Quentin zadzwonił do firmy wynajmującej samochody, żeby wyjaśnić dlaczego samochód wynajęty na lotnisku La Guardia zostanie oddany w Porcie Lotniczym im. Dullesa. Kobieta, z którą rozmawiał miała śpiewny, nosowy głos, co samo w sobie było wystarczająco irytujące. Ale do prawdziwej furii doprowadził go jej ton, znamionujący poczucie wyższości i kompletny brak najmniejszego choćby zrozumienia dla przyczyn, które zmusiły Quentina do przyjęcia takiego rozwiązania.
— Samochód nie może zostać zwrócony na innym lotnisku, proszę pana.
— Ale właśnie tam zostanie zwrócony.
— Ale nie może go pan tam zwrócić, proszę pana.
— Ale ja właśnie zaraz tam pojadę.
— Podpisał pan umowę, w której zobowiązuje się pan do zwrócenia samochodu w porcie lotniczym La Guardia.
— Ale była śnieżyca. Lotnisko La Guardia zostało zamknięte.
— Umowa jest umową. Czy nigdy nie dotrzymuje pan umów, panie Fears?
— Właśnie staram się zwrócić samochód. Przecież macie swoją filię na lotnisku Dullesa.
Zdążyli powtórzyć cały cykl ze trzy razy, zanim wreszcie Quentin stracił cierpliwość. Nie podniósł głosu. Raczej mówił coraz ciszej.
— Spróbuję to pani wytłumaczyć jak najprościej. Nie ma pani wyboru, ponieważ ja też nie miałem wyboru. Lotnisko La Guardia było zamknięte, a ja musiałem dostać się do DC. Teraz jestem tutaj i mam zamiar polecieć do Nowego Jorku z lotniska Dullesa. Przepisy Federalnego Urzędu Lotnictwa nie pozwalają na przewóz samochodów jako bagażu.
— Ale pan podpisał umowę, panie Fears. Jeśli nie zamierza pan…
Quentin miał dość oskarżeń o niedotrzymywanie słowa.
— Mówię to pani po raz ostatni. Jeśli chce pani sobie pogadać zamiast mnie wysłuchać, proszę bardzo.
— Słucham pana, panie Fears.
— Zapłaciłem wam za zrzeczenie się praw własności do samochodu na wypadek kolizji. Oznacza to, że gdybym go rozbił, nie musiałbym się kłopotać jego zwrotem. Podobnie w przypadku, gdyby samochód został skradziony, też nie miałbym najmniejszych problemów. Więc albo wasi ludzie na lotnisku Dullesa przyjmą ten wóz, albo zostawię go przy jakimś barze z kluczykami w stacyjce i uruchomionym silnikiem, a wtedy możecie zacząć ubiegać się o wypłatę ubezpieczenia w waszym towarzystwie. Niech pani wybiera.
— Będzie pan musiał porozmawiać z moim szefem.
— Mam lepszy pomysł. Niech pani porozmawia ze swoim szefem. Jeśli szef będzie miał jakieś pytania, to niech dzwoni do mojego adwokata.
Quentin włożył kosmetyczkę do torby wraz z ostatnią czystą koszulą, skarpetkami i jedną zmianą bielizny. Jeśli będzie potrzebował więcej ubrań, to sobie kupi. Wziął także swój telefon komórkowy i w drodze na lotnisko zadzwonił do Wayne’a Reada, aby opowiedzieć mu o swoich utarczkach z firmą wynajmującą samochody.
— Nie powinieneś dawać się podpuszczać takim służbistkom. Im bardziej się wściekasz, tym większy mają ubaw.
— Wiem, Wayne. Dostają swoją działkę władzy i zaraz odbija im palma. Po prostu nie mam ochoty na żadne opóźnienia.
— Zadzwonię do tej firmy. Nie martw się.
— Za pięć minut będę na lotnisku.
— Ja jestem bardzo szybki.
Mówił prawdę. Pracownicy filii na lotnisku im. Dullesa przyjęli samochód bez najmniejszego skrzywienia.
— W porządku, panie Fears. My się wszystkim zajmiemy. Czasami dobrze było mieć pieniądze i adwokatów. Quentin zastanawiał się, dlaczego normalni ludzie częściej nie dawali popalić aroganckim biurokratom. Ale w końcu to właśnie tacy biurokraci byli normalnymi ludźmi. Być może większość ludzi po prostu rozumiała, co to znaczy być zmuszonym do podporządkowania się idiotycznym regułom w pracy. Jakoś się do wszystkiego dostosowywali, ponieważ nie chcieli robić kłopotów innym biednym patałachom. Wszyscy przecież musieli robić to, co im kazano, żeby nie stracić pracy.
W porządku, ale wcale nie musieli czerpać z tego takiej obrzydliwej satysfakcji.
Więc skoro mam pieniądze, myślał sobie idąc przez holl lotniska, mogę się nimi posłużyć, by usunąć z drogi mnóstwo uciążliwych drobiazgów. Jeśli ktoś mnie wkurza, mogę powiedzieć swojemu adwokatowi, żeby się nim zajął. Czy to w pewnym sensie nie jest złe? Posiadanie takiej władzy? Ile władzy trzeba mieć, żeby stać się potworem? Na ile łatwe staje się dla kogoś postawienie na swoim kosztem innych, zanim stanie się tak zły, że aż godzien zniszczenia?
Siedząc w samolocie Quentin doszedł do wniosku, że sam jeszcze nie przekroczył takiej granicy. Na razie. Wiedział, że nie jest bezdusznym tyranem. Na razie. Ale wiedział także, że owa granica wcale nie miała wyraźnie zaznaczonego przebiegu. Kiedy Roz ją przekroczyła? Ponieważ o tym, że ją naprawdę przekroczyła, był święcie przekonany. Sprawowanie kontroli nad rodzicami, używanie ich jako narzędzi, stworzenie sukuba, aby uwiódł jakiegoś biedaczynę, wykorzystanie ciała uwiedzionego do ujarzmienia potwora jeszcze straszniejszego niż jest się samemu — to wszystko wykraczało poza tę granicę.
Jednocześnie musiał przyznać, że z chwilą kiedy oddawał jakąkolwiek sprawę w ręce Wayne’a, nie miał żadnej gwarancji, że zostanie ona załatwiona łagodnie i uprzejmie. Z tego co wiedział, Wayne był adwokatem z piekła rodem, gotowym zadzwonić do najważniejszego szefa działu obsługi klienta i wyjaśnić mu, że pan Quentin Fears, który ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby z czystej złośliwości wykupić całą ich firmę, poczuł się srodze urażony zachowaniem jakiejś nierozgarniętej zołzy z przedstawicielstwa w stanie Nowy York, więc dzwoni z zapytaniem, czy mógłby zwrócić wynajęty samochód w Porcie Lotniczym im. Dullesa. Wtedy tamten ważniak chwyta za telefon i osobiście zajmuje się całą sprawą. Rezultatem jego działań może być poważne upomnienie pracowniczki z La Guardii. Może nawet udzielenie jej nagany. Albo wylanie z pracy. Być może pracowniczka ta będzie musiał pójść do domu i powiedzieć swojej owdowiałej matce oraz trojgu rodzeństwu, dla których stanowiła jedyne źródło utrzymania, że straciła posadę, a wszystko dlatego, iż nieopatrznie zadarła z Ważnym Panem Milionerem.
Fakt, że nie wiem w jaki sposób to wszystko przebiega, nie oczyszcza mnie z wszelkiego zła, jakiego dokonuje się w moim imieniu i przy użyciu moich pieniędzy. Być może jedyną różnicą pomiędzy mną a Roz jest to, jak daleko każde z nas zdecydowało się wyjść poza ustaloną granicę i na ile szczerze mówimy o swoich pragnieniach. Ja na przykład mówię sobie, że nigdy nie szukałem władzy, że nie dbam o pieniądze, że interesuje mnie robienie wyłącznie dobrych rzeczy.
Ta kobieta z firmy wynajmującej samochody w Nowym Jorku była wyjątkowo upierdliwa. Najprawdopodobniej wcale nie straciła pracy, a być może nawet nigdy więcej nie usłyszy o całej sprawie. Ale tego Quentin nie wiedział. Podobnie jak Roz nie miała najmniejszego pojęcia o tym, jaką krzywdę wyrządza ludziom, których kontroluje. Tamten prywatny detektyw, który poleciał do Kalifornii i w jakiś sposób zdołał rozkopać grób dziewczynki, która zmarła ponad dwadzieścia lat temu, by wyjąć z niego kawałek jej ciała, nie mógł się przed tym powstrzymać, ale teraz musiał żyć ze świadomością, że popełnił coś tak ohydnego. Ale czy istniała tylko ta jedna różnica pomiędzy nimi? Ta, że ona w ogóle nie zastanawiała się nad tym co zrobiła, a on tak, i nawet czuł się trochę winny.
Ale skąd mógł wiedzieć, że ona nie czuje się winna? Może wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia, ale parła dalej, ponieważ wiedziała, że robi dobrze. Chciała zjednoczyć świat pod jednym rządem. Raz na zawsze skończyć z wojnami. Tak by już nigdy więcej nie było Bośni ani Rwandy, Somalii ani Czeczenii. Pokój w Libanie. Chiapas wolne od korupcji i przemocy. Kolumbia bez narkotykowych karteli. Radosne święto wolności na Placu Tiananmen. Koniec machlojek w Zairze. Koniec morderczych jatek w Haiti. Jeśli to były marzenia Roz, jakim prawem mógł twierdzić, że zmarnowane życie kilkorga ludzi nie było uczciwą ceną za powszechne dobro, jakie pragnęła osiągnąć? W czym różniły się jej działania od polityki rządu powołującego żołnierzy i wysyłającego ich by ginęli w słusznej sprawie? Bo przecież istniały słuszne sprawy. Dlaczego więc sprawa tego dziecka nie miała być słuszna, tak jak inne?
Już niemal uwierzył, że z moralnego punktu widzenia nie istniała żadna różnica pomiędzy nim a Roz. Że nie miał prawa jej osądzać. Że wszystko sprowadzało się do walki o przeżycie. Do prawa dżungli. Po jej stronie znajdowały się moce przewyższające wszystko, czym dysponował Quentin. Po jego stronie zaś wszelkie przewagi, jakie ma wiek i doświadczenie nad krótkowzroczną i impulsywną młodością. Ale pod względem moralności nic ich nie różniło. Albo nawet gorzej — realizacja nadziei całego świata zależała od jej zwycięstwa, natomiast jeśli jemu uda się doprowadzić ją do klęski, ta bardzo obiecująca nadzieja na przyszłość zostanie zaprzepaszczona.
Nie, nie, nie, krzyczał do siebie w głębi duszy. To nie tak. To wszystko kłamstwo. Ale nie potrafił wymyślić nic, co upewniłoby go w owym przekonaniu.
Czy to ona drąży mój umysł takimi wątpliwościami? Sukub nie wystarczył, więc spróbujmy zażyć chłoptasia inaczej.
Ale to nie działało w taki sposób. Wiedźmy umiały sprawić, że ludzie widzieli to, co nie istniało. Potrafiły rzucać uroki i wymuszać na ludziach posłuszeństwo. Mogły kazać ludziom zapominać niektóre rzeczy. Ale nie mogły wejść w umysł Quentina i tak nim pokierować, by myślał w żądany sposób, gdyż w przeciwnym razie nigdy nie potrafiłby się uwolnić od wiary w istnienie Madeleine, kiedy wróciła do niego i nawiedziła go w łóżku. Te wątpliwości były jego własnym tworem. Wciąż pozostawał sobą, a w jego umyśle nie pojawił się żaden intruz.
Roz nie może mnie zmusić abym myślał w inny sposób, ale na pewno może widzieć moje myśli. Oznacza to, że jeśli chcę zachować jakiekolwiek szansę na powstrzymanie jej, nie mogę pozwolić sobie na myślenie o swoim planie. Co oznacza, że nie mogą, mieć żadnego planu. Co z kolei oznacza, że równie dobrze mogę się od razu poddać, ponieważ ona na pewno ma plan całej gry, w której dla mnie przewidziała rolę pionka.
Och, chyba się jednak nie doceniasz, Tin, powiedział do siebie. Jesteś co najmniej koniem. A może gońcem? A może nawet wieżą?
W każdym razie na pewno nie królową.
Zaś król jest zamknięty w szkatułce.
To błąd, pomyślał. Roz nie jest moim wrogiem. Niezależnie od tego jak jej nienawidzę, jak się jej boję i jak wielki mam do niej żal; niezależnie od tego, jak bardzo chciałbym się zemścić za upokorzenie doznane za jej sprawą, prawdziwe niebezpieczeństwo stanowi ta, która ukradła małemu Paulowi Tylerowi jego życie, a teraz czeka na otwarcie wieczka, żeby wskoczyć do innego ciała i zawładnąć nim. Bestia omamiła Ro-wenę swymi kłamstwami. Skąd mógł wiedzieć, że nie zwodziła także Roz? Chodź do mnie, będę ci służyć, będziesz moją panią. Będziesz miała władzę. Wskoczę do ciała tego Quentina Fearsa, a ty rzucisz na niego urok i będziesz mnie miała. Wspaniały plan! Wspaniały plan!
Roz nie jest wrogiem. Roz jest oszukiwana przez bestię, równie skutecznie jak ja zostałem oszukany przez Madeleine.
Ale prawdę mówiąc, w rozgrywce pomiędzy Roz a smokiem, Quentin mógł nie zakwalifikować się nawet jako pionek. Nawet gdy gra zacznie się rozwijać, nie będzie w stanie zrozumieć tego co widzi. Biorący w niej udział rywale przewyższali go pod każdym względem.
Na lotnisku La Guardia wynajął kolejny samochód, tym razem w innej firmie, gdyż nie chciał znowu rozmyślać nad krzywdą, jaką wyrządził, czy też nie wyrządził, tamtej kobiecie z obsługi. Ruszył na północ drogami, wzdłuż których po obu stronach piętrzyły się teraz usypane przez pługi wały, niczym ściany wąwozu. Nie było widać żadnych krajobrazów, tylko białe światła samochodów nadjeżdżających z przeciwka i czerwone światła tych, które jechały z przodu, no i ogromne kopy brudnego śniegu.
Kiedy zbliżał się do Mixinack, odczytał telefon domowy Mi-ke’a Boita z jego wizytówki i zadzwonił do niego. Może ponowne spotykanie się z tym człowiekiem było z jego strony głupotą, skoro wiedział, że znajduje się on pod kontrolą Roz. Ale miał nadzieję, że teraz, kiedy Rowena była bardziej świadoma tego, co się dzieje, Roz nie będzie miała tak łatwego dostępu do komendanta. Dopóki Bolt trzymał się z dala domu spokojnej starości był przyzwoitym człowiekiem. Przyjacielem. A poza tym miał prawo wiedzieć, jak się to wszystko skończyło.
Bolt odebrał telefon.
— Mówi Quentin. Za jakieś pięć minut będę w Mixinack. Kiedyś proponowałeś mi nocleg u siebie. Podobno masz wolne miejsce na jakiejś kanapie w gabinecie, czy coś w tym rodzaju.
— Jest północ — oznajmił Bolt. — Ty mówisz poważnie?
— Spotkałem się dzisiaj z Rowena. Mieszka w Wirginii.
— Czy ona jest… jak to mówiłeś? Czy ona jest twoim wrogiem?
— Jest wiedźmą, Bolt. Ale dzisiaj niezbyt mi wychodzi odróżnianie dobrych od złych. Porozmawiamy o tym, gdy już będę u ciebie.
— Czy ona tu przyjedzie? Czy przyjedzie do Mixinack?
— Sądzę, że tak — powiedział Quentin. — Z tego co wiem tutaj odbędzie się walna bitwa.
— Naprawdę pojechałeś wczoraj nocą z powrotem do DC w tej śnieżycy? Mówili, że nikt nie mógł przejechać przez żadną z dróg.
— Pomylili się co najmniej o jedną osobę. Jak zawsze.
— A teraz już wróciłeś.
— Cóż, wykupiłem abonament w liniach lotniczych. Muszę go jakoś wylatać.
— Dobra, wpadaj do mnie. — Bolt przypomniał mu jak do niego dojechać. A potem spytał: — Czy wciąż jest taka piękna?
— Rowena?
— Nie, jej suczka.
— Mike, przecież ty masz żonę.
Kiedy znów usłyszał głos policjanta, nie było w nim żartobliwego tonu.
— Proszę cię, powiedz mi.
— Tak, wciąż jest piękna. — Quentin był pewny, że Boltowi wydawałaby się dużo piękniejsza niż jemu.
— Więc nie postradałem rozumu zakochując się w niej?
— Bolt, każdy z nas traci rozum kiedy się zakochuje. Ale tym bardziej go tracimy, jeśli nie mamy się w kim zakochać.
— Piękna sentencja i mądrości wszelakiej pełna.
— Wypisz ją sobie i naklej na lodówce, żebyś nie zapomniał do czasu kiedy przyjadę.
Podczas gdy przedzierał się przez ulice Mixinack, nie tak dokładnie odśnieżone jak autostrady, Quentin w końcu znalazł moralne usprawiedliwienie dla swoich zamiarów, którego tak rozpaczliwie szukał przez całą drogę. Była nim Lizzy. Lizzy przetrzymywana jako zakładniczka. Wobec tego faktu nie liczyło się dobro ani zło. Zrobi wszystko, co będzie musiał, aby uwolnić Lizzy. Oznaczało to, że musi wyjść z wszystkiego żywy i wolny. Był bowiem w pełni przekonany, że niezależnie od tego czy wygra bestia, czy Roz, duch Lizzy pozostanie zapomniany w miejscu, w którym został uwięziony, jeśli on sam nie przeżyje, by go odnaleźć i wypuścić.
Żona Bolta była na nogach, gdy dotarł do domu komendanta. Quentin od razu zauważył, że pewnie zerwała się z łóżka. Włosy miała pozlepiane, było jednak widać, że kilka razy musiała przejechać po nich szczotką, zaś powieki opadały jej ze zmęczenia. Mimo to przywitała go z uśmiechem, kiedy Bolt przedstawił ich sobie.
— Oto moja Leda — powiedział energicznie obejmując ją ramieniem.
— Z kofeiną czy bez? — spytała strząsając z szyi ramię męża i żartobliwie kłując go łokciem w bok.
— Dziękuję za kawę — powiedział Quentin. — Niepotrzebnie pani wstawała, nie chciałem robić kłopotu.
— Jakbyś nie chciał robić kłopotu, to zatrzymałbyś się w motelu — powiedział Bolt. — Daj spokój, Quentin, czy myślisz, że często zdarza nam się przenocować milionera na naszej kanapie? Pozwól nam odegrać rolę gościnnych gospodarzy.
— Bardzo miło z waszej strony. W takim razie proszę bez kofeiny. Albo czekoladę.
— Mam to i to — oświadczyła Leda.
— W takim razie czekoladę.
Podała gorącą czekoladę dla całej trójki, a potem wyjęła z lodówki pudełko z resztką lodów waniliowych. Każde z nich wrzuciło sobie gałkę lodów do gorącej czekolady, a potem wszyscy troje brali do ust łyżeczki na których gorący, czekoladowy płyn z wolna rozpuszczał lodowato zimną, białą masę. Delektując się tymi pysznościami Quentin rozglądał się po kuchni, w której królowały łabędzie we wszelkiej postaci. Łabędzie z wikliny, z porcelany, z materiału, z drewna. Malowane na dzbankach, drukowane na oprawionych reprodukcjach, wyszywane na serwetkach, a nawet tworzące deseń na tapecie.
— Leda i łabędź — odezwał się Quentin. — Domyślam się, że ten łabędź to ty, Mike?
— Bóg, który przybywa w przebraniu i uwodzi piękną bogdankę — potwierdził Bolt. — Zeus. Pan błyskawicy i grzmotu.
— Uwaga — ostrzegł Quentin. — Hera może być zazdrosna.
— Tyle, że nie ma żadnej Hery — powiedział Bolt. — Kobieta, która wstaje nocą do moich dzieci, jest dla mnie jedyną kobietą na świecie.
Żona posłała mu uśmiech, który na jej zmęczonej twarzy wydał się blady, ale mimo wszystko promieniujący zadowoleniem z tego, co powiedział Mike.
— Widzisz pan, jakiego mam w domu romantyka — wskazała na męża. — Myślę, że łabędź, który byłby w stanie mnie podnieść, nie zdołałby polecieć. Na całym bożym świecie nie ma tak wielkiego łabędzia.
Żona Bolta umyślnie nadawała swoim słowom przesadnie mocny akcent z Bronxu, nieśmiało odrzucając mężowskie hołdy. Słodka, dobra kobietka. Widać było, że Bolt naprawdę ją kocha. Szkoda, że został zauroczony przez wiedźmę, której córka miała kontrolę nad nią samą i nad mężczyzną, jakim przypadkiem zdołała zawładnąć. Gdyby Rowena tego zapragnęła, Mike zostawiłby Ledę nawet się nie oglądając. Ale w pełni zdawałby sobie sprawę ze swego postępku. Czy byłby w stanie to przeżyć? Roz to nie obchodziło. A Rowenę?
Wypili czekoladę. Quentin nie chciał mówić o swoich planach. Nie miał bowiem żadnych planów. Nie było go stać na planowanie. Nie wiedział nawet czy ma jechać do domu spokojnej starości, czy może czekać na Roz?
Leda wymyła kubki i poszła z powrotem do łóżka. Bolt pokazał Quentinowi swój pokój. Nie było tam kanapy, ale ładnie zaścielony, rozkładany tapczan. Telewizor z pilotem.
— Nie jest to Ritz — stwierdził krytycznie Bolt.
— Ale Motel Six bije na głowę — powiedział Quentin.
— A więc dobrej nocy. Myślę, że nie będziesz potrzebował budzika. Drzwi będą zamknięte, ale przypuszczam, że delikatne stąpanie dziecięcych stopek zabrzmi w twoich uszach jak początek drugiej wojny światowej.
— Mnie to nie przeszkadza.
Bolt odwrócił się żeby wyjść z pokoju.
— Mike. Czy będzie to strata czasu, jeśli poproszę cię o pożyczenie mi broni?
— Nie potrzebujesz broni. Broń może wypalić i zrobić krzywdę innym ludziom.
— Wiesz przeciwko komu walczę.
— Nie da się ustrzelić kobiety, która nie zostawia śladów, Quentinie.
— Te, z którymi mam się spotkać, zostawiają ślady.
— Czy kiedykolwiek strzelałeś z broni? — spytał Bolt.
— Obiecuje ci, że nie użyję jej przeciwko innym ludziom.
— Cóż może powstrzymać ich od zabrania go tobie i ustrzelenia cię?
— Muszę coś mieć ze sobą, Mike.
— Załatwię ci jakiś sprzęt do samoobrony. Ale nawet nie myśl o ostrym strzelaniu. Kiedy trzeba będzie strzelać, ja się tym zajmę.
— Planujesz tam przyjść?
— Nie mógłbym sobie tego darować.
— Ale czy będziesz wtedy wolnym człowiekiem, Mike?
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Rowena rzuciła na ciebie urok i ma cię pod kontrolą, Mike. Tak mówi jej matka.
— Jej matka kłamie — powiedział Bolt wesoło. — Mam wobec niej wielki dług wdzięczności, ale kiedy opowiada takie rzeczy o Rowenie, musisz brać poprawkę, kto to mówi.
Nie było sensu się z nim spierać. Być może obecność Mike’a okaże się pożyteczna, a może wręcz przeciwnie. Ale ponieważ Quentin z góry odrzucał wszelkie plany, decydując się na pełną improwizację, nie starał się rozstrzygnąć tej kwestii.
— Nie łam się, Quentin. Pomyśl tylko — zostałeś uwiedziony przez sukuba, ale teraz weźmiesz udział w rozprawie pomiędzy wiedźmami a prawdziwymi macho.
— A więc zaliczasz mnie do macho? To niezwykle miłe z twoje strony — powiedział Quentin.
— Miałem na myśli… dobrych kumpli — zaśmiał się Bolt.
— Ach, więc nie chodziło o twardzieli, ale o kumpli. — Quentin położył dłoń na sercu — Doprawdy, jestem szczerze wzruszony.
Bolt pokręcił głową.
— Pamiętaj, że jeśli któryś z nas miałby zginąć jutro w tamtym domu, mam nadzieję, że będziesz to właśnie ty.
— Jestem pewien, że Leda nie wyobraża sobie innego rozwiązania — powiedział Quentin.
Bolt zamknął za sobą drzwi, wychodząc z pokoju. Quentin rozebrał się i kiedy wpełznął na skrzypiący i zapadający się tapczan, o materacu grubości kartki papieru, wiedział, że będzie to najgorsza noc w jego życiu. Po trzech minutach zapadł w sen.
Rankiem Quentin ubrał się i poczłapał do kuchni, gdzie Leda smażyła naleśniki i z głośnym plaśnięciem zrzucała je po jednym na talerze dzieciaków.
— Nie chcesz pójść do łazienki przed śniadaniem? — spytała.
— Jeśli naleśniki już są gotowe — powiedział — to nie mam zamiaru marnować czasu w łazience i pozwolić, żeby ci faceci wszystko mi zjedli.
Dzieciaki wybuchnęły śmiechem, Leda przedstawiła ich sobie, po czym razem zasiedli do śniadania. Dopiero wtedy, gdy małe brzdące wybiegły z domu do szkoły, Quentin zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział Bolta. Jak mógł go nie zauważyć? To niewiarygodne, że nie zauważył.
Roz, co ty robisz?
— Gdzie Mike? — spytał, ze strachem oczekując odpowiedzi.
— Miał coś do zrobienia, więc wybiegł z samego rana. Kazał mi powiedzieć, że to jedna z owych robótek, którymi musi się babrać każdy, kto tyra na etacie. Miałam ci także wręczyć to — podała mu małą puszeczkę aerozolu. Nie było na niej żadnych fabrycznych napisów, prócz przylepionej etykietki z nazwą: “MixPolDep”. — To mocna rzecz, żadna tam pieprzówka. Prawdziwy gaz łzawiący. Mówił, żebyś nie używał tego na dworze, bo wiatr może dmuchnąć ci prosto w twarz, a kiedy będziesz używał w pomieszczeniu, twoja ręka powinna być nie dalej jak trzydzieści centymetrów od twarzy przeciwnika.
— On naprawdę myśli, że ja mam dwie lewe ręce, prawda?
— Nic o tym nie wiem — powiedziała Leda — ale to samo mówi nowym policjantom, którzy zaczynają z nim pracę.
— Jakoś to przeżyję — powiedział Quentin. — Dzięki za śniadanie. Od tygodnia nie miałem w ustach nic lepszego.
Mówił prawdę. To, co myślał, że jadł w domu Laurentów smakowało lepiej, ale trudno powiedzieć, że miał wtedy cokolwiek w ustach.
— Czy mam poczekać aż wróci? — spytał Quentin.
— Powiedział, żebyś robił co chcesz. Jeśli nie będziesz czekał na posterunku, pojedzie od razu do tamtego domu. Mówił, żebyś nie zaczynał bez niego.
— W porządku — powiedział Quentin.
Nagle poczuł gwałtowne ukłucie strachu. Pomyślał, że nie powinien był spuszczać Bolta z oczu. Muszę go poszukać. Ale Mike wyprzedził mnie już co najmniej o godzinę. Muszę zadzwonić do Sally i ostrzec ją, że Bolt wyrwał się spod mojej opieki.
Ale nie zadzwonił. Zamiast tego poszedł do łazienki, wziął prysznic, ogolił się i ubrał w swoje ostatnie czyste rzeczy. Może był to ostatni raz kiedy w ogóle potrzebował czystych rzeczy.
Przez chwilę, wychodząc z domu Bolta, przypomniał sobie, że miał coś zrobić. Coś, co wydawało się bardzo pilne, kiedy myślał o tym w kuchni, zaraz po śniadaniu, ale co to właściwie było? Nie potrafił odtworzyć w pamięci. Cóż, jeśli było to tak pilne, na pewno zaraz samo mu się przypomni.
Pojechał na posterunek.
— Komendant Bolt był tu dosłownie przed minutą — powiedziała recepcjonistka. — Wyszedł na chwilkę. Powiedział, żeby pan na niego poczekał.
Wtedy dopiero przypomniał sobie o swoim pilnym zadaniu i odetchnął z ulgą. Bolt dopiero co wyszedł. Wszystko będzie w porządku.
Otworzył drzwi i zobaczył Sally Sannazzaro, czekającą w gabinecie Bolta.
Zerwała się na równe nogi.
— Nie wierze własnym oczom! — zawołała. — Pani Tyler powiedziała mi, że znajdę pana właśnie tutaj. Sądziłam, że kieruje mnie do komendanta Bolta, który powie mi gdzie pana mogę złapać, ale proszę, pan zjawia się tu we własnej osobie!
— To przeznaczenie — powiedział Quentin. — Przyjechałaś tu samochodem? Musiałaś wyjechać o piątej.
— Wyjechałam o ósmej. Teraz drogi są puste, a poza tym pewnie jest później niż myślisz.
— Dziękuję, że nie chowasz urazy — powiedział.
— Nie, to ja byłam wtedy okropna. Bolt po prostu wie jak mi zalać sadła za skórę. Może udaje mu się zwieść cię miłym obyciem, ale przysięgam, że to zły człowiek.
Quentin pokręcił głową.
— Kiedy jest sobą, to naprawdę wspaniały facet. Kocha swoją żonę i dzieci.
— Najwyraźniej widywałam go tylko wtedy, kiedy nie był sobą — powiedziała siostra Sannazzaro. — A ty? Jesteś teraz sobą?
— Mam nadzieję, że nie — powiedział Quentin. — Staram się zebrać w sobie jak najwięcej odwagi, bo czeka mnie dziś naprawdę idiotyczna i niebezpieczna robota.
— Jeśli wiesz, że to idiotyczna robota… — Ale nie dokończyła zdania. Oboje wiedzieli, że czasami idiotyczna i niebezpieczna robota musiała zostać wykonana.
— Co cię tu sprowadza? — spytał Quentin.
— Pani Tyler powierzyła mi pewną misję — oświadczyła. — W jakiś sposób odgadła, że będziesz tutaj.
— Niezwykła kobieta. Najwyraźniej oznacza to, że znowu z tobą rozmawia.
— Od czasu twojej wizyty jest bardzo ożywiona. Nawet bardziej niż wtedy, kiedy przybyła do nas. Zapewnia mnie, że wcale jej nie uleczyłeś, ale Quentinie — mogę znowu mówić do ciebie Quentin? To znaczy jeszcze.
Jakiś nagły impuls kazał mu powiedzieć: “pod warunkiem, że ja będę mógł nazywać cię panią Fears”. Ale nie powiedział tego. Wiedział, że ten nagły pociąg do Sally Sannazzaro spowodowany był niczym więcej jak tylko strachem i przeczuciem zbliżającej się śmierci. To samo pragnienie kazało żołnierzom ruszającym na wojnę żenić się lub przespać z jakąś kobietą, by zostawić po sobie zasiane ziarno na wypadek, gdyby już mieli nie wrócić.
Pielęgniarka niewłaściwie zrozumiała jego wahanie.
— Wciąż jesteś zły?
— Nie jestem zły ani trochę. Nie wiem, co czuję. Proszę cię, mów mi Quentin.
Na krótką chwilę jej dłoń spoczęła na jego dłoni, cementując ich pojednanie.
Potem Sally wyjęła z torebki dużą, żółtą kopertę, którą musiała złożyć na czworo, żeby się zmieściła. Rozłożyła ją, otworzyła i wyciągnęła nylonową torebkę z plastykowym zamknięciem, wypełnioną siwymi włosami.
— Przysłała mi swoje włosy? — zdziwił się Quentin.
— Nie twierdziłam, że jest całkowicie zdrowa psychicznie. Mówiłam tylko, że już nie leży w śpiączce, jak przedtem. Nie potrafię ci tego wyjaśnić… po prostu wstała, znalazła nożyczki i obcięła sobie włosy, zanim przyszłam do niej dziś rano. Wygląda okropnie, ale powiedziała, że ty będziesz wiedział do czego ich użyć. A jeśli nie, tu jest do ciebie list.
— I co w nim napisała?
— Nie mówiła, że mogę go przeczytać.
Przypomniał sobie jak grandę danie narzekała, kiedy nie za-kleił w kopercie wiadomości, którą jej powierzał i uśmiechnął się do siebie.
— Myślisz, że i tak to przeczytałam?
— Uśmiechnąłem się, bo wiem, że tego nie zrobiłaś — powiedział Quentin.
Kobieta przewróciła oczami.
— Złośliwiec.
— Złośliwiec?
— Jasne, że przeczytałam. Jedna z moich podopiecznych obcina sobie wszystkie włosy, wręcza mi je w nylonowym worku i mówi, żebym je zawiozła pewnemu milionerowi do miasta, w którym on wcale nie mieszka, więc nie ma pewności, że w ogóle tam jest, a ty myślisz, że miałabym nie przeczytać tego listu?
Quentin nie odpowiedział, pogrążony w lekturze.
Drogi Quentinie,
Jeśli to będzie z tobą, ja także będę z tobą. Umieść to na swoim, sercu. Niewiele, ale zarazem wszystko, co w tej chwili mogę dla ciebie zrobić. Nie pozwól, by dotykał twojej skóry. Jeśli dotknie twojej skóry, nie będzie mógł się oprzeć i weźmie ciebie zamiast niej, nawet jeśli jej będzie pragnął bardziej. Wszystko w twoich rękach. Bóg z tobą.
Z poważaniem
— Czytałaś to? — spytał Quentin.
— Czy widzisz w tym jakiś sens?
Na początku nie widział. Dopóki nie zorientował się, że kiedy pani Tyler pisała, by nie pozwolił dotykać mu swojej skóry, nie miała na myśli woreczka z włosami, tylko smoka. Czy aby na pewno?
— Ona zwariowała, prawda? — spytała Sally. — Bardzo ją lubię, ale najwyraźniej staruszka miała kompletny odjazd, mam rację?
— Czy to medyczny termin? — spytał.
— Pytam całkiem serio. Wiedziałam, że z nią musi być coś nie w porządku, jak tylko przeczytałam ten liścik. Ale nie mogłam po prostu tego zostawić. Wiedziałam, że muszę przyjechać i pokazać go tobie.
— Ona wcale nie oszalała i dobrze o tym wiesz — powiedział Quentin.
Sally najpierw zawahała się, a potem przytaknęła skinieniem głowy.
— Wiem. Ale chcę wiedzieć, po co to wszystko. Quentin rozpiął koszulę i zdjął ją.
— Bolt z pewnością ma tutaj jakąś taśmę izolacyjną. Taki twardziel jak on na pewno nie mógłby poprzestać na beznadziejnym biurowym przylepcu.
Sally ruszyła mu na pomoc, przeszukując wraz z nim kolejne szuflady i szafki kartoteczne.
— A więc nie masz zamiaru nic mi wyjaśnić.
— Wszelkie wyjaśnienia dadzą tylko tyle, że uznasz mnie za bardziej szalonego od pani Tyler.
— Mam. Proszę, ta szafka wyposażeniem przypomina skrzynkę na narzędzia.
— Pomóż mi przykleić worek do klatki piersiowej, dobrze? I powstrzymaj się od dowcipkowania na temat dodawania mi męskości włosiem na piersiach. Wiem, że wygląda to idiotycznie.
— Quentin, nie mam pojęcia, co ty właściwie robisz, ale to coś na pewno nie zadziała jak kamizelka kuloodporna.
Jedna rzecz naprawdę mu się w niej podobała. Mogła narzekać i zrzędzić, ale jednocześnie sprawnie przyklejała woreczek według jego wskazówek.
Musiał powiedzieć jej prawdę. Uważał, że nie powinien zostawiać ją w całkowitej nieświadomości. A jeśli miał zginąć w tej walce, nie chciał żeby Bolt był jedynym człowiekiem, który będzie wiedział o stawce pojedynku.
— Pani Tyler jest wiedźmą, Sally. Potrafi odłączyć ducha od ciała i wysłać go w świat. Gdziekolwiek znajduje się jakiś szczątek jej fizycznego ciała, jej duch będzie mógł skupić się na nim i zostanie przyciągnięty w to miejsce. Zakładam na siebie owe włosy, aby podczas konfrontacji z diabłem mieć jej moc pomiędzy nim, a moim sercem.
Sally pokręciła głową.
— Dobrze, dalej mi nie mów. — Przyklepała nylonowy worek, teraz ze wszystkich stron przyklejony taśmą izolacyjną, do jego piersi. — Miałeś rację. Naprawdę wygląda to kretyńsko.
— Jej córka Rowena, również jest wiedźmą — ciągnął Quentin. — Mike Bolt pracował u nich w domu jako młody chłopak i wtedy ona pocałowała go, tym samym rzucając na niego urok, więc obecnie kiedy tylko tego chce, może zmienić go w swojego niewolnika, który zrobi dla niej wszystko, co mu każe. Dlatego próbował udusić panią Tyler. Najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi.
Wiedziała już, że on nie żartuje, co jednak nie znaczyło, że mu wierzyła.
— Daj spokój, Quentinie. — Dodatkowo przymocowała worek kilkakrotnie owijając mu taśmę dookoła tułowia. — Dlaczego córka pani Tyler miałaby przysyłać jakiegoś faceta, by zamordował jej matkę?
— Ponieważ pani Tyler zabiła swojego syna Paula, kiedy był jeszcze dzieckiem, o czym Rowena wie i nigdy jej tego nie wybaczyła. — Nie było sensu tłumaczyć wszystkiego o Roz, szkatułce i Madeleine. Już i tak to, co mówił brzmiało zbyt nieprawdopodobnie, by Sally mogła dać wiarę.
— Ta historia jest bardziej zwariowana niż Ross Perot — stwierdziła Sally.
Quentin założył koszulę i zapiął ją, zakrywając worek z włosami przyklejony do klatki piersiowej.
Sally starała się znaleźć jakiś wiarygodny punkt zaczepienia w jego opowieści.
— Komendant Bolt naprawdę miał zamiar zabić panią Tyler?
— On w ogóle nie ma żadnych zamiarów — powiedział Quentin. — Wszystko zależy od tego, czego chce wiedźma, która ma go pod kontrolą.
— Masz wiedźmy za przyjaciółki, Quentinie, więc może wiesz kiedy Bolt planuje kolejną próbę?
Przyglądali się sobie przez długą chwilę, stojąc w biurze komendanta Bolta i zastanawiając się czy jest jakiś rozsądny powód, dla którego nie ma go tu razem z nimi. Dlaczego wcześniej nie przyszło im to do głowy?
Quentin gwałtownie otworzył drzwi i szybkim krokiem podszedł do biurka recepcjonistki.
— Gdzie jest komendant Bolt?
— On mi się nie melduje, panie Fears, jest raczej dokładnie odwrotnie.
— Nie może go pani przywołać przez radio?
— Nie wziął radiowozu.
— Myślałem, że wszystkie policyjne auta mają radia.
— Radiowozy są potrzebne funkcjonariuszom na dyżurze — powiedziała. — Komendant i tak wybierał się poza miasto, więc po co by mu było radio?
— Poza miasto? Dokąd?
— Będę mogła powiedzieć panu w piątek, kiedy da mi do przepisania swoje cotygodniowe zestawienie wyjeżdżonych kilometrów.
Poczuł jak Sally kładzie mu dłoń na ramieniu.
— Quentinie, jadę z powrotem do nas.
— Jeśli on naprawdę tam jest, Sally, nie będziesz w stanie sama go powstrzymać. Jeśli staniesz mu na drodze, rozniesie cię na strzępy.
— Wezwę policję — powiedziała. — Wezwę ich po drodze. Recepcjonistka wyglądała na zdezorientowaną.
— O czym państwo mówicie?
— Pani to nie dotyczy — zapewnił ją Quentin. — Dziękujemy za pokazanie nam biura komendanta Bolta.
— On mówił, żebyście się tam rozgościli, kiedy już się zjawicie.
— Rozgościli? — zdziwił się Quetnin. — Spodziewał się nas obojga?
— Jasne. Powiedział: Sally Sannazzaro i Quentin Fears. Co do pana, to nie był pewny, czy pan się pojawi, ale jeśli chodzi o panią Sannazzaro, to wiedział, że przyjedzie.
Sally spojrzała na Quentina oczami, w których czaił się strach.
— Tego nie mógł wiedzieć w żaden sposób.
— Mówiłem prawdę, Sally — powiedział Quentin. — Cokolwiek wiedźma chce żeby wiedział, on to wie.
— Szkoda, że nie mamy czasu, żebyś mi wyjaśnił dlaczego dzieją się takie dziwne rzeczy — powiedziała Sally. — Życz mi powodzenia.
— Powodzenia, Sally — Ale jej oczy mówiły mu wszystko. Wiedziała, że jest już za późno.
— Sam też życz sobie powodzenia — powiedziała. A potem dosłownie wyfrunęła przez drzwi. Quentin usłyszał jak jej służbowe buty na miękkiej podeszwie tupoczą w korytarzu, kiedy biegła w stronę parkingu.
Czując, że zbiera mu się na mdłości, Quentin ruszył w tę samą stronę, ale trochę wolniej. Może powinien był pojechać razem z nią, na północ, może powinien spróbować powstrzymać Mike’a. Ale był przekonany, że to Roz manipulowała wszystkim od samego rana. Jeśli dawała Quentinowi wolną rękę by mógł jechać na północ, najwyraźniej nie miało to już najmniejszego znaczenia. Tego ranka zablokowała go wystarczająco, sprawiając, że co chwila zapominał co miał zrobić. Wszystko wskazywało na to, że Mike wyruszył przed godziną, kiedy on siedział pod prysznicem. Dla Roz fraszką było sprawić, by recepcjonistka naprawdę myślała, że Bolt wyszedł “przed chwileczką”, nawet jeśli w ogóle tego ranka nie pojawił się w swoim biurze. Roz chciała uśmiercić panią Tyler i teraz było już za późno, by temu zapobiec.
Jedyne co pozostało Quentinowi to sprawić, aby pani Tyler, o ile miała zginąć tego ranka, nie zginęła na darmo. Jego zadanie polegało na tym, by stawić czoło temu, co czekało go w domu Laurentów. Duncanowie bez wątpienia już go oczekiwali. Roz była jedenastoletnim dzieckiem. Nie zniosłaby ani chwili zwłoki. Najprawdopodobniej wyruszyli do Mixinack, zanim Quentin zakończył swoje telefoniczne utarczki z przedstawicielką firmy wynajmującej samochody. Pewnie przyjechali do tamtego domu nim zdążył się dziś obudzić.
Jedno w każdym razie było pewne. Nie zaczną bez niego. Właśnie on musiał tam przyjść i otworzyć skrzynkę. Był gościem honorowym. Wsiadł do samochodu, wyjechał na główną ulicę przejazdową miasteczka i ruszył na południe, w stronę domu Laurentów.