Kameleon także interesował się UFO. W odróżnieniu od uzurpatora przeniósł się na teren źródła informacji.
Spędził już tysiące lat w różnych armiach, na przykład w armii Hitlera podczas drugiej wojny światowej. Wojna w Korei zbytnio go nie pociągała, ale znał amerykańską biurokrację na tyle dobrze, by przy odrobinie cierpliwości wylądować w Pentagonie jako Patrick Lucas, urzędnik w randze podoficera — airmana klasy czwartej (co ciekawe, rangę airmana ustanowiono zaledwie miesiąc wcześniej). Gdy już się tam znalazł, powęszył tu i ówdzie, a potem zdołał się wkręcić do projektu Blue Book.
Następnie wypromował się w niezgodny z protokołem, lecz wypróbowany sposób: gdy do projektu przydzielono nowego oficera, który był kawalerem, kameleon przejrzał jego dossier, zaprzyjaźnił się z nim pierwszego dnia, po czym zwabił go do swojego mieszkania i zabił.
W wannie przeprowadził prowizoryczną sekcję zwłok, by się upewnić, że oficer istotnie był człowiekiem — wiedział bowiem, że druga istota, jego pokroju, gdyby istniała, również mogłaby zainteresować się projektem Blue Book.
Potem napisał list samobójczy w imieniu airmana Lucasa i o drugiej w nocy podmienił mundury oraz identyfikatory. Wypompowany z krwi oficer wyglądał jak blady, zemdlony pijak. Kameleon szybko zaniósł jego ciało do samochodu i zawiózł na koniec gruntowej drogi w pobliżu miasteczka Vienna w Wirginii. Oblał zwłoki i przednie siedzenie benzyną, wrzucił do środka zapałkę i niemal natychmiast tak zmienił swój wygląd, by przeobrazić się w tamtego oficera. Potem pobiegł przez las do cywilizacji.
W krótkim artykule w gazecie napisano tylko, że ciało spaliło się do stanu uniemożliwiającego identyfikację, ale samochód był zarejestrowany na nazwisko urzędnika z Pentagonu. Rankiem ekipa dochodzeniowa znalazła list samobójczy i sprawa została zamknięta. Współpracownicy kręcili głowami: ten facet zawsze trzymał się na uboczu.
Nowy porucznik także okazał się samotnikiem i kiedy rozpowszechniła się teoria, że jest wtyczką z CIA, ludzie z przyjemnością pozostawiali go w spokoju.
Przez kilka miesięcy zadaniem kameleona-porucznika było przesiewanie doniesień o UFO i wyławianie mniej więcej dziesięciu procent, których nie dało się tak łatwo wytłumaczyć w inny sposób. Zamówił kalendarze z poprzednich lat, począwszy od 1948, i przy pomocy efemeryd eliminował poranki i wieczory, w które Wenus świeciła szczególnie jasno. Dzięki temu zaoszczędził mnóstwo czasu.
Wiedział o projektach Sign i Grudge i wcale się nie zdziwił, gdy się okazało, że Blue Book jest bardziej zainteresowany kreowaniem swego wizerunku i dementowaniem pogłosek niż badaniami naukowymi. Niektórzy dostrzegali w tym dowody na istnienie spisku, kameleon doszedł jednak do wniosku, że to sprawka konserwatywnych umysłów. Projektem Blue Book zajmował się w gruncie rzeczy jeden oficer i kilku niższych urzędników, wokół których orbitowało kilka tuzinów innych osób, raz po raz wtykających nosy.
Wyglądało na to, że kameleon spędza tyle samo czasu na zadawaniu się z prasą i politykami co na zajmowaniu się UFO. Ilekroć brakło ciekawych doniesień prasowych na innych frontach, reporterzy zjawiali się lub dzwonili w poszukiwaniu materiałów. Kameleon, rzecz jasna, od tysięcy lat doskonalił się w kontaktach z ludźmi, ale takt nigdy nie był jego ulubioną bronią.
Obserwował kolegów-badaczy równie bacznie jak pilotów, policjantów i rolników, którzy donosili o zaobserwowanych zjawiskach. Kombinował, że jeśli na świecie istnieje coś podobnego do niego, może w końcu przybyć do Fort Belvoir. Ale jego odpowiednik znajdował się na przeciwległym wybrzeżu, zajęty tymi samymi poszukiwaniami, lecz w innej formie, jako że z latającymi talerzami dał już sobie spokój.
Po upływie kolejnego roku kameleon poszedł w jego ślady. Pewnego dnia, zamiast stawić się do pracy, pojechał do Waszyngtonu, zaopatrzył się w lumpeksach w całą szafę ubrań roboczych i, nim jego przełożeni się zorientowali, że jeden z pracowników samowolnie się oddalił, pracował już na farmie mlecznej w zachodnim Marylandzie.