Janov Pelorat powiedział z lekkim rozdrażnieniem w głosie: — Naprawdę, Golan, wydaje mi się, że nikogo nie obchodzi fakt, że po raz pierwszy w dosyć długim życiu — nie za długim, zapewniam cię, Bliss — podróżuję przez Galaktykę. Za każdym razem kiedy tylko przylecę na jakiś świat, zaraz muszę się zbierać z powrotem. Nie dadzą mi się nawet rozejrzeć. Teraz to już drugi raz.
— No — powiedziała Bliss — gdybyś nie odleciał z tego świata, gdzie byłeś poprzednio, tak szybko, to spotkałbyś mnie nie wiadomo kiedy. To chyba usprawiedliwia ten pierwszy raz.
— Usprawiedliwia. Mówię szczerze, moja… moja droga. Usprawiedliwia.
— A tym razem, Pel, jesteś co prawda poza planetą, ale masz mnie, a ja jestem tak samo Gają, jak każda jej cząstka, jak cała planeta.
— Jesteś i nie chcę żadnej innej cząstki. Trevize, który słuchał tej rozmowy ze zmarszczonymi brwiami powiedział:
— To oburzające. Dlaczego nie ma z nami Doma? Na przestrzeń, nigdy nie przyzwyczaję się do tej monosylabizacji. Nazwisko składa się z dwustu pięćdziesięciu sylab, a my używamy tylko jednej z nich… Dlaczego nie ma z nami Doma i tych jego dwustu pięćdziesięciu sylab? Jeśli to wszystko jest naprawdę tak ważne, jeśli od tego zależy samo istnienie Gai, to dlaczego nie ma go tu, żeby nami pokierował?
— Ja tu jestem, Trev — powiedziała Bliss — a ja jestem tak samo Gają, jak on. — A potem obrzuciwszy go szybkim spojrzeniem swych czarnych oczu, dodała: — A może irytuje cię, że mówię do ciebie „Trev”?
— Tak, irytuje. Mam takie samo prawo do swoich przyzwyczajeń jak wy. Nazywam się Trevize. Trzy sylaby Trevize.
— Świetnie. Nie chcę cię złościć, Trevize.
— Nie jestem zły. Irytuję się. — Podniósł się nagle, przeszedł z jednego końca kabiny w drugi, przekraczając wyciągnięte nogi Pelorata, a potem wrócił. Zatrzymał się, odwrócił i spojrzał na Bliss.
Wyciągnął palec w jej stronę. — Słuchaj! Nie jestem panem swojej woli. Zostałem podstępnie ściągnięty z Terminusa na Gaje i nawet kiedy zacząłem podejrzewać, że to tak wygląda, nie mogłem nic zrobić, żeby wyrwać się z waszych rąk. A potem, kiedy dotarłem na Gaje, dowiaduję się, że potrzebny tu jestem po to, żeby ją ocalić. Dlaczego? Jak? Czym jest Gaja dla mnie albo ja dla Gai, żebym miał ją ocalić? Czy pośród trylionów ludzi w Galaktyce nic ma nikogo innego, kto mógłby to zrobić?
— Trevize, proszę — powiedziała Bliss z nagłym przygnębieniem. Znikła gdzieś jej cała poprzednia wesołość. — Nie złość się. Widzisz, że zwracam się do ciebie pełnym nazwiskiem. Będę mówiła zupełnie poważnie. Dom prosił, żebyś był cierpliwy.
— Na wszystkie planety w Galaktyce, zamieszkane czy nie, nie chcę być cierpliwy! Jeśli jestem taki ważny, to czy nie należy mi się jakieś wyjaśnienie? Najpierw chcę wiedzieć, dlaczego nie ma z nami Doma? Czy to nie jest wystarczająco ważne, żeby był tu, na „Odległej Gwieździe”, razem z nami?
— On tu jest, Trevize — powiedziała” Bliss. — Dopóki ja tu jestem, on też tu jest, tak samo jak każdy mieszkaniec Gai, jak każde stworzenie żyjące na niej, jak każda jej drobina.
— Ciebie to zadowala, ale ja nie myślę w ten sposób. Nie jestem Gajaninem. Nie możemy wtłoczyć na mój statek całej planety, możemy tu wcisnąć tylko jedną osobę. Mamy ciebie, a Dom jest częścią ciebie. W porządku. Dlaczego więc nie mamy tu Doma, skoro ty możesz być jego częścią?
— Przede wszystkim — rzekła Bliss — Pel… to znaczy Pelorat — prosił, żebym była z wami. Ja, a nie Dom.
— To była kurtuazja. Kto brałby to poważnie?
— No nie, drogi przyjacielu — rzekł Pelorat, podnosząc się z nagle poczerwieniałą twarzą. — Mówiłem zupełnie poważnie. Nie chcę, żebyś tak to zbył. Zgadzam się, że to nieważne jaką część Gai mamy na pokładzie, a w takiej sytuacji sprawia mi większą przyjemność mieć tu Bliss niż Doma, i tak samo powinno sprawiać to większą przyjemność tobie. Daj spokój, Golan, zachowujesz się jak dziecko.
— Tak? Jak dziecko? — powiedział Trevize, chmurząc twarz. — No więc dobrze, zachowuję się jak dziecko. Tak czy inaczej — znowu wysunął palec w stronę Bliss — zapewniam cię, że bez względu na to, co mam zrobić, nie zrobię tego, jeśli nie będę traktowany jak człowiek. Na początek dwa pytania… Co mam zrobić? I dlaczego właśnie ja?
Bliss patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i cofała się. — Nie mogę ci tego teraz powiedzieć. Zrozum to, proszę. Gaja nie może ci powiedzieć. Musisz przybyć na miejsce, nie wiedząc nic na początek. Musisz się tego dowiedzieć tam, na miejscu. Potem musisz zrobić to, co musisz, ale spokojnie, bez żadnych emocji. Jeśli nadal będziesz w takim stanie jak teraz, to nic z tego nie wyjdzie i, tak czy inaczej, będzie to koniec Gai. Musisz zmienić ten swój nastrój, a ja nie wiem jak to zrobić.
— A Dom by wiedział, gdyby był tutaj? — spytał bez skrupułów Trevize.
— On jest tutaj — odparła Bliss. — On — ja — my nie wiemy jak zmienić twój nastrój albo uspokoić cię. Nie potrafimy zrozumieć człowieka, który nie umie wyczuć swego miejsca w ogólnym porządku rzeczy i który nie czuje się częścią większej całości.
— Nie jest tak — rzekł Trevize. — Potrafiliście ściągnąć mój statek z odległości miliona kilometrów, a nawet większej… i sprawić, że byliśmy spokojni, mimo że czuliśmy się bezradni. No to uspokójcie mnie teraz. Nie udawajcie, że nie potraficie tego zrobić.
— Ale nie wolno nam tego zrobić. Nie teraz. Gdybyśmy teraz odmienili cię albo w jakiś inny sposób wpłynęli na ciebie, to byłbyś dla nas tyle samo wart, co jakakolwiek inna osoba w Galaktyce i nie mielibyśmy z ciebie żadnego pożytku. Możemy mieć z ciebie pożytek tylko dlatego, że jesteś tym, kim jesteś, i musisz pozostać sobą. Jeśli w tej chwili wpłyniemy na ciebie w jakikolwiek sposób, to jeteśmy zgubieni. Musisz być spokojny z własnej, nieprzymuszonej woli. Proszę cię o to.
— Nic z tego, moja panno, jeśli nie zaspokoisz choć w części mojej ciekawości.
— Bliss, pozwól, że ja z nim porozmawiam — wtrącił się Pelorat. — Przejdź do drugiej kabiny.
Bliss wolno wyszła. Pelorat zamknął za nią drzwi.
— Przecież ona wszystko widzi i słyszy — rzekł Trevize. — Co to za różnica, czy jest tu, czy tam?
— Dla mnie to istotna różnica — odparł Pelorat. — Chcę porozmawiać z tobą bez świadków, nawet jeśli to, że nikt nas nie słyszy, jest iluzją… Golan, ty się boisz.
— Nie gadaj głupstw.
— Oczywiście, że się boisz. Nie wiesz, gdzie lecisz, co spotkasz, czego oczekują od ciebie. Masz prawo się bać.
— Ale się nie boję.
— Właśnie, że się boisz. Być może nie boisz się fizycznego niebezpieczeństwa tak, jak ja. Ja bałem się wyruszyć w przestrzeń, boję się każdego nowego świata, który widzę, boję się każdej nowości, każdej zmiany. W końcu przez pół wieku prowadziłem ciche, spokojne życie, do niczego się nie mieszałem, w niczym nie uczestniczyłem, natomiast ty służyłeś we flocie wojennej, zajmowałeś się polityką i brałeś żywy udział w tym, co działo się u nas i w przestrzeni. Jednak starałem się opanować swój lęk, a ty mi w tym pomogłeś. Przez cały ten czas kiedy jesteśmy razem, byłeś cierpliwy i miły dla mnie, znosiłeś wszystko ze zrozumieniem i dzięki tobie udało mi się opanować lęk i zachowywać tak, jak trzeba. Pozwól, że teraz ja się zrewanżuję i pomogę tobie.
— Mówię ci, że się nie boję.
— Właśnie, że boisz się. Jeśli nie jakiegoś niebezpieczeństwa, to przynajmniej odpowiedzialności, która na tobie spoczywa. Wygląda na to, że zależą od ciebie losy całego świata, a więc jeśli zawiedziesz, będziesz musiał żyć ze świadomością, że świat ten zginął przez ciebie. Zadajesz sobie pytanie dlaczego niby masz odpowiadać za losy świata, który nic dla ciebie nic znaczy, jakie mają prawo, żeby składać taki — ciężar na twoje barki. Nie tylko boisz się, że zawiedziesz, co jest zupełnie naturalne i co czułby każdy na twoim miejscu, ale jesteś wściekły, że postawili cię w sytuacji, w której musisz się bać.
— Całkowicie się mylisz.
— Nie sądzę. A zatem pozwól, że cię zastąpię. Ja ” to zrobię. Bez względu na to, czego od ciebie oczekują, zgłaszam się na ochotnika, .żeby cię zastąpić. Przypuszczam, że nie jest to coś, co wymagałoby wielkiej siły fizycznej czy energii, gdyż w takim przypadku proste mechaniczne urządzenie zrobiłoby to lepiej niż ty. Przypuszczam też, że nie wymaga to siły psychicznej, gdyż tej sami mają dosyć. To raczej coś, co… no, nie wiem, ale jeśli nie wymaga to ani krzepy, ani specjalnych zdolności psychicznych, to nadaję się do tego równie dobrze jak ty i jestem gotów wziąć na siebie tę odpowiedzialność.
— A dlaczego jesteś taki chętny, żeby wziąć na siebie ten ciężar? — spytał ostro Trevize.
Pelorat utkwił wzrok w podłogę, jakby nie chciał spojrzeć Trevizemu prosto w oczy. — Miałem żonę, Golan — powiedział. — Znałem kobiety. Jednak jakoś nigdy nie przywiązywałem wagi do tych spraw. Było to, owszem, ciekawe. Przyjemne… Ale nigdy specjalnie ważne. Jednak ona…
— Kto? Bliss?
— Ona jest jakaś inna… według mnie.
— Na Terminusa, Janov, przecież ona słyszy każde twoje słowo!
— To mnie nie obchodzi. Ona i tak o tym wie… Chcę jej sprawić przyjemność. Podejmę się tego zadania, choćby to było nie wiadomo co, zgodzę się na każde ryzyko, przyjmę każdą odpowiedzialność, jeśli będę miał choćby najmniejszą nadzieję, że dzięki temu będzie o mnie dobrze myślała.
— Ależ to dziecko, Janov.
— Nie jest dzieckiem… a poza tym to, co o niej myślisz, nie obchodzi mnie.
— Nie zdajesz sobie sprawy z tego, kim musisz się jej wydawać?
— Starym facetem? No i co z tego? Ona jest częścią większej całości, a ja nie i już to samo oddziela nas od siebie nieprzebytym murem. Myślisz, że ja tego nie wiem? Ale ja nie proszę jej o nic, tylko o to, żeby…
— Myślała o tobie dobrze?
— Tak. Albo z jakimkolwiek innym uczuciem, na które może się zdobyć.
— I dlatego chcesz się podjąć za mnie tego zadania? Nie słuchałeś chyba, Janov, dobrze tego, co mówili. Oni nie chcą ciebie — chcą mnie, choć nie mogę zrozumieć z jakiego powodu.
— Ale jeśli nie mogą mieć ciebie, a muszą kogoś mieć, to na pewno będę lepszy niż nikt.
Trevize potrząsnął głową. — Nie wierzę własnym uszom. Na starość przeżywasz drugą młodość, Janov. Usiłujesz zostać bohaterem, żeby umrzeć dla tego ciała.
— Nie mów tak, Golan. To nie jest temat do żartów.
Trevize próbował się roześmiać, ale spojrzał na poważną twarz Pelorata i tylko chrząknął. — Masz rację — powiedział. — Przepraszam cię. Zawołaj ją, Janov. Zawołaj ją.
Weszła z pewnym ociąganiem. Powiedziała cicho: — Przepraszam, Pel, ale nie możesz go zastąpić. To może być tylko Trevize i nikt inny.
— Dobrze — rzekł Trevize. — Będę spokojny. Postaram się zrobić to, czego ode mnie chcecie. Zrobię wszystko, żeby tylko powstrzymać Janova od prób odgrywania, w jego wieku, bohatera romantycznego.
— Znam swój wiek — mruknął Pelorat.
Bliss wolno podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. — Pel — powiedziała — ja… ja myślę o tobie dobrze.
Pelorat odwrócił wzrok. — W porządku, Bliss. Nie musisz się starać być miła.
— Nie staram się być miła, Pel. Myślę o tobie dobrze.
Najpierw niejasno, a potem coraz wyraźniej, Sura Novi uświadomiła sobie, że naprawdę nazywa się Suranoviremblastiran i przypomniała sobie, że kiedy była dzieckiem, rodzice mówili do niej Su, a przyjaciele Vi.
Oczywiście, tak naprawdę nigdy o tym nie zapomniała, ale fakty te były czasami głęboko ukryte w jej pamięci. I nigdy nie były ukryte aż tak głęboko, jak przez ostatni miesiąc, gdyż nigdy nie znajdowała się tak blisko tak potężnego umysłu.
Ale teraz nadszedł już czas, aby mogła sobie o nich przypomnieć. To nie było jej własne postanowienie. To nie ona tego chciała. Nie czuła takiej potrzeby. Ukryta strona jej osobowości wyłaniała się z głębi jej pamięci, gdyż taka była potrzeba całego globu.
Towarzyszyło temu nieokreślone, ale nieprzyjemne uczucie, coś w rodzaju swędzenia, które jednak szybko ustąpiło miejsca przyjemnej świadomości, że oto ukazała się taka, jaką była naprawdę, że stała się sobą. Od wielu lat nie była tak blisko Gai, jak teraz. Przypomniała sobie jedną z form życia, którą bardzo lubiła, kiedy była dzieckiem i mieszkała na Gai. Zdając sobie wówczas niejasno sprawę z tego, że odczucia tego stworzenia są częścią jej własnych odczuć, teraz wyraźniej uświadomiła sobie swoje własne. Była motylem wykluwającym się z kokonu.
Stor Gendibal patrzył ostro i przenikliwie na Novi. Był przy tym tak zaskoczony, że o mały włos nie wypuścił z mentalnego uchwytu burmistrz Branno. To, że do tego nie doszło, zawdzięczał być może niespodziewanej pomocy z zewnątrz, która podtrzymała go, a na którą w owej chwili nie zwrócił uwagi.
— Co wiesz o radnym Trevize, Novi? — spytał. A potem, zaniepokojony nagłą zmianą w jej mózgu, który stawał się coraz bardziej skomplikowany, krzyknął: — Kim ty jesteś?
Chciał uzyskać kontrolę nad jej umysłem, ale nie mógł do niego przeniknąć. W tym momencie zdał sobie sprawę z faktu, że uchwyt, w którym trzyma Branno, został przez kogoś wzmocniony. — Kim ty jesteś? — powtórzył.
Twarz Novi przybrała na chwilę tragiczny wyraz. — Panie — powiedziała i zaraz poprawiła się: — Mówco Gendibalu, moje prawdziwe nazwisko brzmi Suranoviremblastiran, a jestem Gają.
To było wszystko, co powiedziała głośno. Gendibal, w przypływie wściekłości, wytężył swe psychiczne siły, zręcznie przemknął ponad wspomagającym jego uchwyt polem i ze zdwojoną energią ścisnął Branno, zmagając się jednocześnie z umysłem Novi.
Novi odrzuciła go z taką samą zręcznością, z jaką on pozbył się pomocy przy trzymaniu Branno, ale nie mogła — a może nie chciała — schować przed nim swych myśli.
Przemówił do niej jak do innego Mówcy:
— Dobrze zagrałaś swoją role, oszukałaś mnie i podstępnie zwabiłaś mnie tu. Należysz do tej samej rasy, z której wywodził się Muł.
— Muł był dewiantem, Mówco. Ja/my nie jesteśmy Mułami. Ja/my jesteśmy Gają.
W tym, co mu przekazała, została przedstawiona cała istota Gai, i to o wiele precyzyjniej niż można by to było zrobić za pomocą jakichkolwiek słów.
— Żyjąca planeta! — rzekł Gendibal.
— O polu mentalnym silniejszym niż twoje indywidualne pole. Nie zmagaj się, proszę, z taką siłą. Obawiam się, żeby ci się coś nie stało. Nie chciałabym tego.
— Nawet jako żyjąca planeta nie jesteś silniejsza od moich towarzyszy zespolonych na Trantorze. My również jesteśmy w pewnym sensie żyjącą planetą.
— To tylko parę tysięcy ludzi zespolonych w mentalnym współdziałaniu, Mówco. Poza tym nie możesz liczyć na ich pomoc, gdyż odcięłam ją od ciebie. Sprawdź to, a sam się przekonasz.
— Co masz zamiar zrobić, Gajo?
— Miałam nadzieję, Mówco, że nadal będziesz do mnie mówił „Novi”. To, co teraz robię, robię jako Gaja, ale jestem także Novi… a jeśli chodzi o mój stosunek do ciebie, to tylko Novi.
— Co masz zamiar zrobić, Gajo?
Novi zrobiła coś, co było mentalnym odpowiednikiem westchnienia i powiedziała:
— Jesteśmy teraz w martwym punkcie, w sytuacji patowej. Będziesz nadal trzymał burmistrz Branno, mimo jej ekranu. Ja ci w tym pomogę, więc nie opadniemy z sił. Przypuszczam też, że nie wypuścisz mnie z uchwytu, ja z kolei nie wypuszczę ciebie i tu również żadne z nas nie opadnie z sił i pozostaniemy w tym potrójnym uchwycie.
— A jak to się skończy?
— Powiedziałam ci już… Czekamy na radnego Trevize z Terminusa. To właśnie on rozstrzygnie… tak, jak uzna za stosowne.
Komputer pokładowy „Odległej Gwiazdy” zlokalizował dwa statki. Trevize polecił mu pokazać ich obraz na ekranie.
Obydwa pochodziły z Fundacji. Jeden dokładnie przypominał „Odległą Gwiazdę”. Był to bez wątpienia statek Compora. Drugi był większy i o wiele potężniejszy.
Trevize obrócił się w stronę Bliss i rzekł:
— Nie wiesz, co tu się dzieje? Czy teraz możesz mi wreszcie coś powiedzieć?
— Tak. Nie bój się! Nic ci nie zrobią.
— Dlaczego wszyscy uważają, że siedzę tu trzęsąc się ze strachu? — rzekł z rozdrażnieniem Trevize.
— Pozwól jej mówić, Golan — wtrącił pospiesznie Pelorat. — Nie złość się na nią.
Trevize podniósł obie ręce, oznajmiając, że się poddaje. — Nie będę się na nią złościł — rzekł z niecierpliwością. — Mów, moja panno.
— Na tym dużym statku jest władczyni waszej Fundacji — powiedziała Bliss. — Jest z nią…
— Władczyni? — spytał zaskoczony Trevize. — Chcesz przez to powiedzieć, że jest tam ta stara baba Branno?
— To chyba nie jest jej tytuł — rzekła Bliss z wyrazem lekkiego zdziwienia na twarzy. — Ale faktycznie jest to kobieta. — Przerwała na chwilę, jakby wsłuchując się uważnie w to, co mówi potężny organizm, którego była częścią. — Nazywa się Harlabranno. To dziwne, żeby ktoś tak ważny na swoim świecie miał nazwisko składające się tylko z czterech sylab, ale przypuszczam, że nie — Gajanie mają inne zwyczaje niż my.
— Ja też tak przypuszczam — rzekł zimno Trevize. — Myślę, że wy mówilibyście do niej Brann. Ale co ona tutaj robi? Dlaczego nie jest na… Aha, rozumiem. Ją też ściągnęła tu Gaja. Po co?
Bliss nie odpowiedziała na to pytanie. — Jest z nią Lionokodell, pięć sylab, choć to jej podwładny. To wygląda na brak szacunku. To ważna figura na waszym świecie. Jest z nimi jeszcze czterech ludzi, którzy obsługują broń pokładową. Chcesz znać ich nazwiska?
— Nie. O ile się nie mylę, to na drugim statku jest tylko jeden człowiek, Munn Li Compor, który reprezentuje Drugą Fundację. Najwidoczniej ściągnęliście tu obydwie Fundacje. Po co?
— Niezupełnie jest tak, jak myślisz. Trev… chciałam powiedzieć Trevize.
— Och, daj spokój. Możesz mówić Trev. Nie będę się nadymał jak kometa.
— Niezupełnie, Trev. Compor zszedł ze statku i został zastąpiony przez dwie osoby. Jedna z nich to Storgendibal, ważna postać w Drugiej Fundacji. Nazywają go Mówcą.
— Ważna postać. Myślę, że dysponuje siłą mentalną.
— O tak, bardzo dużą.
— Potraficie dać sobie z nim radę?
— Oczywiście. Druga osoba, która jest z nim na statku, to Gaja.
— Ktoś z waszych ludzi.
— Tak. Nazywa się Suranoviremblastiran. Powinna mieć dużo dłuższe nazwisko, ale już dość długo jest z dala ode mnie/nas/reszty.
— Ona potrafi powstrzymać ważną osobę z Drugiej Fundacji?
— To nie ona go powstrzymuje, ale Gaja. Ona/ja/my/wszyscy możemy go zniszczyć.
— I właśnie ona ma to zrobić? Ma zniszczyć jego i Branno? Co to znaczy ? Czyżby Gaja chciała zniszczyć obie Fundacje i sama ustanowić Imperium Galaktyczne? Czyżby był to powrót Muła? Potężniejszego Muła…
— Nie, nie, Trev. Nie gorączkuj się. Nie możesz tego robić. Cała trójka trzyma się nawzajem w szachu. Czekają.
— Na co?
— Na twoją decyzję.
— I znowu to samo. Na jaką decyzję? Dlaczego ja mam ją podjąć?
— Trev, uspokój się, proszę — rzekła Bliss. — Wkrótce ci to wyjaśnimy. Ja/my/ona powiedzieliśmy tyle, ile teraz możemy powiedzieć.
— Teraz jest już jasne, Liono, że popełniłam błąd, który może mieć fatalne skutki — powiedziała znużonym głosem Branno.
— Czy trzeba o tym głośno mówić? — mruknął Kodell przez zaciśnięte usta.
— Wiedzą, co myślę. To, że o tym mówię, nie może już bardziej pogorszyć naszej sytuacji. Niech pan nie sądzi, że nie będą znali też i pana myśli, jeśli nie będzie pan poruszał wargami… Powinnam poczekać, aż ekran zostanie udoskonalony.
— A skąd miała pani o tym wiedzieć? Gdybyśmy czekali, aż nasze zabezpieczenie stanie się dwa, trzy, cztery czy nie wiadomo ile razy pewniejsze, to czekalibyśmy w nieskończoność… Oczywiście żałuję, że my sami wyruszyliśmy na tę wyprawę. Lepiej byłoby wysłać na próbę kogoś innego, może na przykład Trevizego.
Branno westchnęła. — Nie chciałam, żeby się zorientowali, Liono, a taka próba byłaby dla nich ostrzeżeniem. Ale wskazał pan na źródło mojego błędu. Mogłam zaczekać, aż ekran będzie możliwie jak najmniej nieprzepuszczalny. Nie absolutnie, ale możliwie jak najmniej przepuszczalny. Wiedziałam, że są w nim dziury, ale nie mogłam już znieść czekania. Czekać aż te dziury zostaną załatane, znaczyłoby czekać dłużej, niż trwać będzie moja kadencja, a ja chciałam, żeby stało się to za moich rządów i chciałam być na miejscu. I przez to, jak głupia, wmówiłam sobie, że ekran jest odpowiedni. Nie słuchałam żadnych ostrzeżeń… na przykład wątpliwości, które pan zgłaszał, Liono.
— Może jeszcze wygramy, jeśli będziemy cierpliwi.
— Może pan wydać rozkaz naszej załodze, żeby ostrzelała tamten statek?
— Nie, nie mogę. Jakoś nie mogę znieść samej myśli o tym.
— Ja też. A gdyby któremuś z nas udało się wydać taki rozkaz, to jestem pewna, że załoga by go. nie posłuchała, że nie byłaby zdolna go wykonać.
— W obecnej sytuacji nie, ale sytuacja może się zmienić, pani burmistrz. Prawdę mówiąc, na scenie pojawił się nowy aktor.
Wskazał na ekran. Komputer pokładowy automatycznie włączył ekran, kiedy nowy statek znalazł się w jego zasięgu. Statek ten nadlatywał z prawej strony.
— Może pan powiększyć obraz, Liono?
— Bez problemu. Ten człowiek z Drugiej Fundacji jest bardzo zręczny. Możemy robić wszystko, co nic sprawia mu kłopotu.
— To na pewno „Odległa Gwiazda” — powiedziała Branno, wpatrując się w ekran. — 7 — 1 przypuszczam, że na jej pokładzie są Trevize i Pelorat. — Po chwili dodała gorzko: — Chyba że ich też zastąpili ludzie z Drugiej Fundacji. Mój piorunochron okazał się wyśmienity… Gdyby tylko nasz ekran był lepszy!
— Cierpliwości! — rzekł Kodell.
W sterowni rozległ się czyjś głoś. Branno nie wiedziała skąd czerpie tę pewność, ale mogłaby przysiąc, że nie dociera on do niej za pośrednictwem fal dźwiękowych. Słyszała go bezpośrednio w głowie, a rzut oka na Kodella wystarczył, aby stwierdzić, że on również go słyszy.
Głos mówił:
— Słyszysz mnie, burmistrz Branno? Jeśli tak, to nie musisz odpowiadać. Wystarczy, że to pomyślisz.
— Kto ty jesteś? — spytała spokojnie Branno.
— Jestem Gaja.
Każdy z trzech statków znajdował się w stosunku do pozostałych dwóch w bezruchu. Wszystkie trzy okrążały wolno Gaje, jak gdyby były jej odległym, trzyczęściowym satelitą. Wszystkie trzy towarzyszyły Gai w jej niekończącej się wędrówce wokół słońca.
Trevize siedział, patrząc na ekran, zmęczony zgadywaniem, jaka była jego rola w tym wszystkim — po co ściągnięto go z odległości wielu tysięcy parseków.
Głos, który zabrzmiał w jego mózgu, nie przestraszył go. Zachował się zupełnie tak, jakby na to czekał.
— Słyszysz mnie, Golanie Trevize? — mówił głos. Jeśli tak, to nie musisz odpowiadać. Wystarczy, że o tym pomyślisz.
Trevize rozejrzał się. Pelorat, wyraźnie spłoszony, rozglądał się na wszystkie strony, jak gdyby chciał znaleźć źródło głosu. Bliss siedziała cicho, z rękami złożonymi na brzuchu. Trevize ani przez chwilę nie wątpił, że ona też słyszy ten głos.
Puścił mimo uszu polecenie, aby odpowiedzieć w myśli i rzekł specjalnie dobitnie i wyraźnie:
— Jeśli nie dowiem się o co tu chodzi, nie zrobię absolutnie nic z tego, czego się ode mnie oczekuje.
— Zaraz się dowiesz — odparł głos.
— Słyszycie mnie wszyscy w swoich głowach — powiedziała Novi. — Wszyscy możecie mi swobodnie odpowiadać w swoich myślach. Postaram się, żeby każde z was słyszało pozostałych. Jak wszyscy wiecie, znajdujemy się na tyle blisko od siebie, że — biorąc pod uwagę normalną prędkość rozchodzenia się fal pola mentalnego, równą prędkości światła — myśli każdego z nas będą docierały do reszty bez kłopotliwych opóźnień. Zacznijmy od tego, że spotkanie nasze zostało wcześniej przygotowane.
— W jaki sposób? — zabrzmiał głos Branno.
— Bez wpływania na czyjekolwiek myśli — powiedziała Novi. — Gaja nie ingerowała w niczyj mózg. To nie w naszym stylu. Po prostu wykorzystaliśmy wasze ambicje. Burmistrz Branno chciała natychmiast ustanowić Drugie Imperium, Mówca Gendibal chciał zostać Pierwszym Mówcą. Wystarczyło tylko umocnić was w tych pragnieniach i ostrożnie płynąć na tej fali.
— Wiem, w jaki sposób mnie tu ściągnięto — rzekł zimno Gendibal. I rzeczywiście wiedział. Wiedział, dlaczego tak się palił do wyprawy w przestrzeń, dlaczego tak mu zależało na tym, aby lecieć za Trevizem, dlaczego był taki pewien, że poradzi sobie z tym wszystkim. To wszystko było sprawką Novi! Och, Novi!
— Twój przypadek, Mówco Gendibalu, był szczególny. Miałeś ogromne ambicje, ale była w tobie życzliwość, która umożliwiała nam/mnie szybsze działanie. Jesteś osobą, która odnosi się życzliwie w stosunku do kogoś, kogo nauczono się uważać za ustępującego ci pod każdym względem. Wykorzystałam to i obróciłam przeciw tobie. Jest mi/nam bardzo wstyd z tego powodu. Na swoje usprawiedliwienie mogę/możemy powiedzieć, że chodzi o przyszłość Galaktyki, która znalazła się w niebezpieczeństwie.
Novi przerwała na chwilę, a potem jej głos (choć nie mówiła za pośrednictwem strun głosowych) stał się poważniejszy, a twarz smutniejsza.
— Był już najwyższy czas. Gaja nie mogła dłużej czekać. Od ponad stulecia ludzie Fundacji doskonalili ekran mentalny. Gdyby jeszcze przez jedno pokolenie pozostawiono ich samym sobie, to udoskonaliliby go tak, że stałby się nie do przeniknięcia nawet dla Gai, a wtedy mogliby używać swej broni fizycznej wedle woli. Galaktyka nie byłaby w stanie im się oprzeć i powstałoby Drugie Imperium Galaktyczne na modłę Terminusa, a wbrew Planowi Seldona, ludziom z Trantora i Gai. Trzeba było jakoś doprowadzić do tego, aby burmistrz Branno przystąpiła do działania, póki ekran był jeszcze niedoskonały.
Poza tym jest jeszcze Trantor. Plan Seldona realizowany był bezbłędnie, bo sama Gaja dbała o to, żeby tak się działo. Od ponad stu lat Pierwsi Mówcy byli najspokojniejszymi ludźmi pod słońcem, tak że Trantor wegetował. Ostatnio jednak coraz szybciej i wyżej wznosił się Mówca Gendibal. Zostałby na pewno Pierwszym Mówcą, a pod jego przewodem Trantor zacząłby prowadzić aktywną politykę. Na pewno skoncentrowałby swą uwagę na broni fizycznej, dostrzegłby niebezpieczeństwo grożące mu ze strony Terminusa i podjąłby przeciwdziałania. Gdyby wystąpił przeciw Terminusowi, zanim ten zdążyłby udoskonalić swój ekran, to wtedy Plan Seldona zostałby zrealizowany do końca poprzez ustanowienie Drugiego Imperium Galaktycznego na modłę Trantora, a wbrew ludziom Terminusa i wbrew Gai. A zatem należało jakoś doprowadzić do tego, aby Gendibal przystąpił do działania, zanim zostanie Pierwszym Mówcą.
Na szczęście, ponieważ Gaja już od paru dziesiątków lat starannie przygotowywała się do tego, sprowadziliśmy obie Fundacje we właściwe miejsce we właściwym czasie. Powtarzam to głównie po to, aby zrozumiał wszystko radny Trevize z Terminusa.
Trevize natychmiast się wtrącił i, tak jak poprzednio, zignorował wskazówkę, żeby mówić w myśli. Powiedział stanowczo:
— Ale ja nie rozumiem. Co jest złego w obu wariantach Drugiego Imperium Galaktycznego?
— Drugie Imperium Galaktyczne stworzone na modłę Terminusa — rzekła Novi — będzie imperium militarnym, stworzonym siłą, utrzymywanym przy istnieniu siłą i w końcu zniszczonym przez tę siłę. Będzie to nic innego, jak odtworzone na nowo Pierwsze Imperium Galaktyczne. Taka jest opinia Gai.
Drugie Imperium Galaktyczne stworzone na modłę Trantora będzie imperium paternalistycznym, stworzonym przez chłodną kalkulację, utrzymywanym przy istnieniu dzięki chłodnej kalkulacji i pogrążającym się, dzięki tej kalkulacji, w śmierci za życia. Będzie to ślepy zaułek. Taka jest opinia Gai.
— A jaką alternatywę proponuje Gaja? — spytał Trevize.
— Większą Gaje! Galaxię. Każda zamieszkana planeta będzie żyjącym tworem, jak Gaja. Wszystkie żyjące planety utworzą większy nadprzestrzenny organizm. Będą do niego należały również wszystkie niezamieszkane planety. Wszystkie gwiazdy. Każde pasmo międzygwiezdnego gazu. Może nawet wielka czarna dziura w centrum Galaktyki. Galaktyka będzie żywym tworem, w którym będą panowały sprzyjające warunki dla każdego życia, takie, jakich nie potrafimy nawet przewidzieć. Sposób życia zasadniczo różny od wszystkiego, co było dotychczas, nie powielający starych błędów.
— Za to tworzący nowe — mruknął sarkastycznie Gendibal.
— Gaja miała wiele tysięcy lat na to, żeby je wyeliminować.
— Ale nie w skali Galaktyki.
Trevize, nic zwracając uwagi na tę krótką wymianę myśli i uparcie dążąc do swojego celu, spytał:
— A jaka jest w tym moja rola?
Zagrzmiał donośnie, skierowany przez mózg Novi, głos Gai:
— Wybierz! Który wariant wybierasz? Zapanowała długa, głucha cisza. W końcu rozległ się w niej, tym razem mentalny, gdyż Trevize był zbyt zaskoczony, aby mówić, głos Trevizego:
— Dlaczego mam to zrobić ja? — Brzmiał w tym wyraźny bunt.
— Chociaż zorientowaliśmy się — powiedziała Novi — że nadszedł moment, kiedy nie można już dłużej czekać, bo albo Terminus, albo Trantor stanie się zbyt potężny, żeby można go było później powstrzymać, albo — co jeszcze gorsze — że obydwa staną się równie potężne i że doprowadzi to w rezultacie do zniszczenia Galaktyki, to nie mogliśmy przystąpić do działania. Potrzebowaliśmy dla naszych celów kogoś, kto ma talent do wyciągania słusznych wniosków. No i znaleźliśmy ciebie… Nie, nie możemy sobie przypisać tej zasługi. Odkryli cię, z pomocą człowieka o nazwisku Compor, ludzie z Trantora, choć nie zdawali sobie sprawy z wagi swojego odkrycia. Zwróciło to na ciebie naszą uwagę. Golanie Trevize, ty masz dar znajdowania właściwych rozwiązań, ty zawsze wiesz, co należy w danej sytuacji zrobić.
— Nieprawda — powiedział Trevize.
— Zawsze jesteś pewien, że trzeba postąpić tak, a nie inaczej. Więc tym razem chcemy, żebyś miał pewność w sprawie losów całej Galaktyki. Być może nie chcesz przyjmować na siebie takiej odpowiedzialności. Niemniej jednak zrozumiesz, że trzeba to zrobić. Będziesz miał tę pewność! A wtedy wybierzesz. Jak tylko cię odkryliśmy, wiedzieliśmy już, że nasze poszukiwania się skończyły. Od tamtej pory przez wiele lat pracowaliśmy nad tym, aby wypadki tak się ułożyły, by cała wasza trójka — burmistrz Branno, Mówca Gendibal i ty, radny Trevize — znalazła się w tym samym czasie w sąsiedztwie Gai. I dokonaliśmy tego.
— Czy nie jest tak, Gajo — jeśli chcesz, bym tak cię nazywał — że w obecnych warunkach w tym miejscu przestrzeni możesz pokonać zarówno burmistrz Branno, jak i Mówcę Gendibala? — spytał Trevize. — Czy nie jest tak, że możesz ustanowić tę swoją żywą Galaktykę bez mojej pomocy? Dlaczego zatem tego nie zrobisz?
— Nie wiem, czy potrafię ci to zadowalająco wyjaśnić — odparła Novi. — Gaja została stworzona wiele tysięcy lat temu z pomocą robotów, które kiedyś, przez krótki czas, służyły ludziom, ale już im nie służą. Przedstawiły nam zupełnie jasno, że możemy przetrwać tylko wtedy, kiedy będziemy ściśle przestrzegali trzech praw robotyki w odniesieniu do wszelkiego życia. W tej interpretacji pierwsze prawo robotyki brzmi: „Gaja nie może wyrządzić krzywdy żadnej żywej istocie albo, przez powstrzymanie się od działania, dopuścić do tego, by jakiejś żywej istocie stała się krzywda”. Przez cały czas naszego istnienia przestrzegaliśmy tej zasady i nie możemy postępować inaczej.
W efekcie jesteśmy teraz bezradni. Nie możemy siłą narzucić naszej wizji żywej Galaktyki trylionom ludzi i niezliczonej liczbie innych żywych istot, bo być może w ten sposób skrzywdzilibyśmy wielu i wiele z nich. Ale nie możemy też siedzieć z założonymi rękami i przyglądać się, jak Galaktyka niszczy się sama w walce, której moglibyśmy zapobiec. Nie wiemy, czy mniej kosztować będzie Galaktykę nasze działanie czy powstrzymanie się od działania albo — jeśli zdecydujemy się na działanie — czy mniej będzie kosztować Galaktykę poparcie Terminusa czy może Trantora. Niech zadecyduje o tym radny Trevize. Jakakolwiek będzie jego decyzja, Gaja się jej podporządkuje.
— W jaki sposób mam podjąć tę decyzję? — spytał Trevize. — Co mam zrobić?
— Masz komputer odparła Novi. — Ludzie na Terminusie nie zdawali sobie sprawy z tego, że kiedy go zrobili, to zrobili to lepiej, niż pozwalałby na to stan ich wiedzy. Komputer na twoim statku zawiera część Gai. Połóż dłonie na łączach i pomyśl. Możesz na przykład pomyśleć, że ekran na statku burmistrz Branno jest absolutnie nieprzepuszczalny. Jeśli to zrobisz, to możliwe, że Branno natychmiast skorzysta ze swej broni, aby unieszkodliwić czy zniszczyć pozostałe dwa statki i zapanować fizycznie nad Gają, a później nad Trantorem.
— I nic nie zrobisz, żeby jej przeszkodzić? — spytał Trevize ze zdumieniem.
— Absolutnie nic. Jeśli będziesz miał pewność, że dominacja Terminusa wyrządzi Galaktyce mniej zła niż którakolwiek z pozostałych możliwości, to z zadowoleniem przyjmiemy tę decyzję, choćby miała ona pociągnąć za sobą naszą zagładę.
Z drugiej strony, możesz poszukać pola mentalnego Mówcy Gendibala, połączyć się z nim i wzmocnić je za pomocą komputera. W takim przypadku on na pewno wyswobodzi się z mojego uchwytu i odepchnie mnie. Potem może opanować myśli Branno i, korzystając z jej statków, zapanować fizycznie nad Gają i zapewnić dalszą realizację Planu Seldona. Gaja nie zrobi nic, żeby temu przeszkodzić.
No i wreszcie możesz poszukać mojego pola mentalnego, połączyć się ze mną i tym samym zapoczątkować utworzenie żywej Galaktyki, co ostatecznie nastąpi nie za życia tego pokolenia ani następnego, ale dopiero po wielu wiekach pracy, po wiekach, w czasie których będzie dalej realizowany Plan Seldona. Wybór należy do ciebie.
— Zaczekaj! — krzyknęła Branno. — Nie podejmuj jeszcze decyzji. Czy mogę coś powiedzieć?
— Możesz mówić swobodnie — rzekła Novi. — Tak samo Mówca Gendibal.
— Radny Trevize — rzekła Branno. — Kiedy widzieliśmy się ostatni raz na Terminusie, powiedział pan: „Może nadejść taki moment, pani burmistrz, że poprosi mnie pani o przysługę, a ja wtedy zrobię tak, jak będę chciał i nie zapomnę ostatnich dwóch dni”. Nie wiem, czy pan przewidział obecną sytuację, czy czuł pan intuicyjnie, co się ma zdarzyć, czy po prostu ma pan to, co ta kobieta mówiąca o żywej Galaktyce nazywa darem znajdowania właściwych rozwiązań. W każdym razie miał pan rację. Proszę pana o przysługę dla dobra Federacji.
Może uważa pan, że powinien mi odpłacić za to, że kazałam pana aresztować i skazałam na wygnanie. Proszę, żeby pan pamiętał, że zrobiłam to, gdyż uważałam, że wymaga tego dobro Federacji. Nawet jeśli zrobiłam źle albo działałam tylko we własnym interesie, to niech pan pamięta, że zrobiłam to ja, a nie Federacja. Niech pan nie niszczy całej Federacji tylko po to, żeby wyrównać rachunki ze mną. Niech pan pamięta, że jest pan z Fundacji i że jest pan człowiekiem, że nie chce pan być tylko cyfrą w planach bezdusznych matematyków z Trantora albo czymś nawet mniej ważnym niż cyfra w jakimś galaktycznym galimatiasie życia i nie — życia. Chce pan być niezależnym organizmem mającym wolną wolę. Chce pan, żeby takimi byli pana potomkowie i ziomkowie. Wszystko inne się nie liczy.
Oni mówią, że nasze Imperium doprowadzi do rozlewu krwi i nieszczęść, ale przecież nie musi tak być. Mamy wolną wolę i od nas zależy, co wybierze — my i czy będzie tak czy inaczej. Możemy przecież wybrać inną drogę. W każdym razie lepiej jest z własnej woli zaryzykować klęskę niż żyć bezpiecznie będąc kółkiem w jakiejś maszynie. Niech pan zauważy, że proszę teraz pana, żeby podjął pan decyzję jako człowiek mający wolną wolę. Te przedmioty z Gai nie są w stanie powziąć żadnej decyzji, bo nie pozwala im na to ten mechanizm, którego są częściami, więc zdają się na pana. I jeśli pan im to rozkaże, to sami się zniszczą. Czy chce pan, żeby cała Galaktyka stała się taka?
— Nie wiem, pani burmistrz, czy mam wolną wolę — odparł Trevize. — Być może mój umysł został odpowiednio nastawiony i podejmę decyzję, której chcą.
— Twój umysł jest absolutnie nietknięty — powiedziała Novi. — Gdybyśmy mogli posunąć się do tego, żeby odpowiednio do naszych celów zmienić , twój umysł, to całe spotkanie byłoby zupełnie niepotrzebne. Gdybyśmy byli tak pozbawieni zasad, to moglibyśmy robić to, co najbardziej by nam odpowiadało, nie oglądając się na interesy i dobro całej ludzkości.
— Myślę, że teraz moja kolej — powiedział Gendibal. — Radny Trevize, niech pan nie kieruje się zaściankowymi interesami. Fakt, że urodził się pan na Terminusie nie powinien mieć wpływu na pana decyzję. Nie powinien pan stawiać Terminusa ponad Galaktykę. Już od pięciuset lat Galaktyka rozwija się zgodnie z Planem Seldona. Proces ten realizuje się i w Federacji Fundacyjnej, i poza nią.
Jest pan przede wszystkim częścią Planu Seldona, a dopiero potem obywatelem Fundacji. Niech pan, kierując się wąsko pojętym patriotyzmem czy romantyczną tęsknotą za czymś nowym i nieznanym, nie zrobi czegoś, co mogłoby zniweczyć Plan. Druga Fundacja w żaden sposób nie skrępuje wolnej woli ludzkości. Jesteśmy przewodnikami, a nie despotami.
Proponujemy Drugie Imperium Galaktyczne, które będzie się zasadniczo różniło od Pierwszego. W tych kilkudziesięciu tysiącleciach, które minęły od wynalezienia metod podróżowania w nadprzestrzeni, nie było ani jednego dziesięciolecia, kiedy gdzieś w Galaktyce nie byłoby rozlewu krwi, kiedy nie ginęliby ludzie. Było tak nawet wówczas, kiedy w samej Fundacji panował pokój. Jeśli wybierze pan burmistrz Branno, to sytuacja taka będzie trwała w nieskończoność. Będzie to wciąż ten sam ponury cykl śmierci i zagłady. Plan Seldona jest dla ludzkości wyjściem z tego błędnego koła, i to nie za cenę stania się jeszcze jednym zbiorem atomów w Galaktyce składającej się z atomów, nie za cenę zredukowania ludzi do jednego poziomu z trawą, bakteriami i kurzem.
— Z tym, co Mówca Gendibal mówi o Drugim Imperium Pierwszej Fundacji — rzekła Novi — zgadzam się. Z tym, co mówi o ich własnym imperium — nie. Mówcy z Trantora są w końcu niezależnymi ludźmi o wolnej woli i są tacy sami, jak zawsze byli. Czy są wolni od ambicji, czy nie ma u nich destrukcyjnej rywalizacji, polityki i pięcia się w górę za wszelką cenę? Czy wśród członków Stołu Mówców nie ma kłótni, a nawet nienawiści, i czy zawsze będą przewodnikami, za którymi nie będziecie się bali iść? Spytaj o to Mówce Gendibala, niech ci zaświadczy słowem honoru.
— Nie trzeba mnie zaklinać na mój honor — rzekł Gendibal. — Szczerze przyznaję, że wśród członków Stołu zdarza się i nienawiść, i rywalizacja, i zdrada. Ale kiedy już zostanie podjęta decyzja, wszyscy się do niej stosują. Nigdy nie było wyjątku od tej zasady.
— A jeśli nie dokonam żadnego wyboru? — spytał Trevize.
— Musisz dokonać — odparła Novi. — Sam dojdziesz do wniosku, że należy tak zrobić i wtedy dokonasz wyboru.
— A jeśli spróbuję i nie będę mógł niczego wybrać?
— Musisz wybrać.
— Ile mam czasu? — spytał Trevize.
— Tyle, ile będzie ci trzeba, żeby uzyskać pewność, choćby trwało to nie wiem jak długo.
Trevize siedział w milczeniu.
Chociaż pozostali też milczeli, Trevizemu wydawało się, że słyszy pulsowanie swego serca.
Słyszał stanowczy głos Branno: „Wolna wola”.
Brzmiał mu w uszach apodyktyczny glos Gendibala: „Przewodzenie i pokój”!
I smutny głos Novi: „Życie”.
Trevize obrócił się i zobaczył, że Pelorat wpatruje się w niego z napięciem. — Słyszałeś to wszystko, Janov? — spytał.
— Tak, Golan, słyszałem.
— I co o tym myślisz?
— Decyzja nie należy do mnie.
— Wiem, ale powiedz, co o tym myślisz.
— Nie wiem. Przerażają mnie wszystkie trzy możliwości. Ale przyszła mi do głowy szczególna myśl…
— Tak?
— Kiedy znaleźliśmy się w przestrzeni, pokazałeś mi Galaktykę. Pamiętasz?
— Oczywiście.
— Przyspieszyłeś czas i Galaktyka zaczęła się obracać tak, że można to było dostrzec. I wtedy powiedziałem, jak gdybym przeczuwał obecną sytuację, że Galaktyka wygląda jak żywa istota, pełznąca przez przestrzeń. Myślisz, że jest już w jakimś sensie żywa?
Trevize, przypomniawszy sobie ten moment, poczuł nagle pewność. Przypomniał sobie nagle, że miał wtedy wrażenie, iż także Pelorat odegra w ich wyprawie istotną rolę. Odwrócił się pospiesznie, aby już o tym nie myśleć, aby nie opadły go wątpliwości, aby nie stracić pewności.
Położył dłonie na łączach i skoncentrował się na jednej myśli. Myślał tak intensywnie, jak nigdy przedtem.
Powziął decyzję, decyzję, od której zależał los Galaktyki.