Przyjechałem nieco za wcześnie: zegar na przystanku wskazywał kilka minut po wpół do trzeciej. Upał był nieznośny. Mijałem uliczny ogródek jakiejś kawiarni, zatłoczony, lecz pewien starszy jegomość zwalniał właśnie swój stolik. Wstąpiłem w nadziei, że dostanę tu coś chłodnego do picia.
Siedziałem tuż przy niskim ogrodzeniu. Oczekując na kelnerkę, która zniknęła we wnętrzu i nie pojawiała się przez czas dłuższy, obserwowałem ruch na tej wąskiej i zapchanej zwykle samochodami ulicy. Dziś pojazdy poruszały się powoli, jakby i one były zmęczone upałem, a przechodnie snuli się w porozpinanych ubraniach, zgrzani i przytłoczeni nieruchomą galaretą gorącego powietrza. W takie dni człowiek ma uczucie, jakby czas zwolnił swój bieg. Myśli przepływają leniwie i omijają skrzętnie wszelkie poważne zagadnienia, krążąc raczej wokół piaszczystych plaż nadmorskich czy choćby miejskich basenów kąpielowych…
— Czy można usiąść koło pana? Podniosłem głowę Pytający stał nade mną w kolorowej koszuli, spocony jak wszyscy i z wyrazem zmęczenia na twarzy.
— Proszę bardzo — powiedziałem. — Na nikogo nie czekam, to miejsce jest wolne.
Usiadł. Nie był miody, włosy zaczynały mu już siwieć. Czoło poprzecinane długimi, poziomymi zmarszczkami i pomarszczona twarz z iskrzącymi się kropelkami potu zdradzały człowieka, który nie miał lekkiego życia.
Tak go przynajmniej oceniłem. Lubię czasem czytać w ludzkich twarzach, by potem konfrontować swe spostrzeżenia z rzeczywistością. Musiał zauważyć, że przyglądam mu się zbyt długo, bo poruszył się niespokojnie i podniósłszy oczy zapytał:
— Przepraszam, czy pan… nie spotkał mnie już kiedyś?
— Chyba nie… — zastanowiłem się, spoglądając jeszcze raz uważnie. — A pan? Czyżby pan sobie mnie przypominał?
Uśmiechnął się blado i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował widać, bo tylko pokręcił głową przecząco i odwrócił twarz w stronę ulicy. Pomyślałem, że w taki upał nawet rozmawiać się nie chce, i jeszcze raz rozejrzałem się za kelnerką.
— Z obsługą tu nie najlepiej. Od dziesięciu minut wypatruję kelnerki — powiedziałem na wpół do siebie.
— Niech się pan nie trudzi — powiedział mój sąsiad, nie odrywając wzroku od ulicy: — Kelnerka zjawi się za następne dziesięć minut. Piwa zresztą nie będzie ani wody sodowej.
— Widzę, że zna pan miejscowe stosunki! — zaśmiałem się. — Pewnie bywa pan tu często?
Ku mojemu zdumieniu spojrzał na mnie ze smutkiem i powiedział:
— Nie wiem…
— Jak to: nie wie pan? Nie wie pan, czy…
— Po prostu nie wiem. Nie pamiętam.
Wzruszyłem ramionami, biorąc jego słowa za jeszcze jedną manifestację niechęci do pogawędki. Machinalnie sięgnąłem po swoją teczkę i bezmyślnie przerzuciłem zawarte w niej arkusze maszynopisu. Tekst, który przeglądałem tyle razy, wydał mi się teraz idiotyczny, zawiły i niezrozumiały. „Jeśli przeczytam następną stronę, dojdę do wniosku, że to nic niewarte… — pomyślałem. — Ten upał nastraja pesymistycznie.” Zapiąłem teczkę. Trudno, niczego już nie zmienię, za kwadrans oddam tekst w redakcji i poczekam na opinię recenzentów…
— Panowie sobie życzą?…
To nareszcie zjawiła się kelnerka. Ospale strzepnęła ze stolika okruchy tytoniowego popiołu i czekała ze znudzoną miną.
— Proszę o piwo — powiedziałem.
— Nie ma. Zbrakło — mruknęła z rozdrażnieniem.
— Woda sodowa?
— Wyszła.
Mój sąsiad był jednak dobrze zorientowany w zaopatrzeniu kawiarni w napoje chłodzące.
— Czy jest w ogóle coś do picia? Zimnego, oczywiście… — spytałem z rezygnacją.
— Napój firmowy. Życzy pan? Drugi pan też? Obaj zgodziliśmy się na ten napój. Kelnerka zniknęła, a mój sąsiad skrzywił się z niesmakiem.
— Dostanę obrzydliwą, ciepławą lurę… — mruknął.
— Sądząc z pańskich poprzednich przewidywań — uśmiechnąłem się — powinno i tym razem się sprawdzić…
— Ja nie przewiduję — powiedział nagle. — Ja wiem.
— Jak to? Czyżby pan był… jasnowidzem? — zażartowałem.
— W nomenklaturze parapsychologicznej tak się to nazywa — powiedział powoli. — Ja jednak inaczej określiłbym mój przypadek… Potrafię przewidzieć tylko rzeczy dotyczące mnie osobiście. Fakty, w których będę brał udział bezpośrednio, lub te, o których się w ten czy inny sposób dowiem. Nie, źle powiedziałem. Ja nie przewiduję, ja wiem. Tak jak pan wie to, co działo się z panem lub wokół pana, powiedzmy, przed godziną, przed rokiem i tak dalej…
— Chce pan powiedzieć — zauważyłem — że pan pamięta swoją przyszłość? v
— Owszem, jeśli można się tak absurdalnie wyrazić, to pamiętam swą przyszłość. Wiem to, co się dopiero stanie. Nazwałbym to prognozją, dobrze brzmi..
— Świetnie! W ogóle to doskonały pomysł, kapitalny żart. Że też w taki upał nie traci pan humoru…
Nieznajomy posmutniał jakby, patrząc na mnie poważnie spod na wpół opuszczonych powiek.
— Bardzo bym był szczęśliwy, gdyby to tylko żart… powiedział cicho. — Niestety, to prawda, panie Kowalski!
— Coo? Pan zna moje nazwisko? Nie pamiętam, abym je wymieniał…
— Gdyby nawet je pan wymienił, nie mógłbym go pamiętać! Oprócz prognozji bowiem dotknięty jestem całkowitą amnezją! Rozumie pan? To jest właśnie całe moje nieszczęście, podwójne nieszczęście: nie pamiętam ani jednej chwili z mojej przeszłości, a za to znam całą swą przyszłość!
Nie mogłem wydobyć z siebie głosu. W osłupieniu patrzyłem na tego człowieka, nie „wiedząc, czy żartuje, czy też mówi serio.
— Ależ… to przecież zupełnie niemożliwe? I skąd wie pan w takim razie, jak się nazywam?
— Dowiem się w przyszłości i stąd pamiętam…
— Więc jednak twierdzi pan, że to wszystko, co usłyszałem, jest prawdą?
Przytaknął w milczeniu. Ja również zamilkłem, rozważając jego słowa.
— Więc pan… nie pamięta nawet tego, co się stało przed sekundą? I wie pan to, co stanie się za dziesięć lat? — spytałem nagle.
— Owszem. Z tym, że to co stanie się za chwilę, wiem dokładnie, z większą ilością szczegółów. To zupełnie tak, jak z pamiętaniem rzeczy mniej i bardziej odległych w czasie dla normalnego człowieka… A to, co stało się przeszłością, choćby o sekundy tylko odległą od chwili teraźniejszej, jest dla mnie bezpowrotnie zakryte… Jak dla pana na przykład wszystko, co stanie się za chwilę…
— Ależ… — powiedziałem — wiem przecież, że za chwilę będę tu siedział i rozmawiał z panem…
— …a o trzeciej, a raczej kilka minut przed trzecią, wyjdzie pan stąd i uda się do tego domu naprzeciwko. Oczywiście, że to pan może wiedzieć, ale nigdy na sto procent. Może właśnie za chwilę ja stąd odejdę? Może przechodząc przez ulicę dostanie się pan pod samochód? Takich ewentualności nie brał pan pod uwagę w swoich rachubach. Nie, może pan być spokojny, pod samochód pan nie wpadnie, a ja stąd nie zamierzam odejść, dopóki nie dostanę czegoś do picia. Powiedziałem to tylko tak, dla przykładu. A zatem pan może przewidzieć przyszłość na podstawie przeszłości i chwili bieżącej. Ja natomiast przyszłość znam, po prostu znam… O przeszłości sądzić mogę jedynie poprzez analizę wsteczną faktów, które dopiero nastąpią.
Mój umysł pracował niezmiernie ociężale. To, co mówił nieznajomy, przekraczało moją zdolność pojmowania przy trzydziestostopniowym upale…
— Jeśli jest tak, jak pan mówi — zawołałem w nagłym olśnieniu — to w jaki sposób może pan odpowiadać logicznie na moje pytania, skoro z chwilą, gdy je pan usłyszy, natychmiast zapomina, że zostały zadane?
— Ech, drogi panie! Niech pan pomyśli rozsądnie. — Nieznajomy uśmiechnął się pobłażliwie. — Pytanie pańskie wprawdzie natychmiast dokładnie zapominam, ale odpowiedź moją na to pytanie doskonale pamiętam! Należy ona przecież — nim jej panu udzielę — do przyszłości, i do tej najbliższej! A przyszłość jest przede mną odkryta!
— Przypuśćmy… — mruknąłem zbity z tropu. — Ale pozostaje jeszcze inna sprawa: po co pan za — daje pytania mnie? Pytał pan na przykład o to, czy pana kiedykolwiek przedtem spotkałem. Prze — cięż moją odpowiedź znał pan z góry!
— Znów się pan myli — powiedział spokojnie. — Gdybym panu nie zadał tego pytania, pan nie odpowiedziałby na nie nigdy! Ja mogę wiedzieć tylko to, co kiedyś nastąpi, tak więc moje pytanie było logiczną koniecznością!
— Hm… — powiedziałem, zupełnie już tracąc wszelki pogląd na tę całą dziwną historię. — W takim razie nie rozumiem, dlaczego swoją cudowną właściwość nazywa pan nieszczęściem? Od wieków ludzie marzyli o czymś takim! Któż nie chciałby poznać swojej przyszłości?
— Myli się pan. Wszyscy się mylą — powiedział ze smutkiem potrząsając głową — Ja najlepiej wiem, jaki to ciężar: wiedzieć wszystko, do końca, do najdrobniejszych szczegółów! Czy nigdy nie pragnął pan zapomnieć czegoś, jakichś przykrych momentów z życia? Zapominanie jest cudowną rzeczą… Podołanie cudowne byłoby poznanie tego, co ma się stać, ale na miły Bóg, w jednym i drugim przypadku nie całkowicie, nie do końca. Czy chciałby pan zapomnieć jak ja o wszystkim, co było? Kim pan jest, jak się pan nazywa i co pan przeżył dotychczas? Podobnie — zapewniam pana — niemiłe jest poznanie całej przyszłości.
— A panu… W jaki sposób panu się to zdarzyło? Może na podstawie okoliczności, w jakich przytrafiło się panu to… nieszczęście, ta katastrofa pamięci, uda się znaleźć środek na przywrócenie normalnego stanu? A może to… zaraźliwe? — zakpiłem, odsuwając się z lekka od niego.
— Skądże mogę wiedzieć, jak to się stało? Przecież ja nie wiem nawet, jak w ogóle doszło do naszej rozmowy. Pan wciąż nie może się przyzwyczaić, że ma przed sobą człowieka, który porusza się jak gdyby pod prąd rzeczywistości. Moja „pamięć” staje się coraz uboższa, każde słowo, każde wydarzenie odbiera jej kawałek wiedzy o moim życiu!
— Więc i o mnie pan wie coraz mniej, mimo że zadawał pan pytania i obserwował mnie w czasie rozmowy?
— Ma się rozumieć. Niemniej jednak mam wrażenie, że kiedyś coś o panu usłyszę. Bo chyba pana nie spotkam… Tak, na pewno nie spotkam pana już nigdy, ale…
— Nie spotka mnie pan — powiedziałem i zamyśliłem się. „Jeśli to wszystko prawda, i jeśli on twierdzi, że mnie nie spotka, to widocznie wie na pewno… W takim razie… to jedyna szansa dla mnie.”
— Proszę pana — powiedziałem z udaną obojętnością. — Rozumie pan przecież, że niełatwo mi uwierzyć w to wszystko, co tu od pana usłyszałem… Chcę jednak w to uwierzyć i dlatego ośmielam się prosić pana o coś. Czy, nie mógłby mi pan.. opowiedzieć o czymś z przyszłości? Coś takiego, co można będzie po pewnym czasie bezspornie stwierdzić… Na przykład, czy nie zna pan jakiegoś… wynalazku z przyszłości?
— Nie! — nieznajomy przerwał mi stanowczo i ostro. — Tego nie zrobię.
— Ależ… bardzo pana proszę!
— Skoro mówię, że czegoś nie zrobię, to nie znaczy, że się upieram, lecz po prostu wiem, że tego nie zrobię. Wiem, że nigdy nikomu nie będę opowiadał o przyszłości.
Był wyraźnie wzburzony. Po chwili dopiero uspokoił się i dodał łagodnie:
— Gdybym uczynił zadość pańskiej prośbie, naraziłbym pana na niebezpieczeństwo. Tak, tak, niech pan nie robi zdziwionej miny! Proszę tylko pamiętać: powiedzmy, że opiszę panu dokładnie pewne urządzenie, o którym wiem, że w przyszłości zbuduje je, dajmy na to, pan X. Gdyby pan wszedł w posiadanie idei tego wynalazku przed jego rozpowszechnieniem, nie oparłby się pan chęci zdobycia sławy tymże wynalazkiem. Skądinąd jednak wiadomo, że urządzenie to będzie dziełem pana X. Wniosek stąd prosty: pana musiałoby spotkać nieszczęście, jeszcze zanim zdołałby pan skonstruować prototyp. Nie mogę narażać pana na nagłą śmierć… Przyszłość, jak pan widzi, odsłonięta w nieostrożny sposób przed człowiekiem lekkomyślnym, może go zabić!
— Ale pan przecież… zna całą swoją przyszłość? Jakże więc pan może chronić się przed czymś takim?
— Chroni mnie przed niebezpieczeństwem właśnie to, że znam ją całą! O ile pan ma przed sobą — pozornie przynajmniej — wiele wariantów życia, o tyle ja mam tylko jeden i tego muszę się trzymać. Pan zresztą, podobnie, naprawdę ma jeden tylko wariant: fen, który pan przeżyje. Lecz przynajmniej łudzić się można wybieraniem wśród nieskończonej liczby możliwości. Ja wybierać nie mogę… Ile dałbym za to, by przypomnieć sobie choć kilka szczegółów z przeszłości, a zapomnieć to, co mnie czeka…
— Nie na wiele by się to zdało. Gdyby nawet ktoś, kto znał pana dawniej, przypomniał jakieś szczegóły z pańskiego życia, to i tak zapomniałby pan o tym natychmiast! — powiedziałem.
— Ma pan rację… Ale… może to mogłoby mnie wyleczyć?…
Zamilkł na chwilę, a potem innym już tonem dodał:
— Tak, już wiem, skąd będę znał pana twarz… Pan wyda tę świetną książkę, którą przeczytam za rok! Przypomniałem sobie, tam zamieszczą pańską fotografię. To naprawdę będzie bestseller! Czy pan już ją napisał?
Spojrzałem na niego, raz jeszcze zaskoczony. Czyżby czytał moje myśli? Telepatia czy co? Bo w tę całą jego prognozję, mimo wszystko, nie potrafiłem uwierzyć.
— Pan mówi, że to będzie dobra książka? Właśnie idę oddać ją do druku.
— To będzie pański sukces. Niestety, tak się jakoś złoży, że nie będę czytał następnych pana książek.
— A ta, o której pan mówi… Czy pamięta pan, o czym ona jest?
— Ależ oczywiście, doskonale pamiętam! Szczególnie będzie na mnie robiła wrażenie ta wspaniała sceneria planety, którą odkrywają pańscy bohaterowie…
„Musiał zajrzeć mi w maszynopis, gdy przeglądałem tekst!” — pomyślałem.
— Nie będę czekał na ten napój firmowy. Dochodzi trzecia, muszę iść. Miło mi się z panem gawędziło. Może pan zechce zapłacić za mnie, tu są pieniądze.
Wstałem, zabrałem teczkę i wyciągnąłem dłoń w kierunku mego rozmówcy.
— Kowalski… — przedstawiłem się mechanicznie i natychmiast przyszło mi do głowy, że.. stąd właśnie, z tego mojego przedstawienia się, tamten „pamiętał” przedtem moje nazwisko. Zaraz też zganiłem się za taką myśl, która oznaczała, że podświadomie wierzę w opowieść nieznajomego. Jakże można brać na serio taki absurd?
— Niestety, nie mogę się panu przedstawić! — powiedział uśmiechając się przepraszająco. — Nie pamiętam swego nazwiska. Bo widzi pan, dotknięty jestem dziwnego rodzaju przypadłością…
— Wiem, wiem. Opowiadał mi pan przed kilkunastu minutami!
— Ach, tak… No to rozumie pan.. Ja, co prawda, nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy, ale sądzę, że powiedziałem panu..
— Tak, tak, wszystko pan powiedział. Przepraszam, muszę się śpieszyć — rzuciłem niecierpliwie.
Skinąwszy mu na pożegnanie głową, wmieszałem się w potok przechodniów.
Moja nowa powieść spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem wydawcy. Powiedział wręcz:
— To będzie pański wielki sukces, panie Kowalski. Szczególnie silne wrażenie robi ta wspaniała sceneria planety, którą odkrywają pańscy bohaterowie.
Do dziś nie mogę sobie uprzytomnić, kto i kiedy powiedział już coś podobnego…
Czyżby zawodziła mnie pamięć? Zaraz, co to ja miałem…
Kim ja jestem? Jak się nazywam? Siedzę tu i piszę, a za chwilę zerwie się za oknem wichura, trzeba zamknąć okno… O, już wieje! Dlaczego nie wstałem, żeby zamknąć okno? Zaraz wiatr stłucze szybę…