Jak mam to rozumieć?! – krzyknęła Vanessa, wtykając Butt-Krillachowi w pysk zmiętą gazetę. Demon tylko tępo milczał.
Artykuł, który tak wzburzył dziewczynę, nosił tytuł „Przybysze z kosmosu też lubią piwo”. Prasa bulwarowa jak zwykle działała najbardziej operatywnie. W gazecie zamieszczono wywiad z właścicielem „Złotej Ostrygi” i dość nieostrą fotografię, na której jednak, przy odrobinie dobrej woli, można było rozpoznać Butt-Krillacha – od tyłu. Hubaksis nie zmieścił się w kadrze.
Kreol również był świadkiem tej sceny, ale nie zamierzał się denerwować. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Van tak histerycznie reaguje na to, że służący zaszli do jakiejś karczmy napić się piwa. On sam, gdy był magiem imperatora, od czasu do czasu przebierał się za ubogiego włóczęgę i włóczył się po Babilonie, zachodząc do najgorszych knajp. Nie zawracał siebie przy tym głowy ostrożnością, zaczepiając wszystkich jak popadło. Szczerze bawił go wyraz twarzy ludzi, którzy nieoczekiwanie orientowali się, że stoi przed nimi sam Kreol, już wtedy cieszący się sławą miłośnika pojedynków. Na koniec jego gębę pamiętali już wszyscy, starzy i młodzi, a spacery straciły cały urok, ale wtedy Kreol był już za stary na takie zabawy. A teraz w żaden sposób nie mógł zrozumieć, dlaczego w ogóle trzeba cokolwiek ukrywać przed ludźmi – mag nigdy w życiu nie robił tajemnicy ze swojego zawodu.
– Dostaliście się do prasy, nieroby?! – zaryczała Vanessa. – Cieszcie się, że żaden poważny człowiek nie przejmuje się tą makulaturą! Uważajcie, w końcu złapią was, wsadzą do klatki i będą przeprowadzać na was doświadczenia!
– Kto? – zainteresował się Kreol. Jemu samemu zdarzało się robić takie rzeczy z różnymi dziwnymi stworzeniami. – Magowie?
– Nie, nie magowie! – przedrzeźniała go Vanessa. – CIA! FBI! W ogóle różne tajne służby i inni faceci w czerni! Dobrze, że to są poważni ludzie i nie czytają brukowców. Chociaż o tym już mówiłam…
– Córeczko, wszystko w porządku? – nieoczekiwanie rozległ się okrzyk ojca, a w następnej sekundzie zaczęły się otwierać drzwi.
– Tata! – wyszeptała Vanessa. – Chowajcie się! Hubaksis z szybkością błyskawicy zanurkował za obraz, Butt-Krillach skrył się za kanapą. Kreol też miotał się przez chwilę, chcąc się gdzieś ukryć, ale szybko zorientował się, że jego alarm nie dotyczy.
Mao, gdy tylko zobaczył uśmiech Vanessy, natychmiast podejrzliwie zmarszczył brwi. Córka uśmiechała się tak szeroko i przyjaźnie, że od razu było widać – coś ukrywa. Kreol nie zakwalifikowałby się nawet do scen grupowych w teatrze amatorskim – tak fałszywy był jego wyraz twarzy.
– Coś się stało? – zapytał z wahaniem. – Słyszałem jakieś krzyki…
– Nie, tatusiu, coś ty! – zaprzeczyła Van natychmiast, panicznie kombinując, co by tu zełgać. – Wszystko w porządku!
– Dobrze, jak chcesz… – Ugodowo nastawiony ojciec postanowił nie podejmować dyskusji. – Ach tak, mama prosiła, żeby zapytać, czy już doczytałaś jej gazetę?
– Oczywiście, bierz!
Mao podniósł gazetę, cały czas otwartą na tym samym, nieszczęsnym artykule.
– Kto czyta takie głupoty?… – Z naganą pokiwał głową, przeczytawszy tytuł. – Co najwyżej twoja matka… Kosmici!… Kogo chcą oszukać?
Van bez przekonania wzruszyła ramionami. Kreol cały czas stał w kącie jak posąg, pamiętając dobrze nakaz Vanessy – z jej rodzicami rozmawiać tylko wtedy, gdy to oni o coś zapytają. Z matką można było jeszcze zaryzykować, ale ojciec był niegłupim człowiekiem i bez trudu mógł rozgryźć Kreola. A przynajmniej zacząć podejrzewać, że coś jest nie tak. Vanessa miała wielką ochotę dopuścić go do tajemnicy, ale obawiała się, że Mao opowie o wszystkim małżonce. Natomiast Agnes Lee od dawna była znana z tego, że na pytanie: „Co słychać?” zaczynała długo i szczegółowo opowiadać o wszystkich słuchach i plotkach. Jeśli o Kreolu dowiedziałaby się kochana mamusia Vanessy, tajemnica na pewno przestałaby być tajemnicą.
– Kosmici! – ciągle jeszcze bulwersował się Mao. – Każdy głupi wie, że na fotografii widać tylko ogoloną małpę! Właśnie tak fabrykują sensacje!
Zza obrazu dobiegł przygłuszony chichot Hubaksisa.
– Właśnie ktoś wszedł do domu. – Kreol wygłosił tę głęboką myśl, wyraźnie czemuś się przysłuchując.
– Nie słyszałem dzwonka. – Mao uniósł brew.
– To kobieta… dwie, nie… trzy kobiety… – oznajmił Kreol.
– To na pewno nowe przyjaciółki Agnes – domyślił się Mao. – Ale… skąd wiesz?
– Nowe przyjaciółki? – Van nie pozwoliła ojcu wejść na śliski temat. – Co za nowe przyjaciółki?
– Poznała się z nimi, gdy wypakowywaliśmy zakupy – powiedział ojciec. – Zdaje się, że mieszkają tutaj, w pobliżu. Agnes natychmiast zaprosiła je na filiżankę kawy, a przy okazji pokaże im dom… znasz przecież mamę. A propos, wasz dom jest dobrze znany w okolicy…
– Chwileczkę – przerwała Vanessa. – Tato, one chcą oglądać dom. Cały dom?
– A dlaczego by nie? – Wzruszył ramionami Mao. – Nie wiem dlaczego, ale szczególnie zainteresował je strych, chociaż oczywiście mogę się mylić… Przecież nie chowacie tam trupów? – mrugnął filuternie.
– Gdzie nie można ich wpuścić? – Van nie słuchała już ojca, tylko zdecydowanie odwróciła się w stronę maga.
– Do piwnicy – tam jest duch, na strych – tam jest pentagram, do gabinetu, bo tam jest moja księga, do laboratorium, tam są ingrediencje do wywarów i eliksirów. Do ogrodu nie, tam coś posadziłem… Nigdzie nie można!
– Niech to diabli! – zgrzytnęła zębami Van. – Co robić… co robić…
– Córuchno… – Ojciec starał się ostrożnie zwrócić na siebie uwagę. – Coś jest z tobą nie tak? Larry, o czym mówicie?
Vanessa popatrzyła na niego oczami osaczonej łani. Po burzliwych, ale niezbyt owocnych przemyśleniach postanowiła wtajemniczyć ojca we wszystko i modlić się do nieprzeliczonych bogów Kreola, żeby podszedł do tego jak należy.
– Tato – powiedziała z trudem – obiecaj, że nie powtórzysz mamie, dobrze?
– Oczywiście, moja droga, oczywiście – wymamrotał Mao, nic nie rozumiejąc. – Macie jakieś kłopoty…?
– I to jakie… Obiecaj, że nigdy, nikomu o tym nie powiesz – zdecydowanie domagała się Vanessa. – Nawet mamie!
– Nawet mamie? No… dobrze, jak chcesz…
– Dobrze… chodzi o to, że… – wykrztusiła Vanessa. – Kreol jest czarnoksiężnikiem.
– Magiem! – natychmiast warknął Kreol, zmęczony już ciągłym poprawianiem.
– Tak, tak, magiem. Co o tym sądzisz, tato? Mao przez kilka sekund mrugał, zastanawiając się nad tym, co usłyszał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego córka tak pilnie ukrywała coś, co w jego mniemaniu było drobiazgiem.
– Według mnie to niezły zawód… – zaczął ostrożnie. – Wiele osób chce trafić do show-biznesu, a czarodzieje nieźle zarabiają… Na przykład taki Copperfield…
– Zaczekaj! – przerwała mu z rozdrażnieniem Vanessa, widząc, że ojciec źle ją zrozumiał. – Nie mam na myśli magika, tylko maga! Rozumiesz?!
– Nie bardzo – przyznał się ojciec też już nieco zdenerwowany. – Może wyjaśnisz dokładniej?
– Urodził się w starożytnym Babilonie, pięć tysięcy lat temu – wytrajkotała Vanessa, nie pozwalając ojcu dojść do słowa. – Potem umarł, pochowali go, ale w naszych czasach znowu ożył razem ze swoim dżinnem! Znalazłam go i zostałam… no, kimś w stylu partnera… nie wiem, jak to wyjaśnić… No, pomagam mu. Oczywiście, nie jest żadnym moim narzeczonym, a ja nie jestem narzeczoną, nie jesteśmy zaręczeni, oszukałam was. Przepraszam.
– To wszystko? – spokojnie powiedział Mao.
– Tak. I co ty na to?
– Tylko się nie denerwuj – powiedział rzeczowo. – Znam bardzo dobrego psychoterapeutę, doprowadzi cię do porządku.
– Tato! – wrzasnęła Vanessa.
– Twoja córka mówi prawdę – wtrącił się Kreol. – Nie rozumiem, dlaczego w waszych czasach ludzie tak uparcie nie wierzą w najprostsze rzeczy!
– Nie wierzysz mi? – Van zażądała odpowiedzi.
– Wybacz mi… – Mao ze skruchą rozłożył ręce.
– Wiem, że to wydaje się nieprawdopodobne, ale… Słuchaj, Kreolu, przypomnij mi, dlaczego od razu ci uwierzyłam?
– Bo przedstawiłem przekonywające dowody! – fuknął mag.
– Właśnie. Udowodnij, że jesteś magiem!
– Larry, chce pan powiedzieć, że to prawda? – Mao westchnął ze smutkiem, rozumiejąc, że sprawy wyglądają znacznie gorzej, niż myślał.
– Nie jestem byle jakim fakirem. – Kreol z pogardą odrzucił propozycję Vanessy. – Nie mam w zwyczaju udowadniać swoich kwalifikacji!
– A co z przedstawieniem, które zorganizowałeś dla imperatora, panie? – Zza obrazu dobiegi głos Hubaksisa, który nie mógł już dłużej wytrzymać. – Pamiętasz, jak chciałeś go przekonać, żeby mianował cię nadwornym magiem?
– Kto to powiedział? – Mao rozejrzał się. Vanessa podbiegła do obrazu i wyciągnęła zza niego Hubaksisa. Ściskając w garści malutkiego dżinna, podsunęła go ojcu pod nos.
– Patrz! – wrzasnęła. – To jest Hubaksis, ten dżinn, o którym mówiłam! To cię przekonało?
– Van, nie ściskaj mnie tak mocno! – pisnął na wpół uduszony dżinn. – Ja też cię kocham, ale przesadzasz!
Mao zamrugał. Maleńki jednooki diablik ze skrzydełkami i rogiem na czole nie chciał zniknąć.
– Dżinn? – powiedział nieśmiało. – A dlaczego taki mały?
Potem sam przed sobą musiał się przyznać, że nie była to najmądrzejsza odpowiedź w jego życiu, ale nic lepszego nie przyszło mu wtedy do głowy.
– A to nasz domowy demon! – krzyknęła Vanessa, wyciągając Butt-Krillacha za skórę spod kanapy. Dawno już przestała się go bać. – Ciągle zapominam, jak się nazywa… I co, przekonałam cię?!
– Dzień dobry, panie Lee – przywitał się uprzejmie Butt-Krillach.
Ojciec Vanessy uważnie popatrzył na wiszącego mu przed twarzą Hubaksisa. Potem przeniósł wzrok na okropnego stwora, przypominającego połączenie bulteriera, makaka i kosmity. Stwór uśmiechał się przyjaźnie, prezentując około dwustu ostrych kłów. Vanessa okropnie się bała, że ojciec zacznie krzyczeć albo zrobi coś nieprzewidywalnego, ale on tylko stał i patrzył.
Przez całe życie Mao był niezwykle trzeźwo myślącym człowiekiem. Nie wierzył w UFO, w yeti ani w duchy. Nigdy nie czytał brukowców i nie lubił fantastyki. Ale właśnie ze względu na trzeźwość myślenia nie wątpił w to, co widział na własne oczy. A teraz widział dwa stworzenia niepodobne do niczego, co widywał do tej pory. Dlatego uwierzył Vanessie.
– Wydaje mi się, że gdzieś już widziałem to stworzenie… – wymamrotał w zamyśleniu, patrząc na Butt-Krillacha. Pomyślał jeszcze przez chwilę, a potem powiedział zdecydowanym głosem:
– A więc tak, córeczko! Biegnij do mamy i nie puszczaj jej… no, tam gdzie mówiliście. A ja tymczasem porozmawiam z tym młodym człowiekiem.
– On nie jest…
– Tak, już zrozumiałem, że nie jest żadnym twoim narzeczonym – przerwał jej ojciec.
– Nie to! Chodzi mi o to, że on wcale nie jest młody. Jest starszy od ciebie, tato!
– Jak to? – zdziwił się Mao. – Dobrze, sami dojdziemy co i jak. No już, biegnij szybko.
– Co mam jej powiedzieć? – Vanessa odwróciła się już w drzwiach.
– Coś wymyślisz. Nieźle ci to wychodzi.
Van pomknęła po schodach, przeklinając w duchu samą siebie. Zupełnie nie miała ochoty zostawiać ojca sam na sam z Kreolem – zdążyła się już przekonać, że sumeryjski mag za grosz nie potrafi kłamać. Do tego poważnie obawiała się, że po rozmowie ojciec zażąda, aby natychmiast opuściła ten dom. A wcale tego nie chciała. Zdążyła już przyzwyczaić się do wstrętnego, a jednocześnie na swój sposób sympatycznego Hubaksisa, do pełnego pychy burczenia Huberta, do naiwnie chytrego Butt-Krillacha. A na samą myśl o tym, że mogłaby już nigdy więcej nie zobaczyć szarych oczu Kreola miała ochotę wyć ze smutku. Chociaż do tego ostatniego nie chciała przyznać się nawet przed sobą.
Agnes Lee wraz z trzema innymi kobietami siedziała w salonie przy dużym stole, popijając kawę. Vanessa rozpoznała jedną – była to Margaret, żona jąkającego się mężczyzny, który opowiedział jej legendę o nawiedzonym strychu. Spotkanie z nią nie wróżyło niczego dobrego. Druga paniusia przypominała poduszkę – była niska i gruba, z tłustą, dobroduszną twarzą. Trzecia wydała się Vanessie głupawa – patrzyła nieobecnym wzrokiem i co chwila wzdychała.
– Witaj dziecino poznaj panią Foresmith panią Anderson i pannę Wilson to nasze sąsiadki zaprosiłam je na zwiedzanie waszego ślicznego domu opowiedziały mi taką historię o nim czy wiedziałaś jakie plotki krążą o waszym strychu?
– Strychu? – Van udała zdziwienie. – A co z nim jest nie tak?
– Czyżby pani nie słyszała jakie krążą pogłoski? – odezwała się ta podobna do poduszki. – O potworze na strychu?
– Mój mąż opowiadał o tym, czyżby pani zapomniała? – Margaret badawczo wpatrywała się w Van.
– Ach, ta głupia historia! – zaśmiała się Vanessa nieszczerze. – Bzdura! Wyważyliśmy drzwi od razu pierwszego dnia – nie było tam nic, oprócz sterty starych ubrań!
– Zupełnie nic? – „Poduszeczka” była wyraźnie zawiedziona. – Dobrze się rozejrzeliście?
– Mogłybyśmy popatrzeć? – domagała się Margaret.
– Lepiej nie – szybko odpowiedziała Vanessa. – Widzicie panie, tam… tam są bardzo kiepskie podłogi. Wystarczy jeden nieostrożny krok, żeby się zapaść. I w ogóle na razie lepiej nie chodzić, gdzie nie potrzeba – nie sprawdziliśmy jeszcze wszystkiego.
– Szkoda… – Margaret zacisnęła wargi.
– Czy słyszeliście państwo jakieś dźwięki? – Tłuścioszka nie chciała się poddać. – Jęki, chichotanie…?
– Córeczko nic nam nie mówiłaś w tym domu rzeczywiście słychać różne dźwięki nic nie słyszeliśmy – wmieszała się do rozmowy matka Van.
– Żadnych dźwięków – ucięła Vanessa. – Nic. Żadnych duchów, żadnych potworów, wszystko w jak najlepszym porządku.
– Tak myślałam. – Margaret pokiwała głową z zadowoleniem. – Zobaczymy, co powie Cyryl, gdy mu powiem…
– Aaaaach! – odezwał się trzeci gość po raz pierwszy. – Aaaaaach! Mylicie się! Duchy istnieją! Są wśród nas! Ten dom jest pełen gości z innego świata, trzeba tylko umieć patrzeć!
– Panna Wilson jest medium – wyjaśniła szeptem tłuściutka dama. – Widzi duchy, możecie to sobie wyobrazić?
Vanessa mogła. Jeszcze jak mogła. Do pełni szczęścia brakowało jej jeszcze tylko szalonej paniusi, widzącej duchy!
– Widzicie?! Widzicie go?! – nieoczekiwanie krzyknęła paniusia. – Jeden z nich jest tuż obok nas!
– O Boże! – pisnęła przestraszona grubaska.
– Ma’am, może ona mnie widzi? – rozległ się szept w uchu Vanessy. Niewidoczny urisk cały czas stał obok niej, czekając, jako dobrze wyszkolony sługa, na dalsze polecenia.
– Panno Wilson… – zaczęła ostrożnie Vanessa. – A ten duch… jak wygląda?
– Co za bzdury! – fuknęła Margaret.
– Aaaaach! – oburzyło się medium. – Nie! On stoi tuż koło ciebie, Edno!
Grubaska zapiszczała, starając się odsunąć krzesło. Siedziała naprzeciwko Van, a Hubert bez wątpienia stał koło Vanessy, więc dziewczyna odetchnęła z ulgą. Bez względu na to, co widziała panna Wilson, był to ktoś inny.
– To mężczyzna… – wyjęczało medium, przymknąwszy oczy do połowy. – Ma dwadzieścia pięć lat, jest średniego wzrostu, przystojny szatyn… Ma takie smutne oczy… Czegoś od nas chce! Stara się porozmawiać z nami, ale nikt go nie słyszy!
– To na pewno nie ja – wyszeptał Hubert stanowczo. – Nie przypomina też sir George’a, chociaż jego i tak tu nie ma. Ma’am, nie wydaje się pani, że ta kobieta ma halucynacje?
Vanessa w milczeniu skinęła głową.
– Mary, może zorganizujemy seans spirytystyczny? – zaproponowała Edna z nadzieją. – Oj, będzie tak ciekawie!
– Całkowicie się zgadzam to powinno być bardzo pouczające nie masz nic przeciwko córeczko?
Vanessa zamyśliła się. Była już niemalże pewna, że Mary Wilson nie jest żadnym medium, pozostało jednak trochę wątpliwości. W tej właśnie chwili do pokoju weszli Kreol i jej ojciec. Mao nie miał na nosie okularów i wprost promieniował szczęściem.
– Witam wszystkich! – zagrzmiał.
– Witaj Mao poznaj naszych gości a gdzie są twoje okulary czyżby się potłukły trzeba znaleźć zapasowe!
– Nie, nie – zaprzeczył wesoło. – Wyobraź sobie, że więcej ich nie potrzebuję! W końcu zacząłem normalnie widzieć! Miałem bardzo ciekawą rozmowę z narzeczonym – Mao specjalnie podkreślił to słowo – naszej drogiej Van, i doszedłem do wniosku, że nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego zięcia! Taki mądry, młody człowiek, taki wykształcony, taki wspaniały zawód! Jak to mówią, błogosławię was, moje dzieci!
Van gwałtownie odwróciła się w stronę stojącego obok zakłopotanego Kreola i wyszeptała mu do ucha:
– A ty co, poprawiłeś mu wzrok?
– No, tak – wyszeptał w odpowiedzi mag. – Proste zaklęcie, nic skomplikowanego…
Teraz Vanessa rozumiała, dlaczego ojciec był taki szczęśliwy. Przez całe życie nienawidził tych głupich okularów, które musiał taszczyć na nosie, bo nie mógł używać szkieł kontaktowych – bez przerwy łzawiły mu od nich podrażnione oczy. Wypróbował dziesiątki metod leczenia wzroku, godzinami siedział w okularach „Laser Vision”, dopóki nie zakazano ich sprzedaży jako jawnego oszustwa, zdecydował się nawet na operację korekcyjną laserem, ale w ostatniej chwili przeczytał w gazecie o tym, jak pewien staruszek oślepł po takiej operacji, i rozmyślił się. Oczywiście, Kreol zaskarbił sobie jego wdzięczność aż do śmierci. Vanessa niechętnie przyznała, że mag okazał się mądrzejszy od niej, skoro wymyślił taki prosty i elegancki sposób zaskarbienia sobie sympatii przyszłego teścia… Stop! Vanessa zasępiła się. To, jak ojciec wymówił słowo „narzeczony” wcale się jej nie spodobało.
– Naprawdę wyleczyłeś mu wzrok? – upewniła się, wciąż jeszcze nie wierząc. – Przecież nosił okulary minus dziewięć!
– Minus dziewięć? – zmarszczył się Kreol. – A co to znowu znaczy? Nawymyślają różnych głupot…
W tym czasie panna Wilson dopiła kawę i bardzo uważnie przyglądała się fusom na dnie filiżanki. Pozostałe panie, w tym także matka Vanessy, wpatrywały się w filiżankę z nie mniejszą uwagą, jakby miały nadzieję coś tam wypatrzyć.
– Aaaach! – krzyknęło medium. – Wstrząsające! Jaki ciekawy los oczekuje pana, Larry!
Kreol, który z trudem skojarzył, że Larry to on, uniósł się ze swego krzesła i także zajrzał do filiżanki. Oczywiście, nie zobaczył tam nic oprócz fusów kawowych.
– Nic nie widzę – burknął, patrząc podejrzliwie na niespodziewaną konkurentkę.
– Oczywiście, że nic pan nie widzi, mój drogi, oczywiście! – zaśmiała się panna Wilson. – Do tego aby widzieć (słowo „widzieć” wymówiła z naciskiem) potrzebny jest Inny Wzrok (te słowa też podkreśliła)! Proszę powiedzieć, pod jakim znakiem zodiaku pan się urodził?
– Jakim znowu znakiem? – zasępił się Kreol. – O co ci chodzi, kobieto?
Agnes Lee i Margaret Foresmith jednocześnie skrzywiły się, słysząc takie grubiaństwo. Maniery zmartwychwstałego maga nadal pozostawiały wiele do życzenia. Edna Anderson nadal siedziała nieporuszona, z otwartymi ustami chłonąc mądrości tej zwariowanej baby.
– Astrologicznym, głuptasie! – zaśmiało się medium. – Zresztą nie, lepiej sama zgadnę. Koziorożec, nieprawdaż? A może Strzelec? Nie, nie, nie! Pan jest Lwem? Oczywiście, urodził się pan pod znakiem Lwa!
– Astrologia?! – fuknął Kreol. – Bzdury! Gwiazdy to płonące kule unoszące się w nieskończonej przestrzeni, wiedziano o tym już w starożytnym Prakwanteszu. Przynajmniej magowie wiedzieli – dodał na wszelki wypadek. – Na ich podstawie nie da się przepowiedzieć losu człowieka, a kto twierdzi inaczej, jest oszustem albo ignorantem!
– Nie może pan wypowiadać się o czymś, na czym się pan nie zna! – obrażona panna Wilson wyprostowała się jak świeca. – Astrologia to najważniejsza z nauk, niech się pan nie waży…
Kreol pochylił się ku przodowi, zmrużył oczy i bacznie wpatrywał się w twarz kobiety.
– Nie ma w tobie ani krztyny magii, kobieto! – warknął oburzony, gdy tylko zakończył oględziny. – Jesteś oszustką albo wariatką, i masz szczęście, jeśli prawdą jest to drugie, bo zaraz…
Vanessa i ojciec popatrzyli na siebie nawzajem, jednocześnie schwycili Kreola pod pachy i pociągnęli do wyjścia. Van zdążyła jeszcze pospiesznie przeprosić zszokowane damy, tłumacząc, że Kreol wypił nieco za dużo. Nie miała pojęcia, co go tak rozzłościło, ale nie chciała, by zamienił nieszczęsną pańcię w żywą pochodnię. A najwyraźniej lubił to robić!
– Astrologia! – kontynuował wzburzony Kreol, nie zwracając uwagi na to, że gdzieś go ciągną. – Przyszłość! Wróżbici! Za moich czasów topiło się takich w wielkim Eufracie!
– I co… oj…! co go naszło? – dziwiła się na głos Vanessa. Pisnęła z bólu – Kreol, który z każdą chwilą coraz bardziej przypominał pijanego, nadepnął jej na nogę.
– Sądzę, że to duma zawodowa – powiedział nieporuszony ojciec. – To przykre, gdy zarzucają ci, że nie znasz się na swojej robocie. A podwójnie przykro, jeśli zarzuty są niezasłużone. Potrójnie – jeśli stawia je ktoś, kto sam na tym się nie zna.
– To akurat rozumiem, ale żeby aż tak… Co mu się stało?! – Vanessa potrząsnęła Kreolem, który już nie szedł, a zwisał, podtrzymywany przez nią i jej ojca. Wydawał przy tym dziwne dźwięki, przypominające mieszaninę chrapania i bulgotania.
– Nie wiem, co się dzieje… – zachmurzył się Mao. – Gdzie macie apteczkę?
– Po co nam apteczka! – zgrzytnęła zębami Van. – Mamy przecież tego… ludowego uzdrowiciela, a żeby go…
– Szewc bez butów chodzi… W takim razie połóżmy go gdzieś, bo zdaje mi się, że już całkiem z nim kiepsko.
Kreol oddychał ciężko i charczał. Oczy wyszły mu na wierzch, nabiegły krwią, żyły na twarzy i rękach zgrubiały i pociemniały.
– Niewolniku!… – wychrypiał. – Gdzie jesteś, niewolniku?
– Hubaksis! – wrzasnęła Vanessa, gdy zorientowała się, kogo woła Kreol. – Gdzie jesteś, krasnoludku?!
Dżinn jak na zamówienie, wyskoczył prosto ze ściany. W pierwszej chwili na jego twarzy malowała się zwykła beztroska oraz niezadowolenie – no co, czego znowu ode mnie chcecie, wiecznie jestem wam do czegoś potrzebny… Jednak potem, gdy zobaczył Kreola, beztroska w mgnieniu oka zmieniła się w przerażenie.
– Panie?! – krzyknął, podlatując bliżej. – Panie, co z tobą?! Co mam zrobić?! Tylko nie umieraj, panie, proszę, nie umieraj! – darł się na całe gardło. – Co zrobię bez ciebie?
– Milcz, niewolniku! – ledwie dosłyszalnie wyszeptał mag, wypluwając zaraz za słowami potoki wymiocin.
– Co z tobą, panie?!
– Czczcz… arna żółcianka! – wyrzucił w końcu Kreol. – Idź… idź…
– Dokąd mam iść, panie?!
– Idiota! – powiedział resztkami sił mag, zanim ostatecznie stracił przytomność.
– Oj, nie, tylko nie to! – przeraził się Hubaksis. – Tylko nie czarna żółcianka!