach nylonowe pończochy.

Mimo to w pełni rozkoszowała się tą chwilą odpoczynku u boku Nataniela. Pozostałych towarzyszy podróży też szczerze lubiła. Tova traktowała ją niegdyś podejrzliwie i zachowywała się wobec niej agresywnie, ale już od dawna były zaprzyjaźnione.

Tova również miała powody do radości. Marco odpoczywał razem z nimi, nareszcie odważył się pokazać wśród ludzi. Co prawda skórzany kombinezon znakomicie ukrywał jego urodę. Nie zdjął też hełmu, żeby osłaniać swoje kruczoczarne włosy i możliwie jak największą część twarzy. Było oczywiste, że nie jest to zwyczajny człowiek. Żaden śmiertelnik nie może być tak oślepiająco piękny, nikt nie ma takich szlachetnych rysów ani takich promiennych oczu. Rozmawiał z nimi jednak jak z najlepszymi przyjaciółmi i żartował jak wszyscy.

Czy życie może być wspanialsze?

Jakaś nieśmiała kobiecina w średnim wieku, biednie ubrana, podeszła do stolika. W spracowanej dłoni trzymała dwie monety 25-orowe. Pokornym głosem zapytała, czy ktoś mógłby jej zamienić te dwie monety na jedną o wartości 50-ore. Wszyscy zaczęli szukać i po chwili wyciągnęły się aż trzy ręce z odpowiednimi monetami. Spłoszona kobieta dziękowała i wybrała Nataniela. Na Marca odważyła się tylko zerknąć i natychmiast odwróciła głowę, oddychając ciężko.

Radośni młodzi ludzie, gotowi w każdej chwili spełnić dobry uczynek.

W kawiarni ani słowem nie wspomnieli o celu swojej podróży. W ogóle nie rozmawiali o żadnej podróży. Ostrożność, ostrożność, powtarzali sobie wszyscy w duchu. Kiedy jednak wyszli na dwór w to piękne, chociaż chłodne południe i zobaczyli, że w pobliżu nie ma nikogo, Nataniel powiedział:

– Co proponujesz, Marco? Mamy jechać dalej tak jak dotychczas? I jak długo się da?

– Tak, tak myślę.

– Czy nie byłoby lepiej, gdybyś i ty jechał razem z nami w samochodzie? – zapytała Ellen, za co Tova była jej niewymownie wdzięczna. – Tylko pewnie nie chciałbyś się pozbywać motocykla.

Marco zastanawiał się i Tova miała sporo czasu, by przyjrzeć się jego czarnym oczom, w których odbijał się blask słońca.

– Rozdzielenie się ma swoje dobre strony – powiedział w końcu. – I gdyby dla Tovy nie byłoby to takie męczące, to powinna i ona jechać ze mną.

– Towcaleniejestmęczące! – wypaliła Tova jednym tchem, nie dzieląc słów.

– Na dłuższą metę będzie, zobaczysz – uśmiechnął się Marco. – Ta droga nie jest, zdaje się, najgorsza, ale później będą trudniejsze odcinki, a gładkość dróg bitych można ocenić zwłaszcza z tylnego siodełka motocykla. Czuje się to wtedy w mięśniach ramion i innych części ciała.

To gorzej, Tova była dosyć wrażliwa, jeśli o to chodzi. Z westchnieniem rezygnacji poszła za Ellen do samochodu.

Marco przystanął. Wszyscy patrzyli na niego pytająco.

– Nataniel, czy ty miałeś tę plamę na karoserii, kiedyśmy tu przyjechali?

Samochód był biały, model średniej klasy, Nataniel bowiem nie należał do ludzi bogatych. Jego uniwersyteckie wykłady nie przynosiły wielkich dochodów.

Tova również dostrzegała niedużą plamę na białym lakierze. Wyglądało to tak, jakby tłuste palce dotykały lakieru akurat tuż koło zakrętki baku.

– Mój Boże, nie wiem – powiedział Nataniel zbity z tropu. – Ale czyściłem samochód bardzo dokładnie, zanim rano pojechałem po Ellen, więc takich plam nie powinno być…

Podeszli ostrożnie bliżej. Marco ruchem ręki zatrzymał troje najmłodszych.

– Wy zostaniecie. Schowajcie się na wszelki wypadek za narożnik domu.

– Ale przecież przez cały czas mieliśmy samochód na oku – zaprotestował Gabriel.

Nikt mu nie odpowiedział, dziewczęta szły już tam, gdzie im Marco kazał.

Tova wyglądała ostrożnie zza narożnika. Widziała, jak obaj, Marco i Nataniel, uważnie badają plamę, a potem bardzo wolno ostukują karoserię.

– Co oni wymyślili? – szepnęła, choć nie wiedziała, dlaczego tak czyni. – Nikt przecież do samochodu nie podchodził.

Było jednak oczywiste, że coś tam znaleźli. Popatrzyli na silnik i odskoczyli o kilka kroków. Coś niezwykle ostrożnie podjęli z ziemi i Marco uniósł w górę nieduży przedmiot przypominający wałek.

– O, nie! – jęknęła Ellen. – Znowu bomba?

Gabriel odetchnął ze świstem, bo zbyt długo wstrzymywał powietrze w płucach. Przez chwilę rozpaczliwie tęsknił do domu, do mamy i Peika, ale przecież nie mógł zawrócić, to by nie było po męsku. Otrzymał zadanie i musi je wypełnić, żeby nie wiem ile miało go to kosztować!

Kilkadziesiąt metrów dalej znajdowała się stacja benzynowa i Nataniel poszedł tam z laseczkami dynamitu w ręce. Reszta czekała na niego bez słowa.

– Zadzwonią po policję – powiedział po powrocie. – Wyjaśniłem im, co mogłem, ale nie mamy czasu na rozmowy z policjantami. Ruszamy natychmiast.

– O rany, kto mógł to zrobić? – jęczała Tova. – Przecież bez przerwy pilnowaliśmy samochodu. Bez przerwy.

– Naprawdę? – zapytał Marco. – Bez przerwy? A jak to było z zamianą pieniędzy?

– Myślisz, że to nie była prosta, pospolita kobieta? Mój Boże, a wyglądała tak niewinnie!

– Zaraz się za nią rozejrzę – powiedział Nataniel i ruszył w stronę kawiarni. – Ludzie ze stacji benzynowej nikogo przy samochodzie nie widzieli – rzucił jeszcze przez ramię. – Ale też stamtąd nie widać za dobrze.

Stali w milczeniu, dopóki Nataniel nie wrócił.

– Ta kobieta już dawno sobie poszła – wyjaśnił krótko. – Nikt jej niczego nie podawał i oni w ogóle jej sobie nie przypominają.

– Więc ona po prostu weszła z zewnątrz? – zastanawiała się Ellen. – Weszła i zaraz potem wyszła. Jakie to proste!

– Mógł ją ktoś przysłać. Sprawiała wrażenie bardzo naiwnej, zbyt naiwnej jak na takie kombinacje. Nie widzieliśmy, jak wchodziła. Toalety i telefon są w hallu.

Ellen zamyśliła się.

– Macie rację, że byliśmy za bardzo zajęci szukaniem drobnych i po prostu żadne nie wyjrzało przez okno. Ale czy rzeczywiście w tak krótkim czasie można zamontować coś takiego?

– To bardzo prymitywna robota – odparł Marco. – Ale wystarczająco skuteczna. Myślę, że powinniśmy się jednak rozdzielić. Może Gabriel chciałby pojechać ze mną?

Gabriel i Tova odpowiedzieli jednocześnie:

„Jasne!” zawołał Gabriel, a Tova: „Nie, dlaczego on?” Pierwszy głos brzmiał radośnie, w drugim słychać było rozczarowanie.

– Oj! – jęknął Marco. – Chyba się nie zastanowiłem. No trudno, to wy wszyscy jedziecie samochodem, a ja za wami, na odległość wzroku.

Tova i Gabriel zgodzili się na to bardzo niechętnie, oboje jednak dobrze wiedzieli, że tak jest najlepiej. Niezależnie od tego, które z nich pojechałoby z Markiem, drugie i tak byłoby urażone. A gdyby się upierali, to pewnie sprawiliby przykrość Natanielowi.

Ludzie Lodu od czasu do czasu bywali stanowczo zbyt uważający.

– Ja jednak nie rozumiem do końca – wróciła do swoich wątpliwości Ellen. – Nikt za nami nie jechał. Jakim sposobem oni nas znaleźli?

Nataniel i Marco spoglądali po sobie.

– Chyba nie doceniasz powagi sytuacji, Ellen – rzekł w końcu Nataniel. – To, że nas znaleźli, może oznaczać tylko jedno.

– Co takiego?

Teraz odpowiedział Marco:

– Że Tengel Zły wyszedł z ukrycia. Tylko on sam może w ten sposób śledzić naszą podróż. Tylko on może wszędzie werbować pomocników. Znajduje ich pośród ludzi o słabym charakterze. Albo jeszcze gorzej: pośród przestępców.

– Ale tamta kobieta nie wyglądała jak przestępczyni.

– Mogła być narzędziem w jego rękach. Wbrew własnej woli.

Gabriel siedział milczący i blady. Tengel Zły wyszedł z ukrycia? Już? Och, ratunku!

Загрузка...