ROZDZIAŁ IV

– Zaraza!

Meta otworzyła usta jak do krzyku, i przytuliła do siebie dwóch młodszych synów. Ręka Sunnivy poszukała pod stołem dłoni Taralda. Liv szepnęła:

– Dzięki ci, dobry Boże, że Cecylia zdążyła wyjechać!

– Czy sytuacja jest już bardzo poważna? – spytała Silje zatroskana.

– Są chorzy w dwóch gospodarstwach, po tamtej stronie wsi. I jeden służący na plebanii. Wracam stamtąd i nie chcę tutaj niczego dotykać. Zaraz muszę iść.

– Nie! – jęknęła Silje.

– Muszę. Oni mają tylko mnie. I pastor dziękuje Bogu, że w naszej parafii, jako jedynej w okolicy, jest ktoś znający się na leczeniu.

Tengel uśmiechnął się krzywo.

– Najlepszy w Norwegii, tak się właśnie pastor wyraził.

– A jaka to zaraza? – spytała znowu Silje, która spotkała się już w życiu z różnymi odmianami morowego powietrza. Słowo zaraza było wspólnym określeniem dla wszystkich chorób zakaźnych.

– Krwawa biegunka – odparł Tengel.

Silje i Charlotta jęknęły. To straszne! Krwawa biegunka to choroba podobna do tyfusu albo do cholery, w bardzo krótkim czasie pozbawia ciało wody, w wyniku gwałtownej biegunki, często z krwią. Zakażeni mrą jak muchy.

– Pójdę z dziadkiem – oświadczył Tarjei i wstał.

– Nie, na Boga! – krzyknął Tengel. – Zabraniam ci!

– Ale ja się nie boję.

– Nie wolno ci przywlec zarazy do domu, mój chłopcze! I ja nie mogę ciebie utracić. Ciebie nie, Tarjei! To przecież ty masz przenieść dziedzictwo do następnych pokoleń. Nie mogę utracić nikogo z was, czy tego nie rozumiecie?

– A my? – wtrącił dobrodusznie Jacob Skille. – Czy my możemy utracić ciebie?

Pozostali bąkali coś na potwierdzenie, że zgadzają się z Jacobem. Tengel był wzruszony, lecz pokrywał to szorstkością.

– Ktoś przecież musi pomóc tym nieszczęsnym ludziom!

– Tak – przyznał Tarjei. – Ale to szaleństwo, żeby dziadek robił wszystko sam. Nikt długo nie wytrzyma takiego wysiłku. A wtedy parafia zostanie pozbawiona wszelkiej pomocy.

Irja, która towarzyszyła Silje i pomogła jej przyjść tu, na górę, także wstała.

– Gdybyście pozwolili sobie pomóc, panie Tengelu, zrobiłabym to jak najchętniej.

– I zawlokła zarazę do Eikeby, gdzie mieszka tylu ludzi? Nie! Dziękuję ci, Irjo, i tobie, Tarjei, ale wy nic nie rozumiecie. Ja muszę się izolować. Pewnie nie pokażę się w domu przez długi czas…

– Och, Tengelu! – jęknęła Silje. – Tak nie wolno! Czy mogę pójść z tobą?

Uśmiechnął się do niej pospiesznie.

– Na pewno dam sobie radę. Nie mogę wciągnąć w to młodych.

Tarjei wykrzyknął:

– To niech dziadek pozwoli mi izolować się razem z dziadkiem. Dziadku, ja mam teorię.

– Tarjei! – jęknęła błagalnie Meta, jego matka – nie martw nas tak bardzo.

– Ja też chcę iść z panem Tengelem – powiedziała Irja. – Nie boję się. A jeżeli się zarażę, to niech tam, i tak jest nas na Eikeby za dużo.

Napotkała wzrok Silje i musiała spuścić oczy. Pani Silje rozumiała. Pani Silje wiedziała. W jej oczach było tyle zrozumienia i tyle współczującej bezradności. Tak bardzo chciałaby pomóc Irji, ale nie umiała.

– Irjo, moje dziecko – szepnął Tengel, poruszony jej ofiarnością.

Sunniva kuliła się w ramionach Taralda.

– Tak się boję! A co będzie, jeśli się zarazimy? Pomyśleć, że mogłabym umrzeć! I Tarald.

On objął ją opiekuńczo ramieniem.

– Będę cię chronił, kochanie.

Tengel nakazał ostrym tonem:

– Nie wychodźcie z domu! I nikogo nie wpuszczajcie! Nigdy nie wychodźcie na zewnątrz. Nawet pomiędzy Grastensholm a Lipową Aleją nie wolno się nikomu poruszać. Teraz pojadę do domu i zabiorę potrzebne rzeczy. Nie zobaczymy się długo.

– Tengelu! – krzyknęła Silje, próbując wstać, lecz noga odmówiła jej posłuszeństwa.

– Nie dotykaj mnie – rzekł Tengel pospiesznie. – I nie bój się, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

Tarjei nie dawał za wygraną. Jego twarz o niezwykle wyrazistych rysach i szerokim, wypukłym czole wyrażała absolutne zdecydowanie.

– Dziadku, w tych warunkach dziadek nie da sobie rady. Pójdę, czy dziadek chce, czy nie. Ktoś musi dbać też o dziadka.

– Ja też pójdę z wami i będę pomagać – oświadczyła Irja z uporem. To za duże obciążenie na jedną osobę. A jeśli przyrzeknę, że nawet się nie zbliżę do Eikeby, czy to wystarczy?

– Uparte dzieciaki – powiedział Tengel poruszony. – No dobrze! Chodźcie. Bóg jeden wie jak jesteście mi potrzebni. Ale nie wolno wam dotykać chorych, tego wam stanowczo zabraniam!

Meta dopadła do syna.

– Tarjei, nie możemy cię utracić z powodu jakiejś zarazy! Do innych rzeczy zostałeś stworzony.

– Uspokój się mamo – odparł Tarjei. – Na pewno nic mi nie będzie. Wydaje mi się, że wiem jak powinniśmy postępować. A to jest najważniejsze, prawda, dziadku?

Tengel, który już niejednego nauczył się od swego bystrego wnuka, skinął poważnie głową, a w jego oczach pojawił się błysk smutnego uśmiechu.

– Tak, to jest najważniejsze. Trond, biegnij do Eikeby i powiedz, że Irja nie będzie przez jakiś czas przychodzić do domu, dobrze? Dziękuję ci. A ty, Taraldzie, dopilnuj, żeby Klaus odwiózł babcię Silje do domu powozem. Sunnivo, ty wracaj do Lipowej Alei i zostań u babci, dopóki niebezpieczeństwo nie minie. Teraz, pod nieobecność Irji, będziesz babci potrzebna.

Potem wszyscy troje opuścili pokój. Silje starała się jak mogła panować nad sobą, ale nie zdołała powstrzymać łez.

– Zawsze byłam taka dumna z mojego Tengela. Ale teraz wolałabym, żeby był całkiem zwyczajnym człowiekiem.

– Wszystko pójdzie dobrze – uspokajała ją Liv, lecz głos jej drżał. – Myślę, że teraz powinniśmy się pożegnać i niech każdy robi, co do niego należy. Nie zobaczymy się przez jakiś czas, mamo. Trzymajcie się jakoś wszyscy w Lipowej Alei.

Sunniva była bliska histerii ze strachu.

– Ja chcę zostać z Taraldem – powtarzała raz po raz, wychodząc z babką na dziedziniec. – On obiecał, że będzie się mną opiekował. Ja nie mogę mieszkać w Lipowej Alei. A co będzie, jeśli dziadek Tengel przyniesie zarazę do domu?

W końcu udręczona Liv powiedziała:

– Pozwól jej tu zostać, mamo! W tym stanie będzie dla ciebie tylko ciężarem.

Silje wahała się. Nie miała ochoty zostawić Sunnivy razem z Taraldem, choć akurat teraz wydało się jej się to wszystko czymś zgoła niewinnym.

– No dobrze, jeśli jesteś taka dobra, Liv…

– Oczywiście!

– Dag, zadbaj o to, żeby Tarald i Sunniva nie zostawali zbyt często sam na sam – poprosiła Silje swego wychowanka, gdy pomagał jej wsiąść do powozu.

– Rozumiem. Będę tego pilnował, mamo Silje – obiecał.

W końcu pożegnali się. Niektórzy z nich widzieli się po raz ostatni, ale o tym jeszcze nie wiedzieli…

Tarjei nie przestawał mówić, niezwykle ożywiony, idąc wraz z Irją do Lipowej Alei u boku jadącego konno Tengela.

Tengel próbował nie patrzeć na drzewo Silje. Za każdym razem, gdy na nie spoglądał, przenikał go dreszcz niepokoju i rozumiał teraz jej niechęć do tych lip, nad którymi kiedyś wypowiedział zaklęcia.

– Przede wszystkim, dziadku, musimy się bardzo starannie umyć. Wiesz, ja mam swoją teorię na temat skąd się biorą takie choroby brzucha.

Tengel skinął głową.

– Chętnie się umyję, jeżeli chcesz.

– To konieczne, dziadku! I trzeba się myć za każdym razem, po zbliżeniu się do chorego.

– Nie ma aż tyle wody! – roześmiał się Tengel.

– Ale musimy się myć! To naprawdę poważna sprawa! Ja myślę, że zło przedostaje się do wnętrza człowieka przez usta.

– Myślisz, że to złe duchy? No, możliwe.

– Dziadku, nie! Chyba nie wierzysz w złe duchy! Ja nie wiem jak choroba wchodzi w człowieka, ale myślę, że woda może ją pokonać.

– Pitna woda? O to ci chodzi?

– Nie, nie na Boga! Nie wolno niczego pić! Trzeba się myć! Bardzo często. I chciałbym żebyśmy wszyscy, i dziadek, i Irja, i ja, zasłaniali nosy i usta tak, aby zło nie przedostawało się do nas. Wieś nas teraz potrzebuje. Jakie dziadek ma środki lecznicze?

Tengel wyliczał z pamięci:

– Czarne jagody, ziele pięciornika, ziele przewrotnika, podbiał, dziurawiec, krwiściąg leczniczy, krwawnik, rumianek… Te wszystkie zioła wstrzymują biegunkę.

– To na pewno dobrze, ale ja myślę, że czystość jest najważniejsza.

– Tak, tylko, że w jednym się mylisz, Tarjei. Nie znasz krwawej biegunki. Ona kompletnie pozbawia ciało wód, wysusza je. Chory musi pić.

Tarjei wciąż miał wątpliwości.

– Tak, oczywiście, pewnie dziadek ma rację.

Tengel uśmiechnął się leciutko. Jaki ten chłopiec jest dociekliwy, to prawdziwa duma rodziny. A w ogóle Tangel nie bardzo chciał być pouczany przez trzynastolatka. Choć sam nie miał żadnego wykształcenia, w ciągu swego długiego życia wiele się nauczył.

Tarjei przeczuwał jednak coś ważnego, jeśli chodzi o sprawę czystości.

Irja, ciężko stąpając, szła obok niego. Nie miała odwagi się odezwać.

– Wiesz Tarjei – rzekł Tengel, kiedy zbliżali się do niemal zupełnie wyludnionego domu w Lipowej Alei. – Zastanowiłem się nad tym piciem. A jakby tak dawać im piwo? Czy myślisz, że piwo jest bardziej czyste niż woda?

– Piwo? No, nie wiem, naprawdę – odparł chłopiec niepewnie. Ale wódka powinna być czysta.

– Nie możemy przecież upić wszystkich w okolicy – roześmiał się Tengel.

– Dlaczego nie? Jeśli sytuacja tego wymaga? Odkryłem coś w związku z wodą – powiedział po chwili Tarjei w zamyśleniu. – Kiedyś zagotowałem mocno zabrudzoną wodę i ona się od tego zrobiła prawie zupełnie czysta.

– Myślałem o tym samym. Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale niech ludzie sami wybierają – wódka, lub gotowana woda! Wiem, w każdym razie, co wybiorą mężczyźni…

Zebrał służbę i wyjaśnił, co się stało. Ci, którzy zdecydują się zostać w Lipowej Alei, nie będą mogli odwiedzać rodzin, jeśli zaś ktoś chce pójść do domu, to nie wolno mu wracać. Musi tam pozostać, dopóki dzwony kościelne nie obwieszczą radośnie, że zaraza minęła.

Większość w popłochu odeszła do swoich rodzin, ale ci nieliczni, których jedynym domem była Lipowa Aleja, zostali wierni, by służyć swojej umiłowanej pani Silje i całej rodzinie gospodarzy. Klaus, który przywiózł Silje z Grastensholm, pobiegł kłusem do swojej zagrody w lesie, z przerażeniem w oczach zamknął się w izbie razem z Rosą i swoimi na wpół dorosłymi dziećmi i zatarasował drzwi wszystkim, co znalazł pod ręką. Potem usiadł na łóżku i spoglądając na drzwi obgryzał paznokcie, jakby się spodziewał, że zaraza przyjdzie osobiście i wślizgnie się przez dziurkę od klucza. Wiedział, że odpowiedzialność za rodzinę wymaga odeń czujności.

W tym czasie Tengel i jego dwoje pomocników zebrali wszystko, co mogło być im potrzebne, wydali odpowiednie zalecenia co do zasad zachowania ostrożności i opuścili Lipową Aleję. Tengel widział powóz, w którym Silje z rodziną wracała z Grastensholm, ale nie zatrzymał się ani nie poczekał na nich.

Zaczęli od plebanii. Najpierw poprosili pastora, by wyprawił posłańca do wszystkich zagród we wsi i przekazał polecenia dotyczące izolowania chorych, mycia się i konieczności gotowania wody. Tengel zabronił też pastorowi bicia w kościelny dzwon, wiedział bowiem z doświadczenia, że ludzie, słysząc dzwon, zaczynają biegać od zagrody do zagrody, by zapytać co się stało.

Poprosili też o jakieś niewielkie pomieszczenie, w którym mogliby zamieszkać i złożyć swoje przybory. Pastor wcale nie był zachwycony, że właśnie jego obejście miało stać się punktem zbiorczym, nie mógł im jednak odmówić, bo, jak powiedział Tengel, zaraza już i tak przybyła do jego domu.

Pierwszym pacjentem, którym musieli się zająć, był służący pastora.

Jak się okazało, ów parobek odwiedził przed paroma dniami zagrody, gdzie ludzie chorowali.

Tengel dał mu wywaru z ziół i udzielił tych samych przestróg, co pastorowi. Uśmiechnął się przy tym leciutko pod szmatką osłaniającą dolną część twarzy. On wraz z Irją wypełniali dokładnie to, co powiedział Tarjei. Myli się starannie po każdym zetknięciu z chorym. Spalili jego zakażone ubranie i obiecali przyjść znowu wieczorem. Zakazali mu wychodzić i przyjmować gości, nie wolno mu było nic jeść, powinien natomiast pić przegotowaną wodę, którą przyniosła Irja.

– Mam tu leżeć i umierać w samotności?

Tengel uśmiechnął się uspokajająco.

– Wcale nie musisz umierać, nie jesteś ciężko chory i na pewno z tego wyjdziesz, jeśli tylko będziesz postępował tak, jak ci mówimy.

– I żebyś nie wkładał palców do ust – upomniał Tarjei.

– Co? Dlaczego nie?

– Bo choroba usadawia się na nie mytych palcach – wyjaśnił Tarjei i tym razem nawet Tengel popatrzył na niego z podziwem.

– Ileż ten chłopak ma w głowie! Chory jednak przyglądał się swoim palcom śmiertelnie przerażony.

– Poza tym twój gospodarz na pewno tu przyjdzie, by pomodlić się wraz z tobą – dodał Tarjei ze smutkiem, zanim opuścili plebanię.

Dużo gorzej miały się sprawy w dwóch zagrodach na skraju wsi. Wszyscy troje byli wstrząśnięci.

– Jak długo to trwa? – zapytał Tengel.

Gospodarz popatrzył na nich jakby byli zesłanymi na ratunek aniołami.

Leżał w łóżku, podobnie jak inni domownicy. Zewsząd widać było wysuszone twarze i trawione gorączką oczy. I ten odór…!

– My nie wiedzieliśmy – wyjąkał gospodarz. – Nie wiedzieliśmy, co to jest. Najpierw zachorował parobek, a potem to już jedno po drugim.

Tengel odwrócił się do swoich pomocników.

– Wracajcie do domu – powiedział spokojnie. – Tu jest zbyt niebezpiecznie.

Oboje młodzi potrząsnęli jednak głowami i stali nadal, jak przyrośnięci do podłogi. Serce Irji biło mocno ze strachu, ale nigdy by nie zostawiła pana Tengela na łaskę losu. Tarjei myślał bardziej naukowo. Tutaj mógł sprawdzić swoje teorie.

Tengel westchnął ciężko. Poczuł się nagle bardzo stary i bezradny.

– Gdzie jest ten parobek?

Gospodarz wskazał jeden z kątów. Rozpoznali w półmroku mężczyznę. Kogoś tak wychudzonego nigdy przedtem nie widzieli. Chory pojękiwał słabo, z otwartymi ustami, i ledwo zdołał odwrócić głowę.

– Posłuchaj mnie – powiedział Tengel. – Gdzie zostałeś zarażony?

Stary wydał z siebie zbolały jęk.

– Czy spotkałeś ostatnio jakiś obcych ludzi?

Tym razem także nie było wyraźnej odpowiedzi.

– Chodziłeś do sąsiadów?

Chory z trudem wykrztusił z siebie: – Nie.

Młoda córka gospodarzy, z potarganymi i przepoconymi od gorączki włosami, odezwała się spod kupy szmat, którymi było zarzucone dziecięce łóżko.

– On chodził do Tonsberg, w zeszłym tygodniu.

– I była tam zaraza?

– Nie wiem. Ale wielu ludzi chorowało, tak nam powiedział po powrocie do domu.

– No? To przynajmniej wiemy skąd choroba nadchodzi. Teraz będzie zadanie dla was dzieci. Irjo! Pobiegniesz do zagrody Helle, tej przy drodze do sąsiedniej parafii. Nie wchodź do środka, tylko zawołaj ich i powiedz, że muszą postawić na straży dwóch silnych mężczyzn, najlepiej uzbrojonych w karabin. Muszą pilnować drogi we dnie i w nocy. Nie wolno im nikogo przepuszczać, ani idących ze wsi, ani do wsi. Poproś też, by wysłali kogoś do Skogtorp, na drugim końcu parafii, i przekazali wiadomość, że tam mają postąpić tak samo. Powiedz, że to polecenie Tengela, który chce uchronić parafię przed rozprzestrzenieniem się zarazy. Zrozumiałaś?

Wymawiał swoje imię z taką godnością, jaką akurat teraz chciał mu nadać.

Irja skinęła głową i natychmiast pobiegła. Droga nie była daleka.

Tengel najchętniej wysłałby wnuka, żeby trzymać go jak najdalej od tej dotkniętej zarazą okolicy, ale Tarjei nie potrafił okazać swojej woli tak, by go potraktowano poważnie. Gdy patrzył na swego ukochanego następcę, jak krząta się pomiędzy tymi wszystkimi zakażonymi przedmiotami, doznawał skurczu serca. Ten chłopiec został przeznaczony do rzeczy wielkich.

Stara babcia w rodzinnym łóżku żegnała się raz po raz.

– Żaden poganin się do mnie nie zbliży, o nie! Modlitwa pastora, to jedyne, co może tutaj pomóc. On może nas uwolnić od tego karzącego miecza Szatana. Dlaczego pastor nie przychodzi?

– Tak, warto by zapytać – mruknął Tengel. Głośno zaś rzekł:

– Jeśli chcesz tu leżeć babciu i czekać na niego, to proszę bardzo. Ja się tymczasem zajmę innymi.

– Wiedziałam, że tak się stanie – nie przestawała zawodzić starucha. – Widziałam znak na niebie. Chmura przybrała postać krzyża. To była przestroga.

– Nie, nieprawda – zaprotestowała gospodyni, leżąca obok na tym samym łóżku. – To gospodyni z Lille Tjesnbruket. Ona jest na nas zła, bo nasze krowy dają więcej mleka niż u nich. To wszystko jej sprawka, mówię wam!

– Bzdury! – przeciął Tengel ostro. – To jest choroba, która przyszła z Tonsberg i dotknęła cały dystrykt. Nie rzucajcie paskudnych podejrzeń na niewinnych!

Irja wróciła zdyszana ze wsi i zameldowała, że polecenie zostało wykonane. Ludzie obiecali postępować tak, jak Tengel kazał.

– Dobrze, dziękuję ci, Irjo!

Przez cały czas dwoje dzieci płakało rozdzierająco; jedno zdrowym, mocnym głosem, drugie pochlipywało żałośnie. Irja rozejrzała się wśród tego nieszczęścia i ogarnęło ją gwałtowne uczucie bardzo przypominające strach. A w każdym razie pragnienie, by choć jeszcze raz w życiu móc zobaczyć Taralda.

Natychmiast jednak otrząsnęła się z tego i głęboko wciągnęła powietrze, gotowa pomagać.

– Co robimy, Tarjei? – zapytał cicho Tengel. – Od czego powinniśmy zacząć?

– Musimy tu zrobić porządek. Nikomu nie pomożemy, dopóki wszystko tonie w brudzie i gnoju.

– Czy jest w domu ktoś zdrowy? – zawołał Tengel.

– Tak, moja córka i jedna ze służących – odparł gospodarz. – Ale nie pozwoliłem im pozostać tutaj z nami. Są w starym domu.

Przywołano śmiertelnie przerażone dziewczyny; obie miały po około dwadzieścia lat.

Tengel powiedział zdecydowanie:

– Skoro nie zachorowałyście przez cały czas, to chyba nie macie się czego bać. Jesteście odporne na chorobę. Chodźcie więc i pomóżcie nam!

Jego autorytet i osobowość były tak silne, że dziewczyny usłuchały. Wysprzątano stary dom, by tam przenieść chorych, po czym przystąpiono do generalnego czyszczenia. Obie młode kobiety miały za zadanie przygotować na podwórzu balię z gorącą wodą. Z pomocą Irji rozpoczęto kąpiel wszystkich chorych, jednego po drugim. Zdejmowane z nich ubrania palono, a chorych szorowano od stóp do głów. Już to samo wystarczyło, by poczuli, że choroba jeszcze ich do końca nie pokonała. Starą babcię wykąpano jako ostatnią – Tengel dotrzymał obietnicy i zostawił ją w spokoju, aż w końcu przestraszyła się, że o niej zapomnieli i zaczęła krzyczeć głośno, przejmująco wzywając pomocy.

W starym domu gotowano źródlaną wodę i po kąpieli podawano ją chorym do picia. Wszyscy dostali też po łyku wódki, którą Tengel podkradł pastorowi z jego obfitych zapasów. Przy drzwiach ustawiano wiadra, a ponieważ picie bardzo szybko przeleciało przez wysuszone ciała, chorych trzeba było prawie natychmiast wysadzać na wiadra. Tengel nie chciał dopuścić, by posłania znowu zostały zabrudzone.

W końcu wszyscy zostali ulokowani w starym domu, z wyjątkiem parobka, który umarł im dosłownie na rękach, kiedy próbowali go zdjąć z zasłanego gałganami łóżka. Zawinęli go w te łachy i pochowali na skraju lasu. Tengel ustawił na grobie krzyż i poprosił Irje o sprowadzenie pastora, by się nad nim pomodlił.

Obie zdrowe dziewczyny miały teraz pielęgnować chorych, podawać im, możliwie jak najczęściej, gotowaną wodę do picia i dbać, by leżeli w ciepłej, suchej pościeli.

Tengel spaliłby najchętniej cały dom mieszkalny, ale to dla ubogich chłopów byłaby zbyt wielka strata. Nie mieli czasu na wymycie izby, Tengel zamknął więc dom na klucz i zabronił wchodzić komukolwiek do środka, dopóki wyraźnie im na to nie zezwoli.

Na dziedzińcu Irja myła się tak zaciekle w gorącej wodzie, że o mało się nie utopiła. Szorowała się i parskała.

Tengel podszedł do niej.

– Boisz się – zapytał łagodnie.

Spojrzała zdumiona.

– Czy się boję? Nie, wcale nie, teraz już nie. Tylko tak mi przykro z powodu tych ludzi. Bo jak oni muszą się bać.

– Tak – przyznał Tengel i także zaczął się myć. Po chwili przyłączył się do nich Tarjei.

– Ilu z nich przeżyje? – zapytała Irja.

– Trudno powiedzieć. Będę się cieszył, jeśli uda się nam uratować choćby jednego. Ale uważam, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, dzieci. Tylko, że niektórzy już są skazani, między innymi to malutkie dziecko…

– O, nie! – jęknęła Irja.

– Taka jest smutna rzeczywistość, moja droga. To słabe dziecko, od samego urodzenia. No, skoro jesteście już gotowi, przejdziemy do drugiej zagrody.

Tutaj ludzie chorowali krócej i było ich mniej, więc zaprowadzenie porządku nie wymagało takiego wysiłku. Także i tu nie musieli pracować sami, pomagał im młody gospodarz, który nie bał się zarazy. Chorych przeniesiono do dużej izby i starannie wyczyszczono sypialnie.

Na wszystko jednak potrzeba czasu. Gdy nareszcie skończyli, dzień minął i nastał wieczór. Cała trójka, śmiertelnie zmęczona, wróciła więc do małego domku na plebanii, zaglądając jeszcze po drodze do wylęknionego służącego pastora.

Sam pastor zszedł do nich później, gdy prali swoje ubrania i rozwieszali nad paleniskiem do suszenia.

– Ja chyba nie powinienem zachodzić do was, spotykam tyle dzieci Bożych w parafii…

– Wkrótce może pastor już nikogo nie spotkać – powiedział Tengel złośliwie. – Nie chciałby pastor pójść z nami jutro i pomóc? Wielu dopytuje się o kapłana.

– Ach, tak? No, takie jest właściwie święte powołanie ojca duchownego. A jak wygląda sytuacja?

– W zagrodzie Svartmyr kiepsko. Ale inni powinni się z tego wygrzebać mniejszym kosztem.

– Czy choroba będzie się rozprzestrzeniać?

– Raczej tak. Na przykład służący pastora został zarażony. Zrobiliśmy jednak wszystko, by powstrzymać zarazę.

– To kara Boża? Co takiego uczyniły moje owieczki, że na to zasłużyły?

– Nic – uciął Tengel ostro. – Człowiek doświadcza takich rzeczy na swojej drodze życia.

– Nie bez przyczyny – odparł pastor uszczypliwie. – Bezbożność, panie Tengelu! Oto jest odpowiedź! Bicz pański dosięga bezbożników, ot co!

– Tak, jutro rano będziemy musieli pochować niemowlę – rzekł Tengel, a Tarjei, który dobrze go znał, wyczuł w jego głosie tłumiony gniew.

Pastor bez słowa opuścił izbę.

Nie wyszedł z nimi do chorych następnego ranka, zresztą żadne z nich ma to nie liczyło. Wysłał natomiast swego diakona, przyszłego pastora, który zimą odbywał studia, a latem wypełniał w zastępstwie proboszcza prostsze posługi kościelne. Diakon był młodym, miłym człowiekiem, obdarzonym szczerą wiarą, rozmawiał więc z chorymi i zajmował się ich duchowymi dolegliwościami, podczas gdy pozostała trójka starała się ulżyć cielesnym.

Irja była tego dnia spokojniejsza i nieco chłodniej patrzyła na świat. W nocy długo nie mogła zasnąć; leżała w małym, nieznanym domu, wsłuchana w miarowe oddechy pana Tengela i jego wnuka. Jakże inaczej wyglądało wszystko u nich, w Eikeby! Jak wspaniale jest mieć łóżko tylko dla siebie, mimo że człowiek czuje się trochę samotnie. Z szacunkiem myślała o swoich towarzyszach, o tym starym, dumnym mężczyźnie i jego młodziutkim wnuku, obdarzonym tak jasnym, bystrym umysłem. Przyjazne uczucia do nich wypełniły teraz znaczną część tego miejsca w jej sercu, które najchętniej wypełniałaby radością, że Tarald jest przy niej. Ale to się nigdy nie spełni. Zamiast radości odczuwała jedynie wciąż obecną gorycz, że nie może przestać o nim myśleć. I tęsknotę.

Och, jak okrutne potrafi być życie!

Teraz, w jasnym świetle dnia, wszystkie te myśli na szczęście uleciały.

Współpraca pomiędzy czworgiem niosących pomoc ludzi układała się znakomicie. Wprawdzie nocą w zagrodzie Svartmyr zmarło dwoje chorych, w tym, tak jak przewidywał Tengel, owo słabowite niemowlę, ale pojawiła się nadzieja na uratowanie innych; jeden mały chłopiec wstał już nawet z łóżka i zaczął chodzić. Tego dnia wyczyścili wszystkie pomieszczenia w domu mieszkalnym.

Około południa nadeszła jednak wiadomość, której lękali się najbardziej: jeszcze jedno obejście zostało dotknięte epidemią.

Myli się właśnie na dziedzińcu po brudnej robocie w domu. Irja czuła, że jest jej niedobrze i pragnęła znaleźć się wiele mil stąd, ale pozostała nieugięta, zdecydowana, że wytrzyma. Tamci przecież trwają, więc i ona musi, przekonywała samą siebie, nie podejrzewając, że wszyscy jej towarzysze myślą dokładnie to samo.

– Gdybyśmy tylko wcześniej wiedzieli o chorobie – mruczał Tengel z irytacją, wkładając na powrót koszulę. – Moglibyśmy uratować więcej ludzi i powstrzymać morowe powietrze zanim zdążyło się rozprzestrzenić! No, chodźmy!

Irja, która po raz pierwszy zobaczyła jego niezwykłe barki oraz mocno owłosioną pierś i teraz gapiła się szeroko otwartymi oczami, ocknęła się z zadumy. Nie pojmowała jak Silje mogła żyć z kimś tak bardzo podobnym do zwierzęcia, a jednocześnie ogarnął ją jakiś niezrozumiały smutek. Może dlatego, iż w głębi duszy czuła, że to jest jednak bardzo piękne, gdy dwoje ludzi tak sobie nawzajem odpowiada i że taka budząca grozę istota, jak Tengel, mogła znaleźć miłość i wytchnienie u tak pięknej i czułej kobiety.

Czy ona sama spotka kiedyś mężczyznę, który ją pokocha, nie bacząc na jej ułomność? Nie, tego, rzecz jasna, nie powinna się spodziewać! Wybór należy przecież zwykle do mężczyzny, a oni dostrzegają tylko najładniejsze dziewczęta. Irja nie znaczy nic!

Nie zwlekając poszli do zagrody, w której ostatnio wybuchła zaraza i, rzeczywiście, udało się ją im uprzedzić. Wielu chorych uratowali od śmierci.

Tej nocy w ich małym domku na probostwie spał także student. Jeden kąt oddzielono od izby zasłoną i powstała w ten sposób nieduża komórka dla Irji. Żeby wszystko było obyczajnie. Kiedy byli tylko Tarjei i Tengel, nie miało to specjalnego znaczenia, lecz przyszły pastor musiał uważać na to, co wypada.

Okazał się on zresztą niebywale sympatycznym i prostym człowiekiem, przyjmującym wszystko co się wokół działo z wielką naturalnością.

Następny dzień był ciężki. Zmarł jeden chory ze Svartmyr i jeden w sąsiednim domostwie, a zaraza wybuchła w dwóch innych miejscach. Tego wieczoru po prostu zwalili się na posłania, gdy tylko zdążyli się umyć i przebrać. Irja nie pojmowała, jak jej skóra znosi takie nieustanne mycie. To nie mogło być szczególnie zdrowe.

Dni mijały – brutalne, wypełnione harówką. Oni jednak wiedzieli, że zaraza zaciskałaby swoje kleszcze dużo mocniej i rozprzestrzeniała się szybciej, gdyby nie ich wysiłki. Wciąż więcej było zagród, które jej uniknęły, niż tych, na które spadła. A nawet udało się w kilku dotkniętych nią gospodarstwach jakby trzymać ją w szachu. Lecz mimo to dzwony żałobne biły co dzień. Nie zdołali całkowicie zapobiec tragedii.

Los uderzał raz za razem.

Pewnego dnia przybiegł posłaniec z Grastensholm. Zaraza dotarła także tam.

Tengela oblał zimny pot. Nie odważył się spytać, kto zachorował.

W tym samym czasie zaraziła się Irja. Jej wyczerpany organizm nie miał dość sił, by przeciwstawić się chorobie. A zaledwie w godzinę później taki sam los spotkał diakona.

Tengel był na skraju wytrzymałości. Tarjei również. Ostatnie ciosy były wyjątkowo dotkliwe.

Ludzie Lodu są silni, powtarzał sobie Tengel, gdy wlókł się razem z wnukiem do Grastensholm, śmiertelnie zaniepokojony o to, co tam zastaną.

Najpierw zachorowała Charlotta, po niej Jacob Skille. Także u Daga pojawiły się już pierwsze objawy.

Tengela paraliżował strach, ale jego myśli krążyły nieustannie wokół jednego: nikt z potomków Ludzi Lodu dotychczas nie zachorował! Ani Liv, ani Tarald, ani Sunniva.

Liv robiła, co mogła, aby pomóc swoim bliskim. Nie ustawała w wysiłkach, ufnie towarzysząc Tengelowi. On z kolei myślał o Irji i diakonie, którzy samotni i opuszczeni leżeli w małym domku na plebanii. Pomagali tak wielu ludziom, a teraz nie było nikogo, kto by im przyszedł z pomocą.

Ale nie mógł opuścić Grastensholm, akurat teraz nie. Wysłał tylko swego małego jeszcze, ale silnego wnuka, by zajrzał do nich i obszedł wszystkie dotknięte nieszczęściem zagrody, dokonując codziennej inspekcji. Charlotta była w takim stanie, że Tengel nie miał odwagi jej zostawić, nawet na krótko! Żywił nadzieję, że parafia wybaczy mu, iż cały dzień poświęcił chorym w Grastensholm.

Na probostwie Irja leżała z uczuciem, że znalazła się na dnie nieszczęścia. Więc jednak mnie to nie ominęło, myślała z żalem. Na jaki okropny, upokarzający koniec mi przyszło! Nie ma w tym ani śladu piękna. Dobrze chociaż, że Tarald tego nie widzi.

Kto będzie mnie opłakiwał? Czy ludzie nie powiedzą raczej: to najlepsze, co tę biedną dziewczynę mogło spotkać, bo i czegóż mogła się ona w życiu spodziewać? Właściwie przecież zawsze chciałam umrzeć, czyż nie? – próbowała przekonać samą siebie. Czy nie pragnęłam zachorować i cierpieć tak bardzo, by śmierć wydawała się wybawieniem i bym przyjęła ją bez lęku? Tylko, że teraz nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem.

Irja bała się i nie mogła temu zaprzeczyć. Bardzo pragnęła mieć kogoś przy sobie, najchętniej pana Tengela, choć zarazem chciałaby zniknąć, ukryć swoją nędzę.

Diakon był w równie ciężkim stanie; uświadamiała to sobie z przerażającą wyrazistością. Chciała go prosić, by się za nią modlił, lecz nawet nie mogła poruszyć wysuszonymi na wiór wargami. Woda do picia, którą miała przy łóżku, skończyła się, gorączka paliła ciało, pulsowało jej w skroniach i znowu poczuła bolesne skurcze w żołądku, ostrzegające, że zaraz będzie musiała iść do wiadra w sieni. Ale już nie była w stanie się podnieść!

– Boże! – modliła się w duchu. – Pomóż mi! Choć tak mało jestem warta, chciałabym żyć, mimo wszystko! Chciałabym zobaczyć wiosną przylaszczki w ogrodzie Grastensholm, chciałabym zobaczyć tarniny na Eikeby i kota pani Silje i… Nie, nie, fantazja mnie ponosi.

Tengel myślał z niepokojem o tych dwojgu leżących samotnie na plebanii. Tarjei jeszcze nie wrócił – co z nim? O Boże, a jeśli i on zachorował podczas tej wędrówki po całej parafii?

Charlotta zawinęła się szybko, po prostu nie miała wcale odporności, żeby przeciwstawić się chorobie. Skonała w ramionach Tengela. Ostatnie słowa, jakie zdołała wyszeptać, brzmiały:

– Dag?

– Wyjdzie z tego. Jest silny.

– Bogu dzięki! A Jacob?

– Nie wiem, Charlotto. Ale boję się, że może nie być tak dobrze.

Przyjęła to ze skinieniem głowy.

– Dbaj o moich bliskich, Tengelu!

– Wiesz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewnił wzruszony.

– Dzięki ci za długie lata przyjaźni – szepnęła jeszcze.

– I tobie dzięki, Charlotto!

Uśmiechnęła się:

– Tengel dobry – dobiegło do niego ledwo dosłyszalnie, jak westchnienie. I to był koniec.

W trzy godziny później Jacob Skille podążył za swoją małżonką.

Liv przez cały czas była przy Dagu, nie opuszczała go ani na moment. I rzeczywiście zaczęło wyglądać na to, że Dag przezwycięży chorobę.

Silje… myślał Tengel, gdy bezgranicznie smutny opuszczał Grastensholm. Silje nie należy do Ludzi Lodu. Drobna Meta także nie. One nie miałyby siły na walkę z chorobą.

Na razie jednak morowe powietrze nie dosięgło Lipowej Alei.

I tak miało już pozostać. Zaraza zaczęła powoli wygasać, aż w końcu dała za wygraną. Choć trzeba powiedzieć, że żadna parafia w dystrykcie Akershus nie poradziła sobie z nią tak łatwo jak Grastensholm.

Eikeby pozostało nietknięte. Tengel pomyślał wprawdzie, cokolwiek bluźnierczo, że akurat tam bardzo by się przydało gruntowne mycie, lecz natychmiast tego pożałował. Także Klaus mógł ze zdumieniem stwierdzić, że zaraza ominęła jego dom. A gdy już w to uwierzył, obejmował po kolei całą swoją rodzinę i płakał ze szczęścia.

Do ostatnich zadań Tengela w zmaganiach z krwawą biegunką należały próby ratowania Irji i młodego diakona. Zbyt długo leżeli pozostawieni sami sobie. Kiedy siedział przy łóżku dziewczyny i wkładał świeżą bieliznę na jej przyciężkie, nieforemne ciało, pomyślał jakie to jest niesprawiedliwe, że taka piękna dusza obiera sobie za mieszkanie takie pozbawione urody członki. Nogi Irji były krzywe jak młyńskie koło, kręgosłup przypominał literę S i odnosiło się wrażenie, że biodra i klatka piersiowa łączą się z sobą bez najmniejszego przewężenia tam, gdzie powinna być talia. Biedactwo. Uśmiechała się do niego blado, jakby przepraszając za swój wygląd i za tę swoją upokarzającą sytuację. Tengel uśmiechał się także, pragnąc dodać jej odwagi.

Cud ponad wszystkie cudy, ale Irja i diakon mimo wszystko przeżyli. Los bywa jednak podstępny i pastor, który odprawiał pogrzeby najszybciej jak potrafił, a poza tym w ogóle nie pokazywał się w parafii, wpadł w bezlitosne szpony zarazy. Ale wtedy nie wspomniał już ani słowem o karze na bezbożników.

Dzwon żałobny bił po raz ostatni właśnie po jego zgonie. Niedługo potem dzwonnik mógł ogłosić radosną wieść:

Zaraza została pokonana!

Загрузка...