Przez następne kilka dni nie mógł ruszyć się z okolicy, gdyż składał zeznania na posterunkach policji w dwóch miastach, a potem nie było już sensu wyjeżdżać przed pogrzebami. Poza tym była jeszcze Sally Sannazzaro, która również musiała odpowiadać na wiele pytań jakie miała do niej policja, a potem, po wielu godzinach dochodzenia, sama zasypała go swoimi pytaniami.
Biedaczka. Tak bardzo chciała mu uwierzyć. Nie miała w sobie sceptycyzmu Wayne’a Reada, tym niemniej brakowało jej naocznych dowodów, jakie miał okazję zobaczyć Mike Bolt. Nic nie pomogło, że tuż przed tym wszystkim opowiedział jej całą prawdę, gdyż miała okazję zapoznać się z całą litanią kłamstw, jakie wymyślił dla potrzeb stworzenia bardziej wiarygodnej wersji wydarzeń sprzed morderczej misji Bolta, możliwej do zaakceptowania przez policję.
Tym niemniej była z nim jak długo tylko mogła przez wszystkie te dni śledztwa i żałoby. W końcu Quentin domyślił się, że zostaje razem z nim na przekór swoim wątpliwościom, ponieważ go potrzebuje. Wreszcie był komuś potrzebny ze względu na coś, co nie miało nic wspólnego z pieniędzmi, ani otwieraniem szkatułek zawierających mityczne bestie.
Przed pogrzebem Mike’a Bolta, kiedy on i Sally siedzieli razem z Ledą Bolt w jej salonie, przekonał się, jak mizerna i bezradna była potęga jego pieniędzy wobec prawdziwie poważnych problemów. Tym niemniej pieniądze mogły się na coś przydać. Obiecał żonie Mike’a, że zapewni wszystkim dzieciom wystarczające środki, by mogły ukończyć studia i by nigdy im niczego nie brakowało. Gdyby dalsze życie w Mixinack okazało się dla nich zbyt ciężkie, był gotów sfinansować ich przeprowadzkę do dowolnie wybranego miejsca.
— Dlaczego pan to robi? — spytała. — Ledwie znał pan Mike’a.
— Poznałem go lepiej niż ktokolwiek, prócz pani, w tych ostatnich dniach jego życia. Zostaliśmy przyjaciółmi. A jak długo trzeba się z kimś przyjaźnić, żeby pomóc jego rodzinie, kiedy umrze?
Kobieta wybuchnęła płaczem.
Po kilku chwilach przestała szlochać i Quentin znowu zwrócił się do niej, kładąc rękę na jej przygarbionych plecach.
— Na pewno będzie ci bardzo ciężko, Ledo, a jeszcze ciężej może być waszym dzieciom. Nie wiem, jak mam ci o wszystkim opowiedzieć, byś mi uwierzyła, ale to, co mam ci do przekazania jest szczerą prawdą, więc tak czy siak muszę ci powiedzieć. Wasze dzieci powinny wiedzieć, że ich ojciec do samego końca był dobrym człowiekiem, bo taka jest prawda. Powinny wiedzieć, że chociaż to jego dłoń trzymała broń i pociągnęła za spust, ich ojciec nigdy nie chciał zabić pani Tyler, a jeśli potem popełnił samobójstwo, to skłoniło go do tego przekonanie, że rzeczywiście on zabił staruszkę. Ale nie on ją zamordował. To ktoś inny, kto obecnie też już nie żyje, używał jego ciała wbrew jego woli. Wasze dzieci nie są dziećmi mordercy ani psychopaty Ich ojciec był uczciwym, zdrowym na umyśle człowiekiem. Twój mąż był wspaniałym mężczyzną, który kochał cię całym sercem i był z tobą szczęśliwy. Wszyscy powinniście być z niego dumni.
Leda zaniosła się jeszcze głośniejszym szlochem, obróciła się do niego i zarzuciła mu ręce na szyję, mocno wtulając twarz w jego ramię. Obejmował jej wstrząsane łkaniem ciało. Po drugiej stronie salonu siedziała Sally Sannazzaro. W jej włosach odbijało się światło wpadające do pokoju przez na wpół przezroczyste zasłony. Wpatrywała się w niego, a łzy spływały jej po policzkach. Pokiwała głową. Powiedział wszystko tak, jak należało.
Quentin i Sally stali obok siebie przy grobie Mike’a Bolta wraz z całym personelem posterunku w Mixinack, dwunastoma policjantami, demonstracyjnie okazującymi swoją lojalność wobec szefa, nie zważając na to, jaki spotkał go koniec. Bez wyjaśnień Quentina wiedzieli, że Mike Bolt, którego znali, nie mógł być świadomym sprawcą tego, co zaszło w domu spokojnej starości. A po ich zachowaniu wobec Ledy i jej dzieci, Quentin poznał, że rodzina Mike’a na pewno nie będzie musiała wyjeżdżać z Mixinack; wiedział, że na pewno znajdą tu życzliwość i dobrą opiekę.
Nieco później tego samego dnia, Quentin i Sally byli chyba jedynymi żałobnikami wśród tłumu ciekawskich, zgromadzonych wokół czterech nowych grobów na starym, rodzinnym cmentarzu Laurentów. Malutka, otoczona murem nekropolia była jedynym ocalałym miejscem na całej posiadłości. Quentin już zlecił Readowi podjęcie odpowiednich kroków w celu zakupienia całego terenu. Planował odgrodzić go od drogi, zalać fundamenty domu, a następnie zostawić posiadłość swojemu losowi, czekając aż zarośnie zielskiem i drzewami. Miało tu powstać coś na kształt niewielkiego rezerwatu z małym, zaniedbanym cmentarzykiem. Zmarli mieli sami zadbać jeden o drugiego i nikt nie mógł im w tym przeszkadzać. Żaden dom nie miał zostać wzniesiony w tym miejscu przez następne sto lat. Bestia pewnie znowu wyruszy na łowy, szukając następnego serca, następnego gospodarza. Ale nie tutaj. Żaden smok nie miał już nigdy gościć w tym miejscu.
Wreszcie wszystko dobiegło końca i pod wieczór Quentin Fears i Sally Sannazzaro znaleźli się obok siebie na sofie w jej mieszkaniu. Nadszedł czas, by zmierzyć się z nieufnością, jaką wciąż budziła w niej jego osoba. Ponieważ nie miał zamiaru odejść i zostawić jej z mnóstwem niewyjaśnionych wątpliwości.
— Sally — odezwał się — ja niczego nie wymyśliłem. Nie jestem aż takim kretynem, żeby wymyślać podobne wariactwa. Jeszcze w ubiegłym wieku większość ludzi wierzyła w wiedźmy. To wszystko, co zdarzyło mi się w ostatnim tygodniu, to wszystko, co przeżyłem przez ostatni rok, zapewne poruszyłoby ich i przeraziło, ale na pewno nie byłoby dla nich zaskoczeniem. My po prostu urodziliśmy się w niewłaściwych czasach, to wszystko.
— Nic o tym nie wiem — powiedziała Sally. — Ale myślę, że czasy, w których nie ma wiedźm, są lepsze.
— Ale nie żyjemy w czasach bez wiedźm, chociaż bardzo bym sobie tego życzył.
— Ale teraz nastały takie czasy — odparła Sally. — Przynajmniej dla nas.
— Mam nadzieję.
— Muszę uwierzyć ci na słowo, że nie jesteś stuknięty.
— Miałem nadzieję, że nie masz w zwyczaju zapraszać czubków do swojego mieszkania na długie rozmowy przy lodach.
— Dobre lody działają kojąco na wzburzone emocje, dużo lepiej niż muzyka — powiedziała odgryzając następny kęs Wavy Gravy.
— Muszę cię o coś spytać, Sally — oznajmił Quentin.
— Wal śmiało. Ja nie muszę odpowiadać.
— Ty nie jesteś przez przypadek wiedźmą, prawda? Nie udajesz, że nie wierzysz w moją opowieść tylko dlatego, żebym cię nie podejrzewał?
— Czemu pytasz? Czyżbym rzuciła na ciebie urok?
— Może trochę.
— To forma odreagowania szoku i żalu. Po prostu bardzo potrzebujesz czyjegoś towarzystwa.
— Rzeczywiście. Ale kiedy szok minie i uda mi się zapanować nad żalem, czy nadal nie będę potrzebował czyjegoś towarzystwa? Czy nie jest to nader normalny objaw?
— Ale wówczas możesz okazać się bardziej selektywny w doborze towarzystwa, jakiego potrzebujesz. Nie jestem wiedźmą, Quentinie, ale różni ludzie wymyślali dla mnie bardzo podobnie brzmiące przezwiska.
— Jestem samotnym odludkiem. Albo ty staniesz się kobietą mojego życia, albo ja stanę się drugim Howardem Hughesem.[10] To moja ostatnia szansa. Możesz mnie ocalić, Sally.
— Czy jesteś naprawdę bardzo, bardzo bogaty, Quentinie?
— Mhm. A dzięki Madeleine mam powiązania z politykami w całym kraju.
— Chrzanić te powiązania. Lepiej po prostu wyjedźmy. Teraz, kiedy mamy za sobą wszystkie pogrzeby. Wyjedźmy do Europy. Do Ameryki Południowej. Do Afryki, Do Indii. Do Chin. Do Australii.
— Mówisz poważnie?
— Ale oddzielne pokoje, Quentin. Nie jestem taka jak inne. Ale przecież stać cię na to, prawda?
— Możemy zawsze brać pierwszą klasę.
— Zobaczmy, czy będziemy się lubić wtedy, kiedy nie robimy sałatek, nie prowadzimy domów spokojnej starości ani nie patrzymy jak porządni ludzie niszczą innych porządnych ludzi lub siebie samych.
— Zgadzam się, jeśli nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy najpierw skoczyli do Kalifornii — powiedział. — Muszę odwieźć pewną rzecz tam, gdzie jest jej miejsce.
Wiedziała o czym mówi. Pokiwała głową i odwróciła wzrok, gdyż jej oczy wypełniły się łzami.
— Masz paszport? — spytał.
— Nie. A ile warte są twoje znajomości?
— Zrób sobie zdjęcie i zobaczymy, jak szybko zadziała system powiązań.
Pochyliła się w jego stronę i chwyciła go za rękę.
— Jeśli kiedykolwiek zabierzesz mnie do swojego domu, obiecuję, że nie będę zbyt miła dla twoich rodziców.
Zaśmiał się i spojrzał na swoją salaterkę po lodach.
— A ja obiecuję, że jeśli kiedykolwiek będziesz mi przypominać moją siostrę Lizzy, nigdy ci o tym nie wspomnę.
Uśmiechnęła się.
— Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, Quentinie, i tak cieszę się, że cię poznałam.
— Kiedy raz przylepi się mężczyźnie plastikową torbę z włosami do klatki piersiowej, to nie ma już odwrotu.
Ułożyła głowę na jego ramieniu. Bardzo mu się to podobało. Miło było czuć jej ciężar. Zapach włosów. Jej dłoń w jego dłoni. Zupełnie coś innego niż z Madeleine. Bez gwałtownych emocji. Tym razem wszystko przebiegało spokojniej. Ale i lepiej. Lepiej od samego początku. Gdyby wcześniej miał okazję poznać taką kobietę jak Sally, być może nie dałby się tak oszukać.
A może znowu go nabierano? W końcu Madeleine została stworzona przez jedenastoletnią dziewczynkę, wyjątkowo zdolną, co prawda, ale wszystko co wiedziała o seksie pochodziło z książek albo z głowy samego Quentina. Dorosła wiedźma, z bagażem prawdziwych doświadczeń, mogła okazać się jeszcze lepsza, czyż nie?
Przez chwilę z całą mocą starał się zwątpić w istnienie Sally Sannazzaro. Udawać, że dotyk jej ręki, ciężar jej głowy przytulonej do jego ramienia są zwykłą iluzją. Że jej silny charakter i miłe usposobienie były zwykłą projekcją jego pragnień. Że jej temperament i surowość zostały stworzone tylko po to, aby wydała mu się bardziej prawdopodobna po doświadczeniach z Madeleine.
Ale kiedy otworzył oczy, wciąż była przy nim, wpatrując się w niego uważnie.
— Co ty robisz? — spytała.
— Staram się sprawić, żebyś zniknęła.
Przez chwilę zastanowiła się nad tym, co powiedział.
— Nie zadziała — orzekła.
— To dobrze — odparł. A potem pocałował ją. Nie był to doskonały pocałunek. Zderzyli się nosami. Wybuchnęli śmiechem.
— Jeśli jesteś złudzeniem — powiedział — nigdy mi o tym nie mów.
I tak mieli trwać, osobno lub razem, zdani na wyroki miłości, losu i czasu, na zawsze otoczeni przez cichych, ukochanych zmarłych, odpowiadając na ich ciszę krzykiem życia. To właśnie była niewidzialna szkatułka, którą Quentin dostał dawno temu, ale dopiero teraz znalazł i otworzył. W środku była moc, ten rodzaj mocy, która znika, kiedy weźmie się ją tylko dla siebie, a rośnie szybko jak dzieci, kiedy dzieli się ją z drugą osobą.