Rozdział 5

Wróciwszy do domu, Kreol przede wszystkim zajął się amuletem Sługi, sprawdzając, czy nie ma w nim ukrytej pułapki. Dokładniej rzecz ujmując, sprawdzał wszystkie możliwe wbudowane świństwa. Przy okazji poinformował ściany, że w przypadkowo znalezionym amulecie może siedzieć wszystko, co tylko komu przyjdzie do głowy, nawet jeszcze jeden demon – tyle, że wrogi.

Ściany – dlatego, że Vanessa i Hubaksis nie wyrazili chęci przyglądania się jego pracy. Woleli oglądać telewizję. Oczywiście Kreol okropnie się obraził, ale nikt na to nie zwrócił uwagi.

– Prawdziwych mistrzów nie cenią nigdzie – burczał półgłosem. – Ani tutaj, ani w Sumerze…

Mamrotał, ale tak, żeby słyszano go w drugim pokoju. Nawet otworzył szerzej drzwi, żeby wszyscy dookoła wiedzieli, jaki jest niezadowolony. Van natychmiast pogłośniła dźwięk w telewizorze.

– Mimo wszystko nie rozumiem – nachmurzył jedyne oko Hubaksis, tępo wpatrując się w ekran. Nie rozumiał ani słowa, ale mimo to oglądał. – Jeśli ten człowiek poprawnie odpowie na pytanie, to dostanie pieniądze?

– Aha. – Vanessa obojętnie przytaknęła. – Dwadzieścia dolarów. Jeśli jeszcze raz odpowie – dostanie więcej.

– A jeśli źle odpowie? Zabiją go? – zapytał dżinn z wyraźną nadzieją.

– Oczywiście, że nie. Po prostu nie dostanie nagrody.

– Nawet nie obiją go pałkami?

– Nie obiją.

– Nawet nie wbiją gwoździa w plecy?

– Ależ masz fantazję… – Vanessa z wyrzutem pokręciła głową.

– To co w tym jest ciekawego? – Hubaksis był szczerze rozczarowany. – Pokaż lepiej walkę gladiatorów.

Vanessa też niezbyt lubiła te wszystkie intelektualne widowiska, dlatego bez specjalnych sprzeciwów zaczęła przerzucać kanały, szukając czegoś, co mogłoby być odpowiednikiem walki gladiatorów. Poszczęściło jej się – już przy piątej próbie trafiła na wrestling. Hubaksis natychmiast się zainteresował.

– To gladiatorzy?

– Tak.

– A dlaczego są bez broni?

– Bo to tacy gladiatorzy! – z rozdrażnieniem odpowiedziała Van.

– Bójka na pięści to zajęcie dla tłuszczy – natychmiast zawyrokował dżinn. Patrzył jeszcze przez kilka sekund, a potem zawołał ze wzburzeniem: – Przecież to nie jest prawdziwa walka! Wszystko jest ustawione! Patrz, patrz, ten uderzył tamtego stołkiem, a nawet żeber mu nie złamał! Tak się nie zdarza!

– A może jest osłonięty tarczą siłową? – odezwał się Kreol, który wszystko doskonale słyszał. – Pamiętam, kiedy byłem jeszcze czeladnikiem, zarabiałem, pomagając najemnikom wygrywać pojedynki… Zawiniesz takiego w magiczny kokon i można go okładać czymkolwiek, nawet świątynią Enlila…

– Nie, panie, gdybyś sam zobaczył, nie mówiłbyś takich rzeczy! – zdecydowanie zaprzeczył Hubaksis. – Wyraźnie nie uderzył z całej siły! Wszystko jest ustawione, na pewno! W tym świecie nawet gladiatorzy są niepełnowartościowi!

Vanessa z niezadowoleniem wydęła wargi. Jej też nie podobał się wrestling, ale jakim prawem ten beznogi krasnal narzeka na coś, o czym nie ma pojęcia?

W tym czasie Kreol zakończył pracę nad amuletem. Nie znalazł w nim nic podejrzanego, ale nie rozwiało to wszystkich jego wątpliwości. Aby ostatecznie się uspokoić, postanowił zastosować najcięższą broń – jednego ze swych osobistych demonów. Mag szybkim ruchem musnął rytualnym nożem nadgarstek tak, aby krew kapnęła do podstawionej czary i ściszonym głosem wymamrotał:

– Twoim imieniem i swoją krwią przywołuję cię, Skaramachu. Przybądź i powiedz mi wszystko, co pragnę wiedzieć, przyzywam cię imieniem Marduka i jego pięćdziesięciu wcieleń. Przyjdź, skosztuj mojej krwi oddanej dobrowolnie.

Skaramach nie należał do legionu Eligora, a więc nie dotyczyła go umowa zawarta przez Kreola w zamierzchłych czasach. Dlatego mag musiał zapłacić – bezpłatnie demon nie pracował. Przy czym kilka kropli krwi nie było zbyt wygórowaną zapłatą, a znosić ból Kreol nauczył się w wieku piętnastu lat. Jego pierwszy nauczyciel był urodzonym sadystą i często zabawiał się, odcinając uczniom kończyny i przywracając je potem na miejsce. Tych, którzy w czasie „operacji” krzyczeli z bólu, bił do nieprzytomności posochem. Odlanym z czystego brązu.

Skaramach nie ociągał się. Pojawił się jakby znikąd i zawisł w powietrzu na wysokości brzucha Kreola – szarobury stwór wielkości ludzkiej głowy, podobny do nieprawdopodobnie otyłego pająka. Miał osiem pajęczych nóg wystających z porośniętego sierścią tułowia, na grzbiecie sterczało mu kilka długich i cienkich „wąsików”, a głowa przypominała łeb żuka, choć z paszczą bestii.

Ten niewielki demon był zazwyczaj wykorzystywany właśnie do sprawdzania, czy w przedmiotach lub miejscach nie kryją się jakieś niebezpieczne paskudztwa, ale można było go wykorzystać także w inny sposób. Na przykład, można było mu rozkazać, aby kogoś zabił. Kreol nieoczekiwanie poczuł palenie w piersiach – ochronny amulet prawie krzyczał, ostrzegając o niebezpieczeństwie.

– Co to znaczy, pomiocie Lengu?! – Mag groźnie popatrzył na Skaramacha.

Ale ten nie uznał za stosowane nawet się przywitać. Uważnie popatrzył na Kreola owadzimi oczami, a potem szybko otworzył pysk i wystrzelił cieniuchną pajęczynę. Pajęczyna ta mogła przeniknąć na wylot nawet najtwardsze metale, ale teraz haniebnie rozpłynęła się, pochłonięta przez zaklęcie Osobistej Ochrony. Jednakże tuż za nią pojawiła się następna, która zniszczyła kolejną Osobistą Ochronę. Trzecia pajęczyna przeszła przez Kreola jak przez masło, zostawiając po sobie maleńką dziurkę w prawym płucu i krótkotrwały ból.

Wszystko to trwało nie dłużej niż trzy sekundy. Kreol, który nie spodziewał się zdrady ze strony Skaramacha, wiernie służącego mu niejedno dziesięciolecie, w pierwszej chwili nie zadbał o ochronę. Ale już w następnej zareagował.

– Na łono Tiamat! – krzyknął, wzburzony, aktywizując jednocześnie dwa zaklęcia: Zbroję Marduka i Ognistą Kopię.

Zbroja Marduka służyła przede wszystkim do ochrony przed wrogimi demonami Lengu – była w stanie odbić znaczną część ich arsenału. Ognista Kopia natomiast… Wyobraźcie sobie bijący z ludzkiej dłoni słup ognia grubości męskiego ramienia, a będzie wiadomo, co magowie rozumieją pod pojęciem kopii.

Skaramach z nieludzką szybkością uchylił się przed Ognistą Kopią i uniósł się aż pod sufit. Kreol gniewnie zaryczał i rzucił w przeciwnika zaklęcie Paraliżu. Nie dało to jakiegoś specjalnego efektu – ten rodzaj Paraliżu świetnie działa na stałocieplnych, ale niestety Skaramach był prawie całkiem pozbawiony krwi.

Latający pająk złośliwie zarechotał i wystrzelił cały pęk pajęczyny, która przeniknęła przez meble i ściany, ale nie zostawiła nawet zadrapania na ciele sumeryjskiego maga. Jednakże Zbroja Marduka wyraźnie pobladła – żadne zaklęcie obronne nie może ochraniać swojego właściciela wiecznie. Niektóre działają tylko przez określony czas (zazwyczaj niezbyt długi), inne mogą pochłonąć lub odbić tylko określoną liczbę ciosów, inne bronią tylko przed czymś konkretnym, na przykład przed ogniem lub piorunem, jeszcze inne dają nieprzyjemne efekty uboczne. (Kokon Absolutnej Ochrony działa praktycznie wiecznie, ale mag chroniony tym zaklęciem praktycznie nie może nawet drgnąć, gdy więc niebezpieczeństwo nie mija, czarodziej po prostu dusi się wewnątrz własnej ochrony).

Kreol zrobił dziką akrobację, unikając kolejnej porcji demonicznej pajęczyny i szczupakiem skoczył w stronę łóżka, gdzie leżał magiczny łańcuch. Jednak Skaramach świetnie wiedział, co to jest (Kreol niejeden raz stosował łańcuch przeciwko niemu), dlatego błyskawicznie znalazł się między magiem a jego instrumentami, odstraszająco szczerząc kły. Kreol uderzył go Błyskawicą i w czasie, gdy demon wił się z bólu – przed Błyskawicą praktycznie nie da się uchylić, ale nie jest ona zbyt efektywna przeciwko demonom takim jak Skaramach – uderzył Rezonansem Dźwiękowym, który odrzucił potwora na ścianę.

– Aha! – wrzasnął mag, chwytając łańcuch. – Uważaj teraz, pomiocie Lengu!

– Co się tam u ciebie dzieje? – zawołała Vanessa, która dopiero teraz oderwała się od telewizora. Całkowicie nieprawdziwe, ale jednak efektowne walki „gladiatorów” tak wciągnęły ją i Hubaksisa, że zupełnie nie słyszeli odgłosów magicznej bitwy rozgrywającej się w sąsiednim pokoju.

– Won stąd! – krzyknął mag, kręcąc coraz szybciej łańcuchem nad głową.

Skaramach nie przestraszył się ani trochę. Przemieścił się nieco niżej i strzelił pajęczyną w brzuch Kreola. Zbroja Marduka odbiła i ten pocisk, ale zrobiła się taka blada, że każdy głupi by zrozumiał – jeszcze kilka uderzeń i całkiem się rozwieje. A Kreol, jak na złość, nie zachował prawie nic w zapasie – wykorzystał już niemal wszystkie zaklęcia, jakie umieścił w pamięci. Miał oczywiście na podorędziu jeszcze kilka drobiazgów, ale były w tej chwili zupełnie nieprzydatne.

Gdy Kreol wymachiwał łańcuchem, starając się choć raz trafić zbuntowanego demona, Vanessa zdążyła pobiec po pistolet. Tak się spieszyła, że po drodze poślizgnęła się, upadła i silnie stłukła kolano.

– Nie ruszaj się! – krzyknęła, celując w obrzydliwe stworzenie.

Skaramach nawet się nie obejrzał. Otworzył szerzej paszczę i strzelił takim pękiem pajęczyny, że starczyłoby na parę hipopotamów. W ostatniej chwili Kreol zdążył rzucić ostatnie zaklęcie, jakie mu jeszcze zostało – Ognistą Aurę, ale starczyło jej tylko na dwie trzecie pajęczyny. Większą część z tego, co przetrwało, pochłonęły żałosne resztki Zbroi Marduka, ale dwie albo trzy nici pajęczyny przeszyły na wylot brzuch Kreola.

Vanessa mimowolnie mrugnęła, wyobrażając sobie jak to musi boleć i, prawie nie celując, strzeliła.

– Aaaaa! – dziko zawył Kreol, padając na ścianę.

– Nie trafiłam? – wyszeptała przestraszona dziewczyna.

– Trafiłaś – wychrypiał mag, trzymając się za brzuch, z którego krew płynęła strumieniami. – Och, mój brzuch… Sijła chazir, med’aj tek-karrib…

– Van strzelaj, no strzelaj! – zawył Hubaksis. – Pan jest pusty, skończyły się wszystkie zaklęcia!

Vanessa posłusznie wystrzeliła jeszcze raz. Tym razem trafiła tam, gdzie celowała – Skaramach nigdy dotąd nie miał do czynienia z bronią palną i nie miał pojęcia, że pistolet może być równie niebezpieczny jak magia. Nawet przykład Kreola nie nauczył go ostrożności.

Przebity kulą na wylot, zapiszczał cienko i przewrócił się na bok. Dla demona jego rangi taka rana to drobiazg, mógł ją zaleczyć w ciągu kilku minut. Ale tego czasu w pełni wystarczyło Kreolowi, aby doczytać zaklęcie. Nadzwyczaj zabójcze zaklęcie – Kopię Marduka. Marduk to najbardziej wyklęte wśród demonów Lengu imię. Nikt inny nie wyrządził im tyle szkody, co ten mag-wojownik, który po śmierci stał się jednym z najsilniejszych bogów.

Pozbawiony oka i połowy łap Skaramach upadł na podłogę. Niewielki stwór wyglądał jak martwy, ale nadal mógł się bronić. Gdyby dano mu taką możliwość.

Jednakże Kreol, pokonując ból, wstał i z całej siły uderzył demona łańcuchem. Ten podskoczył jak piłka – na burym brzuchu pojawiła się jasnoczerwona pręga jak od oparzenia.

– Mów, robaku w łajnie Tiamat i jej wodza Kingu! – zaryczał Kreol, waląc go jeszcze raz. – Mów!

– Co mam powiedzieć? – wychrypiał Skaramach najczystszym sumeryjskim. Jego szczęki nie poruszały się, głos powstawał gdzieś w brzuchu.

– Dlaczego na mnie napadłeś, robaku?! Kto cię przekupił: Troy, Meszen’Ruz-ah?! Kto?!

– Mag… – z trudem wydusił z siebie pokaleczony demon. – Mag…

– Jaki mag?! No?! Niewolniku, podaj mi nóż!

– Teraz będą tortury… – zachichotał złośliwie dżinn.

– Przestań, ale już! – zdecydowanie wtrąciła Vanessa. – Jakie tortury?! Nie jesteście w Babilonie, to są Stany Zjednoczone! Żadnych tortur!

– To demon, demony można torturować – obraził się Hubaksis. – Powiedz jej, panie.

– Milcz, niewolniku – burknął Kreol. Przykucnął obok na wpół martwego Skaramacha i cichutko wyszeptał pochylając się nad nim: – Obiecuję, pomiocie Lengu, że jeśli nie powiesz, kto zapłacił za zdradę, wsadzę cię do klatki i będę męczyć tyle wieków, ile sam dam radę przeżyć – a zamierzam żyć długo.

– Troy… – wycharczał Skaramach. – Troy…

– Kiedy to było? Kiedy mu się sprzedałeś?

– Dawno… Bardzo dawno… Wiele wieków…

– Ale Troy nie żyje, ty płodzie Lengu! Czyżby umowa obowiązywała także po śmierci?!

– Troy… żyje…

– Troy żyje?! Jak?! Gdzie jest?!

– Nie wiem… Nic więcej… Wypuść mnie…

– Wypuścić cię? – zachichotał Kreol. – Wypuścić… Zupełnie oszalałeś, demonie! Jeszcze nie zwariowałem, żeby zostawiać żywych wrogów. Hej tam, niewolniku, pomóż mi…

Hubaksis świetnie wiedział, co ma robić. Kreol otoczył niezdolnego do najmniejszego nawet ruchu demona magicznym łańcuchem, a dżinn unosił się nad nim, tworząc w powietrzu iluzje wielu pieczęci – wszystkie miały tę samą postać: krwistoczerwony okrąg z poprzecznym pasem, ozdobiony falistymi liniami i krzywą swastyką w lewym rogu. Mag podniósł laskę i zaczął wymawiać straszne zaklęcie.


Wrzyj, wrzyj! Płoń, płoń!

Związuje cię! Związuję cię!

Oddaję cię Girze, Władcy Ognia!

Niech Wiecznie Płonący Girra da siłę moim rękom!

Niech Władca Ognia Gibil da siłę moim czarom

Utuk Chuł Ta Ardata!

Niech twe wnętrzności obrócą się w popiół!

Niech twe ciało obróci się w popiół!

Niech rozum twój obróci się w popiół!

Niech twoja dusza obróci się w popiół!

Płoń!

Wrzyj!

Nie ja, ale Marduk, syn Enki, nakazuje ci!

Kakkammu! Kanpa!

Pomiocie Mroku, wracaj tam, skąd przyszedłeś!

Pomiocie Mroku, zniknij w Chaosie, który istniał od

zarania dziejów!

Pomiocie Mroku, tak oto niszczę twoją dusze!


Z każdym słowem nad magicznym łańcuchem coraz wyżej unosiły się płomienie niebieskiego ognia, przybliżające się do uwięzionego demona. Skaramach żałośnie charczał, ale nie prosił o litość – gdyby w bitwie zwycięzcą okazał się nie sumeryjski mag, lecz on, też nie oszczędziłby Kreola.

Wraz z ostatnim słowem zaklęcia Skaramach ohydnie zawył i dosłownie rozsypał się w szary proch. Oszołomiona Vanessa patrzyła, jak gaśnie niebieski ogień, a Kreol podnosi rozpalony łańcuch, nie parząc się przy tym ani trochę.

– Troy żyje… – Zasmucony mag potarł podbródek. – Żyje… Na łono Tiamat, jak mu się udało?! Ile jeszcze moich demonów przekupił? Dobrze chociaż, że nie podlega mu legion Eligora… Ale teraz trzeba będzie pracować ostrożniej.

– Kim jest Troy? – Vanessa zażądała odpowiedzi.

– Przynajmniej nie wie, że zmartwychwstałem. Inaczej sam by zaatakował. Na razie wpadłem tylko do starej pułapki…

– Kim jest Troy?!

– Jak myślisz, niewolniku, jak mu się udało tyle przeżyć? Oczywiście, też mógł przespać te wszystkie lata, ale jeżeli nie… Arcymag nie jest w stanie przeżyć pięciu tysięcy lat… ale Pierwszy… brrrrrrr… Troy został Pierwszym Magiem?! Toż to mój najgorszy koszmar…

– Kim! Jest! Troy! – Vanessa leciwie mogła się powstrzymać, żeby nie uderzyć ignorującego ją, jakby specjalnie, Kreola.

– A ciebie warto by wyprawić w ślady Skaramacha, kobieto! – Kreol odwrócił się do niej gwałtownie.

Vanessa aż usta otwarła z oburzenia.

– Za co?!

– A za to… – zazgrzytał zębami mag, zdejmując koszulę. W jego brzuchu ziała taka dziura, że gdyby na jego miejscu był zwykły człowiek, dawno by się już wykrwawił. – Jeszcze trochę niżej i żegnaj nadziejo na potomka! Niewolniku, podaj mi nóż!

– Ja… ja nie chciałam. – Vanessa okropnie się przestraszyła. – Przecież cię uratowałam!

– Dlatego nie złoszczę się na ciebie – smętnie oświadczył Kreol. – Co za szalony świat – każdy głupek może wziąć taki amulet, jak twój…

– To się nazywa „pistolet”, panie – wysapał dżinn, dociągnąwszy w końcu na miejsce nóż dwa razy większy od niego samego.

– Co za różnica… Nie, trzeba nałożyć na siebie więcej zaklęć ochronnych. Twój świat jest jeszcze gorszy niż mój, a do tego okazało się, że Troy żyje.

– A więc nie jesteś na mnie zły? – ostrożnie upewniła się Vanessa, patrząc na zakrwawionego maga.

– Nie. Ale dziękować też nie będę. Zarobiłaś jeden punkt i jeden straciłaś. W sumie – zero.

– A w takim razie po co ci nóż?

Kreol ze złością zgrzytnął zębami i pokazał do czego potrzebny mu jest nóż – zaczął dłubać w ranie, wyjmując z niej kulę. Jeśli odczuwał ból, to nie pokazał tego po sobie. Wyjąwszy kulę, mag wyszeptał zaklęcie Uzdrowienia – rana po kuli zaczęła szybko się zmniejszać, aż całkiem znikła. Przy okazji wyleczony został cały brzuch – zrobił się różowy i gładki.

– A mimo wszystko – kim jest Troy? – Vanessa nie dawała za wygraną.

– Moim krewnym – niechętnie odpowiedział mag. – Hańba naszego rodu. Zdaje się, że jego pradziadek był bratem mojej babki… albo na odwrót – jego babka była siostrą mojego pradziadka…

– Nie pamiętasz nawet, kim jest dla ciebie? – zdziwiła się Van. – Kuzynem czy wujem?

– A co za różnica – parsknął Kreol lekceważąco. – Mam… miałem mnóstwo krewnych. Co prawda dalekich – bliskich nie. Matka umarła podczas porodu, a ojciec… Ojciec, moim zdaniem, przypominał sobie o moim istnieniu tylko wtedy, gdy nawinąłem mu się pod rękę. Urodziłem się, gdy miał już siedemdziesiątkę – też był magiem, a magowie starzeją się wolniej. Braci ani sióstr nie miałem, dzieci też nie.

– A żonę?

Kreol zrobił taką minę, że Vanessa od razu zrozumiała – należał do tych, których przyjęto nazywać zatwardziałymi kawalerami.

– Nie, trzeba szybko przenieść się do innego domu – zagryzł wargi Kreol. – Jeśli Troy żyje, trzeba przygotować się do obrony. Kingu go wie, gdzie teraz jest i ile sił zgromadził… Że też go nie dobiłem… Ten dom jest za duży – nie da się go otoczyć stałą tarczą. Za długo by to trwało. Szachszanor – mój stary pałac – woziłem się z nim prawie dwa lata… Chociaż wtedy byłem młodszy. Ale tak czy siak, potrzebne jest coś mniejszego. Troy się nie uspokoi…

– A dlaczego w ogóle chce cię zabić? Myślałam, że krewni powinni się kochać nawzajem – odezwała się Van.

Kreol i Hubaksis popatrzyli na siebie, a potem jednocześnie zachichotali. Śmiali się tak długo i głośno, że Vanessa na serio się obraziła.

– Mam z Troyem… stare porachunki – ugodowo odpowiedział Kreol, gdy w końcu opanował atak wesołości. – Jeszcze z czasów, gdy zajmowałem stanowisko Głównego Maga. Zawsze uważał, że to miejsce należy się jemu, a ja, sama rozumiesz, nie zgadzałem się z tym. Chociaż nie, kłamię, w rzeczywistości to zaczęło się znacznie dawniej…

– Czy to nie było wtedy, jak ty, panie… – wtrącił się Hubaksis.

– Milcz, niewolniku! – warknął mag. – To wszystko jest już tylko przeszłością! Wyrównaliśmy z Troyem rachunki i teraz to on jest mi winien dwa albo i trzy życia! Dlatego go zabiję – zakończył całkiem już spokojnie.

– Oczywiście, że zabijesz. Ale najpierw będziesz musiał doprowadzić do porządku mój pokój! – zażądała Van tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I to szybko!

Загрузка...