„Jimmy” narobił trochę za dużo hałasu podczas swej inicjacji seksualnej i choć pan Berry czuł potajemną ulgę, że chłopak w końcu robi coś normalnego, podporządkował się życzeniu żony i wyrzucił Deborah, na pożegnanie wciskając jej ukradkiem banknot studolarowy. To wystarczało na opłacenie rocznego czynszu i rekompensowało z nawiązką utratę pracy.
Uzurpator był już człowiekiem w stopniu tak znacznym, że odczuł lekki gniew, widząc na jej miejscu nowego pielęgniarza — mężczyznę. To jedno spotkanie nauczyło go jednak tyle, że mógłby udawać kobietę w stopniu, który oszukałby każdego z wyjątkiem sumiennego ginekologa.
Doktor Grossman był ciekaw, czy niesamowite umiejętności muzyczne chłopaka rozszerzyły się na pokrewne obszary kontroli ruchowej, więc na następne spotkanie przyprowadził przyjaciółkę — piękną artystkę. Chciał zaobserwować zarówno reakcję chłopaka na jej urodę, jak i umiejętności rysunkowe.
Gdy ich sobie przedstawiono, Jimmy istotnie wykazał pewne zainteresowanie. Olśniewająca blondynka dorównywała mu wzrostem — musiała mierzyć ze sześć stóp.
— Jimmy, to Irma Leutij. Wszyscy nazywają ją Holenderką.
— Holenderką — powtórzył.
— Witaj, Jimmy — rzekła ochrypłym głosem, którego automatycznie używała w rozmowach z atrakcyjnymi mężczyznami. Na oko oceniła, że Jimmy jest od niej młodszy o jakieś pięć lat. Pomyliła się o tysiąc tysiącleci.
— Chcemy zrobić eksperyment z rysowaniem — rzekł Grossbaum. — Holenderka jest artystką.
Uzurpator znał znaczenie słowa „eksperyment”, więc zareagował z rezerwą.
— Artystką… eksperyment?
— Lubisz rysować? — zapytała Holenderka.
Niezobowiązująco wzruszył ramionami.
Grossbaum otworzył teczkę, wyjął dwa identyczne bloki rysunkowe i zwykle ołówki. Wskazał stolik w pokoju śniadaniowym.
— Usiądźmy tam.
Jimmy poszedł za nimi i usiadł obok Holenderki. Psychiatra położył przed nimi otwarte bloki i ołówki, a sam siadł naprzeciwko.
— Co mam narysować? — zapytała kobieta. — Coś prostego?
— Prostego, ale dokładnego. Może sześcian w perspektywie.
Skinęła głową i narysowała dziewięć starannych linii. Zajęło jej to cztery sekundy.
— Jimmy? — Lekarz przesunął ołówek w stronę chłopaka.
Uzurpator był ostrożny, pamiętając, jak wszyscy zareagowali na jego grę na fortepianie. Mógłby dokładnie skopiować ruchy Holenderki, ale zamiast tego rysował w żółwim tempie.
Nie umknęło to uwagi Grossbauma. Lekarz zauważył również, że sześcian Jimmy’ego jest precyzyjną kopią, uwzględniającą nawet położenie na kartce i przypadkowe nałożenie się dwóch linii na obszarze mniejszym od milimetra. Doskonały artysta, poproszony o zrobienie dokładnej kopii, potrafiłby zrobić coś takiego. Natomiast powolna, kompulsywna precyzja pasowała do osoby z syndromem mędrca.
O ile jednak było wiadomo Grossbaumowi z prac naukowych i rozmów z autorytetami, z tym syndromem człowiek się rodził. Żadna normalna osoba nie mogła się go nabawić od uderzenia w głowę.
— Mogę go narysować — rzekła Holenderka — i sprawdzimy, czy on narysuje mnie.
— Jest to jakiś pomysł — odparł z powątpiewaniem lekarz, myśląc, że chłopak prawdopodobnie skopiuje precyzyjnie własny portret.
Holenderka przewróciła stronę, podniosła swój ołówek i zagapiła się na Jimmy’ego.
Odwzajemnił jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem. Uśmiechnęła się, a wtedy uzurpator też się uśmiechnął. Gdy jednak zaczęła rysować, on tylko ją obserwował.
Ukończyła prosty portret w ciągu kilku minut i odwróciła kartkę, by go pokazać Jimmy’emu.
Uzurpator przyjrzał się rysunkowi. Lewe ucho było o pół cala za długie, podobnie jak broda. Ponieważ już wcześniej widział, jak kobieta posługuje się gumką, użył jej i poprawił portret, rysując całe ucho i brodę zupełnie od nowa. Dodał też niewielki pieprzyk, który przeoczyła.
— O co chodzi? — zapytał lekarz.
— To niesamowite. Zrobiłam drobny błąd w proporcjach, a on go poprawił. I dodał pieprzyk, który opuściłam. — Odłożyła blok. — Spędzasz dużo czasu przed lustrem, Jimmy?
Uzurpator niezupełnie zrozumiał pytanie, ale skinął głową, a potem wzruszył ramionami.
Większość osób nie potrafi rysować kół bez cyrkla. Holenderka stworzyła trzy koncentryczne okręgi, a następnie postukała w blok Jimmy’ego.
Ponownie spowolniwszy naturalny impuls, uzurpator narysował idealną kopię.
— Wiesz, jak to się nazywa, Jimmy? — zapytał Grossbaum.
— Rysowanie — rzekł uzurpator.
Holenderka postukała w środek kartki.
— To.
— Koło — rzekł uzurpator. — Koła.
— Zastanawiam się, ile on jeszcze wie — powiedziała — chociaż nie potrafi tego wyrazić.
— Hm, zna się na seksie, choć nigdy o tym nie mówi. Przyłapali go z pielęgniarką.
Uzurpator pokiwał głową.
— Pielęgniarka Deborah. Jest… była dobra. Dla mnie.
— Zwolnili ją.
— Powinni byli dać jej podwyżkę. Biedny dzieciak pewnie oszalał z rozpaczy.
— Oszalał. — Uzurpator pokiwał energicznie głową. — Oni tak mówią. Oszalał.
— A oszalałeś? — szepnęła Holenderka.
— Nie wiem. — Jimmy wskazał Grossbauma. — On ma wiedzieć.
— Nie wiem, co ci jest, Jimmy. Niektóre rzeczy robisz tak dobrze…
— Ty masz wiedzieć — upierał się Jimmy.
— Bruno… — Kobieta dotknęła ramienia Grossbauma. — Myślę, że on przy tobie się blokuje. Mógłbyś zostawić nas na chwilę samych?
Uśmiechnął się uśmiechem psychiatry.
— A zdasz mi raport… ze wszystkiego?
— Przecież mnie znasz. — Istotnie, znał ją bardzo dobrze.
Zerknął na zegarek.
— Właściwie to i tak muszę przyjąć pacjenta w klinice o pierwszej. Mogę wrócić o wpół do trzeciej.
— Powinno wystarczyć.
Doktor wstał.
— Jimmy, wychodzę na trochę. Holenderka zostanie z tobą.
— Okay. — Uzurpator zrozumiał część przesłania. Holenderka chciała zostać sam na sam z Jimmym. Jak pielęgniarka Deborah.
Gdy Grossbaum znalazł się za frontowymi drzwiami, Holenderka przez długą chwilę gapiła się na uzurpatora.
— Nie pamiętasz, co ci się stało?
— Nie. — On też się gapił w odpowiedzi.
— Jak dawno to było?
— Sto osiemdziesiąt trzy dni temu.
— A ludzie, którzy wcześniej cię znali… ze szkoły… odwiedzają cię?
— Tak. Kiedyś. Teraz już nie. — Spojrzał w sufit. — Sześćdziesiąt dwa dni.
— Jesteś samotny. — Wzruszył ramionami. — Mogę być twoją przyjaciółką, Jimmy.
— Możesz?
Przystanęła i wyciągnęła rękę.
— Oprowadzisz mnie po domu? Chcę zobaczyć, jak mieszka druga połowa świata.
Uzurpator był skonsternowany. Jeśli ta pani chciała takiej samej bliskości jak pielęgniarka Deborah, nie mówiła o tym wprost. Mimo to ujął ją za rękę — uścisnęła jego dłoń, a on odwzajemnił delikatny gest — i ruszył za nią do kuchni.
Było to nieskazitelne i eleganckie miejsce, wyłożone kafelkami i lśniące od emalii. Nad barem wisiała konstelacja kieliszków, a na ścianie błyszczały garnki i rondle z brązu. Meksykańska kucharka, niska, gruba i bojaźliwa, przycupnęła w kącie.
— Buenos días — powiedziała Holenderka. — Jimmy me muestra la casa.[1]
— Bueno, bueno — odrzekła kucharka i wróciła do szorowania czystego rondla, usiłując uczynić go jeszcze czystszym.
Przez kuchnię przeszli do jadalni. Pod połyskującym szklanym żyrandolem, przerobionym z gazowego na elektryczny, stał ciężki mahoniowy stół. Na ścianach wisiały stare malowidła.
Nad kominkiem w salonie pojawił się nowy obraz, przedstawiający państwa Berrych, stojących na trawniku z małym chłopcem i dalmatyńczykiem.
— To ty?
— Nie. — Uzurpator zastanowił się. — To ten, kto był mną.
Meble w tym pomieszczeniu były bardzo starymi antykami, obitymi na nowo w luksusowy czerwony aksamit. Uzurpator nie bardzo wiedział, po co to zrobiono.
— Trudno uwierzyć, że żyjemy w epoce kryzysu — zauważyła kobieta.
Uzurpator wzruszył ramionami. Do tej pory słyszał jedynie o kryzysach psychicznych.
Pokój muzyczny sprawiał pogodne wrażenie. Przez wielkie okno od północnej strony, wychodzące na oficjalny ogród, wpadało mnóstwo światła. W pokoju stał mały fortepian Steinwaya i harfa.
Kobieta szarpnęła najniższą strunę basową.
— Grasz na tym?
— Nie. — Harfa była czymś nowym. Nigdy nie próbował na niej grać.
— Dziwne. Myślałam, że będą ci dawać lekcje fortepianu, skoro…
Uzurpator siadł na stołku, podniósł pokrywę klawiatury i zagrał pierwsze takty Apasjonaty.
Odwzajemnił jej spojrzenie.
— Gram na tym.
— Rozumiem.
Zaczął grać łagodne akordy w dziwnej kolejności, nie całkiem na chybił trafił. Nie znał oficjalnych nazw tych rzeczy, ale przeplatał mole z durami, przedzielając je tercją obniżoną o półton. Skutek był niesamowity i wcale nie tak bardzo irytujący.
Kobieta stanęła za Jimmym i ugniatała jego muskularne ramiona.
— Moglibyśmy… zobaczyć twój pokój?
Wstał w milczeniu. Tę kwestię rozumiał.
Holenderka szła pokornie obok chłopaka, podziwiając jego wdzięk.
— Dużo ćwiczysz? — Wzruszył ramionami. — Pływasz? Grasz w tenisa?
— Tak. — Mógłby, rzecz jasna, całymi dniami leżeć w łóżku i zachować idealną formę, a w zasadzie każdą formę, na jaką miałby ochotę. Jego obecna sylwetka była w każdym calu taka jak sylwetka Jimmy’ego w momencie, w którym ten został wybebeszony przez uzurpatora.
Przeszli przez bibliotekę, jard po jardzie, mijając książki w identycznych skórzanych oprawach, i znaleźli się w głównym holu z wyłożoną parkietem podłogą i kopulastym dachem ozdobionym witrażami. Jimmy poprowadził kobietę w górę po szerokich, krętych schodach. Do niego należało drugie piętro.
— Wielki ten dom — powiedziała. — Twoi rodzice mają tylko jedno dziecko?
— Nie dziecko. — Otworzył drzwi swojej sypialni.
— Tak przypuszczam.
W jednym kącie dużego pokoju stało szpitalne łóżko, nie pasujące do reszty wystroju, otoczone eleganckim parawanem. Pościel wciąż była zmięta, a na tacce leżały resztki śniadania. Ściany pokrywała tapeta z beżowego jedwabiu. Holenderka przeszła przez pokój, otworzyła dwuskrzydłowe szklane drzwi balkonowe i stała w rześkiej bryzie, niosącej ze sobą słone powietrze i zapach kwiatów. W dole, w gościnnym ogrodzie, pracowało dwóch ludzi.
— Zdejmij ubranie i połóż je na toaletce — rzekł Jimmy za jej plecami.
— Widzę, że nie trwonisz czasu. — Wróciła do pokoju. — A może najpierw zdejmiemy twoje?
Podeszła z powrotem do drzwi wejściowych i zamknęła je na klucz.
Jimmy ściągnął biały kaszmirowy sweter i koszulkę, którą miał pod spodem, po czym zsunął sandały i zrzucił białe płócienne spodnie. Zlustrowała jego ciało: twarde mięśnie i mały penis, który najwyraźniej wcale jej nie zauważył. Jimmy położył się na łóżku.
Usiadła obok i przesunęła palcem wzdłuż jego piersi i brzucha. Gdy dotarła do włosów łonowych, członek wyskoczył w górę jak uruchomiona pułapka na myszy.
— O rany. — Był trochę większy od przeciętnego, ale nie aż tak, by ją onieśmielać. Wzięła go w dłoń, ciepłego i sztywnego jak świeca, i pochyliła się, by polizać i wziąć do ust, po europejsku.
— Zdejmij ubranie — powtórzył Jimmy — i połóż je na toaletce.
— Tak jest. — Uśmiechnęła się, rozumiejąc, że jest to wyuczone zdanie, które prawdopodobnie zasłyszał z ust badających go lekarzy. Rozbierała się leniwie, składając rzeczy i starannie zwijając pończochy. Gdy zdjęła majtki, obróciła się tyłem do niego, dyskretnie zwilżając śliną kobiece miejsce. Przeczuwała, że gra wstępna nie będzie zbyt skomplikowana.
Poczuła, jak Jimmy ściska ją w pasie, i zaczęła coś mówić… po czym nastąpiło straszliwe dźgnięcie, od którego zabrakło jej tchu. Zacisnęła zęby, by nie krzyknąć.
— Nie, Jimmy! Nie! To nie to miejsce!
Wycofał się posłusznie, a ona obróciła się, chwytając jego członek i starając się nie wpaść w panikę na widok strużki zakrwawionego śluzu.
— Zmyjmy to i…
Uniósł ją jak wielką lalkę i cisnął na łóżko.
Całe szczęście, że nie zamknęła drzwi balkonowych; ogrodnicy usłyszeli jej wrzaski. Szkoda tylko, że zamknęła wejściowe. Gdy w końcu zdołali je wyważyć, Jimmy stal na skraju łóżka, nagi i spokojny, wpatrując się w Holenderkę, która skuliła się w drugim końcu, skomląc i krwawiąc.
Oczywiście wiedzieli, że nie mają dzwonić na policję. Ten, który najlepiej mówił po angielsku, zadzwonił do kancelarii prawnej pana Berry’ego, a pozostali pomogli Jimmy’emu się ubrać i sprowadzili go na basen. Meksykańska kucharka i pielęgniarze zajęli się Holenderką.
Pan Berry zjawił się po dziesięciu minutach. W ręku trzymał swoją najpotężniejszą broń — książeczkę czekową. Wysłuchał cichej, przerywanej łkaniem opowieści Holenderki.
Bardzo jej współczuł. Oczywiście, że padła ofiarą, rzekł, lecz z punktu widzenia prawa rzecz nie przedstawia się tak jednoznacznie. Jimmy przecież jest niepełnoletni, a jakiś pozbawiony skrupułów prawnik mógłby utrzymywać, że kobieta go uwiodła.
Spojrzała mu prosto w oczy.
— Trochę go podrywałam — rzekła zdecydowanym mimo swego stanu tonem — ale potem mnie zgwałcił. W dwóch miejscach. Mam iść na policję?
Pan Berry poprosił wszystkich o opuszczenie pokoju. Po pól godzinie pod drzwi dla służby zajechała cichutko karetka z prywatnej kliniki i Holenderka została wywieziona żwirową ścieżką na starym wózku inwalidzkim Jimmy’ego.
Lekarz badający kobietę powiedział, że nigdy przedtem nie widział złamanej kości łonowej. Bez mrugnięcia okiem zaakceptował opowieść o narowistym koniu, ale zasugerował, by mimo wszystko przebadała się na okoliczność ciąży, skoro już tu jest.