Mówcy siedzieli wokół stołu, schowani za swymi ekranami psychicznymi. Wyglądało to tak, jakby na dany znak schowali swe umysły, aby nie urazić Pierwszego Mówcy tym, co sobie o nim pomyśleli, usłyszawszy jego zdanie na temat Trevizego. Spoglądali ukradkiem w stronę Mówczyni Delarmi i to już było bardzo wymowne. Była ona najbardziej z nich wszystkich znana z braku szacunku dla przyjętych zasad. Nawet Gendibal lepiej udawał, że przestrzega konwenansów.
Delarmi widziała te spojrzenia i zdawała sobie sprawę, że nie ma innego wyboru niż stawić czoła wyzwaniu i spróbować się odnaleźć w tej niesamowitej sytuacji. Zresztą, prawdę mówiąc, nie chciała się uchylać przed tym, czego od niej oczekiwali. W całej historii Drugiej Fundacji nie zdarzyło się nigdy, by Pierwszemu Mówcy postawiono zarzut błędnego rozeznania sytuacji (to sformułowanie było wymyślonym przez nią eufemizmem na określenie tego, czego nikt otwarcie nie ośmieliłby się stwierdzić, a mianowicie niekompetencji). Teraz stało się to możliwe. Za nic nie cofnęłaby się przed postawieniem takiego zarzutu.
— Pierwszy Mówco! — powiedziała łagodnie. Jej cienkie, blade wargi jeszcze bardziej niż zwykle stopiły się w jedno z ogólną bladością jej twarzy.
— Sam powiedziałeś, że nie możesz oprzeć swej opinii na żadnych racjonalnych podstawach, że obliczenia psychohistoryczne nic nie wykazały. Czy chcesz, żebyśmy podjęli przełomową decyzję w oparciu o jakieś mistyczne przeczucia?
Pierwszy Mówca podniósł głowę i zmarszczył czoło. Czuł, że wszyscy schowali się za swoimi ekranami. Wiedział, co to oznacza. Powiedział zimno:
Nie kryję tego, że nie mam dowodów. Nie ofiarowuję wam niczego fałszywie. To, co wam daję, to intuicyjne, lecz silne przeczucie Pierwszego Mówcy o kilkudziesięcioletnim doświadczeniu, który niemal całe życie spędził analizując dokładnie Plan Seldona. — Rozejrzał się wokół, spoglądając na Mówców z rzadko u niego widywaną dumą i stanowczością, i ekrany psychiczne z wolna zmiękły i, jeden po drugim, opadły. Ekran Delarmi (kiedy zwrócił się w jej stronę) opadł jako ostatni.
Powiedziała z rozbrajającą szczerością, która wypełniła jej umysł, jakby nigdy nie było tam nic innego:
— Oczywiście przyjmuję twoje stwierdzenie, Pierwszy Mówco. Niemniej sądzę, że mógłbyś je być może raz jeszcze przemyśleć. Gdy myślisz o tym teraz, przyznawszy już, że wstyd ci polegać na intuicji, może życzyłbyś sobie, by twoje uwagi zostały wymazane z zapisu obrad… jeśli, twoim zdaniem, powinny by one…
Przerwał jej głos Gendibala:
— Co to za uwagi, które powinny zostać wymazane z zapisu?
Oczy wszystkich, jak na komendę, zwróciły się na niego. Gdyby w krytycznej chwili nie kryli się byli za swoimi ekranami, wyczuliby, że nadchodzi, jeszcze zanim znalazł się w drzwiach.
— A więc przed chwilą wszyscy kryli się za ekranami? Nikt nie wyczuł mego nadejścia? — spytał drwiąco Gendibal. — Jakież banalne jest to dzisiejsze posiedzenie Stołu. Nikt nie czuwał, żeby być gotowym na moje przyjście? A może wszyscy byliście pewni, że nie przyjdę?
Ten wybuch był jaskrawym pogwałceniem wszystkich reguł. Już to, że Gendibal spóźnił się, było naganne. To, że przybył bez zapowiedzi, jeszcze bardziej. A już najgorsze było to, że odezwał się, zanim Pierwszy Mówca oficjalnie stwierdził jego obecność.
Pierwszy Mówca odwrócił się w jego stronę. Wszystko inne zostało odsunięte na bok. Najważniejsza stała się sprawa dyscypliny.
— Mówco Gendibal — powiedział — spóźniłeś się. Przybyłeś bez zapowiedzi. Zabierasz głos nieproszony. Powinieneś zostać zawieszony w prawach Mówcy na okres trzydziestu dni. — Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?
— Oczywiście. Sprawa zawieszenia mnie w prawach Mówcy nie powinna być w ogóle rozpatrywana, zanim nie ustalimy, kto postarał się o to, żebym na pewno się spóźnił i dlaczego to zrobił — słowa Gendibala były spokojne i wyważone, ale umysł miał przepełniony gniewem i nie zwracał uwagi na to, że ktoś może to wyczuć.
Wyczuła to na pewno Delarmi. Powiedziała gwałtownie:
— Ten człowiek jest szalony!
— Szalony? To ta kobieta jest szalona, żeby tak mówić. Albo świadoma winy… Pierwszy Mówco, proszę o zapewnienie, że nie zostaną w stosunku do mojej osoby wyciągnięte żadne konsekwencje za to, co teraz powiem.
— Co chcesz powiedzieć?
— Pierwszy Mówco, oskarżam jedną z obecnych tu osób o usiłowanie popełnienia morderstwa.
Zdawało się, że w tym momencie pokój eksplodował. Wszyscy Mówcy poderwali się na równe nogi. W rozgardiaszu słów, min, gestów i myśli nie można było nic rozróżnić.
Pierwszy Mówca uniósł w górę obie ręce. — Musimy dać Mówcy Gendibalowi możliwość przedstawienia tego oskarżenia — krzyknął. Nie odniosło to żadnego skutku, poczuł się więc zmuszony do narzucenia zebranym posłuchu w sposób, którego nie przystało używać w tym miejscu, ale nie miał wyboru. Natężył całą silę woli.
Gwar zaczął powoli cichnąć. Gendibal czekał nieruchomo aż zebrani zupełnie umilkną i uspokoją swoje myśli. Wreszcie rzekł:
— Śpiesząc tutaj z szybkością, która na pewno zapewniłaby mi punktualne przybycie na zebranie, zostałem zatrzymany na drodze przez grupę tutejszych wieśniaków i ledwie uniknąłem pobicia, a może nawet śmierci. Dlatego zjawiłem się dopiero teraz. Chciałbym na wstępie zwrócić waszą uwagę na fakt, że od czasu Wielkiej Grabieży nie zdarzyło się ani razu, aby Tutejsi zwrócili się do kogoś z Drugiej Fundacji bez szacunku, nie mówiąc już o tym, by ośmielili się zatrzymać go siłą. W każdym razie ja o niczym takim nie słyszałem.
— Ja też — rzekł Pierwszy Mówca.
— Nikt z nas nie ma zwyczaju spacerować samotnie po terytorium Tutejszych! — wrzasnęła Delarmi. — Sam się prosiłeś o to, co cię spotkało!
— To prawda — rzekł na to Gendibal — że mam zwyczaj spacerować samotnie po terytorium Tutejszych. Robiłem to już co najmniej trzysta razy i to w różnych miejscach. Jednak nigdy jakoś nie zostałem przez nikogo zaczepiony ani nawet zagadnięty. Inni nie korzystają z przechadzek w takim stopniu jak ja, ale nikt z nas nie odgradza się od świata ani nie zamyka się na całe życie w murach uniwersytetu, a mimo to nikt nigdy nie został zaczepiony. Przypominam sobie, że Delarmi… — tu przerwał, jakby zorientowawszy się po niewczasie, że pominął jej tytuł i — pozornie naprawiając potknięcie — rzekł coś, co zabrzmiało jak obelga — że Mówczyni Delarmi też bywała niekiedy na terytorium Tutejszych ale jej jakoś nikt nie zaczepił.
— Może dlatego — powiedziała Delarmi, patrząc na niego z wściekłością — że nie odzywałam się do nich pierwsza i że zawsze zachowywałam dystans. Dlatego, że zachowywałam się tak, jakby należał mi się szacunek, odnosili się do mnie z szacunkiem.
— To dziwne — powiedział Gendibal. — Miałem już powiedzieć, że dlatego, iż wyglądasz groźniej niż ja. W końcu nawet tutaj niewielu ośmiela się do ciebie zbliżyć… Ale powiedz mi, dlaczego mając tyle okazji, żeby mnie zaczepić, Tutejsi wybrali właśnie dzisiejszy dzień, dzień, w którym miałem wziąć udział w ważnym posiedzeniu Stołu?
— Jeśli nie sprowokowałeś ich swoim zachowaniem, to musiał to być przypadek — powiedziała Delarmi. — O ile mi wiadomo, nawet cała matematyka Seldona nie wyeliminowała z historii Galaktyki roli przypadku, a już na pewno, jeśli chodzi o zdarzenia dotyczące pojedynczych osób. A może ty też mówisz pod wpływem jakiejś inspiracji czy intuicji? (Jeden czy dwóch Mówców przyjęło z wewnętrznym westchnieniem to pchnięcie zadane mimochodem Pierwszemu Mówcy.)
— To nie było spowodowane moim zachowaniem. To nie był przypadek. To była przemyślana ingerencja — odparł Gendibal.
— A skąd możemy o tym wiedzieć? — spytał łagodnie Pierwszy Mówca. Ostatnia uwaga Delarmi spowodowała, że patrzył teraz życzliwszym okiem na Gendibala.
— Mój umysł jest przed tobą otwarty, Pierwszy Mówco. Przekazuję ci — i całemu Stołowi — moją pamięć zdarzeń.
Przekaz trwał zaledwie kilka sekund. Kiedy się zakończył, Pierwszy Mówca powiedział:
— To wstrząsające! Zachowałeś się, Mówco, bardzo dobrze w tych warunkach. Zgadzam się, że zachowanie Tutejszych jest nienormalne i daje podstawę do wszczęcia śledztwa. Tymczasem proszę, żebyś zajął miejsce…
— Chwileczkę! — przerwała mu Delarmi. — A skąd możemy mieć pewność, że jego przekaz jest wierny?
Była to obelga. Nozdrza Gendibala rozdęły się z gniewu, ale zachował spokój. — Mój umysł jest otwarty — powtórzył.
— Znałam otwarte umysły, które wcale nie były otwarte.
— Nie wątpię w to — rzekł Gendibal — jako że, jak wszyscy z nas, musisz cały czas kontrolować swój umysł. Jednak mój umysł kiedy jest otwarty, to jest otwarty.
— Skończmy już z tymi… — zaczął Pierwszy Mówca.
— Przepraszam, że przerywam, Pierwszy Mówco — powiedziała Delarmi — ale domagam się prawa głosu.
— W jakiej sprawie, Mówco?
— Mówca Gendibal powiedział, że ktoś spośród nas usiłował popełnić morderstwo, przypuszczalnie nakłaniając tego wieśniaka do zaatakowania go. Dopóki oskarżenie to nie zostanie wycofane, ja, jak każda inna z obecnych tu osób, włączając w to ciebie, Pierwszy Mówco, muszę być uważana za przypuszczalnego mordercę.
— Czy wycofujesz to oskarżenie, Mówco Gendibal? — spytał Pierwszy Mówca.
Gendibal zajął swoje miejsce, objął dłońmi ramiona, ściskając je mocno, jak gdyby chciał je objąć w posiadanie i powiedział:
— Wycofam je natychmiast, gdy tylko ktoś mi wytłumaczy, dlaczego tutejszy wieśniak, dobierając sobie jeszcze paru kompanów, zasadził się specjalnie na mnie, aby zatrzymać mnie w drodze na to zebranie.
— Mogło być tysiąc powodów — rzekł Pierwszy Mówca. — Powtarzam, że ten wypadek zostanie zbadany. Czy teraz, w interesie kontynuowania obecnej dyskusji, wycofasz, Mówco Gendibal, swoje oskarżenie?
— Nie mogę, Pierwszy Mówco. Przez wiele minut próbowałem, tak delikatnie, jak mogłem, znaleźć w jego umyśle coś, dzięki czemu mógłbym zmienić jego zachowanie bez szkody dla jego mózgu, ale nic takiego nie znalazłem. Jego umysł nie miał tej elastyczności, którą powinien był posiadać. Jego uczucia były sztywne, jak gdyby utrwalone przez jakiś inny umysł.
— I myślisz, że to ktoś z nas był tym innym umysłem? — powiedziała Delarmi z uśmieszkiem. — A czy nie mogła to być ta twoja tajemnicza organizacja, która z nami rywalizuje i która jest potężniejsza od nas?
— Mogła — zgodził się Gendibal.
— W takim razie my, którzy nie jesteśmy członkami tej organizacji znanej tylko tobie — jesteśmy niewinni i powinieneś wycofać swoje oskarżenie. A może oskarżasz kogoś o to, że znajduje się pod wpływem tej dziwnej organizacji? Może ktoś z nas jest niezupełnie tym, kim się wydaje?
— Może — odparł bez wahania Gendibal, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że Delarmi kręci na niego pętlę.
— Mogłoby się wydawać — powiedziała Delarmi, ujmując pętlę i gotując się do zaciśnięcia jej wokół jego szyi — że twój sen o tajemniczej, nieznanej, ukrytej gdzieś organizacji jest halucynacją paranoika. Pasowałoby to zresztą świetnie do twoich paranoicznych rojeń, że tutejsi wieśniacy są pod wpływem z zewnątrz oraz że Mówcy są przez kogoś skrycie manipulowani. Chcę jednak jeszcze przez chwilę podążać tokiem twojego rozumowania. Jak sądzisz, Mówco, kto z nas tu obecnych jest manipulowany? Może ja?
— Nie przypuszczam, Mówco — odparł Gendibal — Gdybyś chciała usunąć mnie w tak okrężny sposób, to nie okazywałabyś tak otwarcie swojej niechęci do mnie.
— A może właśnie o to mi chodziło, żebyś tak myślał? — rzekła Delarmi. Niemal mruczała z zadowolenia. — To byłby naturalny wniosek dla paranoika.
— Być może. Masz większe doświadczenie w tych sprawach niż ja.
W tym momencie wtrącił się Mówca Lestim Gianni:
— Słuchaj, Mówco, jeśli wycofujesz swoje oskarżenie w stosunku do Mówcy Delarmi, to tym bardziej godzisz w pozostałych. Jaki ktoś z nas miałby w tym interes, żeby opóźnić twoje przyjście na zebranie, nic mówiąc już o zabiciu ci??
Gendibal odparł szybko, jakby czekał na to pytanie:
— Kiedy tu wszedłem, dyskutowano właśnie nad usunięciem z zapisu obrad uwag, które zgłosił Pierwszy Mówca. Otóż ja byłem jedynym Mówcą, który nie mógł wysłuchać tych uwag. Zapoznajcie mnie z nimi, a sądzę, że będę mógł przedstawić wam powód, dla którego starano się opóźnić moje przybycie.
— Stwierdziłem — rzekł Pierwszy Mówca — i było to coś, do czego Mówca Delarmi i pozostali mieli poważne zastrzeżenia — że, opierając się na mojej intuicji i bardzo niewłaściwym użyciu matematyki psychohistorii, doszedłem do wniosku, iż cała przyszłość Planu może zależeć od wygnanego z Pierwszej Fundacji Golana Trevize.
— To, co myślą inni Mówcy, jest ich sprawą — powiedział Gendibal. — Jeśli jednak chodzi o mnie, to zgadzam się z tą hipotezą. Trevize jest kluczem do całej sprawy. Uważam, że jego nagłe wydalenie z Pierwszej Fundacji było zbyt dziwne, żeby traktować je jako nieszkodliwe.
— Czyżbyś chciał powiedzieć przez to, Mówco Gendibalu — rzekła Delarmi — że Trevize albo ci, którzy skazali go na wygnanie, znajdują się we władzy tej tajemniczej organizacji? A może kontrolują oni wszystkich i wszystko, z wyjątkiem ciebie i Pierwszego Mówcy… i mnie, bo — jak oświadczyłeś — nie jestem manipulowana.
— Na te szalone brednie nie trzeba dawać żadnej odpowiedzi. Zamiast tego chciałbym spytać, czy jest tu jakiś Mówca, który zgadza się w tej sprawie z Pierwszym Mówcą i ze mną? Czytaliście, przypuszczam, matematyczne opracowanie tego problemu, które — za zgodą Pierwszego Mówcy — wam udostępniłem.
Odpowiedziało mu milczenie.
— Ponawiam pytanie — rzekł Gendibal. — Czy ktoś się zgadza?
Odpowiedziało mu milczenie.
— Pierwszy Mówco, masz oto powód, dla którego starano się opóźnić moje przybycie.
— Wyjaśnij to dokładnie — powiedział Pierwszy Mówca.
— Stwierdziłeś, że trzeba zająć się Trevizem, tym wygnańcem z Pierwszej Fundacji. To ważna inicjatywa, zmierzająca do zmiany naszej polityki i jeśli Mówcy przeczytali moje opracowanie, to z grubsza wiedzieli o co chodzi. Jeśli jednak jednomyślnie — jednomyślnie — opowiedzieli się przeciwko twojej inicjatywie, to zgodnie z naszą starą zasadą samoograniczania się nie mógłbyś jej wprowadzić w życie. Natomiast gdyby poparł cię przynajmniej jeden Mówca, to mógłbyś zmienić naszą politykę. Każdy, kto czytał moje opracowanie, dobrze wiedział, że ja byłem tym jedynym Mówcą, który poparłby cię. Dlatego za nic nie wolno było dopuścić mnie do udziału w zebraniu. Ta sztuczka prawie się udała, ale jestem tu teraz i udzielam Pierwszemu Mówcy swego poparcia. Zgadzam się z nim i teraz, zgodnie z tradycją, może nie zważać na sprzeciw innych i robić, co uważa za stosowne.
Delarmi uderzyła pięścią w stół.
— Z tego wynika, że ktoś wiedział z góry, co zaproponuje Pierwszy Mówca, że wiedział z góry, że poprze to Mówca Gendibal, a cała reszta nie… że ktoś wiedział to, czego w żaden sposób nie mógł wiedzieć. Wynika też z tego, że inicjatywa Pierwszego Mówcy nie podoba się tej organizacji z paranoicznych halucynacji Mówcy Gendibala i że usilnie starają się zapobiec jej i że dlatego jedna lub więcej osób spośród nas znajduje się pod wpływem tej organizacji.
— Tak istotnie z tego wynika — przyznał Gendibal. — Przeprowadziłaś tę analizę po mistrzowsku.
— No więc, kogo oskarżasz? — krzyknęła Delarmi.
— Nikogo. Proszę Pierwszego Mówcę, żeby zajął się tą sprawą. Jest oczywiste, że w naszej organizacji jest ktoś, kto pracuje przeciw nam. Proponuję, żeby umysły wszystkich pracujących dla Drugiej Fundacji poddać dokładnej analizie. Wszystkich, włącznie z Mówcami. Włączając w to nawet mnie… i Pierwszego Mówcę.
Jeszcze nigdy zebranie Stołu nie kończyło się w atmosferze takiego podniecenia i zmieszania.
A kiedy Pierwszy Mówca ogłosił w końcu zamknięcie posiedzenia, Gendibal — nie odzywając się do nikogo słowem — wrócił do swego pokoju. Wiedział dobrze, że wśród Mówców nie ma żadnego przyjaciela, że nawet to poparcie, które może mu zapewnić Pierwszy Mówca, będzie wymuszone.
Nie potrafił powiedzieć, czy boi się o siebie czy o całą Drugą Fundację. Czuł w sercu gorycz, jakby już poniósł klęskę.
Gendibal nie spał dobrze. Śnił, że kłóci się z Delorą Delarmi. W jednym z tych snów doszło nawet do osobliwego zlania się w jedno Delarmi z tutejszym wieśniakiem, Rufirantem, tak że Gendibal znalazł się nagle naprzeciw nieproporcjonalnie zbudowanej Delarmi nacierającej na niego z uniesionymi do ciosu potężnymi pięściami i pokazującej w swym słodkim jak zwykle uśmiechu zęby ostre jak szpilki.
Kiedy się w końcu obudził, później niż zazwyczaj, czuł się tak, jakby w ogóle nie spał. Na nocnym stoliku hałasował, umieszczony tam, brzęczyk. Przekręcił się, aby zakryć ręką kontakt.
— Słucham… O co chodzi?
— Mówco — usłyszał głos pedla z jego piętra. W głosie było mniej szacunku niż powinno było być. — Ma pan gościa.
— Gościa? — Gendibal wcisnął klawisz, żeby spojrzeć w kalendarz umówionych spotkań i zerknął na ekran. Nie miał żadnego spotkania przed południem: Nacisnął guzik zegara. Była 8.32 rano. — Kto to jest, na przestrzeń i czas? — spytał z irytacją.
— Nie chce podać nazwiska, Mówco. — Po chwili dodał z wyraźną dezaprobatą: — To ktoś z tych Tutejszych, Mówco. Mówi, że przychodzi na pana zaproszenie. — Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane z jeszcze większą dezaprobatą.
— Niech zaczeka w recepcji, aż przyjdę. Zajmie to trochę czasu.
Gendibal nie spieszył się. Dokonywał porannych ablucji pogrążony w myślach. To, że ktoś użył tego Tutejszego, aby pokrzyżować mu szyki, było pewne, ale chciałby wiedzieć, kim był ten ktoś. A co miało znaczyć to nowe najście Tutejszego, i to w jego własnym domu? Czyżby była to jakaś przemyślna zasadzka?
Jak, na miłość Seldona, mógł się Tutejszy dostać na teren Uniwersytetu? Jaki mógł podać powód? I jaki miał faktyczny powód?
Przez chwilę Gendibal zastanawiał się, czy nie powinien zabrać ze sobą broni, ale niemal natychmiast odrzucił ten pomysł. Był całkowicie pewien, że na terenie Uniwersytetu jest w stanie kierować wolą i zachowaniem każdego pojedynczego wieśniaka bez obawy o siebie i bez zostawienia jakichkolwiek wykrywalnych śladów ingerencji w jego umyśle.
Stwierdził też, że incydent z Karollem Rufirantem stanowczo zbyt silnie go poruszył… A może to właśnie on tu przyszedł? Być może wpływ, który ten ktoś czy to coś wywierało na niego, już ustał? W takim przypadku niewykluczone, że — bojąc się kary — mógł tu przyjść, aby przeprosić Gendibala za swoje wczorajsze zachowanie. …Ale skąd wiedziałby, gdzie go znaleźć? Skąd wiedziałby, do kogo się zwrócić?
Gendibal przeszedł przez korytarz i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi do recepcji. Stanął, zaskoczony, w progu, a potem zwrócił się do pedla, który krzątał się w swej szklanej budce, udając, że jest bardzo zajęty.
— Nie powiedziałeś, że gościem jest kobieta. Pedel odparł spokojnie:
— Mówco, powiedziałem, że to ktoś z Tutejszych. Nie pytał pan dalej.
— Minimum informacji, tak? Muszę zapamiętać, że to jedna z twoich cech szczególnych. (Musi też sprawdzić, czy pedel nie jest protegowanym Delar — mi. Musi też pamiętać, żeby — poczynając od tej pory — zwracać uwagę na otaczający go personel pomocniczy, na „Niższych”, których — jeśli się jest od niedawna Mówcą — tak łatwo lekceważyć i nie dostrzegać.) Czy jest wolny któryś z pokojów konferencyjnych?
— Wolna jest tylko czwórka, Mówco — odparł pedel. — Będzie potrzebna dopiero za trzy godziny. — Zerknął na Tutejszą, a potem spojrzał z niewinną miną na Gendibala.
— Skorzystam z czwórki i radzę ci uważać na to, co myślisz — Gendibal uderzył. Ekran pedla opadł o wiele za wolno. Gendibal wiedział, że zmaltretowanie niższego umysłu nie licowałoby z jego godnością Mówcy, ale z drugiej strony osoba, która nie potrafiła ukryć niestosownych myśli na temat swych przełożonych, powinna dostać nauczkę, że nie można sobie pozwalać na coś takiego. Pedel będzie miał przez kilka godzin lekki ból głowy. Zasłużył sobie na to.
Gendibal nie mógł sobie na poczekaniu przypomnieć jej nazwiska, a nie był w nastroju, żeby szukać w głębszych pokładach pamięci. Zresztą na pewno nie spodziewała się, że będzie je pamiętał.
— Jesteś… — powiedział poirytowanym głosem.
— Ja Novi, panie — wykrztusiła. — Na pierwsze mam Sura, ale wołają mnie prosto Novi.
— Tak, Novi. Teraz sobie przypominam… spotkaliśmy się wczoraj. Nie zapomniałem, że stanęłaś W mojej obronie — jakoś nie potrafił przejść na dialekt Tutejszych na terenie uniwersytetu. — A jak się tu dostałaś?
— Pan mówił, co mogie napisać list. Pan mówił, co by na nim stało „Dom Mówców, pokój 27”. Ja sama go przyniosła. Pokaże pisanie — moje własne pisanie, panie — powiedziała nieśmiało, ale z pewną dumą. — Pytajo mnie „do kogo te pisanie”? Ja słyszała pana przezwisko, jak pan mówił do tego głupiego barana Rufiranta. No to ja mówię, co to la pana badawcy Stora Gendibala.
— I pozwolili ci wejść, Novi? Nie kazali sobie pokazać tego listu?
— Ja się wystraszyła. Myślała, co może oni mnie nie puszczo. No to ja powiedziało „Badawca Gendibal przyobiecał, co mnie pokaże Miejsce Badawców”. I oni się śmiali. Jeden przy bramie powiedział do takiego drugiego „I pewnie jej jeszcze co inne pokaże”. I pokazali mnie jak iść i mówili, co by nigdzie indziej, bo mnie z miejsca wyrzuco.
Gendibal lekko, poczerwieniał. Na Seldona, gdyby się chciał zabawić z Tutejszą, to nie robiłby tego tak otwarcie i wybrałby z większym gustem. Popatrzył na nią kręcąc wewnętrznie głową.
Wydawała się dosyć młoda. Pewnie była młodsza, niż na to wyglądała, ale ciężka praca w gospodarstwie postarzała każdego. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. W tym wieku kobiety Tutejszych były już zazwyczaj zamężne. Jej czarne włosy były zaplecione w warkocze, co oznaczało, że jest panną — a właściwie dziewicą — i nie dziwiło go to. Jej wczorajszy występ pokazał, że miała nadzwyczajne zadatki na sekutnicę, więc wątpił, czy znalazłby się Tutejszy, który miałby ochotę skazywać się na jej ostry język i tęgie kuksańce. Jej powierzchowność też nie była zbytnio atrakcyjna. Chociaż widać było, że się bardzo starała o swój wygląd, to jednak nic nie mogło ukryć faktu, że ma kanciastą, niezbyt urodziwą twarz i czerwone, żylaste ręce. Na ile pozwalało to ocenić jej luźne ubranie, natura stworzyła jej figurę z myślą raczej o przetrwaniu niż o wdzięku.
Pod jego badawczym spojrzeniem spuściła oczy. Zaczęła jej drżeć dolna warga. Widział zupełnie wyraźnie jej zmieszanie i lęk, więc ogarnęło go współczucie. W końcu naprawdę pomogła mu wczoraj i tylko to się liczyło.
Powiedział, starając się, by zabrzmiało to życzliwie i uspokajająco:
— A więc przyszłaś, aby zobaczyć… eee… Miejsce Badaczy?
Otworzyła szeroko swe czarne oczy (były raczej ładne) i rzekła:
— Panie, nie gniewaj się na mnie, ale ja przyszła co by sama być badawco.
Spadło to na Gendibala jak piorun z jasnego nieba. — Chcesz być badacze m? — powiedział. — Moja dobra kobieto… — zaczął i przerwał. Jak na przestrzeń mógłby wyjaśnić prostej kobiecie wiejskiej, jaką trzeba mieć inteligencję, jaką siłę umysłu i ile trzeba ćwiczyć, aby zostać tym, kogo Trantorczycy zwali „badawcą”?
Ale Sura Novi zawzięła się:
— Ja pisze i czytam. Ja przeczytała kupę ksionżek, od poczontku do końca. I ja chce być badawco. Ja nie chce być żono chłopa. Ja nie chce na gospodarkie. Nic wyjdę za gospodarza i nie będę z nim miała dzieciów. — Podniosła głowę i powiedziała dumnie: — O mnie się starali. Nie raz. A ja zawsze „nie”. Grzecznie, ale „nie”.
Gendibal widział doskonale, że kłamie. Nikt się o nią nigdy nie starał. Nie pokazał tego jednak po sobie. — Co z sobą zrobisz, jeśli nie wyjdziesz za mąż? — spytał.
Novi położyła dłoń płasko na stole.
— Będę badawco. Nie będę gospodynie.
— No a jeśli nie uda mi się zrobić z ciebie badacza?
— To nic ze mnie nie będzie i będę czekać na śmierć. Jak nie będę badawco, to nic ze mnie nie będzie.
Przez chwilę miał ochotę przeszukać jej mózg i stwierdzić, jak silne jest jej pragnienie zostania badaczem. Ale byłoby to niewłaściwe z jego strony. Mówca nie zabawia się szperaniem w bezbronnych mózgach innych osób. Nauka i technika kontroli umysłowej, mentalistyka, miała — jak inne profesje — swój kodeks zawodowy. A przynajmniej powinna mieć. .(W tej chwili ogarnęły go wyrzuty sumienia, że uderzył pedla.)
— A dlaczego nie chcesz być gospodynią, Novi? — spytał. Mógłby bez zbytniego wysiłku sprawić, by zapragnęła zostać gospodynią i równie łatwo skłonić jakiegoś Tutejszego prostaka, by się z nią ożenił i był szczęśliwy. Nie zrobiłby jej w ten sposób żadnej krzywdy. Byłby to dobry uczynek… Niestety, było to sprzeczne z prawem i nie do pomyślenia.
— Nie będę — powiedziała. — Chłop to je snop. Wionże snopy i sam się robi jak snop. Jak by ja została gospodynie, to by też była jak snop. Nie miała by czasu czytać i pisać i by zapomniała. Moja głowa — dotknęła ręką skroni — by była pusta. Nie! Badawcą je inny. Rozważny! (Jak Gendibal zauważył, słowo to oznaczało dla niej raczej „inteligentny” niż „rozsądny”.)
— Badawcą — mówiła — żyje ksionżkami i… i… ja zapomniała jak to się nazywa. — Zrobiła jakiś nieokreślony gest, który miał wyjaśnić, o co jej chodzi, ale nic nie mówiłby Gendibalowi, gdyby nie kierował się on promieniowaniem wysyłanym przez jej mózg.
— Mikrofilmami — powiedział. — Gdzie słyszałaś o mikrofilmach?
— W ksionżkach ja czytała o różnych rzeczach — powiedziała z dumą.
Gendibal nie był już w stanie dłużej opierać się chęci dowiedzenia się czegoś więcej. Novi była niezwykłą Tutejszą; nigdy nie słyszał o kimś takim.
Nigdy nic werbowali członków spośród Tutejszych, ale gdyby Novi była młodsza, powiedzmy, o piętnaście lat…
Jaka strata! Nie niepokoiłby jej, absolutnie nie niepokoiłby, ale co za sens miałoby bycie Mówcą, gdyby nie można było badać niezwykłych umysłów i uczyć się w ten sposób? Powiedział:
— Novi, chcę, żebyś na chwilę tam usiadła. Bądź cicho. Nic nie mów. Nawet nie myśl o tym, żeby coś powiedzieć. Myśl o tym, że chcesz zasnąć. Rozumiesz?
Znowu ogarnął ją lęk. — Po co ja to musze robić, panie?
— Po to, żebym mógł się zastanowić, jak z ciebie zrobić badacza.
W końcu, bez względu na to, co czytała, nie mogła się w żaden sposób dowiedzieć, co naprawdę znaczyło słowo „badacz”. Dlatego trzeba było się przekonać czym — w jej mniemaniu — był badacz.
Sondował jej umysł bardzo ostrożnie i delikatnie, wyczuwając, co myśli bez dotykania jej mózgu — zupełnie jakby kładł dłoń na płycie z gładkiego, polerowanego metalu, nie zostawiając na niej odcisków palców. „Być badaczem” znaczyło „być kimś, kto stale czyta książki”. Nie miała najmniejszego pojęcia po co się czyta. „Zostać samą badaczem” znaczyło wykonywać pracę, którą dobrze znała — obraz w jej umyśle był wyraźny — gotować, sprzątać, robić sprawunki, ale na terenie uniwersytetu, gdzie były dostępne książki i gdzie miałaby czas je czytać i — w jakimś nieokreślonym sensie — „zostać uczoną”. Sprowadzało się to do tego, że chciała zostać służącą — jego służącą.
Gendibal zmarszczył czoło, Tutejsza służąca, do tego taka, która nie ma ani wdzięku, ani wykształcenia, która zaledwie potrafi czytać i pisać. To rzecz zupełnie nie do pomyślenia.
Musi po prostu skierować jej umysł na inne tory. Musi być jakiś sposób nastawienia jej pragnień tak, aby pogodziła się z rolą wieśniaczki, sposób, który nie zostawi żadnych śladów, który nawet Delarmi nie da okazji do oskarżeń.
… A może to Delarmi ją nasłała? Może była to misterna intryga, którą obmyśliła po to, by dał się skusić na manipulowanie umysłem Tutejszej, aby potem złapać go na gorącym uczynku i oskarżyć?
Nie, to śmieszne. Był na najlepszej drodze do paranoi. Gdzieś wśród prostych wici jej nieskomplikowanego umysłu biegł strumień myśli, który trzeba było tylko nieznacznie uregulować. Wystarczy lekkie pchnięcie i wszystko będzie dobrze.
Było to co prawda sprzeczne z prawem, ale nie wyrządzi to jej żadnej szkody i nikt tego nigdy nawet nie zauważy.
Zatrzymał się.
Zaraz, zaraz — musi się cofnąć. Jeszcze trochę. I jeszcze trochę.
Na przestrzeń! Omal tego nie przegapił!
Czyżby padł ofiarą złudzenia?
Nie! Teraz, kiedy skoncentrował na tym całą uwagę, mógł to dostrzec zupełnie wyraźnie. Najdrobniejsza wić była minimalnie skrzywiona — nienormalnie skrzywiona. Było to jednak odchylenie nadzwyczaj delikatne — wić nie rozwidlała się — ani nic miała żadnych wypustek.
Gendibal wycofał się. Powiedział łagodnie: — Novi.
Ocknęła się. Powiedziała: — Słucham, panie.
— Możesz pracować ze mną — rzekł Gendibal. — Zrobię z ciebie badacza.
Zawołała radośnie, z blaskiem w oczach:
— Panie…
Odkrył natychmiast jej zamiar. Chciała się rzucić do jego stóp. Położył jej ręce na ramionach i trzymając ją mocno, zmusił, by nie wstawała.
— Nie ruszaj się, Novi. Zostań tu, gdzie jesteś… Zostań! — Czuł pod palcami jej twarde mięśnie.
Równie dobrze mógłby tak mówić do częściowo ułożonego zwierzęcia. Kiedy upewnił się, że polecenie do niej dotarło, puścił ją. Powiedział:
— Jeśli chcesz zostać badaczem, to musisz się zachowywać jak badaczowi przystało. Znaczy to, że zawsze musisz mówić cicho i spokojnie, zawsze robić to, co ci powiem. I musisz się nauczyć mówić tak, jak ja. Będziesz również musiała poznać innych badaczy. Nie będziesz się bała?
— Nie będę się bojała — bała, panie, jak będziesz ze mno.
— Będę przy tobie. Ale teraz… przede wszystkim muszę ci znaleźć pokój, załatwić, żeby przydzielono ci łazienkę, miejsce w jadalni, a także ubranie. Będziesz musiała nosić ubranie bardziej odpowiednie dla badacza, Novi.
— To je wszystko, co… — zaczęła płaczliwie.
— Dostaniesz inne.
Oczywiście będzie musiał znaleźć jakąś kobietę, która załatwi nowe ubranie dla Novi. Będzie musiał się także postarać o kogoś, kto nauczy ją dbać o higienę osobistą. W końcu, mimo iż ubranie, które miała na sobie, było prawdopodobnie najlepszym, jakie posiadała, nadal czuć było od niej niezbyt przyjemny zapach.
I będzie musiał postarać się o to, żeby istota związku między nim i Novi była dla wszystkich jasna. Było tajemnicą poliszynela, że mężczyźni (i kobiety) z Drugiej Fundacji brali sobie dla przyjemności od czasu do czasu kogoś z Tutejszych. Jeśli obywało się to bez ingerencji w umysły Tutejszych, to nikt nie myślał nawet o tym, żeby robić szum z tego powodu. Gendibal nigdy nie pozwalał sobie na takie rozrywki i pochlebiał sobie, że nie bierze w tym udziału dlatego, iż nie czuje potrzeby ani nie ma ochoty na seks bardziej wulgarny czy pikantny niż ten, któryjest dostępny na terenie uniwersytetu. Kobiety z Drugiej Fundacji były na pewno bledsze niż Tutejsze, ale za to miały gładką skórę i były czyste.
Ale nawet gdyby cała ta sprawa została opacznie zrozumiana i chichotano by za jego plecami, że oto znalazł się Mówca, który nie tylko posmakował w Tutejszych kobietach, ale nawet ściągnął sobie jedną do domu, to i tak będzie musiał to znieść. Tak jak się sprawy miały, Sura Novi była jego kluczem do zwycięstwa w nieuchronnym pojedynku z Mówcą Delarmi i resztą Stołu.
Gendibal nie widział Novi aż do poobiedniego odpoczynku, kiedy to przyprowadziła ją do niego kobieta, której musiał bez końca wyjaśniać tę sytuację, a przynajmniej jej nieseksualny charakter. Wreszcie zrozumiała, a przynajmniej nie śmiała pokazać, że nie rozumie, co chyba na jedno wychodziło.
Novi stanęła przed nim zarazem zawstydzona i dumna z siebie, zakłopotana i triumfująca — zaiste przedziwna mieszanka wykluczających się uczuć.
— Wyglądasz bardzo dobrze, Novi — powiedział.
Ubranie, które dostała, zdumiewająco pasowało do jej figury i nie było wątpliwości, że nie wygląda w nim śmiesznie. Czyżby ścisnęli ją w talii? A może podnieśli jej piersi? A może po prostu przedtem zniekształcało jej sylwetkę wiejskie ubranie?
Miała dość wydatne pośladki, ale nie sprawiało to przykrego wrażenia. Rysy jej twarzy pozostały, oczywiście, pospolite, ale kiedy zblednie jej opalenizna i kiedy nauczy się dbać o cerę, nie będzie zupełnie brzydka.
Na Stare Imperium, ta kobieta naprawdę pomyślała, że Novi jest jego przyjaciółką. Starała się zrobić ją piękną dla niego.
A potem pomyślał: „A właściwie, czemu nie?”
Novi będzie musiała stanąć przed Stołem Mówców i im bardziej wyda się atrakcyjna, tym łatwiej będzie mu przeprowadzić swój zamiar.
Właśnie o tym myślał, kiedy dotarła do niego . wiadomość od Pierwszego Mówcy. Było to zjawisko szczególnego rodzaju, jakie zwykle spotyka się w społeczności mentalistów. Określano je, mniej czy bardziej nieoficjalnie, jako „efekt koincydencji”. Jeśli myślisz luźno o kimś w tym samym czasie, kiedy ten ktoś myśli o tobie, to dochodzi do wzajemnej, potęgującej się stymulacji, dzięki której w ciągu paru sekund skierowane ku sobie myśli obu osób nabierają ostrości i precyzji i, sądząc z wszelkich oznak, stają się równoczesne.
Może to wywrzeć wrażenie nawet na osobie, która rozumie to zjawisko, szczególnie jeśli poprzedzające ten proces luźne myśli były tak nieokreślone, że — u jednej czy drugiej strony (albo nawet u obu) — znajdowały się pod progiem świadomości.
— Nie mogę być z tobą dziś wieczorem, Novi — powiedział Gendibal. — Mam coś do zrobienia. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Będzie tam trochę książek, więc będziesz mogła poćwiczyć sobie czytanie. Pokażę ci jak się uruchamia dzwonek — gdybyś potrzebowała w czymś pomocy. Zobaczymy się jutro.
— Tak, Pierwszy Mówco — rzekł grzecznie Gendibal.
Shandess skinął tylko głową. Miał surowe spojrzenie i w pełni wyglądał na swój wiek. Wyglądał jak człowiek, który nigdy nie pije, ale tym razem trochę sobie pozwolił. W końcu powiedział: — Wezwałem cię…
— Bez pomocy posłańca. Z tego bezpośredniego „wezwania” wnoszę, że to ważna sprawa.
— Tak. Twoja zdobycz… ten człowiek z Pierwszej Fundacji… Trevize…
— Tak?
— Nie leci na Trantor.
Gendibal nie wydawał się zaskoczony. — A dlaczego miałby tu lecieć? Z informacji, którą otrzymaliśmy, wynika, że odleciał z profesorem historii starożytnej, który poszukuje Ziemi.
— Tak, legendarnej Pierwotnej Planety. I właśnie dlatego powinien przylecieć na Trantor. W końcu, czy ten profesor wie, gdzie znajduje się Ziemia? Czy ty to wiesz? Albo ja? Czy możemy mieć pewność, że w ogóle istnieje albo kiedykolwiek istniała? Na pewno powinni przylecieć do naszej biblioteki, aby uzyskać konieczne informacje… gdyby je można było gdzieś tu znaleźć. Aż do tej pory uważałem, że sytuacja nie jest jeszcze kryzysowa… że ten Trevize przyleci tutaj, że dowiemy się przez niego tego, co nam trzeba.
— Co na pewno jest powodem, żeby mu nie pozwolili na przylot tutaj.
— Ale wobec tego dokąd on leci?
— Rozumiem, że tego jeszcze nie wierny.
— Wydaje się, że cię to nie zmartwiło — powiedział z rozdrażnieniem Pierwszy Mówca.
— Zastanawiam się, czy to nie lepiej, że tak się stało — rzekł Gendibal. — Chciałbyś, żeby przyleciał na Trantor, bo wtedy miałbyś go na oku i wykorzystał jako źródło informacji. Ale czy nie stanie się on źródłem znacznie ważniejszych informacji, dotyczących osób ważniejszych niż on, jeśli poleci tam, gdzie chce lecieć i .zrobi to, co chce zrobić, o ile oczywiście nie stracimy go z pola widzenia?
Niezupełnie! powiedział Pierwszy Mówca. Wmówiłeś mi, że istnieje nowy wróg naszej Fundacji i teraz nie mam spokoju. Co gorsza, ja sam wmówiłem sobie, że musimy tu zatrzymać Trevize — go, bo inaczej wszystko stracimy. Nie mogę uwolnić się od uczucia, że on, tylko on — jest kluczem do rozwiązania tego problemu. Gendibal powiedział z naciskiem:
Cokolwiek się stanie, Pierwszy Mówco, my nie przegramy To byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby ta społeczność anty — Mułów — żeby raz jeszcze użyć .twego określenia ryła pod nami niezauważona. Jeśli będziemy ze sobą współpracować, to na następnym posiedzeniu Stołu zaczniemy kontratak.
— To nie sprawa Trevizego spowodowała, że cię wezwałem. — rzekł Pierwszy Mówca. — Zacząłem od niej, bo wydawało mi się, że jest to moja osobista porażka. Błędnie zanalizowałem ten aspekt sytuacji. Źle zrobiłem, stawiając osobiste niepowodzenia ponad sprawy dotyczące wszystkich i przepraszam za to. Jest jeszcze inna sprawa.
— Bardziej poważna, Pierwszy Mówco?
— Bardziej poważna, Mówco Gendibal. — Pierwszy Mówca westchnął i zaczął bębnić palcami po biurku. Gendibal stał i cierpliwie czekał.
W końcu Pierwszy Mówca powiedział oględnie, jakby chcąc złagodzić cios:
— Na nadzwyczajnym posiedzeniu Stołu, zwołanym z inicjatywy Mówcy Delarmi…
— Bez twojej zgody, Pierwszy Mówco?
— Do tego, czego chciała, potrzebna jej była zgoda tylko trzech innych Mówców, nie włączając w to mnie. Na nadzwyczajnym posiedzeniu, które zostało potem zwołane, zostałeś, Mówco Gendibalu, postawiony w stan oskarżenia. Postawiono zarzut, że nie jesteś godzien stanowiska Mówcy i w związku z tym zostanie ci wytoczony proces. Po raz pierwszy od trzystu lat wniesiono oskarżenie przeciw Mówcy…
— Chyba ty sam nie głosowałeś za wniesieniem tego oskarżenia? — powiedział Gendibal, tłumiąc wzbierający w nim gniew.
— Ja nie, ale mój głos był odosobniony. Reszta Mówców była jednomyślna i wynik głosowania brzmiał — dziesięć przeciw jednemu za oskarżeniem. Jak wiesz, do wniesienia oskarżenia wymagane jest osiem głosów, jeśli jest w tej liczbie głos Pierwszego Mówcy albo dziesięć, jeśli on jest przeciw czy wstrzymuje się od głosu.
— Ale ja nie byłem obecny.
— Nie mógłbyś brać udziału w głosowaniu.
— Mógłbym powiedzieć coś w swojej obronie.
— Nie na tym etapie. Jest tylko kilka precedensów, ale są one oczywiste. Będziesz mógł zabrać głos w swojej obronie na procesie, który naturalnie odbędzie się tak szybko, jak to tylko możliwe.
Gendibal pochylił głowę w zamyśleniu. Potem powiedział:
— Nie przejmuję się tym zbytnio, Pierwszy Mówco. Myślę, że instynktownie ustaliłeś właściwą hierarchię spraw. Sprawa Trevizego jest ważniejsza. Czy nie mógłbyś na tej podstawie odroczyć procesu?
Pierwszy Mówca wzniósł dłoń do góry. — Nie dziwię ci się, Mówco, że nie rozumiesz sytuacji. Postawienie Mówcy w stan oskarżenia jest tak rzadkim przypadkiem, że ja sam zostałem zmuszony do odszukania odpowiedniej procedury prawnej. Nic teraz nie jest ważniejsze od tej sprawy. Jesteśmy zmuszeni przygotować proces, odsuwając wszystko inne na później.
Gendibal oparł się pięściami o biurko i pochylił w stronę Pierwszego Mówcy:
— Nie mówisz chyba tego poważnie?
— Takie jest prawo.
— Nie można pozwolić na to, aby prawo przesłoniło oczywiste, aktualnie zagrażające nam niebezpieczeństwo.
— Dla Stołu, Mówco Gendibalu, ty jesteś oczywistym i aktualnie zagrażającym nam niebezpieczeństwem… Chwileczkę, wysłuchaj mnie! Prawo to opiera się na przekonaniu, że nic nie może być ważniejsze niż przypadek korupcji albo nadużycia władzy przez Mówcę.
— Ale ja, Pierwszy Mówco, nie popełniłem ani jednego, ani drugiego, i dobrze wiesz o tym. To osobista zemsta Mówczyni Delarmi. Jeśli można tu mówić o nadużyciu władzy, to tylko z jej strony. Moją winą jest to, że nigdy nie zabiegałem o zdobycie popularności, przyznaję to, i za mało uwagi poświęcałem głupcom, którzy są na tyle starzy, że cierpią na uwiąd starczy, ale jednocześnie na tyle młodzi, że mają władzę.
— Takim jak ja? Gendibal westchnął.
— Widzisz, i znowu mnie poniosło. Nie ciebie miałem na myśli, Pierwszy Mówco… A zatem dobrze, niech proces odbędzie się niezwłocznie. Jutro. A jeszcze lepiej dziś wieczorem. Załatwmy to i zajmijmy się sprawą Trevizego. Nie wolno nam zwlekać.
— Mówco Gendibal — rzekł Pierwszy Mówca. — Nie wydaje mi się, żebyś zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Były już przypadki postawienia Mówców w stan oskarżenia… nie było ich dużo — tylko dwa. Żaden nie zakończył się wyrokiem skazującym. Ale ty zostaniesz skazany! Nie będziesz już członkiem Stołu i nie będziesz miał już nic do powiedzenia w sprawach naszej polityki. Nie będziesz nawet miał prawa głosu na corocznych walnych zgromadzeniach.
— I nie zrobisz nic, żeby temu zapobiec?
— Nie mogę. Zostałbym natychmiast jednomyślnie przegłosowany. Wtedy musiałbym ustąpić i myślę, że o to im właśnie chodzi.
— A Pierwszym Mówcą zostałaby Delarmi?
— To jest bardzo prawdopodobne.
— Ależ nie można do tego dopuścić!
— Właśnie! I dlatego będę musiał głosować za wyrokiem skazującym cię.
Gendibal wciągnął głęboko powietrze.
— Nadal domagam się, żeby proces odbył się niezwłocznie.
— Musisz mieć czas, żeby przygotować sobie obronę.
— Jaką obronę? Nie będą słuchali żadnej obrony. Chcę, żeby proces odbył się niezwłocznie!
— Stół musi mieć czas, żeby zgromadzić dowody.
— Nie mają i nie będą mieli żadnych dowodów. W swoich myślach uznali mnie już za winnego i skazali, i nie potrzebują nic więcej. Prawdę mówiąc, będą woleli skazać mnie raczej jutro niż pojutrze… raczej dziś wieczorem niż jutro. Zostaw to im.
Pierwszy Mówca podniósł się z miejsca. Popatrzyli na siebie ponad biurkiem. Pierwszy Mówca spytał: — Dlaczego tak ci się spieszy?
— Sprawa Trevizego nie może czekać.
— Co będzie można zrobić, kiedy zostaniesz skazany, a ja stanę sam przeciwko całemu zjednoczonemu w oporze Stołowi?
Gendibal szepnął z optymizmem:
— Nie obawiaj się! Na przekór wszystkim, nie zostanę skazany!