– Na zakończenie powtórzenie najważniejszych wiadomości z dzisiejszego dnia: cztery osoby zginęły, a siedemnaście zostało rannych podczas zamieszek na stadionie na terenie wystawy Nie wniesiono jeszcze żadnych oskarżeń w sprawie tego incydentu Policja nie chce ujawnić nazwisk zabitych do chwili zawiadomienia najbliższej rodziny Mówiła Heather Chan, słuchali państwo wiadomości o szóstej Kiedy dziennik się skończył, policjant na dyżurze wyłączył radio i potrząsnął głową. W mediach wiadomość brzmiała tak czysto: czterech zabitych i siedemnastu rannych, żadnego bałaganu, żadnego zamieszania, żadnej wzmianki o hałasie ani smrodzie, ani też o poczuciu beznadziejności, jakie ogarnia człowieka na widok rozruchów, w których bierze udział prawie czterdzieści tysięcy ludzi. Oczywiście był to punkt widzenia gliniarzy, a ich opinia nigdy jakoś nie wzbudzała większego zainteresowania.
Policjant przysunął sobie stos raportów o aresztowaniach i zaczął wpisywać do komputera zawarte w nich informacje. W całej tej aferze na stadionie najbardziej wkurzała go robota papierkowa. Przy braku personelu we wszystkich wydziałach – grypa, która szalała w mieście, zdawała się specjalnie lubić policjantów – ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, było podwojenie ilości pracy. Mężczyzna wlepił zmrużone oczy w bazgroły kolegi i doszedł do wniosku, że nazwisko brzmiało O’Conner. Miał nadzieję, że czternasty komisariat doceni, co robią dla nich inne posterunki w mieście.
– Hej, Harper. – Pracowniczka cywilna rzuciła na biurko kolejny plik papierów.
– Wypchaj się ze swoim hej – odburknął. – Lepiej, żeby dla ciebie też była taka sterta, Wojtowicz, bo inaczej marny twój los.
Kobieta poklepała papiery przy swoim komputerze i przez kilka minut słychać było tylko ciche stukanie klawiszy.
– To jak, odkryto już przyczynę tych zamieszek?
Policjant odwrócił się, zazdrosnym okiem patrząc, jak sprawnie w porównaniu z nim, jej palce poruszają się po klawiaturze.
– Nie słyszałaś nowiny? Jaysi przegrali.
– To żadna nowina. I nie powód do rozruchów – parsknęła Wojtowicz.
– Może nie sam z siebie. – Harper odliczał na palcach. – Po pierwsze, Jaysi przegrali z Tigersami. To zdenerwowało wielu ludzi. Po drugie, sędziowie spisywali się do kitu. Zdarza się. To rozzłościło znacznie więcej ludzi. Po trzecie, co jednocześnie mogło być przyczyną drugiego, żar się leje z nieba; gdybyś chciała, mogłabyś na hełmie pałkarza usmażyć jajko. W upale ludzie szybciej wpadają w złość i łatwiej przechodzą do czynów. – Policjant wyszczerzył zęby na widok jej sceptycznej miny. – Takich rzeczy z psychologii uczą nas w akademii. Bardziej bym się zdziwił, gdyby w takim zgrzanym, rozwścieczonym tłumie nie wybuchły zamieszki.
– A te wszystkie kamery telewizyjne, które się przepaliły?
– Jakie kamery? Nic o tym nie słyszałem.
– Błysnęło ostre światło i wszystkie kamery się spaliły. Zanim tu przyszłam, oglądałam mecz w domu.
– Kosmici – rzekł dramatycznie Harper.
Wojtowicz przewróciła oczami.
– Jasne. Mali, zieloni kibice Bluejaysów.
– Dobra, terroryści.
– Którzy przyjechali z Bufallo na mecz? Zejdź na ziemię.
Mężczyzna rozłożył ręce na znak kapitulacji.
– W porządku, poddaję się. Nie wiem, dlaczego kamery się przepaliły, ani mnie to szczególnie nie obchodzi.
– A co powiesz na to, że rozruchy skończyły się równie niespodziewanie, jak się zaczęły?
– Kto może przewidzieć, co zrobi motłoch?
– Nie. – Kobieta potrząsnęła głową, przypominając sobie, czego doświadczyła podczas oglądania meczu. – Cała ta historia sprawiała nieprzyjemne wrażenie.
– To są zamieszki – zauważył Harper. – Nie powinny sprawiać miłego wrażenia.
– Wiesz, co mam na myśli.
Zamyślił się przez chwilę, lecz w końcu wzruszył ramionami.
– Z upału ludzie robią różne dziwne rzeczy.
– Jest dopiero czerwiec! – zaprotestowała kobieta.
– Tak, wiem. – Policjant spojrzał przez szklane drzwi na powietrze drgające z gorąca nad jezdnią. – Niech Bóg ma nas w swej opiece w lipcu i sierpniu.
Daru wyłączyła telewizor. Z dziennika nie dowiedzieli się niczego nowego, a Evan wciąż nie wracał.
– Cóż… – powiedziała do dwóch pozostałych osób, bezradnie wzruszając ramionami.
– Głęboka studnia – mruknął Roland, sięgając po gitarę. – Obróć ją na bok, a będziesz miała tunel.
– Och, bardzo mi pomogłeś! – warknęła Daru.
– Co obrócić na bok? – zastanawiała się Rebecca.
Zlekceważyli ją.
– A co chcesz, żebym powiedział? – powiedział drwiąco Roland. – Ustawmy wozy wkoło? Stwórzmy drużynę nieustraszonych ratowników i idźmy mu na ratunek? Nie wiemy, gdzie jest. Może go już w ogóle nie ma. Mógł już przegrać, a wtedy siedzimy po uszy w gównie. Czy pomyślałaś o tym? – Przeciągnął gwałtownie dłonią po strunach, westchnął i przycisnął czoło do gładkiego drewna.
Daru otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, co sądzi o jego postawie defetysty, lecz Rebecca stuknęła ją lekko w ramię i pokręciła głową.
– Nie złość się na niego, Daru. On się martwi o Evana i jest tym rozdrażniony.
Roland podniósł wzrok, spojrzał Daru w oczy i wzruszył ramionami. Z jego wyrazu twarzy nic nie można było wyczytać.
– Przepraszam. Ona ma rację.
Zadzwonił telefon. Daru i Roland podskoczyli, a Rebecca, zupełnie jakby się go spodziewała, przyklękła i wyciągnęła aparat spod kanapy. Znów zadzwonił.
– To Evan – powiedziała, podając telefon Daru.
– Skąd wiesz? – spytał Roland, gdy kobieta wzięła go od niej i przyłożyła słuchawkę do ucha.
Rebecca podniosła końcówkę przewodu, trzymając plastykową wtyczkę w dwóch palcach.
– Nie jest podłączony.
– Tak, tak, rozumiem. Zaraz tam będę. Posterunek pięćdziesiąty drugi? Dlaczego tak daleko? Tłok? Aha. Tak, wiem, gdzie to jest. Za jakieś piętnaście minut. Ty też. – Odłożyła słuchawkę, wzięła głęboki oddech i oznajmiła: – To był Evan. Muszę pojechać i wpłacić za niego kaucję.
– Wpłacić kaucję?
– Wiesz, poświadczyć za niego. – Przerwała i wargi jej drgnęły lekko. – Nie ma żadnych dokumentów.
Roland zachichotał. Zawtórowała mu, a potem oboje wybuchnęli śmiechem, podczas gdy Rebecca przyglądała im się z ogłupiałą miną.
Nie przestając się śmiać, Daru wstała, wzięła torebkę i podeszła do drzwi.
– Wrócimy najszybciej, jak będzie to możliwe.
Roland wytarł załzawione oczy.
– Nie ma dokumentów – powtórzył, znów skręcając się ze śmiechu. – Nie ma dokumentów.
Rebecca pokręciła głową. Czasami tak zwani normalni ludzie zachowują się bezsensownie.
Przeszła przez jezdnię przed pięćdziesiątym drugim komisariatem szybkim krokiem, nie patrząc pod nogi. Jak śmieli dać jej mandat za nieprawidłowe parkowanie, kiedy zatrzymała się tylko na minutę czy dwie. Dobra, może na dziesięć, ale gdzie indziej miała zostawić samochód? Znalezienie wolnego miejsca w śródmieściu przypominało wyrywanie zębów – nie, było nawet gorsze od wyrywania zębów. Oprócz dwudziestu dolców zamierzała pozostawić gliniarzom niezatarte wrażenie po sobie. Nagle poczuła, że zderza się z kimś ramieniem, i straciła równowagę. Czyjaś silna dłoń przytrzymała ją i postawiła na nogi.
– Dzięki – rzekła do człowieka, który ją wyratował. Kiedy go mijała, spojrzała mu w twarz. Kąciki jej skrzywionych ust powędrowały w górę. Mężczyzna posłał jej w odpowiedzi uśmiech, na widok którego zapomniała o wszystkim. Nie dbając, co sobie o niej pomyśli, patrzyła na niego tak długo, aż wraz z towarzyszącą mu kobietą wsiadł do starego, zużytego japońskiego samochodu typu kombi i odjechał. Nawet nie był w jej typie: zbyt młody, zbyt atrakcyjny, stanowczo zbyt urodziwy – przyjęła sobie za punkt honoru nie interesować się mężczyznami, którzy byli zdecydowanie ładniejsi od niej – oraz obdarzony nieodpartym wdziękiem. – No, to jest mężczyzna – wzniosła westchnienie ku wieczornemu niebu – dla którego warto zrobić z siebie idiotkę. – Rzuciła po raz ostatni rozmarzone spojrzenie w kierunku, w którym zniknął, otworzyła drzwi komisariatu i weszła do środka, zapomniawszy o wcześniejszej złości.
– Zagraj jeszcze raz tę o jednorożcu. – Rebecca nie mogła usiedzieć na miejscu. – Tę, którą napisała twoja przyjaciółka.
– Już ją grałem, dziecino. A po niej dwie następne.
– Wiem – rzekła, przewracając oczami. – Powiedziałam, żebyś zagrał ją jeszcze raz.
Roland uśmiechnął się.
– Aha, jeszcze raz. Zechciej mi wybaczyć.
Rebecca zamyśliła się, marszcząc brwi i obgryzając paznokieć lewego kciuka.
– Zgoda – oświadczyła po chwili. – Możesz zagrać, co chcesz, ale wpierw musisz zagrać piosenkę o jednorożcu.
– Wygrałaś. – Roland ustąpił, nie przestając się uśmiechać. Nie miał nic przeciwko graniu dla Rebeki – choć zazwyczaj chciała, żeby śpiewał ciągle te same piosenki – ponieważ była zawsze taka zasłuchana i ogromnie skupiona. Tacy słuchacze nie zdarzali się często.
Mknie co sił przez ciemny las, Strach błyszczy w jego oku.
Za sobą słyszy dźwięk, co świadczy, Że łowcy go zachodzą z boku.
Z całego repertuaru Rolanda dziewczyna najbardziej lubiła proste melodie z fantastycznymi tekstami, które przysyłała mu w każdym liście od pięciu czy sześciu lat jedna z jego najstarszych przyjaciółek. Kilka razy próbował oszukać Rebeccę piosenkami o podobnej tematyce i budowie, lecz nigdy nie dawała się nabrać. Kiedyś zagrał jej jeden z własnych utworów. Słuchała równie uważnie, przechyliwszy głowę na bok, ale gdy skończył, powiedziała:
– To bardzo dobre, Rolandzie, ale niezupełnie. – Jednakże nie umiała mu wyjaśnić, jaka była ta piosenka.
Od tej pory nie zagrał jej już żadnej ze swoich melodii, głównie dlatego, że w głębi duszy podzielał jej zdanie.
Kiedy skończył, usłyszeli głosy na korytarzu. Drzwi się otworzyły.
– Evan! – Rebecca zerwała się na równe nogi i przebiegła przez pokój, z trudnością zatrzymując się przed Adeptem. – Nic ci nie jest?
– Jestem zdrów i cały, Pani. – Uśmiechnął się. Rolandowi wydało się, że był trochę zmęczony. – Dziękuję za troskę.
– Aresztowali cię!
– Tak. – Pieszczotliwie odgarnął jej z twarzy pasmo włosów. – To prawda.
Rebecca spojrzała na Daru i oczy jej się rozszerzyły.
– Masz kurczaka!
– Tak. – Daru podała jej torbę w czerwone i białe paski – Mam.
Rebecca zanurzyła twarz w torbie, wdychając zapach powoli i z zachwytem, następnie odwróciła się i pokazała ją Rolandowi.
– Rolandzie! Mają kurczaka.
– Widzę, dziecino. – Stał, przyciskając do siebie Cierpliwość i szukał u Evana śladów czegokolwiek. Z doświadczenia wiedział, że gliny nie obchodzą się łagodnie z pozbawionymi dokumentów młodymi ludźmi, których wyciągają z różnych zajść. – Nic ci nie jest?
Evan rozłożył ręce.
– Jak widzisz, jestem cały.
Roland nadal się przyglądał. Korzystasz z okazji, żeby się pogapić, i skrywasz to pod pozorami troskliwości, stwierdził cichy wewnętrzny głos, lecz został zignorowany. Rebecca włożyła muzykowi do jednej ręki talerz pełen kurczaka, frytek i surówki z kapusty, a z drugiej wyjęła gitarę i zastąpiła ją widelcem.
– Jedz – powiedziała i tak też uczynił.
Później, kiedy ogryzł już kości i odzyskał równowagę wewnętrzną – miał nadzieję, że nie będzie musiał przez to przechodzić za każdym razem, kiedy ujrzy Evana, choć podejrzewał, że tak będzie – zapytał:
– Co się stało?
Evan podsunął Tomowi kawałek skórki. Kot pojawił się w chwili, gdy zasiedli do jedzenia.
– Położyłem kres zamieszkom – odparł. – Nie mogłem znieść tego cierpienia, tego strachu. On się wymknął. Sądzę, że wiedział, iż tak się skończy. Myślę, że jest gdzieś teraz i śmieje się ze mnie. – Urodziwa twarz Adepta była zmęczona i zatroskana. – Zakończenie tych zajść wyczerpało całą moją moc.
Daru prawie nie mogła poznać swego głosu, gdy oświadczyła:
– Kiedy ocaliłeś tych ludzi, kiedy pozwoliłeś mu się wymknąć, być może skazałeś resztę świata na pogrążenie w Ciemności.
– Wiem.
Nic więcej nie można było powiedzieć, bo rzeczywiście o tym wiedział, i to lepiej od nich, cierpienie w jego głosie, w tym jednym słowie, wystarczyło, żeby wycisnąć łzy z kamienia.
Posterunkowy Harper odsunął na bok klawiaturę, splótł palce i przeciągnął się. Jego służba dobiegała końca i policjant już nieomal czuł smak zimnego jak lód piwa, które czeka na niego w domu. Jakoś przetrzyma to ostatnie półtorej godziny. Co się może zdarzyć o wpół do dziesiątej wieczorem w niedzielę w Toronto zwanym Dobrym?
Usłyszał, że drzwi się otwierają, lecz zanim się odwrócił, już wiedział, co zobaczy. Klimatyzacja, która zmagała się z upałem, nie mogła sobie poradzić z wonią zastarzałego brudu, zastarzałego potu, niepranej odzieży, a przede wszystkim z przenikliwym smrodem stęchłego moczu.
– Hej, koleś, masz chwilkę?
Oddychając płytko przez usta, Harper wstał i powoli podszedł do kontuaru. To było najgorsze – nie miał innego wyboru i musiał zająć się tą staruszką. Nie mógł pozwolić sobie na pójście do toalety i zostawienie gościa koledze przy biurku. A niech to wszyscy diabli.
– W czym mogę pomóc? – spytał, z wysiłkiem zachowując obojętność.
– Znasz tę dziewczynę, którą zabili wczoraj w nocy? Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił. Interesuje cię to?
– Co…
Pani Ruth westchnęła i potrząsnęła głową.
– Ta dziewczyna, którą zabili wczoraj w nocy – powtórzyła powoli. – Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił. – Policjant nadal sprawiał wrażenie trochę ogłuszonego, więc dodała: – Właśnie szłam do pojemnika na śmieci, kiedy zobaczyłam, jak ten facet wychodzi z parkingu. Wtedy niczego nie podejrzewałam, ale on miał jakiś dziwny zapach. Potem usłyszałam przez pocztę pantoflową, co się stało, więc przyszłam opowiedzieć o wszystkim gliniarzom.
– Miał dziwny zapach? – Policjant zastanawiał się, jak staruszka mogła to poczuć.
– Tak. Nie czuć go było kosztownymi perfumami czy brylantyną, raczej krwią. – Głos starej kobiety zabrzmiał posępnie. – A ja wiem, jaki zapach ma krew.
– Jeśli poszła pani do śmietnika, musiała pani znaleźć zwłoki. – Tak zawsze się dzieje, westchnął Harper w duchu. Każda sensacyjna zbrodnia przyciąga pomyleńców.
Pani Ruth zmrużyła oczy.
– Nie powiedziałam, że poszłam do pojemnika na śmieci – sprostowała. – Powiedziałam tylko, że byłam w drodze. Coś mi przeszkodziło i nie dotarłam do niego. Czy zamierzasz wreszcie wezwać kogoś, żebym mogła złożyć zeznanie i opisać tego faceta, czy mam się rozzłościć?
Z głosu była tak podobna do nauczycielki, która wzbudzała w Harperze przerażenie przez całą trzecią klasę, że wcisnął guzik interkomu, zanim zauważył, iż poruszył palcem.
Pani Ruth uśmiechnęła się.
– …no bo dlaczego miałbym mu pozwalać, żeby tak mną pomiatał?
– Racja, dlaczego.
– Temu pieprzonemu przemądrzalcowi przewróciło się we łbie tylko dlatego, że jeździ BMW i ma tę szpanerską pracę w firmie komputerowej, ale ja jestem tak samo dobry jak on.
– Lepszy.
– Masz, kurwa, rację!
Adept Mroku nachylił się, ostrożnie kładąc ręce na stole między kółkami pozostawionymi przez szklanki z piwem.
– W końcu, gdzie byliby wszyscy tacy jak on, gdyby nie ty. Jeden z tych, którzy rzeczywiście wytwarzają to, co tamci konsumują.
– Właśnie. To też! – Mężczyzna wychylił zawartość szklanki i podsunął ją do napełnienia, dawno przestał się dziwić, dlaczego dzbanek nigdy się nie opróżnia. – I wiesz, co jeszcze? Ten sukinsyn miał czelność mi powiedzieć, że nie mogę kłaść swoich śmieci na końcu podjazdu. Ten pierdolony podjazd należy do nas obu, a jemu się wydaje, że może mi zabronić wystawiania tam moich pieprzonych śmieci.
– Może już czas, żeby coś z tym zrobić.
– Aha. – Mężczyzna spojrzał spode łba. – Może już czas. – Nagle odepchnął krzesło i wstał, zataczając się lekko. – Trzeba zaraz coś z nim zrobić.
– Czy nadal trzymasz strzelbę w głębi szafy w korytarzu?
– Aha. – Mężczyzna zmrużył oczy. – Tak. Już ja pokażę temu skurwysynowi. – Szedł chwiejnym krokiem, obijając się o krzesła i ludzi, nie pozwalając, by przekleństwa czy rozlane piwo przeszkodziło mu w dotarciu do domu. Do szafy na korytarzu. I w daniu nauczki temu zarozumiałemu gnojkowi z sąsiedztwa.
– Przyszło prawie za łatwo – westchnął Adept. Przyciągnął uwagę jednej z kelnerek i zawołał ją do siebie skinieniem głowy.
– Och, ależ on jest odlotowy – szepnęła dziewczyna do koleżanki, wsuwając tacę pod pachę i obrotem bioder poprawiając krótką spódniczkę.
Druga z kelnerek spojrzała w kierunku mężczyzny.
– Sprawia wrażenie niebezpiecznego.
– Tobie się wydaje, że każdy, kto ma błysk w oku, jest niebezpieczny.
Kelnerka potrząsnęła głową, kołysząc postrzępioną fryzurą.
– Tak, ale on wygląda rzeczywiście groźnie. Jak… jak ostry nóż.
– Jakie to poetyckie. – Zwilżywszy jaskrawoczerwone wargi, wezwana dziewczyna oddaliła się powłóczystym krokiem, rzuciwszy ostatnie słowa: – Nie martw się, kotku, poradzę sobie.
– W takim razie już uzgodnione. – Daru schowała długopis z powrotem do torebki i wydarła kartkę z notatnika, który trzymała na kolanach. – Pójdę jutro, zrobię wszystko, co absolutnie trzeba zrobić, i uprzedzę, że biorę wolne na resztę tygodnia. Roland i Evan zaczną pokazywać w hotelach rysunek. – Spojrzała na szkice, jakie Evan wykonał na podstawie przelotnego ujrzenia Adepta Ciemności na stadionie. Rysunki były dobre i uwzględniały nawet guziki przy kołnierzu i lekko pogardliwy wyraz twarzy. – Czy możemy być pewni, że cały czas będzie tak wyglądał? – spytała.
– O tak – zapewnił ją Evan. – Dopóki ponownie nie przejdzie przez barierę, jest w takim samym stopniu związany z tym ciałem, jak ja ze swoim.
Usatysfakcjonowana Daru pokiwała głową, a Roland przegnał z myśli obraz, jaki mu nasunęła wzmianka o związaniu z ciałem Evana.
– A jutro po pracy – oświadczyła Rebecca – Evan i ja we dwóch…
– We dwoje – automatycznie poprawiła Daru.
– Właśnie. Evan i ja we dwoje pójdziemy poprosić mały ludek, żeby pomógł szukać. – Dziewczyna westchnęła. – Szkoda, że nie mogę wziąć wolnego do końca tygodnia.
– Mimo iż potrzebujemy cię, Pani, tam jesteś bardziej potrzebna.
– Tak, ale…
– Czy nie mówiłaś, że trzy z twoich współpracowniczek mają zwolnienie lekarskie?
Rebecca znów westchnęła.
– Tak, trzy. Gdybym i ja się zwolniła, nie byłoby to sprawiedliwe wobec Leny. Wtedy sama musiałaby piec bułeczki.
– Nie rób takiej smutnej miny. – Evan odczepił swój znaczek z uśmiechniętą buzią, nachylił się i przypiął Rebecce do podkoszulka. – W pracy widujesz wielu ludzi, słyszysz wiele rozmów. Jeśli zacznie się dziać coś dziwnego, będą o tym mówić, a ty nam wszystko powtórzysz. Ktoś, kto słucha ludzi w trakcie ich codziennych, zwykłych zajęć, może udzielić nam potrzebnej wskazówki. Adept Ciemności najbardziej zakłóci życie zwyczajnych ludzi.
– W porządku. – Rebecca skinęła niechętnie głową i chwyciła go za rękę. Przesunęła palcem po jego bransoletkach, aż zabrzęczały, uśmiechnęła się i zrobiła to jeszcze raz. – Ale dlaczego nie możemy zacząć już dziś wieczorem? Nie jest jeszcze późno.
– Jest zdecydowanie za późno – oświadczyła Daru, wstając. – Żadne z nas nie wyspało się dobrze zeszłej nocy, a ty i ja – rzekła z naciskiem – musimy wstać wcześnie rano. – Obróciła się do Rolanda. – Wychodzimy. A ty – zwróciła się do Rebeki – kładź się do łóżka.
– Może będzie lepiej, jeśli zostanę? – zaproponował Roland.
– Będzie lepiej, jeśli pójdziesz do domu i przebierzesz się w coś czystego – odparła Daru.
– Ale… – Spojrzał na Evana, potem na Rebeccę, a następnie na Daru. Ich twarze wyrażały jedynie ciekawość, na obliczu Daru malowało się nieomal wyzwanie. – No tak, chyba masz słuszność.
– Daru prawie zawsze ma słuszność – powiedziała Rebecca.
– Doprawdy. – Przechylił się nad oparciem kanapy, szukając futerału od gitary. – Czy to nie jest męczące? – Pokrowiec ześlizgnął się i leżał na podłodze, poza zasięgiem jego ręki.
Daru uśmiechnęła się.
– Nie, ani trochę.
– Pani Ruth zawsze ma słuszność – oznajmiła Rebecca wszystkim obecnym.
Daru przewróciła oczami.
– Pani Ruth jest bezdomna, Rebecco. Samo to nie jest bardzo słuszne.
– Czy znasz panią Ruth? – spytał Roland, obchodząc kanapę, żeby dostać się do futerału.
– Nie miałam jeszcze tej przyjemności.
– Ominęła cię prawdziwa rozkosz. – Schylił się i podniósł futerał, który nie był zamknięty. – Masz… Wynocha stąd, kocie!
Tom uniósł głowę, mrużąc lekko ślepia od blasku i ziewnął. Jego ciało doskonale pasowało do futerału, wszystkie łapy były bezpiecznie wczepione pazurami w filcową wykładzinę.
– Precz! Won stąd!
– Pewno myślał, że to kocie łóżko – wysunęła przypuszczenie Rebecca, gdy Tom wstał, przeciągnął się i przełazi przez krawędź pokrowca.
– Nic mnie nie obchodzi, co się jemu wydawało – warknął Roland, przyklękając i strzepując kocią sierść. Gdy Tom szturchnął go w żebra niemal dość mocno, żeby go przewrócić, jęknął głucho i odepchnął kota. Zwierzak sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie, wrócił i powtórzył swój manewr.
Daru zdławiła śmiech.
– Myślę, że on próbuje cię wkurzyć. Koty zawsze wiedzą.
– Co wiedzą? – Roland ostrożnie ułożył Cierpliwość, zatrzasnął wieko i wyprostował się. – Chodźmy już.
– Spotkamy się tutaj jutro rano? – spytał Evan. Kiedy Roland odwrócił się do Adepta, jego oblicze złagodniało.
– Aha, ósma trzydzieści, tak jak się umawialiśmy. – Pokiwał palcem na Rebeccę. – Opiekuj się nim do tego czasu, dziecino.
Rebecca rzeczowo skinęła głową.
– Jasne, że tak. – Uśmiechnęła się do Evana, a on odpowiedział tym samym.
Roland nie mógł już zaprzeczać temu, co widział na własne oczy.
– Hej, jeśli sądzisz…
Dłoń Daru niczym stalowa obręcz zacisnęła się na jego ręce powyżej łokcia. Kobieta wypchnęła go za drzwi i zatrzasnęła je za sobą, zanim Roland zdążył się połapać, co ona robi. Kiedy go wypuściła, roztarł ramię i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.
– Czy wiesz, co tam się będzie działo dzisiejszej nocy? – wybełkotał w podnieceniu.
– Wiem. – Jej głos był lodowaty. – A ty wiesz?
– Oczywiście. Oni zamierzają… hm…
Daru westchnęła, a jej głos stał się odrobinę serdeczniejszy:
– Zastanów się przez chwilę. Pomyśl, kim jest Evan. On z pewnością nie wykorzysta biednej, opóźnionej umysłowo dziewczyny. – Daru uśmiechnęła się niespodziewanie. – I nie przypuszczam, aby Rebecca wykorzystała jego. Chodź. – Ruszyła w stronę schodów. – Podwiozę cię do domu.
Zgodnie z poleceniem rozmyślając nad tym, Roland pośpieszył, żeby dogonić Daru.
– Czy ciebie to nie niepokoi? – dopytywał się, kiedy przechodzili przez mały korytarz.
– Dlaczego miałoby niepokoić? Evan z natury nie jest zdolny do czynienia zła, a Rebecca, pomimo swego upośledzenia, jest fizycznie dojrzałą kobietą odczuwającą wszystkie – otwierając drzwi, Daru zastanawiała się nad następnym słowem – popędy, jakie z tego wynikają.
– Chcesz powiedzieć, że kiedy spytała, czy będę z nią spał…
– Wyrażała się eufemistycznie? Prawdopodobnie tak.
Daru rozejrzała się w obie strony i weszła na College Street. Roland szedł za nią.
– Posłuchaj, nie można chronić umysłowo upośledzonych przed światem tak mocno, aby nigdy nie mieli szansy wyciągnąć z niego żadnej nauki. Rebecca ma pracę i mieszkanie, dlaczego więc nie miałaby mieć również kochanków?
– Bo może zostać skrzywdzona!
– Emocjonalnie? Tak samo jak my wszyscy. Prawdę mówiąc, dzięki swej prostocie nie stwarza wielu uczuciowych męczarni, jakimi się zadręczamy. Fizycznie? Nie ma na świecie kobiety, której by to nie groziło. Wstyd i hańba, ale tak jest. Myślisz, że Rebecce brak rozsądku, aby unikać mężczyzn, którzy chcieliby ją wykorzystać? No więc mylisz się. Rebecca ma dziecięcą zdolność patrzenia prosto w serce i żaden oszust, psychopata czy maniak nie może jej skrzywdzić. Oczywiście nie jest to jakaś specjalna moc, jaką obdarzeni są wszyscy umysłowo upośledzeni, ale Rebecca z całą pewnością tak. – Daru zatrzymała się przy swoim poobijanym, zielonym samochodzie i zaczęła szukać kluczy w torebce.
Roland uniósł głowę i obserwował, jak coś, co na pewno nie było wiewiórką, biegnie po przewodach energetycznych.
– Ona widzi skrzaty w zaroślach – mruknął.
Daru spojrzała tam gdzie on i parsknęła.
– Ty też. – W odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie Rolanda wzruszyła ramionami i rzekła:
– Tak samo ja. Po patrzeniu w oczy Evanowi byłabym zdziwiona, gdybym ich nie widziała. – Szarpnęła drzwi, wsiadła i schyliła się, by wyciągnąć pas od strony pasażera.
– Czy ciebie to nie niepokoi? – spytał Roland, kładąc gitarę na tylnym siedzeniu.
– Nie. – Daru zapaliła gaz i ostrożnie wyprowadziła samochód z miejsca, w którym zaparkowała. – One będą żyć swoim życiem, a ja swoim. Nędza, głód i dyskryminacja niepokoją mnie dużo bardziej. Dokąd jedziemy?
– Na Neal, na wschód od Papę, na północ od Danforth.
– Wiem, gdzie to jest.
Przez chwilę jechali w milczeniu; Roland koncentrował się na tym, jak widzi Rebeccę, a Daru na – ruchu ulicznym.
– Do dwunastego roku życia – powiedziała nagle Daru, hamując na czerwonym świetle – Rebecca była normalną dziewczynką. Pewnej niedzieli podczas wycieczki za miasto w rodzinny samochód uderzyła ciężarówka. W czasie zderzenia Rebecca została wyrzucona z samochodu. Gdy przyjechała pomoc, oba pojazdy płonęły, a dziewczynka była jedyną osobą, która przeżyła. Znaleziono ją w rowie na poboczu, ubłoconą i okrwawioną. Według raportu medycznego tego dnia zaczęła miesiączkować, prawdopodobnie w czasie wypadku lub tuż po nim.
Roland drgnął, bardziej wytrącony z równowagi wzmianką o miesiączce niż o śmierci trojga ludzi. To nie moja wina, tłumaczył się przed samym sobą, to kobiece sprawy.
– Najcięższym z jej obrażeń było pęknięcie czaszki; duży odłamek kości uciskał mózg. Straciła tak wiele krwi, że lekarze obawiali się ojej życie, jednakże dziewczynka doskonale zniosła operację i szybko odzyskała pełnię zdrowia, w każdym razie zdrowia fizycznego. Nie trzeba było długo czekać, by ujawniły się skutki uszkodzenia mózgu. W ciągu niecałego roku jej umiejętności czytelnicze zostały zredukowane do poziomu podstawowego. Straciła także umiejętności matematyczne i zdolność myślenia abstrakcyjnego.
– Jakiego?
– Abstrakcyjnego. Abstrakcje to te wszystkie rzeczy, jakie ludzie stworzyli, żeby zaśmiecać sobie życie. Sto lat temu, może nawet pięćdziesiąt, w niektórych częściach świata Rebecca świetnie dawałaby sobie radę. Wyszłaby za mąż, miała dzieci i troszczyła się o żywy inwentarz, całe życie spędzając w obrębie ściśle określonych parametrów i mając do czynienia z rzeczami, z którymi dobrze potrafi sobie poradzić. Jednakże życie w dzisiejszych czasach – Daru na sekundę oderwała dłonie od kierownicy i rozłożyła je bezradnie – po prostu nie zostawia jej takiej możliwości. Lekarze i pracownicy społeczni wkrótce stwierdzili, że skoro Rebecca nie radzi sobie z myśleniem abstrakcyjnym, nie może korzystać ze skrótów. Każdą rzecz czy uczynek musi wykonywać krok po kroku w ściśle określonych etapach. Mimo to upośledzenie nie było tak ciężkie, by trzymać Rebeccę w zakładzie zamkniętym. Dziewczynka przebywała więc kolejno w kilku rodzinach zastępczych.
– A krewni?
– Nie ma żadnych. – Daru wrzuciła trzeci bieg gwałtownym, ledwo opanowanym ruchem. – Kiedy Rebecca miała piętnaście lat, jej ojczym przyszedł do Towarzystwa Opieki nad Dziećmi i przyznał się do molestowania seksualnego powierzonych mu dzieci.
Roland nagle ujrzał w myślach wieszanie i ćwiartowanie owego mężczyzny. Niewątpliwie skłonił go do tego gniew brzmiący w głosie Daru.
– Próbował tego samego z Rebecca. Powiedział, że nie pamięta, co się stało, że gdy oprzytomniał, już szedł się przyznać. Czytałam raport. Cały czas powtarzał: „Nie zdawałem sobie sprawy” i zalewał się łzami. Jedyne, co Rebecca powiedziała na ten temat, zarówno podczas pisania raportu, jak i później, gdy ją pytałam, to: „Pokazałam mu, co zrobił”. – Daru przerwała, omijając autobus i skręcając w Neal Street. – Nie, nie sądzę, abyś musiał się martwić o Rebeccę. Poza tym, nie widziałam jej jeszcze w tak dobrym stanie jak dzisiaj.
– Evan?
– Mało prawdopodobne, aby zawdzięczała to sytuacji. – Uśmiech Daru błysnął bielą w ciemności, kontrastując z głębokim sarkazmem w jej głosie. – To miałoby sens. W końcu Evan jest Światłością i należałoby się spodziewać po nim, że będzie wydobywał z ludzi to, co w nich najlepsze. Mów, kiedy.
Roland wskazał dom swego wuja i Daru zatrzymała się przed nim. Mężczyzna wysiadł, wyciągnął gitarę z tyłu, zamknął drzwi i nachylił się do Daru w otwartym oknie.
– Dziękuję za podwiezienie. I za informacje. Dałaś mi… – westchnął. Evan i Rebecca. Właśnie. – Dałaś mi dużo do myślenia.
– I jeszcze jedno. – Kobieta popatrzyła mu w oczy i Roland niemal skulił się na widok bezkompromisowego wyrazu jej twarzy. – To prawda, że zdenerwowałeś się z powodu Rebeki, ale nie sądzę, aby tego przyczyną było jej upośledzenie. Myślę, że jesteś bardziej zły dlatego, że ona prześpi się z Evanem, a ty nie.
Roland przyglądał się tylnym światłom samochodu, który zniknął za rogiem, i kiedy Daru już nic nie mogła powiedzieć, wyszeptał:
– To śmieszne. – Potem odwrócił się i wszedł do budynku, lekceważąc coś – cokolwiek to było – co siedziało w peoniach i parsknęło szyderczo na jego widok.
Evan przycisnął policzek do włosów Rebeki. Oczy miał półprzymknięte, oddech płytki. Dziewczyna przytuliła się mocno do jego piersi, a on uśmiechnął się, głaszcząc ją lekko dłonią po wilgotnych plecach. Godzina w jej objęciach uczyniła wiele dla przywrócenia mu mocy, jaką zużył na stłumienie zamieszek. Do rana…
Równowaga została zakłócona nagle i boleśnie. Ledwo powstrzymał się przed głośnym krzykiem.
Oto jestem, rzekła Ciemność. Chodź i złap mnie, jeśli się odważysz.
Wiedział, że wyzwanie zostało rzucone w chwili jego słabości i nieprzygotowania, wyczerpania po popołudniowym wysiłku. Zdawał sobie sprawę, że Ciemność nie rzuciłaby tego wyzwania, gdyby sądziła, iż może przegrać. Wiedział też, że Mrok wie, iż nie może go nie podjąć.
Delikatnie położył Rebeccę na łóżku i wysunął się spod jej wyciągniętej ręki. Poruszyła się i na wpół ocknęła, wołając go po imieniu. Nachylił się i lekko pocałował ją w czoło.
– Śpij, Pani – rzekł, czując słonawy smak na wargach. Dziś w nocy będzie czuwał nad jej bezpieczeństwem i jutro i przez całą wieczność, jeśli będzie mógł. Urzekła go swą jasnością od chwili, gdy ją ujrzał, a co Ciemność zrobiłaby takiej słodkiej prostocie…
Rebecca westchnęła i znów wcisnęła się w poduszki. Widziana oczami Evana promieniowała ciepłym, złocistym blaskiem.
Tom wszedł do wnęki i wskoczył na łóżko, sadowiąc się w swoim zwykłym miejscu, teraz zwolnionym.
– Pilnuj jej, maleńki – szepnął Evan. – Bądź przy niej podczas mojej nieobecności.
Tom podniósł łapę i zaczął wylizywać ją między pazurami. Evan nie musiał mówić mu, co ma robić.
Adept wyprostował się, ubrał się w mgnieniu oka, po raz ostatni dotknął wydatnej krzywizny biodra Rebeki, by utrwalić wspomnienie w pamięci, i ruszył ku Ciemności.
…ku zaułkowi spowitemu mrokiem nie tylko nocy. Usłyszał głosy i śmiech. Ostrożnie szedł naprzód.
– Nie… Błagam…
Evan potknął się, gdy fala Ciemności spadła na niego z hukiem, a potem zaczął biec.
U wylotu zaułka, pod słabym, czerwonym światłem migoczącego znaku wyjścia przeciwpożarowego:
Chłopiec, kilkunastoletni, pod ścianą, obie ręce przyciśnięte do twarzy i krew spływająca między palcami.
U jego stóp następny. Twarzą w rozszerzającej się kałuży.
Przed nim pięć roześmianych cieni z nożami.
Dalej dobrze ubrany mężczyzna, który rozłożył ręce i uśmiechnął się na powitanie. Był to uśmiech, który mógł zobaczyć tylko Evan.
– Nie jesteś już taki ładny, co, gówniarzu? – Jeden z cieni zbliżył się do chłopca dumnym krokiem i postukał go w bark tylcem noża. Ogolona głowa napastnika błyszczała w czerwonym świetle, które zabarwiało na fioletowo pokrywające ją tatuaże. – Zabawimy się trochę z tobą.
– Oto jestem – mruczała Ciemność. – Masz okazję skończyć ze mną.
Chłopiec zaskomlał, a jego jasne spodnie nagle pociemniały w kroczu.
– Hej! On się posikał! – Jednego z cieni wprawiło to w histeryczną wesołość.
– Niegrzeczny chłopiec – szydził inny. – A niegrzecznych chłopców trzeba karać.
– Mamy mu uciąć kutasa? – spytał pierwszy, zniżając czubek noża na wysokość szczytu plamy.
– Uciąć mu kutasa! – wrzasnęły cienie, entuzjastycznie przytakując.
– A może najpierw powinieneś czymś się zająć – zasugerował Mrok. Spojrzał na zegarek. – Proszę, pośpiesz się. Nie mam całej nocy.
Evan podszedł do przodu i wszedł w krąg cieni. Czuł, jak wzbiera w nim zimna furia na myśl o tak beztroskim niszczeniu ludzkiego życia po to, by go wciągnąć w potrzask. Nie mógł odmówić ocalenia chłopca.
– Patrzcie, patrzcie, co my tu mamy? – Wyczuwszy nową ofiarę, przywódca gangu odwrócił się i parsknął szyderczo. – Jakiś pieprzony biały rycerz przybywający z odsieczą?
Pozostali roześmiali się i krąg wokół Evana zamknął się. Przyjemność czerpana z zadawania bólu biła w niego falami, otaczała go i izolowała, a po pewnym czasie go osłabi.
– Proszę – powiedział cicho, otwierając dłonie i rozkładając ręce – puśćcie chłopca. Odłóżcie noże. Wyzwólcie się spod władzy Ciemności. – Wszystkim istotom zdolnym do dokonania wyboru należało go umożliwić.
– Zawrócić z drogi Ciemności? – Przywódca zbliżał się, luźno obejmując nóż prawą dłonią. – Panowie, trafił nam się jakiś pierdolony księżulo.
– Wygląda jak pedał – zauważył bandzior ze swastykami wytatuowanymi na obu policzkach.
– Jemu odetnijmy kutasa! – Trzeci głos wybił się ponad pozostałe i prawie załamał z podniecenia.
Tamtego popołudnia Evan oddał się stadionowi pełnemu wzburzonych ludzi, przypomniał im o Światłości i pomógł przegnać Ciemność. Ta piątka mężczyzn, których miał przed sobą, jedynie zmrużyła oczy w blasku i mocniej ścisnęła broń. Nie było w nich już żadnej Światłości, do której mógłby się odwołać.
Kątem oka dostrzegł ostrze noża i uchylił się. Kiedy stal prześlizgnęła mu się po włosach, wbił łokieć w brzuch napastnika. Lepki od krwi obcas wysokiego buta nieomal trafił go w kolano, wtedy Adept uderzył przywódcę gangu i przewrócił na ziemię.
– A to skurwysyn! – wrzasnął wódz, z trudem podnosząc się na nogi. – Załatwić go!
Oparty o mur zaułka Mrok śmiał się.
To ranny chłopiec – który mógł bezpiecznie uciec, lecz szarpnął jednak napastnika za włosy i odsunął nóż od żeber Evana – dał Adeptowi Światłości dość sił, by mógł uczynić to, co musiał.
Z zaciśniętych rąk Evana buchnęło oślepiające światło.
Po tym walka skończyła się bardzo szybko.
– Wygnawszy zaś człowieka – rzekł Adept Mroku, prostując się – Bóg postawił przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do drzewa życia.
Evan westchnął i wciągnął słup światła z powrotem do swego wnętrza.
– Jeśli życzysz sobie cytatu – powiedział zmęczonym tonem, przecierając twarz dłonią: – Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.
– Bowiem oto ciemności okryją ziemię, a ludzkości mrok jeszcze gęstszy.
– To zaledwie połowa cytatu – zauważył Evan.
Adept Mroku wzruszył ramionami.
– Zapomniałem reszty. – Z wdziękiem wyszedł na środek zaułka w przekonaniu, że Światłość do tego stopnia wyczerpała siły, że nie stanowi już zagrożenia. Fakt, że posiadała ich tyle, by rozprawić się z bandą opryszków, zaskoczył go nieco. Wiedział, że uspokojenie mas na stadionie uczyniło ją niemal bezbronną. Mógł ją wtedy zaatakować, chwilowo zmieść Światłość z powierzchni tego świata, jednakże nie wiedziałaby wtedy, kto ją zwyciężył, i gdzie byłaby w tym przyjemność? Na szczęście Światłość, której czyny tak łatwo przewidzieć, nietrudno było wciągnąć w pułapkę. Poza tym, szczęśliwie się złożyło, że jego oddziały szturmowe dodatkowo osłabiły nieprzyjaciela. Chociaż nie miałby im za złe, gdyby skończyli robotę, być może tak było lepiej. Uniósł rękę i nagłym ruchem wycelował ją w Evana.
Adept uśmiechnął się szeroko i szybko zasłonił się ramieniem. Wraz z tym ruchem znikło całe jego zmęczenie. Srebrne bransolety zatrzymały bicz mocy Mroku i roztrzaskały go na tysiąc niegroźnych kawałeczków. Evan nie widział, dlaczego tak szybko wróciło mu tyle sił – może na tym świecie było więcej dobra, niż się spodziewał – lecz rozkoszował się przybytkiem mocy. Ciemność czeka przykry wstrząs. Szybko cisnął tuzin błyszczących dysków i uśmiechnął się drapieżnie, gdy jeden z nich przedostał się przez pośpiesznie wzniesioną barierę i Adept Mroku krzyknął z bólu. Z płonącymi oczami i uniesionymi dłońmi Evan zbliżył się do pustego miejsca. Był w zaułku sam z rannym chłopcem i zwłokami jego przyjaciela.
Evan sięgnął zmysłami tak daleko, jak pozwalała mu na to odwaga, lecz uciekający Adept Mroku nie zostawił po sobie śladu.
Szloch wydobywający się z krtani niewinnego człowieka sprowadził go znów na ziemię.
Schylił się i łagodnie poklepał chłopca po ramieniu, dodając mu otuchy i uśmierzając ból.
– Richard nie żyje – usłyszał szept spoza okrwawionych palców.
– Tak.
Orzechowe oczy o posklejanych rzęsach spojrzały na niego z dołu.
– Czy możesz sprawić, aby wrócił?
– Nie.
– Ale sprawiłeś, że tamci – głos załamał się – znikli.
– To prawda – przyznał Evan. – Jednakże nie potrafię pokonać śmierci.
Bariera rąk opadła. Jedna z nich spoczęła lekko na sztywniejących plecach Richarda. Chłopiec miał nie więcej niż piętnaście lat, a może nawet i tylu nie miał. Z rozcięcia na policzku wciąż powoli sączyła mu się krew.
– Kim jesteś?
– Wojownikiem walczącym z Ciemnością, Matthew. – Chłopiec nagle podniósł głowę na dźwięk swego imienia.- Jakim i ty stałeś się tej nocy. Ta blizna będzie znakiem wojownika. Noś ją z dumą.
Matthew klęczał samotnie.
– Noś ją z dumą, pewnie – parsknęła pani Ruth, wyłaniając się z cienia człapiącym krokiem. – I to ma być cała cholerna pomoc? Ci mężczyźni!
Matthew drgnął i szybko się odwrócił. Kiedy ujrzał niską, krępą sylwetkę bezdomnej kobiety, która mozolnie ciągnęła za sobą przeładowany wózek ze sklepu, strach malujący się na jego twarzy przeszedł w osłupienie.
– Kim…
– Jedynie kimś, kto zbiera resztki, koleś. Niech no ja spojrzę na tę twarz. – Uszczypnęła go w podbródek, chłopiec spróbował się uchylić, ale nie z bólu. Buchający prosto na niego oddech czuć było cebulą i czosnkiem. – Szybka pomoc lekarska i może w ogóle nie zostanie śladu. Znak wojownika. Akurat.
– Co… – Matthew chciał odwrócić oczy, lecz nie mógł nimi poruszyć. Niespodziewanie zabrakło mu sił. Oczy starej kobiety były czarne i głębokie i chłopiec miał przedziwne wrażenie, że gdzieś spada.
– Teraz pójdziemy stąd i wezwiemy policję. Powiesz im, jak ci źli chłopcy przyparli ciebie i twojego przyjaciela do muru i jak uciekli, gdy zobaczyli, że wchodzę do zaułka. Nie wiem, może sądzili, że jestem z Królewskiej Konnej.
Matthew pozwolił, by pomogła mu wstać. Stara kobieta i mocno wsparty na jej ramieniu chłopiec ruszyli w stronę ulicy. Chłopak widział opryszków, noże, upadek Richarda, słyszał hałas wywołany pojawieniem się bezdomnej kobiety, obserwował szydercze twarze znikające w ciemności.
– Dlaczego… – Popatrzył na swoje ręce. Były zalane krwią. – Dlaczego nic nie czuję?
– To wstrząs. – Pani Ruth mocniej objęła go w pasie. – Tylko nie upadnij mi, koleś. Jestem za stara, żeby cię znów podnieść.
Dotarli do telefonu i Matthew jakoś zdołał wybrać numer policji. Drżącym głosem opowiedział historię, jaką podała mu pani Ruth, gdy tymczasem bezdomna kobieta kiwała głową z aprobatą.
Niech policja szuka gangu złoczyńców, których opis będzie zgadzał się z tym, jaki podano, pomyślała, chwytając Matthew osuwającego się po szybie budki telefonicznej. Obydwoje siedli ciężko na chodniku i czekali, nasłuchując odgłosu zbliżających się syren. Jeśli nigdy ich nie znajdą, bo tak będzie, co z tego. Dzięki temu nie będą musieli mieć do czynienia z innymi sprawami. Nie będą próbowali sobie z nimi radzić.
Stara kobieta przypomniała sobie śmiech Mroku i wiedziała, że Ciemność okrywa miasto całunem. Na jakiś czas.