ROZDZIAŁ V

Parafia utraciła pastora. Rada kościelna zwróciła się zatem do młodego diakona z prośbą, by go zastąpił. Podczas zarazy ratował ludzi z bezgranicznym poświęceniem, nie bacząc na własne bezpieczeństwo i oni potrafili to docenić. Przybył biskup, by wyświęcić nowego proboszcza i wszyscy byli zadowoleni. Lepszego pastora nie mogli sobie życzyć.

Pewnego dnia zgromadzili się ludzie z całej wsi i tłumnie poszli do Lipowej Alei, z darem dla Tengela. Była to Biblia, którą z pomocą diakona kupili za zebrane pieniądze. Tengel, głęboko wzruszony, przyjął dar, mając u boku swych pomocników: Irję i wnuka Tarjeia. W głębi duszy zastanawiał się wprawdzie, czy wręczenie mu akurat Biblii nie miało jakiegoś ukrytego sensu. Czy nie chcieli delikatnie napomnieć go w ten sposób, że powinien swoje zbłąkane myśli skierować na właściwą drogę? Czy powodowała nimi troska o jego duszę? A może, całkiem po prostu, chcieli mu ofiarować coś, co uważali za cenne?

Rozmyślał o tym, podtrzymując mocno wychudłe ramię Irji, zbyt jeszcze słabej, by stać o własnych siłach.

Najstarszy mieszkaniec wsi podziękował im za ofiarność i za cud, który sprawili. Obecny przy tym młody diakon – wówczas jeszcze nie wyświęcony – także otrzymał należne mu podziękowania. Tengel opowiedział o niezwykłej teorii swego wnuka, Tarjeia, co do leczenia zarazy i o tym, że okazała się ona krokiem we właściwym kierunku. Silje przez cały czas ocierała ukradkiem oczy i czuła się taka dumna, dumna z nich wszystkich. To była naprawdę wielka, wspaniała chwila!

Wszystkie trudy ostatnich tygodni wyczerpały Tengela doszczętnie, nic więc dziwnego, że przez parę dni nie wstawał z łóżka. Zauważył nawet, że to wspaniale być samemu pielęgnowanym i zastanawiał się, dlaczego wcześniej tego nie odkrył.

Dobiegały go uderzenia siekiery i zgrzyty piły w alei.

Are usuwał właśnie drzewo; które nagle straciło liście i uschło, a teraz, przy najbliższej burzy, mogło zwalić się na drogę. To była lipa Charlotty.

Tengel nie chciał myśleć o alei…

Powoli spokój spływał na parafię, ludzie znowu zajęli się codziennymi sprawami a Tengel mógł nareszcie zwołać planowane spotkanie z dziećmi i wnukami.

Och, jak boleśnie odczuwali nieobecność Charlotty! Jacoba, oczywiście, także, ale on był za życia postacią mniej widoczną niż energiczna baronowa Meiden. Wraz z nią odeszła cała epoka, wszyscy sobie to uświadamiali i nikt nie potrafił jeszcze o niej mówić. Rana była zbyt świeża. Smutek zbyt głęboki.

Irja także została zaproszona, co zresztą wszyscy uznali za rzecz naturalną. Stała się już częścią ich życia. A Silje wprost nie wyobrażała sobie, by mogła zostać bez jej pomocy. Irja była niezastąpiona, zawsze wiedziała, co Silje myśli lub czego sobie życzy.

W ostatnich dniach nadszedł list od Cecylii i Liv przeczytała go zebranym. Poczta z Danii szła bardzo długo i Cecylia nie wiedziała jeszcze nic o tragedii, jaka rozegrała się w domu.

„Kochana mamo i ojcze!” – czytała Liv. – „Och, jak daleko jestem teraz od Grastensholm! Taka byłam niepewna siebie i oszołomiona, kiedy zaczynałam pracę. Ale znacie przecież swoją szaloną córkę, która nigdy nie przyznaje się do porażki. Nie dawałam więc niczego po sobie poznać. Właściwie podróż miałam bardzo dobrą, moi opiekunowie wszystko przygotowali i zajęli się mną. Dziękuję, dziadku, za lekarstwo przeciw morskiej chorobie, naprawdę pomagało. Rozdawałam je na prawo i lewo i dzięki temu stałam się ogromnie popularna. Zwłaszcza młoda hrabina Strahlenhelm była wdzięczna. Ona jest czarująca i dla mnie miła. Opowiedzcie to babci Charlotcie! Będzie bardzo dumna!”.

Po tych słowach zaległa na chwilę smutna cisza. Liv musiała dyskretnie wytrzeć nos.

„Wczoraj hrabia Strahlenhelm towarzyszył mi na dwór królewski, gdzie zostałam przedstawiona. Jego Wysokości nie miałam szczęścia widzieć, ale za to napatrzyłam się aż za dużo pani Kirsten. Myślę, że jej nie lubię. Patrzyła na mnie, jakbym była powietrzem i powiedziała: – Baronówna Meiden? Czy ona sobie wyobraża, że należy do szlachetnie urodzonych? Myśli, że jest kimś? – Wcale też nie chce płacić za moją pracę. Jakby wyświadczała mi wielki zaszczyt i to ja powinnam za niego płacić. Będę jednak dostawać moją pensję, mimo wszystko, za jej plecami. Mówią, że ona jest niebywale skąpa. Teraz znowu oczekuje dziecka. Ja poznałam tylko dwie małe dziewczynki, jedna z nich ma na imię Anna, zdaje mi się. To nimi właśnie mam się zajmować. Biedne dzieci!”

List kończył się barwnymi opisami, jak wspaniałe jest wszystko na zamku.

Gdy już skomentowali te wiadomości, ucieszeni i przejęci radością Cecylii, odezwał się Tengel.

– Wszyscy, mniej lub bardziej szczegółowo, słyszeliście historię o Ludziach Lodu, więc nie muszę tu jej powtarzać…

– To dobrze – przerwał mu Trond. – Bo znamy ją na pamięć.

Tengel odwrócił się i zmierzył chłopca wzrokiem.

– Tak. Ale sprawa nieoczekiwanie stała się bardzo aktualna. Koniecznie musimy o niej porozmawiać.

Trond milczał zawstydzony.

– A zatem, raz jeszcze sprawa dotyczy Tengela Złego, który czterysta lat temu postanowił zaprzedać swoje życie Szatanowi. Jak wiecie, ja w Szatana nie wierzę. On nie istnieje, za nasze grzechy powinniśmy odpowiadać sami, nie zaś zrzucać winę na niego. Ale ów pierwszy Tengel był człowiekiem wyjątkowo złym, a jego umiejętności, jeśli chodzi o czary, wprost nieograniczone. Temu zaprzeczyć nie możemy. Jak wiecie, zło stało się dziedziczne, przechodzi w naszym rodzie z pokolenia na pokolenie. Wam zostało to oszczędzone, i jestem z tego bardzo rad. Wiecie też, że Tengel zakopał naczynie z wywarem, który pomaga przywołać Szatana. Dopóki to naczynie spoczywa w ziemi, dopóty na potomstwie Tengela ciążyć będzie przekleństwo. Tengel Zły pragnął bowiem, aby ktoś z nas stał się równie zły jak on i służył Szatanowi. Nie zostaniemy uwolnieni, póki nie znajdziemy naczynia. A zatem, czy w to podanie wierzymy, czy nie, pozostaje faktem, że od czasu do czasu pojawiają się w naszym rodzie nieludzkie, powiedziałbym, osoby.

Tarjei przerwał:

– Czy to oznacza, że w naszej rodzinie może urodzić się ktoś, kto będzie wiedział więcej o sprawach ponadnaturalnych niż inni na świecie?

– Tak, dokładnie to. Ale taki człowiek wciąż jeszcze się nie narodził. Wiemy wszakże, iż nasze dziedzictwo dotyczy nie tylko zła. Wiąże się z nim ogromna wiedza o sprawach tajemnych. A także wielki zbiór starych przepisów i recept. Postanowiłem, że ten zbiór odziedziczy Tarjei, uważam bowiem, że potrafi on wykorzystać te skarby w najwłaściwszy sposób. Teraz jedyni żyjący potomkowie pierwszego Tengela z Ludzi Lodu siedzą w tym pokoju: ja sam, Liv, Are, Sunniva…

Dziewczyna drgnęła i ocknęła się z pełnego zachwytu zapatrzenia w Taralda.

Liv wtrąciła pospiesznie:

– I jeszcze Cecylia, ojcze. Nie ma jej z nami.

– Tak, rzeczywiście, to prawda. Zaczynam się chyba starzeć.

Z tym nikt się jednak nie zgodził.

Tengel mówił dalej: – Zatem ja, Liv, Are, Sunniva, Cecylia i Tarald, a także trzy łobuziaki Arego: Tarjei, Trond i Brand.

Twarze chłopców, siedzących rzędem na ławie pod surowym nadzorem Mety, rozjaśniły się na dźwięk wypowiadanych przez dziadka ich własnych imion. Wszyscy trzej ubóstwiali Tengela.

– Jest więc nas dziewięcioro. Dziewięć osób, które noszą w sobie to straszne dziedzictwo. Mieliście szczęście, że nikogo z was zło nie dotknęło. I wielu spośród nas żywi nadzieję, że zarodki zła powoli wygasają. Ale nie wiem, czy jest aż tak dobrze!

Wszyscy czuli, że Tengel zbliża się właśnie do istoty sprawy.

– Musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, żeby osłabić przeklęte dziedzictwo. To zaś oznacza, że ciągle musimy wprowadzać świeżą krew do naszego rodu. Ja sam w młodości chciałem spowodować, by dziedzictwo wygasło, by nie zostało przekazane dalej i postanowiłem nigdy się nie żenić. Wkrótce jednak uświadomiłem sobie, że byłoby to wyjście nieludzkie i niczego takiego nie mogę nakazać żadnemu z was. Ożeniłem się z Silje, osobą w żaden sposób z nami nie spokrewnioną. Liv wyszła za mąż za Daga, który też nie jest naszym krewnym, choć wychował się w naszym domu. Are wybrał Metę, pochodzącą aż ze Skanii. I teraz, moje wnuki, proszę i zalecam wam: w żadnym razie nie zawierajcie związków małżeńskich w obrębie naszej rodziny! To mogłoby mieć katastrofalne następstwa. I przekażcie ten zakaz dalej, waszym przyszłym dzieciom i wnukom!

Jasna, przystojna twarz Taralda zrobiła się kredowobiała, a Sunniva wybuchnęła płaczem.

– Dziadku – wykrztusił Tarald. – Właśnie teraz, kiedy dziadek znowu odzyskał siły, chciałem prosić, żeby dziadek zgodził się na wyjątek od tej reguły. Miałem przyjść do dziadka i babci, do mamy i do ojca. Ale dziadek mnie uprzedził. Chcę się ożenić z Sunnivą.

– To niemożliwe! – głos Tengela zabrzmiał ostro, jak cięcie biczem.

– W takim razie nie chcę żadnej innej.

Och, Tarald, jęknęła Silje w duszy. Czy nie widzisz, jak bardzo ranisz Irję? Czy jesteś całkiem ślepy, ty egoistyczny potworze?

Tarald jednak nigdy nawet nie myślał o Irji w ten sposób.

Ona zaś siedziała z rękami na kolanach i wyłamywała palce. Pozwólcie mi stąd wyjść, myślała zrozpaczona. Nie zmuszajcie mnie, bym tego słuchała!

Tengel patrzył ze smutkiem na Taralda.

– Jesteś taki młody, chłopcze. Jeszcze wiele razy zdążysz zmienić zdanie. Sunniva, jako córka Sol i wnuczka mojej siostry, nie może zostać żoną mojego wnuka. To zbyt niebezpieczne. Tyle chyba rozumiesz? Zapomnijcie o sobie nawzajem, póki nie jest za późno. Taka jest moja najszczersza rada.

Niesamowicie pobladły Tarald szepnął ledwie dosłyszalnie:

– Już jest za późno.

Wszyscy dorośli jęknęli, aż echo odbiło się od ścian.

Tengel dyszał ciężko, co nie wróżyło nic dobrego.

– Tengelu, nie! – upomniała go żona.

Nikt prócz niej nigdy nie widział Tengela w gniewie. Teraz wybuchł z zatrważającą siłą. Podszedł do Taralda, odtrącając Silje, która próbowała stanąć między nimi. Sunniva, krzycząc ze strachu, schowała się za plecami Daga.

Tengel chwycił śmiertelnie przerażonego Taralda i potrząsnął nim jak rękawicą.

– Coś ty zrobił, niegodziwcze? Coś ty zrobił?

– Dziadku! Nie! Ratunku! – krzyczał Tarald.

– Wiedziałeś przecież! – syczał Tengel.

Wyglądał teraz jak demon przybywający z piekieł, by zabić jednego ze śmiertelnych. Wydawał się ogromny, jak jakiś olbrzym, miało się wrażenie, że wypełnia sobą cały pokój, a jego oczy pałały – żółte, unicestwiające.

– Wiedziałeś, że to grozi strasznym niebezpieczeństwem! I mimo wszystko zrobiłeś to!

– Ja nie wierzę w przesądy – wrzeszczał Tarald, bliski histerii.

– Idźcie się bawić chłopcy – powiedział Are do swoich synów.

Dwaj młodsi posłuchali, spłoszeni, lecz Tarjei został przy drzwiach, blady i przerażony.

Dag ocknął się wreszcie z odrętwienia i próbował ratować syna.

– Ojcze! Trzeba się zastanowić, co ojciec robi?

Tengel zawsze odnosił się do Daga z respektem. Toteż i teraz jego gniew opadł równie szybko, jak się pojawił!

– Przesądy! – rzekł zmęczony. – Na wszystkich świętych! Żebyż to były przesądy!

Wszyscy odetchnęli, poruszeni i strwożeni tym, co zobaczyli.

– Gdybyś widział moją matkę, umierającą po wydaniu na świat takiego monstrum jak ja, to byś nie gadał o przesądach, Taraldzie. Gdybyś widział naszą ukochaną Sol w jej najtrudniejszych chwilach, to byś bardziej uważał na słowa. Dag, ty przecież pamiętasz Hannę i Grimara. Dlaczego nie ostrzegłeś chłopca?

– Ależ zrobiłem to, ojcze. Liv i ja ostrzegaliśmy ich oboje, Sunnivę też.

– I mimo wszystko nie posłuchałeś, Taraldzie?

– Myślałem, że przesadzają – odparł urodziwy młodzieniec, teraz bliski płaczu.

– A ty, Sunnivo? – wtrąciła się Silje. – Ty przecież obiecywałaś, że nie posuniecie się dalej niż do pocałunków.

– Nie zwalajcie winy na mnie – zaprotestowała gwałtownie Sunniva.

Tengel wyciągnął ją z ukrycia za plecami Daga.

– Nie, nie wolno ci się teraz uchylać od odpowiedzialności, Sunnivo! – rzekł ze złością.

Dziewczyna szlochała ze strachu.

– Teraz pójdziesz ze mną, pozbędziesz się tego płodu. I to natychmiast!

Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.

– Nie! – wrzeszczała przerażona Sunniva. – Nie, nie, nie! To jest dziecko moje i Taralda i jeśli mi je dziadek odbierze, to ja też sobie odbiorę życie!

Tengel zatrzymał się.

– Jeśli nie pozbędziesz się tego dziecka, to ono zabije ciebie. Rozumiesz to?

– A ja nie wierzę! Nie wierzę w nic z tego… tam…

Do rozmowy wtrąciła się Liv.

– Ojcze… Już od tak dawna nic się nie stało. Wszystkie wasze wnuki są wspaniałe. A Tarald i Sunniva kochają się tak gorąco.

– Liv… dziecko najdroższe, nie mogę brać na siebie takiej odpowiedzialności.

Silje poparła męża.

– Musisz się pozbyć tego dziecka, Sunnivo. Nie rozumiem cię. Przecież obiecałaś mi, że nie posuniecie się za daleko.

– Och, babciu – odparła Sunniva zgnębiona. – Babcia jest taka staroświecka, babcia nie wie nic o miłości. O tym oszołomieniu, które człowieka ogarnia, kiedy…

– Dość, wystarczy Sunnivo! – przerwał jej Tengel gniewnie. – Jeśli ktoś rozumie znaczenie słowa miłość, to właśnie Silje, moja żona. Kochamy się oboje od czterdziestu lat. I możecie w to wierzyć lub nie, ale wciąż jeszcze żyjemy ze sobą! Zapewniam, że nie przemawia przez nas potrzeba osądzania. Ale to nie może się stać! To zbyt poważne, Taraldzie i Sunnivo. Wasze drogi muszą się rozejść.

– W takim razie ja się zabiję – krzyknęła Sunniva i rzuciła się do kredensu, gdzie leżały noże. Dramatycznym gestem przystawiła sobie ostrze do piersi.

– Sunnivo! – wrzasnął Tarald.

– Och, nie przejmuj się nią, ona próbuje tylko wymusić na nas zgodę – powiedział Tengel. – Ta dziewczyna nigdy sobie żadnej krzywdy nie zrobi.

Nóż wypadł na podłogę z metalicznym stuknięciem.

– Nikt się mną nie przejmuje – pochlipywała Sunniva.

– Dziecko kochane – rzekł Tengel. – Gdybyśmy się tobą nie przejmowali, nie bylibyśmy teraz tacy niespokojni.

– Ale my z Taraldem przysięgliśmy sobie, że będziemy się zawsze kochać. Nie możecie nas zmusić do złamania tej przysięgi.

Tarald także zebrał się na odwagę.

– Dziadku, my będziemy kochać to dziecko, nawet jeśli będzie wyglądało tak jak dziadek.

Tengel musiał się uśmiechnąć, mimo przygnębienia.

– Tarald, jak możesz! – syknął Dag.

– No, co znowu? Co ja takiego powiedziałem?

Nagle pojął.

– Dziadku, proszę mi wybaczyć, nie miałem nic złego na myśli.

– Nie przejmuj się tym – Tengel, zmęczony, machnął ręką. – Życie Sunnivy jest ważniejsze.

Ale dziewczyna nie chciała niczego zrozumieć.

– Przecież ani mnie, ani Taraldowi niczego nie brakuje. To musi być piękne dziecko. I kochamy się oboje. Dobry Bóg nie może zrobić nam nic złego.

Silje cierpiała z powodu Irji. Musiało być dla niej straszne, słuchać powtarzanych w kółko miłosnych wyznań Taralda i Sunnivy. Irja jednak siedziała wyprostowana, z bladym, smutnym uśmiechem na wargach, jakby sytuacja tych dwojga młodych sprawiała jej przykrość.

Zresztą tak też i było. Szokująca nowina o dziecku podziałała na nią jak kubeł zimnej wody, sprawiła, że ujrzała samą siebie w innym świetle. Wydała się sobie śmieszna. Teraz naprawdę głęboko współczuła Sunnivie. Irja nie znała nikogo z tej rodziny dotkniętego złym dziedzictwem, oprócz pana Tengela. A czyż istniał ktoś lepszy od niego? Dlatego nie rozumiała lęku, który doprowadzał go niemal do utraty zmysłów.

Liv zaczęła niepewnie:

– Byłam wtedy chyba za mała, żeby pamiętać Hannę i Grimara, ale przecież oni nie byli tacy źli, ojcze?

– Ja widziałem nie tylko ich. Widziałem także innych. Aż nazbyt wielu.

– Ale to było dawno temu.

– Zdaje mi się, jakbym już kiedyś słyszała tę dyskusję – mruknęła Silje, a Tengel uśmiechnął się na te słowa

– Tak, to prawda. Kiedy Silje oczekiwała swego pierwszego dziecka, dyskutowaliśmy oboje o tym samym. Ja chciałem usunąć płód, ale uległem jej prośbom. I urodziła się Liv.

– No, a mama nie ma przecież żadnych złych cech – wtrącił pospiesznie Tarald. – Nie ma nikogo lepszego od niej.

Tengel skinął głową:

– Takie same rozmowy odbywały się, kiedy Silje chodziła z Arem. Tym razem Sol powstrzymała mnie przed zabiciem płodu.

– Dzięki ci, Sol – szepnęła Meta.

– Faktem jest, że baliśmy się tak samo jak teraz i cierpieliśmy tak samo za każdym razem, kiedy kolejne dziecko miało się pojawić w naszej rodzinie. Gdy miał się urodzić Tarald, a potem Cecylia i gdy mieli przyjść na świat trzej chłopcy Mety. Pamiętacie zapewne obie, Liv i Meta, jak was błagałem, żebyście nie decydowały się na urodzenie dziecka…

Obie kobiety skinęły głowami, potwierdzając jego słowa.

– Ale odstąpiłem od tego, nie nalegałem – powiedział Tengel. – To byłaby niepotrzebna surowość. Zresztą, z drugiej strony, pokrewieństwo z Ludźmi Lodu daje też pewne korzyści. Pochodzący z tego rodu zwykle nie mają wiele dzieci. Are i Meta, ze swoją trójką, osiągnęli rezultat rzadko spotykany.

Chwilę milczał. Zastanawiał się i widać było wyraźnie, że bawi się tą myślą.

– No więc? – powiedziała naburmuszona Sunniva. – Za każdym razem popełniał dziadek błąd. Dzieci się rodziły, zawsze takie, jak trzeba. Dlaczego ja miałabym urodzić inne?

– Czy nie wytłumaczyłem tego dostatecznie wyraźnie? Jesteście zbyt blisko ze sobą spokrewnieni. I pamiętaj o obu porodach Silje! Oba były tak ciężkie, że za każdym razem jej życie wisiało na włosku! Naprawdę była bliska śmierci!

– Tak, ale to chyba z tego powodu, że babcia nie miała dość sił. Ja natomiast jestem niezwykle silna.

– Czyżby? – Tengel uśmiechnął się ironicznie. – Kiedy jednak przychodzi co do czego, jesteś prawdziwą biedulką. I jakoś nigdy nie widziałem, żebyś się podejmowała najcięższych robót.

Ładna, lalkowata buzia Sunnivy skrzywiła się znowu do płaczu.

– Nikt mnie nie rozumie!

Tarald natychmiast znalazł się przy niej i pogładził ją po policzku.

– Ja cię rozumiem, Sunnivo, przecież o tym wiesz.

Tengel westchnął.

– A co wy o tym sądzicie? Silje? Dag, Liv, Are, Meta? Nie mam już sił walczyć dłużej sam.

– Ja zgadzam się z tobą – odparła Silje.

– To niesprawiedliwe! – zawołała Sunniva. – Babcia wywalczyła sobie prawo urodzenia obojga dzieci, a ja nie mogę mieć nawet jednego!

Tarjei, o którym wszyscy zapomnieli, wtrącił cicho.

– Dziadek Tengel ma rację, Sunnivo. Jeśli w rodzinie istnieje jakieś obciążenie, to członkowie rodziny nie powinni zawierać pomiędzy sobą małżeństw. Bo dzieci mogą urodzić się z tym obciążeniem.

– Co ty o tym wiesz? – parsknęła Sunniva. – Ty zawsze jesteś taki strasznie mądry! Popisujesz się tylko!

– A ty, Dag? – zapytał Tengel, nie zwracając uwagi na Sunnivę.

– No, nie wiem. Ale mam trochę wątpliwości.

– Dotychczas wszystko układało się tak dobrze – powiedziała Liv z wahaniem.

Are skinął głową.

– Wszystkie dzieci są wspaniałe.

Meta myślała to samo co Are. Jak zawsze.

Oboje młodzi wstrzymali dech.

Tengel usiadł obok Silje. Był bardzo zmęczony.

Oni wszyscy się mylą, myślał. Jest jeszcze ktoś, kto nosi w sobie dziedzictwo zła. Nie tak dawno znowu dostrzegłem żółty, koci błysk w pewnej parze oczu. Nic mi się nie wydawało poprzednio, widziałem dobrze. Jedno z moich wnucząt jest obciążone!

Właściwie to już podjął decyzję. Ten płód trzeba usunąć, ale działając otwarcie daleko nie zaszedł. Będzie musiał podać Sunnivie odpowiedni środek tak, by niczego nie zauważyła. Tym razem nie ma żadnej Sol, która by mogła go powstrzymać!

Myśl o Sol sprawiła jednak, że przypomniał sobie o czym innym. Ona też próbowała zabić nie narodzone dziecko – Sunnivę. Ale jej się to nie udało. Sol, która umiała przynajmniej tyle samo, co on. Stracił wszelkie iluzje co do Sol. Był pewien, że miała wielu kochanków i przypuszczalnie uśmierciła wiele płodów. Ostatnie dziecko jednak miało zbyt silną wolę życia.

– Róbcie, co chcecie – oznajmił bezsilny. – Ale przy pierwszych oznakach, że z Sunnivą dzieje się coś niedobrego, usuwam ciążę, czy to jasne?

Wszyscy się zgadzali. Młoda para padła sobie w ramiona z radosnymi okrzykami. Irja uśmiechała się, ale jej oczy stały się czarne z żalu i osamotnienia. Robiła jednak, co mogła, by cieszyć się razem ze wszystkimi.

Tengel wstał i ruszył ku schodom prowadzącym do sypialni.

– Tylko pamiętajcie, że trzeba szybko wziąć ślub, przeklęte smarkacze!

Silje poszła za nim. Wchodziła na górę z wysiłkiem. Mąż zaczekał, by ją wesprzeć.

– Może przeniesiemy się na dół, Silje? Uniknęłabyś tych schodów.

– No wiesz, to byłoby przyznanie się do porażki. A poza tym musielibyśmy przenosić się znowu, kiedy mi się poprawi.

– Tak, masz rację – roześmiał się z nadzieją, że ten śmiech zabrzmi szczerze.

– Czy pomyślałeś o tym, Tengelu – rzekła po chwili, siadając ciężko na skraju łóżka. – Czy pomyślałeś, że kiedy urodzi nam się pierwszy prawnuk, to ja będę znała już ludzi z siedmiu pokoleń?

– Jak to? Jakim sposobem?

– Posłuchaj tylko. Pamiętam jeszcze matkę mojej babki. To są trzy pokolenia wstecz. Sama należę do czwartego. No i teraz będą trzy pokolenia po mnie. Dzieci, wnuki i prawnuki.

– Tak, masz rację. Myślę, że to niezwykłe.

– Prawda?

– W takim razie ja też muszę ci coś wyznać. Będę znał osiem pokoleń! Bo ja pamiętam jeszcze babkę mojego dziadka! To była prawdziwa stara wiedźma. A ci z naszego rodu, którzy przynoszą na świat dziedzictwo zła, żyją bardzo długo, wiesz przecież. Za to nigdy nie widziałem swojej matki, tak że chyba nie mam się czym przechwalać.

Gdy już pomógł Silje położyć się do łóżka i dał jej ziołowego naparu na sen, stał jeszcze długo i patrzył na swoją śpiącą żonę. Serce miał ciężkie, jak ołów.

Innym potrafię pomóc, myślał. Pomagałem setkom, ba, tysiącom ludzi. A dla niej, którą kocham więcej niż własne życie, nie mogę zrobić nic. Jeśli ona odejdzie, to i ja nie potrafię dłużej żyć. Jej lipa w alei zaczyna chorować, Silje jeszcze tego nie zauważyła, lecz Are już wie. A wczoraj zauważył to również Tarjei. Prosiłem ich, by milczeli.

Tengel westchnął ciężko, z lękiem. Znam tę chorobę. Szybko, bardzo szybko, będę musiał obciąć jej nogę nad kolanem, żeby zło nie rozeszło się poprzez szpik po całym ciele. Na tę chorobę nie mam lekarstwa. Na razie jeszcze moje ciepłe dłonie przynoszą jej ukojenie, wkrótce jednak i to pomagać będzie na bardzo krótko. Wkrótce też nie będzie mogła brać silniejszych środków na uśmierzenie bólu.

Och, jakie życie bywa okrutnie niesprawiedliwe.

Silje zauważyła, że chociaż Liv i Dag odnosili się do Sunnivy bardzo życzliwie, to jednak pragnęli innej przyszłości dla swojego jedynego syna. Nawet nie to, że chcieli go posłać na studia, bo Tarald był urodzonym gospodarzem i pragnął całkowicie się temu zajęciu poświęcić. Był jednak baronem, a to zobowiązuje. Nie powodował nimi w żadnym razie snobizm, mieli po prostu wątpliwości, czy Sunniva jest tą najlepszą kandydatką na panią Grastensholm.

Takie Silja odnosiła wrażenie. I to sprawiła, że wzięła stronę Sunnivy, mimo iż w gruncie rzeczy zgadzała się z rodzicami Taralda. To chyba naturalne, że współczuła tej dziewczynie. Pragnęła, by Sunniva czuła się akceptowana. Pewność i wiara w siebie to cechy, na których jej stanowczo nie zbywało.

Sama też starała się być dla niej szczególnie miła w tym trudnym okresie, gdy nieoczekiwanie przeciwko młodym zostało skierowane tyle niechęci.

Tarald musiał sobie radzić sam. To on powinien był wiedzieć lepiej, a poza tym często traktował swoją przyszłość zbyt lekkomyślnie. Teraz zobaczył do czego to prowadzi, jeśli się nikogo nie słucha, tak, jakby człowiek był tylko sam na świecie.

Uważali, że ślub powinien być cichy i dyskretny, tylko dla najbliższych. Ale Sunniva chciała mieć mnóstwo gości. Po licznych wahaniach, także moralnej natury, rodzina zgodziła się – ze względu na Sunnivę.

Irja została, rzecz jasna, także zaproszona, lecz wymówiła się pilnymi zajęciami w domu na Eikeby.

– Rozumiem cię – powiedziała Silje któregoś dnia, gdy Irja przyszła jej pomagać.

– Tak, pani Silje, pani jedna wie, jak się czuję.

– I nikomu nic nie powiedziałam.

– Bardzo za to dziękuję! Przez chwilę myślałam, że już mi przeszło, to było wtedy, kiedy oni powiedzieli, że spodziewają się dziecka. Ale teraz jest jeszcze gorzej. Kiedy on patrzy na mnie tymi czarnymi, gorącymi oczyma i uśmiecha się tak, jakbym była dla niego kimś wyjątkowym, kręci mi się w głowie i muszę się powstrzymywać, żeby go nie dotknąć.

– O, znam ja to dobrze z czasów własnej młodości – uśmiechnęła się Silje. – Kiedy cierpiałam, beznadziejnie zakochana w Tengelu.

– Tak, tak. Nie ma chyba nic bardziej idiotycznego niż odrzucona dziewczyna, która siedzi i szlocha na ślubie ukochanego. Przecież nigdy nie liczyłam na to, że on zechce na mnie spojrzeć, ale co zrobić z głupim sercem?

– Masz rację – przyznała Silje, ściskając jej dłoń. – Serce nigdy nie słucha głosu rozsądku, to pewne!

– Baronowa Meiden prosiła mnie, żebym w najbliższym czasie była z Sunnivą tak często, jak tylko mogę. – powiedziała Irja bezbarwnie. – A ja, naturalnie, obiecałam, bo Sunniva, Tarald i ja zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Ale tak się boję, że mojemu beznadziejnemu sercu sprawi ta ból. A co będzie, jeśli zacznę płakać?

Silje nigdy nie brała jakoś pod uwagę, że „baronowa Meiden” to jej własna córka, Liv.

– Gdyby ci było za ciężko, to zrzuć winę na mnie, Irjo. Powiedz, że ja cię prosiłam o pomoc. Możesz tu przyjść i wypłakać się do woli.

– Dziękuję, jak to dobrze. Bo naprawdę bardzo bym chciała pomóc tej delikatnej, kochanej Sunnivie. A wygląda na to, że ona też bardzo liczy na moją przyjaźń.

– O, w to wierzę – mruknęła Silje. – Jesteś takim dobrym dzieckiem, Irjo. Tengel jest tobą zachwycony.

Twarz Irji rozjaśniła się z radości.

– Naprawdę?

– Oczywiście! Chciałabym… Nie, nie mogę mówić takich rzeczy.

– Co takiego?

– Nie, tak nie można, Sunnivę przecież także bardzo kochamy.

Irja nie była taka głupia, żeby się nie domyśleć, co Silje chciała powiedzieć. Odwróciła się szybko, żeby nie było widać wyrazu jej twarzy.

– Próbowałam zdusić w sobie to uczucie – powiedziała po chwili. Bo to po prostu idiotyczne czerwienić się na widok mężczyzny, który świata nie widzi poza inną kobietą. Ma zamiar się z nią ożenić i jest ojcem jej dziecka. Który – proszę mi wybaczyć – spędza noce w jej objęciach. Nigdy mi się nie śniło, że mogłabym być aż taka głupia, zawsze zresztą uważałam, że tego rodzaju myśli są trochę chorobliwe. O, pani Silje, złościłam się sama na siebie, tłukłam głową o ścianę i starałam się wzbudzić w sobie zainteresowanie dla innych młodych mężczyzn, nie zastanawiając się, czy będą mnie chcieli, czy nie. Ale moje nierozsądne serce zawsze się temu sprzeciwiało. Sama siebie nienawidzę.

– Irjo, kochanie – szepnęła Silje serdecznie, starając się pocieszyć tę dużą, niezdarną dziewczynę. – Co gorsza, uważam, że ty jesteś za dobra dla tego szczeniaka, mojego wnuka! I co my zrobimy z tym twoim sercem?

– Tego nie wiem, niestety! – Irja zgnębiona próbowała się roześmiać. – Ale że jestem za dobra dla Taralda, o nie, to niemożliwe! Dla niego nikt nie jest dość dobry!

– Nie wolno ci na niego patrzeć aż tak bezkrytycznie, Irjo! Jeśli mam być szczera, uważam, że oni są najmniej udanymi z moich wnuków. On i Sunniva.

– Może, ale są przecież tacy młodzi!

– Ty masz dokładnie tyle lat, co oni.

Irja roześmiała się.

– I co, uważa pani, że jestem szczególnie rozsądna?

Silje roześmiała się także.

– No, rzeczywiście, chyba masz rację.

Sunniva miała się dobrze. Jeśli zdarzało się czasami, że coś ją bolało, starała się nie zwracać na to uwagi. Wprost przeciwnie, była ostentacyjnie dzielna i zręczna, by dziadek Tengel nie mógł mieć żadnych zastrzeżeń do stanu jej zdrowia. Nikt jednak nie wiedział, jak wiele swojej pracy przerzucała na Irję, która tej zimy i wiosny właściwie już na stałe zamieszkała w Grastensholm. Ktoś, kto się nie przemęcza do tego stopnia jak Sunniva, nie ma kłopotów, by wyglądać zdrowo i ładnie.

Było tak, jak Tengel się obawiał: środek, który miał wywołać poronienie nie zadziałał. Sunniva także czepiała się mocno życia, nim przyszła na świat, mimo usilnych starań Sol, by się jej pozbyć.

Nic więcej nie można było zrobić. Pozostawało tylko czekać i mieć nadzieję.

Загрузка...