ROZDZIAŁ II

Aleją w kierunku dworu szła młoda dziewczyna. Poruszała się bez wdzięku, bowiem niedożywienie w latach wczesnego dzieciństwa sprawiło, że kości miała pokrzywione i zdeformowane. Teraz zaś osiągnęła wiek, w którym była już w pełni świadoma tego smutnego faktu. Zwłaszcza nogi miała krzywe i choć nosiła długą spódnicę, w żaden sposób nie dało się tego ukryć. Często zdarzało się, że ludzie odwiedzający jej dom rodzinny śmiali się, jak można mieć takie krzywe nogi! A ona nie potrafiła odpowiedzieć ostro ani zuchwale, bo nie leżało to w jej naturze.

Twarz jednak Irja miała zawsze niezwykle pogodną i życzliwą, a oczy promieniały przyjaźnią dla wszystkich. Dziewczyna była niewiarygodnie wytrzymała i nigdy nie mówiła nie, gdy się ją o coś prosiło. Nie miało więc znaczenia, że ciało było niezgrabne i mało urodziwe, a rysy twarzy nie należały do najpiękniejszych.

Irja kończyła właśnie dziewiętnaście lat. Oset stawał się kobietą.

Tego dnia, pod koniec sierpnia, Irja była szczęśliwa. Będą obchodzić urodziny – Tarald, Sunniva i ona. To Silje zdecydowała, żeby wszystkie urodziny połączyć i zorganizować jedno wielkie przyjęcie, na które przyjdzie cała młodzież. Sunniva, jak zawsze czarująca i wrażliwa, była jak elf i Irja wielbiła ją bezgranicznie. Nieraz w swojej samotnej rozpaczy pragnęła być równie krucha i eterycznie piękna jak ona. Nie wiedziała, że rozkwitłe osty także mają piękne kwiaty.

Dziś miała spotkać także Cecylię. Tę śmiałą i radosną Cecylię Meiden, która posiadała cały humor świata i całą jego pewność siebie. Jakież ona miewała repliki! Na samą myśl o tym Irja musiała się uśmiechnąć.

Delikatna Cecylia była o rok młodsza od całej trójki, z tego powodu czuła się źle traktowana i często głośno krzyczała, że dzieje się niesprawiedliwość. Nikt jednak nie potrafił lepiej niż ona bronić swoich praw. Cecylia była osobą bardzo silną psychicznie.

Irja zarumieniła się bezwiednie, gdy pomyślała, że na urodzinach będzie też Tarald. Nie miała odwagi wyrazić tej myśli słowami.

Dopiero dwa miesiące temu uświadomiła sobie, że zakochała się w młodym dziedzicu z Grastensholm. Ale nigdy, nigdy w życiu nikt się o tym nie dowie. Bo czymże była Irja? Brzydką, niezdarną, nic nie znaczącą istotą z nędznego gospodarstwa. Dobrze wiedziała, że ludzie mówią o niej oset.

Liczyła się z tym, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Matka i ojciec przygotowywali ją na to i ona sama taką sytuację akceptowała. Czy w takim razie Bóg nie był bezlitosny, obdarzając ją sercem, które nie chciało podporządkować się okrutnej prawdzie?

Doszła właśnie do końca drogi. Przypomniała się jej legenda o pierwszych ośmiu drzewach tej alei. Opowiadano mianowicie, że każde z nich jest poświęcone jednemu z mieszkańców obu dworów i że drzewa umierają po śmierci tych, z którymi są związane. Dwa drzewa już uschły i zostały zastąpione innymi. Jedno należało do starej baronowej – wdowy, której Irja nigdy nie widziała, a drugie do Sol, pięknej matki Sunnivy. Obie zmarły dość dawno temu i teraz na miejscu starych drzew zdążyły już wyrosnąć nowe.

Jedna ze starych lip wygląda jakoś nieszczególnie, spostrzegła Irja, ale myślami była gdzie indziej.

Sam asesor, Dag Meiden, miał tutaj swoje drzewo i jego wspaniała, miła żona Liv także. To oni byli rodzicami Taralda i Cecylii.

Weszła na dworski dziedziniec. Czy ładnie wygląda? Nikt by naturalnie nie powiedział, że jej niezgrabne ciało jest ładne, ale zrobiła wszystko, co w jej sytuacji było możliwe. Bluzka o bufiastych rękawach, świeżo uprana, wysuszona na słońcu i wietrze, pachniała przyjemnie. Czarną spódnicę Irja wyszczotkowała starannie i oczyściła z kociej sierści i kłaczków owczej wełny, których nigdy nie brakowało w domu w Eikeby.

Silje siedziała przy oknie i wyglądała na podwórze, gdzie bawili się trzej synowie Arego.

Jakże oni się między sobą różnią. Średni z chłopców, Trond, wdrapał się właśnie na duży kamień na środku podwórza. Był bardzo ożywiony i zwycięsko machał rękami do braci. Silje nie wątpiła, że Trond zajmie kiedyś wpływowe stanowisko; miał wyraźne ambicje przywódcze.

Brand, najmłodszy, rosły i trochę ociężały w ruchach, pod wieloma względami przypominał swojego ojca. On także próbował wdrapać się na kamień, ale wciąż zsuwał się na ziemię,

Najstarszy, któremu na chrzcie dano imię Torgeir, ale którego wszyscy nazywali Tarjei, nie włączał się do zawodów swoich młodszych braci. Miał niezwykle bystry umysł i teraz właśnie był zajęty rozwiązywaniem jednej z tajemnic tego świata.

Silje rozmarzyła się, Tarjei… Ukochane dziecko Tengela. Pamiętała czas dorastania tego chłopca. Jaki cudowny spokój ogarnął wtedy Tengela. Skończył się długi, bardzo długi okres oczekiwania.

Z zamyślenia wyrwała ją Meta, która wybiegła, krzycząc na chłopców, że włażą na ten brudny głaz. Przecież idą na przyjęcie urodzinowe! Jak będą wyglądać świąteczne ubrania? Czy ona musi wstydzić się przed rodziną Meidenów?

– Jazda do domu, smarkacze!

Silje uśmiechała się. Wróciła myślami do tamtej chwili, kiedy Meta została gospodynią, jej następczynią w Lipowej Alei. To już chyba trzynaście, albo czternaście lat temu. Tak, Tarjei urodził się zaraz po Bożym Narodzeniu tego samego roku, a teraz skończy niebawem trzynaście. Jakie to zabawne, że upływający czas mierzy się wiekiem dzieci. To bardzo dobre wsparcie dla pamięci.

Płynie stąd jednak i napomnienie, że samemu jest się też o tyle starszym. Dzieci uświadamiają nam, jak szybko mijają lata. Silje otrząsnęła się z tych myśli.

Teraz, i już od dawna, Meta jest gospodynią w tym domu. Tengel i Silje dobrowolnie usunęli się na bok. Wciąż czynny Are rozbudował dom dla swojej coraz liczniejszej rodziny. Tengel i Silje mieszkali nadal w starej części, która kiedyś wydawała się im ogromna, ale w porównaniu z tym, co zbudował Are, zrobiła się nieduża. Silje kochała jednak starą część domu i miała wrażenie, że cała rodzina żywi te same uczucia, bo wszyscy przychodzili tu więcej niż chętnie.

Historia się powtarza, myślała. Ona sama, podobnie jak Meta, przyjechała do Lipowej Alei opuszczona, wynędzniała i zaszczuta. Zajmowała wtedy tak niską pozycję społeczną, że niżej już chyba nie można było zejść. Chociaż nie, Meta przeżyła jeszcze gorsze poniżenie. Ona przybyła tutaj z absolutnego dna nędzy.

Stała się jednak znakomitą panią domu, to Silje musiała przyznać. Meta była zdolna i tak energiczna, że niekiedy aż dech zapierało, gdy się na nią patrzyło. Wciąż bardzo się starała robić wszystko, czego się od niej oczekuje.

Silje westchnęła zadowolona.

Miała teraz sześcioro wnucząt. Tak, bo Sunnivę uważała także za swoją wnuczkę, choć w rzeczywistości nie była nawet jej krewną. Niestety, nie mogła sama zająć się tym dzieckiem, więc Liv i Dag wychowywali swoją małą, przymilną kuzyneczkę. Teraz Sunniva była dorosła i często nocowała w Lipowej Alei, bowiem nadal od czasu do czasu pomagała Silje w pracowni.

Policzyła na palcach: Sunniva, córka Sol. Tarald i Cecylia, udane dzieci Liv i Daga. Tarald może na razie pozostawał jakiś bezbarwny, nie miał jeszcze wyraźnie określonego charakteru, ale to pewnie przyjdzie z wiekiem i doświadczeniem. No i wreszcie trzej chłopcy Arego: Tarjei, Trond i Brand.

Wspaniałe wnuki, jedno w drugie!

Na dziedzińcu ukazała się Irja. Silje ucieszyła się bardzo, lecz mimo woli pomyślała: biedne, opuszczone dziecko. Czy nie ma nikogo, kto by ją chociaż lepiej uczesał? Ubranie też staroświeckie, zupełnie nie pasuje do tej niekształtnej sylwetki. Matka Eikeby zupełnie nie przejmowała się wyglądem córki.

Irja spotkała się właśnie z Sunnivą. Co za różnica! Przy drobnej, zgrabnej Sunnivie Irja wyglądała jak ciężka, kiwająca się góra.

Silje przeciągnęła się i wyprostowała swoje bolące kolano. Ostatnio bardzo jej dokuczało.

– To tylko reumatyzm – kwitował skargi żony Tengel. – Nie ma się czym martwić.

A ona miała nadzieję, że mąż się nie myli.

Ktoś wszedł do pokoju. Silje nie musiała się wcale odwracać, by wiedzieć, że to Tengel, ale się jednak odwróciła, bo lubiła patrzeć na swego męża.

Włosy i brodę przyprószyła mu siwizna, lecz postawę zachował młodzieńczą. Miał siedemdziesiąt dwa lata, ale przyjmował swój wiek z godnością.

Ręka, którą położył na jej ramieniu, była koścista i po długim, pracowitym życiu pokryta niebieskimi żyłami. Silje wiedziała, choć nie miała prawa o tym wspomnieć, że Tengel jest zmęczony. Bardzo zmęczony. On sam jednak nie przyjmował tego do wiadomości. Jeszcze od czasu do czasu leczył chorych, chociaż prosił, by już nie przychodzili. Większość respektowała tę prośbę, lecz ciężko chorzy nadal szukali u niego ratunku w ostatecznej potrzebie, gdy wszystko inne zawiodło.

Tengel także śledził wzrokiem bawiących się chłopców, którzy znowu wyszli na dziedziniec.

– Kiedy zaczyna się przyjęcie?

– Nie wcześniej niż za godzinę. Zdążą się jeszcze do tego czasu porządnie wybrudzić.

Tengel uśmiechnął się.

– Skoro tak, to poproszę, żeby Tarjei jeszcze tu przyszedł.

Silje skinęła głową. Wiedziała ile dla męża znaczy ten niebywale inteligentny chłopiec. Tengel kochał wszystkie swoje wnuki, całą szóstkę, ale Tarjei zajmował w jego sercu specjalne miejsce. Był tym dzieckiem, którego dziadek wyczekiwał z nadzieją przez długie, pełne lęku lata, w ciągu dwóch pokoleń. Był jego światłem i radością.

Zgodnie z życzeniem dziadka Tarjei wszedł do pokoju, który pełnił rolę czegoś w rodzaju izby chorych.

Tarjei był niezwykłym chłopcem. Po Tengelu i Arem odziedziczył nieco wystające kości policzkowe i ciemne włosy, lecz w skośnych oczach pojawiał się często jakiś odmienny błysk. Are nigdy nie miał większych uzdolnień, jeśli chodzi o teoretyczne podejście do spraw życia, zaś umysł tego trzynastolatka przejął, co najlepsze z bystrej inteligencji Tengela, Silje i Liv. Od Mety przejął w tym zakresie niewiele, była osobą zręczną i bardzo miłą, lecz nic poza tym. Mała, pracowita mrówka, której robota pali się w rękach, ale pozbawiona jakichkolwiek ambicji. Wspaniały umysł syna często budził w niej przerażenie.

Jeszcze bardziej istotne było to, że chłopiec odziedziczył niezłomną wolę Tengela, by czynić w życiu dobro.

– Tarjei – zaczął Tengel. – Słyszałeś legendę o Ludziach Lodu, prawda? O Tengelu Złym, który czterysta lat temu zawarł pakt z Diabłem i który zostawił swoim potomnym straszny krzyż do dźwigania… lecz także umiejętności wykraczające poza zwykłą ludzką wiedzę.

Chłopiec przytaknął spokojnie. Nie sprawiał wrażenia, że – podobnie jak inne dzieci – myśli tylko o tym, by jak najszybciej wyjść i wrócić do zabawy. On naprawdę dziadka słuchał.

– Tak, nasz pradziad przekazał nam w spadku wiele zła – powtórzył Tengel. – Lecz i co nieco dobrego, a naszym obowiązkiem jest strzec tego dziedzictwa. Tutaj, Tarjei masz mój zbiór leczniczych ziół i potrzebnych do leczenia środków. A tutaj jest zbiór Sol, najważniejszy ze wszystkiego, co mamy. Sol odziedziczyła to po Hannie, jednej z tych, co przenoszą nasze dziedzictwo wiedzy. Właściwie miałem powiedzieć ci o tym wszystkim w dniu twoich urodzin, za cztery miesiące, ale myślę, że możemy zacząć już teraz. Musisz się nauczyć tak nieskończenie dużo, a nikt przecież nie wie, jak długi czas został nam dany. Ja sam mam jeszcze siłę i zdrowie, ale, jak wiesz, nie jestem już młody. Od dziś zatem będziesz się u mnie uczył. I twoim obowiązkiem będzie przekazać to wszystko dalej. Nie należysz, Bogu dzięki, do tych nieszczęsnych istot obciążonych dziedzictwem zła po pierwszym Tengelu. Jesteś jedynym moim potomkiem, który może zarządzać rodowym spadkiem. Otrzymałeś bowiem coś z tego, co tak trudno określić…

– Rozumiem dziadku. Jestem gotów podjąć naukę.

– Dobrze! Wiem, że jesteś zbyt mądry na to, by nadużywać władzy, jaką poprzez to uzyskasz. Wielu z naszych przodków, którzy posiedli tę władzę, wykorzystywało ją do niecnych celów, bowiem otrzymywali oni w spadku także złą wolę. Podobnie jak Tengel Zły uważali, że wszystko należy wykorzystać w służbie Szatana. Ty nie jesteś obciążony pragnieniem zła. A gdy dojdziesz do wieku, jaki ja osiągnąłem teraz, znajdziesz kolejnego następcę z rodu Ludzi Lodu i jemu wszystko przekażesz. Musisz jednak bardzo uważać, kogo wybierasz. Wiesz, jak bardzo niebezpieczne są to sprawy.

– Będę ostrożny, dziadku.

– Kim chciałbyś zostać, Tarjei?

– Chciałbym studiować, uczyć się wielu rzeczy!

– Dobrze. Będzie, jak pragniesz.

– Najbardziej chciałbym pójść na naukę do wielkich uczonych, takich jak Tyge Brahe, tylko, że on już nie żyje, albo Kepler czy Johannes Rudbeckius. Wiem jednak, że to trudne.

– Zrobimy dla ciebie wszystko co można, mój chłopcze. Ale zaraz chyba przyjdą goście. Jutro wrócimy do naszej rozmowy.

– Dziadku… – Tarjei odwrócił się jeszcze w drzwiach. Jego brązowo-szare oczy błyszczały. – Chociaż to jeszcze nie moje urodziny, ale myślę, że to najpiękniejszy prezent urodzinowy, jaki mógłbym dostać.

Tengel, szczęśliwy, uśmiechnął się do niego szeroko.

– Cieszę się na naszą rozmowę jutro.

– Ja także, dziadku. Ja także!

Na urodzinowe przyjęcie przyszli wszyscy z Grastensholm. Irję ogarnęła gorąca fala szczęścia, gdy zobaczyła młodego, ciemnowłosego Taralda idącego w towarzystwie siostry. Cecylia miała włosy rude, podobnie jak jej matka, Liv, ale nieco ciemniejsze. Nie była może olśniewająco piękna, posiadała jednak radość życia i jakiś nieodparty wdzięk. Figurę miała szczupłą i zgrabną, bardzo też dbała by ubierać się według najnowszej mody. Jej cięty język sprawiał, że nikt nie ważył się wszczynać z nią sprzeczki i łamała serca wszystkim chłopcom, bez wyjątku. Krótko mówiąc, przypominała Sol w każdym calu, tyle tylko, że nie czaiły się za nią żadne mroczne cienie.

Wielu spośród starszych członków rodziny odczuwało na widok Cecylii ukłucie w sercu i tęsknotę. Sol bowiem nadal żyła w ich pamięci i miała tam pozostać na zawsze.

Liv i Dag przyszli, rzecz jasna, także. On pełen godności, jak przystało na asesora, z przerzedzonym już włosem, ale wciąż młodzieńczy. Liv dojrzewała w miarę, jak przybywało jej obowiązków. Teraz ona była najważniejszą osobą w Grastensholm, wokół niej koncentrowały się wszystkie sprawy, bowiem Dag, ze względu na urzędowe zajęcia, często bywał poza domem. Oboje zbliżali się do czterdziestki.

Razem z nimi przyszła Charlotta, podtrzymywana przez męża Jacoba Skille. Charlotta skurczyła się jakoś ostatnio i zestarzała, ale w oczach wciąż miała ten swój dobrotliwy blask i uważała, że jest bardzo szczęśliwa z Jacobem. On ze swej strony zadomowił się na dobre w Grastensholm i to właściwie on kierował całym gospodarstwem. Choć dobrze wiedział, że Dag, jego pasierb, odziedziczy wszystko, był zadowolony, siedząc przy kominku w towarzystwie Charlotty i grając z nią w karty. I tak do końca życia miał pozostać „panem na zamku”, a to przewyższało wszystko, o czym mógł marzyć jako ubogi dragon.

Przy stole, w dużej sali domu w Lipowej Alei zebrała się liczna i szczęśliwa rodzina.

Był rok 1620. W Czechach zaczynała już pobrzmiewać wojenna nawałnica, a walki między katolikami i protestantami rozgorzały na dobre. Ta wojna miała w przyszłości sięgnąć swoimi długimi, groźnymi mackami aż do małej Norwegii, ba, jej cień miał paść nawet na parafię Grastensholm. Na razie jednak nic takiego nie przychodziło Silje do głowy, gdy spoglądała na swoją wspaniałą rodzinę.

Och, mamy za sobą piękne lata, myślała siedząc na honorowym miejscu przy stole. Cudowne lata! Czy ktoś jeszcze mógł być taki szczęśliwy jak ja?

Irja nie była nawet w połowie tak zadowolona. Żeby nie wiem jak się starała, nie udawało jej się zwrócić na siebie uwagi Taralda. Było aż nadto oczywiste, kto go tak naprawdę interesuje.

Urocza Sunniva siedziała ze spuszczonymi oczami, nie mając odwagi nawet spojrzeć na swego kuzyna Taralda. Irja jednak, szczególnie wrażliwa ze względu na swoje uczucie, bez najmniejszego trudu rozumiała napięcie między nimi dwojgiem. I serce jej krwawiło nieprzerwanie.

Ale czego innego mogła się spodziewać? Żeby to tylko tak nie bolało!

Właściwie było to bardzo udane przyjęcie urodzinowe. Błyskotliwa Cecylia i genialny Tarjei prześcigali się w replikach. Tych dwoje rozumie się bez reszty, myślała Irja. Trond był pyskaty i wtrącał się bez przerwy, ale nie dorastał do ich poziomu, a czworo z najstarszej generacji pochłoniętych było rozmową, której szczegółów Irja nie mogła dosłyszeć. Brand, przyciężkawy i powolny, zjadał ogromne ilości ciastek aż w końcu Meta musiała to przerwać pospiesznym klapsem po palcach chłopca. Trójka rówieśników – Dag, Liv i Are roztrząsała jakiś zatarg graniczny w sąsiedztwie.

Irja czuła się tu zbędna, mimo iż wszyscy traktowali ją jak członka rodziny i mimo że obchodzono także jej urodziny. Źródłem tego uczucia osamotnienia był uporczywy ból jej głupiego serca. Serca, które nie chciało zdobyć się na rozsądek i zaakceptować nieuchronnej porażki. Uważała, że niedostatki jej urody musiały wszystkich kłuć w oczy – te garbate plecy, talia, której nie ma, kościste ręce… które na dodatek lepiły się od potu. Teraz na pewno miała też czerwony nos, jak zawsze, kiedy znalazła się w większym towarzystwie. Czerwony nos, czerwona szyja… i ciemne, bynajmniej nie dodające urody, plamy na policzkach. Jak kwiaty ostu, pomyślała gniewnie.

Mimo wszystko nie odczuwała zazdrości wobec kruchej Sunnivy. Ta mała była taka bezradna, że budziła u wszystkich tylko najlepsze uczucia, zwłaszcza u Irji, obdarzonej gorącym sercem. To straszne zostać sierotą już w niemowlęctwie, i w dodatku w takich okolicznościach! Irja słyszała oczywiście, co szeptano w domu, w Eikeby, ale całej prawdy nigdy się nie dowiedziała. Być może dlatego, że nikt we wsi dobrze nie wiedział, co się tak naprawdę wydarzyło.

W pewnym momencie Tengel zaczął mówić głośniej i szmer głosów umilkł.

– Skorośmy się tu wszyscy zebrali, chciałbym wraz z wami rozważyć pewną sprawę. Coś, o czym myślę od dawna. Potrzeba nam mianowicie prawdziwego rodowego nazwiska.

– Tak, ja także o tym myślałem – poparł go Are. – Ja sam nazywam się tylko Tengelsson, czyli syn Tengela, a to trudno przekazać własnym synom. Oni musieliby się nazywać Tarjei, syn Arego, Trond czy Brand, syn Arego…

Tengel skinął głową

– Wszyscy, oczywiście, zdajecie sobie sprawę, że dzielimy się teraz na dwa rody. Dag i Liv oraz ich dzieci, Tarald i Cecylia, noszą znakomite nazwisko Meiden. Lecz my, reszta? Ja sam nazywam się Tengel z Ludzi Lodu, ale to nazwa rodu, która nigdy nie powinna być używana poza rodziną… Czy nie zanudziliśmy cię jeszcze na śmierć, Irjo?

Irja zaprzeczyła, potrząsając energicznie głową, pełna wdzięczności za okazane jej zainteresowanie, a zarazem nieprzyjemnie poruszona, bo nagle znalazła się w centrum uwagi.

– Nigdy nie będę wspominać o Ludziach Lodu.

– Dobrze. Jak wiecie, większość ludzi przyjmuje nazwiska po prostu od nazw swoich majątków i zagród. Tak, jak ty, Irjo. Ty nazywasz się przecież Irja, córka Mattiasa Eikeby, prawda?

– Tak.

– Ale my nie możemy nazywać się Lipowa Aleja, to byłoby tak… tak… no, to nie brzmi jak nazwisko i nikt w parafii tak nas nie nazywa. Zastanawiałem się nad tym, ale niczego nie wymyśliłem. Dlatego chciałbym poznać wasze zdanie.

Po chwili milczenia propozycje posypały się jak grad. Niektórzy bardzo szybko stracili koncept, lecz Tarjei i Cecylia nie mogli się, rzecz jasna, powstrzymać od żartów, wkrótce więc zgłaszano coraz bardziej szalone pomysły.

– Ja myślę, że Lindane, to brzmi dobrze. [Od lind, po norwesku „lipa”. Lipowa Aleja w oryginale nosi nazwę Linde-alleen. Tak samo Isane, od norweskiego is – „lód”. Ludzie Lodu to po norwesku isfolket (przyp. tłum.)]

– A dlaczego by nie Isane? – wtrąciła Silje. – Wtedy zachowałby się też jakiś element z nazwy Ludzie Lodu.

– A dlaczego by nie Islindane? – zaproponowała przekornie Cecylia?

Potok mniej lub bardziej poważnych propozycji płynął niepowstrzymanie ze strony, gdzie siedzieli Trond, Tarjei i Cecylia. Lodowa Aleja, Lipowy Lód, Lód w lipowych liściach, Lód w zębach itd.

– Nie, ja już wiem – rzekła w końcu Cecylia. Trzeba wziąć pod uwagę także to, jak nazywają nas ludzie. Powinniśmy się nazywać: „Dwór – gdzie – mieszka – ten – cudowny – doktor”.

– „I – jego – zuchwałe – potomstwo” – dodał Tarjei.

– Nie, no przestańcie – protestował Tengel ze śmiechem.

Irja, choć przyzwyczajona do tej rodziny, patrzyła oniemiała. Młodzi przekrzykują się i żartują w obecności starszych, a Tengel się tylko z tego śmieje! Gdyby coś takiego zdarzyło się u nich w domu, na Eikeby! To prawda, że byli tylko zwyczajną chłopską rodziną, biada temu, kto by otworzył usta przy stole, albo, gorsza, wtrącał się do rozmowy starszych! Wiedziała, w innych chłopskich domach w okolicy panowały takie same obyczaje. Razy, kopniaki i niewzruszona bojaźń Boża.

I nic się tam nigdy nie zmieni. Irja mogła tylko zazdrościć tej niezwykłej rodzinie. Nawet dostojna baronowa Charlotta świetnie się czuła w tej swobodnej atmosferze przy stole.

Zresztą już samo to, że świętowano urodziny, było czymś zgoła niezwykłym. U niej w domu obchodzono tylko uroczystości kościelne, jak Boże Narodzenie, Wielkanoc, Zielone Świątki, świętego Michała i inne. A i to w poważnej atmosferze, z modlitwą, chodzeniem do kościoła.

Wreszcie Tarald zaproponował proste nazwisko: Lind.

Zdania pozostałych były podzielone, właśnie między Lind a Lindane.

– Lind z rodu Ludzi Lodu – powiedziała Charlotta. – To brzmi naprawdę po szlachecku.

– Poczekamy jeszcze z ostateczną decyzją – oświadczył Tengel. – Nazwisko to będą nosić Are i Meta oraz ich trzej synowie – Tarjei, Trond i Brand. Także Sunniva, dopóki nie wyjdzie za mąż. To głównie ze względu na ciebie, Sunnivo, chciałbym dać rodzinie nazwisko, bo ty nie masz zgoła żadnego. Sunniva, córka Sol, ale przecież nie jest rzeczą zwykłą posługiwać się imieniem matki.

Dziewczyna spuściła wzrok i wpatrywała się w stół z nieśmiałym, jakby przepraszającym uśmiechem.

– Sol zresztą także nie miała nazwiska. – Nazywała się po prostu Sol Angelika z Ludzi Lodu.

– Ale ojca miała!

– Tak, tylko ja nigdy nie znałem jego nazwiska. No a teraz, jeśli wszyscy się najedli, możemy wstać od stołu.

Później, wieczorem, Silje rozbierała się w swoim pokoju.

– Jakie to było miłe przyjęcie – westchnęła. – Chyba wszyscy są zadowoleni, nie sądzisz?

– Myślę, że tak – bąknął Tengel, który siedział na krawędzi łóżka i obmywał nogi zmoczonym końcem ręcznika. Silje udawała, że tego nie widzi. Nie nauczysz starego psa służyć.

– Jakaż to musi być radość dla Irji, że mogła też w tym uczestniczyć – ciągnęła Silje z przejęciem. – I że obchodzono także jej urodziny. Tak się cieszyła z tych drobnych prezentów. Ale zdaje mi się, że była dzisiaj jakaś roztargniona.

– Hm – bąknął Tengel, słuchając tego wszystkiego jednym uchem.

– Wiesz, co myślę, Tengelu?

– Nie.

– Myślę, że Tarald i Sunniva mają się ku sobie.

Tengel puścił stopę, aż pacnęła głucho o podłogę.

– Nie wolno do tego dopuścić! – powiedział ostro.

Silje znieruchomiała ze spódnicą na wpół przeciągniętą przez głowę.

– Dlaczego nie? – zapytała przyglądając się mu spod spódnicy. – Uważam, że to romantyczne. Oboje tacy urodziwi!

– Czy nie rozumiesz czym to grozi? Oni oboje mają w sobie krew Ludzi Lodu.

Silje uporała się w końcu z ubraniem, przykucnęła w rogu łóżka, a potem wślizgnęła pod kołdrę.

– Owszem, ale Tengelu, zastanów się! Myślę, że to dziedzictwo zła zaczyna wygasać. Ty i Sol byliście ostatnimi, a i tak więcej w was dobra niż zła. Zobaczysz, że powoli zło zaniknie.

– Nie, Silje, nie wolno nam tego lekceważyć. Tarald jest moim wnukiem, a ja zostałem obciążony tym nieszczęsnym dziedzictwem. Sunniva jest córką Sol i wnuczką mojej siostry! Nie można do tego dopuścić! To śmiertelnie niebezpieczne połączenie!

– No dobrze – powiedziała Silje bardziej pojednawczo i wyciągnęła rękę na poduszce tak, by Tengel mógł oprzeć na niej głowę. – Ale na mały flirt można im chyba pozwolić? Nikt nie mówi, że mają się od razu pobrać i płodzić dzieci.

– A jak ich przed tym powstrzymasz, jeśli się w sobie zakochają? Może powinniśmy jedno dokądś wysłać?

– W żadnym razie nie może to być Sunniva. Ona nie da sobie rady sama poza domem.

– A ja nie wierzę, żeby Liv albo Charlotta puściły gdzieś Taralda. Jest na to jeszcze za mało dojrzały i ma za słaby charakter. Pozostaje nam więc tylko czekać i patrzeć, co z tego wyniknie.

Silje nie ustępowała:

– Chyba jednak się mylisz. Dziedzictwo zła wygasa. Spójrz na nas. Mamy dwoje dzieci i oboje są normalni aż do obrzydliwości. Sol także urodziła normalną córkę. Mamy sześcioro wnuków, jeśli liczyć także Sunnivę. I żadne z nich nie zostało tym dotknięte.

– No… – westchnął Tengel. – Nie byłbym tego taki pewny.

Silje uniosła się na łóżku.

– Co masz na myśli?

– Nie wiem, Silje. Ale ja coś widziałem. Coś, co wzbudziło mój niepokój. Żółty, koci błysk w oczach, i to kilkakrotnie…

– Co ty mówisz? U kogo?

– Nie, tego ci nie powiem. To nic pewnego. Ale to może któregoś dnia wybuchnąć. Chociaż może się też cofnąć.

Silje opadła z powrotem na poduszki i spoglądała w górę. Spostrzegła, że sufit wymaga naprawy. Na kilku belkach w rogu widniały plamy wilgoci.

Które? Które z sześciorga? Żółty błysk w oku…

Nie, nie była w stanie odgadnąć, które z nich mogłoby to być.

Sunniva? Taka skromna, cicha i smutna? Jak myszka trzyma się zawsze na uboczu, mimo urody, czyniącej ją podobną do kwiatu.

Tarald? Piękny jak młody bóg, jeszcze niepewny i chwiejny w swoich zachowaniach, odziedziczył ostre rysy Meidenów i ciemne oczy Ludzi Lodu. Nie ma jeszcze jasnych planów co do swej przyszłości. Najchętniej zostałby dziedzicem majątku i niczym więcej; wciąż przygotowuje się do tej roli pod kierunkiem Jacoba Skille i Arego, z którym współpracuje mu się znakomicie.

Tak, prowadzenie majątku byłoby bez wątpienia dla niego najlepszym wyjściem, myślała Silje, wspominając z niechęcią tamte trudne lata, kiedy wszyscy zajmowali się handlem drewnem w Oslo. Dag i Liv sprzedali w końcu przedsiębiorstwo, zanadto było to wszystko kłopotliwe, a Tarald nie przejawiał żadnego zainteresowania ani zdolności do takiej pracy. Dag miał swoje zajęcia jako asesor, Aremu dość kłopotów dostarczało gospodarstwo w Lipowej Alei, a Liv wychowywała dzieci. Poza tym nikt z nich nie czuł się kupcem i wszystkie te podatki, koszty i dziesięciny, które należały się koronie, doprowadzały ich do rozpaczy. Gdy więc nareszcie pozbyli się tego „całego bałaganu”, jak to nazwała Cecylia, wszyscy odetchnęli z ulgą. Z drugiej jednak strony zarobili na tej działalności, widocznie więc radzili sobie nieźle. Nie, no teraz zgubiła wątek.

Co to ona chciała…? A, Tarald… Nie, to wykluczone, żeby on. Jest po prostu za mało dynamiczny.

Cecylia wprawdzie jest dynamiczna, ale jeszcze trudniej, jeśli w ogóle możliwe, przypuszczać, żeby to mogła być ona. Oczywiście potrafi być złośliwa, ale zwykle sprowadza się to do żonglerki słownej i do ironii, bez żadnego głębszego znaczenia. Cecylia nigdy nikogo świadomie nie raniła. I dlaczego miałaby akurat ona, taka uzdolniona we wszystkich innych dziedzinach, posługiwać się czarną magią? Nie, Silje nigdy nie zauważyła w niej tego rodzaju skłonności.

W takim razie pozostawali jedynie trzej chłopcy z Lipowej Alei, ale sama myśl, że mógłby to być któryś z nich wydawała się jej śmieszna. Przecież dopiero co Tengel przeprowadził niezwykle ważną rozmowę z Tarjejem. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby żywił wobec niego jakieś podejrzenia.

Mały Trond, szybkobiegacz, miał dwanaście lat i Silje zawsze używała go do posyłek. Potem dostawał w nagrodę jakiś smakowity kąsek. Jeszcze nie wyrósł z dziecięcych zabaw i nic nie wskazywało, że nastąpi to wkrótce.

Jeszcze trudniej byłoby sobie wyobrazić Branda jako żółtooką, pełną złych pragnień istotę. Brand opiekował się wszystkimi żywymi stworzeniami potrafił przynieść półżywego trzmiela, żeby Silje przywróciła mu siły. Mógł też godzinami stać za nią, kiedy malowała. Dosyć to krępujące, szczerze mówiąc, ale nie miała serca go przeganiać! Oboje, Brand i Silje, z tą samą troskliwością odnosili się do zwierząt, i to właśnie ten chłopiec był najbliższy jej sercu.

Nie, niech Tengel podejrzewa, kogo chce, ona była jednak pewna, że żadne z jej wnuków nie przyniosło ze sobą na świat tych strasznych, tak bardzo znienawidzonych cech.

Już blisko dwadzieścia lat żyli wolni od tego strasznego dziedzictwa które dawniej trzymało ich w pełnym lęku napięciu. Silje wiedziała jednak coś, co Tengel uważał za niedostępną nikomu tajemnicę. Wiedziała mianowicie, że im bardziej się Tengel starzeje, tym trudniej mu opanować pragnienie czynienia zła, które istniało w nim przez całe życie. Dopóki był młody i silny pozwalał, by ujawniało się jedynie dobro – był wspaniałym człowiekiem. Dopiero teraz pojmowała ile go to kosztowało. Czasami widywała wyraz jego twarzy, kiedy był zmęczony, i widok ten ją przerażał, starała się go unikać. Tengel nie chciał nikomu czynić krzywdy, toteż jego walka z każdym rokiem stawała się coraz bardziej zaciekła. Silje domyślała się, że to dlatego jest taki zmęczony.

Przewróciła się na drugi bok.

– Jak tam twoja noga dzisiaj? – zapytał Tengel.

– Nie tak źle, ale kolano boli, jak zawsze.

Tengel położył swoją ciepłą dłoń na jej chorym kolanie. Oczy pociemniały mu z niepokoju, lecz tego Silje nie widziała.

– Wciąż masz jeszcze siłę, czuję to – szepnęła z uśmiechem. – O, jak to przyjemnie rozgrzewa!

Загрузка...