ROZDZIAŁ I

Stało się tak, jak Sol przepowiedziała. Jeszcze w tym samym roku, w którym ona musiała umrzeć, urodziła się inna mała Sol. Była drugim dzieckiem Liv i Daga, a na chrzcie dano jej imię Cecylia. Choć na różne sposoby bardzo przypominała Sol, nie odziedziczyła osobliwego chłodu uczuciowego ani głębokiego tragizmu tamtej.

Nie trzeba też było długo czekać, by z początkowo mizernej istotki przemieniła się we wspaniałe dziecko…

Eikeby, jedno z małych gospodarstw należących do Grastensholm, stanowiło dla właścicieli majątku, barona Daga Meidena i jego matki Charlotty, nieustanny problem. Robili co mogli, by dzierżawiąca ziemię rodzina nie głodowała, ale co można było poradzić, skoro stary gospodarz na Eikeby uparł się, że tylko on jeden powinien wypełnić zawarty w Biblii nakaz zaludnienia ziemi? Najmłodsze jego dzieci były jeszcze całkiem małe, gdy najstarszy syn ożenił się i przejął prowadzenie gospodarstwa. Poszedł też w ślady ojca, jeśli chodzi o zaludnianie ziemi. W 1607 roku miał już piętnaścioro dzieci, które przy stole bijały się zaciekle ze swoimi ciotkami i wujami, niewiele od nich starszymi.

Jedną z tych piętnaściorga była Irja, drobna dziewczynka, przy której narodzinach Tengel bardzo się namęczył, ponieważ była ułożona nie tak, jak trzeba. Okazało się zresztą, że to dla niej dość typowe; przeważnie to, co robiła, było trochę opaczne.

Jako niemowlę, Irja nie zaznała dobrobytu. Umęczona matka nie miała dla biedactwa dość pokarmu. Pierwsze lata dzieciństwa też nie były lepsze, bo dziewczynka nie należała do tych, którzy jako pierwsi pojawiają się przy stole. W rezultacie jej organizm nie rozwinął się jak należy. Dręczyły ją dolegliwości, które z późniejszych czasów znamy pod nazwą angielskiej choroby. Przyczyny tego stanu szukano jednak gdzie indziej. Uważano, że matka, kiedy była z nią w ciąży, musiała spotkać na swej drodze kalekę. Nikt nie miał co do tego wątpliwości.

Irja była też nieustannie zawadą. Matka, która zdążyła już urodzić następne dzieci i musiała się nimi zajmować, nie miała z niej żadnej pociechy, bo dziewczynka do niczego się nie nadawała.

Ojciec miał obowiązek wykonywania określonych prac dla Grastensholm. Kiedyś zdesperowana matka poprosiła, by zabrał tam ze sobą Irję.

– Miałabym jedno dziecko mniej do doglądania, przynajmniej na ten dzień.

Chłop prychnął gniewnie i oświadczył, że to przecież niepodobna taszczyć ze sobą dzieciaka do roboty.

– To przywiąż ją do drzewa, kiedy będziesz pracował! – odparła matka. – Mamy dzisiaj duże pranie i ledwie zdołam zająć się tymi całkiem najmłodszymi. Większe muszą mi pomagać.

Stało się więc tak, że Irja poszła z ojcem. Miała wtedy sześć lat. Po ojcu odziedziczyła przysadzistą sylwetkę, co sprawiało, że cała jej postać robiła jeszcze bardziej dziwne wrażenie. Wyglądała jak duży, rosochaty oset.

Dzieci właściciela dworu, Tarald i Cecylia, oraz ich kuzynka Sunniva bawiły się w Grastensholm, kiedy zobaczyły, że niedaleko stodoły stoi przywiązana do drzewa mała dziewczynka. Spuściła głowę i nieśmiało grzebała nogą w ziemi, rzucając na nich ukradkowe spojrzenia. Jej twarzyczka i cała postura wyrażały to, co czuła: jak tym dzieciom dobrze! Ktoś, komu pozwolono by bawić się z nimi…

Ciotki i wujowie opowiadali jej o dziecięcych przyjęciach w Grastensholm. Że ich tam zapraszano. Ale to było dawno, w czasach, kiedy baron Dag sam był jeszcze małym chłopcem.

Cecylia, która, choć najmłodsza, przewodziła całej trójce, stanęła jak wryta na widok Irji.

– Czy ona nie mogłaby się z nami bawić?

Dwoje pozostałych przyglądało się dziewczynce badawczo. Prawdę mówiąc nie bardzo było na co patrzeć – duża, wychudzona, pokrzywiona… Jak karłowata sosna, która wyrosła gdzieś na krawędzi skały, najbardziej wystawiona na wichury i niepogodę, ale mająca jakąś niezwykłą zdolność czerpania niezbędnych soków, by móc wyrosnąć wyżej niż inne drzewa. Albo jak wybujały oset.

– Dlaczego nie? – odparł Tarald swobodnie. – Możemy ją przecież o to zapytać.

Pobiegli i zatrzymali się parę metrów przed drzewem. Irja gorączkowo kopała ziemię czubkiem buta.

– Hej! – zaczął Tarald. – Jak się nazywasz?

Szepnęła coś w odpowiedzi, ale nie podniosła oczu.

– Co mówisz? – zapytała Cecylia, podchodząc bliżej.

Mała dziewczynka przełknęła ślinę. Głos odmawiał jej posłuszeństwa. Ukryła twarz w dłoniach.

– Irja – zdołała na koniec wykrztusić.

– Irja? Tak powiedziałaś?

Dziewczynka skinęła głową twierdząco, ale nie miała odwagi na nich spojrzeć.

– Irja? – powtórzyła Sunniva. – Tak się przecież nikt nie nazywa.

Widać było, że mała najchętniej zapadłaby się pod ziemię.

– Nie możesz tego wiedzieć – ofuknęła Sunnivę Cecylia. – Przecież nie słyszałaś wszystkich imion świata!

– Chcesz się z nami bawić? – zapytał Tarald, a Irja odważyła się spojrzeć na chłopca i w tym momencie mogłaby z radością oddać za niego życie.

Natychmiast jednak znowu spuściła wzrok, nie będąc w stanie odpowiedzieć.

– Zapytamy twojego ojca – zdecydowała Cecylia. – To gospodarz z Eikeby, prawda?

Irja potwierdziła gorączkowo. Ojciec naturalnie powie nie, pomyślała. Ale oni przynajmniej zapytali. Zapytali!

Kiedy dzieci pobiegły w stronę wrót stodoły, które jej ojciec naprawiał z jakimś jeszcze innym człowiekiem, ośmieliła się nieco i patrzyła w ślad za nimi.

Chłopiec był taki wspaniały, miał czarne włosy i brwi, które wyglądają jak… mewy w locie, pomyślała, tak są łukowato wygięte. Jedna z dziewczynek była śliczna i delikatna jak porcelanowa waza, którą Irja kiedyś widziała. Druga zaś, ta mniejsza, była samą energią, już zdążyła zabrudzić swoją piękną sukienkę, choć dzień dopiero co się zaczął.

Teraz dzieci otoczyły z niecierpliwością jej ojca. Ale nie wyglądało na to, że on się zgodzi.

I właśnie wtedy na podwórzu pojawiła się jakaś dama. Irja poznała ją, to gospodyni z Lipowej Alei.

Dzieci pobiegły jej na spotkanie.

– Babciu, babciu, czy Irja może się z nami bawić? Powiedz jej ojcu, że może, on nam nie wierzy.

Silje patrzyła na nich z uśmiechem.

– Oczywiście, że może! Porozmawiam z jej tatą. Ale, czy to nie ta mała dziewczynka, która… No tak, to ona!

Przywołała gestem gospodarza z Eikeby i podeszła z nim do stojącego przy drzewie dziecka.

– A teraz posłuchajcie mnie – powiedziała po chwili. – Mała Irja przyszła na świat w dzień po urodzeniu się Taralda. Wasz dziadek, Tengel, niemal jednocześnie pomagał obojgu przyjść na świat. Przez cały dzień i noc jeździł tam i z powrotem pomiędzy Eikeby i Grastensholm. Jest między wami różnica około siedmiu godzin. Ty, Sunnivo urodziłaś się pięć dni po nich.

– A ja? – zapytała urażona Cecylia, przysłuchująca się uważnie opowieści babki. – Czy ja się w ogóle nie liczę? Tylko oni są ważni?

– Ty! – roześmiała się Silje. – Ty masz dopiero pięć lat i doskonale o tym wiesz. Już od wielu dni przypominasz o swoich urodzinach. Ale rok różnicy to niewiele. Masz z nimi dużo więcej wspólnego. Jesteś wierną kopią Sol, matki Sunnivy. Tylko, że ona miała ciemniejsze włosy i – wybacz mi, że to mówię – chyba była od ciebie trochę ładniejsza. Była najładniejszą dziewczynką, jaką kiedykolwiek widziałam.

Tarald skinął głową potakująco.

– Tak, widziałem jej portret w Lipowej Alei.

– Och, portret nie oddaje wszystkiego dokładnie – rzekła Silje, bo wiedziała, że Sunnivie potrzebne jest przeświadczenie, iż miała niezwykłą matkę. – Sol była tak cudownie pełna życia, że aż zapierało dech.

– Sol to moja mama – powiedziała Sunniva z dumą.

– Czy ja jestem też taka ładna, jak ona?

Silje spojrzała na małą.

– Ty wcale nie jesteś do niej podobna, bo jesteś blondynką i oczy masz błękitne niczym skrzydła motyla. Ale też jesteś bardzo ładna i dobrze o tym wiesz.

Żadne z dzieci nie słyszało strasznej historii Sol, nie wiedziało nic o jej tragedii, o tym, że miała zostać spalona jako czarownica, gdy wyszło na jaw, że widłami zamordowała Heminga Zabójcę Wójta. Ani o tym, że w noc przed egzekucją Tengel dał jej truciznę, by ją uchronić od tortur i męczarni na stosie. Wiedziały jedynie, że zmarła wkrótce po urodzeniu Sunnivy.

Sunniva pytała też o ojca, ale powiedziano jej tylko, że umarł i że ona jest do niego podobna. Nikt nie mówił o makabrycznym końcu jego życia. Nigdy też nie wymieniano jego znienawidzonego imienia.

– Uwolnij teraz Irję, Taraldzie, a jak skończycie zabawę, zaproście ją do domu na obiad – poleciła Silje.

W ten sposób Irja została wprowadzona do Grastensholm i od tego dnia bywała tam często. Czworo równych wiekiem dzieci trzymało się razem, w złym i dobrym. Irja była im w jakiś sposób niezbędna. Podział zajęć był odtąd nierówny. To Irja musiała wykonywać wszystkie nudne zadania podczas zabaw, biegać na posyłki, siedzieć na czatach i temu podobne. Sunniva nie umiała nic, była zupełnie bezradna, a Tarald i Cecylia nieustannie walczyli o przywództwo. Przeważnie zwyciężała Cecylia, umiała znakomicie wygrywać na swoją korzyść istniejącą różnicę wieku.

Dorośli ze zdumieniem patrzyli, jak szybko i bez reszty Irja została włączona do grupy. Liv stwierdziła, że wygląda to tak, jakby potrzebowali kogoś, komu można imponować, ale to przecież nic niezwykłego, także wśród dorosłych.

Dla Irji jednak, i dla rodziny z Eikeby, nowi przyjaciele oznaczali radykalną poprawę życia. Ona sama dostawała w Grastensholm pod dostatkiem jedzenia, a od czasu do czasu nawet jakieś dodatkowe kąski, toteż wyrosła i nabrała sił. Po kilku miesiącach Silje wzięła ją do siebie, do Lipowej Alei, jako służącą. Dziewczynka przychodziła kilka razy na tydzień i pomagała przy lekkich pracach w atelier i w pokojach. Wszyscy byli z tego zadowoleni, ponieważ Silje wynagradzała ją co jakiś czas a to czymś do jedzenia dla rodziny, a to sztuką ubrania czy nawet drobną monetą.

Dość nieoczekiwanie także Sunniva zapragnęła pomagać babce, w każdym razie w pracowni, co było oczywiście bardzo interesujące. Tak więc obie dziewczynki przychodziły na zmianę do Silje, która nie miała już tyle energii co dawniej. Było to znakomite rozwiązanie, zwłaszcza że Silje mogła je po prostu odesłać, jeśli ich obecność uznała za zbyt męczącą.

Już dawno temu Sunniva przeprowadziła się do Grastensholm i wychowywała się z dwojgiem dzieci Liv i Daga. Silje dość szybko musiała dać za wygraną; nie miała już sił, by opiekować się małym dzieckiem, ale wtedy Liv sama zaproponowała, że zajmie się osieroconą dziewczynką.

Silje martwiła się trochę o Arego, swego najmłodszego syna. Nic nie wskazywało, by zamierzał się kiedykolwiek ożenić. Jedyne, co go zajmowało, to gospodarstwo, inwentarz, zbiory, zabudowania i las. Silje nie mogła i nie chciała się z tym pogodzić, nie dawała mu więc spokoju. Pragnęła wnuków, a obejście potrzebowało zdolnej gospodyni.

Gdy w końcu do tego doszło… Nie, to była po prostu zwariowana historia!

Pewnego dnia, a zdarzyło się to w tym samym roku, kiedy Irja zaczęła pomagać w Lipowej Alei, wszystkie dzieci były akurat u dziadków i bawiły się w chowanego. Nie bardzo już wiadomo dlaczego, ale nagle uwagę szukających pochłonęło coś innego i zapomniały o Irji, która schowała się w oborze. Siedziała cichutko jak mysz przy zagrodzie dla cieląt i zastanawiała się, dlaczego nikt nie przychodzi jej szukać.

Wtem ktoś jednak przyszedł! Tylko stąpał tak jakoś ciężko, że dziewczynka ukryła się jeszcze staranniej.

Tego dnia Klaus, służący z Grastensholm, był z jakiegoś powodu w Lipowej Alei. To właśnie on wszedł teraz do obory, gdzie szukał starej uprzęży i wcale ukrytej dziewczynki nie zauważył. Po chwili w oborze pojawił się jeszcze ktoś. Była to jedna z tych istot, którymi kiedyś zajmowała się Sol: Meta, w ostatnich latach nieoceniona dla wszystkich pomoc w gospodarstwie.

Klaus nigdy nie był specjalnie rozgarnięty. Przez wiele lat gorzko żałował Sol, ostatnio jednak zaczął odczuwać zainteresowanie dla szczuplutkiej Mety o jasnoblond włosach. I gdy teraz, całkiem nieprzygotowany, spotkał się z nią sam na sam w oborze, okazało się, że to dla niego za wiele. Natura zwyciężyła wychowanie.

Dumnie obłapił Metę wpół i zapytał, czy nie chciałaby zobaczyć.

Ale Meta nie chciała, za żadną cenę. Wyrywała się rozpaczliwie, a jej rozdzierający krzyk wibrował w uszach Irji. Przerażona dziewczynka zaczęła się na czworakach czołgać do drzwi, gdzie o mało nie została stratowana przez Metę. Obie się stamtąd jakoś wydostały, a po chwili Silje, idąca akurat do obory, spostrzegła zzieleniałą na twarzy Metę, ukrytą za narożnikiem budynku i wymiotującą. Nikt nie zwrócił uwagi na małą, nie rzucającą się w oczy Irję.

– Dziecko drogie – pytała Silje Metę. – Jesteś chora?

Dziewczyna wyprostowała się. Dzwoniła zębami, ale potrząsała przecząco głową.

– Klaus… On wyjął to… – szepnęła. – Takie wielkie!

Znowu poczuła skurcz żołądka.

– Och, kochanie! – jęknęła Silje przerażona i wpadła do obory. Klaus stał tam jeszcze i uśmiechał się głupkowato. Ubranie zdążył już pozapinać.

Silje zgnębiona, lecz spokojna, z wciąż kryjącą się za jej plecami Irją, powiedziała: – Nie wolno ci się tak zachowywać, Klaus! Zwłaszcza wobec Mety.

– Ale ja ją lubię – odparł, wciąż z tym głupkowatym uśmiechem.

– Zapomnij o tym. Wiesz, Meta została kiedyś śmiertelnie przestraszona i okropnie potraktowana przez gromadę żołdaków. Oni wtedy wszyscy zrobili to, co ty teraz… i jeszcze coś gorszego. No, więc kiedy ty teraz… no wiesz, przypomniało się jej tamto okropne zdarzenie i poczuła się chora. Rozumiesz to?

Klaus wyglądał żałośnie.

– Ale Sol to lubiła. Ja chcę sypiać z Metą.

Słysząc, co Klaus mówi o Sol, Silje zacisnęła zęby.

– Nigdy do tego nie dojdzie, chłopcze. Wybij sobie Metę z głowy! Ale, czy nie zauważyłeś, że jest u nas dziewczyna, która rzuca za tobą powłóczyste spojrzenia?

– Rzuca powłóczyste…?

– Która cię lubi.

– Mnie? Lubi mnie?

Teraz Silje zmyślała na potęgę. Nigdy nie próbowała być swatką, ale chodziło o uwolnienie Mety od tego parobka, który tak zupełnie do niej nie pasował.

– A kto to jest, pani Silje?

– Rosa. Rosa o różowych policzkach i ciepłym uśmiechu.

Klaus myślał z takim wysiłkiem, że widać to było na jego twarzy. Najwidoczniej nie zwracał dotychczas uwagi na tę pulchną dziewczynę kuchenną o grubych nogach. Rosa, tak jak i on, była naturą prostą, bez rodziny i już za starą, by wabić młodych, nieżonatych mężczyzn. Musiała być co najmniej pięć lat starsza od Klausa, ale serce miała gorące. Wprawdzie Silje nie miała pojęcia, co Rosa myśli o Klausie, ale wychodziła z założenia, nie bez podstaw zresztą, że kuchenna dziewczyna będzie zadowolona z każdego konkurenta.

Nieco później, tego samego dnia, poszła porozmawiać z Rosą.

– Czy zauważyłaś, że masz wielbiciela? – zapytała.

Bujna kucharka spłonęła ognistym rumieńcem.

– Wielbiciela? Ja? Pani gospodyni nie powinna ze mnie żartować. Kto to taki?

– Klaus z Grastensholm. Przychodził tu nawet dzisiaj, by na ciebie popatrzeć.

To akurat była prawda, bo po rozmowie z Silje Klaus przeszedł się pod kuchennym oknem, żeby zobaczyć, która to właściwie jest ta Rosa. Gdyby tylko teraz Meta nie powiedziała nikomu o tym, co zrobił – a ona na pewno będzie milczeć – i gdyby on sam nic nie mówił, Rosa nie musiałaby się dowiedzieć, że naprawdę Klaus interesował się zupełnie inną dziewczyną…

– No, tak… Rzeczywiście widziałam go przez okno. Ale nawet bym nie pomyślała, że ten duży, przystojny mężczyzna…

– Wiesz, Roso, on nie jest specjalnie bystry. Ale za to miły…

– Och, ja też nie jestem taka bystra, o ile mi wiadomo. Acha, czyli Klaus…? Czy mówił, kiedy tu znowu przyjdzie?

– Nie wprost. Ale ostatnio wciąż ma tutaj jakieś interesy.

Rosa zastanawiała się przez chwilę.

– Czy mogłabym zaprosić go na pszenny placek, pani gospodyni? Wzięłabym ten najstarszy.

Silje roześmiała się.

– Możesz go poczęstować tym, co mamy w domu najlepszego, Roso! Zasłużył na to, mimo że nie jest geniuszem.

Wstydź się Silje, śmiała się potem sama z siebie, wracając do swego pokoju. Co ty próbujesz zrobić?

Kiedy gospodyni wyszła, Rosa złapała za rękę Irję, która właśnie zamierzała pójść za swoją panią.

– Irjo, ty często chodzisz do Grastensholm, prawda?

– Chodzę.

– To może byś powiedziała Klausowi – to jest ten najprzystojniejszy chłopak we dworze, nie pomylisz się – że jak tu przyjdzie, to czeka go u mnie świąteczny poczęstunek. Powiedz mu… powiedz mu, że zasłużył na to, bo tak dobrze kurował chorego konia pana Tengela tej zimy!

Irja kiwając głową obiecała, że tak właśnie powie. Wiedziała oczywiście, który to jest ten Klaus, ale że jest najprzystojniejszy we dworze… Nie, tego jakoś nie mogła zrozumieć.

Rosa patrzyła zadowolona z siebie na to niezgrabne biedactwo, wymykające się z kuchni tuż za Silje, którą najwyraźniej ubóstwiało. Pomyślała, że nie może przecież czekać, aż Klaus przyjdzie tu znowu za jakimś interesem. Taki dzielny młodzian!

Irja wślizgnęła się do pokoju dokładnie w chwili, gdy Silje doznała kolejnego szoku. Pan Tengel wyszedł im naprzeciw, ogromny i groźny z pozoru, Irja wiedziała jednak, że za tym ponurym wyglądem kryje się sama dobroć. Wiedziała też, że niedługo skończy sześćdziesiąt lat, ale wyglądał znacznie młodziej niż jej ojciec, któremu daleko było jeszcze nawet do pięćdziesiątki.

– Co to znaczy, Silje? – zapytał pan Tengel. – Meta wymówiła miejsce u nas i poszła sobie. Do jakiejś rodziny w Tonsberg, która chce ją przyjąć na służbę. Powiedziała, że albo ona, albo Klaus musi stąd odejść i uznała, że ona jest dla nas mniej ważna.

W tym momencie w drzwiach stanął Are. On także usłyszał ostatnie słowa ojca.

– A to co znowu? Meta sobie poszła? Ale przecież my nie potrafimy się bez niej obejść?

– Będziemy musieli, skoro nie chce tu zostać – odparł pan Tengel. – Ty przecież i tak wciąż narzekasz na jej pracę. Nieustannie jej wyrzucasz, że niszczy to, co ty robisz. Ale o co w tym wszystkim chodzi?

Pokojówka, która poinformowała Tengela o odejściu Mety, też niczego nie wiedziała.

– Musiało zajść coś pomiędzy nią a Klausem – powiedziała. – Bo Meta była strasznie zdenerwowana, płakała i szlochała i chciała jak najszybciej sobie pójść.

– Kiedy poszła? Wzięła coś ze sobą? – krzyczał zdenerwowany Are.

– Tylko mały węzełek. Poszła jakąś godzinę temu, a może dwie…

– Biorę konia i natychmiast ruszam za nią – oświadczył Are wzburzony.

Silje wyszła z synem do sieni.

– Are… bądź spokojny! Pamiętaj, co Meta kiedyś przeżyła. Ona dlatego dzisiaj uciekła.

Are zbladł.

– Klaus?

– Nic jej nie zrobił. Tylko chciał, żeby go oglądała. A to wzbudziła bolesne wspomnienia.

– Rozszarpię go na sztuki!

– Nie, Klausem ja już się zajęłam. Nie będzie jej więcej niepokoił.

– Czy to pewne?

– Możesz na mnie polegać. On już się interesuje kim innym.

Are skinął głową. Wiedział, że Klaus nie jest zły, tylko ograniczony.

W chwilę potem Irja usłyszała oddalający się szybko tętent końskich kopyt. To Are wyruszył, by przywieźć z powrotem Metę.

Mała dziewczynka nie dowiedziała się nigdy, co zaszło podczas tej jego podróży. Zresztą w ogóle niewiele rozumiała z całego zdarzenia. Klaus zrobił w oborze coś złego, ale co, tego ze swojej kryjówki nie widziała.

Silje i Tengel też nie wiedzieli, jak przebiegała akcja ratunkowa Arego. Poznali naturalnie rezultaty, lecz o samej podróży nigdy im nie opowiedział.

Tymczasem Are gnał jak szalony do Tonsberg, a po drodze zdążył przemyśleć wiele spraw i gorzko żałować straconych lat.

Dość szybko dogonił Metę. Boże drogi, jaka ona drobna, pomyślał i przypomniał sobie tamten dzień sprzed siedmiu lat, kiedy Sol wróciła do domu, prowadząc ze sobą tę zabiedzoną, wpół żywą istotę. Jakże on jej dokuczał z powodu skańskiego dialektu. Był dla niej naprawdę niedobry.

Zeskoczył z konia. Dziewczyna patrzyła na niego przestraszona, oczyma zapuchniętymi od płaczu.

– Meta, co ty? – zaczął Are trochę zbyt surowo. – Dlaczego uciekasz w ten sposób?

Wargi Mety znowu zadrgały i Are zrozumiał, jak źle się wyraził.

– Nie możemy się bez ciebie obejść w Lipowej Alei, rozumiesz to chyba? – wrzasnął niemal.

Dziewczyna odwróciła się.

– Ja nie mogę się bez ciebie obejść, Meta.

– Ty, panie? Ale przecież ciągle mi wymyślasz.

– Ja? – krzyknął Are zaczepnie. – Może na początku, ale czy w ostatnich latach tak robiłem?

Meta zastanowiła się.

– Nie – przyznała zdumiona. – Tylko, że ja tak to odczuwałam.

– Wmawiałaś sobie – oświadczył Are. – Bo przecież pracowało się nam razem bardzo dobrze, czyż nie?

– Tak – szepnęła z pochyloną głową.

Are myślał o tym wiernym cieniu, który towarzyszył mu wszędzie, na polu i w zabudowaniach. I ona miałaby teraz odejść? Powiedział bardzo szybko, nie robiąc pauz między słowami:

– Meta, czy chciałabyś wyjść za mnie?

Bardziej spłoszonej twarzy nigdy jeszcze nie widział. On sam był także zaskoczony i przestraszony tym, co powiedział.

– Ja? – szepnęła. – Ale przecież ja jestem… jestem tylko zwyczajną dziewczyną do posług.

– Nie, jesteś kimś znacznie ważniejszym. Ale ja nie rozumiałem jak wiele dla mnie znaczysz, dopóki sobie nie poszłaś.

Łzy popłynęły spod jej przymkniętych powiek. Are sam nie mógł pojąć, skąd wziął tyle odwagi, żeby to wszystko powiedzieć i skąd w ogóle brały mu się te słowa. W swoim dotychczasowym życiu dziewczynami zajmował się mało. Nie miał więc pojęcia, jak powinien się zachować i może dlatego trochę za bardzo wprost przedstawił sprawę.

– Nie chcesz? – zapytał cicho.

– Ja nie mogę – szepnęła w odpowiedzi.

– Z powodu tego, co stało się kiedyś, dawno temu?

Meta potwierdziła nerwowo.

– Ale…

Jak na Boga miał to powiedzieć? Przestępował z nogi na nogę, szukając odpowiednich słów.

– Ale czy ty mnie lubisz, Meta? Chociaż troszkę?

– Bardzo – pisnęła ledwie dosłyszalne.

– A więc gdyby tamto się nie stało, to byś powiedziała tak?

– Ja stoję o tyle niżej od ciebie, panie – Och, przestań z takimi sprawami!

Nie, znowu mówił nie takim głosem, zbyt surowo. Uff, nie poszło to, jak trzeba. Czy nie ma nikogo, kto by mu pomógł rozwiązać tę łamigłówkę? Ale, jak okiem sięgnąć, wiejska droga była pusta. Zresztą, szczerze mówiąc, nie chciałby mieć żadnych widzów dla tych swoich, wołających o pomstę do nieba, żałosnych zalotów.

– Moi rodzice też nie zawsze byli tak szanowani; przekonywał wciąż tak samo nieszczęśliwy. – Był czas, że musieli uciekać i to ciotka Charlotta uratowała ich od głodowej śmierci. No, co teraz powiesz?

– Chciałabym bardzo, panie.

– Are.

– A… Are – wyjąkała. Nie przywykła zwracać się do niego po imieniu.

– Posłuchaj mnie, Meto – objął jej ramiona. – Jeśli nie chcesz… – Nie, no jak to się mówi w takich sytuacjach? – Jeśli nie chciałabyś dzielić ze mną łoża, to nie musisz tego robić, bo ja nie należę do tych strasznie ognistych…

Czy to nie zabrzmiało głupio? Tak, na pewno tak, ale nie miał odwagi użyć innych słów.

– Żebyś tylko za mnie wyszła, to ja otoczę cię moją… miłością.

No, teraz to ona zacznie się ze mnie śmiać. Nie, dziwne, ale Meta się nie śmieje…

– Chociaż chciałbym… ech… bardzo bym chciał mieć dziecko, albo dwoje, to z pewnością rozumiesz. I matka ciągle marudzi na ten temat.

Meta pochyliła głowę tak nisko, że widział tylko jej blond włosy na karku.

– Ja też nie jestem z drewna – szepnęła. – Tylko gdy dzieją się takie rzeczy jak dzisiaj, to jakby wszystko, całe życie się dla mnie zamykało.

– Porównujesz mnie z Klausem?

Przerażona spojrzała na wysokiego, silnego chłopca o czarnych włosach i wystających kościach policzkowych, jakim był Are. To dzięki jego powadze i temu, że mocno stał na ziemi czuła się przy nim bezpieczna, uważała, że może na nim polegać i dlatego trwała przy nim wiernie.

– Nie! Och nie, nie robię tego! Ostrożnie przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło. Nic więcej. Ale był dumny, że zdobył się aż na tyle. Meta drżała, ale nie usunęła się.

– Pomyśl o tym – szepnął. Ze wzruszenia głos odmawiał mu posłuszeństwa. – I przynajmniej wróć ze mną do domu! Matka już oczywiście unieszkodliwiła Klausa, tak że nie masz się czego obawiać z jego strony.

O tym wszystkim Silje nic nie wiedziała. Ona – i wciąż dziwiąca się Irja – widziały tylko, że Are wjechał na dziedziniec, a przed nim na koniu siedziała promieniejąca szczęściem Meta. Po drodze do domu odbyli szczerą rozmowę.

– Matko, pobieramy się z Metą! – wołał Are z daleka, jakby chciał zawczasu ubiec wszelkie zastrzeżenia.

Nie było jednak żadnych zastrzeżeń. Silje i Tengel, a także rodzeństwo Arego, wszyscy cieszyli się z ich szczęścia.

A Klaus?

Silje, w kilka dni po tym, jak próbowała połączyć go z Rosą dostrzegła, że oboje przemykają się ukradkiem do stodoły. Uśmiechnęła się do siebie. Rosa będzie na pewno w stanie obejrzeć dumę Klausa.

– Czy oni mają zamiar młócić o tej porze roku? – zapytała zdumiona Irja.

– Można to i tak nazwać – uśmiechnęła się Silje.

Tengel i Charlotta dali Klausowi małe gospodarstwo, które od jakiegoś czasu leżało odłogiem. A on zdołał uczynić Rosę stateczną mężatką na tyle wcześnie, by nie doszło do skandalu. Nim Rosa osiągnęła granicę płodności, urodziło im się dwoje dzieci, którym wprawdzie nie było pisane dokonanie wielkich odkryć, ale które bystrością umysłu znacznie przewyższały i matkę, i ojca.

Meta nie była gorsza. W krótkim czasie wydała na świat, jednego po drugim, trzech chłopców. Nie była też taka oziębła, jeśli chodziło o Arego, o nie.

Mała Irja kochała mieszkańców Lipowej Alei. Wszystkich, bez wyjątku. Ale, rzecz jasna, najbardziej panią Silje.

Własnych rodziców nie mogła jednak zrozumieć. W dalszym ciągu mieszkała w rodzinnym domu i każdego dnia matka pytała niespokojnie:

– Nie idziesz dzisiaj do Lipowej Alei?

Gdy zaś Irja odpowiadała, że nie, bo to Sunniva pomaga dzisiaj pani Silje, matka robiła się zła i wykrzykiwała dlaczego to rozpieszczone dziecko, ta Sunniva, musi się tak do wszystkiego mieszać.

Poza tym Irja zawsze była za słaba, żeby nosić mniejsze rodzeństwo. Teraz, gdy stała się dużo zdrowsza i silniejsza niż dawniej, ofiarowywała swą pomoc, ale rodzice nawet słuchać o tym nie chcieli.

– Nie wolno ci dźwigać nic ciężkiego, bo byś mogła sobie kręgosłup uszkodzić – tłumaczyli troskliwie, ale upominali przy tym zawsze, by się dobrze opiekowała trzema synkami Mety i Arego.

Tego właśnie Irja nie rozumiała. Nie pojmowała bowiem, że jest ich najcenniejszym źródłem dochodu. Wszystko, co otrzymywała w Lipowej Alei, a czasami także w Grastensholm, przynosiła do domu, bo dla niej nie miało to znaczenia. Dlatego jej rodzice tak się bali, by sobie czegoś nie zrobiła. Utraciliby wtedy wszystko, co przynosiła. Jedzenie, ubrania, a przede wszystkim pieniądze, które dostawała od Silje.

Dla niej samej najważniejsze było to, że mogła przebywać w Lipowej Alei. Stopniowo zanikało jej duchowe ubóstwo, brak pewności siebie i niedożywienie, które wyniosła z rodzicielskiego domu. Irja wprost połykała wiedzę i wszystkie umiejętności, jakie mogła przejąć od Silje, Tengela i Mety. Rozkoszowała się też wiernością trojga swoich małych przyjaciół.

Rozwijała się i dojrzewała. Była jednak tak cicha i niewidoczna, że długo nikt tego nie zauważał.

Загрузка...