15.

Amherst, Massachusetts, 1941

Uzurpator mógł uniknąć powołania, symulując wszelkiego rodzaju dolegliwości czy ułomności. Co trzeci Amerykanin odpadał na komisji. Jak wielu mężczyzn — a każdy z innych powodów — nasz bohater uniknął go, zgłaszając się do piechoty morskiej.

Korpus niezbyt entuzjastycznie przyjmował osoby pokroju Jima Berry’ego, niezależnie od tego, jak dobrze wyglądałyby na plakacie rekrutacyjnym. Młodzieniec był wysoki, silny, przystojny, zdrowy i bez wątpienia pochodził z bogatej rodziny. Prawdopodobnie kłamał, że nie ukończył college’u, bo nie chciał zostać przydzielony do szkoły podoficerskiej. Od razu było wiadomo, że trudno będzie go złamać, co mogło znacznie utrudnić złamanie innych niesubordynowanych chłopaczków. A wszyscy oni musieli zostać złamani, by się odbudować jako żołnierze piechoty morskiej.

Nazywali go Laleczką i Burżujem, ale sprawiał im więcej kłopotów, niż początkowo oczekiwali. Pierwszego dnia, w drodze do koszar, potężny sierżant wywołał go z szeregu — „Maszerujesz jak zasrana panienka!” — i kazał zrobić pięćdziesiąt pompek, co ten uczynił, nawet się nie pocąc. Potem sierżant usiadł mu na plecach i rzeki: „Jeszcze pięćdziesiąt”. Jimmy i to zrobił bez wyraźnego wysiłku.

Pierwszej nocy sierżant zorganizował więc kocówę dla denerwującego rekruta. Zwołał trzech innych sierżantów i trzech barczystych kaprali, by zarzucili koc na śpiącego chłopaka i stłukli go, by nauczył się szacunku.

Była druga w nocy. Uzurpator, który w głowie grał właśnie na fortepianie czterema rękami, usłyszał, jak cała siódemka zbliża się na palcach wzdłuż przejścia, ale zlekceważył ten dźwięk jako nieistotny. Byt przecież niezniszczalny.

Gdy jednak nagle owinięto go szczelnie kocem i poczuł uderzenie pałką, przez niecałą sekundę próbował walczyć. Potem przeanalizował sytuację i biernie przyjmował ciosy.

W ciągu tej niespełna sekundy zdążył jednak złamać nadgarstek i dwa kciuki oraz odrzucić jednego z napastników na drugi koniec sali. Facet uderzył o przeciwległą ścianę i doznał wstrząsu mózgu.

Jeden z tych, którzy wyszli bez szwanku, uderzał bezwładnego Jimmy’ego pałką, póki pozostali go nie odciągnęli. Wtedy rekruci jeden po drugim podchodzili do łóżka, by sprawdzić, w jakim stanie jest ofiara.

Uzurpator wygenerował sińce i rany oraz uronił odpowiednią ilość krwi. W mdłym świetle dochodzącym z latryny wyglądał okropnie.

— Musimy go zanieść do szpitala — rzekł ktoś.

— Nie — zaprotestował uzurpator:

Zapaliły się górne światła.

— Co się tu, kurwa, dzieje? — ryknął sierżant. Miał na sobie czyściutki, wyprasowany mundur, ale koszula była zapięta tylko do połowy, a lewa ręka z siniejącym kciukiem zwisała bezwładnie wzdłuż tułowia. — Co to za rozpierdówa? Już mi wracać do wyr!

Dwaj podoficerowie ostrożnie przeszli obok niego do leżącego pod ścianą nieprzytomnego kolegi. Jęczał, gdy go podnosili i wyprowadzali z sali.

Sierżant stanął przed Jimmym, taksując wzrokiem jego sińce, rany i podbite oczy.

— Co ci się stało, rekrucie?

— A jak pan myśli, panie sierżancie?

— Wyglądasz, jakbyś wypadł z łóżka.

— Zapewne tak było, panie sierżancie.

— Potrzebna ci pomoc medyczna?

— Nie, panie sierżancie.

— GŁOŚNIEJ!!! — wrzasnął sierżant.

— NIE, PANIE SIERŻANCIE!!! — Uzurpator doskonale imitował ton i akcent przełożonego.

— W porządku. — Sierżant okręcił się na pięcie i ruszył ku drzwiom. — A wy nic nie widzieliście. Śpijcie. Zbiórka o piątej. — Po tych słowach zgasił światła.

Po minucie ciszy żołnierze zaczęli szeptać. Uzurpator usiadł prosto na łóżku. Ktoś przyniósł mu aspirynę i kubek wody.

— Gdzieś ty się nauczył tak walczyć?

— Wypadłem z łóżka — odparł uzurpator. — Podobnie jak sierżant.

Te słowa rozniosły się po całym obozie, zwłaszcza że następnego ranka kompania miała nowego sierżanta, a starego nigdzie nie było. Uzurpator zaś dorobił się kolejnego przezwiska: Joe Louis[2].

Nowy sierżant nie przejawiał chęci do znęcania się nad Joe Louisem, ale i go nie faworyzował. Miał zaledwie osiem tygodni na zrobienie z tych żałosnych cywilów żołnierzy piechoty morskiej.

Przez pierwszy tydzień głównie biegali, maszerowali i wykonywali ćwiczenia sprawnościowe od piątej rano do kolacji — a czasem i po kolacji przebiegali kilka mil, by mieć lżejsze żołądki. Uzurpator czuł się całkiem wypoczęty, ale obserwował reakcję innych na wysiłek i wytwarzał odpowiednie ilości potu i stękania. Na ćwiczeniach ze strzelania celował tak, by w większości prób nie trafić w dziesiątkę, ale też nie wyjść na ostatnią ofermę.

Omal nie popełnił błędu na końcowym egzaminie z użycia maski gazowej. Rekruci jeden po drugim byli prowadzeni do ciemnego pomieszczenia, w którym musieli czekać, aż sierżant w masce zapyta ich o nazwisko, stopień i numer ewidencyjny. Trzeba je było wyszeptać, a potem szybko włożyć maskę, zasalutować i wyjść.

Uzurpator wszedł do ciemnego pokoju, wziął oddech i omal nie uległ potężnemu atakowi nostalgii. W ciągu miliona lat zdążył zapomnieć, że atmosfera jego macierzystej planety jest podobna do tej — zawiera około 10 procent chloru. Zapach był cudowny.

Sierżant z maską gazową i przenośną tablicą odczekał jakieś dwie minuty. Potem zaświecił mu w oczy latarką.

— Czy ty oddychasz, szeregowy Berry?

— Nie, sir.

— Nie nazywaj mnie „sir”. Zarabiam na życie. — Trzymał latarkę w tym samym położeniu przez kolejną minutę. — Niech mnie diabli. Dużo pływasz, Berry?

— Tak, panie sierżancie.

— Pod wodą?

— Tak, panie sierżancie.

Sierżant odczekał kolejne trzydzieści sekund, po czym pokręcił głową.

— Szlag! Podaj mi swoje nazwisko, stopień i numer ewidencyjny, a potem włóż maskę. — Uzurpator spełnił żądanie. — A teraz znikaj stąd, do cholery, zanim się na mnie porzygasz!

Radując się ostatnią odrobiną chloru uwięzioną w masce, uzurpator przeszedł przez drzwi, nad którymi świecił mętnie zielony napis „WYJŚCIE”.

Na zewnątrz leżało dwudziestu żołnierzy w różnych stadiach udręki, kaszląc i wymiotując. Wszędzie pełno było wymiocin. Uzurpator zmusił swój żołądek do wyrzucenia zawartości.

Jeden z kolegów, Hugh, podszedł do miejsca, w którym klęczał Jimmy, i poklepał go po plecach.

— Rany Julek, Jimmy. Wstrzymywałeś oddech chyba ze trzy minuty.

Uzurpator kaszlnął w sposób, który wydawał mu się odpowiedni.

— Dużo pływam pod wodą — wyszeptał. — Jezu, ale to śmierdzi!

Ale nostalgia długo go nie opuszczała. Gdzie on, u diabła, żył, skoro stężenie chloru w powietrzu było tam tak ogromne? Na pewno nigdzie na powierzchni. To był dobry pomysł na projekt badawczy po wojnie.

Spora część ich szkolenia miała formę improwizacji, bo wiele materiałów wywieziono już na Pacyfik. Uczyli się więc, jak pracować z czołgami, biegnąc w szeregu za wywrotką mającą z przodu i tylu przydrutowane napisy „czołg”. Nosili karabiny Springfielda z czasów pierwszej wojny światowej i ćwiczyli z nimi na strzelnicy.

Walka wręcz okazała się baletem wstrzemięźliwości dla uzurpatora, który przez większość życia był pozbawionym sumienia drapieżcą. Pozwalał kolegom rzucać sobą w tę i we w tę i symulować niebezpieczne ciosy. Kiedy sam miał być agresywny, oszczędzał życie kompanów, wiedząc, że mógłby oderwać nogę jednemu i zakatować nią na śmierć wszystkich innych.

Z szacunkiem odnosił się do sierżantów i badał ich zachowania wobec żołnierzy. Te techniki były ciekawsze od strategii przymusu stosowanych przez profesorów z college’u, którzy prawdopodobnie zintelektualizowali cały proces. Sierżanci instynktownie sięgali do dziedzictwa ssaków naczelnych, stając się dominującymi samcami poprzez rozpychanie się, bicie i wrzask. Wszyscy, którzy im się stawiali, byli karani — natychmiast, a także później, gdy otrzymywali poniżające i wyczerpujące zadania.

Uzurpator wykonał swój przydział — czyścił latryny szczoteczką do zębów i przez dwadzieścia cztery godziny pilnował czystości w kuchni — bynajmniej nie dlatego, rzecz jasna, że naprawdę stracił cierpliwość albo źle zrozumiał polecenie sierżanta. Zbyt ścisła samokontrola zdradziłaby go. Musiał grać w tę grę.

Загрузка...