ROZDZIAŁ X

Ledwie Cecylia zdążyła przekroczyć próg domu w Grastensholm i zamknąć za sobą pięknie rzeźbione drzwi, a natychmiast wszyscy zaczęli ją wypytywać o nowiny z Danii.

– Czy mogłabym najpierw zdjąć okrycie? – szczebiotała uszczęśliwiona.

Był to niezwykle wytworny płaszczyk z czarnej, podbitej futrem materii. Liv, która osobiście pomagała malować murowaną obudowę paleniska, zeskoczyła ze stołka, by powitać córkę, przybyłą tak nagle. Cecylia nie pozwoliła się jej jednak dotknąć, dopóki się nie rozbierze, nie, żadnych białych plam na tym płaszczu!

– Och! jak to cudownie być znowu w domu! Jak wy pięknie tu wszystko urządziliście. Mamo kochana, proszę się jak najszybciej umyć, muszę uściskać was wszystkich… No, nie, zaraz zacznę płakać, a tego nie powinnam robić, solennie to sobie przyrzekłam.

– Ach, ojcze! Jak ja za wami wszystkimi tęskniłam!

Wpadła w objęcia Daga, ogarnięta żalem po wszystkich, którzy już stąd odeszli. Charlotta, Jacob, Sunniva… Należeli do tego domu. I z Lipowej Alei odeszli ci, którzy byli samym jądrem rodziny – Tengel i Silje.

Minęło kilka godzin zanim Cecylia poczuła się tu znowu w domu, a wtedy matka i córka odbyły w dużym salonie szczerą rozmowę w cztery oczy.

– No, a poza tym… Co tam u tego pana o tak dostojnym nazwisku? – zapytała Liv, udając, że nazwiska akurat zapomniała. W rzeczywistości wiele walnych chwil spędziła na marzeniach, wyobrażając sobie Cecylię jako przyszłą margrabinę. Sądząc z listów córki, musiał to być bardzo miły pan.

– U Alexandra Paladina? – pomogła jej Cecylia z udaną swobodą. A owszem, widuję go czasami. Ale tylu mam adoratorów…

– Naprawdę? – rzekła Liv, jakoś nieprzyjemnie poruszona.

– Tak. Mogę wybierać i przebierać. Och, to ten wazon wciąż tutaj jest? No, nie, stałam się okrutnie sentymentalna!

Paplała bez przerwy, żeby zagłuszyć ból. Wkrótce poprosiła, by mogła pójść do swojego pokoju i ogarnąć się po podróży.

Alexander Paladin… Cecylia rozpakowywała się, a myślami wracała do niedawnej przeszłości. Nie mogła zaprzeczyć, że marzyła o nim.

Przeważnie Cecylia przebywała na zamku Frederiksbarg, na północ od Kopenhagi, ponieważ tam właśnie mieszkały królewskie dzieci. Niekiedy do zamku przyjeżdżał także margrabia, ale nie zdarzało się to zbyt często. Od czasu do czasu spotykali się w Kopenhadze, w trakcie jej rzadkich wypraw do stolicy. Były to jednak prawie zawsze spotkania przypadkowe – wpadali na siebie gdzieś na zamkowych korytarzach, albo bywali na tych samych przyjęciach. Zawsze wtedy odbywali dłuższe rozmowy i to nie Cecylia była ich inspiratorką.

Mimo jednak że margrabia chciał, jak się sam wyraził, „otoczyć opiekuńczym ramieniem tę małą, norweską panienkę, tak bezbronną wobec dworskich intryg”, wciąż jakoś dziwnie jej unikał.

Zdarzało się wprawdzie, od czasu do czasu, że przychodził prosić, by mu towarzyszyła na jakiś koncert lub przedstawienie teatralne na zamku, organizowane przez króla. Chętnie się na to godziła i zawsze bardzo dobrze czuła się w jego towarzystwie. Nie mogła jednak nie dostrzegać jakiegoś spłoszonego, niemal zaszczutego wyrazu jego oczu ani ukradkowych spojrzeń innych ludzi.

Nigdy nie powiedział niczego, co by świadczyło, że choć odrobinę jest w niej zakochany. Nigdy jej nie dotknął, z wyjątkiem okoliczności, kiedy znajdowali się w otoczeniu innych. W takich sytuacjach zdarzało się, że kładł jej poufale rękę na ramieniu i szeptał do ucha coś najzupełniej obojętnego, lecz z takim uśmiechem, jakby to był niesłychany sekret.

Potem jednak zawsze żegnał się przed drzwiami jej pokoju, całował uprzejmie w rękę i dziękował za miłe towarzystwo.

Owszem, rozmawiali ze sobą swobodnie. Cecylia jednak traciła orientację i zupełnie nie rozumiała jego postawy, dopóki nie doszło do tych okropnych wydarzeń, które spadły na nią jak bolesne ciosy. Na ich wspomnienie jeszcze teraz rumieniec oblewał jej policzki.

Cecylia uświadomiła sobie, że przerwała pracę. Usiadła na łóżku, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zmęczona podróżą i zgnębiona wspomnieniami, położyła się w końcu, zasłaniając twarz ręką.

Wszystko zaczęło się tuż przed wyjazdem z dziećmi z Frederiksborg do Dalum Kloster, gdzie miały pozostać pod opieką babki, Ellen Marsvin, dalekiej kuzynki tego nikczemnika Jeppe Marsvina, dziadka Cecylii. Pokrewieństwo było jednak tak dalekie, że już prawie zupełnie pozbawione znaczenia. Dobrze, że dzieci mogą tam pojechać, myślała, bo pani Kirsten naprawdę nie jest dobrą matką. Pani Kirsten, osoba pełna temperamentu i porywcza, biła je często tak, że zostawały sińce na całym ciele. Szczególnie okrutnie traktowała najstarszą córeczkę, Annę, bo dziewczynka była podobna do ojca, króla Christiana, a tego Kirsten Munk nie mogła znieść. Cecylia musiała pocieszać biedactwo i, w miarę upływu czasu, stawały się sobie coraz bliższe. Pociechą dla dziewczynki było i to, że ojciec bardzo ją kochał. Zresztą to właśnie mała Anna wyjednała u ojca, że Cecylia została opiekunką także jej młodszych sióstr. Król chciał, żeby pozostała na dworze, Alexander tego chciał i dzieci także. Pani Kirsten i jej ochmistrzyni niewiele mogły więc zrobić. Po kryjomu dręczyły jednak Cecylię złośliwym wytykaniem jej rzeczywistych czy wymyślonych błędów, zaczepkami, złym słowem.

Inna sprawa, że i u babki, Ellen Marsvin, dzieciom wcale nie wiodło się lepiej.

Pewnego ranka, na krótko przed wyjazdem z Frederiksborg, Cecylia przyszła do zajmowanego przez dzieci skrzydła zamku, by rozpocząć codzienną pracę. Od progu dostrzegła, że wszystkie pokojówki, zbite w gromadkę, szeptem opowiadają sobie jakieś sensacje.

Po chwili zjawiła się też ochmistrzyni.

– O, panna Cecylia! A co tam słychać u pani serdecznego przyjaciela? Mam na myśli margrabiego?

Słowa serdeczny przyjaciel wypowiedziała z nieukrywanym szyderstwem.

Cecylia wiedziała, że Alexander przebywa właśnie we Frederiksborg, lecz nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, tamta dodała:

– Nie oświadczył się jeszcze?

Wszystkie pokojówki wybuchnęły śmiechem.

– Nie rozumiem o co chodzi – odparła Cecylia, zbita z tropu.

Oczy ochmistrzyni rozbłysły triumfująco.

– Ktoś chyba szepnie Jego Wysokości parę słów do ucha. O tym, że widziano młodego chłopca, który wczoraj o czwartej nad ranem opuszczał pokój margrabiego.

Wszystkie głowy z zainteresowaniem zwróciły się ku Cecylii.

Ona zaś stała oszołomiona, nie wiedząc, co począć. Tak? No to co?, chciałaby zapytać. Sama widywałam pewnego młodzieńca, jak tam wchodził. Wiele razy. Co w tym takiego nadzwyczajnego?

Po minach kobiet poznała jednak, że Alexander popadł w poważne tarapaty. Szpiegostwo? Sprzysiężenie przeciwko królowi?

Powagę sytuacji potwierdziła nie milknąca ani na moment ochmistrzyni:

– Jego Wysokości to się nie spodoba, o nie! Jeśli król będzie w dobrym nastroju, to może skończy się na tym, że margrabia popadnie w niełaskę i zostanie wrzucony do ciemnicy. Ale, jeśli będzie w złym humorze, to…

Zrobiła wielce wymowny gest, przeciągając palcem po gardle.

Cecylia zdołała się w końcu pozbierać. Ochmistrzyni gadała bez przerwy, nikt nie zauważył milczenia młodej panny.

– Rzeczywiście, Alexander Paladin przyjmował wczoraj w nocy wizytę młodego człowieka – powiedziała pewnym głosem, bowiem margrabia był dla niej zawsze taki miły. Teraz na nią przyszła kolej, żeby mu pomóc. – Pewnie wiecie, że margrabię od pewnego czasu męczą dokuczliwe napady gorączki. Właśnie wczoraj, już późno w nocy, kiedy odprowadzał mnie do mojego pokoju, poczuł się bardzo źle. Wtedy ja go musiałam odprowadzić, z pomocą jakiegoś młodego człowieka, którego przypadkiem spotkaliśmy. Poprosiłam potem tego młodzieńca, by poszedł ze mną i zabrał dla margrabiego środek przeciwko gorączce. Postąpił zgodnie z moim poleceniem i zaniósł lekarstwo. Co w tym dziwnego?

W tej samej chwili spostrzegła, że do pokoju wszedł król. Ukłoniła się, jak wszyscy obecni.

– Okropny ruch musiał panować na korytarzach dzisiejszej nocy oświadczył król sucho i więcej do tej sprawy nie wracał.

Następnego dnia Cecylia dostała duży bukiet jesiennych kwiatów, który posłaniec przyniósł do jej pokoju wraz z bilecikiem:

„Dziękuję. Czy chciałabyś zjeść ze mną obiad dziś wieczorem? Oddany Ci Alexander”.

Był to bardzo wyszukany obiad w jego pokoju, serwowany na porcelanie i kryształach. Alexander był jakiś taki uduchowiony, że podejrzewała, iż chce w ten sposób pokryć okropne zdenerwowanie, ona zaś próbowała mu odpowiadać w tym samym lekkim, dowcipnym tonie.

Wreszcie, kiedy siedzieli swobodnie nad jakąś grą, nie bardzo się w nią angażując, bo wypili sporo wina, Alexander powiedział:

– Cecylio, jeśli chodzi o tę nocną wizytę, i te napady gorączki, które wymyśliłaś… Jesteśmy ci niezwykle wdzięczni, mój przyjaciel i ja.

– Och, przynajmniej tyle mogłam dla ciebie zrobić, zawsze okazujesz mi tyle życzliwości – odparła wesoło, lecz zaraz spoważniała.

– Nie chciałabym być niedyskretna, wypytując dlaczegóż to król miałby cię wtrącić do ciemnicy, ale zapytam mimo wszystko. Nie musisz mi odpowiadać. Domyślam się sprzysiężenia przeciwko królowi. A to poważna sprawa!

Piękna, silna ręka Alexandra opadła na stół. Margrabia długo i uważnie przyglądał się Cecylii.

– Sprzysiężenie przeciwko Christianowi? Czy ty kompletnie oszalałaś?

Cecylia zmieszała się.

– No, bo chyba nie jesteś w służbie jakiegoś obcego państwa? I nie szpiegujesz tutaj? Ty sam pochodzisz przecież z cudzoziemskiego rodu, prawda?

Alexander stracił mowę. W końcu jednak wykrztusił z siebie:

– Nie, nie jestem cudzoziemcem. Mój ród przybył do Danii bardzo dawno temu i na długo przed moim narodzeniem stał się rodem duńskim.

Cecylia czekała.

Po długotrwałej, jakby wszechogarniającej ciszy, Alexander jęknął i wsparł głowę na rękach, z łokciami na stoliku do gry.

– Dobry Boże! – szepnął. – Czy chcesz powiedzieć, że niczego nie rozumiesz? Że o niczym nie wiedziałaś?

– O czym miałam wiedzieć?

Alexander znowu spojrzał na nią. Jego fascynującą twarz wykrzywiał teraz grymas rozpaczy.

– Cecylio, na Boga! Mała, ufna Cecylio z norweskiej prowincji. Moja przyjaciółko, jak ja cię potraktowałem? Byłem przekonany, że ty wiesz! Spotkałaś tu przecież kilka razy młodego Hansa i nie reagowałaś, więc myślałem, że rozumiesz. Och, nie, moje małe, drogie dziecko!

Cecylia miała łzy w oczach.

– Alexandrze, o co chodzi? Tak mi przykro widząc, że jesteś nieszczęśliwy. Czy on… Czy on jest może twoim synem? – zakończyła cicho.

Alexander na chwilę oniemiał, ale też trochę go to zirytowało.

– Moim synem? Nie, no przestań! To już nieprzyzwoite! Ile ja mam lat, twoim zdaniem…?

– Nie, nie mogę zrozumieć co by to mogło być, tak strasznego i tajemniczego, że król chciałby cię skrzywdzić. Ale, wybacz mi, więcej pytać nie będę.

Alexander nadal milczał. Przyglądał jej się, lecz myślami był gdzie indziej.

– Powiedz mi, Cecylio, jakie ty żywisz do mnie uczucia? Nie, zresztą nie mów, nie chcę tego wiedzieć! O Boże, drogie dziecko, co ja ci zrobiłem!

– Ty? Ty zawsze byłeś dla mnie miły.

– Nie! Ja ciebie wykorzystywałem! Igrałem z twoją przyjaźnią bawiłem się świętymi uczuciami. Na Boga!

Ufam, że nie zraniłem cię zbyt głęboko, ufam, że nie zbrukałem czegoś pięknego w twojej duszy. Lecz w atmosferze dekadencji jaka tu panuje nie mogłem myśleć inaczej jak tylko, że ty wiesz. Nie rozumiałem jaka jesteś czysta i nie zepsuta. Nie, Cecylio, nie pytaj, tak mi okropnie wstyd! Wszystko, co mogę ci powiedzieć to to, że jestem obciążony sekretnym brzemieniem oraz to, że tutaj, na dworze mam wielu wrogów. Podejrzewa się mnie, ale nikt nie zdołał przedstawić dowodów. Jestem faworytem króla, lecz gdyby król otrzymał dowody, byłbym zgubiony. W jednej chwili. I teraz, Cecylio, nasze drogi muszą się rozejść. Na zawsze. Dziękuję Bogu, że opuszczasz Frederiksborg, że będziesz z dala ode mnie. Przyjaźń z tobą dodawała mi siły. Ale niech Bóg broni, żeby to kiedykolwiek miało być coś więcej niż tylko przyjaźń! Tak źle ci nie życzę!

Cecylia wstała zgnębiona i nieszczęśliwa. Nie rozumiała o co chodzi, nie chciała rozłąki z najlepszym przyjacielem, on jednak był nieprzejednany.

Opuściła zatem Frederiksborg, lecz jej nowa pani, Ellen Marsvin, nie okazała się wcale łaskawsza od poprzedniej. To zaś, że ochmistrzyni przeniosła się wraz dziećmi, wcale sprawy nie ułatwiało.

Alexandra Paladina więcej nie spotkała, a wkrótce otrzymała pozwolenie na pierwszą, po wielu latach, wizytę w Norwegii. Tęskniła jednak do swego przyjaciela nieustannie.

Dopiero w drodze z Oslo do Grastensholm dowiedziała się o co naprawdę chodzi.

W Oslo oczekiwał na nią Tarjei. Przyjechał tam poprzedniego dnia i miał jej towarzyszyć do domu. Oboje zresztą przybyli wcześniej niż przewidywano, więc nikt nie wyjechał im na spotkanie w porcie.

W powozie opowiadali sobie nawzajem o swoich przeżyciach i w końcu Tarjei zapytał, rzecz jasna, o jej romanse i o to, czy znalazła sobie jakiegoś wielbiciela. Wtedy Cecylia opowiedziała historię o Alexandrze Paladinie, bo z Tarjeim zawsze mogła rozmawiać o wszystkim szczerze, choć był od niej pięć lat młodszy.

Gdy usłyszał, co miała do powiedzenia, spoważniał, zagryzł wargi i nie chciał niczego wyjaśniać.

– O co chodzi, Tarjei? – dopytywała się Cecylia niespokojnie.

– Ty naprawdę niczego nie rozumiesz?

– Dokładnie tak samo pytał Alexander. Więc ty wiesz, co to znaczy?

– Tak, nietrudno się domyśleć. Czy jesteś w nim zakochana?

– Nie wiem, ale naprawdę go lubię.

– Nie chciałbym zniszczyć ani urazić twoich szlachetnych uczuć, sądzę więc, że najlepiej, byś została przy swojej niewiedzy.

– Nie! – zawołała Cecylia, chwytając go za klapy. – Ja chcę wiedzieć! Czuję się, jakbym błądziła w ciemnym tunelu i starała się po omacku dotknąć czegoś przyjemnego, ale wokół jest tyle obrzydliwości, że nie mam odwagi dotknąć czegokolwiek.

– Tak, to bardzo trafne porównanie.

– No więc? Albo mi zaraz powiesz, o co chodzi, albo więcej z tobą nie rozmawiam.

– To groźba czy obietnica? – drażnił się z nią Tarjei. – No, ale mówiąc poważnie, czy ty naprawdę nie słyszałaś o takich mężczyznach, jak Alexander?

– Co rozumiesz przez „takich mężczyzn”?

Tarjei skrzywił się niechętnie na myśl, że będzie musiał naruszyć jej niewinny świat.

– Nie oczekuj nigdy miłości z jego strony, kuzynko!

Cecylia wyglądała teraz dosyć żałośnie. Skuliła się w kącie powozu.

– Dlaczego nie?

– Ponieważ istnieją mężczyźni, którzy… ale, na Boga… dziewczyno, czy ty nie pojmujesz, co młody Hans robił w nocy w jego pokoju?

– Nie.

– Oni… Och, Cecylio, rusz głową! Istnieją mężczyźni, którzy nie interesują się kobietami. Nie mogą ich kochać. Oni kochają mężczyzn!

Słowa z trudem torowały sobie drogę do jej umysłu. To, co powiedział Tarjei, brzmiało bezgranicznie głupio.

– Bardzo dobrze rozumiem, że pozycja twojego przyjaciela na dworze jest niepewna – oświadczył Tarjei brutalnie. – Takie sprawy są surowo karane. Niekiedy śmiercią.

– Myślisz, że…

Miała wrażenie, jakby jej mózg został otulony wełną. Nie była w stanie się skupić.

– Tak, tak właśnie myślę – potwierdził Tarjei. – Oni przecież nie siedzą, trzymając się za ręce!

– Ale… – zaczęła Cecylia z powątpiewaniem. – To przecież niemożliwe… Oni przecież nie mogą…

– To już ich sprawa. Ja wiem tylko, że ich miłość może być równie głęboka i czysta jak nasza, tyle, że jest tysiąc razy bardziej dramatyczna.

A ten Hans? Jak on wygląda? Szczupły, urodziwy i bardzo młody. Jej rywal… Nareszcie wyobraźnia Cecylii zaczęła znowu działać.

– Zatrzymaj powóz – bąknęła niewyraźnie. – Muszę wyjść. Potrzeba mi powietrza.

Zanim dotarli do Grastensholm zdołała się jakoś pozbierać. Gruntownie przedyskutowali tę sprawę z Tarjeim i Cecylia dowiedziała się, że zdarzają się też kobiety mające takie same skłonności. Poczuła, że nowy, niepojęty świat otwiera się przed jej naiwną duszą.

Nie chciała nigdy więcej widzieć Alexandra Paladina. Paladyna, jak go nazywano na dworze, nawiązując do dwunastu sławnych rycerzy, paladynów Karola Wielkiego. Paladyn Christiana IV – powiadano o Alexandrze.

– Niech to diabli porwą! – wrzasnęła nagle Cecylia w bezsilnej desperacji i wtedy Tarjei pojął, że najgorsze ma już ona za sobą. Oboje wybuchnęli śmiechem.

Ku zaskoczeniu wszystkich, Cecylia odnalazła drogę do serca Kolgrima.

Następnego ranka zeszła na śniadanie z okrzykiem:

– No, a gdzie się podziewa ta mała bestia?

Kolgrim, już teraz blisko czteroletni, zeskoczył z krzesła i rzucił się ku ciotce z taką siłą, że o mało jej nie przewrócił.

– Kochani, czy macie jakąś uzdę, żeby okiełznać tego szaleńca? – jęknęła i uniosła w górę malca, który chichocząc uszczęśliwiony, ciągnął ją za włosy.

– Co, chcesz mnie powiesić, ty przewrotny diable? – wrzasnęła Cecylia stawiając go na podłodze, po czym rozpoczęli dziką gonitwę po pokojach, przodem Kolgrim, zanoszący się śmiechem, a za nim Cecylia, wykrzykująca wszelkie możliwe przekleństwa.

W końcu z własnej woli dał się schwytać, a ona udawała, że zaraz stłucze go na kwaśne jabłko. Potem, przy stole, siedział tuż przy niej.

Zatroskani członkowie rodziny prosili, żeby się tak nie męczyła, ale ona odpowiadała, że ma znakomity trening z królewskimi dziećmi. Nie uważała też, że mały wygląda jakoś szczególnie odpychająco.

– Nie wiem, gdzie wy macie oczy? – pytała. – Czy nie widzicie, że tu rośnie prawdziwy zdobywca kobiet? Będzie to porywający, budzący lęk a zarazem tak przystojny mężczyzna, że żadna mu się nie oprze.

Zapewne miała rację. Choć trzeba było rzeczywiście szczególnej przenikliwości, by dostrzec przyszłego uwodziciela w raczej osobliwych rysach Kolgrima. Gdyby jednak Sol mogła zobaczyć swojego wnuka, rozpoznałaby go natychmiast. Z czasem Kolgrim stanie się całkowicie podobny do tamtego mężczyzny, którego spotykała podczas swoich wizyt w Rozpadlinie Ansgara, do swego oszałamiająco urodziwego przodka o lodowato zimnych oczach. Tego, który wyglądał tak uwodzicielsko, że Sol drżała ze szczęścia, dopóki nie zobaczyła w jego rękach odciętej kobiecej głowy.

To rysy tamtego mężczyzny ujawniały się powoli w twarzy Kolgrima, tak w pierwszych miesiącach życia groteskowej.

– Czy zrobiłeś dzisiaj coś naprawdę szalonego? – pytała na przykład Cecylia. – A wiesz, co ja uważam za naprawdę szalone? Nie zranienie kogoś, człowieka albo zwierzęcia, bo to po prostu głupie i dla takiego mądrego chłopca, jak ty, to żadna zabawa. Prawdziwe szaleństwo to na przykład pozwiązywać razem firanki, albo schować dziadkowi kapcie, albo coś w tym rodzaju.

Następnego ranka Kolgrim powiązał swoją pościel w ogromny węzeł, na co Irja wpadła w złość:

– Potraktuj to spokojnie – uśmiechała się Cecylia. – Chłopiec potrzebuje ujścia dla swojej nieokiełznanej natury. A to lepsze, niż miałby się rzucać na ludzi lub zwierzęta. Ale nie rozsupłuj tego sama, moja droga. Usiądź i odpocznij, a ja rozplączę węzeł.

Irja posłuchała z wdzięcznością. Cecylia podeszła do niej i pogłaskała ją po policzku.

– Bardzo się cieszę, że jesteś moją bratową – szepnęła serdecznie.

Irja zdołała tylko skinąć głową. Ze wzruszenia nie mogła wykrztusić ani słowa.

Podczas obiadu Kolgrim rzucił w twarz Cecylii swoją kaszę i patrzył, czy ciotka się rozzłości. Lecz gdy ona zamiast tego wyrzuciła mu na twarz swoją kaszę, zaskoczenie całkiem zaparło chłopcu dech. Po czym wpadł we wściekłość, bo poczucia humoru to on akurat nie miał. Cecylia uspokoiła go szybko.

Wytarła siebie i bratanka, a potem przytuliła go mocno.

– Ty, Kolgrim, i ja, jesteśmy dwiema częściami jednej całości – powiedziała. – Oboje pochodzimy z Ludzi Lodu.

– Cecylio, nie powinnaś z nim rozmawiać o Ludziach Lodu! – upomniała Liv.

– Dlaczego nie? Dlaczego się zapierać istnienia w rodzie pięknego i szlachetnego nurtu? No, to porozmawiajmy teraz z mniej szlachetnym potomkiem Ludzi Lodu. – Czy ty wiesz, Kolgrim, że twoja babka umiała czarować?

– Cecylio, na Boga! – syknął Dag.

Ona jednak zdawała się nie zauważać przestrogi.

– Żebyś wiedział, że umiała. To była prawdziwa wiedźma.

Chłopiec słuchał z przejęciem.

– Wielu wśród Ludzi Lodu to czarownicy albo wiedźmy. Mój dziadek też był czarownikiem, ale on się czarami nie interesował.

– To głupio robił.

– Nie, chyba nie tak głupio. Ty nie możesz jednak zapominać, że jesteś także jednym z Meidenów. Jesteś małym baronem. I niech nas Bóg strzeże przed tym baronem – mruknęła na zakończenie.

– Meiden to gówno – oświadczył Kolgrim. – Ja jestem czarownikiem.

– Otóż to. Mówi się, że twoja babka, która poza tym była bardzo piękna, umiała przesuwać przedmioty tylko dzięki temu, że się w nie intensywnie wpatrywała. Tak mi powiedzieli twój dziadek i twoja babcia, to znaczy Dag i Liv.

Oczy Kolgrima stawały się coraz większe.

– Przesuwać przedmioty? Jak?

– No spójrz na przykład na tę małą miseczkę… otóż twoja babka, gdyby tylko mocno, ale to naprawdę mocno wpatrywała się w taką miseczkę, to mogłaby ją przesunąć tu, do mnie. Rozumiesz?

Chłopiec patrzył na miseczkę z takim natężeniem, że aż dostawał zeza.

– No, przesuń się, ty głupia misko! Ona nawet nie drgnęła – skarżył się.

– A coś ty myślał? Twoja babka, Sol, ćwiczyła przez wiele lat, zanim się tego nauczyła.

Cecylia zwróciła się do siedzących przy stole krewnych. Westchnęła ciężko.

– Wiecie co, czasami naprawdę mam takie uczucie, że już kiedyś przedtem żyłam. To przerażające, ale zarazem cudowne uczucie.

Dag i Liv spojrzeli na siebie. Dawno temu Are przekazał im ostatnie słowa Sol: „Czuję, że wrócę do was. W nowym, sympatyczniejszym wcieleniu”.

Cecylia wiedziała oczywiście, że jest bardzo podobna do Sol, ale tych słów nigdy nie słyszała. Nie powiedzieli jej, bo nie wiedzieli jak by to przyjęła, najchętniej chciałaby zapewne być sobą, a nie jakąś inną osobą, która „wróciła”.

– Ona się przesuwa! – wrzasnął Kolgrim. – Ciociu Cecylio, miska się przesuwa!

– Ha, ale oszukujesz, ty mały lisie!

– Nie oszukuję! Wcale nie!

– Oczywiście, że oszukujesz!. Myślisz, że kątem oka nie widzę twojej ręki? Chodź, Kolgrim! Spróbujemy wymyśleć coś naprawdę zabawnego i naprawdę zakazanego.

– Taaak! – wrzasnął Kolgrim: – Matko, moje ubranie!

Irja pomogła mu się ubrać, wdzięczna Cecylii, że chce się chłopcem zająć. Spodziewała się rozwiązania dosłownie w każdej chwili i Kolgrim bardzo ją męczył. Liv miała ręce pełne roboty z przygotowaniami do świąt. Wszyscy byli bardzo zajęci.

Dzień przed wigilią trzeba było wezwać położną.

Cecylia żartowała z brata:

– Czy nie można było staranniej tego zaplanować, Taraldzie? Kto ma czas zajmować się noworodkiem, kiedy wszyscy leją świece i robią kiełbasy?

– Wszystko jest od dawna gotowe, Cecylio – powiedziała Liv. – Nie denerwuj Taralda jeszcze bardziej. Pamiętaj, że on ma bolesne doświadczenia z porodami w tym domu!

– Och, to nie on ma bóle! Jego obowiązki, jeśli o to chodzi, były raczej przyjemne!

– Są też cierpienia psychiczne, Cecylio. Nie bądź taka cyniczna.

– Czy wy myślicie, że ja tak mówię poważnie? – rzekła Cecylia z żalem.

Po chwili zawołała wesoło:

– A gdzie się podziewa mój mały potwór?

Kolgrim pojawił się natychmiast nie wiadomo skąd i podbiegł do miłosiernej ciotki.

– Chodź, mój trollu. Pójdziemy sobie na dwór, ty i ja – zaproponowała Cecylia. – Myślę, że nic tu po nas. Mama Irja ma zamiar dać ci małą siostrę albo brata, co ty na to?

Kolgrim chwycił leżący na stole nóż i zaczął nim wymachiwać, jakby go wbijał w jakąś wyimaginowaną istotę. Oczy płonęły mu gniewnie.

– Nie, no wiesz co! – rzekła Cecylia chłodno. – Jeśli zrobisz coś temu małemu dziecku, to mowy nie ma, żebym cię zabrała na wielki bal czarowników. Bo trzeba ci wiedzieć, że tam nie przyjmą nikogo, kto wyrządził krzywdę swemu małemu rodzeństwu. Przychodzi tam wielki, okropny troll, tysiąc razy większy niż całe Grastensholm i pyta: „Czy wszyscy popełnili naprawdę wielkie niegodziwości? ” Na to wszystkie małe trolle odpowiadają – „tak”. Po czym on pyta znowu: „A czy byliście mili dla wszystkich, którzy są od was mniejsi?” Bo musisz sobie zapamiętać, że jest to dla trolla bardzo ważne.

Kolgrim wytrzeszczał oczy i przytakiwał. Był tak przejęty, że łykał powietrze otwartymi ustami. Głośno przy tym mlaskał.

Cecylia mówiła dalej.

– Wszystkie trolle odpowiadają, że tak, lecz wielki troll rozgląda się wokół uważnie, po czym mówi: „Ale Kolgrim nie był miły dla swego braciszka”, albo siostrzyczki, zależnie od tego, co będzie. Po czym pokazuje palcem na Kolgrima i powiada: „Wynoś się stąd! Wynoś się! Nie chcemy cię tu więcej widzieć, bo ty nie jesteś, prawdziwym trollem. Byłeś niedobry dla mniejszych i dlatego nie wolno ci tu nigdy więcej przychodzić!” Wtedy wszystkie trolle cię wypędzą. Czy chcesz, żeby tak właśnie było, Kolgrimie?

Chłopiec gwałtownie potrząsnął głową, oniemiały z wrażenia.

– Czy wciąż chcesz być niedobry dla tego dziecka, które się urodzi?

– Nie, już nigdy! Kiedy pójdziemy do trolli?

– Najpierw musisz trochę podrosnąć. Pójdziemy tam oboje, kiedy dosięgniesz do tej tarczy, tam, na ścianie.

Kolgrim mierzył wzrokiem odległość tarczy od podłogi. Jego oczy mówiły wyraźnie, co myśli. A może by tak podstawić stołek? Żeby przyspieszyć?

– Będę bardzo miły. Dla tego małego dziecka, chciałem powiedzieć.

– W porządku. Takim cię lubię, Kolgrim. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, karzełku?

Chłopiec zarzucił jej ręce na szyję tak, że mogła spojrzeć wprost w siarczane, żółte oczy.

– Nie masz innego przyjaciela? – spytał zazdrośnie.

Dlaczego jej musiał przypomnieć, akurat teraz?

– Nie, nie mam innego przyjaciela – odparła bezbarwnie. Wiedziała jednak, że teraz potrzebna jest chłopcu.

Dag, który przysłuchiwał się całej tej historii o trollach, rzekł z namysłem:

– Powinnaś rozmawiać z nim raczej o chrześcijańskiej etyce, Cecylio, a nie…

– Ależ tak właśnie robię, ojcze! Tylko ją trochę nagięłam do jego potrzeb. Czy nie rozumiecie jakie normy ten chłopiec uznaje? A właśnie dzisiaj trzeba mu poświęcić szczególnie dużo uwagi.

– Oczywiście, rozumiemy to przecież.

– Czy czarownice też tam przychodzą? – dopytywał się Kolgrim.

– No jasne! Całe tłumy! I wodnice, i strzygi, i karzełki, i wiedźmy, i upiory…

– A czarownicy też?

– Setki.

Malec wzdychał uszczęśliwiony.

– No, chłopcze, idziemy stąd! Pójdziemy do ciotki Mety, do Lipowej Alei. Ona już pewno upiekła świąteczne placki. Zakradniemy się do kuchni i skubniemy po kawałku!

– Jasne! – ucieszył się Kolgrim.

Dag potrząsał z niedowierzaniem głową. Nie było to bardzo rozsądne, ale nigdy przedtem nie widzieli Kolgrima naprawdę szczęśliwego, więc przymykali oczy na szalone metody wychowawcze Cecylii.

– Ciekawe, jak masz zamiar zorganizować ten bal czarownic? – mruknął Dag pod nosem.

– O, do tego czasu wyrośnie na pewno z iluzji – odparła Cecylia.

Wyszli akurat w odpowiednim momencie, bo Irja zaczynała już mieć bardzo częste bóle.

Загрузка...