Rozdział 7

Tak więc, panno Lee i panie… eeeee…

– Kreol – szybko podsunęła Van. – Laurence Kreol.

Nie miała pojęcia, skąd przyszło jej do głowy akurat imię Laurence. Ale magowi było najwyraźniej wszystko jedno. Nieporuszony dłubał w nosie, sceptycznie patrząc na agenta nieruchomości.

– Czy dobrze zrozumiałem, że chcecie państwo kupić willę na przedmieściach? – upewnił się agent na wszelki wypadek. – Panno Lee, mam na imię Mike.

– Dziękuję, przyjęłam do wiadomości – odpowiedziała Vanessa sucho. Ten typ zdecydowanie jej się nie podobał.

– Wybrałem kilka miejsc zgodnie z waszymi wymaganiami. – Mike zaprezentował kartkę z jakimiś zapiskami. – Jesteście pewni, że was na to stać?

– Jestem całkowicie pewna – odparła Van z kwaśnym uśmiechem.

Trzeba przyznać, że jeszcze przedwczoraj nie mogła pozwolić sobie na nic podobnego. Musiała wyczyścić konto ze wszystkich oszczędności, wziąć największy kredyt, jaki tylko bank zgodził się jej przyznać, zlikwidować fundusz emerytalny, a nawet zastawić samochód. Ale nie myślała o tym. Przez trzy lata gnieździła się w ciasnym mieszkanku wynajmowanym do spółki z przyjaciółką i teraz podjęła mocne postanowienie, że będzie mieszkać w luksusie. Mogła sobie na to pozwolić. Van pomacała kieszeń, w której leżało około trzydziestu dekagramów czystego złota najwyższej próby i ciepło spojrzała na Kreola. Tylko ta garść złota wystarczyła, żeby zapomnieć o kłopotach finansowych na jakieś pół roku, a przecież złotonośny mag mógł bez trudu zrobić więcej… i więcej, i więcej. Na chwilę Vanessą zawładnęła chciwość i dziewczyna przestraszyła się.

– I co sądzicie o tym? – zapytał Mike, oprowadzając ich po pierwszym z wybranych domów. – Mały, przytulny domek, świetnie się dla was nada…

– To prawda, że mały… – Vanessa zmarszczyła nos z dezaprobatą. – Tu jest tylko pięć pokoi!

– Proszę mi wybaczyć, panno Lee, ale ile osób będzie tu mieszkać? – Agent uniósł brwi.

– No ja, Kreol i… jeszcze jeden… człowiek.

– Tylko trzy? Wydaje mi się, że dla trzech osób pięć pokoi w zupełności wystarczy, nieprawdaż?

– Ja sam potrzebuję co najmniej pięciu – wtrącił się do rozmowy mag. – I jak najwięcej niewolników! Niewolnikami też handlujesz?

– Przepraszam… czym? – Mike wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.

– On żartuje! – Vanessa wyszczerzyła zęby w nienaturalnym uśmiechu, ukradkiem szturchając maga łokciem w bok. – Taki żart, rozumie pan?

– Rozumiem… – Agent popatrzył na nią z dziwną miną. – No cóż, chodźmy obejrzeć kolejny dom.

Drugi dom niby był w porządku. Vanessa obejrzała go dokładnie i nie mogła się do niczego przyczepić. Za to Kreol rozglądał się spode łba i cały czas węszył.

– I jak?

– Zastanawiam się… – zaczęła Van.

– Nie nadaje się – przerwał jej mag.

– A to dlaczego, panie Kreol? – uprzejmie zapytał Mike.

– Za nowy. Nikt w nim jeszcze nie mieszkał.

– Tak, to prawda, chociaż… skąd pan to wie? – Agent nieco się zmieszał. – I od kiedy jest to wadą? Wydawało mi się, że na odwrót, jest to zaleta? – Zacisnął wargi. W ciągu siedmiu lat pracy przyzwyczaił się do różnych dziwaków, ale trzeba przyznać, że takiego widział po raz pierwszy.

– Nie ma w nim życiowej siły – oznajmił mag z wyższością, nie zastanawiając się nawet przez chwilę, jak dziwne mogą się wydać te słowa współczesnemu człowiekowi. – Trzeba go będzie od początku nacierać.

– Czym nacierać? – cierpliwie dociekał agent.

– Pokostem i szybkoschnącym lakierem! – wycedziła przez zęby Van. – Proszę posłuchać, Mike, ten dom nam nie pasuje, okej? Pański spis nie ogranicza się chyba do tych dwóch?

– No cóż, jak to się mówi: klient ma zawsze rację – westchnął Mike. – Jeśli nie odpowiada wam nowe budownictwo, zawiozę was do najstarszego domu z mojej listy…

Trzeba przyznać, że trzeci dom skojarzył się Vanessie z rezydencją rodziny Addamsów. Nie był aż tak okropny, ale coś w nim było niepokojącego. Miał dach kryty gontem, a jedno spojrzenie na jego zniszczone ściany powodowało mimowolne dreszcze. Za to Kreolowi spodobał się od razu.

– To jest to, czego potrzebujemy! – zakrzyknął, gdy tylko przekroczył próg. – Jest nawet skrzat!

Mike jeszcze raz westchnął. Widział niejednego świra, ale ten cały pan Kreol z pewnością powinien rozejrzeć się za dobrym psychiatrą. Ale kupujący jest zawsze kupującym, a pieniądze wariatów są tak samo dobre jak pieniądze normalnych.

– To co, finalizujemy zakup? – Zrobił słodkie oczy. – Możemy jeszcze dziś wszystko załatwić i najdalej za tydzień przeprowadzicie się do nowego domu…

– Nie – przerwał mu mag, kręcąc głową. – Wprowadzimy się od razu.

– Ale to niemożliwe… – zaczął wyjaśniać agent, lecz natychmiast zamilkł. Dawno już stracił nadzieję, że uda mu się sprzedać to ohydne domiszcze, a wariat taki jak ten może się w każdej chwili rozmyślić. – Chociaż… właściwie dlaczego nie? Gospodarze sprzedają go razem z meblami, sami nie pojawiali się tutaj co najmniej od pięciu lat, więc właściwie dlaczego by nie? Panno Lee, jeśli pani nie ma nic przeciwko, chciałbym omówić z panią szczegóły umowy.

– Chwileczkę – uśmiechnęła się Van przymilnie. – Zamienię tylko kilka słów z przyjacielem i jestem do pana dyspozycji.

Agent kiwnął głową i uprzejmie wyszedł na ulicę.

– Czyli tak – zdecydowanie powiedziała Vanessa. – Jadę załatwić formalności, potem pojadę do starego mieszkania po rzeczy…

– Może weźmiesz amulet Sługi? – zaproponował Kreol.

– Nie warto – odmówiła dziewczyna niechętnie. – Louise jest teraz w domu, może jej się to wydać podejrzane. Nie szkodzi, nie mam zbyt wielu rzeczy, dam sobie radę sama. A wy zostańcie, rozejrzyjcie się… Na pewno znajdziecie sobie jakieś zajęcie. Będę wieczorem. Cześć!

– Poczekaj – zatrzymał ją mag. – Nie potrzebujesz więcej złota?

– Złota? – ożywiła się Vanessa. – Jeszcze się pytasz?!

Kreol uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni klucz francuski. Vanessa od razu go poznała – leżał w schowku na drzwiach toyoty. Tylko przedtem był ze stali.

Zważyła go w ręce. Drogocenne narzędzie ważyło teraz około półtora kilograma, a to znaczyło, że jego wartość po prostu zwalała z nóg.

– Podoba się? – Mag zrobił zjadliwą minę.

– Jeszcze jak!

– To dobrze, bo złota więcej nie będzie.

– Jak to?! – krzyknęła Vanessa. – Dlaczego?

– Pan jest wyczerpany – zapiszczał Hubaksis. – Transmutacja Metali to trudny rytuał.

– Jednym słowem, przemiany chwilowo zostają zawieszone. – Wzruszył ramionami mag.

– Na długo? – Rozczarowana wydęła wargi.

– Zapytaj mnie znowu za jakieś siedem czy osiem dni – burknął Kreol. – No dobrze, możesz iść, nie zatrzymuję cię dłużej.

Vanessa odjechała kawałek od domu i obejrzała się. Kreol cały czas stał na ganku.

Vanessa załatwiła wszystkie sprawy w ciągu sześciu godzin. Wszystkie potrzebne dokumenty udało się podpisać fantastycznie szybko. Zdziwiło ją nawet, jak bardzo wszyscy w agencji chcą się rozstać z tym domem. I cena wydała się jej podejrzanie niska. Nie, nie narzekała, ale mimo wszystko było to nieco osobliwe.

Louise nie stwarzała żadnych problemów. Wyglądała nawet na zadowoloną z tego, że Vanessa wyprowadza się i mieszkanie pozostaje tylko dla niej. Pomogła nawet koleżance spakować rzeczy. Okazało się zresztą, że nie ma ich zbyt wiele: dwie walizki z ubraniami, jedna z książkami i rzeczami osobistymi.

Najwięcej czasu Vanessa spędziła u jubilera. Musiała przez okrągłą godzinę przekonywać sprzedawców, że te dziwne kawałki złota zdobyła całkowicie legalnie. Sama nie wiedziała, jak wyjaśnić nietypową formę i niewiarygodnie wysoką próbę, ale w końcu uwierzono jej. Złota odznaka, sterta jednocentówek oraz klucz francuski zostały zważone, wycenione i kupione. Vanessa wyszła z ulgą i podniesionym czołem. A w jej kieszeni spoczywał czek na fantastyczną kwotę. Do tej pory nigdy nie miała w ręku nawet dziesiątej części takiego bogactwa. Było tam niecałe czterysta tysięcy, ale niewiele brakowało do tej sumy.

Na tle zachodzącego słońca jej nowe miejsce zamieszkania wyglądało naprawdę okropnie i jeszcze bardziej przypominało zamek Draculi. Van zaparkowała i zauważyła mężczyznę leżącego w hamaku na sąsiedniej posesji. Postanowiła wykorzystać okazję i zapoznać się z nowym sąsiadem.

– Dzień dobry, jestem waszą nową sąsiadką! – przywitała się przez płot.

– Bardzo mi m-miło – przyjacielskim tonem odpowiedział sąsiad, podnosząc się z hamaka. – B-będzie pani mieszkać u Andersonów?

– Raczej nie, będę mieszkać w tamtym domu.

– Co?! – krzyknął mężczyzna. – Pani n-nie żartuje, p-prawda? Cz-czyżby kupiła p-pani stary dom K-Katzenjammera?! Do diabła, w k-końcu dobrze w-wy-mówiłem…

– Coś nie tak? – zachmurzyła się Vanessa. – Wydaje mi się, że to przepiękny dom i kupiliśmy go nadspodziewanie tanio…

– O-oczywiście, jestem pewien, że t-tak – zgodził się rozmówca. – A-ale i tak pani przepłaciła, jeśli dała za niego chociaż jednego dolara. W tym domu s-straszy!

Van zaklęła pod nosem w bezsilnej złości. W końcu zrozumiała, co ją niepokoiło cały czas. Przecież wiedziała świetnie, że bezpłatny ser bywa tylko w pułapce na myszy.

– A skąd pan wie? – zapytała sceptycznie. – Niby co, widuje się tam przezroczyste postacie noszące głowy pod pachą?

– N-nie, t-tam n-nigdy n-nikogo nie w-widzia-no – wyjąkał sąsiad, kręcąc głową. – Za to słyszano! M-mówią, że n-na strychu mieszka j-jakiś okropny potwór. Nocami chichocze i j-jęczy!

– A pan go słyszał?

– Słyszałem – przytaknął z powagą. – Gdy byłem jeszcze uczniakiem, założyliśmy się z kolegą, że przenocujemy tam. W domu Katzenjammera już wtedy nikt nie mieszkał. Okropność. A mój ojciec opowiadał, że kiedy sam b-był ch-chłopcem do domu dostał się w-włó-częga i w-wlazł na s-strych!

Mężczyzna zrobił wieloznaczną pauzę.

– I…? – Vanessa uniosła brew.

– Wyskoczył z d-domu jak oparzony – sąsiad zniżył głos. – T-ten ch-chłopak o-osiwiał w ciągu jednej n-nocy, a po t-trzech dniach umarł. N-nikomu n-nie opowiedział, co widział n-na strychu, a-ale to b-było c-coś strasznego! O-od t-tego czasu wejście n-na strych zamurowali, a-ale chichotanie i tak słychać.

Vanessa zagryzła wargi. Teraz było jasne, dlaczego agent podczas oprowadzania z takim uporem nalegał, żeby zostawić strych w spokoju. Twierdził, że zmurszała podłoga może być bardzo niebezpieczna.

Na ganek wyszła chuda kobieta o wąskiej twarzy przypominającej pyszczek myszy. Najwyraźniej paniusia słyszała całą rozmowę od pierwszego do ostatniego słowa, bo od razu rzuciła się na męża:

– Co ty tu straszysz tę biedną dziewczynę, ośle?! Znowu gadasz o tych swoich przywidzeniach?! Proszę pani – zwróciła się do Vanessy – proszę nie słuchać mojego głuptasa. Całkiem oszalał, cały czas tylko opowiada bzdury!

– N-nic p-podobnego! – wybuchnął mężczyzna. – To nie żadne bzdury! S-sam słyszałem. I chichot słyszałem, i jęki!

– O Boże! – klasnęła w ręce kobieta. – Co za głupoty! Słyszałeś, no i co z tego? Sto razy tłumaczyłam ci, głupku, że to po prostu sowy! Sama raz widziałam jak do środka przez okienko wlatywała sowa! Nie wiesz, że duchów nie ma?

– N-nieprawda, są! – upierał się mężczyzna.

– Bzdury! Pani nie wierzy chyba w duchy?

– Sama nie wiem… – zwątpiła Van. Przedtem nie wierzyła, ale ostatnimi czasy była gotowa uwierzyć we wszystko.

– Masz ci los, ona tak samo! To tylko stary, ponury dom, i tyle!

– T-tak, pewnie… To d-dlaczego wszyscy właściciele t-tak sz-szybko się wyprowadzali?

– Też mi zagadka! – fuknęła kobieta. – Właśnie dlatego! I nie tak znowu szybko. Ostatni właściciel zdążył doprowadzić elektryczność i założyć telefon. I nie waż się więcej straszyć sąsiadów takimi opowieściami!

Jeśli pani się boi, proszę przenocować u nas – zaproponowała uprzejmie.

– Nie. Dziękuję. – Vanessa uśmiechnęła się nieszczerze. – Mieszka ze mną mój… sama nie jestem na razie pewna, kim dla mnie jest, ale na pewno nie boi się duchów.

– Jak każdy normalny człowiek! – Kobieta pogardliwie popatrzyła na męża. – Oj, przecież jeszcze się nie przedstawiliśmy! Jestem Margaret, a mój strachliwy mąż to Cyryl.

– Vanessa. Vanessa Lee.

– Bardzo mi przyjemnie. – Margaret fałszywie uśmiechnęła się. – Pomóc pani wnieść rzeczy?

– Nie, dziękuję, sama dam radę. Mam tylko parę walizek.

– Jak pani sobie życzy. – Sąsiadka zagryzła wargi. Jasne było, że nie tyle chce pomóc nowej znajomej, co wetknąć nos w cudze sprawy. Van pomyślała, że należy zabronić Kreolowi czarowania na podwórku – ta paniusia z pewnością nie grzeszy nadmierną dyskrecją. A mąż jąkała też nie wygląda na lepszego.

W agencji dali jej klucze do domu, ale Van całkiem o nich zapomniała i odruchowo nacisnęła dzwonek. Podświadomie oczekiwała, że będzie nietypowy, podobny do wyjącego dzwonka rodziny Addamsów, ale rozległo się zupełnie banalne „ding-dong”. Drzwi otworzyły się prawie natychmiast.

– Witamy w domu, ma’am! – uroczyście oznajmiła postać stojąca na progu. Vanessa ze strachu zapiszczała i cofnęła się mimowolnie.

To nie był Kreol. Ani nawet nie Hubaksis – do maleńkiego dżinna zdążyła się już przyzwyczaić. Drzwi otworzył dość dziwny osobnik, niepodobny do żadnego z jej nowych znajomych. Niewysoki, miał trochę powyżej metra, z wielką głową całkowicie pozbawioną owłosienia, za to ozdobioną ogromnymi uszami gremlina, różową skórą pooraną głębokimi bruzdami, olbrzymimi jak spodki oczami i pomarszczonymi, bezzębnymi ustami.

– Pani jest panną Vanessą, ma'am? – na wpół pytającym, wpół twierdzącym tonem powiedziało indywiduum. – Sir Kreol kazał, żebym panią przywitał.

– Tak, ja… on… to znaczy… A ty kim jesteś? – Vanessa przeszła do ataku.

– Hubert. – Typ z powagą skłonił głowę. – Do usług, ma'am. Należę do rzadkiego obecnie gatunku urisków. Sir Kreol zatrudnił mnie jako oficjalnego domowego skrzata.

– Ach, to tak! – odetchnęła Vanessa z ulgą. Cóż, po ożywionej mumii starożytnego maga, dżinnie i stadzie demonów, mały skrzat nie wydawał się groźny. – Jesteś nowym niewolnikiem Kreola?

– ma’am! – wzdrygnął się Hubert. – Bardzo proszę! Nie jestem niewolnikiem, jestem wolnym, najemnym służącym. Dostaję pensję!

– O? I za jaką kwotę ten krętacz się z tobą dogadał?

– Pełne wyżywienie i nowy garnitur raz na miesiąc, ma’am – oznajmił skrzat. – Mam nadzieję, że nie uważacie tego za wygórowaną opłatę? Mogę wykonywać obowiązki majordomusa, lokaja, kucharza, koniuszego, ogrodnika, a także szofera, chociaż to ostatnie znacznie utrudnia mój wygląd…

– Ależ nie, wszystko w porządku – uspokoiła go Van, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Malutki urisk niezwykle przypominał typowego angielskiego kamerdynera, takiego jak opisany przez Wodehouse'a Jeeves. W połączeniu z wyglądem różowego goblina dawało to niezwykle komiczny efekt. – Powiedz, czy skrzat, któremu podarowano ubranie, nie staje się wolny? Słyszałam o czymś takim.

– To nie całkiem tak, ma’am… – poprawił ją Hubert. – W stosunku do mojej rasy dotyczy to tylko obuwia. Jeśli ktoś z mieszkańców domu podaruje mi pantofel, kozak, kapeć albo coś w tym rodzaju, rzeczywiście będę zmuszony opuścić dom. Dlatego bardzo proszę powstrzymać się od podobnych działań, chyba że będzie pani ze mnie niezadowolona. Pozwolę sobie zapewnić panią, że zrobię wszystko, aby do tego nie dopuścić. Muszę dodać, że z ogromną radością zaproponowałem swe usługi panu. W naszych czasach zostało już tak niewielu prawdziwych magów…

– A po co masz komukolwiek służyć? – zdziwiła się Vanessa. – Czytałam, że wiele skrzatów na odwrót, wyrządza szkody. Na przykład poltergeisty…

– Proszę pani! – oburzył się urisk. – Sens życia mojej rasy polega na służeniu domowi i jego mieszkańcom! Oczywiście, niektóre jednostki nie szanują swojej pracy i zajmują się czymś wręcz przeciwnym, ale proszę mi wierzyć – nie jestem taki! Mieszkam tu od samego początku, przez całe życie strzegłem tego domu i jego właścicieli! Ku mojemu wielkiemu żalowi musiałem robić to w tajemnicy, nie mówiąc już nawet o jakiejkolwiek zapłacie… Niestety, większość ludzi ma do skrzatów jakieś uprzedzenia. Na szczęście magowi mogę służyć jawnie. – Hubert lekko wygiął koniuszki warg, co pewnie było uśmiechem.

– To o to chodzi. – Van również uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Czyli to ty jęczysz po nocach na strychu?

– Proszę mi uwierzyć, ma’am, nigdy nie pozwoliłbym sobie na coś takiego – dumnie zaprzeczył skrzat. – To nie ja.

– Czy w tym domu jeszcze ktoś mieszka? To znaczy, oprócz nas?

– O tak, ma’am – przyznał Hubert niechętnie. – Sir George. Jest duchem, ale zupełnie nieszkodliwym, proszę mi wierzyć.

– A jednak to jest dom, w którym straszy… – wymamrotała Vanessa. – Czyli to on chichocze i jęczy?

– Jęczy, owszem – potwierdził urisk. – Ale bardzo rzadko, ma’am, a ostatnio coraz rzadziej i rzadziej. Jestem przekonany, że całkiem przestanie, jeśli pani albo sir Kreol go o to poprosicie.

– A poprzedni mieszkańcy nie prosili? – spytała Van.

– Niestety, większość ludzi jest uprzedzona do duchów tak samo jak do skrzatów – westchnął Hubert. – Sir George nie pokazywał się nikomu z mieszkańców już ponad czterdzieści lat…

– A kto to właściwie jest? I co robi w moim domu?

– O, ma’am, jego historia jest bardzo smutna. Za życia sir George był majorem kawalerii w armii Konfederacji, uczestniczył w wojnie secesyjnej po stronie Południa, a po jej zakończeniu został objęty całkowitą amnestią, przeszedł do rezerwy i zamieszkał tutaj wraz z żoną. W roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym drugim jego żona, bardzo niemiła kobieta, prawie o dwadzieścia lat młodsza od męża, zmówiła się ze swym kochankiem i zabiła sir George’a. Jego ciało pochowano w piwnicy, a jego nieukojona dusza od tej pory błądzi po domu… Chociaż najbardziej odpowiada mu piwnica.

– Tak, to smutna historia – zgodziła się Van. Chociaż, mówiąc szczerze, nie odczuwała specjalnego smutku. – Mówisz, że przez czterdzieści lat nie pokazywał się ludziom? Wydaje mi się, że wiem, kiedy zdarzyło się to po raz ostatni.

– Naprawdę, ma’am? Czy mogłaby pani mnie oświecić?

– No cóż, sąsiedzi opowiedzieli mi o tym, jak do domu przedostał się włóczęga. Podobno osiwiał w ciągu jednej nocy?

– Nie, nie, ma’am! – krzyknął wzburzony urisk. – Pamiętam tamtą historię, ale to nie ma nic wspólnego z sir George'em! Oczywiście, dla postronnego człowieka sir George wygląda trochę przerażająco, ale nie aż tak, żeby od tego osiwieć! Ten człowiek nawet go nie widział! Tak w ogóle – wcale nie osiwiał, to wszystko tylko plotki! Po prostu bardzo się przestraszył i…

– Kogo w takim razie zobaczył? – zapytała Vanessa, której cierpliwość zaczynała się powoli wyczerpywać.

– O, ma’am, włóczęga dostał się na strych… Widzi pani, w tym czasie w okolicy krążyło mnóstwo plotek o naszym strychu: że żyje tam potwór i że jest tam ukryty skarb. Widocznie ten człowiek uwierzył w tę drugą plotkę. Ale po tej historii ostała się tylko pierwsza.

– Czyli na strychu rzeczywiście mieszka potwór? – przestraszyła się Vanessa. – A niech to diabli porwą, co to jest, przytułek dla sił nieczystych?!

– Nie ma w tym nic dziwnego, ma’am, jeśli wziąć pod uwagę, że pierwszy właściciel tego domu, Hans Katzenjammer, też był magiem. – Skrzat ze smutkiem rozłożył ręce. – Tak, na strychu ktoś mieszka, ale ja go nigdy nie widziałem.

– Dlaczego?

– Obawiam się, że dawno już nie chodziłem na górę – niechętnie przyznał Hubert. – Od czasu, jak ten ktoś… czy coś… zabił sir Hansa… To, co zabiło maga, spokojnie może zrobić to samo ze skrzatem…

– Czyli to on chichocze? – upewniła się Vanessa.

– Tak, ma’am – westchnął Hubert. – Bardzo proszę, żeby pani zostawiła strych w spokoju. Drzwi i tak są zamurowane. Bez względu na to, co to jest, nie może… albo nie chce opuszczać swojego mieszkania, a do chichotania w nocy można łatwo się przyzwyczaić. Ja i sir George dawno już przywykliśmy.

– A co z tym twoim duchem? On przecież nie ma się czego bać!

– O tak, ma’am, ale obawiam się, że sir George ma bardzo ograniczone możliwości poruszania. Za życia nigdy nie wchodził na strych, dlatego nie może zrobić tego po śmierci.

– Cześć, Van!

Tuż przed nosem dziewczyny zawisł malutki dżinn. Wyleciał z ciemnego korytarza i uśmiechał się radośnie, pokazując, jak bardzo cieszy się, że ją widzi.

– Cześć, Hubi! – Vanessa zmusiła się do uśmiechu. Ciągle jeszcze była pod wrażeniem historii o strychu i czającym się tam potworze. – Gdzie jest Kreol?

– Tam, buduje schron. – Dżinn machnął ręką gdzieś w głąb domu. – Chodź, zaprowadzę cię!

– Jeśli nie jestem dłużej potrzebny, ma’am, pójdę szykować kolację – sucho poinformował skrzat.

– Kolację? – odparła dziewczyna w zamyśleniu. – O Boże, całkiem zapomniałam zrobić zakupy!

– Proszę się nie denerwować, ma’am, kupiłem wszystko co trzeba – uspokoił ją Hubert.

– Ty? – Vanessa uniosła brwi. – Jak?

Mimowolnie wyobraziła sobie minę kasjerki na widok potworka pchającego w supermarkecie wózek z zakupami.

– Oj, Van, tu jest taka wspaniała rzecz! – wyszeptał Hubaksis. – Magiczny podajnik jedzenia! Tam jest trąbka – mówisz do niej, co chcesz, potem przychodzą służący i wszystko przynoszą, wyobrażasz sobie?!

– Zamówiłem przez telefon – przetłumaczył Hubert, rzucając pogardliwe spojrzenie zacofanemu dżinnowi. – Czy jestem jeszcze potrzebny, ma’am?

Otrzymawszy odmowną odpowiedź, Huber z powagą ukłonił się i odszedł, szurając bosymi stopami.

– Mam nadzieję, że pan jest w dobrym humorze – wesoło zawołał Hubaksis, prowadząc Vanessę korytarzem. – Zazwyczaj jest nie w sosie, gdy coś buduje.

– A właściwie dlaczego mu służysz? – zainteresowała się dziewczyna.

– A miałem wybór? – odpowiedział dżinn pytaniem na pytanie. – Nie, oczywiście powód jest, nawet dość prosty. Albo Wielki Chan mnie zabije, albo… to co wybrałem. Według naszego prawa niewolnik nie należy sam do siebie i nie można go karać. Jeśli pan mnie wyzwoli, natychmiast mnie zaszlachtują, niestety. Wielki Chan i po pięciu tysiącach lat z przyjemnością każe wykonać wyrok.

– A cóżeś takiego narozrabiał? Naplułeś mu do zupy?

– Prawie… – westchnął Hubaksis. – Puściłem wiatry w jego obecności.

– Puściłeś… bąka, tak? – Vanessa cudem powstrzymała się od śmiechu. – I za to należy się u was kara śmierci?!

– U was, ludzi, oczywiście prawo nie jest aż tak surowe. – Dżinn ze smutkiem przymknął oko. – U was za to co najwyżej obiją pałkami…

– Tak było w średniowieczu! – Vanessa zaczęła się denerwować. – Teraz nie karzą za taką głupotę!

– Poczekaj… – Hubaksis podniósł rękę. – Chcesz powiedzieć, że jeśli ktoś zrobi coś takiego w obecności waszego cesarza… to nie zostanie ukarany?

– Nie, myślę, że nasz cesarz – przy okazji, zapamiętaj na przyszłość, że u nas nie ma cesarza tylko prezydent – to jest coś trochę innego… Myślę, że on po prostu udawałby, że nic nie zauważył. Chociaż, oczywiście, po czymś takim będzie cię znacznie mniej szanował.

– W takim razie rzeczywiście żaden z niego cesarz! – fuknął dżinn pogardliwie. – Mój pan jest tylko magiem, ale nie radziłbym obrażać go w taki sposób, jeśli nie chcesz zmienić się w kupkę popiołu.

Kreol rzeczywiście był nie w sosie. Przebywał w jednym z oddalonych pokoi i klnąc cicho pod nosem, oddawał się dość dziwnemu zajęciu. Stukał w ścianę, wypowiadał kilka słów i przechodził dalej. W miejscu, gdzie jego dłoń dotknęła tapety, na ułamek sekundy pojawiało się czerwonoróżowe światło, ale nic więcej się nie działo.

W tym samym pomieszczeniu pracował Magiczny Sługa. To, nad czym się biedził, kiedyś było zwykłym polanem, ale teraz przypominało bardziej podstawkę pod książkę. Dokładnie rzecz ujmując, pod jedną, jedyną książkę. Masywna, wysoka, na czterech nóżkach, była przeznaczona pod magiczną księgę Kreola. Z każdą chwilą coraz wyraźniej wyłaniała się z drewna, jakby ktoś ostrożnie wyjmował podstawkę z opakowania.

– Miło cię widzieć. – Kreol z roztargnieniem przywitał Vanessę, nawet się nie odwracając.

– Ciebie też – odpowiedziała. – Co robisz?

– Buduję ochronę. Mój dom moją twierdzą – odpowiedział mag smętnie. – A nuż Troy znowu podeśle jakąś niespodziankę. No i kocebu z tego wyjdzie niezgorsze…

– To co, spodobał ci się domek? – zapytała Vanessa groźnie, nie słuchając jego wynurzeń.

– I to jak! – Kreol nieco się ożywił. – Mojemu staremu pałacowi oczywiście nie sięga do pięt, ale widać, że mag go budował! Po prostu oddycha życiem! Nie to, co te kamienne pudełka…

– Tak, życiem oddycha. – Van pokiwała głową. – Aż za bardzo!

– A, spotkałaś już naszego nowego skrzata? – zaśmiał się mag, odwracając się wreszcie twarzą do dziewczyny. – Moim zdaniem to bardzo pożyteczny nabytek. Sługa amuletu jest niezły, ale jest porządnie zacofany i nie może samodzielnie pracować.

– Nie, Hubert mi się nawet podoba. Mówię o kimś innym!

– O duchu? – Kreol podniósł brwi. – A w czym on ci przeszkadza? Całkiem niegroźne stworzenie, chociaż bezużyteczne. Oczywiście, jeśli chcesz, mogę go wygnać. Będę potrzebował liścia buku…

– Nie! – Vanessie zaczęły puszczać nerwy. – Nie widziałam jeszcze tego ducha, ale czort z nim, niech zostanie, jeśli jest taki nieszkodliwy… Chodzi mi o strych!

– Strych? A co jest nie tak ze strychem?

– Byłeś tam?

– Jeszcze nie miałem czasu… Niewolniku, byłeś na strychu?

– Wybacz, panie, jakoś mi nie przyszło do głowy. – Hubaksis wzruszył ramionami. – A co tam jest takiego?

– Czyli Hubert wam nie powiedział – stwierdziła Vanessa, skrywając satysfakcję. – U nas na strychu mieszka potwór!

– To znaczy? – zasępił się Kreol.

Van pokrótce przekazała mu historię opowiedzianą przez sąsiada jąkałę i dokończoną przez uriska.

Nie zdążyła dopowiedzieć ostatniego słowa, gdy z góry rozległ się nieco przytłumiony chichot. Nie był ani bardzo okropny, ani zbyt głośny – można było pomyśleć, że na pierwszym piętrze ktoś ogląda śmieszną komedię. Jednakże efekt był całkiem inny, gdy wiedziało się, że dźwięki wydaje stwór mieszkający na strychu.

– Tak – krótko powiedział mag, powoli unosząc twarz ku sufitowi. Jedną ręką pochwycił laskę, w drugą wziął łańcuch i zdecydowanym krokiem ruszył wzdłuż korytarza. Vanessa zastanowiła się chwilę i ruszyła w ślad za nim.

W holu o mało co nie zderzyli się z Hubertem. Skrzat, tak jak wcześniej, wręcz emanował poczuciem własnej wartości.

– Kolacja gotowa, sir! – oznajmił uroczyście. – Czy mam podawać?

– Później – rzucił Kreol. – Najpierw muszę zrobić porządek z pasożytem w moim domu! Dlaczego nie powiedziałeś mi o stworzeniu na strychu?

Pan nie pytał, sir – nadął się urisk. – Jednak proszę powstrzymać się od pochopnych działań. Jak już wspominałem panience, stworzenie nie opuszczało strychu od dwustu lat i najprawdopodobniej nadal nie będzie go opuszczać. Po co narażać się na zbędne niebezpieczeństwo?

– Ty. – Palec Kreola oparł się o pierś skrzata. – Powiedz: to jest mój dom czy nie?

– Pański, sir. Pański i panienki Vanessy, o ile wiem.

– Dobrze. A jeśli jest mój, to jest mój w całości – od piwnicy po strych! I nie potrzebuję nieproszonych gości, którzy nie płacą czynszu i nie przynoszą żadnego pożytku, ale za to zajmują całe piętro! Dlatego teraz pójdę i zobaczę, co za wesołek tam siedzi!

Hubert westchnął i rozłożył ręce, przyznając Kreolowi rację. Ale widać było, że nie zmienił zdania na ten temat.

Schody prowadzące na pierwsze piętro dawno już należało wyremontować. Okropnie skrzypiały i w każdej chwili mogły rozlecieć się pod nogami. Na szczęście, nikt z wchodzących na górę nie był specjalnie ciężki.

A jednak te schody wyglądały jak arcydzieło w porównaniu ze swym odpowiednikiem prowadzącym na strych. Na wszelki wypadek Kreol nakazał wchodzić pojedynczo.

Za to drzwi odcinające przejście zbudowano tak, by mogły przetrwać wieki. Mało tego, że były grube jak drzwi do bankowego sejfu, to jeszcze wzmocniono je dodatkowymi pasami stali, równomiernie wtopionymi w ściany. Ten, kto to zrobił, zdecydowanie nie chciał, żeby na strych ktokolwiek wchodził. Albo z niego wychodził, co było bardziej prawdopodobne.

Sztab było tyle, że drzwi ledwie było zza nich widać. Jednak dziurka od klucza, o dziwo, była widoczna. Vanessa nie była w stanie pokonać ciekawości i schyliła się, żeby popatrzeć.

W następnym momencie dziko krzyknęła i odskoczyła od drzwi na dobre trzy metry. Rzecz w tym, że jedyne, co zobaczyła w dziurce, było czyjeś oko. Z tamtej strony ktoś na nią patrzył…

Ponownie rozległ się chichot.

– Dość żartów! – zawołał Kreol. – Wszyscy na boki! Jestem cały napełniony magią i teraz trochę jej wypuszczę!

– Proszę cię, sir, opamiętaj się. – Hubert podjął ostatnią próbę, zanim odskoczył na bok.

– Chcesz mnie uczyć? – Mag wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nieważne, kto siedzi na tym strychu, za chwilę spotkamy się twarzą w twarz!

Kreol skierował laskę w stronę drzwi. Z magicznego oręża wytrysnął oślepiający płomień o grubości ołówka i zaczął rozcinać drzwi, podobnie jak laserowy skalpel przecina skórę. Kreol skończył usuwać przeszkodę, uśmiechnął się nieznacznie i pchnął ją ręką. Drzwi drgnęły i powoli upadły do środka, rozległ się głuchy huk, a w powietrze podniósł się tuman kurzu.

Gdy kurz opadł, Vanessa odruchowo ruszyła naprzód. Teraz strasznie żałowała, że nie zdążyła jeszcze rozpakować walizki. Oczywiście, służbowy pistolet nie był raczej bronią na demony, ale mimo wszystko z nim czuła się pewniej. W walce ze Skaramachem okazał się całkiem przydatny! Ale po co żałować czegoś, czego nie da się zmienić?

Wewnątrz było przestronnie, ciemno i całkiem pusto. Na podłodze leżała leciwa warstwa kurzu, ściany gęsto pokrywały pajęczyny, ale nie widać było ani śladu tego, kto podglądał ją przez dziurkę od klucza. Jedyną, zdecydowanie niepasującą tu rzeczą, był widniejący w oddalonym końcu strychu pentagram. Magiczna pięcioramienna gwiazda blado świeciła w mroku.

– Sir, bardzo proszę tam nie wchodzić – nalegał skrzat.

– Nie ma sensu teraz go powstrzymywać! – rzuciła Vanessa ze złością. – Drzwi i tak są zniszczone!

– Nie sądzę, aby temu, kto przesiedział tu dwieście lat, przeszkadzały jakieś tam drzwi – powiedział mag z drapieżnym uśmieszkiem. – Strych jest otoczony zaklęciem Zatrzymania, skierowanym przeciwko demonom. Dobre zaklęcie, porządne… Mogę zburzyć nawet cały dom, a więzień i tak nie zdoła się uwolnić.

Kreol podniósł laskę i zdecydowanie ruszył naprzód. Nic się nie stało.

Powoli podszedł do pentagramu i zaczął studiować go z zainteresowaniem. Jedno z ramion było lekko uszkodzone – miało starty koniec. Sam czubeczek.

– Nieźle, nieźle… – wymamrotał Kreol, kucając obok i dotykając świecącej linii.

– Panie, uważaj! – rozległ się ostrzegawczy krzyk Hubaksisa zlewający się z jednoczesnym wrzaskiem Vanessy.

Mag wyprostował się energicznie, z jego laski wystrzeliła magiczna błyskawica i uderzyła w niewyraźną sylwetkę, skaczącą skądś z góry.

– Światło!!! – wrzasnął Kreol, kręcąc nad głową łańcuchem.

Strych zalało magiczne światło i Vanessa krzyknęła jeszcze głośniej, ujrzawszy dokładnie zagadkowego mieszkańca strychu.

Kreol wykrzyknął niezrozumiałe słowo i laska wypluła coś niewidzialnego, brzęczącego jak gigantyczny trzmiel. To coś uderzyło stwora, który akurat wtedy ponownie chciał skoczyć na maga, i odrzuciło go w kąt strychu. Stwór z trudem stanął na czworakach i niepewnie pokręcił głową, jakby był ogłuszony.

– Rezonans Dźwiękowy – z dumą poinformował Hubaksis, jakby to on sam stworzył owo zaklęcie. – Pamiętam, kiedyś pan zniszczył nim całą górę!

– Po co? – zdziwił się Hubert.

– Na rozkaz imperatora. Zasłaniała mu widok na rzekę.

Vanessa nie zwracała na nich uwagi, cały czas obserwowała siedzącego stosunkowo spokojnie potwora. Tak, inaczej jak potworem tego stworzenia nie dało się nazwać.

Wielkością i ogólnym wyglądem stwór przypominał człowieka. Lecz czym jak czym, ale człowiekiem nie był na pewno. Stał na czworakach, ale nie miał nóg – z tyłu sterczały takie same ręce jak z przodu, wyposażone w pięciopalczaste dłonie zakończone haczykowatymi pazurami. Teraz jasne było, skąd zeskoczył – najwyraźniej mógł chodzić po ścianach równie sprawnie jak małpa czy pająk. Całe jego ciało pokrywała delikatna bladoróżowa łuska, która na głowie zmieniała kolor na biały. Natomiast sama głowa nie przypominała niczego, co zdarzyło się Vanessie kiedykolwiek oglądać. Ogromna część potyliczna sugerowała wielki mózg. Jednak oczy, prawie ludzkie, nie wyrażały niczego, poza bezgraniczną tępotą i ogromną złością. Nosa potwór nie posiadał wcale, podobnie jak uszu, za to miał pysk. I to jaki! Niczym stalową pułapkę z co najmniej setką ostrych zębów. Język, który przez chwilę pojawił się na zewnątrz, wyglądał jakby należał do węża. Głowa osadzona była na gibkiej szyi i płynnie odwracała się to w jedną, to w drugą stronę, śledząc zarówno stojącego obok pentagramu maga, jak i trzy pozostałe osoby, które nie odważyły się przejść przez próg.

– Mmmm, tak, ciekawy pentagram – powiedział zamyślony mag, upewniwszy się, że w tej akurat chwili stwór na niego nie napadnie. – Ciekawe co się stanie, jeśli…

Kreol wyjął z kieszeni magiczny nóż i schylił się, zamierzając najwyraźniej wetknąć go w środek gwiazdy.

– Nie!!! – zawołał przerażony potwór, zwijając się w kłębek.

– Wiedziałem. – Kreol roześmiał się. – A jednak umiesz mówić! No cóż, myślę, że wiesz, co to jest?

Mag pokazał stworowi łańcuch. Ten nic nie odpowiedział, tylko skulił się jeszcze bardziej. Warczał niezadowolony, ale nie zdecydował się na ponowny atak.

– I tak, co my tu mamy? – mruknął Kreol, podchodząc bliżej do stwora. – Demon. Niezbyt silny. Na pewno nie z Lengu – te poznaję od razu. Czyli niekoniecznie trzeba zabijać. Rozum prymitywny, moralność wściekłej hieny, praktycznie pozbawiony zdolności magicznych, nadaje się tylko do prostych zadań. Na przykład, żeby komuś przegryźć gardło. Wygląda na to, że moi koledzy wykorzystują go czasem zamiast stróżującego psa albo czegoś w tym stylu… Nie rozumiem tylko, jak udało mu się rozprawić z tym, kto go wezwał.

– A może on sam umarł – zachichotał Hubaksis, wlatując do środka. – Na przykład, na zawał?

– Co powiesz, stworze nieczysty? – Kreol z pogardą trącił potwora nogą. – Mam rację?

– Prawie we wszystkim – odezwał się demon, podnosząc głowę.

– Prawie? – Mag uniósł głowę. – A gdzie się mylę?

– Mówiąc, że mam prymitywny rozum. Popatrz na rozmiar mojej głowy, a zrozumiesz, że się mylisz. Właśnie tak zabiłem Hansa Katzenjammera – oszukałem go.

Złość w oczach stworzenia powoli gasła. Zastępowała ją ciekawość i odrobina sprytu. Stanął na rękach i oparł się o ścianę, przyjmując mniej więcej wygodną postawę.

– Słucham uważnie. – Kreol potarł podbródek. – Mów, demonie, kim jesteś i skąd się tu wziąłeś. Potem postanowię, co z tobą zrobić.

Moja historia jest dość prosta – zaczął potwór z uśmiechem. – Nazywam się Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo. W naszym języku oznacza to: Ten-Który-Otwiera-Drzwi-Nogą.

– Twój tatuś niewątpliwie miał poczucie humoru – zachichotał Hubaksis.

– Tak, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że w ogóle nie mam nóg. Mój gatunek jest dość rzadki, żyjemy w jednym z Ciemnych Wymiarów przylegających bezpośrednio do Ziemi. Nie ma potrzeby wspominać, że właśnie dlatego wasi magowie niepokoili nas od czasu do czasu. Ale, jak już mówiłem, nasz gatunek jest dość rzadki i do tego niezbyt przydatny do czarów, dlatego prawie się nami nie interesowano. My też praktycznie nigdy tu nie leźliśmy. Żyjemy bardzo, bardzo długo, prawie nie potrzebujemy jedzenia – to, co macie jest nam do niczego niepotrzebne, osądźcie sami, co mielibyśmy robić w waszym świecie?

– Dość tych dygresji – burknął Kreol. – Przejdź do rzeczy.

– Jak sobie życzysz, magu. I tak, mimo wszystko zostałem wezwany do tego domu przez Hansa Katzenjammera. Nie był zbyt dobrym magiem, inaczej nie skończyłby w tak głupi sposób. Potrzebował niewolnika i wybrał mnie do tej roli. Nie spróbował nawet dogadać się ze mną po dobroci. O nie, od razu zaczął grozić, że jeśli odmówię złożenia mu przysięgi na wierność, zamknie pentagram i przypiecze mnie! Nie odmówiłem. Ale…! Słuchaj uważnie, magu, sformułowałem moją przysięgę tak: „Przysięgam dopóty nie wyrządzić ci żadnej szkody i wiernie służyć, dopóki słońce świeci na niebie”.

– Pozwól, niech zgadnę. – Kreol pstryknął palcami. – Działo się to o zachodzie?

– Właśnie – Butt-Krillach przytaknął z zadowoleniem. – Ale Katzenjammer nie był tak domyślny i nie zwrócił uwagi na dwuznaczność moich słów. Mówiąc ściśle, słońce świeci zawsze, ale tak samo można powiedzieć, że przestaje świecić każdej nocy. Ale on potraktował to po prostu jako ładne sformułowanie i wypuścił mnie z pentagramu. A ja przegryzłem mu gardło.

Oczy Vanessy rozszerzyły się ze strachu, tak wyraźnie wyobraziła sobie tę scenę. Zauważywszy to, demon uśmiechnął się dobrodusznie:

– A jakbyś ty postąpiła na moim miejscu? Nikt mnie nie pytał, czy mam ochotę wybrać się do waszego świata, chcieli zamienić mnie w niewolnika i grozili śmiercią w męczarniach! Nie ma się co dziwić, że nie żywiłem do tego człowieka ciepłych uczuć. Wyobraźcie sobie jednak moje rozczarowanie, gdy odkryłem, że strych jest opieczętowany zaklęciami! Masz rację, magu, jestem praktycznie pozbawiony zdolności magicznych. Musiałem tutaj zostać… – Demon rozłożył ręce. – A teraz, gdy już znasz moją historię, decyduj, co chcesz ze mną zrobić. Jestem gotowy wysłuchać każdej rozsądnej propozycji, a także przepraszam, że napadłem na ciebie w pierwszej chwili. Myślę, że każdy byłby w nie najlepszym nastroju, jeśli musiałby przesiedzieć w jednym miejscu dwieście lat, do tego bez najmniejszej nadziei na oswobodzenie.

– Ciekawe… – Kreol pogładził podbródek. – W samej rzeczy, co z tobą zrobić…?

– Mógłbyś nałożyć na niego, panie, zaklęcie Całkowitego Poddaństwa – powiedział Hubaksis, złośliwie chichocząc.

– Nawet o tym nie myśl! – oburzyła się Van. Opowieść demona wywołała w niej współczucie dla potwora. Do tego przez całe życie nienawidziła niewolnictwa.

– Nie zamierzam – roztargnionym głosem odpowiedział Kreol. – Zapamiętaj, kobieto, żaden mag nie będzie trzymał w domu zniewolonych demonów, jeśli nie chce obudzić się rano z przegryzionym gardłem. Nigdy nie wiesz, kiedy czary przestaną działać.

– Ja też bym tego nie chciał – uprzejmie poinformował Butt-Krillach. – Mam nadzieję, że wymyślimy coś lepszego?

– Jeśli nie uznasz tego za zbyt krwawe, proponowałbym go zabić, sir – powiedział Hubert afektowanym tonem.

– Zanim zaczniecie poważnie rozważać tę głupotę, na wszelki wypadek informuję, że nasza rada włada rodzinną klątwą! – pospiesznie uprzedził demon. – Człowiek, który zabije jednego z nas, sam wkrótce dokona swych dni!

– Mmmm, tak – zamyślił się Kreol. – Dobrze, myślę, że po prostu odeślę cię z powrotem. Sądzę, że to nie powinno być trudne…

– Muszę zaprzeczyć – ze smutkiem westchnął Butt-Krillach. – Też bardzo bym tego chciał, ale niestety, jest jedna przeszkoda…

– Jaka? – zasępił się mag.

– Jak już wspominałem, Hans Katzenjammer nie był zbyt dobrym magiem. Przywołał mnie za pomocą Pierścienia Jerycha.

– Nic mi to nie mówi.

– Być może, magu, znasz to zaklęcie jako Krąg-W-Kręgu?

– Ach, to tak! – Kreol sposępniał. – W takim razie nie wiem, jak cię wygnać…

– O czym mówicie? Możecie wyjaśnić? – zabrała głos Van.

– Widzisz tę świecącą gwiazdę na podłodze? – Kreol wskazał pentagram. – Nasz bardzo rozmowny przyjaciel jest z nią na zawsze związany. Nie może opuścić tego wymiaru, dopóki ona jest tutaj. Uwolnić może go tylko ten, kto ją narysował, a on, hmmm… sama rozumiesz.

– No to zetrzyjcie ją! – Vanessa wzruszyła ramionami ze zdziwieniem.

– Jakie to proste! Ze też sam na to nie wpadłem! – Mag skrzywił się złośliwie. – Nie, zależność między nimi jest silniejsza. Jeśli pentagram zostanie zniszczony lub tylko uszkodzony, on też zginie. Popatrz na jego prawą, tylną rękę.

Demon westchnął i podniósł wspomnianą kończynę, demonstrując Vanessie brak małego palca. Zamiast niego miał tylko nędzny kikut, długości około pół centymetra.

– To z powodu startego czubka? – zapytała ze współczuciem. Butt-Krillach ze smutkiem skinął głową.

– To co, mam cię tak zostawić na strychu? – niechętnie zapytał Kreol.

– Po co? – Demon wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Oczywiście, szkoda, że nie mogę wrócić do rodzinnego wymiaru, ale spokojnie mogę żyć w tym. Oczywiście, jeśli będę mógł opuścić to wstrętne miejsce…

– Rozumiem… – Mag także się uśmiechnął domyślnie. – Chcesz, żebym zniszczył zaklęcie Zatrzymania i wypuścił cię ze strychu?

– Nawet o tym nie myśl! – oburzyła się Vanessa, gdy zorientowała się, o czym tych dwóch rozmawia. – Nie pozwolę, żeby po moim domu spacerowała ta małpa!

– Moja droga, a czym tak ci dokuczyłem? – ironicznie rzucił Butt-Krillach. – Do tego jestem strasznie głodny – jemy niewiele, ale nie aż tak mało! Prawie nic nie jadłem przez całe dwa stulecia… Te kilka sów, szczurów i owadów nie liczy się.

– Może w takim razie poczekamy, aż umrzesz z głodu? – mruknął Kreol.

– Będziecie długo czekać – zachichotał demon. – Jeszcze co najmniej sto lat… Mimo wszystko wolałbym odzyskać wolność.

W zasadzie jest to możliwe… – powiedział w zadumie mag, nie zwracając uwagi na pełne oburzenia krzyki Van. – Ale do czego możesz mi się przydać, powiedz, mój drogi? O ile dobrze zrozumiałem, zajmujesz się przede wszystkim rozrywaniem innych na kawałki, a to świetnie umiem robić sam. Do tego nie mam na razie żadnego kandydata… Ze starych wrogów został tylko Troy, a nowych jeszcze się nie dorobiłem. Napuścić cię na Troya? Cha, cha, śmieszne – mruknął smętnie. – Co jeszcze możesz zaoferować?

– Mogę bronić domu – bez przekonania zaproponował demon. – Albo robić coś innego…

– Jeszcze jeden sługa? Ostatnio mam ich więcej niż potrzeba… Dobrze, załóżmy, że wymyślę dla ciebie zajęcie. Dodatkowa jednostka bojowa nie zaszkodzi. Ale co stoi na przeszkodzie, żebyś przegryzł mi gardło, gdy zasnę?

– Mogę złożyć przysięgę.

– Tak samo dwuznaczną, jak ta dana Katzenjammerowi? Nie, załatwimy to inaczej. Sługo, ukaż się!

Obok niego pojawił się kryształowy podrostek, patrzący smutnymi, martwymi oczami.

– Wiesz, kto to jest? – zapytał Kreol. Butt-Krillach w milczeniu skinął głową.

– Dobrze… I tak, Sługo, słuchaj mojego rozkazu! Jeśli umrę, nieważne z jakiego powodu, natychmiast zjawisz się tutaj i zniszczysz pentagram! Rozkaz ten ma najwyższy priorytet, nie podlega przedawnieniu i nie może być przez nikogo odwołany!

– Tak, to dobre zabezpieczenie – przyznał demon. – Ale dlaczego ograniczyłeś się tylko do własnej osoby? A co, jeśli zabiję tę dziewczynę? Oczywiście, czysto hipotetycznie…

– Hipotetycznie? – Mag zmarszczył się groźnie. – Czysto hipotetycznie, w takim przypadku wsadzę cię do klatki i będę bez chwili przerwy dręczył najwymyślniejszymi torturami. Ale będziesz żył, możesz w to nie wątpić… Przeżyłem tak długo nie dlatego, że wierzyłem wszystkim na słowo. Uważaj – zdejmuję zaklęcie.

Kreol stanął na środku strychu, podniósł ręce i wymówił śpiewnie kilka słów. Następnie machnął laską, wyrysowując nią w powietrzu jakąś figurę i z jej czubka wystrzelił snop różnokolorowych iskier. Niewtajemniczony człowiek nic więcej by nie zauważył, ale Butt-Krillach radośnie pisnął, i z szybkością wściekłego kota rzucił się w stronę otworu po drzwiach.

– I co narobiłeś? – wysyczała Vanessa, chwytając Kreola za klapy marynarki. – A jeśli on teraz pogna do miasta i zacznie zjadać ludzi?

– Myślę, że ma dość oleju w głowie, żeby tego nie robić. – Kreol obojętnie wzruszył ramionami. – Nie martw się, kobieto, w razie czego zawsze będę w stanie go zniszczyć. Nie myśl, że boję się jego przekleństwa – każdą klątwę można zdjąć. Sił mi starczy…

– A jeśli po prostu ucieknie? – Vanessa upierała się przy swoim. – Tylko nie mów, że rzucisz wtedy wszystkie sprawy i pobiegniesz szukać go po całym Frisco?

– Oczywiście, że nie… Po prostu urwę mu jeszcze kilka palców.

Kreol ruchem głowy wskazał wciąż jeszcze świecący na podłodze pentagram i uśmiechnął się złowróżbnie.

Загрузка...