W kilka dni później wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego, lecz bardzo radosnego.
Do Grastensholm przybył elegancki powóz, jeden z tych szalenie nowoczesnych, w których kolebka zawieszana jest na skórzanych pasach, tak że podczas jazdy kołysze się łagodnie. Wokół tego niewiarygodnego ekwipażu stłoczyli się mali chłopcy, dyskutując zaciekle, jak też to funkcjonuje.
Z powozu wysiadł, wspomagany przez lokaja, młody pan, lat około dwudziestu pięciu, a na schodach dworu powitały go Charlotta i Liv.
Czystą duńszczyzną poproszono go, by się przedstawił.
– Nie wiem, czy moje nazwisko jest paniom znane. Jestem Albrekt Strahlenhelm.
– Strahlenhelm? – zawołała Charlotta uradowana. – To przecież w domu Strahlenhelmów w Kopenhadze mieszkał mój syn, Dag!
– No właśnie! Czy można będzie się z nim przywitać?
– O, Liv, biegnij i przyprowadź Daga! Zdaje mi się, że jest w swoim gabinecie. Och, to cudowne! Zaraz wydam polecenie, żeby przygotowano odpowiedni posiłek. Służba wskaże panu pokój, gdzie będzie się pan mógł doprowadzić do porządku po podróży.
– Bardzo dziękuję. Rzeczywiście to była podróż pełna kurzu.
Młody hrabia umył się i przebrał, a tymczasem nadszedł Dag.
– Czy pan mnie pamięta? – zapytał gość, kiedy już się przywitali. – To ja byłem tym małym chłopcem, który zaginął i którego pańska siostra odnalazła w taki niezwykły sposób.
– Oczywiście, że pamiętam – zapewnił Dag. – Jakaż to radość widzieć pana znowu! A jak się mają pańscy rodzice?
– Dziękuję, wspaniale. To właśnie oni prosili, bym państwa odwiedził, gdy będę w Norwegii. Przybywam tu ze szczególną sprawą.
Kiedy gość już się posilił i napił najlepszego wina z piwnicy, barona, wyjaśnił powody swej wizyty.
– Moi rodzice nie mogą zapomnieć pańskiej siostry. Była najlepszą opiekunką dzieci, jaką kiedykolwiek mieli. Ja sam prawie jej nie pamiętam. Teraz dwór królewski szuka na wszelkie sposoby zdolnej opiekunki dla dzieci króla Christiana, które ma on ze związku z Kirsten Munk. Państwo pewnie wiedzą, że to morganatyczna małżonka króla. Wygląda jednak na to, że bardzo trudno znaleźć kogoś odpowiedniego. Poproszono moich rodziców o radę, a ponieważ ja wybierałem się właśnie do Norwegii, przysłano mnie tutaj, bym zapytał, czy pańska siostra, Sol, nie mogłaby się podjąć tego honorowego obowiązku. Ale ona jest pewnie od dawna zamężna i…
Siedzący przy stole pochylili głowy.
– Niestety – westchnął Dag. – Moja siostra zmarła blisko osiemnaście lat temu.
– Och! Jakże przykro to słyszeć! Mój ojciec bardzo chciał coś dla niej uczynić. W tamtym czasie mógł tak niewiele i to go dręczyło. Ufam, że jej śmierć nie miała nic wspólnego z tymi godnymi pożałowania nieporozumieniami w Kopenhadze, bagatelnymi w gruncie rzeczy?
– Nie, nic podobnego. Ale to było przeznaczenie. Moja przyrodnia siostra musiała umrzeć młodo, hrabio Strahlenhelm. Ona by nie mogła żyć na tym świecie.
Zapadło milczenie. Wszystkich ogarnęły wspomnienia. Młody Strahlenhelm wyglądał na boleśnie poruszonego tym, co usłyszał.
Charlotta uniosła głowę.
– Tak sobie myślę – rzekła. – Mamy przecież żywą kopię Sol…
– Nie, matko, nie możemy wysłać naszej córki do Kopenhagi – zaprotestował Dag. – Ona jest jeszcze taka młoda.
– Nie możemy? A ty nie pojechałeś w swoim czasie? I Sol, która pojechała sama? Hrabio Strahlenhelm, moja wnuczka Cecylia ma osiemnaście lat i jest żywym obrazem Sol, lecz jest osobą o innej, dużo bardziej zrównoważonej osobowości. Nie sądzę, by dzieci króla Christiana mogły otrzymać lepszą opiekunkę. Ona bardzo lubi małe dzieci i, w przeciwieństwie do Sol, jest zawsze miła.
– Ależ Sol była najmilszą osobą, jaką można sobie wyobrazić! – wykrzyknął zdumiony hrabia.
– Och, miała ona swoje ciemne sprawki – zauważył Dag cierpko.
W tym momencie trzasnęły drzwi wejściowe i w hallu rozległy się głosy.
– Cecylia i Tarald! – zawołała Charlotta. – Chodźcie dzieci i przywitajcie hrabiego Strahlenhelma, który nas odwiedził.
Z hallu dobiegł jasny, dziewczęcy głos.
– Hrabia? Prawdziwy?
– Ależ, Cecylio! – upomniała Charlotta oburzona.
Gdy młodzi weszli do jadalni, hrabia Strahlenhelm wstał. Na widok zgrabnej sylwetki Cecylii w jego oczach pojawił się błysk podziwu.
– Na Boga! Zdaje mi się, że pamiętam moją nianię, kiedy na panią patrzę, panno Cecylio! Mimo że byłem wtedy taki mały. Budzi pani we mnie wspomnienie czegoś nieskończenie pięknego i czarującego.
Pochylił się i pocałował Cecylię w rękę. Ona zaś przyjęła jego zainteresowanie z wrodzoną naturalnością i wdziękiem, choć nigdy przedtem nie doświadczyła niczego podobnego.
– Dzieci – rzekła Charlotta uroczyście. – Hrabia Strahlenhelm przybył tutaj, aby zaproponować Sol posadę opiekunki dla dzieci króla Christiana. Ja myślę, że mogłabyś być nią ty, Cecylio, ale twoi rodzice protestują.
– Prawdę mówiąc, ja także – wtrącił Tarald. – Przecież ona ma dopiero osiemnaście lat.
– Niedługo dziewiętnaście – sprostowała Cecylia pospiesznie, choć brakowało do tego jeszcze wielu miesięcy. – I jestem jak na swój wiek dojrzała.
– Ach tak? – Tarald spojrzał na nią wymownie.
– A może… – zastanawiała się Charlotta – może Sunniva? No właśnie, dlaczegóż by nie ona?
– Nie – krzyknął Tarald zdecydowanie. – Sunniva nie.
– Dlaczego? – dopytywała się niedomyślna Charlotta.
Cecylia, widząc, że jej ekscytująca zagraniczna podróż mogłaby być zagrożona, oświadczyła pospiesznie:
– Sunniva jest zbyt mało zaradna, i zbyt naiwna. Przyjmuje ciosy od ludzi i od losu, nawet nie próbując się zasłonić. Uśmiecha się tylko łagodnie, wdzięczna za wszystko.
– No, teraz jesteś złośliwa – syknął Tarald.
– Nie, wcale nie. Ja tylko stwierdzam fakty.
Sprawę rozstrzygnęła Liv.
– Zgadzam się, że Sunnivy wysyłać nie powinniśmy. Ona by nie podołała takim obowiązkom, w każdym razie w zadowalający sposób. Nie chodzi tylko o pilnowanie królewskich dzieci. Wyobrażam sobie, że to wymaga specjalnej, silnej ręki. Trzeba umieć zachować równowagę między okazywaniem szacunku tym małym istotom a zdecydowaną postawą, gdyby posuwały się za daleko. Z tym zaś Sunniva sobie nie poradzi. Raczej usiądzie i będzie płakać, jeżeli któreś z nich powie na przykład, żeby trzymała swoje nędzne ręce i nie dotykała ich – królewskich dzieci.
Cecylia kiwała potakująco głową. W pełni się z tym zgadzała.
– Pani baronowa ma zupełną rację – powiedział hrabia, a Liv drgnęła. Przez dwadzieścia lat nie doczekała się, żeby ją ktoś nazwał baronową.
Hrabia Strahlenhelm mówił dalej:
– Ja ze swej strony uważam, że panna Cecylia nadaje się znakomicie. Rodzice na pewno zaakceptują mój wybór, skoro tak się złożyło, że nie może to być Sol. Dwór prosił mego ojca o radę i dla niego jest to, rzecz jasna, sprawa honoru, by zadowolić króla, wybierając odpowiednią opiekunkę.
– A dlaczego szukać jej w Norwegii? – zapytała Liv. – Jest przecież pod dostatkiem duńskich dziewcząt.
Hrabia chrząknął dyskretnie.
– Oczywiście, i nie brak chętnych, które chciałyby się zajmować królewskimi dziećmi. Ale dotychczas opiekunki zmieniały się na królewskim dworze bardzo często. Muszę przyznać, że z Kirsten Munk niełatwo jest wytrzymać. Swoje małe córki wychowuje ona tak, by nie zapominały, jak wysokiego są rodu. Zarówno matka, jak i dzieci są do tego stopnia świadome swej pozycji, że i połowa tego to już byłoby za dużo. Dlatego właśnie mój ojciec natychmiast pomyślał o pannie Sol. Zawsze mawiał, że to dziewczyna, która nie pozwoli sobie grać na nosie. A poza tym dwór szuka kogoś z wykształceniem, a właśnie Sol miała przecież bardzo staranne wykształcenie.
– Cecylii też tego nie brakuje – rzekła Charlotta z dumą. – Kształcenie wszystkich dzieci było tutaj zawsze moim obowiązkiem.
– To znakomicie! Innym powodem jest to, że król Christian chciałby przy okazji okazać szacunek swojemu drugiemu państwu, Norwegii. Gdyby więc panna Cecylia chciała się podjąć tego zaszczytnego zadania, myślę, że byłaby najlepszą kandydatką.
– Oczywiście, że bym chciała – oświadczyła Cecylia.
– Dobrze się zastanów – upominał ją Dag, który pamiętał, co działo się w Kopenhadze z Sol i bardzo niechętnie odnosił się do projektu wysłania tam własnej córki.
– Dag – prosiły Liv i Charlotta jednocześnie. – Pozwól jej jechać!
– Przecież ona nie może podróżować sama – odparł wymijająco, ale ciągle w wojowniczym nastroju.
– Nie, oczywiście, że nie sama – powiedział hrabia Strahlenhelm. – Pojedzie z nami, gdy będziemy wracali do Danii. Żona jest ze mną, czeka w Oslo. Dosyć źle zniosła morską podróż. Wracamy za trzy tygodnie. Czy to by państwu odpowiadało?
Nikt nie miał zastrzeżeń, tylko Dag wzdychał ciężko. Tak bardzo kochał swoją córkę o otwartym sercu!
Cecylia jednak, rozszczebiotana, nie była w stanie ukryć czysto kobiecej radości i zachwytu.
Dni późnego lata mijały aż nazbyt szybko. Kiedyś Silje musiała zostać w łóżku, bo noga odmawiała jej posłuszeństwa.
Pielęgnowała ją Irja. Ta duża dziewczyna spełniała ze szczerą ochotą każde najdrobniejsze życzenie Silje. Teraz przyniosła przybory do malowania, bo Silje chciała zrobić małą akwarelę, przedstawiającą wnętrze pokoju.
– Irjo, kochanie, dlaczego nie upniesz swoich włosów w jakiś inny sposób?
Irję uszczęśliwiło to, że Silje mówi do niej kochanie. Nie rozpieszczano jej na ogół takimi czułościami. Ale prawdą jest też, że z jej włosami trudno cokolwiek zrobić. Sterczały na wszystkie strony, jak targane wiatrem gałązki ostu.
– Jak miałabym to zrobić, pani Silje?
– Chodź i usiądź przy mnie na łóżku, spróbuję ci pokazać. Masz grzebień?
Irja wyjęła z kieszeni grzebień. Był czysty i nie połamany, co Silje pochwaliła. Irja w ogóle była staranna i bardzo dbała o higienę, a Silje niezwykle to ceniła. Lubiła też jej zawsze pogodny nastrój i poczucie ładu, jakie dziewczyna wnosiła ze sobą. Znacznie mniej pewnie czuła się, kiedy miała jej pomagać Sunniva.
Rozczesując długie blond włosy swojej ulubienicy, Silje mówiła:
– Jesteś już u nas od wielu lat, Irjo. Pamiętam, jak wszyscy czworo, Sunniva i ty, Tarald i Cecylia, graliście w piłkę w alei, albo jeździliście na drewnianym koniu. Cecylia zawsze była ostatnia i wciąż się na siebie za to złościła. Widziałam, że dajesz jej wygrywać od czasu do czasu.
– O, nie tak znowu często, to nie było konieczne – uśmiechnęła się Irja, próbując nie dać poznać, że Silje co chwila szarpie ją za włosy. – Panna Cecylia znakomicie dawała sobie radę sama. Tak jak wtedy, w czasie wyścigu z Grastensholm do Lipowej Alei. Ja się nie ścigałam, bo bieganie zawsze bardzo mnie męczyło. Cecylia musiała przegrać, bo była najmłodsza. Ale ona nigdy nie przyjmowała porażki do wiadomości, więc tam, za górką, udała, że się przewróciła i uderzyła, i dlatego nie może biec dalej. Sama rozmyślnie podarła sukienkę i kulejąc wróciła na dziedziniec. Nigdy nie widziałam kogoś bardziej zbolałego. To ona była bohaterką, a na zwycięzcę nikt nie zwracał uwagi. Oglądałam to wszystko z boku i widziałam, jak było naprawdę.
Silje roześmiała się.
– Jakie to typowe dla niej! O tak, Cecylia umie sobie dawać radę. Znacznie gorzej jest z Sunnivą. Próbowałam dodać tej dziewczynie trochę odwagi, ale ona jest taka lękliwa. Pociesza mnie świadomość, że Sunniva ma was. Tarald też jest dla niej miły.
Irja milczała, jak zaklęta. Twarz jej posmutniała i Silje zaczęła podejrzewać, że kryje się za tym jakiś dramat.
Dobra, czuła Irja! I tak całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek wdzięku, jeśli chodzi o wygląd. Tymczasem Taralda to bardzo interesowało. Silje popatrzyła na ręce dziewczyny, duże niczym wiosła, spoczywające na podołku, a potem na jej kanciastą twarz. Ale oczy Irji promieniowały ciepłem, jeśli tylko ktoś zdobył się na to, by w nie spojrzeć.
Silje zaczęła mówić o czym innym.
– Weź lusterko, leży tam, na stole, i zobacz co z tego wynikło.
Irja posłusznie sięgnęła po lusterko.
– Zrobiłam przedziałek pośrodku, zaczesałam włosy z czoła i ułożyłam miękko tutaj, przy uszach.
– Ale czy w ten sposób moja beznadziejna twarz nie będzie się wydawać jeszcze większa?
– Przeciwnie, wygląda na mniejszą w obramowaniu włosów. Teraz zaplotę włosy z tyłu w dwa ścisłe warkocze…
Potrzebowała na to trochę czasu, więc zapytała Irję o jej domowe sprawy.
Była to długa i beznadziejna historia. Żadnej radości, tylko mordęga i awantury. Śmiertelność niemowląt w całej parafii była ogromna, ale potomstwo gospodarzy z Eikeby odznaczało się jakąś niezwykłą odpornością. To prawdziwa udręka mieszkać w takiej ciasnocie, jak tam. Irja nigdy nie miała własnego kąta, toteż wyczekiwała dni spędzanych w Lipowej Alei jak upragnionej okazji, bo mogła trochę odetchnąć.
Na początku, gdy dopiero zaczynała pomagać w Lipowej Alei, Silje krępowała się trochę podsuwać dziewczynce, bądź co bądź towarzyszce zabaw własnych wnuków, te drobne datki – jakiś grosz czy trochę jedzenia. Teraz przekonała się jednak, że postępuje słusznie. Choć Irja tego nie mówiła, wyszło i tak na jaw, że jej rodzice bardzo liczyli na te prezenty, jako swoje najpewniejsze dochody, i że nigdy nie pozwoliliby córce leniuchować w Lipowej Alei, nie zajmować się niczym pożytecznym. To by była strata czasu. Najwyraźniej uważali, że Irja ma stałe zajęcie u pani Silje. A jej przyjaźni z całą rodziną nie pojmowali. Gdyby o tym wiedzieli, chyba by po prostu zabrali dziewczynę do domu.
Silje pomyślała z poczuciem winy, że musi jej płacić bardziej regularnie. Nie wiedziała dotąd, że te drobne grosze znaczyły tak wiele. Ale tyle było gąb do wyżywienia w Eikeby. Nic dziwnego, że Irja w dzieciństwie chorowała.
Jakaż to szkoda! Jaka szkoda tej wspaniałej dziewczyny, która mogłaby być znakomitą żoną i matką dla najlepszego chłopca. Jej ojciec, który wydawał za mąż swoje córki, jedną po drugiej, i sam wybierał zięciów, zdecydował, że Irja za mąż nie wyjdzie, zostanie w domu, by pomagać starym rodzicom. Mógł podjąć taką decyzję bez wahania, nie było obaw, że jakiś konkurent z własnej woli będzie się o nią starał. Mężczyźni bali się dziewcząt z takimi wadami bo zazwyczaj miały one kłopoty z rodzeniem dzieci. A mówiąc dzieci, mieli oczywiście na myśli synów. Było czymś normalnym, że mężczyzna pytany o to, ile ma dzieci, odpowiadał: „Mam czworo dzieci”, a po chwili dodawał: „I trzy córki”.
Irja robiła się smutna, ilekroć mówiła o swojej przyszłości. Pielęgnowanie surowych, gderliwych rodziców nie wydawało jej się szczególnie pociągające.
– No, przejrzyj się teraz w lusterku – powiedziała Silje, by zmienić temat. – Jeszcze upnę warkocze wysoko i ozdobię włosy perełkami. Oprócz tego opaska z pereł na czoło, o tak! I jeszcze trochę pudru na twarz, wyjmij go z szuflady, z tamtej! Tak, ten. Nos ci się świeci jak latarnia, tak nie można. Gdzie jest dzisiaj Sunniva?
– Ja… widziałam ją i Taralda, szli… drogą przez pole.
– Dokąd? – zapytała Silje ostrzej, niż by rzeczywiście chciała.
– Nie wiem. Po prostu pobiegli przed siebie.
Mój Boże, mam nadzieję, że Tengel tego nie widział, pomyślała Silje. Muszę jednak z nimi porozmawiać.
Głośno zaś spytała:
– No? I co o tym myślisz?
Irja na widok swego odbicia w lustrze straciła dech.
– Jak ja ładnie wyglądam – szepnęła.
– Bo ty jesteś ładna – oświadczyła Silje spokojnie, choć świadoma, że trochę przesadza. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że w tym dość beznadziejnym wyglądzie Irji było jakieś trudne do określenia piękno.
– Te opaski z perłami możesz zatrzymać, zresztą i tak nie są prawdziwe.
– Dziękuję – wyszeptała Irja ze łzami w oczach. – Dziękuję, droga pani Silje!
W tej samej chwili do pokoju weszła Sunniva, a za nią Tarald.
– Dzień dobry, babciu – szczebiotała Sunniva z promiennymi oczyma. – Jak się czujesz?
– Dziękuję, dość dobrze. Gdzie byłaś?
– Po prostu chodziłam – odparła Sunniva tak niepewnie, że wydawało się to podejrzane.
Tarald także przywitał się z babką: Irja, która stała obok w swojej nowej fryzurze pełna nadziei, doczekała się jedynie krótkiego:
– Cześć, to ty dzisiaj jesteś u babci? Świetnie.
Blask w oczach Irji powoli gasł. Silje mogłaby obić tych dwoje młodych, ale nie miała wątpliwości, że myślami są zupełnie gdzie indziej.
Sunniva wydawała się bardziej pewna siebie niż zazwyczaj. Śmiała się, a jej oczy płonęły, gdy patrzyła na Taralda. Słuchała z zachwytem, gdy opowiadał co widzieli po drodze.
W końcu jednak spojrzała na Irję i dostrzegła przemianę.
– Irja! – aż gwizdnęła z przejęcia. – Czy ty się przebrałaś?
Irja, prosta i nieśmiała wiejska dziewczyna, rozpaczliwie szukała wzroku Silje.
– To ja upięłam jej włosy – rzekła starsza pani spokojnie. – Uważam, że wygląda bardzo ładnie.
Dzięki Bogu Tarald miał tyle serca, żeby zrozumieć, jak przykro zrobiło się Irji. Zwykle nie był zanadto spostrzegawczy.
– I ja tak uważam – oświadczył. – Do twarzy ci w tym uczesaniu.
Sunniva zmieszała się. Nie chciała jej przecież zranić.
– Ja, oczywiście, też jestem tego zdania – powiedziała pospiesznie. – Po prostu ledwo cię poznałam. Chodź, pójdziemy do kuchni. Jestem głodna.
– Mogę iść? – zapytała Irja.
– Naturalnie, idź – uśmiechnęła się Silje. – Dam sobie radę.
– Zaraz wrócę. Czy pani życzy sobie czegoś z kuchni?
– Taaak – Silje wahała się trochę. – Tak, kawałek placka na miodzie, jeśli jesteś tak dobra.
Właściwie już może sobie na to pozwolić. Miała pięćdziesiąt sześć lat i przez cały czas, odkąd Sol żartowała, że Silje za dużo je, dzielnie odmawiała sobie swego ukochanego placka na miodzie. Teraz jednak przestało to mieć znaczenie. Zresztą chciała sobie sprawić trochę przyjemności, na pociechę, przy tej bolącej nodze.
Nie malowała już teraz tyle, co dawniej. Zaczęła znowu trochę tkać, ale to okazało się za bardzo męczące.
Poprzestała więc na wykonaniu od czasu do czasu jakiejś małej akwareli, takiej jak ta, którą malowała dzisiaj. Było jakoś tak, jakby wszystko, za co się brała, rozrastało się przed nią niczym wielka, trudna do zdobycia góra. I ubrania zwisały na niej, za duże, musiała zacząć je zwężać.
Placek na miodzie mógłby nawet okazać się pożyteczny.
W ciągu dnia Tengel bywał stale zajęty. Uczył młodego Tarjeia, razem odwiedzali chorych, a poza tym obaj eksperymentowali z dawnymi, tajemniczymi ziołami i mieszankami rodu Ludzi Lodu.
Często bystry umysł wnuka zdumiewał Tengela niepomiernie. Uważał, że on sam jest zdolny, ale Tarjei przewyższał go pod każdym względem. Analizował zioła, próbował odkryć, co decyduje o tym, że poszczególne rośliny działają tak, jak działają. Pewnego razu sprawdzał na sobie mieszanki różnych medykamentów i w rezultacie przerażony Tengel musiał użyć wszystkich swoich sił i umiejętności, by go przywrócić do życia. Gdy chłopiec w końcu się ocknął, wykrzykiwał przejęty:
– Teraz już wiem! Tych ziół nie możemy stosować łącznie, one do siebie nie pasują.
– Czy musisz aż narażać własne życie, żeby się o tym przekonać? zapytał Tengel, zły ze strachu.
Ale czuli się ze sobą znakomicie. Silje uśmiechnęła się na wspomnienie ich poważnych min, gdy Tarjei dążył do wyjaśnienia czegoś i Tengel, który sam nigdy nie pytał dlaczego, usilnie starał się znaleźć odpowiedź.
To Sunniva przyniosła placek. Śmiała się rozbawiona.
– Kucharki prosiły, żebym pomyła jakieś drewniane wiadra, ale ja chciałam porozmawiać z babcią, więc wyręczyłam się Irją.
– Nie powinnaś była tego robić! Irja dostała ode mnie inne polecenie.
Oczy Sunnivy zrobiły się duże i żałosne.
– Czy babcia nie chce ze mną rozmawiać? Może mam zawołać Irję?
– Nie, nie, moje dziecko, oczywiście, że nie. Myślałam tylko… Och, zapomnij o tym. O czym to chciałaś ze mną mówić?
Sunniva wzięła ze stołu lusterko i przyglądała się sobie badawczo, wyraźnie zadowolona z tego, co widzi. Potem je odłożyła i westchnęła głęboko, uśmiechając się przy tym słodko.
– Taka jestem szczęśliwa, babciu!
– To świetnie – rzekła Silje z wahaniem, bo nie bardzo podobała się jej ta rozmowa. – Czy Tarald jest w kuchni?
– Nie, musiał wrócić do Grastensholm.
Nim Sunniva zdążyła wystąpić z nie bardzo przez babkę pożądanymi zwierzeniami, ta ostatnia powiedziała pospiesznie:
– Kochana Sunnivo… myślę, że nie powinnaś się tak często spotykać z Taraldem.
Dziewczyna patrzyła na nią, nie rozumiejąc o co chodzi.
– Ale dlaczego?
– Jesteście zbyt blisko ze sobą spokrewnieni.
– To pokrewieństwo trzeciego stopnia. Czy to za blisko? Ależ ludzie mogą zawierać małżeństwo w takiej sytuacji. Nawet rodzeństwo może!
– Tak, ale Ludzie Lodu mają specjalne cechy.
– Ech, to dawne baśnie! Takie tam gadanie!
– Nie, Sunnivo, to nie jest tylko gadanie! Czy uważasz, że dziadek Tengel jest podobny do większości ludzi?
– Nie, zdaję sobie sprawę, że dziadek wygląda trochę dziwnie, ale on jest przecież najwspanialszym człowiekiem na świecie.
I szepnęła cichutko sama do siebie:
– Zaraz po Taraldzie.
Nagle zaczęła płakać, chowając twarz w dłoniach. Cecylia może pojechać do Danii, bo wy wszyscy ją lubicie. Tarjei i dziadek zawsze są razem. Ciotka Charlotta uwielbia Taralda i jego rodzice także. Babcia też woli mieć Irję do pomocy. Tylko mnie nikt nie lubi, ja jestem tylko nieszczęśliwym przypadkiem, którym musieliście się zająć. Dobrze wiem, że babcia nie chciała mnie tutaj, kiedy byłam mała, i oddała mnie Dagowi i Liv. A teraz chce mi babcia odebrać jedynego człowieka, któremu na mnie zależy?
Silje była wstrząśnięta. Jak ta dziewczyna może myśleć, że nikt jej nie chce?
– Ależ Sunnivo, na Boga – jęknęła, kładąc swoją szczupłą dłoń na ramieniu dziewczyny. – Oddałam cię pod opiekę Liv i Dagowi, bo nie miałam już dość sił i cierpliwości na to, żeby wychowywać małe dziecko. Muszę ci coś wyznać. Kiedy moje dzieci były małe – twoja matka i Dag, Liv i Are – byłam chyba najgorszą gospodynią w całej Norwegii. Kochałam ich tak, jak teraz kocham ciebie i wszystkie wnuki, ale Boże mój, jakaż ja byłam niecierpliwa, jakże często miotałam się po domu. Dag mógłby ci powiedzieć, jak wiadra i ścierki latały po izbie, kiedy byłam wściekła. Mógłby ci opowiedzieć o tym, jak uciekałam do lasu, kiedy było za dużo roboty, albo jak przypalałam kaszę. Ubrania dzieci były tak okropnie uszyte, że sąsiedzi się śmiali. A przecież byłam wówczas młoda i silna. Kiedy człowiek robi się starszy, nie jest już w stanie podołać wszystkim obowiązkom i całemu zamieszaniu, jakie nieuchronnie w domu wywołuje obecność małego dziecka. Liv jest urodzoną matką, ja nie.
Sunniva przestała płakać. Na nieszczęśliwej dziecinnej twarzyczce o bezradnych oczach pojawiło się zdumienie i coś jakby odrobina nadziei.
– Rozumiem, że czasami czujesz się porzucona – mówiła dalej Silje. – Nie masz ani matki, ani ojca. Ale musisz wiedzieć, że wszyscy w obu naszych domach kochają cię, ba, nawet ubóstwiają, bo jesteś takim małym bezbronnym stworzeniem.
Blady uśmiech przemknął po łagodnej buzi.
Sunniva była delikatna, tego nie można było nie dostrzegać. Była słaba, nie umiała nikomu stawić oporu. Samą swoją postawą wywoływała opiekuńcze uczucia ludzi i wsysała w siebie wszelką troskliwość, jak wysuszona gąbka, ale sama bardzo niewiele dawała w zamian. Piękne rysy twarzy nie miały w sobie nic z siły Sol, rysy matki wymieszały się z rysami Heminga. Sunniva odziedziczyła też wiele z jego słabości. Skłonność do unikania trudności, do życia kosztem innych, wykorzystania ich dobrej woli. W okresie dorastania trzymała się zwłaszcza silnej i rosłej Irji. To ona wykonywała wszystkie ciężkie prace i była oparciem dla Sunnivy.
Jednocześnie Sunniva była urzekająco miłą istotą, której nikt nie chciał wyrządzić krzywdy i która wciąż jakby przepraszała, że żyje.
Silje przytuliła ją do siebie.
– A co się tyczy Taralda…
Dziewczyna spłonęła rumieńcem.
– Co się tyczy Taralda, to nie mamy nic przeciwko temu, żebyście byli przyjaciółmi. Możecie, oczywiście, pomarzyć trochę razem, trzymać się za ręce, może czasami pocałować jedno drugie i w ogóle lubić się. Ale nigdy nie wolno wam posunąć się dalej. Nigdy!
Sunniva wyglądała na zaszokowaną tym, że babcia rozmawia z nią o takich sprawach.
– Ależ nigdy o niczym takim nawet nie myśleliśmy! Chociaż bardzo byśmy chcieli się pobrać.
Silje oniemiała na chwilę. Czy ta dziewczyna naprawdę wie tak mało?
– Nawet mowy być o tym nie może! – krzyknęła zdecydowanie, bo w tym akurat zgadzała się z Tengelem. – Raczej zerwiesz tę przyjaźń.
– Och, nie! – Sunniva jęknęła tak, jakby świst wiatru przedzierał się przez szparę w drzwiach.
– No to możecie sobie uprawiać ten wasz mały flirt i pozwolić mu, by z czasem wysechł, jak woda na piasku, sam z siebie. To wygaśnie, na pewno. Zobaczysz!
– Och, babcia jest taka dobra, ale niczego nie rozumie. Babcia nie wie, co to znaczy kogoś kochać!
Silje z trudem zachowała powagę. Udała, że kaszle, a potem powiedziała surowo:
– Ale jedną rzecz musisz mi obiecać: nie przekraczajcie granicy tego, co przystoi! Nigdy!
– Oczywiście, babciu. Mogę ci to obiecać bez trudu.
Nie wątpię, pomyślała Silje.
Wieczorem opowiedziała o tej rozmowie Tengelowi. Słuchał, zaciskając zęby.
– Sunniva nie wie, o czym mówi. Muszę poważnie porozmawiać z Taraldem.
– Tak, koniecznie porozmawiaj, bądź tak dobry. Martwi mnie to, a nie przypuszczam, że udało mi się dzisiaj opanować sytuacji. Czy nie sądzisz, że historia się znowu powtarza? Liv i Dag wychowywali się razem, jak rodzeństwo. I zakochali się w sobie. Wszystko skończyło się dobrze, ponieważ Dag nie jest z nami spokrewniony. Tarald i Sunniva także dorastali w jednym domu, i teraz widocznie ich kolej. Nasz dom zdaje się stwarza znakomitą atmosferę dla miłości!
– Tak, to prawda. Ale tym razem nie możemy na to pozwolić. Muszę porozmawiać z Taraldem. Z Dagiem także, on też powinien im powiedzieć parę słów.
– Dobrze. A ja porozmawiam z Liv.
Irja leżała w łóżku, w domu, na Eikeby i próbowała stłumić płacz. Przełykała ślinę i z trudem usiłowała zdławić narastający szloch. Nos miała zatkany i musiała go wyczyścić, ale nie mogła, bo leżała w szerokim rodzinnym łożu, wciśnięta pomiędzy młodsze siostry.
Bracia spali w drugim łóżku, a w trzecim rodzice z najmniejszymi dziećmi. W izbie obok sypiały małżeństwa ze swoimi dziećmi, jej ciotki i wujkowie, a także starsze rodzeństwo ze swoimi rodzinami. Jedna z tych par właśnie się kochała i Irja starała się nie słyszeć dochodzących ją odgłosów; wstrętem napawało ją, że musi być świadkiem takich intymnych wydarzeń. Ale w tym domu zawsze się coś takiego działo. Zresztą, zdaniem Irji, najgorsze ze wszystkiego było słyszeć rodziców. Błagalne szepty matki, żeby nie, burkliwą niecierpliwość ojca.
Irja płakała. Nie udało jej się powstrzymać łez. Zazwyczaj nie użalała się nad sobą, nie chciała tego, ale dziś ciężar wydawał się zbyt wielki. Przytłaczał ją własny los, przyszłość, która nie istniała.
Tarald…
Nie, nie wolno jej o nim myśleć, nie ma prawa, to na nic, bo przecież on nie jest dla niej. Zresztą on już dokonał wyboru, a jej przeznaczeniem będzie pielęgnowanie rodziców, kiedy się zestarzeją. To dobre zajęcie, przywilej, za który powinna być wdzięczna.
Dlaczego więc buntowała się przeciw temu z całej duszy? Czy nigdy nie pozbędzie się tego dławiącego uczucia, które ogarnia ją na myśl o przyszłości?
– Całe, długie życie…
Nie doszło jednak do rozmowy Tengela z Taraldem ani nikim innym. Akurat teraz nie było na to czasu, miały bowiem miejsce dwa wydarzenia, następujące szybko, jedno po drugim.
Młody hrabia Strahlenhelm i jego żona przybyli z licznym orszakiem, by zabrać Cecylię.
Liv stała na schodach domu w Grastensholm, pociągała nosem i wycierała oczy podczas nie mającego końca pożegnania. Dag miał tysiące napomnień, które wypowiadał matowym głosem, a Charlotta wprost nie posiadała się z radości. Pomyśleć tylko – jej wnuczka w królewskiej służbie! Co prawda nie miała się opiekować królewskimi dziećmi z prawego łoża, tymi, które odziedziczą tron, ale jednak! Zresztą to także nie było potomstwo nieślubne, dzieci, które król miał z Kirsten Munk zostały uznane. Prawie przez wszystkich. Wiedziała, że są to dwie małe dziewczynki, a może też i chłopiec? Nie była pewna – jedno dziecko chyba zmarło…
Co chwila obejmowała Cecylię. Łzy płynęły jej z oczu, ale śmiała się uszczęśliwiona.
O, co za radość!
W końcu odjechali, orszak zniknął w dole, przy kościele. Cała rodzina machała jeszcze długo na pożegnanie. Bardzo długo widzieli także rękę machającej Cecylii. W końcu odległość stała się zbyt duża.
Silje widziała ich z okna w Lipowej Alei. Cecylia pożegnała się z babką już poprzedniego wieczora. Czarująca dziewczyna, ta Cecylia. Może nie tak olśniewająco piękna jak wiele kobiet w rodzie Ludzi Lodu, ale wdziękiem i siłą psychiczną przewyższała wszystkie.
Silje czuła, że będzie tęsknić za tą swoją radosną wnuczką.
Zaledwie w trzy dni później, gdy wszyscy byli w Grastensholm i jedli obiad – Silje także, bo noga dokuczała jej nieco mniej – przybiegł posłaniec: pastor prosił do siebie Tengela.
Ten wstał, nie zwlekając.
– Pastor? – Charlotta była zdziwiona. – On raczej nie ma zwyczaju prosić cię o cokolwiek.
– Chyba nigdy przedtem nie był chory – powiedział Dag cierpko.
Już od dawna w okolicy nikt nie lękał się groźnego wyglądu Tengela. Jego nienaturalnie szerokie, sterczące barki wydawały się chorym raczej zabezpieczeniem, czy też niosącą pociechę osłoną. Lecz uduchowiony, kostyczny pastor wciąż zachowywał wobec Tengela pewien dystans. Zresztą ten ostatni nie należał do parafian zbyt regularnie uczęszczających do kościoła.
Tengel wyruszył natychmiast konno. Rodzina kończyła obiad. A ponieważ składał się on z wielu dań, wciąż jeszcze siedzieli przy stole, gdy w hallu dał się słyszeć głos wracającego Tengela. Rozmawiał z kimś ze służby. Zdumieni usłyszeli, że mówi:
– Uważaj, nie dotykaj mnie.
– Już z powrotem? – wymamrotał Are. – Prędko to poszło.
Tengel wszedł do jadalni szybkim, nerwowym krokiem.
– No dobrze – powiedziała Charlotta. – Zdążysz jeszcze coś zjeść. Usiądź!
Ale on pozostał przy drzwiach.
Silje przeczuwała coś złego.
– Co się stało, Tengelu?
Wyjaśnił wszystko jednym, jedynym słowem:
– Zaraza!