Są takie pociągi, które mają czas i nigdy się nie spieszą. Nie znoszą pośpiechu, najmniejsze nawet przyspieszenie wywołuje opór. Te pociągi wyznają zasadę: „Kto idzie powoli, ten idzie pewnie”. No, właśnie. Nasz pociąg na trasie liczącej dwieście kilometrów zatrzymywał się na trzydziestu stacyjkach. Ósma czy dziewiąta nazywała się Biały Sad. Wyjrzałem przez okno, biały budynek dworca otaczały drzewa obsypane białymi kwiatami jaśminu, wzdłuż białego płotu stały białe ławki, siedziały na nich dziewczynki w białych sukienkach, na podwórku za płotem białogłowa bieliła ściany domu… Ktoś chrząknął za moimi plecami, odwróciłem się, w drzwiach przedziału stał podróżny w białym garniturze, w białych rękawiczkach, w białych butach, w białym kapeluszu z białą wstążką, trzymał białą walizkę i bukiet białych róż, były doprawdy prześliczne. Pociąg ruszył, za plecami podróżnego w oknie pociągu pojawiła się biała chmura i na chwilę znikł z moich oczu stopiwszy się z tłem. Na szczęście wiatr odpędził obłok i znowu zobaczyłem człowieka, co wszystko miał białe, i twarz, i brwi, i włosy, prawie wszystko, bo wpatrywał się we mnie oczami błękitnymi jak niezabudki. W pewnej chwili powiedział:
— Pana zapewne dziwi ta biel — spojrzał na rękaw swojej marynarki.
— Lubię biały kolor — odrzekłem pojednawczo.
— W Białym Sadzie biały kolor dominuje — wyjaśnił podróżny.
Pociąg przyspieszył nieco biegu, lecz uczynił to bez przesady i jak gdyby z niechęcią.
— Zazwyczaj podróżuję „Białym Smokiem” — wyznał człowiek w bieli. — Pożera przestrzeń z olbrzymią szybkością, lecz dzisiaj spóźniłem się, nie mogłem dobrać odpowiedniego krawata.
— Ten biały krawat pasuje do białej koszuli i białej marynarki — stwierdziłem z uznaniem. — Bardzo pasuje. Dysponuje pan krawatami w innych kolorach?
— Nie, mam tylko białe.
— Ale mimo to wybór był trudny?
— Są różne odcienie bieli — oświadczył autorytatywnie. — Cała skala białych kolorów. Mieszkańcy Białego Sadu rozróżniają około dwudziestu białych odcieni. W ubiegłym roku miałem możność przekonać się, że istnieją wspaniałe biele, o których nie mamy zielonego pojęcia. Uczestniczyłem w wyprawie na Białą Planetę. Słyszał pan zapewne o tej ekspedycji. Przed ośmiu laty odkryliśmy nowy obiekt w gwiazdozbiorze Białego Łabędzia. Interesująca planeta. Byłem tam dzięki uprzejmości kierownika wyprawy, który pochodzi z Białego Sadu. Uczył mnie astronomii. Podróż gwiazdolotem trwała dwa miesiące. Mknęliśmy z szybkością światła, a niektórzy twierdzili, że o wiele prędzej… ale nie chciałbym pana nudzić.
— Proszę, proszę, niech pan opowiada. To bardzo interesujące, bardzo — zapewniałem.
— Dobrze, spełnię pańskie życzenie — rzekł biały podróżny. Wylądowaliśmy na śnieżnobiałej płaszczyźnie. Powitali nas mieszkańcy Białej Planety, byli biali od stóp do głów, podobnie jak drzewa, rośliny, zwierzęta. Na szczęście rozumna natura obrysowała wszystkie rzeczy martwe i żywe różnokolorowymi konturami. I tak na przykład dostojników można było rozpoznać po purpurowym konturze, urzędników po czarnym, artystów po zielonym. Dzięki tym konturom widzieliśmy otaczających nas mieszkańców Białej Planety, dzięki tym konturom mogliśmy podziwiać wspaniałe białe kwiaty i cudowne białe zwierzęta. Ten fenomen natury tłumaczyła obecność trzech słońc, wysyłających promienie pod różnymi kątami, światło załamywało się w powietrzu otaczającym istoty, rośliny i rzeczy — w taki sposób, że tworzył się ów kontur, barwna otoczka, pewien rodzaj aureoli. Po pewnym czasie przywykliśmy do tego zjawiska. Goszczono nas po królewsku, mieszkałem w alabastrowym pałacu, nigdy w życiu nie widziałem takiej bieli, schody, sklepienia, podłogi świeciły bielą, tak, nie waham się użyć tego określenia, mogłem w nocy w mojej komnacie czytać książkę, nie zapalając lampy. Światło osłabiało jaskrawość bieli, czyniło ją łatwiejszą do zniesienia dla oczu. Dlatego korzystaliśmy często z kolorowych żarówek.
Pociąg zwalniał nie rozpędziwszy się na dobre.
— Stacja — powiedziałem. — Jedenasta albo dwunasta.
— To Nerwy Górne — oznajmił biały podróżny. — Byłem tu kiedyś. Niech pan spojrzy, co oni wyrabiają.
Na peronie dwaj młodzi ludzie skakali sobie do oczu. Opodal stała dziewczyna, oczekując na wynik kłótni. Wkrótce doszło do bijatyki
— Biją się o dziewczynę — wyjaśnił podróżny, manifestując wysoki stopień swojej inteligencji. — Oni tam, na Białej Planecie, zupełnie nie mogli tego zrozumieć.
— Czego? — zapytałem.
— Tych bijatyk. Proszę wyobrazić sobie, że w alabastrowym pałacu doszło do bójki między asystentem kierownika ekspedycji a dowódcą zespołu elektroników gwiazdolotu. Poszło oczywiście o kobietę, specjalistkę od wysokich napięć. W pewnym momencie dowódca elektroników wyszarpnął z kieszeni rewolwer i strzelił do asystenta kierownika wyprawy. Strzał był celny, kula ugodziła asystenta w sam środek czoła. Biedak runął na alabastrowe schody. Na białe stopnie kapnęło kilka rubinowych kropel. Śliczny kontrast, proszę pana. Odgłos strzału zaalarmował gospodarzy pałacu. Byli bardzo zdumieni widokiem człowieka leżącego bez życia na alabastrowych schodach. Istota obrysowana purpurowym konturem zadała mi pytanie:
Istota: Dlaczego ten człowiek leży na schodach?
Podróżny: To incydent godny pożałowania. Ten człowiek nie żyje.
Istota: Był przecież w sile wieku.
Podróżny: Zastrzelono go.
Istota: Ach, ta dziurka w czole. Kto ośmielił się zniszczyć dzieło sztuki?
Podróżny: Dzieło sztuki?
Istota: Człowiek jest najwspanialszym dziełem sztuki. Studiowałem w swoim czasie ziemską architekturę, rzeźbę, znam różne prądy w waszej sztuce, okresy jej rozkwitu i upadku. Stworzyliście wiele znakomitych dzieł, lecz nic nie może się równać z wami. Wasze gotyckie palce, wasze barokowe ramiona i biodra, wasze wspaniałe renesansowe głowy, wieńczące, niczym kapitele kolumn, wspaniale zbudowane torsy — to wszystko budzi głęboki zachwyt i podziw dla ziemskich artystów. W jaki sposób przedziurawiono głowę tego człowieka?
Podróżny: Wystrzelono kulę z rewolweru.
Istota: Proszę oddać broń.
Wręczyłem Istocie rewolwer, obejrzała go uważnie i wyrzuciła przez pałacowe okno. Następnie ujęła w obie dłonie głowę asystenta kierownika ekspedycji, lekko nacisnęła skronie i kula wysunęła się z rany. Istota wyjęła z kieszeni aparat podobny nieco do pompki rowerowej i powiedziała:
Istota: To regenerator. Zregeneruje, co potrzeba, a jednocześnie tchnie w waszego przyjaciela ducha.
Pompowała przez chwilę, asystent westchnął.
Istota: Doprowadziłam do porządku to dzieło sztuki. Tym złotym kołeczkiem zamkniemy otwór, by duch nie uleciał powtórnie.
Co powiedziawszy, wsunęła w otwór mały kołeczek. Asystent otworzył oczy.
Istota: Przy okazji zobaczyliście, jak ratujemy dzieła sztuki. W przyszłości proszę unikać ekstrawaganckich czynów. Tylko źle wychowani ludzie odtrącają nosy pięknym rzeźbom, tłuką wazy, dziurawią malowidła, niszczą freski. A o co właściwie poszło?
Podróżny: O specjalistkę od wysokich napięć.
Istota: Muszę ją zobaczyć.
Przyprowadziłem kosmonautkę. Istota obejrzała ją uważnie, następnie wyprowadziła z sali, po upływie kwadransa wróciła w towarzystwie dwóch identycznych specjalistek od wysokich napięć.
Istota: Dysponujemy na Białej Planecie uniwersalnym reproduktorem. Oto wierna kopia waszej miłej koleżanki. Sądzę, że usunięte zostało źródło konfliktu.
Ale Istota z Białej Planety nie znała mieszkańców Ziemi. Dwie piękne kobiety stały się źródłem nowych nieporozumień i wzrosła wielokrotnie ilość konfliktów.
Pociąg zwalniał, lokomotywa gwizdnęła dwa razy, i wtoczyliśmy się na dwudziestą stację. Podróżny w bieli wskazał na tablicę wiszącą na ścianie dworca.
— Dwanaście Bram — odczytałem nazwę miasteczka.
— Niegdyś — opowiadał podróżny — miasto otaczały warowne mury. Dostępu do grodu broniły liczne baszty, zwodzone mosty i dwanaście ciężkich, żelaznych bram. Tyle bram, ile miesięcy w roku. Bramę Stycznia otwierano tylko w styczniu, Bramę Lutego w lutym i tak dalej. Za każdą bramą znajdowały się cztery furty, symbolizujące tygodnie, za furtami było tyle drzwi, ile dni w tygodniu. Codziennie otwierano inne drzwi, co tydzień inną furtę, co miesiąc inną bramę. Fortyfikacje te odstraszały nieprzyjacielskie armie, sama myśl forsowania 365 drzwi, 52 furt i 12 bram wywoływała uczucie głębokiego lęku i obrzydzenia. Mieszkańcy grodu mogli spać spokojnie. Podziwiano ich punktualność, bramy, furty i drzwi spełniały przecież także rolę kalendarza. Ale nie o tym chciałem mówić. Na Białej Planecie pokazano nam Bramę Bram. Wzniesiono ją na największym placu. Była bardzo wysoka, trzydzieści metrów albo i więcej, była także bardzo ciężka, ważyła wiele ton.
Istota: Podziwiacie Bramę Bram.
Podróżny. Gigantyczna.
Istota: Tak, jest ogromna i potężna.
Podróżny: Postawiliście pomnik bramie.
Istota: W pewnym sensie, na pierwszy rzut oka tak to wygląda. W rzeczywistości brama ta wprowadza w dobry humor mieszkańców Białej Planety.
Podróżny: W dobry humor?
Istota: W bardzo dobry humor. Gdy komuś smutno, gdy traci wiarę we własne siły, przychodzi tutaj i otwiera bramę.
Podróżny: Otwiera tę ciężką i wielką bramę?
Istota: Na tym właśnie polega cały dowcip. Bramę skonstruowano w ten sposób, że wystarczy pchnąć ją palcem, a otworzy się.
Podróżny: Palcem?
Istota: Nawet dziecko otworzy bramę, starzec, staruszka, każdy. To duża przyjemność móc otworzyć tak wielką bramę jednym palcem. Przy pomocy tej bramy leczymy kompleksy niższości, stany depresyjne i lękowe, nerwice wegetatywne. Niektórzy otwierają bramę kilka razy dziennie. Przez bramę przechodzą zakochane pary i natychmiast udają się do Pałacu Małżeństw. Widziałam istotę, która bała się wszystkiego i wszystkich, przyszła tutaj, na ten plac, kilka godzin stała przed Bramą Bram, nie mogąc uwierzyć w to, że zdoła ją otworzyć, wreszcie dotknęła żelaznej klamki, i brama rozwarła się, jak gdyby pchnięta ręką olbrzyma. Strach ustąpił, dzisiaj owa istota słynie z odwagi i pewności siebie, a w chwilach wolnych od zajęć poskramia dzikie bestie. Może i ty chcesz otworzyć bramę?
Podróżny: Pragnę tego.
Istota: Więc ją otwórz.
Czułem się taki słaby, niemal bezsilny, to wrota dla giganta. Podniosłem głowę, brama wysoka jak wieża katedralna, monstrualnie ciężka, czy człowiek może unieść jedną ręką lokomotywę? Postąpiłem krok ku bramie, czy człowiek może ruszyć z miejsca górę? Myśl o straszliwym wysiłku, który mnie czekał, sprawiła, że na czoło wystąpił zimny pot, serce dygotało w piersiach, drżały mięśnie nóg, omdlewały ręce. Wtedy usłyszałem głos:
Istota: No, otwieraj! Na co czekasz?
Lekko pchnąłem gigantyczne wrota, otworzyły się bezszelestnie. Mięśnie moje stężały, serce biło w piersiach silnie i spokojnie. „A to siłacz z ciebie — myślałem — a to Herkułes.” Czułem drżenie ziemi pod stopami, co za wspaniała przemiana, roześmiałem się, a potem, rozbawiony własnym śmiechem, począłem rżeć niczym koń.
Istota: Reagujesz żywiołowo, to dobrze.
Podróżny: Wstąpiły we mnie nowe siły.
Istota: Świetnie, przed tobą uciążliwa podróż, powrót na Ziemię.
Podróżny umilkł. Pociąg stał na dwudziestej piątej stacji. Mój towarzysz odsunął szybę i wyjrzał na peron.
— Wysiadam za piętnaście minut, a pan?
Wyjaśniłem, że kończę podróż mniej więcej za pół godziny. Podróżny w bieli powiedział:
— Dzięki Istotom z Białej Planety zrozumiałem, jak cenne jest życie ludzkie, pojąłem również, że człowiek to rzeczywiście najwspanialsze dzieło sztuki, które należy otaczać czułą i troskliwą opieką. Wzbogaciłem także swoją wiedzę o różnych odcieniach bieli. Skoro już mówimy o kolorach, zastanawia mnie pański czarny garnitur, czarna koszula, czarny krawat, czarna rękawiczki, czarne buty, czarny płaszcz i kapelusz i czarne walizki. Czy popełnię niedyskrecję, jeśli zapytam, dlaczego zafascynował pana ten właśnie kolor.
— To chwilowa fascynacja — odparłem. — Jadę na pogrzeb mego kuzyna. Był włamywaczem, otwierał z wielką łatwością wszelkie bramy, furty, drzwiczki. Przed kilkoma dniami otworzył drzwi, wiodące do wieczności. W willi, do której się włamał, czuwała urocza istota w bieli, strzeliła do mego kuzyna, marnotrawiąc dzieło wyspecjalizowanej sztuki. Stąd ta czerń.
— Rozumiem pański ból, lecz proszę się nie smucić. Moim zdaniem, czerń to najciemniejszy odcień bieli.