Wydaje mi się, że mam dość czasu… Muszę go czymkolwiek wypełnić. Teraz, kiedy przemyślałem wszystko dokładnie, pozostaje tylko czekać. Może wreszcie uda mi się zmylić ich czujność i wymknąć się stąd, może znajdę jakiś sposób…
Pomyślałem, że dobrze byłoby zanotować wszystko po kolei. Nie dlatego, abym sądził, że nie zdołam już nikomu tego opowiedzieć… Po prostu może w ten sposób sam lepiej sobie przypomnę różne szczegóły? Notes mam, długopis także, światło tylko trochę za słabe, ale jakoś sobie poradzę.
Aby wszystko stało się jasne i zrozumiałe, muszę zacząć od tego momentu, gdy mój niespodziewany gość, ubrany w mój szlafrok, ogolony i umyty, zasiadł do herbaty i kanapek, które dla niego przygotowałem, kiedy on buszował w mojej łazience.
Wyglądał teraz o wiele lepiej niż tam, na ulicy, gdy podszedł do mnie dość niespodziewanie i zagadnął. Przyznam, że przeżyłem chwilę strachu. Ulica była pusta, źle oświetlona, a on z tą nie ogoloną od paru dni gębą wyglądał na rzezimieszka lub co najmniej na włóczęgę. Sprawiał wrażenie wyciągniętego ze śmietnika i tylko z lekka otrzepanego. Gdyby nie ten jego nienaganny i kulturalny sposób wyrażania się, pewnie oddaliłbym się co prędzej, pozostawiając go na skraju chodnika — z tymi rozbieganymi oczami, błądzącymi gdzieś po rynsztoku i niskich okienkach piwnic.
Mówił szybko, urywanymi zdaniami, a oczy jego ani na chwilę nie przestawały szukać czegoś nisko, przy ziemi.
Nawet teraz, siedząc w wygodnym fotelu i pijąc herbatę, co pewien czas rzucał niespokojne spojrzenie poza krąg stojącej lampy. Jadł z apetytem, łapczywie nawet, lecz najwyraźniej starał się opanować swoje mimowolne odruchy.
— Jestem panu gorąco wdzięczny, serdecznie za wszystko dziękuję i zapewniam, że nie zamierzałem sprawić panu aż tyle kłopotu — powiedział kończąc jedzenie. — Jak pan zapewne zdołał zauważyć, w roli ulicznego obdartusa wystąpiłem przypadkowo. Całe szczęście, że w kieszeni tego starego palta znalazłem jakąś starą legitymację. Bez niej na pewno nie miałbym szansy znaleźć się tutaj, w pana mieszkaniu. Pan mi zaufał, dopomógł. Sądzę, że powinienem panu wyjaśnić parę spraw, wytłumaczyć się…
Skinąłem głową zachęcająco i poczęstowałem go papierosem, lecz podziękował i malał sobie do szklanki trochę wody sodowej. Wypił mały łyk, odstawił szklankę i opowiadał:
— Mieszkanie opuściłem w pośpiechu i nie z własnej woli. Stąd ta stara kapota, którą zdołałem chwycić z wieszaka w przedpokoju. Od czterech dni koczuję po mieście, sypiam w windach albo w ogóle nie sypiam. Nie mam ani grosza, nie znam nikogo, a władz porządkowych nie chciałbym w to wszystko wtajemniczać… Nie, nie… Tu nie chodzi o jakieś nieporozumienie rodzinne lub sąsiedzkie. Mieszkam sam, mam nawet ładny, spory domek w południowej dzielnicy, kupiłem go niedawno. Kosztował mnie cały majątek, ale musiałem… Od roku mieszkam w tym mieście, przeniosłem się tutaj, aby zakończyć pewną… pracę… Tak, pracuję nadal, chociaż jestem już na emeryturze. Przecież nikt za mnie tego nie dokończy. Myślę, że zdążę jeszcze mimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat… Nie wyglądam na tyle, prawda? Cóż, eliksiru młodości nie wynalazłem, ale jestem biochemikiem i pomagam sobie trochę różnymi preparatami, które mi czasem przysyłają dawni znajomi z Instytutu. Mam kilku przyjaciół, ale wszyscy są dość daleko stąd i w takiej chwili trudno liczyć na ich pomoc…
Tak sobie myślę, że — na szczęście — musiało się zachować w mojej twarzy jeszcze trochę podobieństwa do tej starej fotografii w legitymacji, nieważnej już od kilkunastu lat… Mniejsza o to, pan mi uwierzył, choć nazwisko Borel też pewnie nic panu nie mówi, chyba że interesował się pan kiedykolwiek pewnymi specjalistycznymi zagadnieniami biochemii i fizjologii.
Więc, jak powiedziałem, moja banicja nie wynika z napiętych stosunków sąsiedzkich. Nie jestem także poszukiwany przez władze śledcze, może to pan sprawdzić telefonicznie.
Chociaż, w pewnym sensie, przyczyną mojej tu obecności są jednak „uciążliwi współlokatorzy”‘… Ale, aby wszystko stało się jasne i zrozumiałe dla pana, muszę chyba zacząć od tego momentu, kiedy zainteresowałem się doświadczeniami moich dwóch kolegów, którzy zresztą powtarzali eksperyment — nie pamiętam już czyj — opisany w „Biochemistry Journal” i dotyczący możliwości biochemicznego przejęcia informacji… Ale może najpierw powiem, na czym polegał ów eksperyment. Otóż posłużono się w nim egzemplarzami gatunku wypławek biały, należącego do typu płazińców. Robaki te mają bardzo prosty układ nerwowy, interesujący jednakże z tego względu, że daje się w nim zauważyć pewien splot stanowiący zaczątek centralizacji. Moi koledzy poddali kilka wypławków elementarnej „tresurze”‘, polegającej na wyrobieniu u nich kilku odruchów warunkowych na bodźce fizyczne. Resztę robaków w akwarium pozostawiono w stanie „nie oświeconym”. Następnie „uczone” robaki posiekano i nakarmiono nimi pozostałe. Po pewnym czasie można było stwierdzić, że spora część wypławków przejawia prawidłowe reakcje na bodźce, którymi „tresowano” ich zjedzonych towarzyszy. Wobec tak dobrych efektów koledzy próbowali eksperyment ulepszyć. Ze względu na ograniczone możliwości konsumpcyjne pojedynczego wypławka — w następnym etapie próbowano karmić je tylko wypreparowanymi „móżdżkami”. Żartowałem wówczas z tych doświadczeń. Powiedziałem kiedyś na seminarium, że oto otwiera się nowy etap w życiu sfer naukowych: dotychczas mieliśmy do czynienia jedynie z „podgryzaniem” wyżej stojących w instytutowej hierarchii przez młodszych kolegów. Teraz zaś będzie się ich pożerać, z podwójną korzyścią dla własnej kariery naukowej.
Po zmianie metodyki, wyniki eksperymentu pogorszyły się jednak, a moi koledzy zniechęcili się i zabrali do innych tematów badań… Ja natomiast rozpocząłem to, czego w tej chwili nie mogę doprowadzić do końca przez tę głupią historię sprzed czterech dni…
Pomyślałem sobie wtedy, po tych doświadczeniach z wypławkami, że popularne powiedzonka: „tyle wie, co zje” albo „zjadł wszystkie rozumy”, stracą wkrótce, być może, swój sens przenośny.
Możliwość przejęcia wiedzy przez spożycie tkanki” mózgowej oznacza wszak, że owa wiedza jest czymś materialnym, być może tkwi ona po prostu w cząsteczkach specyficznych.związków, zawartych w mózgu.
Moje wnioski potwierdziły się wkrótce. Znalazłem publikację jakichś naukowców — rumuńskich czy jugosłowiańskich, nie pamiętam — którzy wykazali, że uczenie się, zapamiętywanie informacji jest równoznaczne z syntezą pewnych struktur białkowych w centralnym układzie nerwowym.
Od tego czasu zająłem się poważnie, choć nieoficjalnie, próbami wyodrębnienia tych cząsteczek z mózgów różnych organizmów zwierzęcych…………………………………………
Niech pan pomyśli, jakie oszałamiające perspektywy otworzą się przed nauką, w chwili gdy można będzie w ten sposób przekazywać ludzką wiedzę!
Genialność i tępota, zdolności i ich brak zależeć będą od czysto biochemicznych i fizjologicznych predyspozycji danego osobnika! Człowiek, któremu trudność sprawia nauczenie się, przyswojenie pewnych wiadomości, po ich bezpośrednim „wszczepieniu” w mózg — prawdopodobnie mógłby korzystać z nich bez przeszikód. Niezdolność organizmu do dokonywania syntezy informin, tych informacjonośnych struktur białkowych, zwana dotąd brakiem zdolności, imoże być zrekompensowana przez podanie gotowych preparatów, sporządzonych z materiału pobranego od osobników zdolnych! Można sobie wyobrazić na przykład honorowych informinodawców, specjalistów z różnych dziedzin wiedzy, którzy wciąż na nowo wchłaniając pewne informacje, przekształcaliby je na informiny dla innych, nie mogących syntezować ich we własnych organizmach!
Upośledzenie syntezy insuliny przez trzustkę, powodujące cukrzycę, wyrównać można przez podanie insuliny w zastrzykach, niewydolność układu krwiotwórczego można niwelować przez transfuzję krwi od osoby zdrowej… Czy nie byłoby prawdziwym dobrodziejstwem dla ludzkości podobne ratowanie zbyt mało chłonnych umysłów, szczególnie dziś, w dobie specjalizacji i przytłaczającego ogromu wiedzy, jaką musi wchłonąć pojedynczy człowiek?
A poza tym — wszak to rewolucja w metodyce nauczania! Biodydaktyka, wiedza w zastrzykach, w pigułkach nawet! Zamiast zamęczać dzieci ślęczeniem po kilka godzin dziennie w szkole i tyleż w domu, można by im po prostu dawać cukierki nadziewane informinami i zwrócić większą uwagę na rozwój fizyczny i zdrowie, tak ważne w czasach dewastacji naturalnego środowiska biologicznego! Czy teraz rozumie pan, jak doniosłe znaczenie………………………
…Pomyślałem wtedy, że można to odnieść do różnych gatunków, nawet odległych ewolucyjnie.
Jeśli bowiem na przykład królik nie osiąga nigdy zdolności przyjmowania informacji takich, jakie przyswaja sobie pies, znaczy to po prostu, że nie może syntetyzować pewnych typów informin. Co jednak nie oznacza, że gdyby mu podać je w formie gotowej, nie mógłby z nich korzystać. Zaręczam słowem honoru — mój królik szczekał na widok kota! To był dla mnie dowód, że……………………………………………………………………………………………
…po tych osiągnięciach problem „wiedzy w pigułkach” stał się moją obsesją. Niestety! Próby wprowadzenia informacji przez przewód pokarmowy nie dawały pożądanych rezultatów — kończyły się zawsze rozkładem białek przez enzymy układu trawiennego lub — w najlepszym razie — zmianami strukturalnymi, co oczywiście przekreślało pożądany rezultat. Pomyślałem wtedy, że widocznie zbyt wielka różnica dzieli ssaki od płazińców… Lecz kiedy wróciłem myślą do tych ostatnich i przejrzałem raz jeszcze protokoły pierwszych eksperymentów, zrozumiałem nagle ………………………………………..………………………………………………………
…pojmuje pan? Te inhibitory, katalizatory ujemne, stanowią osłonę dla informin wprowadzanych do obcego immunologicznie organizmu! Dopóki wypławki pożerały swych towarzyszy w całości, eksperyment udawała się znakomicie, a w przypadku wypreparowania samej tkanki nerwowej……………………………………………………………………………
…wówczas informiny rozkładają się bardzo szybko! Nawet kilkuminutowy okres między pobraniem ich z żywego organizmu dawcy a wchłonięciem przez biorcę — w praktyce wyklucza pozytywny wynik. Jednym słowem, materiał musi być świeży, zupełnie świeży, a poza tym podany łącznie z inhibitorem. Moim obiektom doświadczalnym podawałem tkankę mózgową wraz z niektórymi innymi organami. Wyniki były dobre, ostatnio nawet bardzo dobre! Rozumie pan co to oznacza! Stąd już tylko krok……………………………………………………………
…znane są ze swej inteligencji i zmyślności. Eksperyment przeobrażał je w sposób zdumiewający! Pan zdaje sobie sprawę, że mózg człowieka jest wykorzystywany zaledwie w niewielkim stopniu. To samo dotyczy innych kręgowców.
Używam oczywiście dzikich egzemplarzy, te są najlepsze. Co za sprytne bestie! Otrzaskane ze współczesną cywilizacją wielkomiejską, o wspaniale wyostrzonych zmysłach. Zgromadziłem ich — nie bez trudu — około trzystu sztuk. Znakomity, wdzięczny materiał do doświadczeń.
Lecz kiedy wszystko już było na najlepszej drodze, odszedł mój laborant. Pracował u mnie od lat. Nie spodziewałem się tego po nim: po prostu zniknął pewnego dnia… Zalegałem z wypłatą jego pensji, to prawda. Ale przecież wiedział, jaka jest sytuacja. Mieszkał ze mną, znał wszystkie moje kłopoty. Od tej chwili musiałem wszystko robić sam, przez co tempo doświadczeń znacznie osłabło. W ciągu ostatniego tygodnia musiałem obsługiwać zwierzętarnię, sporządzać preparaty, robić codzienne obserwacje ………………………………………………………………………
…i widocznie nie zamknąłem zbyt dokładnie, bo gdy następnego dnia rano zszedłem na dół, zostałem zaatakowany. Tak, ponad wszelką wątpliwość to był atak. Stwierdziłem to, gdy po pierwszej ucieczce, ochłonąwszy nieco, wróciłem i próbowałem wejść …………………………
… ot, i wszystko.
Borel milczał długo, wreszcie odezwał się znowu:
— Nadużywam pańskiej uprzejmości — powiedział pokornie. — Ale jeśliby mi pan nie odmówił, byłbym panu zobowiązany nade wszystko…
Dobierał słów przez kilka minut, zanim poprosił mnie wreszcie, abym z nim tam pojechał. Zgodziłem się.
— To tutaj, drzwi są zatrzaśnięte, ale klucz na szczęście miałem przy sobie, gdy… wychodziłem — powiedział, kiedy stanęliśmy przed niewielką willą przy bocznej, prawie nie zabudowanej uliczce na przedmieściu. — Chodźmy na dół, powinny być tam…
Zeszliśmy po kilku schodkach. Borel ostrożnie uchylił jakieś drzwi, za którymi paliła się słaba żarówka. Zajrzał przez szparę.
— Dziwne — powiedział. — Wygląda na to, że… — zmieszał się wyraźnie. — Czyżbym był aż tak przemęczony? Halucynacje?
Spojrzałem przez jego ramię do wnętrza piwnicznego pomieszczenia.
— Wszystko pozamykane… — mamrotał w osłupieniu.
— Widocznie to jednak zmęczenie, profesorze — powiedziałem prowadząc go na górę. Po chwili zasnął w fotelu, więc przeniosłem go na tapczan i zdjąłem mu buty …………………………………………………………………………….
…ten sen tak mnie wzburzył wewnętrznie, że zaraz z samego rana zatelefonowałem pod numer, który podano mi w biurze informacji. Telefon nie odpowiadał.
Poczułem wyrzuty sumienia. Borel nie wyglądał wczoraj na chorego, ale chyba nie należało zostawiać go ………………………………………………………………………………………
…drzwi były otwarte. Wszedłem do sieni, potem po schodach na górę. Nie było go tam, więc zszedłem do piwnicy. Drzwi zwierzętami były uchylone ………………………………………… niektóre były otwarte. Wzdłuż nich chodził jeden dorodny egzemplarz i wprawnymi ruchami przednich kończyn domykał zasuwki drzwiczek. Gdy stanąłem w uchylonych drzwiach — teraz wiem, że zrobiłem to niepotrzebnie, a w każdym razie za wcześnie — spojrzał na minie, chwilę trwał w bezruchu, a potem wydał donośny pisk. Posypały się hurmem w moją stronę, część rzuciła się do zamkniętych klatek, by uwolnić towarzyszy. Odskakując do tyłu, dostrzegłem w kącie zwierzętami stary but, jeden z tych, które wczoraj tam, na górze, zdjąłem z nóg Borela …………………………………………….
…teraz wiem, że zrobiłem głupstwo, kryjąc się tutaj. Wprawdzie ściany i blaszane drzwi zapewniają mi bezpieczeństwo, lecz nie ma stąd wyjścia — przynajmniej na razie. Okna też nie ma. Pod nogami mam gołą ziemię, w rogu stoi kilka skrzynek — chyba pustych. Z sufitu zwiesza się żarówka, brudna i opleciona pajęczyną. Gdy tu wszedłem, od razu zauważyłem ten kopczyk ziemi pod ścianą, przysypujący coś, co jednak sterczy tu i ówdzie, bielejąc w mroku. Po prostu nie mogę zmusić się, by podejść i sprawdzić, potwierdzić swój domysł ………………………………………………………………………………..
…myślałem nad tym, aż wreszcie, w jednej chwili zrozumiałem wszystko! One musiały już wiedzieć, na czym to polega. Musiały zrozumieć istotę metody Borela. Ten laborant, który zniknął………………………………………………………………………………………………
…lecz wciąż im tego za mało! Wiedzą, że oto otworzyły się przed ich gatunkiem wspaniałe perspektywy rozwoju! Będą zazdrośnie strzec tajemnicy, którą znam ja… no i ci, którzy może odnajdą i przeczytają ten notatnik. Dlatego należy być przygotowanym na wszystko. Byle stąd wyjść. Wydostać się, działać, ostrzec ………………………………………………..
…znów ten szmer. Chyba jednak w rurach kanalizacyjnych. Coraz głośniej, jakby skrobanie… Z czego są te rury, czy przypadkiem nie z tworzywa sztucznego, bo jeśli tak, to.. Muszę sprawdzić!
Redakcja przeprasza Czytelników za liczne luki w powyższym tekście, spowodowane uazkodzeinierj rękopisu, prawdopodobnie przez szczury.