W kominku buzował ogień zapalony godzinę wcześniej magiczną laską. Mao, Vanessa, Butt-Krillach i Hubaksis grali w „Monopol”. Maleńki dżinn miał trudności z przesuwaniem kart i banknotów, więc pomagał mu czteroręki demon. Sam Hubaksis tylko rzucał kostkami i przesuwał pionki.
Kreola również zaproszono do gry, ale w odpowiedzi fuknął pogardliwie, nie chcąc tracić czasu na takie nieprzynoszące żadnych korzyści zajęcie. Zamiast tego znalazł Biblię i czytał ją teraz uważnie, wodząc palcem wzdłuż linijek. Od czasu do czasu notował jakieś uwagi na marginesach, albo zamazywał coś wydrukowanego. Od kiedy Kreol dowiedział się, że w obecnych czasach papier jest bardzo tani, zaczął traktować go bez żadnego szacunku. Najbardziej energicznie rozprawił się z jakimś rozdziałem Starego Testamentu – wyrwał prawie cały i podarł na drobne kawałki. Mruczał przy tym ze złością:
– Nabuchodonozor? Mene, mene, tekel, fares? Nierządnica Babilońska? Ach, kto zburzył naszą wieżę?!
Oto przez kogo zginął Sumer?! Nasi bogowie wam się nie podobają, robaki judejskie?! Swojego boga chcecie posadzić w Sumerze?! Mało wam ognistego pieca? W takim razie naślę na was płomienie Gibila!
Van z dezaprobatą patrzyła na takie świętokradztwo, ale nic nie mówiła – nie była przesadnie wierząca. Jej matka miała obojętny stosunek do religii, a ojciec był zwolennikiem nauk Konfucjusza, przy czym też niezbyt zaangażowanym.
Prawie cały Stary Testament wywołał u Kreola szczere oburzenie. Za to Nowy Testament, a szczególnie Apokalipsę świętego Jana, przeczytał kilka razy, a nawet przepisał niektóre fragmenty do magicznej księgi. Kiwał przy tym z aprobatą głową, próbował niezgrabnie przeżegnać się, mrucząc przy tym jakieś zaklęcia i głaszcząc z roztargnieniem leżącego na oparciu fotela czarnego kota. Cztery inne baraszkowały na podłodze, bezskutecznie starając się wygrać z syjamskim kocurem.
Był to ten sam Fluffi, którego Kreol traktował z takim szacunkiem podczas pierwszej wizyty w starym mieszkaniu Van. Mieszkając w pojedynkę, Louise nie mogła sobie dać z nim rady, więc poprosiła przyjaciółkę, by zabrała zwierzaka do siebie. Van bardzo to ucieszyło, lecz radość jej nieco przygasła, gdy Kreol zrozumiawszy, że w XXI wieku można mieć tyle kotów, ile dusza zapragnie, nie bez pomocy Mao zdobył pięć kotów różnej maści. Nie zwracał przy tym uwagi ani na płeć, ani na rasę. Nadał im takie imiona, że Vanessa aż złapała się za głowę. Kreol nie miał dużego doświadczenia w nadawaniu imion kotom i dlatego nazwał je po prostu: Pierwszy Kot, Drugi Kot, Trzeci Kot, Czwarty Kot i Piąty Kot. Vanessa musiała pilnie zmienić im imiona.
Trzeba przyznać, że nie było to łatwe. Spróbujcie sami tak na chybcika wymyślić aż pięć kocich imion. Jednego z czarnych nazwała Czarnul, drugiego – a dokładniej drugą – Nadine, na cześć babci ze strony matki. Rudego ochrzciła Płomyczkiem, szarego – Dymkiem. Ostatnia kociczka, bardzo dziwnego koloru, przypominającego tapetę w domu awangardowego artysty, została Alicją – tak po prostu.
Kreol podszedł do tego obojętnie – dla niego nadal były Pierwszym, Drugim, Trzecim, Czwartym i Piątym.
Hubert ze stoickim spokojem przyjął do wiadomości fakt, że musi teraz dodatkowo karmić i czesać sześciu przedstawicieli plemienia kotów. Jako skrzat zawsze dobrze traktował puszyste stworzenia, chociaż sześć sztuk nawet jemu wydawało się lekką przesadą.
Fluffi, który niedawno skończył cztery lata, traktował piszczące kociaki bardzo podejrzliwie i terroryzował je wszelkimi dostępnymi sposobami. Jeszcze częściej kociaki biły się między sobą. Ale największe, niezdrowe podniecenie wywoływał wśród nich Hubaksis. Najwidoczniej miniaturowy dżinn kojarzył im się z czymś w rodzaju fruwającej myszy, więc co i raz starały się go upolować. Hubaksis był już zmęczony oganianiem się od tych pazurzastych drapieżników i naprzykrzał się swemu panu, namawiając go, by się ich pozbył albo przynajmniej wsadził do klatek, ale Kreol tylko machał ręką lekceważąco. Silne, choć niewielkie muskuły, słaby, ale jednak ognisty oddech, umiejętność łatania i przenikania przez ściany ratowały Hubaksisa przed zjedzeniem. Inaczej dawno byłoby po nim.
– Kto napisał te pamiętniki? – zainteresował się nachmurzony mag, przewracając ostatnią kartkę. – Mam takie wrażenie, że pracowały nad tym dziesiątki różnych ludzi.
– Rzeczywiście, tak było – potwierdził Mao, przesuwając pionek. – Biblię w różnych okresach pisali Mojżesz, Salomon, Dawid, święci Łukasz, Marek, Jan i Mateusz…
– Nigdy nie słyszałem o żadnym z nich – burknął Kreol.
– I nic dziwnego! – Van parsknęła śmiechem. – Pewnie żyłeś jeszcze przed Adamem!
– Kto to jest Adam? – zapytał mag.
– Przecież dopiero co o tym czytałeś! Adam to pierwszy człowiek na Ziemi, napisano o nim od razu na pierwszych stronach!
– Aaaa… – przypomniał sobie Kreol, wracając do początku Pisma Świętego i jeszcze raz czytając Księgę Rodzaju. – Adam… Adam… Może Adem? Jeden z pierwszych ludzi na Ziemi miał na imię Adem, to prawda…
– Jeden? – zdziwił się Mao. – A ilu ich było?
– Dwunastu – wtrącił Hubaksis od niechcenia. – Prawda, panie?
– Prawda, niewolniku – przytaknął Kreol. – Sześciu mężczyzn i sześć kobiet. Adem, Jacet, Emer, Enki, Angr i Purgwan. Wszystko mam zapisane w magicznej księdze. Jeśli chcesz, możesz przeczytać.
– A jak się nazywały kobiety? – Vanessa podejrzliwie zmrużyła oczy.
– A co za różnica, jak się nazywały kobiety? – Kreol wzruszył ramionami.
– Gdyby to usłyszała moja mamuśka, nieźle by ci przyłożyła! – oburzyła się. – Szowinista prehistoryczny!
– Kobiety nazywały się Iw, Feamos, Odamna, Jenge, Tiat i Kio – odezwał się stojący w drzwiach Hubert.
– A ty skąd wiesz? – zdziwiła się Van.
– Mój naród od zawsze przechowuje w pamięci prawdziwą historię tego świata – chłodno poinformował urisk. – Wy, ludzie, dawno zapomnieliście, kim jesteście i skąd się wzięliście, ale my pamiętamy…
– Magowie też pamiętają! – Kreol rozciągnął usta w uśmiechu. – Szczególnie dobrze pamiętamy Enki, który został ojcem Marduka i Inanny. A Marduka Potężnego Topora powinniśmy pamiętać do tej pory. To on pokonał Stary Naród i wygnał go z powrotem w Mrok, to on walczył z arcydemonem Hetszu i jego bratem R'eenu, to on pozbawił ciała władcę Lengu Azatotha i zapieczętował przejście do jego królestwa. To on stworzył wielki Sumer… – westchnął Kreol. – Niedługo przed śmiercią.
– A kiedy to wszystko było? – spytała Van sceptycznie.
– Pierwsi ludzie pojawili się na tym świecie trzydzieści dwa tysiące lat przed potopem… – powiedział w zamyśleniu Kreol.
– Znowu potop? Już drugi raz wspominasz o jakimś potopie! O co chodzi?
– Wielki Potop zalał ziemię… – Kreol poruszył ustami, obliczając czas. – No tak, minęło już prawie dwanaście tysięcy lat. Za moich czasów jeszcze o nim pamiętano, ale wygląda na to, że teraz zostały już tylko legendy. Szczególnie, jeśli sądzić na podstawie tej książki! – Kreol z gniewem odrzucił Biblię na bok. – Zdarzenia z trzydziestu tysiącleci, całe dwie epoki, upchnięte na kilku stronach, a i to wszystko źle opisane! Oburzające! Po przeczytaniu tej książki można by pomyśleć, że Judejczycy to naród wybrany przez boga! Wszystko tylko o nich, o tych czcicielach Jahwe!
– A ty co, jesteś antysemitą? – Vanessa chrząknęła znacząco.
– Anty… kim?
– No, takim co nie lubi Żydów.
– A za co mam ich lubić?! – zupełnie szczerze oburzył się Kreol. – Judejczycy to naród nadętych egoistów! Zobacz, co w tej książce napisali o Ta-Kemet. Thomertha krew by zalała! Był Pierwszym Magiem Ta-Kemet – wyjaśnił Kreol.
– A co to jest Ta-Kemet? – nie zrozumiała Van.
– Egipt, córeczko, Egipt. – Mao w zamyśleniu pogładził podbródek. – Trzeba było uczyć się historii…
– Judejczycy…! – Kreol nie przestawał zgrzytać zębami. – Ich wiara zabrania zabijać Judejczyków, ale wszystkich pozostałych – ile dusza zapragnie, to nawet nie jest grzechem! Nie szanują cudzych bogów… Gorzej, ta bezczelna banda oznajmiła, że ich bóg jest jedyny! I niech tam, gdyby czcili jakiegoś dobrego boga, takiego jak Najpiękniejsza Isztar, o nie! Modlą się do Jahwe!!! – wrzeszczał rozwścieczony mag. – Do tego samego Jahwe, który…
– Proszę o wybaczenie, sir, że przerywam tę wciągającą opowieść… – wmieszał się Hubert, który zdążył w tym czasie wyjść i powrócić.
– Co znowu? – warknął mag, któremu przerwano w pół słowa.
– Przyszła poczta, sir.
– I…?
– List do pana, sir. O ile mogę się domyślić, to coś ważnego.
Vanessa ze zdziwieniem odwróciła się w stronę skrzata. To, że Kreol otrzymał list było rzeczywiście zdarzeniem więcej niż dziwnym – wszyscy, którzy mogli do niego napisać znajdowali się w tym pokoju.
Mag wziął od uriska prostokątną, żółtawą kopertę i z niedowierzaniem obrócił ją w dłoniach. Bardziej przypominała małą paczkę niż list, a na wierzchu napisane były tylko dwa słowa „Dla Kreola”. Najdziwniejsze był to, że napisano po starosumeryjsku.
– Może mimo wszystko otworzysz? – nie wytrzymała Vanessa.
Kreol rozerwał kopertę i wyciągnął z niej prostokątną czarną tabliczkę, na której widniały srebrno-białe symbole. Znaczki wykorzystane do stworzenia tego napisu nie miały nic wspólnego z żadnym ze współczesnych ziemskich języków. Co prawda pięć tysięcy lat temu też nie rozmawiano w tym języku na Ziemi.
– O demonie mowa, a demon tuż-tuż… – wycedził Kreol, przebiegając wzrokiem tekst na tabliczce. – No, w końcu! Już myślałem, że o mnie zapomnieli! No cóż, zobaczymy co z tego wyniknie.
– Co to takiego? – Van niecierpliwie szarpnęła go za ramię. Od dłuższej chwili stała za nim, studiując nieznane litery, ale ich sens do niej nie docierał.
– O nie, panie, czy znowu trzeba będzie się tam wybrać?! – krzyknął oburzony Hubaksis, również czytając wiadomość. – Miałem nadzieję, że oni też wymrą przez te wszystkie wieki!
– To by nie było po naszej myśli! – Kreol uśmiechnął się chytrze. – Niech pożyją jeszcze… trochę.
– O czym mówicie? – Vanessa zaczęła się denerwować. – Co tam jest napisane?!
Mao i Butt-Krillach cały czas siedzieli za stołem, obojętnie słuchając kolejnej słownej przepychanki tej trójki. Hubert już dawno sobie poszedł.
– To jest zaproszenie… – niechętnie wydusił z siebie Kreol, odkładając tabliczkę na bok.
– Zaproszenie dokąd? – dopytywała się Van.
– Na święto…
– Pana i mnie znowu zaprosili na to święto, żeby tak zdechli! – zazgrzytał zębami dżinn. – Tak w ogóle, to zaprosili tylko pana, ale pozwolili mu wziąć ze sobą jeszcze dwie osoby towarzyszące, więc znowu będę musiał się tam z nim pchać! Ej, panie – ożywił się – popatrz, masz teraz wyższą pozycję, przedtem pozwalali wziąć tylko jedną osobę!
– Na łono Tiamat! – zirytował się Kreol, zaciskając pięści. – Czyli trzeba będzie kogoś znaleźć! A gdzie, pytam?
– Poczekajcie! – Van podniosła głos, machając przed sobą rękami. – Przerwijcie na chwilkę, dobrze?!
Kreol i Hubaksis zamilkli, wlepiając w nią oczy.
– Świetnie – kiwnęła głową. – Chcę, żebyście się uspokoili i wyjaśnili mi normalnym językiem, co to za święto, dlaczego nie możecie tam nie pójść, a przede wszystkim – dlaczego Hubi tak bardzo nie chce tam iść! Wydawało mi się, że podczas świąt jest wesoło…
– Sądzę, że się domyślam… – powiedział Butt-Krillach.
– Bardzo cię proszę, Butt… – Mao popatrzył na niego z lekką naganą. – Niech Kreol sam opowie.
Mag pomilczał chwilę, zbierając myśli, a potem powoli zaczął mówić, starannie ważąc każde słowo:
– Święto, na które mnie zaproszono, obchodzone jest co trzy lata i za każdym razem trwa trzy dni. Zacznie się dopiero jutro, ale lepiej pojawić się wcześniej. Tak, lepiej… – najeżył się. – Z tej okazji zapraszają wszystkich magów, którzy kiedykolwiek zawarli umowę z organizatorami. No i właśnie jestem jednym z gości… – zgrzytnął zębami.
– Niewiele więcej rozumiem – oznajmiła Van sucho.
– Święto odbywa się na ziemiach Lengu – w królestwie mroku i ognia, w wymiarze, do którego udali się Przedwieczni, gdy zostali wygnani z Ziemi. Zaproszonym gościom nic nie grozi, ale… – Kreol zmarszczył się.
– Wolałbym spędzić te trzy dni pod pręgierzem! – wyrwał się Hubaksis z desperacją.
– To dlaczego nie możesz po prostu odmówić? – Vanessa uniosła brwi. – Czy to byłaby nieuprzejmość?
– Nieuprzejmość? – Kreol rozciągnął usta w parodii uśmiechu. – Nieeee! Nawet gdybym chciał odmówić… milcz, niewolniku! Tym razem muszę się tam udać! Ale moje życzenie i tak nie ma żadnego znaczenia. Popatrz tylko, czyja pieczęć widnieje na zaproszeniu!
Van na wszelki wypadek jeszcze raz popatrzyła na czarną tabliczkę, ale nadal widziała tam te same trójkąciki i kwadraciki niezrozumiałe dla zwykłej amerykańskiej dziewczyny.
– To czyj podpis tam widnieje? – westchnęła, pojmując, że Kreol cały czas czeka, aż ona skończy czytać. – A jeśli już o tym mowa, co to za język?
– Ach, tak… To alfabet Nagsotha – pismo ziem Inkwanoku i Lengu, doliny Pnot i starożytnego Troku i Lodowych Pól. Zaproszenie podpisał Eligor, z upoważnienia Yog-Sothotha, z upoważnienia Azatotha, z upoważnienia S'gnaca. Teraz rozumiesz?
– Nie – odpowiedziała Van. – Tato, a ty coś rozumiesz?
– Wiesz, wydaje mi się, że kiedyś słyszałem jedno, albo dwa z tych imion. Czytałem chyba w jakiejś książce – zawahał się Mao.
Eligor – to jeden z trzynastu Emblematów Yog-Sothotha, jedno z niezależnych wcieleń – z lekkim rozdrażnieniem zaczął wyjaśniać Kreol, najwyraźniej szczerze zdziwiony, że ktoś może nie wiedzieć takich prostych rzeczy. – Yog-Sothoth to Strażnik Wrót Otchłani Świata Lengu, ziemskie wcielenie Azatotha. Z kolei Azatoth to władca Lengu i wszystkich żyjących tam demonów. S'gnac to Bezkształtny Władca, Bóg Stwórca Lengu i całej Otchłani.
– Więc to tak… – Van ze zrozumieniem pokiwała głową. Tak naprawdę, nadal rozumiała niewiele, ale doszła do wniosku, że dalsze wyjaśnienia wprowadzą tylko dodatkowy zamęt. – W takim razie wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego nie możesz odrzucić zaproszenia. Czy ten… jak go tam… Śniak jest kimś w rodzaju magicznego Dona Corleone?
– Kto to taki, ten Korleone? – zasępił się Kreol.
Van i Mao, przerywając sobie co chwila, opowiedzieli mu treść „Ojca chrzestnego”. Oboje po prostu uwielbiali ten film.
– To dziwne, ale widzę wiele podobieństw. – Mag ze zdziwieniem pokiwał głową, gdy nareszcie zrozumiał, co znaczy pojęcie „mafioso” i dlaczego lepiej nie odrzucać zaproszenia od kogoś takiego. – Owszem, mniej więcej tak się rzeczy mają. Teraz rozumiecie, dlaczego mój niewolnik nie ma ochoty się tam wybierać? Co więcej, takie zaproszenie uważane jest za zaszczyt! – parsknął szyderczo. – No nic, nic… jeśli wszystko pójdzie tak, jak trzeba, to będzie ich ostatnie święto!
– Do tego pozwalają wziąć osoby towarzyszące! – podzielił się smutną refleksją Hubaksis. – Gdyby nie to, chociaż ja mógłbym odmówić!
– Chcesz mnie porzucić, niewolniku? – Kreol rzucił mu gniewne spojrzenie. – Nic z tego! I tak muszę szukać jeszcze jednej osoby! Gdzie ja znajdę kogoś odpowiedniego w ciągu tych kilku godzin?!
– Już znalazłeś – uśmiechnęła się Vanessa. – Jak sądzisz, w co powinnam się ubrać?
– Co?!! – krzyknęli jednocześnie Kreol, Hubaksis i Mao. Tylko wciąż milczący Butt-Krillach siedział w kącie, patrząc ironicznie na całe to zamieszanie.
W ciągu następnych dziesięciu minut trójka ludzi i jeden dżinn z zaangażowaniem krzyczeli na siebie, przy czym nikt z nich nie rozumiał, o co właściwie chodzi pozostałym. W końcu zmęczyli się i umilkli.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! – odezwała się Vanessa z uporem. – Postanowiłam! Mam przepuścić taką imprezkę?! Jeszcze mnie nie znacie!
– Mao? – Kreol popatrzył rozżalonym wzrokiem na starego Chińczyka. – Proszę wpłynąć na córkę!
– Nie sądzę, żeby mi się udało. – Mao filozoficznie wzruszył ramionami. – Upór odziedziczyła po matce.
– Kobieto, czy chociaż rozumiesz, gdzie się wybieramy? – zazgrzytał zębami mag. – To nie jest balu imperatora! To sabat w Królestwie Mroku!
– Ale przecież tam już z Hubaksisem byliście? – upewniła się Van spokojnie. – Czyli nie ma tam nic strasznego. Sam powiedziałeś – bezpieczeństwo jest gwarantowane.
Kreol zakrył oczy ręką i ciężko westchnął. Pomyślał chwilę, wziął dziewczynę za ręce, i najłagodniej jak tylko potrafił powiedział:
– Vanesso, moja droga – tak nieoczekiwana delikatność zaskoczyła Van – czy myślisz, że będzie tam coś ciekawego? Leng to najwstrętniejszy i najbardziej odpychający wymiar, jaki przyszło mi widzieć. Prawie nie ma tam ludzi, tylko demony i potwory. Gdyby nie było to tak ważne dla mojej… sprawy, nawet na myśl by mi nie przyszło, by się tam pchać, więc jak mam ciebie tam puścić?
– Panie, to może w takim razie ja zostanę tutaj? – Hubaksis prosząco spojrzał mu w oczy, podlatując bliżej.
– Nie, to niemożliwe! – warknął Kreol natychmiast. – Jesteś dżinnem! I moim niewolnikiem!
– Ale przecież tak czy siak musisz wziąć kogoś trzeciego? – upierała się Van, cały czas pozostając pod wrażeniem delikatnego tonu Kreola. – Przecież nie weźmiesz taty!
– A co w tym takiego niezwykłego…? – Mao rozłożył ręce. – A poza tym, Kreol może wziąć kogoś z naszej domowej menażerii…
– Niestety, nie – skrzywił się mag. – Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo jest związany z tym wymiarem. Hubert to skrzat domowy, więc nie może oddalać się zbytnio od domu. O duchu z piwnicy nie ma nawet co mówić…
– Sam widzisz! – zwycięsko uśmiechnęła się Van. – Więc nie ma po co mnie przekonywać. I tak nic z tego nie wyjdzie!
– W zasadzie ona ma rację, panie – cichutko wymamrotał dżinn, starając się unikać gniewnego wzroku Kreola.
– Dobrze, kobieto! – odpowiedział mag ze złością. – Dobrze, wezmę cię ze sobą! Ale pamiętaj, że gdy znajdziesz się w Lengu, nie będziesz mogła go opuścić aż do końca święta! I nie oczekuj, że zobaczysz tam cokolwiek ciekawego!
– I weź ze sobą kilka worków jedzenia, dobrze? – Hubaksis popatrzył na nią prosząco. – Karmią tam gorzej niż na uczcie u robaków w trumnie…
Kreol, marszcząc nos, co pomagało mu lepiej się skoncentrować, chodził po podłodze na czworakach, kreśląc magicznym nożem ogromny pentagram. Tym razem nie był to zwyczajny krąg z gwiazdą w środku. Wszystkie zewnętrzne linie, oprócz jednej, były podwójne. Vanessa obserwowała pracę maga. W prawym dolnym rogu rysunku pyszniła się spirala, a w górnych – prawym i lewym oraz na samym szczycie – trójkąty. Górny trójkąt Kreol pozostawił niedomknięty. Ponadto, na prawo od środka narysował krzywą linię podobną do południka, jaki zwykle rysuje się na globusach. Wszystkie linie natychmiast po narysowaniu zaczynały świecić.
– Wychodzi na to, że światy równoległe rzeczywiście istnieją… – powiedział w zadumie Mao, obserwując te przygotowania. – Muszę przyznać, że nigdy w to nie wierzyłem.
– A ja i teraz nie wierzę – fuknęła Van. – Jak to możliwe – kilka światów w jednym miejscu?
– Nie kilka, tylko nieskończenie wiele – uprzejmie poprawił ją Butt-Krillach. – To bardzo proste. Popatrz. – Wziął ze stołu jakieś czasopismo i pokazał je ludziom. – Załóżmy, że każda z kartek jest światem. Rozumiesz?
– No?
– Jak widzisz, kartka ma długość i szerokość, ale nie ma wysokości. To znaczy ma, ale…
– Jest tak mała, że można nie brać jej pod uwagę – ze zrozumieniem pokiwał głową Mao. – Kontynuuj, proszę, Butt-Krillach, słuchamy cię.
– Załóżmy, że na każdej kartce żyją jacyś… no… płascy ludzie, powiedzmy. Oni też mają długość i szerokość, ale nie mają wysokości.
– Żyją w dwóch wymiarach? – spytał Mao z zainteresowaniem. – Tak, rozumiem.
Vanessa otwarcie ziewnęła, Hubaksis też nie słuchał. I tak wszystko to wiedział, a poza tym zupełnie nie był ciekaw wykładu.
– Tym naszym ludziom też może się wydawać, że żadnych innych kartek nie ma i być nie może. Po prostu nie mogą sobie tego wyobrazić. A jednak kartki istnieją i znajdują się całkiem blisko. Podobnie jest w naszej sytuacji, z tą tylko różnicą, że żyjemy nie w dwóch, a w trzech wymiarach, a pozostałe wymiary są rozmieszczone w czwartym. Całkiem blisko nas, a jednak niedostępne… – Demon ze smutkiem rozłożył wszystkie cztery łapy. – Tym niemniej można się między nimi przemieszczać, chociaż zwyczajne sposoby nie nadają się do tego… W tym celu wystarczy przesunąć się w czwartym wymiarze. Tylko odrobinę, o tycio – demon pokazał kawałek pazura – tycio zupełnie wystarczy.
– W ten sposób możemy w mgnieniu oka dostać się do dowolnego świata – podsumował Mao.
No, nie do dowolnego – zaprzeczył Butt-Krillach. – Przecież z kartki można przejść tylko na sąsiednią, a nie w dowolne miejsce książki. Im bliżej siebie są dwa światy, tym łatwiej jest się między nimi przemieszczać. Do tego nie wszystko jest takie proste – w rzeczywistości są nie trzy wymiary, a znacznie więcej, co jeszcze bardziej utrudnia takie podróże. Ale Leng to jeden z najbliższych światów, dość łatwo się do niego dostać… – nieoczekiwanie zakończył demon. – Mój świat też znajduje się całkiem blisko waszego, i świat dżinnów, i wiele innych…
– A czy istnieje świat, który prawie nie różni się od naszego? – zasępił się Mao.
– Tak, jak w „Slidersach” – przypomniała swój ulubiony serial Vanessa.
– Tak, całe mnóstwo – uśmiechnął się Butt-Krillach. – Są takie, których w żaden sposób nie da się odróżnić od waszego. Przecież mówię – światów jest nieskończenie wiele. Doświadczony mag, jeśli zechce, może przenieść się do każdego z nich – rytuały nie są zbyt skomplikowane.
– Kiedy trochę się obrobię, zbuduję pentagram do podróżowania – burknął Kreol, podnosząc się z kolan – a na razie wystarczy tymczasowy.
Mag wyjął zza pazuchy czarny flakonik zatkany wiekowym korkiem, otworzył go i rozsypał nad pentagramem zjadliwie zielony proszek. Pyłki spadające na świecące linie buchały maleńkimi płomieniami jak meszki wlatujące do ogniska.
– Tak… – w zadumie powiedział mag, oglądając swe dzieło. – Wszystko gotowe, kobieto, będziesz coś ze sobą brać?
Vanessa poprawiła plecak. Wzięła sobie do serca ostrzeżenie Hubaksisa i zabrała ze sobą zapas jedzenia na trzy dni. Kreol długo przekonywał ją, by nie ciągnęła ze sobą zbędnych śmieci, ale Vanessa tylko kręciła głową. Nie chciała polegać wyłącznie na zmartwychwstałym sumeryjskim magu.
Sam Kreol także wziął ze sobą ulubioną torbę. Włożył do niej swoje narzędzia, jakieś proszki, zioła, a przede wszystkim – magiczną księgę. W ręku trzymał tylko laskę.
– Idź za mną krok w krok – nakazał poważnie, sadzając Hubaksisa na ramieniu Van. – I uważaj, kobieto, żeby mój niewolnik nie uciekł, próbuje tego za każdym razem… Jeśli chcesz się pożegnać, zrób to teraz – w trakcie rytuału nie wolno wymawiać zbędnych słów.
Van objęła ojca i wesoło pomachała mu na pożegnanie. Nie wiadomo dlaczego, ani on, ani ona, nie traktowali całej sprawy poważnie – prawdopodobnie nadal nie mogli uwierzyć, że za chwilę Kreol otworzy drzwi między światami i dziewczyna wyruszy z nim do innego wymiaru – wstrętnego Lengu.
– Jestem gotowa – oznajmiła Vanessa. Z całych sił starając się nie roześmiać, stanęła za plecami Kreola.
– Nie trzeba powtarzać moich słów ani ruchów – przypomniał mag na wszelki wypadek. – Po prostu idź za mną.
Wszedł do pentagramu tam, gdzie trójkąt był niezamknięty i zaczął poruszać się wzdłuż jednej z linii w stronę najbliższego kąta po lewej stronie.
– Zazas, Nasatanada, Zasas, Zasas! – mówił Kreol, idąc.
W dolnym lewym rogu mag zatrzymał się i podniósł lewą rękę, zaginając mały, serdeczny i wskazujący palec oraz kciuk. Jedyny niezgięty palec utworzył taką figurę, że Van z trudem zachowała poważny wyraz twarzy.
– Ohodos-Skijen-Zamoni! Ohodos-Skijen-Zamoni! Ohodos-Skijen-Zamoni! – krzyknął Kreol, nie zmieniając położenia palców.
Następnie ruszył wzdłuż drugiej linii, w stronę zamkniętych trójkątów. Na skrzyżowaniu z krzywą linią Kreol klęknął i z powagą wydeklamował:
Będący Całością Żyje W Mroku, W Środku Wszystkiego Żyje, Co Jest W Mroku;
I Mrok Ten Będzie Wieczny, Gdy Wszyscy Pokłonią Się Przed Onyksowym Tronem.
Gdy skończył, wstał z klęczek i ruszył dalej w stronę trójkąta. W trójkącie zatrzymał się, aby złożyć ręce w nowy znak – użył kciuka i środkowego palca – oraz wymówić jeszcze jedno zaklęcie.
Abissus Diasonrsus, Zhove – Azatoth Nerro, Yia! Nyarlathotep!
Przeszedłszy wzdłuż poziomej linii do drugiego trójkąta, pokłonił się trzykrotnie i uformował nowy znak. Tym razem zagiął kciuk, środkowy i serdeczny palec.
Nastąpiła ostatnia część rytuału. Kreol wraz z Vanessą i Hubaksisem przeszedł ku znajdującej się w prawym dolnym rogu spirali i powiedział:
Zenahesn, Pitoh, Ohas, Zaegos,
Mawok, Nigosus, Bojar! Heeho!
Yog-Sothoth!
Yog-Sothoth!
Yog-Sothoth!
Wypowiedziawszy ostatnie słowo, Kreol wyciągnął laskę i narysował w powietrzu figurę przypominającą odwróconą literę „N” przeciętą literą „Z”.
Świecący symbol przez chwilę wisiał w powietrzu, a potem w mgnieniu oka zmienił się w coś przypominającego niewielką czarną dziurę.
– A niech mnie! – mimowolnie westchnęła Van. Kreol odwrócił się w jej stronę, wściekłe łypiąc oczami, złapał ją za rękę, ścisnął jakby chciał połamać jej kości i skoczył w otwarte okno między wymiarami. Zamknęło się za ich plecami, a pentagram zaczął powoli znikać…