Burza słoneczna

Misje księżycowe Apollo, które odbyły się w połowie dwudziestego wieku, były tak zaplanowane, by uniknąć okresów, w których istniało prawdopodobieństwo erupcji słonecznych, wysyłających w system planetarny zabójcze dawki twardego promieniowania.

Później statki kosmiczne latające między Ziemią a Księżycem po prostu szukały schronienia, kiedy zbliżała się burza słoneczna. Wracały pod osłonę pola magnetycznego Ziemi, które chroniło przed nawałnicą protonów i elektronów albo lądowały na Księżycu i ich załogi szukały schronienia pod ziemią.

Wczesne statki wożące ludzi poza układ Ziemia-Księżyc nie miały takiej możliwości, gdyż ich czas przelotu na Marsa był tak długi, że spotkanie z burzą słoneczną w ciągu tygodni lub miesięcy z dala od bezpiecznego schronienia było nieuniknione. Były więc wyposażone w schrony radiacyjne, specjalne pomieszczenia, w których załoga mogła ukryć się przed intensywnym promieniowaniem spowodowanym przez rozbłysk słoneczny. Pierwsi badacze wysłani na Marsa spędzili parę dni stłoczeni w schronie radiacyjnym swojego statku, aż obdarzone wysoką energią cząsteczki chmury plazmy minęły ich.

Starpower I nie miał schronu antyradiacyjnego. Cały moduł załogi był chroniony jak schron. Moduł był owinięty cienkimi drutami egzotycznego stopu opartego na itrze, tworzącymi nadprzewodzący magnes generujący stałe pole magnetyczne dookoła modułu załogi, miniaturową wersję pola magnetycznego Ziemi. Nadprzewodnik nie był jednak w stanie wytworzyć na tyle silnego pola magnetycznego, by odbić wysokoenergetyczne protony, najgroźniejszych zabójców rozbłysku słonecznego.

Przy napotkaniu potężnej chmury subatomowych cząstek wystrzelonych przez rozbłysk słoneczny, statek wytwarzał duży dodatni ładunek elektrostatyczny przy użyciu pary dział elektronowych. Wysokoenergetyczne protony chmury były odpychane przez dodatni ładunek statku. Pole magnetyczne było na tyle silne, że mogło odchylić lżejsze, obdarzone mniejszą energią elektrony — i w ten sposób uniemożliwiały ujemnie naładowanym elektronom uszkodzenie dodatniego ładunku statku.

Bezpiecznie zapakowana w kokon ochronnego pola magnetycznego załoga Starpower 1 obserwowała szybkie zbliżanie się chmury plazmy.

— Dogoni nas za sześć godzin — ogłosiła Pancho, ściągając z głowy słuchawki i przekazując fotel pilota Danowi.

Skrzywił się.

— To pewne?

— Tak pewne, jak tylko może być. Statek wczesnego ostrzegania na orbicie Merkurego zmierzył chmurę. Jeśli nie ma tam jakiejś dziury, przetoczy się przez nas.

— Działa elektronowe są gotowe do pracy — poinformował Dan, kiwając głową.

— To może je włącz — zaproponowała Pancho. — Nie ma sensu czekać do ostatniej minuty.

— Dobrze.

Dan przeszedł przez luk, do pustej mesy i ruszył w stronę rufy, gdzie znajdowały się działa elektronowe. Pancho mogła je uruchomić z mostka, ale Dan wolał być na miejscu, na wypadek, gdyby pojawiły się problemy.

— I przyślij mi tu Amandę, dobrze? — poprosiła. — Muszę chwilę odpocząć.

— Dobrze! — odkrzyknął Dan przez ramię.

Gdzie jest Amanda, zastanawiał się. Mesa był pusta. Drzwi do przedziałów załogi były pozamykane. A gdzie jest Fuchs? Dan zaczął się czuć nieswojo.


Znalazł oboje w przedziale z aparaturą pomiarową. Fuchs opowiadał coś o spektrometrze rentgenowskim.

— Bardzo by nam pomogło, gdybyśmy mogli używać małego urządzenia nuklearnego — opowiadał z powagą astronom planetarny. — To byłby najwygodniejszy sposób równoczesnego generowania promieni X i gamma. Tylko że urządzenia nuklearne są niestety zakazane.

— Niestety — rzekła Amanda, wyglądając na równie przejętą co Fuchs.

— Mandy. Pancho potrzebuje cię na mostku — rzekł Dan. Przez sekundę wyglądała na zaskoczoną, po czym odparła:

— Dobrze.

Ruszyła na mostek, a Dan spytał Fuchsa:

— Na dziewięciu bogów Sumatry, do czego ci urządzenia nuklearne?

— Do niczego! — odparł Fuchs. — Są nielegalne i całkiem słusznie.

— Ale powiedziałeś właśnie…

— Objaśniałem Amandzie zasady spektroskopii rentgenowskiej. Jak używamy promieni X do uzyskania fluorescencji asteroidy i wykrycia jej składu chemicznego. Promieniowanie X z tego rozbłysku byłyby bardzo przydatne, gdybyśmy tylko byli wystarczająco blisko Pasa.

— Ale urządzenia nuklearne? Fuchs rozłożył ręce.

— To tylko taki przykład, jak wytwarzać promienie X i gamma na życzenie. Tylko przykład. Nie miałem zamiaru zabierać w kosmos wybuchowych materiałów rozszczepialnych.

— No, nie wiem — odparł Dan, drapiąc się po brodzie. — Może masz jakieś zamiary. Może zdołalibyśmy namówić MKA do udzielenia zgody na wykorzystanie materiałów rozszczepialnych w spektroskopii.

Fuchs wyglądał na zaskoczonego. Dan roześmiał się i poklepał go po ramieniu. Fuchs zrozumiał dowcip i odwdzięczył się słabym uśmiechem.

Nastrój Dana ulegał pogorszeniu w miarę, jak posuwał się wąskim korytarzem modułu rufowego. Nie podobała mu się perspektywa narażenia się na twarde promieniowanie. Już w dawnych czasach, gdy pracował w kosmosie, przyjął maksymalną dopuszczalną dawkę, jaką można przyjąć przez całe życie. Kolejna dawka mogła go zabić. Nie będzie łatwo.

Podniósł osłony zabezpieczające działa elektronowe i sprawdził je po raz jedenasty — od chwili opuszczenia orbity wokół Księżyca. Może Stavenger ma rację, pomyślał Dan. Trzeba przyjąć dawkę nanomaszyn, pozwolić im naprawić zniszczenia jakie spowodowało promieniowanie, odbudować mnie od środka Ale nie będę mógł wtedy wrócić na Ziemię. I co z tego. Czy jest tam coś, za czym będę aż tak bardzo tęsknił?

Znał odpowiedź, jeszcze zanim zadał pytanie. Morska bryza. Błękitne niebo i delikatne zachody słońca. Ptaki w powietrzu. Kwiaty. Wielkie, brzydkie, brutalne miasta tętniące życiem. Winnice! Dan uświadomił sobie, że nikt dotąd nie próbował hodować winorośli poza Ziemią. Może właśnie to powinienem zrobić na emeryturze: osiąść gdzieś i patrzeć, jak rośnie moja winnica.

Głośnik interkomu wbudowany w sufit wąskiego przejścia odezwał się głosem Pancho.

— Dan, czy mogę odpalać działa?

Działa elektronowe można było odpalić w każdej chwili, nadawały się do tego tak samo, jak za każdym razem, gdy je sprawdzał. Zamykając osłonę z prawej, Dan odparł:

— Odpalaj, gdy będziesz gotów, Gridley.

— Nie wiem, kim jest Gridley — odparła Pancho — ale nie mogę uruchomić dział, dopóki nie zamkniesz i nie uszczelnisz porządnie obu osłon.

— Tak jest, kapitanie — odparł Dan.

Gdy wrócił na mostek, Pancho nie było nigdzie w pobliżu. Amanda siedziała sama w fotelu po prawej stronie, a cały mostek wibrował od głośnej muzyki pop. Widząc Dana wchodzącego na mostek, Amanda wyłączyła muzykę.

— Pancho jest w toalecie — poinformowała go i Dan opadł na fotel pilota.

— Jak tam burza?

— Nie zbacza z kursu.

Amanda postukała w jeden ze swoich ekranów dotykowych i wyświetliła uproszczoną mapę środka Układu Słonecznego, z orbitami Ziemi i Marsa pokazanymi jako cienkie błękitne i czerwone linie; pozycję Starpower 1 zaznaczono migającą żółtą kropką. Rozmazana szara plama prawie dotykała kropki.


Dan poczuł suchość w ustach.

— Nienawidzę tego — mruknął.

— Ominęła Ziemię. Marsa też.

— Ale o nas zahaczy.

— Ledwo nas muśnie — wyjaśniła. — Parę godzin, nie więcej.

— To dobrze.

— Duże znaczenie ma tu nasza własna prędkość. Zwykły statek, poruszający się z mniejszą prędkością, pozostawałby w chmurze całe dni.

Dan nie miał ochoty przebywać w chmurze nawet dziesięć minut. Zmienił temat, pragnąc uciec od narastającego strachu.

— W jakich układach jesteście z Fuchsem? Amanda uniosła brwi.

— Z Larsem? On bardzo chętnie… opowiada o swojej pracy. Nic więcej.

— Na pewno nie ma nic więcej?

— Nie ma.

Dan zastanowił się. Para młodych, zdrowych ludzi zamknięta jak sardynki na parę tygodni. Oczywiście, ja i Pancho robimy za przyzwoitki. Dan uśmiechnął się do siebie. O rany, to jak bycie ojcem nastolatki.

Pancho wróciła na mostek.

— Hej, szefie, oddaj mój fotel.

— Tak jest, psze pani.

Chmura plazmy dogoniła ich po niecałej godzinie. Nie było żadnego wstrząsu, dzwonków alarmowych, nikt im nie powiedział, że są otoczeni chmurą zabójczych cząstek, poza rosnącymi krzywymi ostrej czerwieni na detektorach promieniowania.

Pancho nie uznała burzy za aż tak groźną, by ktoś musiał być cały czas na mostku. Poszła do mesy i zjadła obiad z resztą. Dan jadł mechanicznie, nie czując smaku jedzenia, nie słysząc rozmów. Dwakroć przeklęte promieniowanie, myślał cały czas. Nienawidzę go. Mimo dwóch kubków gorącej kawy, czuł w środku jakiś chłód.

Na pozostałych najwyraźniej burza nie zrobiła wrażenia. Po posiłku Dan powiedział im dobranoc i poszedł do swojej kajuty. Śniło mu się, że unosi się bezradnie w kosmosie, zamarzając powoli w promieniach Słońca.

Загрузка...