Stacja kosmiczna GALILEO

Pozostawiając piątkę kumpli-astronautów gapiących się w zdumieniu w śluzie modułu konserwacyjnego, pozbawiona wagi Pancho popłynęła w stroną metalowego ramienia dźwigu-ro-bota służącego do przenoszenia ładunków; na końcu ramienia nie było teraz żadnego obciążenia, które mogłoby je ustabilizować, więc długie, wiotkie ramię ugięło się lekko, gdy Pancho chwyciła je obydwoma rękami i odepchnęła się jak akrobatka w stronę uchwytów przyczepionych do zewnętrznego pancerza modułu.

Zastanawiając się, czy reszta już wpadła na to, na czym polegał jej numer, Pancho przewędrowała na rękach wzdłuż pancerza modułu, łapiąc się jednego pierścieniowatego uchwytu za drugim. Dla kogoś, kto obserwowałby tę scenę zza stacji, wyglądałoby to, jakby Pancho chodziła głową w dół, ale dla niej wydawało się raczej, że to stacja kosmiczna wisi jej nad głową, a ona huśta się jak dzieciak na drabinkach przy zerowej grawitacji.

Zaśmiała się w środku hełmu. Dotarła do końca modułu konserwacyjnego i z łatwością przepchnęła się przez sekcję łączącą przyczepioną do modułu mieszkalnego.

— Hej, Pancho, co ty tam u licha robisz?

W końcu znaleźli radio, uświadomiła sobie. Dopóki jednak nie wiedzieli, co się dzieje, nic jej nie groziło.

— Idę na spacer — rzekła, trochę zdyszana z wysiłku.

— Co z naszym zakładem? — spytał jeden z mężczyzn.

— Wracam za parę minut — skłamała. — Poczekajcie.

— Co ty knujesz, Pancho? — spytała Amanda, głosem napiętym od podejrzliwości.

Pancho zdecydowała się na swoją odpowiedź z czasów dzieciństwa.

— Nic.

Radio zamilkło. Pancho dotarła do śluzy na końcu modułu mieszkalnego i wstukała standardowy kod. Zewnętrzna klapa otworzyła się. Zanurkowała do środka, zamknęła klapę i nawet nie poczekała, aż śluza wypełni się powietrzem. Otworzyła wewnętrzną klapę i szybko ją zamknęła. Alarm zawył, ale szybko zamilkł, gdy ciśnienia w module się wyrównały. Ściągając niewygodne rękawice skafandra, Pancho otwarła wizjer i podeszła do ściennego telefonu śluzy.

Obdarzona słuchem doskonałym i znakomitą pamięcią, Pancho wystukała numery kont wszystkich astronautów po kolei, a po nich ich personalne numery identyfikacyjne. Mama zawsze mówiła, że powinnam zostać muzykiem, powtarzała sobie w duchu Pancho, gdy przelewała prawie całą zawartość wszystkich kont na swoje własne. Każdemu zostawiła dokładnie jednego międzynarodowego dolara, by komputery banku nie uruchomiły złożonego procesu zamykania rachunków.

Gdy skończyła, klapa po drugiej stronie modułu mieszkalnego otworzyła się z hukiem i piątka astronautów zaczęła się przez nią przepychać, wszyscy naraz.

— Co się dzieje? — dopytywał się pierwszy z facetów.

— Nic — powtórzyła Pancho i zanurkowała przez klapę po drugiej stronie wąskiego i długiego modułu.

Skoczyła do modułu Japończyków, odpychając się od regałów ze sprzętem stojących po obu bokach centralnej nawy, przyprawiając o zdumienie pracujących tam techników. Śmiejąc się do siebie, zastanawiała się, ile czasu zajmie im domyślenie się, że opróżniła ich konta.

Nie zajęło im to dużo czasu. Zanim ponownie dotarła do mesy, wrzeszczeli za nią, dysząc żądzą zemsty.

— Jak cię tylko dopadnę, połamię ci wszystkie kości, ty chuda szczapo! — to była jedna z łagodniejszych gróźb.

Nawet Amanda była tak wściekła, że zaczęła mówić swoim rodzimym akcentem.

— Powiesimy cię za kciuki, zobaczysz!

Dopóki trzymam się z dala od nich, nic mi nie grozi, powiedziała sobie Pancho, przeciskając się przez europejską sekcję modułu i dalej, do obserwatorium, nurkując pod bulwiastymi teleskopami i elektronicznymi pulpitami oraz między nimi. Wrzeszczeli za nią, zastanawiała się jednak, czy cała piątka nadal ją ściga. Mieli dość czasu na to, żeby jedno czy dwoje z nich wskoczyło do skafandra i przemknęło po zewnętrznym pancerzu stacji, mającej kształt litery T, żeby odciąć jej drogę.

Kiedy jednak wpadła do modułu rosyjskiego, na końcu stało dwóch facetów w skafandrach, z wizjerami uniesionymi, czekając na nią jak para uzbrojonych gliniarzy.

Pancho zatrzymała się. Jedna z rolet przedziałów osobistych uniosła się i wyjrzała zza niej nieogolona, zmęczona, opuchnięta męska twarz, po czym szybko schowała się z powrotem, zatrzaskując roletę z mruknięciem, które zabrzmiało jak słowiańskie przekleństwo.

Pozostała trójka — Amanda i dwaj mężczyźni — weszła przez klapę za nią. Pancho tkwiła w pułapce.

— Do ciężkiej cholery, Pancho, co ty próbujesz zmajstrować?

— Wyczyściłaś nasze konta!

— Powieśmy ją, do diaska!

Uśmiechnęła się i pojednawczo rozłożyła ręce.

— No co wy, nie da się nikogo powiesić w mikrograwitacji. Przecież wiecie.

— To nie jest zabawne — warknęła Amanda, wracając do swojej udawanej oksfordzkiej wymowy.

— Przecież wam oddam, nie? — zaproponowała Pancho.

— Spróbowałabyś nie oddać!

— I przegrałaś zakład, więc płacisz każdemu miesięczną pensję.

— Nie — odparła Pancho tak spokojnie, jak tylko zdołała.

— Nigdy nie rozmawialiśmy o oddychaniu w próżni, więc zakład jest nieważny.

— To oddaj nam pieniądze z tego pieprzonego konta powierniczego!

— Jasne. W porządku.

Amanda wskazała na telefon obok śluzy.

— Miałaś przelać pieniądze z powrotem.

Pancho posłusznie podpłynęła do telefonu i wystukała swój numer.

— Podajcie mi numery kont — zaproponowała — to wam przeleję wszystko z powrotem.

— Sami je wpiszemy — oparła stanowczo Amanda.

— Nie ufacie mi? — Pancho z trudem zachowywała powagę. Wszyscy zaczęli pomrukiwać.

— Przecież to był tylko żart — zaprotestowała. — Nie miałam zamiaru zatrzymywać waszych pieniędzy.

— Tak, pewnie — warknął któryś z mężczyzn. — Całe szczęście, że Mandy wpadła na to, co masz zamiar zrobić.

Pancho skinęła głową w stronę Amandy.

— Jesteś najbardziej błyskotliwa z nas wszystkich, Mandy — rzekła takim tonem, jakby w to wierzyła.

— Nieważne — odparła ostrym tonem Amanda, po czym zwróciła się do mężczyzn. — Teraz wszyscy będziemy musieli zmienić kody identyfikacyjne, skoro już je zna.

— Ja tam zmienię numer konta — powiedział jeden z nich.

— A ja zmienię bank — zapewnił gorąco drugi.

Pancho westchnęła i robiła co mogła, żeby wyglądać na zmartwioną i pokonaną. W środku jednak trzęsła się ze śmiechu. Ale numer! I żaden z tych cwaniaków nie zauważył, że przez te pół godziny, które spędzili na polowaniu na mnie, na moim koncie narastały odsetki od ich pieniędzy. Niewiele, ale też się przyda.

Miała nadzieję, że nie wpadną na to, kiedy będą wszyscy stłoczeni w skoczku lecącym na Księżyc.

Cóż, pomyślała, a jak się wezmą do rękoczynów, to przedstawimy im Elly.

Загрузка...