Wydawało się, że wszystko idzie znakomicie. Chociaż wciąż gdzieś w głębi serca czaiły się lekkie obawy związane z incydentem, od którego wszystko się zaczęło — kiedy zmarła siostra przywidziała mu się jako dorosła kobieta — ale z chwilą gdy Madeleine wkroczyła w jego życie, Quentin zaczął zdawać sobie sprawę, jak bardzo był nieszczęśliwy przez te wszystkie ostatnie lata. Wystarczył drobny gest, jej uśmiech, jej dłoń spoczywająca na jego dłoni, a czuł wewnętrzne ciepło, na twarzy pojawiał się głupkowaty uśmiech i zaczynał przytakiwać wszystkiemu co słyszał, myśląc sobie: To wspaniałe! Inni ludzie dawno to odkryli i przez tyle lat, chcieli mi o tym powiedzieć! Teraz wiem, co sprawiło, że moi rodzice byli w stanie przetrwać śmierć córki, a potem przemianę ich syna w odludka-włóczęgę. Łączyło ich bowiem coś, co ja dopiero teraz poznaję, ta sekretna więź, której nie sposób dostrzec patrząc z zewnątrz, ponieważ można ją zrozumieć tylko wówczas, jeśli samemu tworzy się z kimś taki związek, i wtedy wszystko jest jasne, świat zmienia się całkowicie, jak wtedy kiedy po raz pierwszy zakładasz okulary i wreszcie wyraźnie widzisz wszystkie znaki drogowe i szyldy, rozpoznajesz ludzi już z daleka i wyodrębniasz wzrokiem poszczególne ptaki w przelatującym po niebie stadzie; przynajmniej tak właśnie odczuwał Quentin i nie miał nic przeciwko temu, by uczucie owo towarzyszyło mu do końca życia.
Poleciał do San Francisco, gdzie miał umówione spotkania kontrolne z kilkoma wspólnikami. Po zakończeniu wizytacji wstąpił do swojego adwokata, Wayne’a Reada, aby zlecić mu wprowadzenie w testamencie i polisach ubezpieczeniowych wszelkich zmian, związanych z zawarciem małżeństwa.
— Czy ona ma swojego adwokata? — spytał Wayne.
— Nie wiem.
— Czy ma jakieś pieniądze? Majątek?
— Nie wiem.
— Muszę wiedzieć czy mam jednostronnie spisać intercyzę, czy negocjować ją z innym adwokatem, a także czy ona ma jakiś majątek, który taka umowa miałaby chronić, czy mam się zająć jedynie ochroną twojego majątku.
Quentin był rozdrażniony.
— Nie potrzebuję chronić mojego majątku. Kiedy będziemy małżeństwem, wszystko stanie się naszym wspólnym majątkiem.
— Jak długo ją znasz? Półtora tygodnia?
— Ale czekałem na nią przez całe życie! Adwokat przyjrzał mu się uważnie.
— To żart — powiedział Quentin.
— Nieprawda, mówiłeś serio — stwierdził Wayne. — Posłuchaj, jestem twoim adwokatem od czasu, kiedy w ogóle stać cię na jakiegokolwiek prawnika. Wiem, że przez całe życie byłeś straszliwie samotny. Obecnie zakochałeś się i nie chcesz uwierzyć, że może zdarzyć się coś niedobrego. Ale przez te wszystkie lata płaciłeś mi za to abym był przyjacielem, który zawsze będzie mówił ci prawdę. Przyjacielem, który nie zatai przed tobą żadnych złych wieści.
— Przyjacielem, który bierze ode mnie trzysta dolców za godzinę.
— Przyjacielem, którego zadaniem jest wiedzieć więcej o świecie, niż ty sam i uchronić cię przed wplątaniem się w jakiś naprawdę śmierdzący interes.
— Mówiąc w przenośni.
— Trzeba ci wiedzieć, że czasem ludzie są zupełnie inni, niż się wydają na pierwszy rzut oka.
— Wiem o tym, Wayne.
— Niestety nie, Quen. Ponieważ ty jesteś dokładnie taki, na jakiego wyglądasz, zawsze zakładasz, że z innymi rzecz ma się podobnie.
— Miałem kilku partnerów, którzy mnie oszukali.
— Którzy próbowali cię oszukać. Umowy, które z nimi w twoim imieniu zawierałem były tak sprytnie skonstruowane, że nie mogło im się to udać.
— Udało im się jednak zostać z forsą.
— Sam tego chciałeś. Nigdy nie pozwoliłeś mi ich pozwać, albo oskarżyć o przestępstwo.
— To były tylko pieniądze.
— Wcale nie. One stały się tylko pieniędzmi, kiedy tamci wyciągnęli je od ciebie. Kiedy ty je miałeś były czymś więcej. Były dobrym ziarnem. Miały w sobie moc dawania życia. W twoich rękach pieniądze pomagają wielu rzeczom wzrastać. W ich rękach zamieniały się w nowe samochody, telewizory, wystawne obiady w drogich restauracjach. Zniknęły i nie powstało z nich nic wartościowego.
— Chodzi mi o to, że nie potrzebuję żadnej intercyzy chroniącej moje pieniądze. Gdyby Madeleine okazała się oszustką, albo gdyby małżeństwo z nią stało się piekłem, nie wydaje ci się, że to właśnie będzie dla mnie dużo bardziej bolesne niż umoczenie paru baniek w jakimś żałosnym procesie rozwodowym? Jeśli stracę kobietę, którą kocham, to co mi po forsie?
— Mówisz tak tylko dlatego, że nigdy nie miałeś okazji stracić ani kobiety, ani forsy. Zranione serce wcześniej czy później się zabliźni. Ale stracona fortuna pozostaje stracona na zawsze.
— Zawsze mogę wrócić do pracy. W końcu jestem fachowcem, którego niejedna firma chciałaby mieć u siebie.
— Te czasy już minęły, Quen. Teraz mamy czasy Pentium i Power PC-tów. Wszystko jest programowane w C. Ty się na tym zupełnie nie znasz.
— Ona się ze mną nie rozwiedzie, a poza tym wcale nie chodzi jej o moje pieniądze. Czy możemy przejść do sprawy, z którą tutaj przyszedłem?
Zajęli się więc tą sprawą, co nie zabrało im zbyt wiele czasu. Ustalili, że nowy testament nabierze mocy w dniu uprawomocnienia się małżeństwa, a ponadto Madeleine zostanie wpisana do jego polis jako główna uposażona, na równi z jego rodzicami.
Wayne wstał zza biurka.
— Gratuluje ci twojego szczęścia, Quentinie. Prawdziwa miłość zdarza się bardzo rzadko.
Quentin także wstał i uścisnął wyciągniętą rękę.
— Mam nadzieję, że za te mądrości nic mi nie doliczasz. Wayne zaśmiał się sucho.
— Skoro i tak nie zwracasz na mnie uwagi, zadam ci naprawdę okropne pytanie: Czy widziałeś jej wyniki testów na HIV?
Quentin cofnął dłoń.
— Wayne, ty masz się zajmować moimi interesami, a nie życiem erotycznym.
— No dobra, dajmy spokój testom na HIV, ale przynajmniej powiedz mi, czy się właściwie zabezpieczyłeś?
— Wayne, zwracam ci uwagę, że już dawno przekroczyłeś granicę przyzwoitości.
Na twarzy adwokata nie było widać ani śladu skruchy czy zmieszania. Wciąż patrzył na niego, czekając na odpowiedź.
— Ale dla twojego spokoju powiem ci — odezwał się w końcu Quentin — że Mad i ja jeszcze ze sobą nie spaliśmy.
Wayne wyglądał na prawdziwie wstrząśniętego.
— Ty chyba żyjesz poza czasem.
— Lata sześćdziesiąte nigdy nie przewróciły mojego domu do góry nogami, więc i dziewięćdziesiąte nie są w stanie niczym mnie przestraszyć.
— Więc nigdy nawet nie próbowałeś się z nią przespać?
— Wayne, wydaje mi się, że to najwyższa pora abyś się zamknął — Quentin wciąż się uśmiechał, ale sytuacja była napięta.
— Pewnie już się zastanawia, czy czasem nie jesteś gejem. Quentin zatrzymał się w drzwiach i powiedział:
— Możesz sobie myśleć, że jesteś moim płatnym przyjacielem, ale dla mnie jesteś po prostu adwokatem. Wszystkie moje interesy to także twój interes. Ale o tym, co dzieje się w moich spodniach wiem tylko ja sam i gość z pralni chemicznej.
— Małżeństwo to rodzaj umowy, Quentinie. A w moim interesie leży ostrzec cię, kiedy chodzisz pijany na skraju urwiska. W każdym razie, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Jestem pewien, że będziesz bardzo szczęśliwy.
Wychodząc z gabinetu, Quentin zadbał o to, by drzwi zamknęły się z lekkim trzaśnięciem.
Ale Wayne powiedział to, co powiedział i Quentin nie mógł uwolnić się od jego słów. W końcu rzeczywiście były lata dziewięćdziesiąte. Nie czuł się aż tak wyobcowany ze świata, żeby nie wiedzieć jak bardzo wszystko się zmieniło od czasu, kiedy chodził do szkoły średniej, a jego kumple musieli sporo się natrudzić, żeby móc trzymać dziewczynę za rękę, nie mówiąc już o całowaniu. Wiedział wszystko co trzeba o rewolucji seksualnej, o opryszczkach i o AIDS. Tyle że przedtem zjawiska te nie miały nic wspólnego z jego życiem, gdyż należał do grzecznych dzieciaków, które nigdy nie sprawiały kłopotów swoimi wybrykami. Ale Madelaine? To było nie do pomyślenia, żeby kobieta w jej typie, w tych czasach nie otrzymywała licznych propozycji od różnych facetów. Czy, i jak odpowiadała na te propozycje? Pamiętał jak pięć lat wcześniej słyszał w radiu, że sypiając z kimś, sypia się również ze wszystkimi jego poprzednimi partnerami. Z iloma facetami Madeleine spędziła noc zanim się spotkali? Do czasu rozmowy z Waynem Readem, Quentin zakładał, że Madeleine jest dziewicą, tak jak on prawiczkiem. Kiedy się jednak nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, iż dotąd przyjmował niemal za pewnik, że wszystkie sympatyczne kobiety są dziewicami.
Wayne miał rację, Quentin żył poza czasem.
To wszystko zakrawało na absurd. Czy takie same prawa nie stosowały się do obojga płci? Gość zamartwiający się, czy aby na pewno jego narzeczona jest dziewicą musiałby uchodzić za hipokrytę, gdyby sam miał na koncie kilka przygód.
Ale nie była to tylko kwestia byłych partnerów czy ewentualnych chorób, którymi można się zarazić podczas stosunku. Quentin po prostu w ogóle nie bardzo orientował się w tych sprawach. W każdym sklepie na stojaku z prasą można było znaleźć czasopisma, zamieszczające artykuły o technikach gwarantujących zaspokojenie kobiety przy każdym intymnym zbliżeniu, ale Quentin nigdy w życiu nie przeczytał żadnego z nich. Czy Mad spodziewała się po nim, że będzie znał te wszystkie techniki? Czy one naprawdę były tak niezawodne, jak zachwalano? Czy trudno je było opanować? Byłoby niezwykle romantycznie, gdyby podczas nocy poślubnej co chwila musiał przerywać karesy, by skonfrontować prawidłowość swych zabiegów z opisem w podręczniku.
Do najbliższego samolotu zostało mu jeszcze parę godzin. Zamiast zwrócić wynajęty samochód pojechał dalej autostradą wzdłuż brzegu zatoki, a następnie zjechał do centrum handlowego Hillsdale Mall, planując zakupić tam poradnik jak być niezawodnym kochankiem — wiedział, że w każdej szanującej się amerykańskiej księgarni musi znajdować się przynajmniej kilka książek na ten temat. Ale ku jego rozczarowaniu Hillsdale było jedynym kompleksem handlowym w całych Stanach, w którym nie było ani jednej księgarni.
Dopiero w jednym z kiosków na lotnisku zauważył najnowszy numer Cosmopolitan, w którym obiecywano wyjaśnić jak kobieta może zaspokoić fantazje mężczyzny, ale przecież niezupełnie o to mu chodziło. Lecąc na wschód próbował skupić się na filmie, ale dał za wygraną i spróbował zasnąć, a gdy i to się nie udało, usiłował przypomnieć sobie rozmowy chłopaków w szatni szkoły średniej, albo z czasów studenckich w Berkeley, na początku lat siedemdziesiątych, oraz odpowiednie urywki z filmów i programów telewizyjnych. Wiedział, że dotykanie piersi miało wielkie znaczenie. Ale nie wiedział czy dla faceta, czy dla babki, czy też dla obojga?
Siedział na fotelu zlany zimnym potem, jakby zbudził się z koszmarnego snu, w którym nagle znalazł się na scenie i miał wypowiedzieć jakąś ważną kwestię, tyle że nie pamiętał co to za sztuka, a nigdy wcześniej nie był na żadnej próbie. Pocił się i drżał, bo wiedział, że będzie musiał rozebrać się i pójść do łóżka z kobietą, która ma wobec niego ogromne wymagania, jakim prawdopodobnie nie będzie umiał sprostać. Na pewno wszystko spartoli. Pamiętał kilka filmów, na których jakiś nastolatek podczas pierwszego stosunku z dziewczyną podniecał się tak dalece, że kończył zanim dziewczyna na dobre zaczęła, i była to najbardziej uwłaczająca i upokarzająca rzecz, jaka mogła przytrafić się mężczyźnie. Pogarda tej kobiety zniszczy go w jednej chwili. Wkrótce jednak uświadomił sobie, że to wszystko jest jedynie komiczną przesadą, że takie rzeczy albo nigdy się nie zdarzają, a jeśli nawet, to i tak nie mają aż tak wielkiego znaczenia. Jednak Quentin wiedział, że jemu na pewno się to zdarzy, i że dla niego będzie to wielki problem, i że Mad zacznie nim pogardzać.
Wszystko mogłoby ujść mu na sucho gdyby był młody, ponieważ rodzice wychowali go w kulturze, w której czystość była w ogromnej cenie. Obecnie jednak to wychowanie jedynie działało na jego szkodę.
Potem prześladowały go inne słowa Wayne’a. Według adwokata, Madeleine mogła podejrzewać, że Quentin jest gejem. Lecz przecież pocałował ją kilka razy i bardzo mu się to podobało, a każdy z tych przypadków stanowił dla niego wystarczającą wskazówkę, że jest zorientowany heteroseksualnie. Pewnie dla niej nie była to wystarczająca wskazówka. A może była? Czy kobiety w ogóle szukają takich wskazówek?
Mężczyzna, który zajmował miejsce obok niego wrócił właśnie z toalety i spojrzał na zbielałe dłonie Quentina, zaciśnięte na poręczach fotela.
— Tak, tak. Kiedyś też strasznie bałem się latać — powiedział.
Quentin uśmiechnął się blado i odwrócił wzrok. Nie miał zamiaru tłumaczyć obcemu człowiekowi, że katastrofa lotnicza wydawała mu się całkiem niezłym rozwiązaniem w porównaniu z przerażeniem, jakie budziła w nim perspektywa kochania się z kobietą, z którą miał zamiar się ożenić. W wieku trzydziestu czterech lat.
Musiał rozwiązać ten problem jeszcze przed ożenkiem. Nie żeby od razu miał się z nią kochać — przy pierwszej wspinaczce nikt nie wybiera od razu najbardziej stromej ściany. Jednak musi czegoś spróbować. Wykonać pierwszy ruch.
Z lotniska pojechał płatną autostradą do Reston Parkway, gdzie znalazł w samoobsługowej części księgarni pełen wybór książek na temat seksu, zdążywszy tuż przed jej zamknięciem. Następnie udał się do domu i właśnie czytał, usiłując wyobrazić sobie siebie samego i Madeleine w opisywanych sytuacjach, kiedy zadzwonił telefon.
— Czy nie umawialiśmy się, że zadzwonisz? — usłyszał jej pytanie.
— Właśnie miałem to zrobić — odpowiedział. — Jestem wykończony. Miałem wątpliwości, czy pragniesz rozmawiać z kimś, kto czuje się tak ogłupiały, jak ja w tej chwili.
— Czy to oznacza, że nie chcesz żebym do ciebie przyszła?
Tak było zawsze — ona przychodziła do niego ponieważ wiecznie przeprowadzała się z miejsca na miejsce, nocując na kanapach w malutkich mieszkankach swoich przyjaciółek. Miała telefon komórkowy, więc Quentin zawsze dzwonił pod ten sam numer, niezależnie u kogo się akurat zatrzymała. Zaproponował, że wykupi jej pokój w hotelu, ale ona tylko się roześmiała.
“Nie chcę, żebyś wydawał na mnie forsę, kiedy mogę się za darmo przespać u którejś z przyjaciółek. Każda z nich ma wobec mnie dług wdzięczności, więc się tym nie przejmuj.” Nigdy nie poznał żadnej z tych przyjaciółek. Wstydziła się go? A może swoich znajomych? Nieważne — zależało mu na Mad, a nie na poznawaniu jej koleżanek.
Więc jeśli mieli się spotkać, oznaczało to, że ona przyjdzie do niego.
— Już po dziesiątej — mruknął słabym głosem.
— Mam dwa kubki lodów z kawałkami czekolady i herbatników.
— A ja mam łyżeczki i talerzyki.
— Wobec tego musimy wejść w spółkę. Będę u ciebie za chwileczkę, Tin.
Nawet podczas sesji egzaminacyjnych na studiach nigdy nie czytał tak pośpiesznie, gorączkowo i z tak napiętą uwagą, jak podczas tych dwudziestu minut dzielących go od przyjścia Mad.
Zanim przyszła, porzucił myśl o wypróbowaniu większości metod, które proponowały mu poradniki. Być może ludzie, będący dziesięć lat po ślubie mogli czuć się na tyle swobodnie, by wyprawiać z drugą osobą podobne rzeczy, ale on nie mógł w żaden sposób wyobrazić sobie, jak zabrałby się do tego z Mad. Chciał jedynie przekonać się, czy jest w stanie, tak jak to sugerowały książki, dostarczyć jej satysfakcjonujących doznań pośród łagodnej gry wstępnej i w ten, rzecz jasna, sposób zapewnić ją, że nawet jeśli nie jest zbytnio oblatany, to przynajmniej jego orientacja seksualna jest prawidłowa. Być może miał także nadzieję przekonać się, czy Madeleine jest zainteresowana nim jako seksualnym partnerem. Przy zachowaniu właściwej perspektywy, to mało istotne wydarzenie mogło dostarczyć im obojgu wielu pożytecznych informacji. Poza tym przeglądanie świeżo nabytych wydawnictw, aczkolwiek pośpieszne i pobieżne, wprawiło go w stan zmysłowego podekscytowania. Mówiąc wprost, nieco wulgaryzując, był nieźle podjarany.
Rozmawiali, jedli lody, śmiali się, włączyli telewizor żeby obejrzeć ostatni dziennik, a potem może jeszcze show Lettermana[3], zanim Mad pójdzie do siebie, i w chwili gdy prezenter zapowiadający prognozę pogody przesuwał fronty i wyznaczał niże, Quentin dotknął jej policzka, obrócił jej twarz w swoją stronę, pocałował ją i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak bardzo niewinne były ich dotychczasowe pocałunki, więc spróbował zalecanego numeru z wsuwaniem koniuszka języka pomiędzy wargi partnera podczas całowania i…
I to był koniec pocałunku. Madeleine wyglądała na wstrząśniętą. Zaśmiała się nerwowo, objęła go za szyję i przytuliła twarz do jego ramienia.
Czy zrobił coś nie tak? Nawet pryszczaci nastolatkowie całowali się z języczkiem, na miłość boską, czy nawet z tym nie mógł sobie poradzić!
Nie, nie, to ją tylko zaskoczyło, nic więcej.
Przejechał dłonią w górę i w dół po jej plecach. Zachichotała.
— Co się stało?
— Łaskoczesz mnie. Co ty właściwie robisz?
— Właśnie próbuję… ten, no… wprowadzić nasze wzajemne relacje na nowy poziom fizycznej bliskości.
Spojrzała na niego jakby był szalony.
— To znaczy, ja właśnie… właśnie sobie pomyślałem, że może już czas abyśmy…
Abyśmy co? Jedyny obraz jaki przychodził mu na myśl był wizją zainspirowaną jedną z najdziwaczniejszych sugestii, zamieszczonych w seksuologicznych podręcznikach. Wcale nie miał zamiaru zabierać się do tego, co tam proponowano, przynajmniej jeszcze nie tej nocy, ale obraz wciąż tkwił w jego umyśle i w znacznym stopniu przyczynił się do wyrugowania z niego słów, które miał zamiar powiedzieć.
Ale wyglądało na to, że Mad zinterpretowała jego milczenie w najgorszy możliwy sposób. Jej ciało przebiegł dreszcz obrzydzenia i po chwili zerwała się na równe nogi z kanapy.
— Nie! — zawołała. — Czy chcesz żebym się porzygała?
Ta reakcja wykraczała poza jego najstraszniejsze obawy.
— Ja przecież tylko…
— Jeśli myślisz, że kiedykolwiek zdecyduję się na zrobienie czegoś tak odrażającego z miłości, albo za pieniądze…
O co jej chodziło. Jeszcze nawet nic nie powiedział… czy chodziło jej o to, że w ogóle nie zamierza się z nim kochać.
— Przecież mamy zamiar się pobrać — powiedział. — Mąż i żona na ogół pieszczą się nawzajem i zazwyczaj żadnemu z nich nie zbiera się z tego powodu na mdłości. Dla większości ludzi zawarcie małżeństwa oznacza, że wcześniej czy później nadejdzie taka chwila, kiedy mężczyzna i kobieta…
— Nienawidzę cię! — wrzasnęła.
Nigdy nie widział jej w takim stanie. Jak oszalała porwała swoją torebkę i nałożyła półbuty — a właściwie ledwie nasunęła je na stopy — po czym niezdarnie pokuśtykała w stronę drzwi, starając się wcisnąć w nie pięty, kiedy już biegła. Trzasnęła drzwiami wychodząc, lub przynajmniej próbowała trzasnąć, ale uszczelka wokół framugi sprawiła, że odgłos uderzenia raczej nie mógł wywołać zadowalającego efektu. Zanim Quentin zdołał dojść do drzwi, jej Eskort już zjeżdżał z krawężnika.
Próbował zadzwonić do niej jeszcze tej samej nocy i przez cały następny dzień, ale udało mu się jedynie nagrać wiadomość na jej komórkowcu. Przez cały czas zastanawiał się gdzie popełnił błąd. Co ona sobie pomyślała o jego poczynaniach? Przecież byli zaręczeni! Wcale nie zamierzał się z nią kochać już tamtej nocy, na pewno chciał poczekać do ślubu. Tak go wychowano. Ale czy nie mógł jej nawet dotknąć? Czy wszystko poszkapił tak dalece, że aż wywołał w niej obrzydzenie?
Czy to w ogóle była jego wina? Może ona była… jak to się nazywało?… o… oziębła. Czy taka przypadłość rzeczywiście istniała? Przypomniał sobie, że feministki uznały oziębłość za mit, stworzony przez mężczyzn, aby jakoś wytłumaczyć fakt, że niektóre kobiety nie miały ochoty na uprawianie seksu ze spoconymi i niezgrabnymi gburami. Trzeba przyznać, że był raczej niezgrabny i najprawdopodobniej pocił się obficie. Ale żeby wydawał się gburem? To już chyba trochę za ostro. A może w jej dzieciństwie miało miejsce coś, co każe jej obecnie traktować wszelkie seksualne doświadczenia jako coś obrzydliwego. Przed południem zdołał zaopatrzyć się w większą ilość książek, tym razem na temat seksualnych zaburzeń i czytał wszystkie z wielkim przejęciem do chwili, kiedy zapadł w sen tuż przy wciąż głuchym telefonie, nie doczekawszy się odpowiedzi na swoją piątą wiadomość głosową, zawierającą żałosne przeprosiny i błagania.
Następnego ranka obudził go dzwonek do drzwi. Uparte drryn-drryn-drryn. Zamroczony podniósł słuchawkę telefonu, ale nie usłyszawszy nic prócz sygnału, wstał, narzucił szlafrok i podszedł do drzwi.
Gdy je otworzył ujrzał Madeleine z bukiecikiem stokrotek w ręce. Wyglądała tak, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka.
— Myślałem, że mnie nienawidzisz — powiedział.
— Mogę wejść?
— Jasne, wejdź proszę.
— Musisz zrozumieć, że… że trochę przesadziłam tamtego wieczoru. Myślałam, że chcesz…, ale czy to ważne, co myślałam? Chcę wyjść za ciebie, wiesz o tym, i zdaję sobie sprawę, że małżeństwo wiąże się z kontaktem cielesnym, tylko że ja… ja nigdy jeszcze nie byłam z żadnym mężczyzną, wiesz, dlatego… dlatego tak mi głupio.
— Mad, wszystko w porządku. Nie musisz mnie za nic przepraszać. To chyba ja byłem zbyt obcesowy, ale chciałem tylko…
— Nie, to była moja wina, ja…
— Nie dostałaś wiadomości ode mnie?
— Słuchałam ich na okrągło. Nie mogłam uwierzyć, że wciąż mnie kochasz po tym jak się zachowałam. Po prostu… nie mogłam zadzwonić do ciebie, bo nie wiedziałam co ci powiedzieć i…
— Pozwól mi przynajmniej włożyć te kwiatki do wody. I zdejmij płaszcz. Czy naprawdę dziś jest tak zimno?
Z kuchennej szafki wyciągnął szklany dzbanek i włożył do niego stokrotki. Miał zamiar napełnić go wodą, ale najpierw obrócił się, by coś do niej powiedzieć i zobaczył, że rozpięła płaszcz, pod którym była zupełnie naga.
Płaszcz powoli zsuwał jej się z ramion na podłogę, ale nagle Mad zauważyła jego minę. Musiał sprawiać wrażenie naprawdę przerażonego… nie dlatego, żeby brakowało jej urody, wręcz przeciwnie, ciało miała doskonałe w każdym calu, ale jej zachowanie w tak drastyczny sposób różniło się od tego, które pamiętał z ich poprzedniego wspólnego wieczoru, a poza tym Quentin rzeczywiście wpadł w panikę, gdyż nie wiedział co ma robić. Upuścił dzbanek na blat kredensu, który znajdował się zaledwie kilka centymetrów niżej, dzięki czemu naczynie nie zbiło się, a duże ucho uchroniło je przed stoczeniem się na podłogę.
Na jej twarzy w miejsce uśmiechu pojawił się wyraz zakłopotania i konsternacji. Szybkim ruchem ramion narzuciła płaszcz z powrotem na siebie, owinęła się nim szczelnie, po czym opadła na kanapę, zwinęła się w kłębek i wybuchnęła żałosnym płaczem.
— Znowu coś nie tak! Jestem taka głupia! Nie mogę uwierzyć, że…
— Nie, nie, Mad, wszystko w porządku, ja tylko… to znaczy, to bardzo miłe z twojej strony, ale wcale nie o to chodziło mi tamtego wieczoru, ja tylko…
— Ale to właśnie miał być najbardziej szalony numer, czy jak to tam nazywali w tym artykule…
Quentin wybuchnął śmiechem.
— Nie śmiej się ze mnie — załkała Mad żałośnie. — Siedzę tu naga, w płaszczu z poliestrową podszewką. A od poliestru dostaję wysypki.
— Chodź. Chodź ze mną — podniósł ją z kanapy, starając się nie spoglądać pomiędzy rozchylające się poły płaszcza, którego nie mogła właściwie przytrzymać, ponieważ ciągnął ją za rękę — Chodź ze mną.
Zaprowadził ją do swojej sypialni.
— Muszę ci coś pokazać — powiedział. Schylił się i zebrał w stos wszystkie podręczniki seksuologiczne, jakie studiował przez ostatnie dni. — Czy przeglądałaś może którąś z tych publikacji?
Przyjrzała się tytułom i nagle wszystko stało się dla niej jasne. Zawtórowała mu śmiechem.
— Żartujesz? Więc ty też? A więc istnieje na tej planecie jeszcze jedna osoba równie niewinna jak ja?
— Może większość ludzi jest taka jak my — powiedział Quentin — tylko boją się do tego przyznać.
— Nie, żaden człowiek po trzydziestce nie może być takim ciemniakiem jak ty, lub ja. W jaki sposób dwóm analfabetom udało się odnaleźć?
— Posłuchaj mnie, Mad. Miło wiedzieć, że masz takie piękne ciało, takie… oszałamiające ciało, takie…
— Chwytam o co ci chodzi.
— Ale nie ma potrzeby abym widywał cię w tak skąpym stroju przed ślubem, prawda? Jak na razie stresy mamy z głowy. Jakoś się we wszystkim wyszkolimy. Będziemy udawać nastolatków, albo wymyślimy coś jeszcze innego. Odłożymy ten straszliwy dzień na późniejszy termin.
— Świetnie. Znakomicie — podchwyciła z entuzjazmem.
— A nawiasem mówiąc, jeśli pominąć efekt zaskoczenia, sam pomysł z płaszczem — gdziekolwiek o tym wyczytałaś — jest całkiem niezły.
— Był artykuł w Cosmo. Kilka sposobów na zadowolenie mężczyzny.
— A to wpadka. Widziałem ten numer na lotnisku w San Francisco. Gdybym go kupił, wiedziałbym co powinienem zrobić.
— Ale w Cosmo nic o tym nie ma. Najwyraźniej zakładają, że ty już od dawna znasz swoją rolę.
— Cóż, niestety pomylili się — powiedział Quentin. — Zawsze improwizuję.
— Ja też.
— Wiódł ślepy ślepego.
— Aż razem w dół wpadli.
Zaśmiali się. Pocałował ją. Następnie Mad poszła do domu włożyć coś na siebie. Później, jedząc lunch, co chwila wybuchali śmiechem.
— To będzie wspaniała opowieść, której nigdy nie usłyszą nasze dzieci — powiedział Quentin.
Madeleine przewróciła oczami.
— Oczywiście, że o wszystkim opowiemy dzieciakom, tylko każde z osobna.
— Czy rodzice powinni opowiadać dzieciom takie rzeczy?
— Pamiętaj, że mamy lata dziewięćdziesiąte, Quentinie — powiedziała.
— Następnym razem, gdy będę leciał na wybrzeże, Mad, chciałbym cię zabrać ze sobą.
— Jestem bezdomna i bezrobotna. Myślę, że jakoś uda się wcisnąć podróż na wybrzeże w moje napięte plany.
— Chciałbym, żebyś poznała moich rodziców.
— Czy czasem nie znienawidzą dziewuchy, która chce im zabrać ich kochanego chłopczyka?
— Chyba żartujesz. Będą całować ziemię, na której stanie twoja stopa. Już dawno porzucili myśl o wnukach. A teraz czeka ich premia, gdyż przy odrobinie szczęścia, wnuki mogą być podobne do ciebie.
— Bardzo chciałabym poznać twoich rodziców — powiedziała.
— A kiedy ja udam się do Doliny Hudson, żeby poznać twoich starych?
Spochmurniała i odwróciła wzrok.
— Moja rodzina na pewno w niczym nie przypomina twojej, Quentinie. Myślę, że powinniśmy się pobrać przed tym, jak zabiorę cię do mojego domu.
— Chyba żartujesz! Pokręciła głową.
— Nie mówmy o tym, dobrze? Przynajmniej nie dzisiaj.
— Nie chcesz mnie przedstawić swojej rodzinie i na dodatek w ogóle nie chcesz o tym rozmawiać?
— Przypomnij mnie sobie jak stoję naga w tym durnym płaszczu i od razu przestaniesz myśleć o mojej rodzince.
— Wręcz przeciwnie. Natychmiast wyobrażam sobie twojego ojca z ogromną strzelbą w dłoniach.
Zachichotała.
— Mój ojciec ze strzelbą? To ci dopiero obrazek. Nigdy w życiu nie dotknąłby broni.
— Jest pacyfistą?
— Nie, absolutnym łamagą. Od razu odstrzeliłby sobie nogę — zaśmiała się znowu, ale po chwili tamto smutne, puste spojrzenie znów zagościło w jej oczach. Dopiero wtedy, gdy Quentin skierował rozmowę na tory bardzo odległe od spraw rodzinnych, nastrój jej się poprawił i znów wyglądała na szczęśliwą.