Branno czekała już od godziny, pogrążona w niewesołych myślach. Formalnie biorąc, popełniła przestępstwo — włamała się do cudzego domu. Co więcej, pogwałciła immunitet radnego zagwarantowany konstytucją. Na mocy prawa obowiązującego burmistrzów od blisko dwustu lat, od czasów Indbura III i Muła, mogła być za swe poczynania pociągnięta do odpowiedzialności sądowej.
Tego jednego jedynego dnia mogła, co prawda, pozwolić sobie na popełnienie wykroczenia. Ale ten dzień minie. Poruszyła się niespokojnie.
Pierwsze dwa stulecia istnienia Fundacji były złotym wiekiem, epoką bohaterów. Tak przynajmniej wyglądało to z obecnej perspektywy, bo ci, którzy żyli w tamtych niepewnych czasach, mogli mieć na ten temat inne zdanie. Salvor Hardin i Hober Mallow byli herosami, półbogami, stawianymi niemal na równi z samym Harim Seldonem. Na tej trójcy opierała się cała, legenda (a nawet historia) Fundacji.
Jednak w tamtych odległych czasach Fundacja ograniczała się do jednego malutkiego świata sprawującego niepewną kontrolę nad Czterema Królestwami i mającego słabe wyobrażenie o tym, w jak dużym stopniu chroni go Plan Seldona, który odsuwa odeń nawet niebezpieczeństwo grożące mu ze strony resztek potężnego Imperium Galaktycznego.
Jednak im potężniejsza gospodarczo i politycznie stawała się Fundacja, tym mniej znaczących miała — władców i żołnierzy. Lathan Devers był postacią niemal całkowicie zapomnianą. Jeśli jeszcze ten i ów pamiętał o nim, to raczej z powodu jego tragicznej śmierci podczas niewolniczej pracy w kopalni niż z racji jego niepotrzebnej, lecz zwycięskiej walki z Bel Riosem.
Zresztą Bel Riose, najszlachetniejszy z dawnych wrogów Fundacji, też stopniowo osuwał się w niepamięć, przyćmiony historią Muła, jedynego z wrogów, któremu udało się złamać Plan Seldona, pokonać Fundację i objąć nad nią władzę. Tylko on był potężnym wrogiem, prawdę powiedziawszy — ostatnim z potężnych.
Niemal nie pamiętano, że Muła pokonała praktycznie jedna osoba — kobieta, Bayta Darell — i że dokonała tego bez niczyjej pomocy, nawet bez pomocy Planu Seldona. Niemal zapomniano też już o tym, że jej syn i wnuczka, Toran i Arkady Darellowie pokonali Drugą Fundację, dzięki czemu ich Fundacja, Pierwsza Fundacja, stała się największą potęgą w Galaktyce.
Ci późniejsi zwycięzcy nie byli już herosami. Nastały czasy niemal nieograniczonej ekspansji Fundacji i herosi skurczyli się do rozmiaru zwykłych śmiertelników. Nawet Arkady Darell, pisząc biografię swej babki, uczyniła z prawdziwej bohaterki postać z powieści przygodowej.
Od tamtej pory nie było już .nie tylko herosów, ale nawet bohaterów powieści przygodowych. Wojna z Kalganem była ostatnim przejawem agresji skierowanej przeciw Fundacji, i był to zupełnie niegroźny konflikt. A potem zapanował niczym nie zmącony pokój. W ciągu ostatnich stu dwudziestu lat żaden statek nie został choćby zadraśnięty.
Był to dobry, korzystny pokój. Branno nie mogła temu zaprzeczyć. Fundacja nie ustanowiła wprawdzie Drugiego Imperium Galaktycznego — zgodnie z Planem Seldona znajdowała się dopiero w połowie drogi do tego celu — ale uzależniła od siebie gospodarczo ponad jedną trzecią rozproszonych w Galaktyce jednostek politycznych, a i na te, które pozostały poza zasięgiem jej władzy, również wywierała pewien wpływ. Niewiele było już miejsc, gdzie oświadczenie: „Jestem z Fundacji” nie budziło respektu. Na milionach zamieszkałych światów nikt nie cieszył się większym poważaniem niż burmistrz Terminusa.
Tytuł był wciąż ten sam. Został odziedziczony po przywódcach małej, niemal nikomu nieznanej i lekceważonej pięćset lat temu mieściny leżącej na samotnym świecie zagubionym na kresach cywilizacji, ale nikt nie myślał nawet o tym, żeby go zmienić czy nadać mu choćby o jeden atom dostojniejsze brzmienie. Było to niepotrzebne, gdyż i w obecnej formie budził taki lęk i szacunek, że równać z nim mógł się tylko bynajmniej nie zapomniany tytuł imperatora.
Budził lęk i szacunek, ale nie tu, na Terminusie, gdzie władza burmistrza była silnie ograniczona. Pamięć Indburów była nadal żywa. Ludzie nie mogli zapomnieć nie tyle ich tyranii, ile faktu, że ponieśli klęskę z rąk Muła.
Teraz burmistrzem była ona, Harla Branno. Była dopiero piątą kobietą na tym stanowisku od początku istnienia Fundacji, ale bez wątpienia nie było od śmierci Muła równie potężnego jak ona burmistrza. Jednak dopiero dzisiaj mogła otwarcie skorzystać ze swej władzy.
Długo walczyła o to, by uznano, że ona wie najlepiej, co jest słuszne i co mają robić, ale w końcu — mimo zaciekłego oporu tych, którym marzyła się stolica w środku Galaktyki i splendor Imperium — zwyciężyła.
„Jeszcze nie teraz” — mówiła. Nie teraz! Pospieszycie się, sięgniecie po środek Galaktyki i przegracie z takiego a takiego powodu. I oto pojawił się Seldon i poparł jej stanowisko, używając prawie identycznych argumentów. Uczyniło ją to w oczach całej Fundacji równie mądrą jak Seldon. Wiedziała jednak, że za jakiś czas zapomną o tym. A ten oto młody człowiek ośmielił się rzucić jej wyzwanie akurat w dniu jej tryumfu. Co gorsza, rniał rację!
W tym kryło się największe niebezpieczeństwo. Miał rację. I właśnie dlatego mógł doprowadzić do zagłady Fundacji.
Teraz była z nim sam na sam.
— Nie mógł pan porozmawiać ze mną prywatnie? — spytała ze smutkiem. — Musiał pan wykrzyczeć to wszystko w sali obrad? Tak bardzo zależało panu na tym, żeby zrobić ze mnie publicznie idiotkę? Coś ty zrobił, niemądry chłopcze?
Trevize poczuł, że się rumieni, ale zdusił w sobie gniew. Branno była starzejącą się kobietą — za rok miała obchodzić sześćdziesiąte trzecie urodziny. Nie wypadało mu krzyczeć na osobę dwa razy starszą od niego.
Poza tym, mając za sobą tyle utarczek politycznych, na pewno dobrze wiedziała, że jeśli uda — się jej na samym początku wyprowadzić przeciwnika z równowagi, to jej zwycięstwo będzie prawie pewne. Z drugiej strony, taka taktyka była skuteczna tylko na szerszym audytorium, a tu nie było nikogo, przed kim mogłaby ośmieszyć czy upokorzyć przeciwnika. Byli przecież sami.
Ostatecznie zignorował jej słowa i starał się przyjrzeć jej spokojnie. Miał przed sobą starszą kobietę, ubraną w modny już od dwóch pokoleń strój unisex. Nie był to strój odpowiedni dla takiej osoby. Burmistrz Branno, przywódczyni Galaktyki — jeśli w ogóle Galaktyka mogła mieć przywódcę — była zwykłą starszą kobietą, którą, gdyby nie jej fryzura — gładko zaczesane do tyłu stalowosiwe włosy, można by łatwo wziąć za mężczyznę.
Uśmiechnął się. Nawet gdyby taki zgrzybiały przeciwnik starał się ze wszystkich sił, by słowo „chłopiec” zabrzmiało jak obelga, to nie zmieniłoby to faktu, że ów chłopiec ma nad nim tę właśnie przewagę, że jest młody i przystojny i w dodatku w pełni świadom tych swoich atutów.
— Szczera prawda — powiedział. — Mam trzydzieści dwa lata, więc można mnie nazwać chłopcem. Poza tym, jako radny, jestem, ex officio, niemądry. Na pierwszą przyczynę nie mam wpływu. Jeśli chodzi o drugą, to mogę tylko powiedzieć, że jest mi przykro z tego powodu.
— Czy wie pan, co pan zrobił? Niech pan tak nie stoi i nie wysila się, żeby wypaść dowcipnie. Proszę usiąść. Niech pan postara się uporządkować myśli i odpowiada mi rozsądnie.
— Wiem, co zrobiłem. Powiedziałem to, co moim zdaniem jest prawdą.
— I to właśnie dzisiaj próbował pan przeciwstawić mi tę swoją prawdę? Akurat w dniu, w którym zdobyłam takie uznanie, że mogłam pana usunąć z sali obrad i kazać zaaresztować, a nikt z członków Rady nie ośmielił się zaprotestować?
— Rada dojdzie do siebie i zaprotestuje. Może już układają protest. A szykany, które mnie za pani sprawą spotykają, spowodują, że tym chętniej będą mnie słuchali.
— Nikt nie będzie pana słuchał, bo jeśli dojdę do wniosku, że ma pan zamiar dalej robić to, co do tej pory, to potraktuję pana jako zdrajcę, i to z całą surowością prawa.
— W takim razie będzie pani musiała wytoczyć mi proces. A w sądzie ja będę górą.
— Niech pan na to nie liczy. Uprawnienia burmistrza w czasie stanu wyjątkowego są praktycznie nieograniczone, chociaż rzadko się z nich korzysta.
— Na jakiej podstawie ogłosi pani stan wyjątkowy?
— Znajdę odpowiednią podstawę. Zostało mi jeszcze tyle inwencji. A jeśli chodzi o ryzyko polityczne, to się go nie boję. Niech mnie pan nie prowokuje, młodzieńcze. Albo dojdziemy dzisiaj do porozumienia, albo pożegna się pan na zawsze z wolnością. Nie żartuję.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. W końcu Trevize spytał:
— Do jakiego porozumienia?
— Aha. Zainteresowało to pana. To już lepiej. Wobec tego możemy przejść od konfrontacji do rozmów. A zatem, jak pan widzi naszą sytuację?
— Wie to pani dobrze. Przecież była pani cały czas w kontakcie z tą szują Comporem, prawda?
— Ale chcę usłyszeć pana zdanie z pana własnych ust. Jak pan ocenia sytuaqę w świetle niedawnego kryzysu Seldona?
— No, skoro pani tego chce… (Niewiele brakowało, a byłby powiedział: „Skoro tego chcesz, staro babo”.) Jak na pięćset lat, które minęły od czasu, kiedy nagrywał swoje wystąpienie, Seldon za dobrze orientował się w naszych sprawach. To niewiarygodne. Zdaje mi się, że było to jego ósme pojawienie się. Parę razy nie było w Krypcie nikogo, żeby go wysłuchać. Przynajmniej raz, za Indbura III, to, co powiedział, zupełnie nie przystawało do rzeczywistej sytuacji. No, ale to było w czasach Muła, prawda? No więc, czy choć raz przedtem jego wywody pasowały tak dokładnie do sytuacji, jak teraz?
Trevize pozwolił sobie na uśmiech. — Opierając się na naszych nagraniach jego przemówień, można stwierdzić, pani burmistrz, że nigdy jeszcze nie udało się Seldonowi opisać naszej sytuacji tak dokładnie, ze wszystkimi, nawet drobnymi szczegółami, jak teraz.
— Chce pan przez to powiedzieć, że podobizna Seldona, jego holograficzny obraz, jest fałszerstwem, że jego wystąpienia zostały, być może, spreparowane przez kogoś ze współczesnych, na przykład przeze mnie, albo że podstawiono za Seldona jakiegoś aktora? — spytała Branno.
— To nie byłoby niemożliwe, ale nie o to mi chodzi. Prawda jest o wiele gorsza. Wierzę, że oglądaliśmy oryginalny hologram Seldona i że jego opis czasów, w których żyjemy, jest opisem, który on sam sporządził pięćset lat temu. Powiedziałem to już pani człowiekowi, Kodellowi, który starannie wyreżyserował przedstawienie, w którym moja rola polegała, zdaje się, na tym, żeby utwierdzić niezdolnych do samodzielnego myślenia mieszkańców Fundacji w ich przesądach.
— Zgadza się. Jeśli okaże się konieczne, skorzystamy z tego nagrania, żeby pokazać ludziom, że w rzeczywistości nigdy nie był pan w opozycji wobec rządu.
Trevize rozłożył ramiona.
— Problem w tym, że ja jestem w opozycji. Nie ma żadnego Planu Seldona, i to od dobrych dwóch stuleci. Przynajmniej takiego, w jaki my wierzymy. Podejrzewałem to od dawna, a to, co miało miejsce w Krypcie Czasu dwanaście godzin temu, potwierdziło moje podejrzenia.
— Dlatego, że Seldon tak dokładnie opisał naszą sytuację?
— Właśnie dlatego. Proszę się nie śmiać. To ostateczny dowód.
— Jak pan widzi, nie śmieję się. Proszę mówić dalej.
— Jak to możliwe, żeby przewidział to wszystko tak dokładnie? Dwieście lat temu jego prognoza okazała się zupełnie nie trafiona. Minęło tylko trzysta lat od założenia Fundacji, a Seldon pomylił się zupełnie. Zupełnie!
— Parę minut temu sam pan już to wyjaśnił, panie radny. Stało się tak z powodu Muła. Muł był mutantem o niespotykanych zdolnościach psychicznych. Nie sposób było przewidzieć w Planie, że pojawi się ktoś taki.
— Ale się pojawił, bez względu na to, czy to ktoś przewidział, czy nie. Plan Seldona runął. Muł nie rządził długo i nie miał następcy. Fundacja odzyskała niezależność i władzę, ale w jaki sposób, po tak wielkich i nie przewidzianych zmianach, które naruszyły jego podstawową tkankę, mógł Plan zachować swoją aktualność?
Branno ciasno splotła pomarszczone dłonie i rzekła z groźną miną.
— Zna pan odpowiedź na to pytanie. Byliśmy jedną z dwu Fundacji. Czytał pan podręczniki historii.
— Czytałem napisaną przez Arkady biografię jej babki — w końcu jest to lektura obowiązkowa w szkole — i czytałem też jej powieści. Czytałem oficjalną wersję wydarzeń, które miały miejsce za czasów Muła i po nim. Czy wolno mi wątpić w to, co tam jest napisane?
— To znaczy w co?
— Według oficjalnej wersji my, to znaczy Pierwsza Fundacja, — mieliśmy uchronić od zapomnienia i rozwinąć nauki fizykalne. Mieliśmy działać otwarcie, a rozwój naszej Fundacji — bez względu na to, czy wiedzieliśmy o tym, czy nie — miał przebiegać zgodnie z Planem Seldona. Była jednak także Druga Fundacja, która miała zachować i rozwinąć nauki psychologiczne, w tym psychohistorię, a jej istnienie miało pozostać tajemnicą nawet dla nas. Druga Fundacja była zespołem dostrajającym, czuwającym nad Planem i mającym dostosowywać bieg wydarzeń do Planu w momentach, kiedy zaczynały one przybierać kierunek niezgodny z zamierzeniami Seldona.
— W ten sposób sam pan odpowiedział na swoje wątpliwości — rzekła Branno. — Bayta Darell pokonała Muła, być może działając pod wpływem Drugiej Fundacji, choć jej wnuczka zdecydowanie temu zaprzecza. Jednak powrót Galaktyki po śmierci Muła na tor wytyczony przez Plan to bez wątpienia ich dzieło. A więc o czym u licha pan tu mówi?
— Pani burmistrz, jeśli mamy się trzymać relacji Arkady Darell, to powinno być zupełnie jasne, że starając się naprostować bieg wydarzeń w Galaktyce, Druga Fundacja zachwiała całym Planem Seldona, bo w wyniku tych starań ujawniła swoje istnienie i cele. Uświadomiliśmy sobie, że istnieje w Galaktyce Druga Fundacja, będąca jakby lustrzanym odbiciem naszej i świadomość tego, że ktoś kieruje naszymi poczynaniami, nie dawała nam żyć. Dlatego wytężaliśmy wszystkie siły, aby znaleźć i zniszczyć Drugą Fundację.
Branno skinęła potakująco głową. — I, zgodnie z relacją Arkady Darell, udało nam się to, ale — co wydaje się oczywiste — nie wcześniej niż Druga Fundacja skierowała z powrotem bieg wydarzeń na właściwy tor. Nadal jesteśmy na tym torze.
— I pani w to wierzy? Według tej relacji Druga Fundacja została odkryta, a jej członkowie odpowiednio potraktowani. Było to w 378 roku e.f., sto dwadzieścia lat temu. A więc od pięciu pokoleń działamy już samodzielnie, bez Drugiej Fundacji, a jednak to, co robimy, jest tak zgodne z Planem, że wypowiedzi pani i Seldona były prawie identyczne.
— Można to zinterpretować w ten sposób, że z wyjątkową przenikliwością rozpoznaję to, co najbardziej istotne w procesie dziejowym.
— Proszę mi wybaczyć, ale jestem innego zdania. Nie mam zamiaru poddawać w wątpliwość pani wyjątkowej przenikliwości, ale według mnie bardziej prawdopodobne jest to, że Druga Fundacja nie została wcale zniszczona. Nadal rządzi nami. Nadal kieruje naszymi poczynaniami. I właśnie dlatego wróciliśmy na tor wyznaczony przez Plan Seldona.
Nawet jeśli stwierdzenie to zaszokowało burmistrz Branno, nie pokazała tego po sobie.
Była pierwsza po północy i Branno pragnęła doprowadzić już tę rozmowę do końca, ale nie mogła ponaglać swego rozmówcy. Trzeba było go złowić, więc nie chciała nieopatrznie spowodować, by zerwał żyłkę. Nie chciała się go po prostu pozbyć, kiedy mogła go wpierw użyć do swoich celów.
— Czyżby? — spytała. — Sugeruje pan zatem, że opowieść Arkady o wojnie z Kalganem i o zniszczeniu Drugiej Fundacji jest nieprawdziwa? Że została zmyślona? Że to oszukaństwo? Albo skutek czyichś machinacji?
Trevize wzruszył ramionami. — Niekoniecznie. To nie ma nic do rzeczy. Załóżmy, że relacja Arkady jest — na gruncie jej wiedzy — całkowicie prawdziwa. Załóżmy, że wszystko odbyło się tak, jak to opisała Arkady — że odkryto siedzibę Drugiej Fundacji i zniszczono ich. Ale skąd możemy mieć pewność, że dostaliśmy wszystkich? Druga Fundacja zajmowała się całą Galaktyką. Oni nie sterowali biegiem wydarzeń tylko na Terminusie, czy tylko w Fundacji. Ich zainteresowania nie ograniczały się do tego, co dzieje się na naszym stołecznym świecie czy nawet w całej naszej Federacji. Niektórzy z nich musieli być o tysiąc parseków stąd, a może jeszcze dalej. Czy to możliwe, że wyłapaliśmy wszystkich? A jeśli nie, to czy możemy twierdzić, że wygraliśmy? Czy Muł mógł tak twierdzić w swoim czasie? Podbił Terminusa, a razem z nim wszystkie światy, które mu podlegały, ale światy Niezależnych Handlarzy nadal się opierały. Opanował światy Niezależnych Handlarzy, ale pozostało troje uciekinierów: Ebling Mis, Bayta Darell i jej mąż. Obu mężczyzn miał pod kontrolą, ale Baytę — tylko ją — zostawił samą sobie. Jeśli wierzyć Arkady, zrobił tak ze względu na uczucie, które żywił do niej. I to wystarczyło. Według relacji Arkady tylko jedna osoba, właśnie Bayta, mogła robić to, co chciała i tylko dlatego Muł nie zdołał ustalić, gdzie znajduje się Druga Fundacja i w konsekwencji został pobity.
Zostawił swobodę działania jednej osobie i wszystko stracił. Oto, co — na przekór tym wszystkim legendom otaczającym Plan Seldona i głoszącym, że jednostka jest niczym, a masy wszystkim — znaczy jedna osoba.
A jeśli, co wydaje się zupełnie prawdopodobne, ocalała nie jedna, ale parę tuzinów osób należących do Drugiej Fundacji, to co wtedy? Czy nie połączyliby się, żeby odzyskać utracone pozycje, zwiększyć swoje szeregi przez nabór i szkolenie nowych członków i uczynić nas na powrót pionkami w swojej grze?
— Naprawdę pan tak myśli? — spytała poważnie Branno.
— Jestem tego pewien.
— A może mi pan wyjaśnić, po co mieliby to robić? Dlaczego ta nieszczęsna garstka niedobitków miałaby z takim uporem starać się nadal robić to, czego nikt od nich nie chce? Co niby zmusza ich do takiej troski o to, żeby Galaktyka nie zboczyła z drogi ku Drugiemu Imperium? A poza tym, gdyby nawet uparli się, żeby spełnić swoją misję, to co to nas obchodzi? Dlaczego nie mielibyśmy przystać na to, żeby wszystko szło zgodnie z Planem i być raczej wdzięczni, że dbają, żebyśmy nic zbłądzili ani nie zboczyli z tej drogi?
Trevize przetarł dłonią oczy. Z nich dwojga to on, choć młodszy, wydawał się bardziej zmęczony. Spojrzał na Branno i rzekł:
— Nie wierzę własnym uszom. Pani naprawdę uważa, że Druga Fundacja robi to dla nas? Że .są czymś w rodzaju idealistów? Czyżby pani znajomość polityki, praktyczna wiedza z zakresu władzy i sterowania ludźmi nie wykazywała pani wystarczająco jasno, że robią to wszystko dla siebie?
My jesteśmy tylko narzędziem. Maszyną, silnikiem czy siłą. Pracujemy w trudzie i znoju, a oni po prostu operują tym narzędziem. Tu wcisną guzik, tam dadzą wzmocnienie, a wszystko to bez wysiłku i najmniejszego ryzyka. A potem, kiedy już wszystko zostanie zrobione, po tysiącu lat wytężonej pracy, po stworzeniu Drugiego Imperium, zostaną klasą rządzącą i wszystko wezmą jak swoje.
— A więc chce pan wyeliminować Drugą Fundację? — spytała Branno. — Chce pan, byśmy — będąc w połowie drogi do Drugiego Imperium — wzięli sprawę w swoje ręce, dokończyli dzieła i sami stali się klasą rządzącą?
— Oczywiście! A pani tego nie chce? Ani pani, ani ja nie dożyjemy tego, ale ma pani wnuki, a ja może też je będę kiedyś miał, a one też będą miały wnuki, i tak dalej. Chcę, żeby to one korzystały z owoców naszej pracy, żeby wracały myślą do nas jako do źródła swej potęgi, żeby sławili nas za to, co dla nich zrobiliśmy. Mię chcę, żeby korzystali z tego jacyś konspiratorzy stworzeni przez Seldona, którego bynajmniej nie darzę czcią ani podziwem. Powiem pani, że według mnie on stanowi dla nas większe zagrożenie niż Muł, jeśli pozwolimy, by wszystko szło zgodnie z jego Planem. Na Galaktykę, żałuję, że Muł nie zniszczył zupełnie tego Planu. My byśmy przeżyli Seldona. Był tak samo śmiertelny, jak my. To Druga Fundacja wydaje się nieśmiertelna.
— Ale pan chciałby ją zniszczyć, czy tak?
— Gdybym tylko wiedział, jak to zrobić!
— Ponieważ jednak nie wie pan, jak to zrobić, nie sądzi pan, że jest całkiem prawdopodobne, że to oni zniszczą pana?
Trevize wydął pogardliwie usta.
— Pomyślałem sobie, że nawet pani może być pod ich wpływem. To, że tak trafnie przewidziała pani, co nam powie Seldon, a także sposób, w jaki pani mnie potraktowała, to wszystko pachnie mi Drugą Fundacją. Być może pod powłoką pani burmistrz kryje się wytwór Drugiej Fundacji.
— Wobec tego dlaczego mówi mi pan o tym wszystkim?
— Dlatego, że jeśli znajduje się pani pod wpływem Drugiej Fundacji, to tak czy inaczej nie mam żadnych szans, więc chcę przynajmniej dać upust swojej złości… a także dlatego, że — prawdę mówiąc — zaryzykowałem i postawiłem na to, że jednak nie jest pani pod ich wpływem, ale po prostu nie zdaje pani sobie sprawy z tego, co robi.
— W takim razie dobrze pan postawił. Nie jestem pod niczyim wpływem i tylko ja sama kontroluję swoje postępowanie. Ale, mimo to, skąd ma pan pewność, że mówię prawdę? Czy gdybym była pod wpływem Drugiej Fundacji, to przyznałabym się do tego? A przede wszystkim, czy w ogóle bym wiedziała, że jestem pod ich wpływem? No, ale zostawmy te pytania, bo nic z nich nie wynika. Liczę, że nie jestem pod ich wpływem, a pan nie ma wyboru i musi też w to uwierzyć. Niech pan jednak weźmie pod uwagę, ze jeśli Druga Fundacja nadal istnieje, to na pewno najbardziej zależy im na tym, żeby nikt w całej Galaktyce nie dowiedział się o ich istnieniu. Plan Seldona działa tylko wtedy, kiedy pionki, to znaczy my, nie mają pojęcia, jak się to odbywa i w jaki sposób manipuluje się nimi. Druga Fundacja została zniszczona — a może powinnam powiedzieć „prawie zniszczona”? — w czasach Arkady tylko dlatego, że Muł zwrócił na nią uwagę Pierwszej Fundacji.
Możemy stąd wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, możemy zasadnie przypuszczać, że starają się jak najmniej ingerować bezpośrednio w nasze sprawy. To niemożliwe, żeby zdołali objąć swoją kontrolą nas wszystkich. Nawet Druga Fundacja, jeśli oczywiście istnieje, nie ma niczym nie ograniczonych możliwości wpływania na innych. Gdyby natomiast sterowali działaniami tylko pewnych osób, to mogłoby to zostać zauważone przez innych, a to z kolei doprowadziłoby do zniekształcenia Planu. A zatem dochodzimy do wniosku, że ingerują pośrednio, tak subtelnie i nieznacznie, jak to tylko możliwe, I właśnie dlatego ja nie jestem pod ich wpływem. Ani pan.
— To jeden wniosek — rzekł Trevize — i jestem skłonny go przyjąć… być może dlatego, że chciałbym, żeby tak było. A jaki jest drugi?
— Prostszy i bardziej oczywisty. Jeśli Druga Fundacja istnieje i pragnie zachować swoje istnienie w tajemnicy, to jedno jest pewne. Każdy, kto sądzi, że nadal istnieją i rozpowiada o tym wszem i wobec, musi zostać w jakiś nie budzący niczyich podejrzeń sposób usunięty. Myślę, że pan doszedł do tego samego wniosku?
— Czy to dlatego wzięto mnie do aresztu, pani burmistrz? Dlatego, żeby uchronić mnie przed Drugą Fundacją?
— W pewnym sensie tak. Pańskie zeznania, tak starannie nagrane przez Liono Kodella, zostaną ogłoszone publicznie nie tylko po to, żeby pana głupie gadanie nie niepokoiło niepotrzebnie ludzi na Terminusie i w całej Fundacji, ale również po to, żeby nie niepokoić Drugiej Fundacji. Jeśli istnieje, to nie chcę, żeby zwrócili na pana uwagę.
— Wyobrażam to sobie — rzekł ironicznie Trevize. — Zrobiła to pani dla mnie? Dla moich pięknych brązowych oczu?
Branno poruszyła się i niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.
— Nie jestem taka stara, panie radny — powiedziała — żeby nie spostrzec, że ma pan piękne brązowe oczy i być może trzydzieści lat temu byłby to dla mnie wystarczający powód, żeby tak postąpić. Teraz jednak nie ruszyłabym palcem, żeby je, czy całą resztę pana wdzięków ocalić, gdyby to tylko o nie chodziło. Problem w tym, że jeśli Druga Fundacja istnieje i jeśli zwróci na pana uwagę, to może nie poprzestać na tym. Chodzi o życie moje i wielu innych, bardziej inteligentnych i wartościowych od pana osób i o plany, które opracowaliśmy.
— Doprawdy? Czyżby zatem wierzyła pani w istnienie Drugiej Fundacji, że tak obawia się pani ich ewentualnej reakcji?
Branno uderzyła pięścią w stół.
— Oczywiście, że wierzę, ty głupcze! Czy obchodziłoby mnie to, co pan o nich wygaduje, gdybym nie wiedziała, że istnieją i nie walczyła z nimi najlepiej jak potrafię? Już na wiele miesięcy przed pana publicznym wystąpieniem chciałam pana uciszyć, ale nie miałam dość siły, żeby obejść się brutalnie z członkiem Rady. Pojawienie się Seldona dało mi tę siłę, choćby tylko na krótki czas, i akurat wtedy wystąpił pan publicznie. Natychmiast zareagowałam i teraz nie zawaham się ani mikrosekundy i nie będę miała żadnych skrupułów, żeby kazać pana zabić, jeśli nie zrobi pan dokładnie tak, jak panu powiem.
Cała nasza rozmowa tutaj, w porze, o której powinnam być już dawno w łóżku, miała doprowadzić do tego, żeby mi pan uwierzył, kiedy to wreszcie panu powiem. Chcę, żeby pan wiedział, że problem Drugiej Fundacji, który, zgodnie z moim zamiarem, sam pan tu nakreślił, jest dla mnie wystarczającym powodem, żeby zgładzić pana bez sądu. Trevize uniósł się z miejsca.
— Żadnych podejrzanych ruchów! — rzekła Branno. — Jestem co prawda tylko starą kobietą, jak niewątpliwie określa mnie pan w myślach, ale zanim zdąży mnie pan tknąć choćby palcem, będzie już po panu. Obserwują nas moi ludzie, głupi młokosie!
Trevize usiadł. Powiedział nieco drżącym głosem:
— W tym, co pani mówi, nie ma żadnego sensu. Gdyby pani wierzyła w istnienie Drugiej Fundacji, to nie mówiłaby pani o tym tak swobodnie. Nie wystawiałaby się pani na niebezpieczeństwo, na które według pani ja się wystawiam.
— Sam pan zatem widzi, że mam dużo więcej rozsądku niż pan. Innymi słowy, wierzy pan w istnienie Drugiej Fundacji, a mimo to mówi pan o tym swobodnie, gdyż jest pan głupi. Ja też wierzę w jej istnienie, i też mówię o tym swobodnie, ale tylko dlatego, że przedsięwzięłam odpowiednie środki ostrożności. Wydaje się, że przeczytał pan dokładnie historię Arkady, więc może pan sobie przypomina, że jej ojciec wynalazł urządzenie, które nazwał wytwornicą pola statycznego. Jest to ekran chroniący przed działaniem takiej siły psychicznej, jaką dysponuje Druga Fundacja. To urządzenie nie tylko nadal istnieje, ale nawet zostało udoskonalone, oczywiście w najgłębszej tajemnicy. Pana dom jest w tej chwili wystarczająco zabezpieczony przed ich szpiegami. A teraz, kiedy wyjaśniliśmy już tę sprawę, pozwoli pan, że przejdę do rzeczy i powiem, co ma pan robić.
— Cóż to takiego?
— Ma pan stwierdzić, czy sprawy naprawdę tak się mają, jak pan i ja myślimy, że się mają. Ma pan zorientować się, czy Druga Fundacja faktycznie istnieje, a jeśli tak, to gdzie się mieści. Znaczy to, że będzie pan musiał opuścić Terminus i lecieć nie wiadomo gdzie, nawet gdyby miało się w końcu okazać, jak za życia Arkady, że Druga Fundacja mieści się właśnie tu, pośród nas. Znaczy to, że nie powróci pan, dopóki nie będzie miał pan coś do powiedzenia na ten temat, a jeśli nie będzie pan miał nic do powiedzenia, to nie wróci pan nigdy, a na Terminusie będzie o jednego głupca mniej.
Trevize stwierdził naraz, że się jąka. — Jak, na Przestrzeń, mam ich szukać, nie wyjawiając tego faktu? Oni po prostu zgotują mi śmierć, a wy przez to nie będziecie nic a nic mądrzejsi.
— No to ich nie szukaj, naiwny dzieciaku! Szukaj czegoś innego. Szukaj czegoś innego, wkładając w to cały swój umysł i serce, a jeśli w trakcie tego natrafisz na nich, bo nie będą się tobą interesowali, to dobrze! Możesz w takim przypadku powiadomić nas o tym na zabezpieczonej przed podsłuchem, sekretnej hiperfali i w nagrodę za dobrą robotę wrócić do nas.
— Przypuszczam, że ma pani jakąś propozycję dotyczącą tego, czego mam szukać.
— Oczywiście. Zna pan Janova Pelorata?
— Nigdy o nim nie słyszałem.
— Jutro pan się z nim spotka. Powie panu, czego będzie pan szukał i poleci razem z panem jednym z naszych najnowocześniejszych statków. Będzie tylko was dwóch, bo tylu możemy zaryzykować. A jeśli spróbuje pan wrócić bez zadowalających nas informacji, to zostanie pan rozwalony razem ze statkiem, zanim zbliży się pan na parsek do Terminusa. To wszystko. Rozmowa skończona.
Podniosła się, popatrzyła na swe gołe dłonie i powoli wciągnęła rękawiczki. Odwróciła się w stronę drzwi i natychmiast weszło dwóch strażników z bronią w ręku. Odsunęli się, robiąc jej przejście.
Stojąc już w drzwiach, odwróciła się. — Na zewnątrz są jeszcze inni strażnicy. Niech pan nie robi niczego, co może im się wydać podejrzane, bo zaoszczędzi nam pan kłopotu związanego z pana wysłaniem.
— Straci pani wtedy korzyści, które mogę pani przynieść — powiedział Trevize, starając się nazbyt skutecznie, żeby zabrzmiało to beztrosko.
— Trudno — odparła Branno z niewesołym uśmiechem.
Na dworze czekał na nią Liono Kodell. — Słyszałem wszystko, pani burmistrz — powiedział. — Wykazała pani niezwykłą cierpliwość.
— I jestem niezwykle zmęczona. Wydaje mi się, że ten dzień miał siedemdziesiąt dwie godziny. Teraz pan to przejmuje.
— Dobrze, ale proszę mi powiedzieć, czy naprawdę użyła pani wytwornicy pola statycznego, żeby ekranować ten budynek?
— Oj, Kodell — rzekła Branno znużonym głosem. — Przecież nie jest pan głupi. Czy coś wskazywało na to, że nas ktoś obserwuje? Myśli pan, że Druga Fundacja śledzi wszystko, wszędzie i zawsze? Ja nie jestem taką romantyczką jak Trevize. On mógł tak myśleć, ale ja nie. Już wyrosłam z tych lat. A zresztą nawet gdyby tak było, gdyby Druga Fundacja miała wszędzie oczy i uszy, to czy nie zdradziłaby nas z miejsca sama obecność wytwornicy? Czy jej użycie nie wskazałoby od razu Drugiej Fundacji, że ktoś się zabezpiecza przed nimi? Wystarczyłoby, żeby się zorientowali, że jakiś obszar opiera się ich działaniu, że ich siła psychiczna tam nie sięga. Czy dla utrzymania w sekrecie takiego urządzenia aż do chwili, kiedy będziemy mogli je w pełni wykorzystać, nie warto poświęcić nie tylko Trevizego, ale i pana, i mnie? A jednak…
Jechali samochodem. Prowadził Kodell. — A jednak? — powtórzył Kodell.
— A jednak co? — spytała Branno. — Ach tak. A jednak temu młokosowi nie brakuje inteligencji. Nazwałam go głupcem co najmniej parę razy, żeby go usadzić, ale z pewnością nim nie jest. Jest młody, naczytał się powieści Arkady Darell i myśli, że Galaktyka jest taka, jak w tych powieściach, ale ma intuicję i jest bystry. Szkoda, że go stracimy.
— A więc jest pani pewna, że go stracimy?
— Całkowicie — odparła smutnie Branno. — Ale to najlepsze wyjście. Nie potrzebujemy młodych paliwodów, walących na oślep i burzących w ułamku sekundy to, co mozolnie budowaliśmy przez lata. Poza tym, on nie zginie bezużytecznie. Na pewno zwróci na siebie uwagę Drugiej Fundacji, jeśli oczywiście oni istnieją i jeśli ich interesujemy. A kiedy zajmą się Trevizem, to być może nie będą się interesować nami. Może nawet zyskamy coś więcej niż tylko to, że przestaniemy być przedmiotem ich zainteresowania. Wolno nam mieć nadzieję, że zajmując się Trevizem, zdradzą się niechcący i dadzą nam sposobność do znalezienia odpowiednich środków przeciw nim.
— A więc Trevize ma na siebie ściągnąć burzę? Branno wykrzywiła usta. — O właśnie, to metafora, której szukałam. On jest naszym piorunochronem. Przyjmie uderzenie i ochroni nas przed nieszczęściem.
— A ten Pelorat, który znajdzie się na drodze gromu?
— On też może ucierpieć. Nie ma na to rady. Kodell pokiwał głową. — Wie pani, co zwykł mawiać Salvor Hardin? „Nie daj się nigdy odwieść swoim zasadom moralnym od zrobienia tego, co słuszne”.
— W tej chwili nie myślę o zasadach — rzekła Branno, ziewając. — Myślę o tym, żeby iść spać. A jednak… mogłabym wymienić masę osób, które poświęciłabym chętniej niż Golana Trevize. To przystojny młodzieniec… I, oczywiście, wie o tym… — ostatnie słowa zabrzmiały bardzo niewyraźnie. Pani burmistrz zamknęła oczy i zapadła w sen.