Tej nocy wszyscy, z wyjątkiem czworga, wymienili swe ciała. Szczęście mi dopisało; znów byłem młodym mężczyzną, zgodnie z wszelkimi standardami Konfederacji, choć Bruska niechętnie przyjął tę zamianę. Rozdzielono nas szybko, by zminimalizować ewentualne urazy, i zapewniono, iż doskonali psychologowie pomogą tym, którzy mogliby mieć trudności z adaptacją.
Ponownie przeprowadzono cały zestaw testów, głównie psychologicznych, by ustalić, czy któreś z nas, choć nie wykazuje na zewnątrz żadnych oznak ciężkiego stresu, przypadkiem go nie ukrywa. Naturalnie przeszedłem ten test celująco. Byłem zachwycony świetnym rezultatem mojej starannie zaplanowanej akcji.
Zauważyłem również, że dwaj najmniej sympatyczni panowie wymienili się ciałami ze swoimi partnerkami, co uznałem za rodzaj poetyckiej wręcz sprawiedliwości. Niech teraz sami doświadczą, od tej drugiej strony, jak nieprzyjemni mogą być mężczyźni tacy jak oni; może wtedy, kiedy ponownie zostaną mężczyznami, okażą się lepsi i bardziej uprzejmi.
Dowód tożsamości w postaci niewielkiej karty identyfikacyjnej, zwanej ID, umieszczono po prostu w odpowiednim otworze. Powiedziano mi przy tym, że karta pasuje do każdego przeznaczonego dla niej otworu w maszynach, sklepach, a nawet w zamkach przy drzwiach, o ile wcześniej zadzwoni się do Biura Przyznawania Tożsamości i poinformuje, który z otworów będzie się używać. Polegało to zasadniczo na tym, iż nazwisko Bruski i jego kod komputerowy zostały usunięte z mikroprocesora, a na ich miejsce wpisano moje. Sprawdzono jeszcze przy pomocy skanera, maszyny do odczytu fal mózgowych, czy wszystko gra, a ponieważ grało, dostałem wreszcie swój pierwszy przydział.
Tooker Compucorp w Medlam potrzebuje programistów — powiedziano mi — a twoja specjalność odpowiada temu zapotrzebowaniu. Przelano na twój rachunek dwieście jednostek, co powinno wystarczyć na podróż i mieszkanie. To dobra firma i dobrze położona, jeśli lubisz tropiki. Jest tam ciepło przez większą część roku.
Poinstruowano mnie jeszcze, jak kupić różne rzeczy i bilety oraz do kogo mam się zgłosić na miejscu, i zostawiono samemu sobie.
Szybko zorientowałem się, że owe „trójpalczaste” gadżety, poznane podczas badania wstępnego, są dosłownie wszędzie. Żeby wsiąść do wahadłowca odchodzącego do Medlam, należało włożyć kartę w otwór, a na głowę założyć to niewielkie urządzenie. Jeśli wszystko się zgadzało, opłata za przejazd odciągana była z twojego konta, kartę ci zwracano, a nawet — jak w tym przypadku — drukowano bilet. Bardzo efektywne i bardzo proste rozwiązanie.
Odkryłem także, że karta równie dobrze służyła w przypadku drobnych zakupów, takich jak gazety, słodycze i tym podobne.
Podróż trwała długo i było wiele przystanków, tak że kilkakrotnie musiałem bronić się przed zdrzemnięciem; sytuacja mogłaby bowiem stać się bardzo poważna, gdyby w tym samym czasie ktoś inny również zapadł w drzemkę. Na szczęście wahadłowiec posiadał automatyczny barek, a w nim różne napoje stymulujące, między innymi cerberyjskie wersje kawy i herbaty i kilka rodzajów przekąsek. Wypiłem mnóstwo tych napojów; uważałem to za konieczne.
Do Medlam przybyłem późnym popołudniem; mimo to pojechałem robotem-taksówką wprost do firmy Tookera, licząc, że jeszcze tam kogoś zastanę.
Miejsce bez wątpienia robiło imponujące wrażenie. Wszędzie wokół rzędy błyszczących okien w potężnych pniach drzew, a w samym środku, jak jakaś zabawka dla krezusa, tkwił, połączony ze wszystkimi drzewami wokół, imponujący biurowiec o szklanej fasadzie. Więc to był ów Tooker.
Biura już były zamknięte, ale pracownicy pozostający na nocnym dyżurze okazali się bardzo serdeczni i polecili mi na najbliższą noc pobliski hotel. Hotel, mieszczący się całkowicie w potężnym pniu, był nowoczesny i luksusowy. Połączyłem się nerwowo z Bankiem Centralnym, żeby zobaczyć: ile pieniędzy zostało po tym wszystkim na moim koncie. Zdziwiłem się odczuwając jednocześnie ulgę, kiedy okazało się, że na rachunku bankowym mam jeszcze 168,72 jednostek.
Jedyną niezwykłą rzeczą w pokoju hotelowym był przycisk u wezgłowia łóżka za napisem: WŁĄCZYĆ PRZED SNEM. Odkryłem, że wciśnięcie przycisku spowodowało wzniesienie się wokół łóżka rodzaju parawanu-osłony sięgającego od podłogi do sufitu, a zbudowanego z cienkich, ale sztywnych plastikowych płytek, w których biegły jakieś metalowe nitki.
Wynikało z tego, że rzeczywistym problemem na Cerberze może być klaustrofobia. Ta osłona, czy tarcza, najwyraźniej znajdowała się tu po to, by zapewnić nocny wypoczynek bez niespodziewanej wymiany ciał. Zastanawiałem się, jaki jest maksymalny dystans umożliwiający jeszcze wymianę i doszedłem do wniosku, że tego rodzaju informacja może okazać się mi niezbędna. Spytałem o to recepcjonistę, który — dowiedziawszy się, że jestem nowo przybyłym — powiedział mi, że w hotelu tarcze są niepotrzebne i że praktycznie nikt ich nie używa, a znajdują się tu jedynie dlatego, że niektóre ważne persony wyraźnie już cierpią na paranoję, jeśli chodzi o te sprawy. Chociaż bowiem wymiana może nastąpić w promieniu dwudziestu metrów, to jednak ściany, podłogi i sufity we wszystkich pokojach miały wystarczające właściwości osłonowe. Poczułem się znacznie lepiej i więcej nie włączałem już tarczy.
Pokojowe monitory wizyjne nie dostarczyły mi rozrywki — dysponowały jedynie starym i kiepskim, programem ze światów cywilizowanych i okropnym, amatorskim programem miejscowym, ale uzyskałem z nich wydruk lokalnej gazety, którą natychmiast przejrzałem. W niej również niewiele znalazłem; nie było to medium wielkomiejskie, przypominało raczej te nijakie tygodniki wydawane na niektórych terenach wiejskich. Jedynym unikatowym wręcz działem była niewielka kolumna na ostatniej stronie pod ogłoszeniami osobistymi zwana „zamienieni” zawierająca dwa podwójne rzędy nazwisk, w sumie jakiś tuzin par. Pomyślałem sobie, iż może stąd można się zorientować, kto jest naprawdę kim, tu, na miejscu.
W ogóle, to jedynie ogłoszenia były naprawdę interesujące w tym piśmie. Wynikało z nich, że istnieje spora konkurencja pomiędzy korporacjami w zakresie dóbr konsumpcyjnych, zapewniająca różnorodność towarów po niezupełnie wyrównanych cenach. Naturalnie, na światach cywilizowanych istniało bardzo niewiele gatunków czegokolwiek. Na przykład, najdokładniej sprawdzona i tym samym rekomendowana pasta do zębów używana była praktycznie przez wszystkich, najwyżej występowała w trzech czy czterech smakach, ale innych marek i tym samym konkurencji nie było. A tutaj była. Spotkałem ją po raz pierwszy od ostatniego pobytu na pograniczu i muszę przyznać, że mi to odpowiadało.
Były też banki, choć nie były to instytucje finansowe, do jakich byłem przyzwyczajony. Wyglądało na to, że można tu przelać część swoich pieniędzy z konta głównego na oprocentowany rachunek w takich bankach, ewentualnie wziąć z nich pożyczkę. Istniał więc jakiś rodzaj półniezależnego nurtu gospodarki wart odnotowania.
Sądząc po ogłoszeniach „ZATRUDNIĘ” Tooker był najpoważniejszym pracodawcą, choć ogłaszało się wiele innych firm, co oznaczało, iż można jednak podejmować pewne decyzje osobiste na własną rękę. Niezależni kupcy zamieszczali ogłoszenia, w których poszukiwali pracowników do pracy w niepełnym wymiarze godzin, co świadczyć mogło o pewnej niewspółmierności ekonomicznej i oznaczać, że nawet jeśli biura Tookera zamknięte są późnym popołudniem, to jego oddziały pracują zapewne przez okrągłą dobę.
Ku mojemu zdumieniu znalazłem też wykaz miejscowych kościołów; prawdę mówiąc, liczba ich była dość spora, bowiem reprezentowały one praktycznie wszystkie wyznania pod słońcem, a wśród nich takie, o których wcześniej nigdy nie słyszałem. Były też szkoły doskonalenia zawodowego, różnego rodzaju kursy i tym podobne.
Nasunęło mi to pewną myśl, sięgnąłem więc po książkę telefoniczną. Żadnych szkół dla dzieci, żadnych przedszkoli czy żłobków lub innych usług dla dzieci i rodziców. Najwyraźniej było tu coś, czego jeszcze musiałem się dowiedzieć o tej nowej kulturze.
Medlam, który leżał w strefie subtropikalnej, oferował usługi typowe dla kurortów, nastawione na turystów, a wśród nich coś, co reklamowano jako „Podniecające polowania na borki!”, czymkolwiek te borki były.
Ciekawe, że nigdzie, ani w naszych pogadankach szkoleniowych, ani w przewodnikach, ani nigdzie indziej, nie było najmniejszej wzmianki na temat Waganta Laroo. Władca Cerbera bez wątpienia trzymał się w cieniu.
Następnego ranka stawiłem się wcześnie w biurze kadr Tookera. Oczekiwano mnie tam i bardzo szybko załatwiono wszystkie sprawy związane z moim przyjęciem do korporacji. Praca miała trwać trzydzieści osiem godzin tygodniowo, płatne 2,75 jednostki za godzinę, z możliwością wzrostu do 9,00 jednostek po uzyskaniu starszeństwa na moim stanowisku asystenta, a nawet więcej w przypadku awansu. A byłem zdecydowany awansować. Powiedziano mi również, iż jestem Pracownikiem Klasy I, który to tytuł zarezerwowany był dla posiadających specjalne kwalifikacje. Należący do tej Klasy I zachowywali to samo stanowisko, niezależnie od ciała, w jakim się znajdowali. Należący do Klasy II zachowywali tę samą pracę niezależnie od tego, kto się znajdował wewnątrz ciała. Istniała też Klasa III dla pracowników niewykwalifikowanych, którzy mogli zmieniać zajęcie za obopólną zgodą pracodawcy i własną. Przypuszczam, że był to rodzaj wentyla bezpieczeństwa. Spytałem od niechcenia, co się dzieje, jeśli I i II wymienią się i uzyskałem równie od niechcenia podaną informację, że w takim przypadku decyzję dotyczącą tego, kto co wykonuje, podejmuje rząd, zazwyczaj za pośrednictwem sędziów dokonujących przymusowej wymiany powrotnej.
— Proszę posłuchać mojej rady, jeśli należysz do tych, którzy lubią częste wymiany — powiedział szef kadr. — Dokonuj jej tylko z tymi, którzy należą do Klasy I. Jest to prostsze i nie pociąga za sobą kłopotów.
— Nie sądzę, bym w najbliższej przyszłości zamierzał dokonywać wielu wymian — zapewniłem go. — A już na pewno nie z własnej woli.
Pokiwał głową. — Staraj się zawsze pamiętać o takiej możliwości i bądź przed nią stale zabezpieczony, a wymiana nie nastąpi bez twojej zgody; a jeśli nastąpi, to za twoją zgodą i tym samym z tą osobą, z którą ty zechcesz. A kiedy poczujesz się staro i zechcesz się odświeżyć… cóż, to będzie zależało tylko od ciebie. Nie narażaj się, pracuj wytrwale i postaraj się być niezastąpionym, a przynajmniej bardzo ważnym; to najlepsze zabezpieczenie. Rób tak, żeby oni chcieli dać ci nowe ciało co trzydzieści lat mniej więcej. To najlepszy sposób.
Skinąłem z powagą głową. — Dzięki. Zapamiętam sobie te rady. — Naturalnie, nie miałem zamiaru popaść w rutynę i powstrzymać się od działania przez jakiś dłuższy okres. Z drugiej strony, potrzebne mi było trochę czasu, by poznać ludzi, poznać ten świat i to społeczeństwo. Cierpliwość jest największą z cnót, jeśli planuje się przewrót społeczny, a nie posiada się innych atutów.
Miło byłoby powiedzieć, iż podczas następnych kilku miesięcy dokonywało się śmiałych i wspaniałych czynów, prawda jednak jest taka, że oprócz paru ciekawszych momentów praca moja była nudna i żmudna. Korporacja dała mi do dyspozycji subsydiowane przez nią mieszkanie, wygodne, wręcz komfortowe, z kuchnią, klimatyzacją i całą resztą. Praca nie była zbyt wymagająca, a szybkość, z jaką „wspomagałem” projektantów nowych obwodów, świadczyła, iż nadaję się do większych i ważniejszych zadań, tym bardziej że bardzo uważałem, by moi przełożeni mogli przypisać sobie wszelkie zasługi, zachowując jednocześnie dowody na to, kto tak naprawdę dokonał tej całej roboty — dowody, o których oni dobrze wiedzieli. Mieli więc wobec mnie dług wdzięczności, nie odczuwając zarazem zagrożenia z mojej strony. Mogłem przecież przypisać sobie całe zasługi, a nie uczyniłem tego. Jednym słowem, stawałem się personą niezbędną — przynajmniej dla tych, którzy byli na poziomie hierarchii bezpośrednio nade mną tak jak radził szef kadr. Prawdę mówiąc, była to dla mnie dziecinna igraszka, bowiem projekty stosowane na Cerberze były o dobre dziesięć, a nawet dwadzieścia lat opóźnione i ograniczone praktycznie do jednej dziedziny. Wszelkie komputery z samoświadomością były tu całkowicie zakazane. To właśnie stanowiło rzeczywisty powód zapóźnienia całego Rombu Wardena i było sprytnym pociągnięciem ze strony Konfederacji, a która nawet tutaj była bytem jak najbardziej realnym. Nie było potrzeby lądowania czy chociażby wejścia w atmosferę, by zmieść całą gminę z powierzchni planety, a Konfederacja byłaby gotowa udzielić takiej lekcji, gdyby tylko doszły ją wieści o nieprzestrzeganiu przyjętych reguł postępowania.
Muszę przyznać, iż narzucony tej planecie prymitywizm był mi pomocny i dawał pewną przewagę nad miejscowymi mistrzami techniki, bowiem większość z nich — o ile nie wszyscy — szkoleni byli na urządzeniach o wiele bardziej zaawansowanych niż te, które się tutaj znajdowały. Jedynie niewielka grupka potrafiła radzić sobie z tymi starszymi konstrukcjami.
Nawiązałem sporo przyjaźni i udzielałem się towarzysko. W korporacji istniały zespoły sportowe współzawodniczące ze sobą we wszystkich praktycznie dyscyplinach, jakie znałem. Po regularnych treningach i doprowadzeniu swojego obecnego ciała do wielkiej sprawności, wybijałem się w sporcie, chociaż nigdy nie zdołałem osiągnąć takich szczytów fizycznej sprawności, jakie były udziałem mojego oryginalnego ciała.
Przynajmniej na razie zrezygnowałem jednak z polowania na borki. Z tego, co się dowiedziałem, były to monstrualne, złośliwe stworzenia zamieszkujące oceany, zbudowane podobno głównie z kłów i osiągające czasami rozmiary pozwalające im połykać całe łodzie. Posiadały naturalną niechęć do wszystkiego i do wszystkich. Zdarzało im się atakować łodzie bez jakiegokolwiek powodu, a nawet chwycić przelatujący nisko wahadłowiec. Polowanie na nie wymagało szczególnych umiejętności, a poza tym ten rodzaj sportu zupełnie mnie nie pociągał. Choć borki były nieprzyjemne, to jednak w oceanie żyły również w wielkich ilościach przeróżne stworzenia o wartości handlowej, poczynając od jednokomórkowców łączących się w wielokilometrowe pływające wyspy do drobnych stworzeń morskich dostarczających jadalnego mięsa, skóry i innych produktów. Polowanie na borki może i dostarczało niektórym dreszczyku emocji, ale dla korporacji połowowych stanowiło jedynie konieczność gospodarczą.
Zwierzęta latające, o imionach takich jak giki i gopy, zmusiły mnie do zastanowienia się przez chwilę nad tym, jakiego rodzaju człowiekiem był ten, który je pierwszy tak nazwał. Wszystkie latające stworzenia, na ogół drobnych rozmiarów, spełniały funkcje owadów, zapylając dżunglę od góry. Były też latające drapieżniki, o których też można by powiedzieć, że były potworami. Jeden z nich miał beczkowate ciało o metrowym przekroju, trzymetrową szyję i rozpiętość skrzydeł przekraczającą dziesięć metrów. Głowa jego przedstawiała koszmarny widok, z płonącym gadzim okiem i ostrymi zębiskami; nikt jednak nie zwracał na nie szczególnej uwagi tak długo, jak długo stwory te trzymały się z daleka. Były to zresztą głównie padlinożercy, przez większość czasu unoszące się wysoko nad oceanem.
Wymiana ciał zdarzała się rzadko, choć raz czy dwa razy spotkałem się z taką propozycją. Co jakiś czas pojawiał się ktoś nowy, który po pewnym czasie okazywał się jednak starym znajomym. Choć niewiele osób dokonywało wymiany — nie licząc par, którym zdarzało to się praktycznie co noc — była ona jednak stałym tematem rozmów w kantynach i na przyjęciach. Możliwość jej dokonania wisiała ciągle w powietrzu, wszędzie wokół, nawet jeśli się jej nie zauważało. Przypominano ci o niej nieustannie, kiedy wracałeś do domu, zatrzymywałeś się w hotelu czy jechałeś na wycieczkę, niezależnie od tego, w jak bliskich i przyjacielskich stosunkach pozostawałeś z innymi.
Były jednak tematy, których nikt nigdy nie poruszał. Jednym z nich były dzieci, problem po prostu nie istniał, a drugim starzenie. Niewiele osób wyglądało na więcej niż czterdzieści lat, a ci którzy wyglądali najstarzej robili wrażenie bardzo nerwowych i pozostających w permamentnym stresie.
Wymiana ciał wyeliminowała wszelkie seksualne stereotypy w stopniu o wiele większym, niż miało to miejsce w świecie cywilizowanym. W sytuacji, kiedy tak łatwo jest zmienić płeć, myślenie o rolach przypisanych danym płciom wydaje się niedorzeczne, szczególnie że wszystkie kobiety, które poznałem, poddane zostały wcześniejszej sterylizacji. Ten problem również mnie interesował; w cywilizowanym świecie dotyczył on obydwu płci, bowiem dzieci przychodziły tam na świat w specjalnych ośrodkach rozrodczych, ale tutaj był on wyjątkowo szczególny. Dlatego, kiedy zobaczyłem dziewczynę w ciąży, pociągnęło mnie do niej z nieodpartą siłą.
Odwiedzałem często mały sklepik w pobliżu doków, specjalizujący się w elektronice rozrywkowej i posiadający, jak się wydawało, powiązania z podziemiem sięgające nawet w pewnym miejscu poza sam Cerber, jako że dysponował on dużym wyborem najnowszych programów ze światów cywilizowanych. Był to dla mnie kawałek domu, miejsce, w którym można było spotkać innych byłych więźniów, obecnie zesłańców jak ja, którzy również pragnęli posmakować choć trochę znanej im cywilizacji i przypomnieć sobie to, co utracili.
Tam ją pewnego dnia ujrzałem. Przeglądała najnowsze programy. Drobniutka kobietka, o której trudno było myśleć inaczej jak o dziewczynce. Wyglądała najwyżej na nastolatkę. Miała wyjątkowo długie, sięgające bioder, rudawe włosy, podtrzymywane na głowie błyszczącą opaską.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałbym nawet, iż jest w ciąży, gdyby nie Otah, właściciel sklepu. Rozmawiałem z nim akurat o różnych gadżetach, co zresztą czyniłem dość często, kiedy ją zauważyłem.
— Hmmm. Urocza. Nigdy przedtem nie widziałem jej tutaj.
— Trzymaj się od niej z daleka — ostrzegł mnie surowym głosem Otah. — Jest brzemienna.
Zmarszczyłem brwi.
— Odkąd tu jestem, pierwszy raz słyszę to określenie. Zaczynałem już się zastanawiać, skąd biorą się tubylcy. Dlaczego ten temat jest tabu?
— Ciężarna. Nie rozumiesz? To nie stan, to profesja Klasy II.
Nareszcie pojąłem. — To praca? Zarabia na życie, rodząc dzieci?
Skinął głową. — Piekielne zajęcie, co? W Akebie jest ich cała kolonia. Niektóre to uwielbiają, większość jednak gotowa byłaby zamordować kogokolwiek, żeby tylko móc wymienić swe ciało i wydostać się stamtąd. Ale jak już tam jesteś, to koniec. Najlepiej się z nimi nie spoufalać.
Nie mogłem powstrzymać chichotu. — A co one takiego mogą ci zrobić? Skraść duszę?
Nie wyglądał na rozbawionego. — Nie mów takich rzeczy. Niektóre są tak zdesperowane, że są gotowe na wszystko.
Bawiła mnie ta jego ostrożność. Zastanawiałem się przez chwilę, cóż takiego mogło być aż tak przerażające. Chociaż muszę przyznać, że pomysł rzeczywiście dał mi sporo do myślenia. Poziom technologii umożliwiał im przecież klonowanie, gdyby zechcieli przeznaczyć na to odpowiednio wysokie sumy. Zamiast tego wybierali jakiś procent młodych kobiet — prawdopodobnie uwzględniając ich cechy genetyczne — i płacili im za rodzenie dzieci. Wydawało mi się, iż nie licząc porodu, głównym problemem mogła być co najwyżej nuda… ewentualnie zmęczenie spowodowane samodzielnym zajmowaniem się dzieckiem w przypadku braku miejsca w żłobku.
W każdym razie nie słyszałem nigdy, by macierzyństwo było czymś okropnym. Na prymitywniejszych światach z pogranicza było ono rodzajem zawodu i było takim od pradawnych czasów. Był to więc ten rodzaj zagadki socjologicznej, którą chętnie bym rozwiązał, a tutaj miałem po temu okazję.
Żeby nie płoszyć Otaha, nie podszedłem do niej w sklepie, ale poszedłem za nią, kiedy już wyszła. Przez jakiś czas oglądała wystawy, wreszcie usiadła przy stojącym na chodniku, kawiarnianym stoliku, najwyraźniej ciesząc się promieniami słońca i słoną bryzą. Poczekałem, aż złoży zamówienie, po czym poszedłem w jej kierunku, zatrzymując się nagle, jak gdybym ją ujrzał po raz pierwszy właśnie w tym momencie.
— Och, dzień dobry! — powiedziałem. — Widziałem cię niedawno u Otaha.
Uśmiechnęła się i skinęła głową. — A tak. Ja też cię zauważyłam. — Wykonała zapraszający gest dłonią. — Zechcesz dotrzymać mi towarzystwa?
— Z prawdziwą przyjemnością — odpowiedziałem i usiadłem. — Qwin Zhang — przedstawiłem się.
— A ja jestem Sanda Tyne — powiedziała. — Jesteś ze światów cywilizowanych, prawda? Z Zewnątrz?
Skinąłem głową. — Po czym poznałaś? Po wyglądzie?
— Och nie. Po akcencie. W Domu Akeba jest kilka dziewcząt z Zewnątrz. Zawsze je można rozpoznać.
— Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam wyraźny akcent — przyznałem się szczerze, zapamiętując to sobie jednocześnie jako zadanie do wykonania: analiza wzorów językowych i przeprowadzenie analizy porównawczej w celu wyeliminowania akcentu w razie zaistniałej potrzeby. — Powiadasz, że w… Domu Akeba są dziewczęta z Zewnątrz? — Przerwałem na precyzyjnie odmierzoną chwilę. — Wiesz, Otah kazał mi siedzieć na zapleczu, kiedy byłaś w sklepie. Zachowywał się, jakbyś cierpiała na jakąś zaraźliwą chorobę czy coś w tym sensie.
Roześmiała się, miłym, melodyjnym śmiechem, który pasował do jej niskiego, pełnego erotyzmu głosu.
— Wiem o tym — powiedziała, wykrzywiając twarz w parodii Otaha i jeszcze bardziej zniżając głos. — Trzymaj się od niej z daleka. Ona produkuje dzieci!
Nie mogłem powstrzymać śmiechu na widok jej wielkiego talentu imitacyjnego.
— Tak to mniej więcej wyglądało. Może i jestem naiwny, ale cóż jest w tym takiego okropnego? Gdyby ktoś tego nie robił przed wiekami, nie byłoby nas przecież na świecie.
Westchnęła i spoważniała.
— Nie chodzi o to, iż jest to coś złego. Nie jest to również nic wspaniałego. To prawda, że ma się praktycznie nieograniczone sumy do dyspozycji na koncie bankowym i żyje się bardzo wygodnie. Dom Akeba jest w rzeczywistości domem na poziomie hotelu najwyższej klasy, ale po jakimś czasie zaczyna to być nieznośne. Niektóre z nas zostały wybrane jako małe dziewczynki, jednak większość podjęła tę decyzję sama, kiedy została do tego zmuszona. Kiedy ma się bowiem czternaście lat, przychodzą i mówią: sterylizacja albo macierzyństwo, to część takich jak ja ogłupiała na tyle, że wybrała to drugie. Przez jakiś czas to duża frajda, szczególnie same początki. Jednak po kilku latach i kilkorgu dzieciach zaczyna to być bardzo nużące. Całymi miesiącami jest ci niedobrze, jesteś ograniczona, jeśli chodzi o to, co jesz, pijesz, a nawet co robisz. I stajesz się ograniczona. Uczysz się, jak począć dziecko, jak je urodzić, wychować; i nic ponadto. Kiedy raz zaczniesz, nie możesz się z tego wyplątać, tak jak to jest możliwe w innych zawodach. Zupełna pułapka. A kiedy widzisz inne kobiety, te z którymi się wychowałaś, wykonujące ciekawą pracę, mające interesujące życie, wydaje ci się, że zmarnowałaś swoje własne.
Pokiwałem głową, wczuwając się w jej sytuację. — Jesteś całkiem szczera jak na to, że rozmawiasz z kimś obcym — zauważyłem.
Wzruszyła ramionami. — A dlaczegóż by nie?
Nie potrafiłem znaleźć na to właściwej odpowiedzi. — A dlaczego temat dzieci jest tutaj tabu?
Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie.
— Jakbyś dopiero co wysiadł ze statku, co? Pomyśl troszkę, do diabła. Widziałeś tu ludzi w podeszłym wieku?
— Nie. Założyłem, że ciała lądują gdzieś w jakichś kopalniach.
Skinęła głową. — Słusznie. A skąd się biorą nowe ciała? Pewien procent właśnie od nas. Jedno dziecko rocznie, co roku. Daje to niewielki wzrost ludności. Bolesna sprawa. Po roku zabierają nam większość dzieci… a to boli.
Większość z nas odsyła je do rządowych ośrodków dla dzieci, w związku z czym nie musimy cierpieć więcej, niż jest to niezbędne. Masz urodzić, wykarmić i zapomnieć. Niektóre z nas się przyzwyczajają, inne jednak mają tego serdecznie dość. Niemniej jest to pułapka, z której nie ma wyjścia dopóty, dopóki lekarze nie powiedzą: koniec. Wtedy dostajesz świeże, młode ciało, o ile oczywiście wypełniłaś dobrze swój obowiązek i dałaś życie odpowiedniej liczbie dzieci.
Muszę przyznać, że wyglądało to coraz mniej sympatycznie. Zaczynałem rozumieć, dlaczego przejęciu władzy przez Laroo towarzyszył taki wzrost populacji. Choć system zapewne istniał już przed nim, nakazał niewątpliwie zwiększenie obowiązku rodzenia z czystej paranoi. Spadek urodzin musiał być przecież najgorszym koszmarem dla najwyższego przywództwa.
— Przecież możesz się chyba wycofać. Prosta operacja…
Roześmiała się pogardliwie. — Oczywiście. I zapomnieć o odrodzeniu w nowym ciele. Jeśli brakuje ci użytecznych umiejętności, możesz wykonywać jedynie najgorsze prace, by utrzymać się przy życiu i to tylko wtedy, kiedy ci na to pozwolą. Co jest najbardziej prawdopodobne to niemożliwość znalezienia jakiejkolwiek pracy, oskarżenie o włóczęgostwo i bilet w jedną stronę do kopalń lub może prosta likwidacja. Te kopalnie i tak są w większości zautomatyzowane… większość ludzi uważa, iż tak naprawdę to już się tam nikogo nie zsyła.
Następne informacje warte zapamiętania. Temat jednak stał się wielce nieprzyjemny.
— Z tym brakiem umiejętności to chyba lekka przesada — powiedziałem. — Słownictwo masz całkiem bogate.
Wzruszyła ramionami. — Jestem samoukiem. Z nudów trzeba coś robić. Wiele dziewcząt wyżywa się w sztuce, pisze i tak dalej. Jeśli o mnie chodzi, to jedynie czytam i oglądam rzeczy przemycane do Otaha. Do diabła, mam dopiero dwadzieścia lat, urodziłam czworo dzieci, za sześć miesięcy urodzę piąte, a już wydaje mi się, że oszaleję. Mam przed sobą jeszcze jakieś piętnaście czy dwadzieścia lat, nim mnie od tego uwolnią. A wiesz, co potem zrobią? Dadzą mi ciało piętnastolatki i zmuszą, bym robiła to samo! Po dwudziestu latach będę ekspertem jedynie w macierzyństwie.
Gorycz i frustracja w jej głosie nie były udawane i po raz pierwszy zaczynałem rozumieć stosunek Otaha i większości Cerberejczyków zarówno do matek, jak i do tematu dzieci. Nikt nie chciał w ogóle myśleć o dzieciach, mając świadomość, skąd pochodzi jego nowe ciało. Ponieważ sami byli kiedyś młodzi, nie chcieli myśleć o tym, że kradną jakiemuś dziecku całe jego życie, wykonując za nie skok o piętnaście czy czterdzieści pięć lat do przodu, a może skazując je jednocześnie na śmierć lub pracę przymusową na jakimś pozbawionym atmosfery księżycu. Wiedzieli to wszystko… ale chcieli żyć, chcieli mieć własne, nowe ciała i po prostu nie poruszali tych tematów, starali się o nich nie myśleć, zgodnie z zasadą, iż coś, czego nie zauważamy, przestaje istnieć. Widok tych, które rodziły dzieci, wyzwalał poczucie winy i stąd traktowanie ich jak osób zarażonych jakąś potworną chorobą. Bo i były one nosicielkami zarazy… zwanej sumieniem. To wszystko powiedziało mi jedynie tyle, że oni już dawno zaprzedali swe dusze. Zaprzedali je Wagantowi Laroo. Tego dnia, w jasnym słońcu i w słonym powietrzu, ujrzałem mieszkańców Cerbera w zupełnie nowym świetle. Przypomniały mi się historie o wampirach — żywych trupach, które wypijały krew żyjących, by przetrwać, by być nieśmiertelnymi. I takim właśnie był Cerber — był planetą wampirów.
Masz szczęście, że zesłano cię na Cerbera. Tutaj masz szansą żyć wiecznie!
Tak, tak. Jako niewolnik rządu, który może ci przyznać żywot wieczny, kosztem życia jakiegoś niewinnego dziecka, lub ci go odebrać.
— Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie zainwestujecie w klonowanie — powiedziałem. — Dalej mogliby przecież kontrolować ciała, a tym samym ludzi.
— Nie mogą — odrzekła. — Organizm Wardena nie potrafi poradzić sobie z klonem w jego początkowym stadium. Na wszystkich światach Rombu metoda naturalna jest jedyną możliwą i jedyną dostępną.
No cóż, to by załatwiło sprawą lepszych sposobów, pomyślałem sobie. A przecież muszą takie istnieć. Bardziej przemyślane, nie przynoszące tyle bólu. Inaczej patrzyłem teraz na Sandę Tyne. Niewątpliwie postać tragiczna, ale sama w sobie będąca wampirem w sensie ostatecznym.
— A można by przypuszczać, iż pokusa wiecznego żywota nie dla wszystkich będzie nieodpartą — zauważyłem. — Niektórzy mogliby przecież wybrać śmierć.
— Poza kręgiem macierzyństwa, nie — odparła. — Wewnątrz owszem; tutaj masz rację. Monitorują nas jednak bardzo starannie, szukając oznak depresji i tendencji samobójczych. Prawie nikomu to się nie udaje… może dwom czy trzem osobom rocznie. A reszta… cóż, przypuszczam, iż wola życia jest zbyt silna. A poza tym, jeśli podejmiesz nieudaną próbę, mogą przepuścić cię przez maszynkę. Nie trzeba przecież mieć zbytniej inteligencji, by robić to, co my robimy. Wezmą cię do małego pokoju, wycelują sondę laserową tutaj — wskazała na czoło — i ciach! Spacerujesz sobie potem w kółko z przylepionym do twarzy uśmieszkiem, nic nie robisz, o niczym nie myślisz, ale w dalszym ciągu możesz rodzić dzieci. — Wstrząsnął nią dreszcz. — W takiej sytuacji wolałabym śmierć… ale rozumiesz? Kara za nieumieranie jest znacznie gorsza.
Cóż za przyjemne popołudnie sobie sprawiłem, pomyślałem kwaśno. Niemniej, rozumiałem Sandę i współczułem jej i innym takim jak ona. Byłem pewien, że są lepsze sposoby. Być może nie mniej okrutne dla niektórych dzieci, bo przecież musiałaby wybuchnąć prawdziwa rewolucja, w której zniszczono by nowe ciała dla starej klasy, ale przynajmniej mniej okrutne dla takich ludzi jak Sanda. Cywilizacja technologiczna powinna umożliwiać matkom wykonywanie wybranych przez nie zajęć i powinna umieć zaspokoić potrzeby nie tylko swego wzrostu, ale i własnej odnawialności. Istniał przecież prosty system, pozwalający składać odpowiedzialność tam, gdzie powinna ona spoczywać.
Można by przecież zmusić każdego, by spłodził i urodził swego zastępcę i zmiennika. Wówczas on i tylko on stanąłby przed wyborem, czy zabić swego potomka czy siebie. A przy możliwości wymiany ciał — zakładając likwidację sterylizacji — każdy mógł urodzić swego zmiennika. Byłby to jedyny sprawiedliwy sposób. Nie skończyłby z okrucieństwem w stosunku do tych dzieci, które już zostały zmiennikami, ale o wiele mniej osób wybrałoby tę opcję i nikt nie mógłby już zmieść swej odpowiedzialności pod przysłowiowy (psychologiczny) dywan.
Na początku ta cała wymiana ciał robiła wspaniałe wrażenie; teraz jednak ujrzałem ją we właściwych proporcjach — jako chorobę. Chorobę obejmującą całe społeczeństwo i wymagającą systemu totalitarnego po to, by w ogóle przetrwać.
Uświadomienie sobie tego faktu znacznie ułatwiało mi moje zadanie… jednocześnie czyniło je bardzo pilnym. Odrzuciłem już myśl o ewentualnym oszczędzeniu Waganta Laroo. Tym bardziej, że przynajmniej na czas potrzebny mi do wywołania prawdziwej rewolucji społecznej na Cerberze sam zamierzałem pozostać Władcą.